Hogsmeade.pl na Facebook
Harry Potter - Hogsmeade, Twoja Magiczna Wioska
Strona GłównaNowościArtykułyForumChatGaleriaFAQDownloadCytatyLinkiSzukaj
Logowanie
Nazwa użytkownika

Hasło



Nie możesz się zalogować?
Poproś o nowe hasło!
Shoutbox
Musisz się zalogować, aby móc dodać wiadomość.

~Grande Rodent F 11-03-2024 02:09

Na razie oscary zgodnie z przewidywaniami.
~Grande Rodent F 10-03-2024 22:48

Dzisiaj Oscary będą oglądane...
~Anna Potter F 23-02-2024 01:49

Witajcie.
~raven F 12-02-2024 19:06

Kotecek
~ulka_black_potter F 30-01-2024 19:46

Papa
~ulka_black_potter F 30-01-2024 19:45

myślałam, ze zniknęła na amen
~ulka_black_potter F 30-01-2024 19:45

o, strona jednak ożyła
^N F 29-01-2024 17:11

Uszanowanko
~HariPotaPragneCie F 25-11-2023 14:51

Wiedźma
~Miona F 23-11-2023 00:28

Czarodziej Czarodziej Czarodziej
#Ginny Evans F 22-11-2023 22:07

Duch Duch Duch
~raven F 21-11-2023 20:22

~Miona F 25-10-2023 14:12

hej Uśmiech
#Ginny Evans F 19-10-2023 21:32

Sowa
~TheWarsaw1920 F 24-08-2023 23:06

Duch Duch Duch
~raven F 20-08-2023 23:01

Doszly mnie sluchy, ze sa czarodzieje, ktorzy chcieliby sie wprowadzic do Hogsmeade, a magiczne bariery to uniemozliwiaja. W takiej sytuacji prosze o maila na adres widoczny w moim profilu Uśmiech
^N F 11-08-2023 19:19

Słoneczko
~HariPotaPragneCie F 12-07-2023 20:52

Sowa
#Ginny Evans F 11-06-2023 20:41

hejka hogs! Słoneczko
~Anna Potter F 15-05-2023 03:24

i gościnny naród o czym często nie zdajemy sobie sprawy mówiąc o sobie jak najgorsze rzeczy.

Aktualnie online
Hogsmeade wita:
orehu
jako najnowszego użytkownika!

» Administratorów: 8
» Specjalnych: 61
» Zarejestrowanych: 77,002
» Zbanowanych: 1,625
» Gości online: 248
» Użytkowników online: 0

Brak użytkowników online

» Rekord OnLine: 3086
» Data rekordu:
25 June 2012 15:59
Zobacz temat
Harry Potter - Hogsmeade, Twoja Magiczna Wioska :: Forum
» Twórczość Fanów
»» Fan Fiction
»»» [NZ]: "Samanta Lestrange - rok I" - Rozdział 2
Drukuj temat · [NZ]: "Samanta Lestrange - rok I" - Rozdział 2
~Orla Malfoy F
#1 Drukuj posta
Dodany dnia 28-02-2010 12:49
Użytkownik

Awatar

Dom: Gryffindor
Ranga: Zdobywca Kamienia Filozoficznego
Punktów: 64
Ostrzeżeń: 0
Postów: 12
Data rejestracji: 23.12.09
Medale:
Brak

Zaznaczam, że niektóre fragmenty tekstu (a właściwie podteksty w nim zawarte), nie nadają się dla osób, które nie ukończyły 18 roku życia. FF dość przewrotne, bo i ja jestem ostatnio w przewrotnym nastroju i znudziła mnie "czystość" świata czarodziejów opisanego przez J.K. Rowling.

"Życie na Nokturnie"


