Hogsmeade.pl na Facebook
Harry Potter - Hogsmeade, Twoja Magiczna Wioska
Strona GłównaNowościArtykułyForumChatGaleriaFAQDownloadCytatyLinkiSzukaj
Logowanie
Nazwa użytkownika

Hasło



Nie możesz się zalogować?
Poproś o nowe hasło!
Shoutbox
Musisz się zalogować, aby móc dodać wiadomość.

~Grande Rodent F 11-03-2024 02:09

Na razie oscary zgodnie z przewidywaniami.
~Grande Rodent F 10-03-2024 22:48

Dzisiaj Oscary będą oglądane...
~Anna Potter F 23-02-2024 01:49

Witajcie.
~raven F 12-02-2024 19:06

Kotecek
~ulka_black_potter F 30-01-2024 19:46

Papa
~ulka_black_potter F 30-01-2024 19:45

myślałam, ze zniknęła na amen
~ulka_black_potter F 30-01-2024 19:45

o, strona jednak ożyła
^N F 29-01-2024 17:11

Uszanowanko
~HariPotaPragneCie F 25-11-2023 14:51

Wiedźma
~Miona F 23-11-2023 00:28

Czarodziej Czarodziej Czarodziej
#Ginny Evans F 22-11-2023 22:07

Duch Duch Duch
~raven F 21-11-2023 20:22

~Miona F 25-10-2023 14:12

hej Uśmiech
#Ginny Evans F 19-10-2023 21:32

Sowa
~TheWarsaw1920 F 24-08-2023 23:06

Duch Duch Duch
~raven F 20-08-2023 23:01

Doszly mnie sluchy, ze sa czarodzieje, ktorzy chcieliby sie wprowadzic do Hogsmeade, a magiczne bariery to uniemozliwiaja. W takiej sytuacji prosze o maila na adres widoczny w moim profilu Uśmiech
^N F 11-08-2023 19:19

Słoneczko
~HariPotaPragneCie F 12-07-2023 20:52

Sowa
#Ginny Evans F 11-06-2023 20:41

hejka hogs! Słoneczko
~Anna Potter F 15-05-2023 03:24

i gościnny naród o czym często nie zdajemy sobie sprawy mówiąc o sobie jak najgorsze rzeczy.

Aktualnie online
Hogsmeade wita:
orehu
jako najnowszego użytkownika!

» Administratorów: 8
» Specjalnych: 61
» Zarejestrowanych: 77,002
» Zbanowanych: 1,625
» Gości online: 281
» Użytkowników online: 0

Brak użytkowników online

» Rekord OnLine: 3086
» Data rekordu:
25 June 2012 15:59
Zobacz temat
Harry Potter - Hogsmeade, Twoja Magiczna Wioska :: Forum
» Twórczość Fanów
»» Fan Fiction
»»» [NZ]: "Aurora Sinistra - rok I" - Rozdział 3
Drukuj temat · [NZ]: "Aurora Sinistra - rok I" - Rozdział 3
~Orla Malfoy F
#1 Drukuj posta
Dodany dnia 23-12-2009 01:05
Użytkownik

Awatar

Dom: Gryffindor
Ranga: Zdobywca Kamienia Filozoficznego
Punktów: 64
Ostrzeżeń: 0
Postów: 12
Data rejestracji: 23.12.09
Medale:
Brak

"Będzie dobrze"


