Dom:Slytherin Ranga: Pracownik Ministerstwa Punktów: 1282 Ostrzeżeń: 0 Postów: 188 Data rejestracji: 26.08.08 Medale: Brak
Witam ponownie
Tak, pisanie na raz... Ale cóż, kiedy wena 'idzie w innym kierunku'.
Poruszyłam tym razem temat jednego z moich ukochanych bohaterów
Może i to się spodoba?
Zobaczymy.
__ Lata wojny doprowadziły ich do ruiny.
Z chwilą, gdy upadła potęga Czarnego Pana, Lestrange'owie również nie powstali. Co prawda, bogactwo im zostało, ale nic więcej...
Rudolfus zatopił się w rozmyślaniach. - Straciliśmy reputację, zapomnieni przez ludzi. Znaczymy mniej niż zdrajcy krwi, z chwilą ostatecznego wyboru.
Ale tego nie żałował. Od dawien dawna szukał potęgi i władzy, swój prestiż budował na strachu, z każdą uśmierconą ofiarą.
Nie miał wyrzutów sumienia. Z chwilą, gdy wypalono mu Mroczny Znak, obiekt jego dumy, uczucia przestały się liczyć. Porzucił je na rzecz wiernej służby Czarnemu Panu. - Sumienie... Na co to komu? - prychnął pod nosem Rudolfus.
Rabastan był inny. Co prawda, wyznawał takie same wartości, jak brat, ale na tym podobieństwa się kończyły.
Rudolfus działał rozumem, Rabastan sercem. Ponadto - cierpliwość nie była jego mocną stroną, w przeciwieństwie do starszego brata był, jak to rodzina określała, w gorącej wodzie kąpany.
Rabastan był jak ogień, łatwo go rozpalić, trudno ugasić. Długo w swej pamięci zachowywał urazy, rzadko przebaczał. Natomiast Rudolfus był jak woda - gasi płomień, kruszy skałę...
To Rabastan pierwszy zadał ból. Ale oni nic nie powiedzieli. W końcu ja również rzuciłem na nich zaklęcie. Jednak, głupcy... Sądzili, że Cruciatus potrafi odebrać zmysły? - Rudolfus odwrócił się od okna i spojrzał na swojego młodszego brata, który wszedł do pokoju. Człowiek nigdy nie zdradza tego, co sam potrafi...
__
Krótkie, wiem.
Nawał pracy, a ja i tak pisać muszę ;d
Edytowane przez Alae dnia 21-02-2009 22:20
Dom:Slytherin Ranga: Przewodniczacy Wizengamotu Punktów: 1801 Ostrzeżeń: 3 Postów: 503 Data rejestracji: 26.08.08 Medale: Brak
Nie jest źle, ale końcówki trochę nie rozumiem... Wystąpiły pewne dziwne określenia, ale nie będę ich wymieniać. Dodam ocenę jak przeczytam kolejny rozdział.
__________________
Dom:Ravenclaw Ranga: Uzdrowiciel Punktów: 2495 Ostrzeżeń: 1 Postów: 421 Data rejestracji: 30.08.08 Medale: Brak
- Sumienie... Na co to komu? - prychnął pod nosem Rudolfus.
Poprawcie mnie, jeśli się mylę, ale chyba Herbert pisał, że nie każdy zaznaje w życiu uroków sumienia. Rzeczywiście, nie każdego stać na taki luksus. Sumienia ogranicza, często nie pozwala osiągnąć celu, przeszkadza, robi nam wyrzuty.... Tia. Po co to komu.
Bardzo refleksyjny tekst. Taki, przy którym mam pewność, że autorka wie o czym i jak chce napisać. I robi to najlepiej jak potrafi.
Ach, piszesz, że to kolejny tekst na raz. Miniaturkę! A nuż, widelec...
Dom:Slytherin Ranga: Pracownik Ministerstwa Punktów: 1282 Ostrzeżeń: 0 Postów: 188 Data rejestracji: 26.08.08 Medale: Brak
Jeśli nie będziesz tego kontynuować, to cię zabiję.
Nie grozi się autorowi tekstu, jeśli chcesz mieć dalszą część
Czyżby jakaś aluzja, że Rudolf "gasił" Rabastana?
Wytłumacz mi to, bo ja dziś jakaś taka rozlazła jestem, i skojarzenia mam...