Samanta Lestrange siedziała w oknie swojego pokoju na poddaszu, wbijając wzrok w czerwone dachy domów otaczających aleję Śmiertelnego Nokturnu. Maj dobiegał końca. Z szarego, wiosennego nieba spadały na ziemię ogromne krople deszczu. Nie wiedzieć dlaczego, jedenastolatka uwielbiała taką pogodę, patrzeć jak woda rozbija się na szybach... Czasami podejrzewała, że jest marzycielką i że interesuje się rzeczami, które jedenastolatek interesować nie powinny. Nie mogła tego być pewna, bo znała niewiele osób w swoim wieku. Nie chodziła do szkoły (uczyła się w domu), a była zbyt nieśmiała, żeby zacząć rozmowę z dziećmi, które od czasu do czasu (zwłaszcza podczas letnich wakacji) zdarzało jej się spotkać na pobliskiej ulicy Pokątnej.
Mieszkała w Londynie, ale Londynu nie znała. Tak na prawdę nigdy nie przekroczyła granicy między światem, do którego należała, a światem "normalnych" ludzi. Samanta była czarownicą, ale nawet w swoim świecie była "inna". Jej życie toczyło się w obrębie ulicy Pokątnej i nigdy jej nawet nie kusiło, aby wystawić choć koniuszek nosa za próg pubu Dziurawego Kotła, który oddzielał świat czarodziejów od normalnego.
Z resztą, i tak większość swojego życia spędziła w tej właśnie trzypiętrowej kamienicy z czerwonej cegły przy Nokturnie (jak w skrócie nazywano uliczkę przy której mieszkała). Miała właściwie wszystko o co poprosiła, bo matka i ciotka, które ją wychowywały wybitnie ją rozpieszczały.
A skoro już jesteśmy przy matce i ciotce Samanty, to właśnie one były przyczyną, dla której dziewczynka była "inna" nawet w świecie czarodziejów. Gertrude i Sally Lestrange zajmowały się uprzyjemnianiem życia męskiej części populacji czarodziejów. Samanta podejrzewała nawet, że to, że pojawiła się na świecie, to skutek nieuwagi jej matki podczas spotkania z jednym z ówczesnych jej klientów.
Zawód matki dostarczał Samancie wielu powodów do śmiechu. Na przykład zawsze rozbawiali ją mężczyźni, którzy kłaniali się jej matce lub ciotce, gdy wybierała się z którąś z nich na zakupy na Pokątną. Jeśli akurat byli z partnerką, dziewczynka mogła się założyć o całe swoje oszczędności, że zaraz oberwą po głowie tym, co kobieta akurat ma pod ręką.
Bez opieki Samanta rzadko opuszczała dom. Głównie dlatego, że aby dostać się na Pokątną musiała przejść całą Aleję Śmiertelnego Nokturnu. A na Nokturnie można było natknąć się na mnóstwo typów spod ciemnej gwiazdy, na spotkanie których sam na sam wybitnie nie miała ochoty. Często pojawiały się tutaj też wiedźmy i choć dziewczynka podejrzewała, że plotki o tym, że rozsmakowały się w ludzkim mięsie są tak samo mocno przesadzone jak opowieści o tym, że wampiry muszą pić krew, to wolała tego nie sprawdzić na własnej skórze.
- Samanta, podwieczorek - dobiegł ją z dołu głos ciotki Sally.
Dziewczynka oderwała wzrok od szyby, z resztą, i tak przestało już padać. Podbiegła do stojącej w rogu pokoju toaletki, przeczesała szczotką falowane, brązowe włosy, spojrzała w swoje ciemne oczy i zbiegła drewnianymi schodami na pierwsze piętro, gdzie znajdowała się ich jadalnia. Rzuciła okiem na długi, mahoniowy stół przy rzeźbionym kominku. Nakryty był wyraźnie do kolacji i to dla pięciu osób.
- Będziemy mieli gości? - zapytała gdy do pokoju weszła ciotka i postawiła na małym stoliczku pod oknem srebrną tacę z dwiema filiżankami, dzbankiem, dzbanuszkiem i dwoma kawałkami ciasta, które wyglądało na jabłecznik (ulubiony deser Samanty).
- Na kolację zapowiedział się wujek Lambert. Przychodzi z Violą, podobno chcą nas zaprosić na ślub - wyjaśniła ciotka nalewając herbaty do filiżanek i zabielając ją mlekiem.
- Zapraszają was? - zdumiała się dziewczynka.