Jak na walijskie warunki, ten lipcowy poranek, w który zaczyna się nasza historia, był wyjątkowo ciepły. Osoby, które tego dnia około godziny
dziesiątej wyszły do ogrodów nacieszyć się promieniami słońca mogły zauważyć jak pod jeden z nie wyróżniających się specjalnie domów w hrabstwie Anglesey podjechał jaskrawoniebieski meblowóz. Po chwili ludzie w dziwacznych strojach zaczęli kursować tam i z powrotem wnosząc do środka najróżniejsze rzeczy, a warto wspomnieć, że niektóre przedmioty mieszkańcy miasteczka widzieli po raz pierwszy w życiu. O!, na przykład tą ogromną kulę z czymś co przypominało ogromny model układu słonecznego, albo to coś co wygląda jak zegar, ale ma dwanaście wskazówek i planety na obwodzie tarczy. Ponad to, może z powodu szoku przeżytego na widok tylu niezbyt normalnie zachowujących się przedmiotów, niektórym z mieszkańców okolicznych domów wydało się, że postaci na fotografiach wnoszonych w ogromnych antyramach, poruszają się. Niebawem okazać się miało jednak, że to wcale nie było złudzenie optyczne.
Chwilę po tym gdy wszystkie meble zostały wniesione do środka (a trzeba przyznać, że w małym meblowozie zmieściło się ich wyjątkowo dużo) pod dom podjechał lśniący, granatowy Ford. Warto wspomnieć, że w ówczesnym czasie Forda w tym kolorze nie widział jeszcze nawet największy miejscowy obieżyświat - Pierre Daniels.
Mieszkańcy Llangefni nawet nie zdążyli się temu zdziwić, gdy z samochodu wyskoczyła uśmiechnięta czarnowłosa dziewczynka, a za nią wygramolił się sporo od niej młodszy chłopczyk o jasnych włoskach. Dziewczynka podtrzymała go, gdy zaraz po wyjściu z samochodu potknął się o kamień i omal nie upadł.
- Dominic - pokręciła głową. - Tyle razy mówiliśmy ci, że musisz być ostrożniejszy.
Aurora Sinistra, bo tak nazywała się owa jedenastoletnia dziewczynka niewątpliwie była niezwykle podekscytowana perspektywą wprowadzenia się do nowego domu.
- Chodź, zobaczymy jak jest w środku - powiedziała podając bratu rękę.
Nie chciało się jej czekać, aż rodzice w końcu łaskawie opuszczą samochód.
- Powoli, nie wiem gdzie się wam tak spieszy - usłyszeli za sobą rozbawiony głos matki, gdy byli już przy samych drzwiach. - Spędzicie w tym domu całe lata.
- To i tak za krótko - odkrzyknęła Aurora rzucając okiem na zielone okiennice domu i popchnęła drzwi wejściowe.
To co zobaczyła przekraczało jej najśmielsze oczekiwania.
- Wyjątkowo ładnie dziś wyglądasz - usłyszała głos wiszącego na ścianie przedpokoju lustra.
Aurora nawet się tym nie zdziwiła.
- Dzięki, ty też - zaśmiała się, a w jej brązowych oczach pojawiły się ogniki radości. - Chyba ktoś w końcu zmył z ciebie odciski palców Dominika.
- Żeby tylko palców - podsumowało zwierciadło.
Kolejne pół godziny Aurora spędziła biegając po całym domu w towarzystwie brata podziwiając przestronne wnętrze i ciepły wystrój domu, a jej myśli raz po raz uciekały do wydarzeń minionego roku i sama nie mogła się nadziwić, że wszystko zaczyna się tak wspaniale układać.
Gdy rok temu dowiedziała się, że jej prawdziwa matka, wspaniała czarownica - Geraldine, zginęła w niewyjaśnionych okolicznościach, myślała, że cały jej świat już się skończył i nie chciała wierzyć w zapewnienia babci, że chociaż teraz bardzo boli to wszystko jeszcze przed nią. Co prawda miała jeszcze tatę, z którym zawsze była o wiele bardziej zżyta niż z matką, ale jego zachowanie wcale nie dodawało Aurorze otuchy.
Po śmieci żony Paul Sinistra był ponury i przygaszony. I trudno się temu dziwić. Rzecz jasna dbał o córkę i pilnował, aby miała wszystko czego tylko zapragnie, ale nie dało się już dowcipkować z nim tak jak dawniej.
Kilka miesięcy po śmierci matki Aurora doszła do wniosku, że może ojciec z powrotem stanie się sobą, jeśli ponownie się ożeni, a i jej wcale nie przeszkadzałoby pojawienie się w domu jakiejś dorosłej kobiety.
Pozostał tylko jeden szkopuł, skąd wziąć odpowiednią kandydatkę. Niebawem problem rozwiązał się sam.
Zawsze w wigilię Bożego Narodzenia w Teatrze imienia Magicznej Jedności w Yorku odbywał się bal charytatywny na rzecz pacjentów oddziału urazów pozaklęciowych szpitala św. Munga, którego ojciec Aurory był głównym uzdrowicielem (coś w rodzaju mugolskiego - nie magicznego - ordynatora).
Co prawda Paul Sinistra nie był pewien czy podczas żałoby powinien pokazywać się na takich uroczystościach, ale w końcu doszedł do wniosku, że jego obecność tam jest niezbędna. W końcu zaraz po premierze nowej sztuki, jak co roku miał wygłosić mowę z podziękowaniem za
zeszłoroczne datki i z prośbą o kolejne. Na swoje nieszczęście (lub szczęście) postanowił zabrać ze sobą Aurorę. Z resztą i tak nie miałby z kim jej zostawić, bo tym razem program balu był wyjątkowo atrakcyjny, a i premierowa sztuka niezwykle oczekiwana, więc do teatru wybierali się wszyscy ich znajomi.
Co prawda, spektakl nie zrobił na Aurorze większego wrażenia, może dlatego, że jego temat był ciężki, a ona miała wtedy dopiero dziesięć lat. Ponad to, obawiała się, że pewną część zwyczajnie przespała i przez to nie mogła zrozumieć fabuły, ale to co nastąpiło później, kazało jej porzucić smętne myśli towarzyszące jej przez ostatnich pięć miesięcy.
Stała właśnie pod jednym z filarów, wciśnięta przez ojca w ciemnoróżową sukienkę, słuchając jego wzruszającego przemówienia, przez które raz po raz przewijało się imię jej zmarłej matki, gdy dostrzegła, że jedna ze stojących z tyłu kobiet kątem ociera łzy. Drugi rzut oka upewnił ją w tym, że tą kobietę gdzieś już widziała i że nie jest ona tak wyniosła i niedostępna jak inne wyfiokowane damulki przebywające tego wieczoru w teatrze. Trzecie spojrzenie Aurory przebiegło po palcach tej czarnowłosej kobiety, żeby sprawdzić czy przypadkiem nie ma na nich obrączki, co było mało prawdopodobne, gdyż stała zupełnie sama.
Po tych jakże dokładnych oględzinach dziewczynka postanowiła nieco bliżej poznać kandydatkę numer jeden na przyszłą macochę i jak najszybciej wprowadzić swój plan w życie. Sama nie przypuszczała, że będzie to aż tak proste.
Wdzięk osobisty Aurory natychmiast podbił serce Danieli McKinnon, bo tak nazywała się wypatrzona w tłumie kobieta, a i niezwykle przystojny i inteligentny Paul Sinistra od razu przypadł jej do gustu. Właściwie jedynym problemem jaki zaistniał była niechęć pana Sinistry do kolejnego małżeństwa, ale i z tym jego córeczka szybko sobie poradziła.
W efekcie jej zachodów, nie pozostało już nic prostszego jak poznać pana Sinistrę z pięcioletnim synkiem Danieli, z którym Aurora już wcześniej zdążyła się zaprzyjaźnić i oczywiście ustalić datę ślubu. I z tym Paul Sinistra chciał jeszcze zaczekać, ale tym razem szybko dał się przekonać trafnym uwagom swojej dawnej teściowej, że jego córka powinna mieć matkę i im szybciej ożeni się po raz drugi tym lepiej dla dziecka.
Po wielu naciskach ze strony rodziny, która podobnie jak Aurora uważała, że Daniela McKinnon jest idealną kandydatką na żonę, datę ślubu wyznaczono na początek lipca, a zaraz później państwo młodzi wraz z dziećmi mieli przenieść się do Walii. Głównie dlatego, aby uniknąć złośliwych komentarzy mugolskich sąsiadów w Surrey, na temat tego, że pan Sinistra niespełna rok po śmierci żony po raz kolejny stanął na ślubnym kobiercu.
I oto w końcu Aurora znalazła się tutaj, w domu swoich marzeń, z młodszym bratem, którego zawsze chciała mieć, z kochającą macochą i ze znów szczęśliwym ojcem.
Ustawiała właśnie na półce najnowsze zdjęcia, gdy rozległo się łagodne pukanie do drzwi i w progu stanęła Daniela Sinistra z biało-niebieskim, perskim kotem na rękach, którego podarowała Aurorze na jedenaste urodziny:
- Bija się za tobą stęsknił - oznajmiła, łagodnie sadzając kota na łóżku.
- Myślisz, że przyjmą mnie do Hogwartu? -wypaliła Aurora, nagle zdając sobie sprawę, że opcja rozstania się z rodziną i pójście do Szkoły Magii i Czarodziejstwa, o której kiedyś marzyła całymi nocami już wcale jej nie fascynuje.
Daniela zrobiła zdumioną minę.
- Oczywiście, że tak - w końcu na jej twarzy pojawił się uśmiech. - Jesteś najzdolniejszą młodą czarownicą jaką kiedykolwiek znałam.
- I co będzie później? - zapytała dziewczynka patrząc w brązowe oczy macochy. - To znaczy, co będzie z nami jak ja będę tak daleko od was?
- Nie martw się tym, jakoś sobie poradzimy - powiedziała uspokajająco Daniela Sinistra bawiąc się loczkami pasierbicy. - Będziemy pisać do siebie codziennie i ani się obejrzysz, a już przyjedziesz na święta do domu i znów będziemy razem. A w Hogwarcie trafisz do Gryffindoru, tak jak ja kiedyś, poznasz wspaniałych przyjaciół i na pewno przeżyjesz wiele fascynujących przygód.
- Myślisz? - uśmiechnęła się delikatnie Aurora.
- Jestem tego pewna - zaśmiała się pani Sinistra. - Chodź na dół, pora coś zjeść.
Gdy Aurora zeszła za macochą do kuchni na stole stała już parująca zupa cebulowa - specjalność pana Sinistry, a Dominik siedząc na krześle na dwóch poduszkach pod pupą zawzięcie mieszał w kubku z sokiem dyniowym, którym zachlapywał wszystko dookoła.
- Sowa wujka Kennetha przyniosła pocztę -powiedział Paul Sinistra gdy tylko spostrzegł córkę. - Sądząc po stanie koperty to list od Jamesa.
- Cudnie - zawołała Aurora starając się równocześnie rozerwać kopertę i trafić łyżką do ust co spowodowało, że na i tak już pomiętym i
poplamionym pergaminie pojawiły się kolejne dwie żółte plamy, a kropelki soku dyniowego spowodowały, że atrament pomału zaczął się rozpuszczać.
Aurora szybko przebiegła wzrokiem list rozpoznając niechlujne pismo swojego ulubionego i najbliższego kuzyna Jamesa Pottera.
- James pyta czy może do nas przyjechać w sierpniu - oznajmiła gdy w końcu rozszyfrowała litery bardziej przypominające hieroglify. - Może?
Aurora wlepiła błagalny wzrok w Danielę.
- Ależ oczywiście - odpowiedziała macocha, w końcu odsuwając od Dominika kubek z sokiem. - Będzie nam bardzo miło.
- No to mu zaraz odpiszę. Tato, gdzie masz sowę? - zapytała dziewczynka jedząc coraz szybciej co spowodowało, że po chwili się zakrztusiła.
- Spokojnie, bo się udławisz - zaśmiał się Paul Sinistra klepiąc córkę po plecach. - Sam powiem Kennethowi, że James będzie u nas bardzo miłym gościem. I tak muszę z nim porozmawiać przed nocnym dyżurem.
Pan Sinistra pocałował wszystkich na pożegnanie po czym wyszedł z kuchni poprawiając blond włosy i mamrocząc coś na temat, że wróci rano i żeby pozmywali naczynia jeśli znajdą chwilę.
Przewiązując się fartuszkiem, aby pomóc macosze w zmywaniu naczyń Aurora myślała tylko o jednym, że wszystko zaczyna się układać coraz lepiej.
Wcześniej każde wakacje spędzała u Jamesa w Dolinie Godryka i teraz trochę się bała, że i w tym roku dostanie zaproszenie od kuzyna, a chciała jak najwięcej czasu spędzić w domu. Z drugiej strony nie chciała mu też odmówić, bo bała się, że James się na nią obrazi, a tego by nie zniosła. Podobnie jak rozstania z Danielą. A tutaj proszę, James przyjeżdża do niej!Wspanialszych wakacji nie mogła sobie wyobrazić, a później co ma być to będzie.
Edytowane przez Orla Malfoy dnia 25-11-2011 08:14
Wyślij prywatną wiadomość
^Lady Holmes F
#2 Drukuj posta
Dodany dnia 23-12-2009 09:27
Administrator