Wystąpiły pewne dziwne określenia, ale nie będę ich wymieniać.
Ok, postaram się pisać jaśniej.
Miniaturkę!
Ależ ona już jest. o.O
Dobra. Przestaję was dręczyć. Liczę, że ta część też się wam spodoba...
__
Spojrzał badawczo na młodszego brata i westchnął w duchu. Znowu to samo.
- Co tym razem zrobiliście? - odłożył różdżkę na stolik. Rabastan jeszcze nie ochłonął, wciąż się pieklił.
- Ci... - z jego ust popłynął potok niecenzuralnych słów. Rudolfus czekał, aż w końcu brat się uspokoi. - Wiesz, co sobie wymyślili?
- Spodziewam się, że tym razem nas zaskoczyli i zrobili coś niekonwencjonalnego - westchnął ze znudzeniem Lestrange. Ciekawe, co teraz wymyślą. Ładnie, ładnie... Dołohow już był, Rookwood tak samo. Teraz kolej na Greybacka.
- Wzięli TEGO wilkołaka i zrobili polowanie na mugoli! Wiesz, ile to musiało mnie kosztować, tuszowanie całej sprawy?! - wykrzyknął Rabastan. To prawdziwy dramat, nie ma co. Rewelacja.
- Ofiar na szczęście nie ma, ale w końcu to ty masz ich zdyscyplinować, a może nie? Zaraz trzasnę tego szczeniaka, nie będzie mi tu podskakiwał...
- Może zamiast mnie pouczać, sam to zrobisz? - Rudolfus z rzadka tracił cierpliwość. Ale nie miał dziś na tyle dobrego dnia, żeby ze stoickim spokojem przyjąć fochy Rabastana. - Sam wtedy pojmiesz, co to znaczy! Oni i dyscyplina? To jak uczyć trolla wiązać sznurówki...
- Mogę spróbować - zgodził się Rabastan. Nie przeczuwał, w co jeszcze się wpakuje. Bingo. Wpadł.
- Ależ proszę cię bardzo, braciszku - powiedział z jadem w głosie Rudolfus, próbując się nie uśmiechnąć. Od środka rozsadzała go radość, jednak okazywanie jej jawnie wzbudziłoby podejrzenia brata. - Sądzę, że twoje nowe zadanie z pewnością ci się spodoba. Pytanie tylko, jakie to będzie mieć skutki?
Rezultaty nie były bynajmniej opłakane. Za dobre też nie, jednak Rudolfus z tego stanu rzeczy był całkowicie zadowolony. Wśród śmierciożerców nie istnieje coś takiego, jak solidarność. Nie ma "wszyscy za jednego, jeden za wszystkich". Nie. To wataha, złożona z samotników... którzy bez skrupułów zadaliby innemu cios w plecy, gdyby miał taką szansę.
Nawet brat bratu.
Opiekował się Rabastanem z czasów, gdy obaj byli mali. To Rudolfus był oparciem dla młodszego brata, pomagał mu, służył radą. Stałem się dla niego wzorem do naśladowania. Kimś, kogo czyny zawsze będą usprawiedliwiane. Wiem, co zrobiłem, kiedy skłoniłem go do wstąpienia na tą ścieżkę.
Czy, gdyby Rabastan wybrał inną drogę, jego życie byłoby lepsze? Szczęśliwsze?
Zapewne, gdyby nie fascynował się czarną magią, gdyby odmówił Czarnemu Panu, musiałbym go ścigać.
I zmierzyłbym się z nim.
Ale - czy potrafiłbym go zabić?
Każdy ze śmierciożerców musiał kiedyś zadać sobie to pytanie.
- Ależ, panie mój... - Rudolfus stał u boku Czarnego Pana. Jako jeden z nielicznych mógł poszczycić się pełnym zaufaniem Lorda Voldemorta, tak samo, jak Bellatriks. - To... To niedorzeczne!
- Rudolfusie - powiedział chłodno Czarny Pan. Nagini musnęła nogę Lestrange'a, po czym zaczęła się na niego wspinać. Rudolfus pobladł, starając nie okazać strachu.
- Wiem, co o tym sądzisz. Uważasz, że to bezsensowne. Mam wrażenie, Rudolfusie... - Czarny Pan spojrzał na niego badawczo. Lestrange nie mógł znieść tego lodowatego, taksującego spojrzenia. - Złagodniałeś. Może nawet aż za bardzo. Czyżby Azkaban pozbawił mnie tego, co sprawiało, kim byłem w przeszłości? To próbuje mi zasugerować?