Wujek Lambert był starszym bratem jej matki i ciotki, i choć był do swoich sióstr bardzo przywiązany, raczej nie często się do nich przyznawał, a zaproszenie ich na organizowane przez siebie przyjęci było zupełną nowością. Co innego klienci panien Lestrange. Tym razem to zapewne Viola Lockhart zdecydowała, że na ślubie ma zebrać się cała rodzina. Kobieta ta miała na tyle poczucia humoru (i własnej godności), że szwagierki, uprawiające najstarszy zawód świata, nie były dla niej żadnym despektem. A poza tym, szwagierki te cieszyły się dość wysoką pozycją w świecie czarodziejów (zwłaszcza wśród mężczyzn).
- Jak widzisz wuj Lambert czasami potrafi zachować się jak należy - zaśmiała się ciotka.
- Mamy nie ma? - zapytała Samanta przysiadając się do niej.
- Ma spotkanie.
- Poza domem? - zdziwiła się dziewczynka.
Zwykle matka i ciotka "swoje sprawy" załatwiały w domu. Rzadko zdarzało im się w tym celu wychodzić.
- Znasz swoją mamę. - Ciotka dosypała cukru do herbaty siostrzenicy. - Znów ma jakieś fanaberie. Tym razem chyba nie chce narażać cię na spotkania z... zaprzyjaźnionymi z nami panami.
- Mnie to nie przeszkadza - wyrwało się dziewczynce.
Szybko uśmiechnęła się przepraszająco. Ciotka tymczasem wybuchnęła śmiechem:
- Jak zawsze szczera - udało jej się wykrztusić.
Rzeczywiście, Samanta zawsze była szczera. Zawsze mówiła to co myśli i nigdy nie splamił się kłamstwem. To co teraz jej się wyrwało również było zgodne z prawdą. Pojawianie się w domu różnych czarodziejów zupełnie jej nie przeszkadzało. Było to dla niej normalne. Niektórzy panowie pojawiali się jednorazowo, niektórzy co jakiś czas, a jeszcze inni byli stałymi bywalcami. Z tymi ostatnimi dziewczynce zdarzało się nawet zamienić po kilka słów. Na przykład niedawno, po długiej przerwie, wpadła w salonie na pana Alpharda Blacka (szefa Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów).
- O, dawno pana u nas nie było - wypaliła od razu.
Pan Black, człowiek o niezwykłym poczuciu humoru, wybuchnął głośnym śmiechem i mimo usilnych starań nie mógł zachować powagi. Mama natomiast, oblała się szkarłatnym rumieńcem i zapytała pana Blacka czy nie lepiej będzie pójść już na górę.
Każda z panien Lestrange miała w domu dwie sypialnie. Jedną na poddaszu, obok pokoju Samanty, gdzie sypiały same lub od czasu do czasu zamykały się na klucz, gdy miały gorsze dni (zwłaszcza matka). I drugą, na drugim piętrze, gdzie spotykały się z panami.
Wracając do "stałych klientów" to większość z nich Samanta znała z imienia i nazwiska. Spotykała ich tutaj odkąd tylko pamięta, a miała podstawy by przypuszczać, że bywali tutaj zanim pojawiła się na świecie. Tym panom także czasami pozwalano jej otworzyć drzwi, inni musieli czekać, aż któraś z panien Lestrange lub Wyginka (ich skrzatka domowa) będą wolne. Od stałych bywalców dziewczynka otrzymywała też mnóstwo prezentów. Dzięki temu jej pokój pełen był przeróżnych pluszaków i lalek. Zdarzało się, że ktoś przynosił jej też jakieś słodycze, cudowne stroje czy pantofelki.
- Spóźniłam się? - w progu jadalni stanęła mama i uśmiechnęła się szeroko usiłując zdjąć z głowy kapelusz.
Była niższa od swojej siostry i nieco tęższa, ale i tak szczupła. Miała natomiast takie same czarne, kręcone włosy jak ona i identyczne brązowe oczy, które Samanta po niej odziedziczyła.
- Na podwieczorek tak, ale herbaty trochę zostało. - Ciotka zajrzała do dzbanka. - Chcesz? Lamberta jak widzisz jeszcze nie ma. Mówił, że przyjdzie około szóstej.
- To szlachetnie z jego strony, że nas ostrzegł - zaśmiała się matka, która teraz stała już przed lustrem i wypinała z włosów spinki, aby w końcu zdjąć kapelusz, który z niewiadomych przyczyn nimi przypięła. - Pogoda fatalna. Leje jak z cebra. Jestem cała przemoczona.
- Mówię ci od tylu lat, że w maju niczego nie da się przewidzieć i lepiej przyjmować panów w domu. Ale ty jak zawsze wiesz lepiej. Napij się ciepłej herbaty. Dobrze ci zrobi. Nie mam ochoty warzyć później eliksiru pieprzowego. - Ciotka machnęła różdżką, a na skutek jej zaklęcia na stoliku wylądowała trzecia filiżanka.
- Tak, i żeby Lambert znów się na kogoś natknął. - Matka pocałowała Samantę i usiadła obok niej przy stoliku. - Z doświadczenia wiem, że lepiej jest, jeśli nasz szanowny brat nie wie, z kim się spotykamy.