Awatar

Dom: Slytherin
Ranga: Lord
Punktów: 29123
Ostrzeżeń: 1
Postów: 1,889
Data rejestracji: 21.11.09
Medale:
Brak

Zawsze w wigilię Bożego Narodzenia w Teatrze imienia Magicznej Jedności w Yorku odbywał się bal charytatywny na rzecz pacjentów oddziału urazów pozaklęciowych szpitala św. Munga, którego ojciec Aurory był głównym uzdrowicielem (coś w rodzaju mugolskiego - nie magicznego - ordynatora).

Wigilię z dużej.
Co prawda Paul Sinistra nie był pewien czy podczas żałoby powinien pokazywać się na takich uroczystościach, ale w końcu doszedł do wniosku, że jego obecność tam jest niezbędna.

Zgubiony przecinek.
Co prawda, spektakl nie zrobił na Aurorze większego wrażenia, może dlatego, że jego temat był ciężki, a ona miała wtedy dopiero dziesięć lat.

Źle postawiony przecinek.
Ponad to, obawiała się, że pewną część zwyczajnie przespała i przez to nie mogła zrozumieć fabuły, ale to co nastąpiło później, kazało jej porzucić smętne myśli towarzyszące jej przez ostatnich pięć miesięcy.

Bez spacji.
- powiedziała uspakajająco Daniela Sinistra bawiąc się loczkami pasierbicy.

"O" zamiast "a".
- Sowa wujka Kennetha przyniosła pocztę -powiedział Paul Sinistra gdy tylko spostrzegł córkę.

Spacja pomiędzy myślnikiem a literą.
A tutaj proszę, James przyjeżdża do niej!Wspanialszych wakacji nie mogła sobie wyobrazić, a później co ma być to będzie.

Spacja.
***
Nuda, zero akcji, nic się nie dzieje.
Edytowane przez Lady Holmes dnia 23-12-2009 09:51
Wyślij prywatną wiadomość
*mooll F
#3 Drukuj posta
Dodany dnia 23-12-2009 10:07
Super Owadzik

Awatar

Dom: Gryffindor
Ranga: Śmiertelna Relikwia
Punktów: 10619
Ostrzeżeń: 1
Postów: 1,380
Data rejestracji: 28.09.09
Medale:
Brak

Osoby, które tego dnia około godziny dziesiątej wyszły do ogrodów nacieszyć się promieniami słońca, mogły zauważyć jak pod jeden z nie wyróżniających się specjalnie domów w hrabstwie Anglesey, podjechał jaskrawoniebieski meblowóz.

Razem ;)

O!, na przykład ogromną kulę z czymś, co przypominało ogromny model układu słonecznego, albo to coś, co wygląda jak zegar, ale ma dwanaście wskazówek i planety na obwodzie tarczy.

Tę kulę. I brak przecinka.

Ponad to, może z powodu szoku przeżytego na widok tylu niezbyt normalnie zachowujących się przedmiotów, niektórym z mieszkańców okolicznych domów wydało się, że postaci na fotografiach wnoszonych w ogromnych antyramach, poruszają się.

To mi nie pasuje. Po prostu: nienormalnie.

Niebawem okazać się miało jednak, że to wcale nie było złudzenie optyczne.

Było: jednak miało. Zamieniłam kolejność.

Chwilę po tym, gdy wszystkie meble zostały wniesione do środka (a trzeba przyznać, że w małym meblowozie zmieściło się ich wyjątkowo dużo), pod dom podjechał lśniący, granatowy Ford. Warto wspomnieć, że w ówczesnym czasie Forda w tym kolorze nie widział jeszcze nawet największy miejscowy obieżyświat - Pierre Daniels.

Brak przecinka.

- Chodź, zobaczymy jak jest w środku - powiedziała, podając bratu rękę.

Umówmy się, ze nie bede komentować już przecinków. Czerwone będą zbędne. A Zielone to te, których brak ;)

- To i tak za krótko - odkrzyknęła Aurora, rzucając okiem na zielone okiennice domu i popchnęła drzwi wejściowe.
To, co zobaczyła przekraczało jej najśmielsze oczekiwania.


Kolejne pół godziny Aurora spędziła na bieganiu po całym domu w towarzystwie brata i podziwianiu przestronnych wnętrz i ciepłych wystrojów domu, a jej myśli raz po raz uciekały do wydarzeń minionego roku i sama nie mogła się nadziwić, że wszystko zaczyna się tak wspaniale układać.

Zmieniłam co nie co. Chyba lepiej jest.

że cały jej świat już się skończył i nie chciała wierzyć w zapewnienia babci, że chociaż teraz bardzo boli, to wszystko jeszcze przed nią.


Po śmieci żony, Paul Sinistra był ponury i przygaszony. I trudno się temu dziwić. Rzecz jasna dbał o córkę i pilnował, aby miała wszystko, czego tylko zapragnie, ale nie dało się już dowcipkować z nim tak jak dawniej.


Kilka miesięcy po śmierci matki, Aurora doszła do wniosku, że może ojciec z powrotem stanie się sobą, jeśli ponownie się ożeni, a i jej wcale nie przeszkadzałoby pojawienie się w domu jakiejś dorosłej kobiety.


Zawsze w wigilię Bożego Narodzenia w Teatrze imienia Magicznej Jedności w Yorku odbywał się bal charytatywny na rzecz pacjentów oddziału urazów pozaklęciowych szpitala św. Munga, którego ojciec Aurory był głównym uzdrowicielem (coś w rodzaju mugolskiego - nie magicznego - ordynatora).

Nazwa własna oddziału i szpitala z dużej litery.

Co prawda Paul Sinistra nie był pewien, czy podczas żałoby powinien pokazywać się na takich uroczystościach, ale w końcu doszedł do wniosku, że jego obecność tam jest niezbędna. W końcu zaraz po premierze nowej sztuki, jak co roku miał wygłosić mowę z podziękowaniem za
zeszłoroczne datki i z prośbą o kolejne.

Powtórzenie...

Co prawda, spektakl nie zrobił na Aurorze większego wrażenia, może dlatego, że jego temat był ciężki, a ona miała wtedy dopiero dziesięć lat.