- Panie mój, nadal jestem twoim wiernym...
- Udowodnij mi to.
Każdy musi odciąć się od przeszłości.
Nigdy nie kochałem Bellatriks. Nigdy. To małżeństwo z rozsądku, wymuszone, nie było czegokolwiek warte. Dlaczego zmarnowałem tyle lat?
Rabastan wiedziałby, co zrobić. On nie był tak bierny, jak ja. I nie będzie.
Rudolfus spojrzał na opustoszały dom przy Cemetery Street. Niezależnie od tego, czy faktycznie znajdował się tu kiedyś cmentarz, niedługo przybędzie kilka ciał. A może tylko jedno. Mogła przewidzieć, że przyjdzie.
Zawsze przychodził.
Przeszedł przez ogródek. Dawno niewidziane okolice na nowo wzbudziły w nim ból. Po chwili stanął przed domem.
Z wahaniem wyszeptał formułę Alohomory, po czym wszedł do środka i rozejrzał się. Nic. Cisza.
Czyżby wiedziała?
Westchnął głęboko. To był ostateczny moment odcięcia się od przeszłości. I tylko Rabastan wiedział, jak trudno było mu się z tym zmierzyć. Arienne, Arienne... Czy ty mi kiedykolwiek wybaczysz? Zrozumiesz, że nie miałem żadnego wyboru?
Arienne Martell wbiegła do swego domu. Na początku pomyślała, że coś się pali - z okien widać było pomarańczową poświatę. Okazało się jednak, że to był poblask z kominka. Spojrzała na fotel: ktoś już w nim siedział.
W jej sercu odezwał się dławiący strach. Wiedziała już, kto to. Sięgnęła po swoją różdżkę.
- Arienne - Rudolfus wstał. Złocisty blask, płynący od kominka, postarzał go. Raptem poczuła się tak, jakby nie patrzyła na czterdziestoośmioletniego mężczyznę, lecz osiemdziesięcioletniego starca.
W jego oczach nie widziała nic, prócz pustki. Już jej nie kochał, nie potrafił... I nie mógł.
- Dlaczego? - wyszeptała tylko. Różdżka wyleciała z omdlałej nagle dłoni.
- Takie otrzymałem rozkazy - odparł cicho. - Uwierz mi, że nie przychodzi mi to łatwo.
- Nie usprawiedliwiaj się - wycedziła. - Rozkazy to jedno...
- Milcz - rzucił beznamiętnie i uniósł różdżkę. Nic nie mów. Nie rań mnie już. To mi wystarczy.
- Avada...
Rzuciła się w bok, uniknąwszy zaklęcia. Zielony promień trafił w gablotkę, stojącą tuż obok. Wykorzystała odłamki szkła, kierując je na Rudolfusa. Śmierciożerca uśmiechnął się złowieszczo, wyczarowując tarczę. Kawałki odbiły się od niej. Co tu zrobić? Jest ode mnie lepszy, silniejszy... - pomyślała w panice Arienne. Jeżeli przyjdą inni... Oni się nie patyczkują. Co zrobić? No co?
Po chwili wahania rzuciła zaklęcie na szafę. Nie było to szczególnie zaskakujące, jednak dało jej chwilę czasu. Minęła zagrzebanego w stosie drewna byłego kochanka, po czym sięgnęła do doniczki z proszkiem Fiuu.
Nic z tego...
- Mówiłem... - wyszeptał Lestrange. Był cały podrapany, zakrwawiony, w jego oczach płonął gniew. - Gdzie jest Aleister? Ktoś, kto mógłby być moim synem. Jednak Arienne wolała ukryć przed nim prawdę. Wiedziała, że jeżeli ludzie się dowiedzą, zostanie napiętnowany, uważany za śmierciożercę. Jak jego ojciec.
- Wyjechał. Do przyjaciół - skłamała.
- Kłamiesz! Crucio! Gdzie on jest? - syknął. - Mów!
Zwinęła się na podłodze. W niebieskich oczach wzbierały łzy. Do domu ktoś wszedł.
- Poczekaj na mnie! - Rabastan wszedł do środka. - Zrobimy to razem.