- To z kim takim dzisiaj się spotkałaś, że Lambert nie mógł się na niego natknąć? - Zagadnęła ciotka.
- Dzisiaj to było spotkanie ściśle towarzyskie - odpowiedziała matka zajmując się swoją herbatą.
- To znaczy nieodpłatne?
- Sally..., Samanta...
- Twoja córka doskonale wie czym się zajmujemy. To mądra dziewczynka - ciotka spojrzała na nią pieszczotliwie. - To z kim tak lubisz... rozmawiać?
- Och... Już dobrze. Byłam na obiedzie z Orionem Blackiem.
- No proszę, dawno go nie widziałam. Podobno posłuchał twoich rad i znalazł sobie w końcu kochankę.
- Sally...
- Przynajmniej wiem dlaczego przypięłaś ten kapelusz. Na patio w jego restauracji zawsze tak wieje...
- A co ty tam robiłaś?
- Byłyśmy przecież... - urwała pod ciężarem wzroku siostry. - Dobrze wiesz, że potrafię się cenić.
Nastąpiła chwila niezręcznego milczenia. Matka bacznie przyglądała się swojej siostrze. Samanta uwielbiała przysłuchiwać się ich rozmowom. Sprawiało to, że pomimo tego, iż sama trzymała się na uboczu świata czarodziejów doskonale wiedziała, co w trawie piszczy.
- To z kim spotyka się nasz kochany Orion Black? - Nie wytrzymała ciotka.
Matka milczała uśmiechając się tajemniczo.
- Gertie, zapomniałaś jak się mówi po angielsku? Dobrze wiesz, że potrafię dochować tajemnicy. Czy kiedykolwiek wydałam się z tym co wiem, o którymś z naszych klientów?
- Wydaje mi się, że dyskrecja to podstawa waszego... fachu - odezwała się Samanta.
Mama spojrzała na nią tak, jakby widziała ją po raz pierwszy w życiu:
- Wybitnie za dużo czasu spędzasz z ciocią Sally...
- To akurat nie moja szkoła - zaśmiała się ciotka. - Twoja córka ma nad wyraz dużo zdrowego rozsądku i potrafi skojarzyć fakty. No więc? Co z tym Orionem?
- Spotyka się z Catrioną McCormac.
Ciotkę zatkało. Samanta także była co najmniej zdumiona. Klient matki spotyka się z gwiazdą quidditcha (najpopularniejszej gry sportowej w świecie czarodziejów).
- To Laurentia Fletwock to już przeszłość? - zapytała ciotka odzyskując głos.
- Przecież obie dobrze wiedziałyśmy, że to długo nie potrwa - teraz to matka zaczęła się śmiać. - Jest w jego stadninie świetnym jeźdźcem i trenerem skrzydlatych koni, ale... Orion się śmieje, że przespała się z nim tylko po to, żeby mieć go w garści.
- Ja bym powiedziała, że dlatego, że jest przystojny, dowcipny...
- Sally...
- No co? - Obruszyła się ciotka. - To przecież nic złego.
- Orion ma dziecko z Catrioną...
- Co?! - Ciotka o mały włos nie zakrztusiła się herbatą. - Mógłby bardziej uważać. Jego żona o tym wie?
- Chyba żartujesz. Jeszcze by zrobiła coś głupiego.
- Mamusiu, a czy pani Walburga Black zrobiła kiedykolwiek coś, co byłoby mądre?
Samanta wiedziała, że jest to kobieta, która najpierw robi, a potem myśli. Do jej najśmieszniejszych wyskoków należało rozbicie się na kamienicy miotłą jej męża, tylko po to, żeby ten nie mógł na niej latać.
- Otóż to - przytaknęła jej ciotka.
- Orion zastanawia się czy nie zostawić Walburgi dla Catriony - wypaliła w końcu matka.
- I co mu poradziłaś siostro miłosierdzia?
- Powiedziałam mu, że nie wchodzi się z jednego bagna w drugie.
Samanta i jej ciotka parsknęły śmiechem. Na dole rozległ się dzwonek do drzwi. Ciotka wyjrzała przez okno.
- To Lambert. Z Violą - oznajmiła. - Wyginko, otwórz proszę! Swoją drogą miałam... przyjemność z jej byłym mężem. Chociaż... Chyba miał większą ochotę na ciebie.
Rzuciła zadziorne spojrzenie swojej siostrze, szybko pozbierała na tacę naczynia pozostałe po podwieczorku i wyszła z nimi do przedpokoju.
- Szykuje się miły wieczór, nie ma co - matka spojrzała na Samantę i wybuchnęła śmiechem. W jej oczach, po raz pierwszy od długiego czasu, pojawiły się iskierki radości.
Edytowane przez Orla Malfoy dnia 25-11-2011 08:07
Wyślij prywatną wiadomość
~Peepsyble F
#2 Drukuj posta
Dodany dnia 01-03-2010 15:25
Użytkownik