...ale co? Powinno coś z tego wyniknąć ;p

Ponad to, obawiała się, że pewną część zwyczajnie przespała i przez to nie mogła zrozumieć fabuły, ale to, co nastąpiło później, kazało jej porzucić smętne myśli towarzyszące jej przez ostatnich pięć miesięcy.


Właściwie jedynym problemem, jaki zaistniał była niechęć pana Sinistry do kolejnego małżeństwa, ale i z tym jego córeczka szybko sobie poradziła.
[...] I z tym Paul Sinistra chciał jeszcze zaczekać, ale tym razem szybko dał się przekonać trafnym uwagom swojej dawnej teściowej, że jego córka powinna mieć matkę i im szybciej ożeni się po raz drugi, tym lepiej dla dziecka.


- Myślisz, że przyjmą mnie do Hogwartu? -_wypaliła Aurora, nagle zdając sobie sprawę, że opcja rozstania się z rodziną

Brak spacji.

Gdy Aurora zeszła za macochą do kuchni, na stole stała już parująca zupa cebulowa - specjalność pana Sinistry, a Dominik, siedząc na krześle na dwóch poduszkach pod pupą, zawzięcie mieszał w kubku z sokiem dyniowym, którym zachlapywał wszystko dookoła.


- Cudnie - zawołała Aurora, starając się równocześnie rozerwać kopertę i trafić łyżką do ust co spowodowało


Aurora szybko przebiegła wzrokiem list, rozpoznając niechlujne pismo swojego ulubionego i najbliższego kuzyna Jamesa Pottera.


- James pyta, czy może do nas przyjechać w sierpniu - oznajmiła, gdy w końcu rozszyfrowała litery bardziej przypominające hieroglify.


Pan Sinistra pocałował wszystkich na pożegnanie, po czym wyszedł z kuchni poprawiając blond włosy


A tutaj proszę, James przyjeżdża do niej!_Wspanialszych wakacji nie mogła sobie wyobrazić, a później - co ma być, to będzie.

Brak spacji, i tam drobne zmiany.

Juuu... i koniec tych błędów. W prawie każdnym zdaniu był błąd interpunkcyjny. Beta jednak jest bardzo pilnie potrzebna.
Poza tym, moja opinia co do Twojego stylu się nie zmieniła. Bardzo ładny. Masz dryg dopisania, ale stylistyka siada. Pod koniec wymiękałam już.

Życzę Weny i na pewno zaglądnę tu znów, jak coś dodasz, bo zapowiada się interesująco. Wszystko, co powinno być w pierwszym rozdziale - jest. Nie dzieje się zbyt wiele, ale za to wyjaśniasz nam tę małą postąć Aurory ;)

Pozdrawiam!
__________________
Kiedy kobieta nie ma racji, pierwszą rzeczą, jaką należy zrobić, to natychmiast ją przeprosić.


Oscar Wilde


* * *

Mol pisze swój Fick: James Potter - Ostatnia Szansa [35/?]
http://hogsmeade....ad_id=2444
Wspieraj artystów pisarzy - dobrowolne datki w postaci komentarzy są bardzo pożądane.
Wyślij prywatną wiadomość
~Peepsyble F
#4 Drukuj posta
Dodany dnia 23-12-2009 13:51
Użytkownik

Awatar

Dom: Hufflepuff
Ranga: Dziedzic Hufflepuff
Punktów: 6158
Ostrzeżeń: 2
Postów: 1,068
Data rejestracji: 26.08.08
Medale:
Brak

O!, na przykład tą ogromną kulę z czymś co przypominało ogromny model układu słonecznego,

Powtórzenie.

- Dominic - pokręciła głową. - Tyle razy mówiliśmy ci, że musisz być ostrożniejszy.


- Powoli, nie wiem gdzie się wam tak spieszy - usłyszeli za sobą rozbawiony głos matki, gdy byli już przy samych drzwiach. - Spędzicie w tym domu całe lata.


- Dzięki, ty też - zaśmiała się, a w jej brązowych oczach pojawiły się ogniki radości. - Chyba ktoś w końcu zmył z ciebie odciski palców Dominika.

To są tylko przykłady. Tego jest więcej, tak wiec trzeba będzie poprawić cały tekst. Chodzi mi o wielkie litery i kropki. Nie będę pisać na nowo po raz setny, tylko skopiuje mojego posta z innego tematu.
Jeśli po wypowiedzi piszemy "powiedziała/mruknęła/krzyknęła/wrzasnęła/ryknęła/szepnęła" i tak dalej powinno to wyglądać tak:
- Nie zbiłam tego wazonu - powiedziała Lily.
Jednak jeśli piszemy zamiast "powiedziała..." itd. czynność to zdanie wygląda tak:
- Nie zbiłam tego wazonu. - Lily spojrzała na siostrę.
I czynność zawsze zaczynamy z dużej litery. W tym przykładzie tego nie widać, bo czynność zaczęłam od imienia... Ale tu już tak:
- Nie zbiłam tego wazonu. - Spojrzała na siostrę.
Wszystko jasne?

- Myślisz, że przyjmą mnie do Hogwartu? -wypaliła Aurora,

spacja po drugim myślniku.

Trochę pogmatwałaś z tymi matkami. Na początku piszesz o matce (w dialogach), jednak tak naprawdę jest to macocha. Może by to jakoś zaznaczyć? Tu macocha - matka, tam o matce, znowu o macosze... Zmienić na początku na macochę, albo jakoś inaczej. Liczę na twoją inwencję twórcza.

Specjalnej akcji tutaj nie ma. Spory kawałek, jednak niezbyt ciekawy. Rozwinęłabyś nieco akcję, było by bardziej interesująco. Powtarzać się nie będę - wszystko już napisałam w twoim poprzednim temacie. Powodzenia w dalszym pisaniu.

Wyślij prywatną wiadomość
~Orla Malfoy F
#5 Drukuj posta
Dodany dnia 15-02-2010 11:54
Użytkownik

Awatar

Dom: Gryffindor
Ranga: Zdobywca Kamienia Filozoficznego
Punktów: 64
Ostrzeżeń: 0
Postów: 12
Data rejestracji: 23.12.09
Medale:
Brak

"Listy"


Następnego ranka Aurorę, która do późnej nocy rozpakowywała swoje rzeczy obudził ciepły szept w pełni ubranej już Danieli:
- Sowa przyniosła dla ciebie pocztę.
- Skąd? - zapytała sennie dziewczynka, gdy macocha przysiadła na brzegu jej łóżka.
- Obawiam się, że z Hogwartu - roześmiała się pani Sinistra. - Jest tutaj herb szkoły. Kruk, gryf, borsuk i wąż wokół litery H.
Aurorze senność natychmiast minęła. Wczoraj całkowicie dała się przekonać Danieli, że nauka w Hogwarcie może być wspaniałą przygodą.
- Pokaż - powiedziała podnosząc się na łóżku i podkładając sobie poduszkę pod plecy.
Drżącymi rękami otworzyła list napisany szmaragdowym atramentem:

HOGWART
SZKOŁA
MAGII I CZARODZIEJSTWA

Dyrektor: ALBUS DUMBLEDORE
(Order Merlina Pierwszej Klasy, Wielki Czar., Gł. Mag, Najwyższa Szycha, Międzynarodowa Konfed. Czarodziejów)

Szanowna Panno Sinistra,
Mamy przyjemność poinformować Panią, że została Pani przyjęta do Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart. Dołączamy listę niezbędnych książek i wyposażenia.
Rok szkolny rozpoczyna się 1 września. Oczekujemy pani sowy nie później niż 31 lipca.
Z wyrazami szacunku,