Rudolfus nigdy jeszcze nie czuł takiej ulgi...
__
To tyle na dziś. Pa. Piszcie
Edytowane przez Martyna dnia 22-11-2008 11:00
Moja culpa i lenistwo, że nie skomentowałam pierwszego rozdziału. :<
Rehabilituję się w tejże chwili i, mimo że mózg woła błagalnie: Do łóżka, marsz!, piszę tego zacnego posta, w którym to stwierdzam, że mi się podobało. Bo jakże by mi się mogło nie podobać, skoro to o braciszkach Lestrange? I w dodatku twojego autorstwa? Cóż, Martyno, ładne to było, składne, ciekawe, z sensem, tym 'czymś' i bla, bla, bla. Już mi się aż nie chce wymyślać kolejnych określeń dla twojej twórczości, bo się zaczynam powtarzać. Wiedz jednak, że mnie się to FF podoba i czekam kontynuacji.
Wytłumacz mi to, bo ja dziś jakaś taka rozlazła jestem, i skojarzenia mam...
*z ciekawością* A jakie?, się spytam. Albo nie. Nie chcę wiedzieć.
Nie grozi się autorowi tekstu, jeśli chcesz mieć dalszą część
A tak. Masz całkowitą rację. *wyciąga siekierę w stronę Martyny* To kiedy kolejny rozdział?
Edytowane przez Fantazja dnia 23-11-2008 01:54
Dom:Hufflepuff Ranga: Członek Wizengamotu Punktów: 1453 Ostrzeżeń: 3 Postów: 221 Data rejestracji: 22.11.08 Medale: Brak
Tu jest wręcz genialne. Naprawdę. Martyno - wielki szacunek.
Wszystkie części mi się podobają, ale o tym wiesz.
Ten pomysł jest oryginalny. Nigdy nie spotkałam się z ff o Rabastanie.
A tak. Masz całkowitą rację. *wyciąga siekierę w stronę Martyny* To kiedy kolejny rozdział?
Och, Fantazjo, przestarzałe metody masz
Teraz z widłami się idzie^^
__________________
Dr. Chase: To był jeden pocałunek!
Dr. House: Właśnie dlatego nie możesz dotykać moich markerów.
House:Jeśli dostanę ten dyżur, to wskażę tego, kto rozpuszcza plotki o twojej rzekomej zmianie płci
Cuddy: Nie ma takich plotek.
House: Ale będą, jeśli nie dasz mi tego dyżuru
House : O, widze , że mamy trzech muszkieterów. Załatw murzyna, ja dziewczynę , a kangur przestraszy się i ucieknie.
Dr House: Ta tablica nie bez powodu jest BIAŁA
(chwila ciszy)
Dr House: Możesz oddać mi ten CZARNY pisak?
House: [do Cuddy] Aha, prawie zapomniałem, muszę dać 16-letniemu pacjentowi magiczne grzybki by wyeliminować bóle głowy. W porządku?
Cuddy: [sarkastycznie] Żaden problem.
[House uśmiecha sie i wychodzi. Cuddy w panice biegnie za nim]
Cuddy: To był sarkazm!
Dr Foreman: Saturacja w normie.
Dr House: Zmieniła się o jeden procent.
Dr Foreman: Mieści się w normie. To normalne.
Dr House: Gdyby jej DNA zmieniło się o jeden procent byłaby delfinem.
Dr. Chase: Nienawidzę tego dzieciaka.
Dr. House: Lubię tego dzieciaka.
Dr. Chase: Jeszcze go nie poznałeś.
Dr Cameron: Prosisz mnie, bym z tobą poszła?
Dr House: Jasne. Brzmi nieźle.
Dr Cameron: Coś w rodzaju randki?
Dr House: Dokładnie, tylko z wyjątkiem "randki".
Henry: Mój brat nie jest zbyt mądry.
Dr House: Moc genów jest potężna.
Dr House: Potrzebnym mi prawnik.
Vogler: Kogo zabiłeś?
Dr House: Nikogo, ale jest dopiero przed południem.
Wilson: Bądź sobą. Bądź opryskliwy, obojętny, niegrzeczny i arogancki.
House: Nie rób ze mnie świętego.