Awatar

Dom: Hufflepuff
Ranga: Dziedzic Hufflepuff
Punktów: 6158
Ostrzeżeń: 2
Postów: 1,068
Data rejestracji: 26.08.08
Medale:
Brak

przyjęci

E.

splamił

A.

Sally..., Samanta...

O wiele lepiej wyglądałoby bez tego pierwszego wielokropka. Taki sam efekt, a wygląda dużo lepiej.

Cóż tu rzec. Czytałam Twoje poprzednie ficki i każdy z nich wygląda podobnie. Ładnie piszesz, lubię czytać Twoje teksty i nic do zarzucenia tutaj nie mam. Życzę weny i powodzenia w dalszym pisaniu, bo idzie Ci bardzo dobrze.
Wyślij prywatną wiadomość
~Ginny0004 F
#3 Drukuj posta
Dodany dnia 09-05-2010 11:49
Użytkownik

Awatar

Dom: Gryffindor
Ranga: Redaktor Proroka
Punktów: 1083
Ostrzeżeń: 3
Postów: 463
Data rejestracji: 08.03.10
Medale:
Brak

Patrząc na datę stwierdziłam, że dosyć dawno zostało dodane to opowiadanie.
Peepsyble swoje uwagi odnośnie tekstu też napisała dość dawno, a błędy nadal nie zostały poprawione. Co prawda nie mam 18 lat, ale przeczytałam ten tekst i ja bym bardziej powiedziała, że on jest od 15-16 lat. No chyba, że w następnej części będzie coś takiego z "cenzurą". Jak na razie to nie wiem o czym dokładnie ma opowiadać ta "mini książka". Czekam na następne części. Bardzo ciekawy początek. Takie coś innego. Nie wiem, czy zrezygnowałaś z pisania tego opowiadania?(tak długo nic nie piszesz).
__________________
W pogoni za szczęściem...



Moje FF! Komentarze!!!
NOWE z dnia 15.08.!!!
http://hogsmeade....ad_id=3207

A to moje mini-opowiadanie pt. Telefon, proszę o opinie(zależy mi na szczerości):
http://hogsmeade....ad_id=3948
Wyślij prywatną wiadomość
~Orla Malfoy F
#4 Drukuj posta
Dodany dnia 25-11-2011 08:06
Użytkownik

Awatar

Dom: Gryffindor
Ranga: Zdobywca Kamienia Filozoficznego
Punktów: 64
Ostrzeżeń: 0
Postów: 12
Data rejestracji: 23.12.09
Medale:
Brak

Sprawa z moimi FF-ami wyglądała tak, że zapomniałam swój własny login na "Hogsmeade", więc opowiadania były kontynuowane tylko na właściwych sobie blogach, i dopiero dzisiaj, w przypływie inteligencji wpadłam na to, że można sprawdzić kto założył temat. Tym sposobem udało mi się powrócić i dodaję nowe rozdziały! A co z tego wyniknie, zobaczymy.

Jeszcze tylko jedna rzecz. W rozdziale pojawia się postać Gilderoy'a Lockharta. Nie chodzi tutaj jednak, o Gilderoy'a, którego znamy z "Komnaty Tajemnic", a o jego ojca. Problem z imionami pojawił się przez to, że pisząc rozdziały Aurory Sinistry, żeby wszystko ładnie trzymało się "w kupie", musiałam ojcu i synowi dać takie same imiona. Mam nadzieję, że wybaczycie mi to małe zamieszanie.

---------------------------------------------------------------------------


"Wuj Lambert"