Minerwa McGonagall
zastępca dyrektora

- Chyba powinnam odpisać, co? - zapytała Aurora podając list macosze.
- Myślę, że tak - odparła Daniela z szerokim uśmiechem na ustach.
Dziewczynce w końcu udało się wyplątać z kołdry, wyjęła z szuflady wzorzystą papeterię, usiadła przy biurku, zamoczyła pióro w atramencie i:
- Co ja mam właściwie napisać? - zwróciła się do Danieli załamanym głosem.
- ... Szanowna pani profesor... - zaczęła pani Sinistra nachylając się nad pasierbicą tak, aby widzieć co będzie pisała. - Niezmiernie mi...
Drzwi pokoju trzasnęły o ścianę i w progu stanął niezmiernie podekscytowany czymś Dominik.
- Mamo, gdzie dałaś moją mio...
- Dominik, skarbie, ja rozmawiam z Aurorą - przerwała mu matka. - Możesz chwilę poczekać? Zaraz zejdziemy na dół.
Chłopiec zamknął drzwi (ponownie nimi trzaskając) i usiadł na łóżku siostry z założonymi na piersiach rękami i obrażoną miną. Efekt był tak komiczny, że Aurora i Daniela wybuchnęły śmiechem.
- Dobrze, piszemy dalej - wydusiła w końcu pani Sinistra. - ... Niezmiernie miło było mi przeczytać, że zostałam przyjęta do Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart...
- ... Oczywiście stawię się na rozpoczęciu roku szkolnego w dniu pierwszego września... Z poważaniem, Aurora Sinistra - zakończyła dziewczynka. - Idę poszukać Izydy.
Izyda była sową jarzębatą pana Sinistry i ulubienicą Aurory, choć teraz poważną konkurencją dla niej był Bija. Ponad to w ostatnim czasie przeżywała ciężkie chwile, bo zamieszkała z nimi także sowa Danieli - Jurata. Tak więc zazdrosna Izyda nabrała denerwującego zwyczaju chowania się w najmniej odpowiednich miejscach.
Gdy Aurora w końcu znalazła sowę (ukrytą w koszu na śmieci w gabinecie pana Sinistry) i odpowiedź do Hogwartu została wysłana, dziewczynka postanowiła zejść do kuchni i po zjedzeniu śniadania napisać list do Jamesa. Tam zastała jednak Danielę i ojca gorąco nad czymś dyskutujących.
- ... Mimo wszystko uważam, że powinniśmy pójść - mówił pan Sinistra. - Przynajmniej przez grzeczność. Bella to twoja siostrzenica.
- Nie musisz mi o tym przypominać, ale nie wiem czy zauważyłeś, że Druelli na naszym ślubie nie było, a to moja siostra - odpowiedziała spokojnie Daniela. - A teraz wysyła nam zaproszenie na ślub swojej córki.
- Druelli nie było, ale przysłała wiadomość, że bardzo by chciała przyjść, ale ma chorą babcię - racjonalnie zauważył ojciec. - Sama przyznasz, że w tej sytuacji...
- Paul - przerwała mężowi Daniela - babcia Druelli nie żyje od pięciu lat...
Aurora omal nie parsknęła śmiechem w papeterię, na której mimo hałasu robionego przez rodziców (z pominięciem punktu o śniadaniu) próbowała napisać list do kuzyna.
- Nadal uważam, że powinniśmy pójść - powiedział Paul Sinistra, gdy tylko odzyskał mowę po tej dość zaskakującej informacji. - Przynajmniej na samą ceremonię zaślubin, nie musimy zostawać na weselu. Poza tym twoja mama na pewno będzie chciała iść na ślub własnej wnuczki.
- Nie wiadomo przecież nawet czy do tego czasu wyjdzie ze Świętego Munga - Aurora odniosła wrażenie, że macocha za wszelką cenę chce postawić na swoim, a z doświadczenia widziała, że zawsze jej się to udaj. - Paul, uwierz mi, że ślub córki z synem pani Minister Magii to dla Druelli najszczęśliwszy dzień w życiu. Nie chcę jej go popsuć swoją obecnością.
- Ale mama...
- Nawet jeśli mama do tego czasu wyjdzie ze szpitala, a mam nadzieję, że tak, to na pewno będzie chciała iść z tatą, a nie ze mną - podsumowała Daniela tonem kończącym dyskusję.
- Jak chcesz, ale przemyśl to jeszcze... - pokręcił głową pan Sinistra kładąc kopertę z zaproszeniem na jednym z drewnianych kuchennych blatów. - Idę się przespać. Jestem zmęczony po dyżurze. Wieczorem pojedziemy razem do Munga. Teraz nie ma sensu, żebyś tam wracała, mamę nadal bada banda uzdrowicieli.
To mówiąc Paul Sinistra nalał sobie wodę do szklanki i wyszedł z kuchni mierzwiąc Aurorze włosy.
- Co tam tak zawzięcie skrobiesz?
Pytanie Danieli silącej się na beztroski ton zbiło młodą czarownicę z pantałyku.
- List do Jamesa - odpowiedziała gdy dotarł do niej sens słów macochy. - Co się stało twojej mamie?
- Właściwie to nikt nie wie - odpowiedziała Daniela pozbawionym emocji głosem. - Wczoraj w nocy przewieźli ją do świętego Munga z ostrym bólem brzucha. Twój tata mówi, że do teraz badają ją uzdrowiciele i nie wiedzą co jej jest. Co tam napisałaś?
Doskonale wiedząc, że nie należy dłużej drążyć tematu, bo macocha zaraz się rozpłacze (na punkcie matki była bardzo przewrażliwiona), Aurora podsunęła jej list, a że sama była ciekawa co napisała w tym hałasie, zaglądnęła jej przez ramię:

Kochany Jamesie,

Bardzo dziękuję Ci za Twój ostatni list. Zdziwiłam się, bo było go o wiele łatwiej odczytać niż zwykle.
Mam nadzieję, że wujek Kenneth przekazał Ci, że będzie nam bardzo miło gościć Cię u nas w te wakacje. Sama miałam Ci zaproponować, żebyś to Ty odwiedził nas w tym roku. W nowym domu mamy nawet specjalny pokój dla gości.
Dzisiaj dostałam list z Hogwartu. Ty pewnie też. Mam nadzieję, że nie wysłałeś tam odpowiedzi w takim stanie w jakim posyłasz listy do mnie.

Ściskam Cię serdecznie,
Aurora.

P.S. Jak się czuje babcia Dorea? Odpoczęła już po weselu? Nie miałam pojęcia, że potrafi się tak... bawić.