Dom:Slytherin Ranga: Pracownik Ministerstwa Punktów: 1282 Ostrzeżeń: 0 Postów: 188 Data rejestracji: 26.08.08 Medale: Brak
Dzień dobry ;d
Dla najwierniejszych czytelniczek daję tu ostatnią część. Mam nadzieję, że nie macie mi tego za złe... Lecz z braku zainteresowania tematem śmierciożerców nie widzę powodu, by dalej to ciągnąć.
__
Arienne cofnęła się do kominka. Miała nadzieję, że zdąży złapać z doniczki proszek Fiuu, jednak przybysz to zauważył. Bez słowa wycelował w nią różdżkę. Nie, proszę, nie... - pomyślała Arienne.
Poczuła się nagle słaba, tak słaba...
- Ładna - stwierdził niższy. - Masz gust, bracie. To jak? Ej? Rudy? - spojrzał pytająco na brata. Boi się - uzmysłowiła sobie Arienne. - Związał się ze mną tak bardzo, że nie potrafi zadać mi bólu. Lecz - czy się przełamie?
Ten niższy wyglądał jej na kogoś, kto nie zawahałby się przed niczym, byleby osiągnąć swój cel.
- Rudolfusie. Zrób to. - Rabastan mówił do brata łagodnym tonem, jak do dziecka. Po chwili spojrzał na Arienne, w jego czarnych oczach zapłonęło zrozumienie.
- Nie - odparł Rudolfus. Nie potrafię. Nigdy tego nie potrafiłem.
Zaskoczony Rabastan opuścił różdżkę, odwrócił się do brata.
- Mnie nie powinno tu być, a przecież jestem. Ratuję ci tyłek, bracie. Więc doceń to i zabij ją, dobra?
Arienne zerwała się na równe nogi. Impedimenta jednak nie trafiła w Rabastana, lecz w szafkę obok niego. Śmierciożerca odwrócił się do niej, na jego przystojnej twarzy widniała wściekłość.
- Crucio! - ryknął. Nie zdążyła nic zrobić. Ból powoli wzrastał, zaczynał kąsać jak wściekły zwierz... Cierpienie zaczęło rosnąć z lawinową prędkością. Nie potrafiła się obronić przed tym bólem.
Nagle ustał... Ulga spłynęła na jej ciało, dyszała ciężko, rozłożona na podłodze, łzy spływały po policzkach, szyi, by zanurzyć się w dywanie.
Na twarzy niższego Lestrange'a można było zobaczyć złośliwy uśmieszek. Z prawdziwą przyjemnością obserwował jej cierpienie.
Rudolfus drgnął. Po chwili podszedł.
- Zabij ją - wyszeptał chrapliwie. Zrób to, nim ja to uczynię.
- Nie - odparł młodszy Lestrange. - Ty to zrobisz, ja cię tylko dopilnuję.
- Nie potrafię - Rudolfus zwiesił głowę.
- Zadaj jej ból... - wyszeptał Rabastan. - Poczuj w sobie tę wszechogarniającą nienawiść. W końcu ona odebrała ci to, co miałeś najcenniejsze: syna... Ukarz ją. Niech żałuje. Unieś różdżkę, bracie... Zrób to. - spojrzał na brata. Ten z niechęcią uniósł różdżkę.
- Crucio... - szepnął Lestrange starszy.
Młodszy się rozpromienił, ignorując skowyt Arienne.
- Widzisz, braciszku? A nie potrafiłeś. Czasem trzeba przełamać lęk. Wystarczy słowo. Widzę.
Czemu wcześniej tego nie potrafiłem?
- Teraz zabij - zaszemrał Rabastan. Jego głos w cichym salonie wydawał się być głośny jak krzyk. Mówił tonem łagodnym, hipnotyzującym niemal. - Czyż to nie cudowne? Minęło ponad piętnaście lat... Odkąd ostatni raz zadaliśmy ból. Kiedy splamiliśmy się krwią. A krew, Rudolfusie, jest trwalsza od farby. Nigdy jej nie zmyjesz ze swoich rąk. Morderstwo stanowi dlań zapomnienie. A czy ty nie chciałbyś, bracie, zapomnieć? Próbowałem. Ale ja nie jestem taki, jak reszta. Nie przejdę po tym do codzienności, jak Dołohow i pozostali. To wszystko pozostawia po sobie ślad. My, śmierciożercy, mamy bliznę zamiast duszy.