Toast za toastem, toast za toastem. Śmiechy, żarty... Zupełnie nie pasujące do atmosfery, panującej obecnie w świecie czarodziejów. Do atmosfery grozy i wciąż wiszącego na każdym widma nagłej śmierci.
- No to za kolejne spotkanie!
Wuj Lambert, wysoki, otyły mężczyzna o czarnych włosach i starannie przystrzyżonej koziej bródce, po raz kolejny uniósł puchar. Był starszy od matki i ciotki, dużo starszy. Ilekroć tutaj przychodził, bacznie przyglądał się Samancie. Ciocię Sally strasznie to denerwowało. Dzisiaj jednak wyraźnie unikał spojrzenia dziewczynki. W ogóle, ostatnimi czasy był jakiś nie swój. Nawet teraz, niby cieszył się ze zbliżającego ślubu, mówił jak to bardzo jest szczęśliwy, że w końcu udało mu się zdobyć Violę, a z drugiej strony... Sprawiał wrażenie, jakby chciał coś wyznać siostrom, jakby gdzieś głęboko skrywał jakąś tajemnicę.
- Lambert, jesteś pewien, że nie chcesz, abyśmy na wasz ślub użyły Eliksiru Wielosokowego? - Zapytała ciotka ze złośliwym uśmiechem.
Eliksir Wielosokowy pozwalał czarodziejom na czasowe przyjęcie wyglądu zupełnie innej osoby.
- A mogłybyście?!
- Lambert! - obruszyła się Viola Lockhart.
- Tak, jestem pewien, że nie - odpowiedział wujek pod ciężarem spojrzenia brązowych oczu przyszłej żony.
- Widujesz się czasami z byłym mężem? - Zagadnęła ciotka, patrząc na przyszłą szwagierkę.
Wyginka postawiła właśnie na stole bezy w śmietanie i znów poszła do kuchni.
- Raczej go unikam. Po co ranić biedaka swoim widokiem - zaśmiała się Viola, poprawiając hebanowe loki. - Czasami jednak spotykam się z Alphardem. Podobno go znacie...
- A którego bogatego mężczyzny my nie znamy - odparła beztrosko ciotka, nalewając Samancie herbaty. - W tym jednak wypadku, należałoby powiedzieć, że to on nas zna. Zwłaszcza Gertie. I to... dogłębnie, że się tak wyrażę.
Matka się zarumieniła:
- Sally, daj spokój... - Spojrzała ze strachem na brata.
- Słyszałam, że ostatnio często gdzieś znikasz...
- Niedorzeczne plotki.
- Lambert, wszystkich oszukasz, ale nie nas - wtrąciła ciotka. - Chcesz o tym porozmawiać na osobności?
- Nie, skąd - zaprzeczył szybko wujek, patrząc na swoją przyszłą żonę. - Po prostu interesy... Czasami wymagają ode mnie większego poświecenia, niż bym sobie tego życzył.
Nastąpiła chwila niezręcznego milczenia, przerywanego tylko stukaniem łyżeczek. Co jakiś czas ktoś na siebie zerkał, ale nie miał odwagi się odezwać.
Dzbanek z herbatą wyrwał się Samancie z ręki i pozalewał cały obrus.
- Petrificus totalus! - Mama wycelowała w dzbanek swoją różdżką i znieruchomiał. - To już trzeci raz w tym tygodniu. Przeklęta pamiątka rodzinna. Gdyby nie to, już dawno bym się go pozbyła. Ach tak... Chłoszczyść!
Po raz kolejny machnęła różdżką, a z białego obrusu zniknęły mokre plamy.
- Zaraz przyniosę nową herbatę...
Mogła poprosić Wyginkę, aby to zrobiła, ale najwyraźniej z jakiegoś bardzo ważnego, sobie tylko znanego powodu, chciała opuścić salon. Prawdopodobnie towarzystwo brata, przy którym nie wiedziała jak się zachować, strasznie ją męczyło.
- A ten twój przystojny przyjaciel, Tom Riddle? - Zagadnęła ciotka. - Co się z nim dzieje?
Wujek zakrztusił się jedzoną bezą. Viola Lockhart poklepała go po plecach.
- Widujesz się z nim czasem? - Drążyła temat Sally Lestrange.
- A dlaczego pytasz? - Zapytał wuj, siląc się na beztroski ton.
- Jak już mówiłam był szalenie przystojny... i inteligentny. A do tego taki szarmancki. Szkoda, że nie było go stać na nasze usługi.
- Skoro tak ci się podobał, trzeba było mu wyświadczyć taką "przysługę" za darmo - odparł wuj nieco zdenerwowany. Rzadko rozmawiał z siostrami o ich pracy. - Na pewno by się nie pogniewał.
- Nie robimy takich rzeczy za darmo - odparła spokojnie ciotka. - Prawda, Gertie?
Mama właśnie weszła do salonu, wnosząc inny dzbanek.
- Ależ skąd - odparła, nalewając herbaty do filiżanki Samanty.
- Sam widzisz...
Wuj zacisnął zęby i spróbował uśmiechnąć się do siostry, w jego oczach płonęła jednak żądza mordu, wyszedł mu więc tylko nieprzyjemny grymas. Na szczęście, zanim zdążył coś powiedzieć, matka zwróciła się do pani Lockhart:
- Dużo osób będzie na weselu?
Samanta była pewna, że tak na prawdę jej matkę niewiele to obchodzi. Obie panie Lestarnge, na pewno ewakuują się stamtąd zaraz po ceremonii zaślubin. Z resztą, nawet samo małżeństwo, mama uważała za największą głupotę. Przynajmniej tak mówiła, a jej córka nie miała powodów do tego, aby jej nie wierzyć. Próba zmiany tematu, powiodła się jednak w stu procentach. Omawianie szczegółów wesela, zdecydowanie było bezpieczniejsze, niż dyskusja na temat pracy matki i ciotki oraz ich zasad... moralnych.
Jedenastolatka jednak przestała tego słuchać. Niewiele interesowały ją roznoszone przez sowy zawiadomienia, białe obrusy, czy umieszczone w "Proroku Codziennym" zapowiedzi, o których opowiadał wuj. Nie widziała też różnicy w tym, czy ślubu udzieli mu ksiądz, czy pracownik Ministerstwa Magii.