Aurora sama była zdziwiona, że tak zgrabnie poskładała zdania. Przez myśl przemknęło jej, że może zostanie kiedyś pisarką. Od czasów Brada Beedla jeszcze nie było czarodzieja, który pisałby porządne bajki dla dzieci.
- Pięknie - podsumowała Daniela oddając jej list.
Aurora natychmiast go złożyła i wsunęła do pachnącej piżmem koperty.
- Mogę iść z wami do świętego Munga? - zapytała Aurora, gdy zauważyła, że macocha oparła się łokciami o stół i ukryła twarz w dłoniach.
Daniela nieznacznie pokiwała głową. Dziewczynka przewróciła oczami:
- A mogę pożyczyć od ciebie Juratę, żeby wysłać list do Jamesa? - zapytała po chwili nie wiedząc jak oderwać macochę od smętnych myśli. - Nie wiem gdzie tutaj jest sowia poczta, a Izyda poleciała z odpowiedzią do Hogwartu.
- Tak - odpowiedziała Daniela słabym głosem.
- To ja idę wysłać list, przebiorę się i pomogę ci poukładać rzeczy w salonie - powiedziała dziewczynka przytulając się do macochy, choć przypuszczała, że nie dociera do niej ani jedno słowo. Dobrze wiedziała, że i tak w żaden sposób nie jest w stanie jej pomóc.
Resztę dnia, z krótką przerwą na jedzenie, spędziła z Danielą wieszając firanki, rozkładając bibeloty i zmieniając rozmieszczenie zdjęć w salonie (starając się ustawić je tak, aby nie były widoczne z ulicy). Od czasu do czasu, musiała przywoływać do rzeczywistości macochę, która odpływała gdzieś myślami lub poprosić Dominika o wyjście do innego pokoju, gdyż uważała, że salon, w którym jest mnóstwo rzeczy, które w każdej chwili mogą się potrzaskać nie jest odpowiednim miejscem do ćwiczenia lotów na dziecięcej miotle.
A jeśli już jesteśmy przy miotłach to Aurorę bardzo interesowało w jaki sposób dostaną się do świętego Munga.
Sposobów podróżowania w świecie czarodziejów było co najmniej kilkanaście, a jeden mniej wygodny od drugiego. Ale przynajmniej były szybkie.
Zdecydowanie najbardziej lubiła podróżować normalnym samochodem. Co prawda na Forda ojca zostało rzucone zaklęcie powiększające, co powodowało, że w środku było o wiele więcej miejsca niż to wyglądało z zewnątrz. Jak wszystkie samochody czarodziejów był też zaczarowany tak, aby potrafił wcisnąć się w najmniejszą szparę między autami mugoli, co
ułatwiało panu Sinistrze życie, gdyż nie musiał stać w korkach.
Aurora dobrze pamiętała, że kiedy jej babcia Veronica leżała w świętym Mungu chora na smoczą ospę i pojechali ją odwiedzić, udali się tam właśnie samochodem. Teraz jednak, doskonale wiedziała, że do Londynu ma o wiele więcej mil niż z Surrey i nie spodziewała się, że dotrą tam w ten sposób.
Miała też nadzieję, że nie będą musieli się teleportować. Młodzi czarodzieje mogli używać tylko teleportacji łączonej, co oznaczało, że teleportować musieli się razem z kimś dorosłym i to takim, który zdał egzamin z tej trudnej sztuki w Ministerstwie Magii, ale i tak nie cierpiała uczucia towarzyszącego deportacji. Zwłaszcza tego zatykającego uszy, usta i nos
naporu powietrza. Zawsze czuła się tak, jakby zaraz miała się udusić, albo przynajmniej zemdleć.
Latać na miotle też nie miała najmniejszej ochoty. Latanie na miotle było przyjemne, ale tylko na krótkie dystanse i w ładną pogodę. Poza tym dawno już wyrosła ze swojego dziecięcego Zmiatacza, a nowej miotły nie było jeszcze czasu kupić, więc musiałaby lecieć na jednej z ojcem, a co to za przyjemność szybować w powietrzu, jeśli nie można samemu sterować?
Była jeszcze Sieć Fiuu, ale wirowanie w kominkach czarodziejów z zawrotną prędkością do przyjemności też nie należało. Zwykle po kilku sekundach podróży Aurorze robiło się niedobrze, a w głowie zaczynało się kręcić. I był jeszcze jeden szkopuł. Jeśli przy zatrzymywaniu się, nie udało się utrzymać równowagi, wypadało się z docelowego kominka na łeb na szyję, a Aurora aż za dobrze pamiętała jak dwa lata temu potłukła się podczas podróży do Doliny Godryka. Babcia Druella musiała "łatać ją" przez kilka godzin.
Jeszcze bardziej można było się poobijać podróżując przy pomocy świstoklika. Świstokliki były bezużytecznymi dla mugoli przedmiotami rozmieszczonymi w różnych miejscach w Wielkiej Brytanii. Funkcjonowały podobnie jak mugolskie autobusy, którymi Aurora i James mieli okazję podróżować gdy dziadkowie zabrali ich do Londynu, aby zwiedzili miasto. Miały wyznaczone przystanki i godziny startu, z tym, że kursowały tylko między dwoma wyznaczonymi punktami (i zawsze były punktualne).
Młoda czarownica wiedziała, że w każdym hrabstwie jest co najmniej jeden przystanek ze świstoklikami do najważniejszych instytucji świata czarodziejów, takich jak: Ministerstwo Magii, Szpitala Świętego Munga, Hogsmeade, ulica Pokątna czy teatr w Yorku, ale nie miała pojęcia gdzie w Anglesey taki punkt się znajduje.
Praktycznie wszędzie można było dostać się przy pomocy pociągów. Na każdej mugolskiej stacji był przynajmniej jeden ukryty peron wyłącznie dla czarodziejów i był to najbezpieczniejszy sposób podróżowania, ale choć parowe pociągi czarodziejów jeździły nieco szybciej od tych nowoczesnych mugolskich, to znów podróż do Londynu trwałaby bardzo długo i Aurora była pewna, że pan Sinistra nie miałby na to ochoty.
Pozostawała więc jeszcze tylko jedna możliwość, a mianowicie podróż Błędnym Rycerzem. Na samą myśl o tym, dziewczynka miała ochotę obłożyć się ochraniaczami i poduszkami. Przejażdżka autobusem czarodziejów, który przemierzał odległości w zawrotnym tempie, gwarantowała, że na skórze pojawi się co najmniej kilkanaście siniaków i jedno rozcięcie.
W końcu nadeszła godzina siedemnasta i po tradycyjnej herbatce, na którą bez żadnych ceregieli wprosił się mieszkający opodal starszy czarodziej, zapadła decyzja dotycząca środka transportu - Sieć Fiuu.Głównie spowodowana tym, że Dominik nie mógł zostać w domu sam, a inne sposoby lokomocji mogłyby przekraczać jego możliwości lub po prostu podróż trwałaby za długo, a jak zdążył dowiedzieć się pan Sinistra, w okresie wakacji Błędny Rycerz miał takie oblężenie, że czas jazdy, aż w końcu autobus dotrze na wybrany przystanek, mógł przekraczać dwa dni, więc o szybkiej podróży, bez wcześniejszej rezerwacji w odpowiednim urzędzie w Departamencie Transportu Magicznego nie było co marzyć.
Gdy w końcu włosy Aurory zostały spięte w dwa nisko związane kucyki (fryzurę, w której najbardziej lubiła ją widzieć Rhonda McKinnon), a Dominik dał się wcisnąć w nie potargane dżinsy wszyscy zgromadzi się wokół kominka.
Aurora właśnie powtarzała w myślach adres, który miała wymówić (Gabinet Głównego Uzdrowiciela Oddziału Urazów Pozaklęciowych Szpitala Świętego Munga), gdy w kominku buchnęły zielone płomienie, w których zniknął pan Sinistra z Dominikiem na rękach.
Kiedy płomienie z powrotem zmieniły barwę na pomarańczową Aurora wzięła garść proszku z pojemnika trzymanego przez Danielę, wsypała do kominka, poczekała aż wszystkie ogniki znów stanął się zielone, po czym pomału weszła na palenisko i powiedziała powoli i wyraźnie:
- Gabinet Głównego Uzdrowiciela Oddziału Urazów Pozaklęciowych Szpitala Świętego Munga.
Doskonale wiedziała, że gdyby przekręciła choć jedno słowo lub się zająknęła wylądowałaby w zupełnie innym kominku, w zupełnie innym miejscu, a na to nie miała najmniejszej ochoty.
Ledwo wypowiedziała adres poczuła szarpnięcie i zaczęła obracać się w zawrotnym tempie wokół własnej osi. Przed oczami wirowały jej wnętrza innych czarodziejskich domów. Dopiero po chwili, gdy jak przewidywała, poczuła, że zbiera jej się na wymioty i zaczyna kręcić w głowie, postanowiła przymknąć powieki. W końcu obroty zaczęły robić się coraz wolniejsze, więc Aurora całą siłą woli skupiła się na utrzymaniu równowagi.
- No nareszcie - usłyszała głos ojca, gdy zatrzymała się gwałtownie i lekko zachwiała. - Chodź, pomogę ci wyjść zanim Daniela na ciebie wpadnie.
Paul Sinistra podał córce rękę i dziewczynka w końcu bez obaw, że upadnie mogła rozejrzeć się po gabinecie. Dominik już rozkopywał jakieś papiery - prawdopodobnie karty pacjenta.
- Trochę się tutaj zmieniło - podsumowała Aurora (głównie mając na myśli stojące na biurku zdjęcie ślubne ojca i Danieli oraz portrecik Dominika, który został postawiony obok jej własnego) gdy w kominku pojawiła się wirująca postać macochy.
Wkrótce cała czwórka spokojnie opuściła gabinet pana Sinistry.
Wyślij prywatną wiadomość
~Orla Malfoy F
#6 Drukuj posta
Dodany dnia 25-11-2011 08:13
Użytkownik