Roześmiał się histerycznie. Poczucie bezradności, histeria, wzbierało w nim z całą siłą. Śmiał się z samego siebie, wyszydzał swą słabość.
- Ależ oczywiście, że to zrobię! - podszedł bliżej. W jego ciemnobrązowych oczach błyszczała wesołość, jak gdyby usłyszał wyśmienity żart.
Jednak gdzieś tam, w głębi, panował smutek.
- Dlaczegóż miałbym tego nie zrobić? - nachylił się nad Arienne. - Żegnaj - szepnął. - Nie miałem wyboru, wiesz.
- Miałeś - odparła, dysząc ciężko. Ledwo powstrzymywała łzy, lecz postanowiła nie dać temu niższemu satysfakcji. Nie miała zamiaru rozpłakać się po raz drugi we własnym salonie.
Pokręcił głową. W oczach zagościł na chwilę smutek, zastąpiony po chwili tą samą szyderczą radością.
- Ludziom takim jak ja nie pozostawia się wyboru - powiedział.
Po chwili salon rozjarzył się szmaragdowym blaskiem...
- Zastanawia cię, czemu do tej pory tego nie zrobiłem? - Rudolfus sięgnął po trzecią butelkę czerwonego półwytrawnego wina. Rabastan nie odpowiedział. - To proste. Nigdy nie byłem taki, jak wy. Po prostu tego zrobić nie potrafiłem.
- Sądzę, że odpowiedź jest inna - powiedział po chwili jego młodszy brat. - Ty to potrafisz, bracie. Twoja bezwzględność jest już znana w całym śmierciożerczym światku, jak i aurorskim. Za bardzo się do niej przywiązałeś.
- Nie mów mi, że nigdy nikogo nie kochałeś - rzucił Rudolfus. Lecz my musimy zapomnieć o tych, których kochamy.
Śmierciożercom nie wolno kochać. Jeśli on nie pozbędzie się ukochanej osoby, inni to za niego zrobią.
- To prawda - młodszy Lestrange się uśmiechnął. - I nadal kocham.
- Kto to? - zapytał z zainteresowaniem Rudolfus, otwierając czwartą. Siedzieli w piwnicy Lestrange's House. Błagam, bracie, okaż tyle rozsądku i żeby nie okazała się mugolką...
- Ach, Rudy, ty byś chciał wszystko wiedzieć - roześmiał się Rabastan. - Obaj ją znamy.
- To ktoś z nas? Jak tak, to ja nie znam - mruknął Rudolfus. - Hmm... Nie. Kto by Bellatriks pokochał..
- Ja sam się dziwię, że potrafisz z nią wytrzymać, no ale ty zawsze byłeś cierpliwy - Rabastan zniżył głos, gdy do piwnicy spadł Rookwood. Augustus odbił się od schodów i wyłożył się pod jedną z półek. Gdy w końcu pozbierał się z podłogi, wrócili do przerwanego tematu.
- Auror? Tylko nie to...
Rabastan potrząsnął głową. A więc to.
- Mugolka? - spytał Rudolfus z rosnącym przerażeniem. Na bogów, tylko nie mów, że tak jest...
Rabastan, widząc narastające przerażenie brata, wybuchnął śmiechem. Rechotał jeszcze dobre dziesięć minut, dopóki nie uspokoił się na tyle, by móc uspokoić zaniepokojonego Rudolfusa.
- Żartujesz? Ja miałbym zadawać się z mugolami? Coś chyba musiało być w twoim winie, braciszku, skoro wziąłeś pod uwagę taką możliwość. Ciesz się, to nie mugolka.
- Czystej krwi? - Lestrange nalał sobie jeszcze trochę wina.
- Tak. - Rabastanowi wzrok się rozmaślił. Rudolfus odwrócił z obrzydzeniem wzrok, mając nadzieję, że, gdy poznał Arienne, też tak nie wyglądał. Zakochany śmierciożerca. Tylko tego brakowało!
- Wiesz, że będziesz musiał to zakończyć - rzekł surowo jego starszy brat, dolewając sobie jeszcze trochę. - Jak wygląda? Wiem, że masz gust, więc może tym razem trafiło na kaszalota... - zażartował.
- Długie, blond włosy... Cudne, niebieskie oczy, jak niebo. Małe, pełne usta, delikatne rysy twarzy. Regularne. Wysoka i smukła.