- Planujecie jakieś specjalne środki ostrożności? - Dotarło do Samanty zdawkowo zadane przez matkę pytanie.
- A to po co? - Zdumiał się wujek.
- No nie, Lambert... - pokręciła głową ciotka. - Zawsze wiedziałam, że żyjesz we własnym, doskonale poukładanym świecie, ale to już przesada. Wypadałoby się też zainteresować tym, co naprawdę dzieje się tuż pod twoim nosem.
- Masz coś konkretnego na myśli, czy ot tak sobie rzuciłaś pierwszą lepszą uwagę, żeby mnie jak najszybciej obrazić? - Zapytał wuj, patrząc wyzywająco na ciotkę.
Sally Lestrange, jak zawsze w takiej sytuacji, zachowała spokój:
- Wydaje mi się, że od dnia swoich narodzin dałam ci dość powodów, abyś z czystym sumieniem, mógł być na mnie obrażony do końca życia - syknęła, niebezpiecznie mrużąc oczy. - A skoro trzeba ci wszystko tłumaczyć jak niedorozwiniętemu trollowi, uświadomię cię, że konkretnie chodzi mi o pewnego czarnoksiężnika, który od dobrych kilku lat sieje postrach wśród czarodziejów, burząc ład, który przez tyle lat budowaliśmy.
- W świecie czarodziejów nic się nie dzieje...
- Nic?! - Wykrzyknęła ciotka. - Lambert, do jasnej cholery! Dziesiątki zamordowanych osób, setki zaginionych, ciągle powtarzające się pogróżki... W takich warunkach musimy wychowywać nasze dzieci... To dla ciebie jest nic?!
- Na pewno większość twoich klientów przyznałoby rację ideom czarodzieja, o którym mówisz - odparł czerwony na twarzy wuj Lambert.
- Ideom?! - Wzrok ciotki miotał piorunami. - Idee to były trzy lata temu, kiedy po raz pierwszy wystąpił publicznie. Teraz to są chore, narzucane siłą ideologie!
- Nie chcę tego słuchać! - Wykrzyknął wuj Lambert, zrywając się z miejsca.
- Lambert, błagam cię, usiądź - powiedziała cicho matka, a głos jej drżał. - Nie pora na takie dyskusje.
Wujek spojrzał na swoją najmłodszą siostrę, która ze łzami w oczach i z trzęsącymi się ze stresu rękami zapaliła papierosa.
- Możesz być z siebie dumna - syknął do ciotki Sally, siadając. - Gertrude...
- Tak, wszystko moja wina - mruknęła sarkastycznie ciotka.
Na szczęście wujek udał, że tego nie dosłyszał.
Kolejna godzina kolacji upłynęła we względnym spokoju. Ciocia i wujek Lambert odzywali się do siebie z wyszukaną grzecznością i nadmierną uprzejmością. Viola Lockhart wodziła wzrokiem od jednego do drugiego, najwyraźniej zastanawiając się, które z nich pierwsze wybuchnie. Mama zachowywała się podobnie. Nic takiego jednak nie nastąpiło. Dopiero, gdy zegar na kominku wybił jedenastą, stało się coś wartego uwagi. Wuj Lambert nagle syknął i złapał się za lewe przedramię. Ciotka spojrzała na niego ze zdumieniem:
- Co ci jest?
- Eee... nic... - odparł wujek, zupełnie nie pasującym do niego tonem, poprawiając rękaw granatowej szaty. - Chyba będę musiał wyjść... Późno się zrobiło... A ja muszę jeszcze... To znaczy... Mam jeszcze dużo pracy... Viola, zostań jeszcze. Porozmawiasz sobie na osobności z Sally i Gertie. Poznacie się lepiej.
To mówiąc wstał od stołu, wziął ozdobną laskę, którą zostawił przy wejściu i wyszedł. Chwilę później usłyszeli trzaśnięcie drzwi wejściowych.
- Czy któraś z was może mi w prostych słowach wyjaśnić co tu się dzieje? - zapytała ciotka, gdy minął jej pierwszy szok.
Nie potrafiły. Samanta postanowiła zostawić te trzy kobiety, aby we własnym gronie mogły zamartwiać się o "biednego, przepracowanego Lamberta", który, w mniemaniu dziewczynki, sam doskonale potrafił o siebie zadbać.
Ziewając ze zmęczenia powlokła się do łazienki na trzecim piętrze. Zatkała korek i odkręciła złote kurki. Przyjrzała się kolekcji płynów do kąpieli. W końcu wybrała różany, którego zapach utrzymywał się na skórze przez cały dzień, a dodatkowo powodował, że woda w wannie falowała tak, jak na jeziorze. Mama dostała go pod choinkę i choć Samanta systematycznie jej go podkradała, sporo jeszcze zostało.
Wyszorowana i pachnąca owinęła się szlafrokiem i ruszyła do pokoju, aby przed snem coś sobie poczytać. Już miała się rzucić na łóżko, gdy zorientowała się, że siedzi na nim sowa. Musiała wlecieć przez otwarte okno. Samanta rozpoznała w niej płomykówkę z Ministerstwa Magii. Spojrzała na wiszący na ścianie zegar. Było pięć po dwunastej. Oznaczało to, że właśnie skończyła jedenaście lat, a olbrzymie pudełko, przewiązane ciemnoniebieską wstążką, przyniesione przez sowę, musiało być jej prezentem urodzinowym.
Pogładziła płomykówkę po główce i szybko otworzyła pudełko. Na granatowym aksamicie leżał ogromny, oprawiony w brązową skórę tom. Najnowsze (i najdroższe) wydanie "Baśni barda Beedle'a", które dziewczynka strasznie chciała mieć. Nie miała jednak sumienia prosić o nie ani mamę, ani ciocię. Wystarczyła jej świadomość, że natychmiast by jej je zakupiły. Natomiast zupełnie przypadkiem, kilka dni temu, wydała się z tym pragnieniem przed Alphardem Blackiem. I jeśli się dobrze domyślała, to właśnie od niego otrzymała ten prezent. Wyjęła tomiszcze z pudełka i otwarła. Na pierwszej stronie wprawna ręka Alpharda Blacka dopisała dedykację. Dziewczynka od razu rozpoznała jego pismo:

Kochana Sami,
w dniu Twoich jedenastych urodzin, z najlepszymi życzeniami,
abyś się nigdy nie zmieniała i nadzieją, że baśnie zawarte
w tej książce oraz przesłania z nich płynące, pomogą ci
w dokonywaniu właściwych wyborów.

Spełnienia marzeń,
tata

Alphard Black

Samanta przyjrzała się domalowanemu kwiatkowi i czterem literom, układającym się w słowo "tata". Zrobiło jej się cieplej na sercu. Alphard Black zawsze utrzymywał, że jest jej ojcem, bez względu na to, czy szkodziło to jego reputacji. Nie przejmował się nawet, gdy sama mama mówiła, że nie jest pewna czy to on jest ojcem jej córki.
Alphard Black był tatą Samanty, bo od dnia jej narodzin, traktował ją jak własne dziecko.
- Samanta, Viola wychodzi. Zejdziesz się pożegnać? - Dobiegł ją z dołu głos ciotki.
Otarła łzę wzruszenia i zbiegła na dół. Pani Lockhart objęła ją i długo nie wypuszczała z ramion. W końcu pocałowała ją w policzek i zaczęła żegnać się z ciocią. Sądząc po wyrazie twarzy mamy, Gertrude Lestrange doskonale wiedziała, co było przyczynom dziwnego zachowania jej przyszłej szwagierki. Pokręciła jednak głową, dając córce znać, żeby o nic nie pytała.
- I tak się dowiem, co nasz szanowny brat knuje - powiedziała ciotka, gdy za Violą zamknęły się drzwi.
- Na twoim miejscu nie wtrącałabym się do tego - odparła matka. - Poza tym, ciekawość to pierwszy stopień do piekła.
- Tak, a to co my robimy na co dzień, zaprowadzi nas prosto do nieba - dodała ze śmiechem Sally Lestrange, pomału wchodząc po schodach.
- Nas może nie, ale powiem nieskromnie, że dzięki mnie, niejeden mężczyzna, z którym się spotkałam miał niebo na ziemi - odcięła się mama, wchodząc za siostrą do salonu.
- Tak, na przykład Orion Black. I co ci z tego przyszło? - Ciotka usadowiła się na kanapie. - No nie bądź taka, przyznaj się w końcu, że także ty umierasz z ciekawości, co ten nasz Lambert znowu kombinuje.
- No wiesz! - Przyjemnie byłoby mieć jakiegoś haka na naszego nieskazitelnego brata...
Zanim mama zdążyła odpowiedzieć rozległ się dzwonek u drzwi. Panny Lestrange wymieniły zdumione spojrzenia:
- Spodziewasz się kogoś? - zapytała zaskoczona mama.
Ciotka pokręciła głową, więc jej siostra sięgnęła po filiżankę z herbatą, przytuliła do siebie Samantę i wbiła wzrok w tańczące w kominku ogniki. Po chwili do salonu weszła Wyginka i spojrzała na Sally Lestrange:
- Przyszedł pan Lockhart - zapiszczała. - Mówi, że wie, że jest późno, ale to podobno pilna... sprawa. Czy pani go przyjmie?
Ciotka wyglądała na zaskoczoną:
- Ależ oczywiście... - wydukała w końcu. - Wprowadź go tam, gdzie zawsze. Zaraz przyjdę.
Szybko przejrzała się w lustrze, poprawiła suknię i wyszła na korytarz.
- W każdym bądź razie dobrze, że nie przyszedł pięć minut wcześniej - powiedziała mama do Samanty. - Gdyby wpadł tutaj na swoją byłą żonę, to by się dopiero działo...
Wyślij prywatną wiadomość
Przeskocz do forum:
Oceny
Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą oceniać zawartość strony

Zaloguj się lub zarejestruj, żeby móc zagłosować.

Wybitny Wybitny 0% [Brak oceny]
Powyżej oczekiwań Powyżej oczekiwań 100% [1 głos]
Zadowalający Zadowalający 0% [Brak oceny]
Nędzny Nędzny 0% [Brak oceny]
Okropny Okropny 0% [Brak oceny]
RIGHT