- Ale to chyba nie Narcyza Malfoy? - Rudolfus tym razem przeraził się na dobre. Mógł wyobrazić sobie gniew Lucjusza. Będzie źle.
Rabastan popatrzył na niego z politowaniem. Po chwili przeniósł wzrok na piętrzące się przed nim butelki.
- Nie tankuj już - rzucił. - To Nymeria Selwyn. NIE!!!
Rudolfus padł.
Co zrobić? No co? Nie może przecież tak być. Nie może. Nymeria nie jest dla niego. Nigdy nie była.
- Masz jakiś problem, Rudolfusie? - spytała jakaś kobieta. Wysoka, czarne włosy, krótko ścięte. W jej oczach płonęło okrucieństwo.
- Rabastan - odparł krótko. Nauczył się jej ufać podczas jednego z wypadów. Szybka i skuteczna. I piękna. O wiele piękniejsza niż Bellatriks, to musiał przyznać. Ale jednocześnie była też groźna. Wiedział, że w okamgnieniu potrafiła dobyć swych noży i zasztyletować błyskawicznie człowieka. A po nim nie zostanie nawet ślad.
- No proszę, w co takiego też się wpakował? - uniosła brew, zapalając papierosa. Rudolfus również.
- Zakochał się.
- Niech zgadnę... Nymeria, prawda? - wbiła wzrok w sufit. Od dawien dawna wypatrywała za młodszym Lestrange'em, sądząc, że Rudolfus o tym nie wie. Gdziekolwiek Rabastan się zjawiał, była też ona.
Zawsze.
Skinął tylko głową. Ona wie o wszystkim, co się dzieje. I nie zawaha się wykorzystać tego do swoich celów...
- Mam pewien środek - powiedziała po namyśle. - Ruta, parę składników to tego, to tamtego... - mruknęła lekceważąco.
- I coś, co zabije dziecko Rabastana i Nymerii - powiedział Lestrange starszy domyślnie. Uśmiechnęła się złowieszczo, w złocistych oczach zapłonęły demoniczne iskierki.
- Oraz ją. To jak, wchodzisz?
Cały dzień siedział jak na szpilkach, czekając, aż pozna Nymerię. Spojrzał zdenerwowany w głąb imbryka. Jak zapewniła go Helena, trucizna działała tylko na kobiety. Jednak nie był pewien, czy mówiła prawdę.
W końcu weszli. Nymeria była co prawda ładna, lecz nie w jego typie. Nie sądził, że Rabastanowi podobały się takie myszowate blondynki z wiecznie przerażonym wyrazem twarzy. Błysnęła oczyma w popłochu, po czym usiadła na brzeżku krzesła. Rudolfus westchnął ponuro. Jest gorzej niż źle. Czego to miłość nie robi z człowiekiem...
Rabastan uśmiechnął się, rozpromieniony. Sięgnął po dzbanek, jednak Rudolfus szybko wyrwał mu go z ręki, mało go przy tym nie oblewając.
- Ja to zrobię - powiedział szybko, starając się, by głos mu nie drżał. Nigdy mi tego nie wybaczy. Bogowie wiedzą, że muszę, naprawdę muszę...
Herbata popłynęła do filiżanek...
Nie minął wieczór, kiedy usłyszał cichy szloch, dobiegający zza pokoju Rabastana. Rudolfus zawahał się, po czym pchnął drzwi. Lestrange młodszy leżał na łóżku, kryjąc twarz w dłoniach.
- Zabiłem ją... - chlipał.
- Dałeś jej truciznę? - spytał jego brat, bezceremonialnie ładując się na łóżko.
- No. Musiałem. Naprawdę musiałem. Wiesz przecież, nam nie wolno kochać... Miałeś rację, mówiłeś, że będę musiał to zakończyć. A jednak zostało mu trochę zdrowego rozsądku.
- Rabastanie... - powiedział powoli Rudolfus. Młodszy brat uniósł ku niemu zalaną łzami twarz. Rabastan bardzo rzadko się załamywał, był raczej człowiekiem silnego ducha. - Ja też to zrobiłem.
Ulga spłynęła na młodszego niczym balsam.
- Bracie... Doceniam to. Ale nie musisz kłamać, by mi ulżyć.
Rudolfus uśmiechnął się od ucha do ucha.
- Naprawdę to zrobiłem.
__
To jest ostatnia część. Może i wam się podobała - byłabym bardzo rada, gdyby tak było - lecz ostatnia.
Do widzenia
Edytowane przez Martyna dnia 22-12-2008 11:57
Dom:Hufflepuff Ranga: Członek Wizengamotu Punktów: 1453 Ostrzeżeń: 3 Postów: 221 Data rejestracji: 22.11.08 Medale: Brak
Martyno, strzeż się mnie!
Toć to ja cię zabiję!
OSTATNIA CZĘŚĆ?!
To jest jedno z najlepszych, najwspanialszych ff jakie czytałam... Rili
Mam tylko jedno zastrzeżenie, ale takie malutkie:
- Kto to?-r11; zapytał z zainteresowaniem Rudolfus, otwierając
Usuń te r11 i będzie idealnie!
I mała rada
Widzę, ża piszesz w wordzie. Żeby nie poprawiać tych wszystkich r11, to po sprawdzeniu pisowni wklej tekst do notatnika, i cały tekst z notatnika skopiuj i wklej tutaj
I nie będzie r11
Kocham
Onomatopeja
__________________
Dr. Chase: To był jeden pocałunek!
Dr. House: Właśnie dlatego nie możesz dotykać moich markerów.
House:Jeśli dostanę ten dyżur, to wskażę tego, kto rozpuszcza plotki o twojej rzekomej zmianie płci
Cuddy: Nie ma takich plotek.
House: Ale będą, jeśli nie dasz mi tego dyżuru
House : O, widze , że mamy trzech muszkieterów. Załatw murzyna, ja dziewczynę , a kangur przestraszy się i ucieknie.
Dr House: Ta tablica nie bez powodu jest BIAŁA
(chwila ciszy)
Dr House: Możesz oddać mi ten CZARNY pisak?
House: [do Cuddy] Aha, prawie zapomniałem, muszę dać 16-letniemu pacjentowi magiczne grzybki by wyeliminować bóle głowy. W porządku?
Cuddy: [sarkastycznie] Żaden problem.
[House uśmiecha sie i wychodzi. Cuddy w panice biegnie za nim]
Cuddy: To był sarkazm!
Dr Foreman: Saturacja w normie.
Dr House: Zmieniła się o jeden procent.
Dr Foreman: Mieści się w normie. To normalne.
Dr House: Gdyby jej DNA zmieniło się o jeden procent byłaby delfinem.
Dr. Chase: Nienawidzę tego dzieciaka.
Dr. House: Lubię tego dzieciaka.
Dr. Chase: Jeszcze go nie poznałeś.
Dr Cameron: Prosisz mnie, bym z tobą poszła?
Dr House: Jasne. Brzmi nieźle.
Dr Cameron: Coś w rodzaju randki?
Dr House: Dokładnie, tylko z wyjątkiem "randki".
Henry: Mój brat nie jest zbyt mądry.
Dr House: Moc genów jest potężna.
Dr House: Potrzebnym mi prawnik.
Vogler: Kogo zabiłeś?
Dr House: Nikogo, ale jest dopiero przed południem.
Wilson: Bądź sobą. Bądź opryskliwy, obojętny, niegrzeczny i arogancki.
House: Nie rób ze mnie świętego.
Ech, jak ja nie lubię chwalić. Nienawidzę wręcz chwalić...
Martyno, było świetnie. Świetnie, ale krótko. Ledwie się ucieszyłam, że zaczęłaś nowy ff, a tu już trzeba się smucić, bo kończysz. Sadystka. >.>
Część ostatnia bardzo ładna. Pokazuje, że Śmierciożercy wcale nie mają takiego łatwego życia. Często muszą wybierać pomiędzy sercem a rozumem. Nic dziwnego, że mają coś nie tak z psychiką. Twoi Lestrange`owie nie są wyjątkami. I, hmm, w tym cały ich urok.
No cóż, czekam na kolejny twór Twojego autorstwa. I mam nadzieję, że się nie zawiodę. ;]
Edytowane przez Fantazja dnia 26-12-2008 12:49
Przeskocz do forum:
Harry Potter - Hogsmeade, Twoja Magiczna Wioska
RIGHT
"Hogsmeade.pl" is in no way affiliated with the copyright owners of "Harry Potter", including J.K. Rowling, Warner Bros., Bloomsbury, Scholastic and Media Rodzina.