Awatar

Dom: Gryffindor
Ranga: Zdobywca Kamienia Filozoficznego
Punktów: 64
Ostrzeżeń: 0
Postów: 12
Data rejestracji: 23.12.09
Medale:
Brak

"Szpital"



Przeszli wąskim, pomalowanym na żółto-zielono korytarzem, oświetlonym mnóstwem świec polatujących pod sufitem w czymś, co wyglądało jak ogromne mydlane bańki. Z portretów na ścianach machali do pana Sinistry dawni uzdrowiciele, od czasu do czasu rzucając jakieś uwagi na temat ilości pacjentów i schorzeń z jakimi przychodzą.
Paul Sinistra uśmiechał się tylko pobłażliwie i kiwał głową. Tymczasem zeszli wyszorowanymi do białości sosnowymi schodami i stanęli w zatłoczonej izbie przyjęć. Tam na koślawych krzesłach siedziało mnóstwo czarodziejów z różnymi... deformacjami. Dokładnie takimi, jakie Aurora czasami widziała na ilustracjach w książkach należących do ojca. Niektórym z głów wyrastały czułki, inni mieli dodatkową parę rąk lub włosy na całym ciele, a jeszcze inni po prostu obsypani byli jakąś dziwną wysypką. Wśród nich krążyli uzdrowiciele-praktykanci, w zielonkawych fartuchach z herbem szpitala - różdżką skrzyżowaną z kością - na piersiach i podkładkami do notowania w ręku. W chwili, gdy pan Sinistra skierował się do informacji, jedne z drzwi otworzyły się i czarodzieje w jasnożółtych fartuchach zaczęli wnosić na noszach mnóstwo niezwykle pokiereszowanych postaci:
- Zamieszki w Elephant and Castle. Niedługo przywiozą kolejnych - wyrzucił z siebie na widok pana Sinistry jeden z magomedyków, biegnących przy noszach. - Pospiesz się Paul, przyda się każda para rąk.
Pan Sinistra skinął głową i szybko założył zielonożółty fartuch uzdrowiciela, który przyniosła mu jedna z praktykantek.
- Pegral, na którym oddziale umieścili moją teściową? - Rzucił w kierunku dobrodusznie uśmiechającej się recepcjonistki.
- Teściową? - Zdziwiła się kobieta.
- Tak, Rhonda McKinnon. - Pan Sinistra przewrócił oczami. - Gdzie ona jest?
- Ach, ta teściowa! - Pegral uderzyła się dłonią w czoło, po czym przejechała palcem po jakiejś długiej liście. - Zatrucia eliksiralne i roślinne. Sala Jarreda Abbotta.
- Dziękuję ci bardzo - rzucił pan Sinistra do recepcjonistki, która zajęła się z powrotem pacjentami, po czym zwrócił się do rodziny. - To na trzecim piętrze. Traficie? Ja muszę zająć się pacjentami.
Daniela skinęła głową i złapała za ręce Aurorę i Dominika. Przeszli przez podwójne drzwi obok biurka recepcjonistki i ruszyli schodami w górę. W końcu znaleźli się na trzecim piętrze i na jednej ze ścian Aurora mogła przeczytać olbrzymi napis: TRZECIE PIĘTRO Zatrucia eliksiralne i roślinne (wysypki, wymioty, niekontrolowany chichot, etc.). Od razu zrobiło jej się niedobrze.
Razem z Danielą zaczęła czytać plakietki na drzwiach wejściowych do sal, rozpoznając kolejne nazwiska uzdrowicieli, o których czasami wspominał ojciec lub tych, którzy byli stałymi bywalcami w ich domu. W końcu stanęli przed drzwiami z tabliczką: SALA JARREDA ABBOTTA UZDROWICIEL DYŻURNY: KORDELIA GRAND.
Weszli do sali wypełnionej mdłym światłem nocnych lampek. Na łóżkach oddzielonych od siebie parawanami leżały wyraźnie wymęczone czarownice. Daniela zamieniła kilka słów z dyżurną uzdrowicielką i ruszyła za nią w głąb sali. Na samym końcu, w jednym z łóżek, leżała dużo bledsza i mniej wyrazista niż zwykle Rhonda McKinnon.
Do Aurory pierwszy raz dotarło, jak Daniela podobna jest do matki. Rhonda miała takie same czarne włosy(choć gdzieniegdzie już poprzetykane siwizną) i identyczne jak córka ogromne brązowe oczy. I choć zwykle sprawiała wrażenie dużo bardziej zadbanej niż Daniela, dzisiaj z jej twarzy zniknął ostry makijaż (w tym charakterystyczna dla niej ciemnoczerwona szminka), a pomalowane czerwonym lakierem, zadbane paznokcie, nie robiły już takiego wrażenia na żółtawej szpitalnej pościeli.
- Jednak przyszliście - powiedziała słabo, gdy zobaczyła wnuczęta i córkę.
- Jak mogłaś myśleć, że nie przyjdziemy? - Zapytała z wyrzutem Daniela, całując matkę w policzek. - A gdzie tata?
- Na pewno w domu - odpowiedziała pomału pani McKinnon. - Wiesz, jak nie znosi Munga.
- Aha - powiedziała smutno Daniela, tak jakby w ogóle nie wierzyła matce. - A ty jak się czujesz?
Aurora rozejrzała się po sali. Nigdzie nie było widać Dominika. Cudownie, pomyślała. Wcale nie uważała, że zgubienie Dominika w miejscu, gdzie jest mnóstwo rzeczy, które można wylać, wysadzić w powietrze lub, co gorsza, zniszczyć to dobry pomysł.
Grzecznie przeprosiła więc Rhondę i Danielę, na chwilę zostawiając je sam na sam, co i tak miała zamiar zrobić, i udała się na poszukiwanie brata.
Na korytarzach panowało zamieszanie znacznie większe niż zwykle (a w ostatnim czasie w Świętym Mungu Aurora bywała dość często, bo po śmieci matki ojciec zabierał ją ze sobą do pracy, aby nie siedziała w domu sama). Uzdrowiciele biegali tam i z powrotem, a za nimi praktykanci w biegu mieszając jakieś eliksiry. Raz po raz coś im wybuchało, co wprawiało w prawdziwą furię, nie na żarty podenerwowanych magomedyków. Aurora ze zdziwieniem stwierdziła, że często pacjenci są badani na korytarzu. Dopiero później usłyszała strzępy rozmowy dwóch uzdrowicielek, z której wynikało, że brakuje wolnych sal, a nawet, że do Świętego Munga przewożeni są właśnie jacyś mugole. Starając się nie myśleć, o tym, co się mogło stać i co teraz robi jej ojciec, z całych sił skupiła się na poszukiwaniu Dominika. A że Dominik miał dziwny zwyczaj przebywania w miejscach, w których go wcale być nie powinno (i brania do rąk rzeczy, których dotykać wcale nie powinien), wiedziała, że z całą pewnością z listy miejsc do przeszukania może wykreślić herbaciarnię, znajdującą się na szóstym piętrze szpitala, izbę przyjęć i salę, w której leżała Rhonda. Najprawdopodobniej zaś Dominik znajdował się w jakiejś sali zabiegowej lub przeznaczonej do mieszania eliksirów. I niestety się nie pomyliła:
- NIE! - wykrzyknęła, gdy po pół godziny poszukiwań dostrzegła w tłumie blond czuprynę chłopca, a potem zauważyła, że brat sięga po jakąś pękatą buteleczkę, z żółtym, pieniącym się eliksirem.
Ostatnia litera nie zdążyła jeszcze wybrzmieć, gdy rozległ się wieli huk i Dominik z bardzo głupią miną i usmoloną buzią usiadł po turecku na podłodze, najwyraźniej w ciężkim szoku. Aurora szybko podeszła do niego, postawiła go na nogi i otrzepała z kurzu (przynajmniej w takim stopniu, w jakim było to możliwe). Następnie wzięła do ręki buteleczkę, którą upuścił.
- Dominik, kiedy ty się w końcu nauczysz czytać? - Zapytała, gdy przyjrzała się etykietce. - Tutaj jest wyraźnie napisane: "NIE POTRZĄSAĆ".
Chłopiec wyszczerzył zęby w rozbrajającym uśmiechu.
- Chodź, zanim się zorientują co narozrabiałeś - powiedziała zupełnie Aurora i korzystając z zamieszania szybko ewakuowała się z sali, prowadząc brata za rękę na trzecie piętro.
- A tobie, co się stało? - Zdziwiła się Daniela na widok syna, gdy znów stanęli przy łóżku Rhondy.
- To, co zwykle - wysapała Aurora, z trudem podnosząc Dominika i sadzając go na brzegu łóżka babci. - Szukał guza. Przepraszam, poznawał świat.
Rhonda wybuchnęła śmiechem, po czym skrzywiła się z bólu:
- Co ci się właściwie stało? - Zapytała Aurora.
- Problem w tym, że nikt nie wie - zaśmiała się pani McKinnon i znów się skrzywiła. - Twój tata kazał im się porządnie mną zająć, więc przebadali mnie za wszystkie czasy. Nie martw się o mnie. I TY też nie.
Ostatnie zdanie wyraźnie było skierowane do Danieli, która była jakby nieobecna.
W końcu Dominik zaczął przysypiać na łóżku babci, a że zrobiło się już tak późno, że większość pacjentek w sali Jarreda Abbotta położyła się spać i nie można było swobodnie rozmawiać, Rhonda McKinnon pogoniła ich do domu.
Znaleźli więc wyraźnie już zmęczonego pana Sinistrę i poprosili go o odesłanie ich z powrotem do Llagefni. Nie wiedzieć dlaczego, Paul Sinistra, za żadne skarby nie chciał się zgodzić, żeby wracali sami. Wrócił z nimi, obszedł cały dom (nie wiadomo po co), po czym szybko z powrotem wrócił do szpitala, mówiąc rodzinie, żeby specjalnie na niego nie czekali, bo nie wie jak długo będzie musiał zostać w pracy.
Kolejne dni upłynęły raczej we względnym spokoju, przynajmniej Aurorze i Dominikowi, choć wyraźnie doskwierał im brak rodziców. Daniela bardzo dużo czasu spędzała w szpitalu przy matce. Żadne z dzieci nie miało o to do niej pretensji, bo okazało się, że stan Rhondy jest poważniejszy niż by na to wszystko wskazywało, a magomedycy dalej nie potrafią odnaleźć przyczyny jej choroby. Pobudki Paula Sinistry były jeszcze bardziej altruistyczne. Cały swój wolny czas poświęcał pacjentom, którzy zostali przewiezieni do Świętego Munga owego wieczoru, kiedy była tam Aurora. Z rozmów ojca z innymi magomedykami, pojawiającymi się dość często w ich kominku, dziewczynka wywnioskowała, że zaklęcia, którymi zostali trafieni tamci ludzie, były tak silne, że teraz wymagali stałej opieki. Ponadto, pan Sinistra, ciągle musiał jeździć do Ministerstwa Magii składać jakieś zeznania i opisywać stan pacjentów.
Tymczasem Aurora, z zawsze towarzyszącym jej Dominikiem, postanowiła poznać nowe miejsce zamieszkania. Całe dnie spędzali włócząc się po okolicy i wkrótce mieli już swoje ulubione miejsca. Stary wiatrak, nieopodal ich domu był doskonałym miejscem do zabaw, zwłaszcza w deszczowe dni, gdy nie chcieli siedzieć w domu. W okolicę wiatraka rzadko zapuszczali się mugole, więc w obszernym wnętrzu spokojnie można było grać w eksplodującego durnia, segregować karty czarodziejów z czekoladowych żab, a nawet ćwiczyć latanie na miotle (o ile udało się wymyślić sposób na przemycenie jej do środka, tak, aby nie wzbudziło to podejrzeń mugoli).
Doskonałym towarzyszem ich zabaw okazał się także Jack Slopper, czarodziej, który kiedyś wprosił się do nich na herbatę. Bardzo tęsknił za własnym wnukiem, który wraz z rodzicami najbliższe lata miał spędzić w Zimbabwe, więc do granic możliwości rozpieszczał Aurorę i Dominika, ciągle przynosząc im paczki ze słodyczami i wymyślając nowe zajęcia. Najbardziej lubili gdy wujek Jack, jak go nazywali, dawny kapitan Katapult z Cearphilly, uczył ich różnych trików używanych podczas gry w quidditcha. Raz nawet, oczywiście za zgodą Danieli i Paula Sinistrów, zabrał ich na towarzyski mecz Katapult z Harpiami z Hollyhead.
Po zobaczeniu fenomenalnej gry, poznaniu wszystkich zawodników Katapult i otrzymaniu od nich masy gadżetów, Aurora i Dominik przysięgali sobie, że już zawsze będą kibicować tej drużynie. Jednak był też jeden minus tej rozrywki. Podczas meczu (trwającego blisko siedem godzin), tak mocno wiało, że Aurora przemarzła do szpiku kości, a że za żadne skarby Banku Gringotta, nie dała się w połowie meczu odprowadzić wujowi do szatni, skończyło się to dla niej wysoką gorączką i ogólnym osłabieniem.
Choroba siostry okazała się być największą tragedią dla Dominika, bo teraz musiał zająć się sobą sam, a więc nudził się niemiłosiernie, bo to Aurora zawsze była główną pomysłodawczynią ich zabaw. Dziewczynka zaś, odczuwała największe wyrzuty sumienia w stosunku do Danieli, która teraz, poza ciągłymi wizytami w Świętym Mungu, spędzała niezmierzoną ilość czasu przy jej łóżku, starając się otoczyć ją jak najlepszą opieką. A Paul Sinistra robił się coraz bardziej ponury i coraz mniej czasu spędzał w domu.
Aurora była bliska płaczu, gdy widziała jak macocha stara się coś z niego wyciągnąć, a ojciec zbywa ją półsłówkami, ale gdy w końcu zaczął mówić nie była pewna tego, co jest gorsze.
- To tylko pogłoski. Niepotrzebnie ci o tym mówiłem - tłumaczył żonie w pewien deszczowy wtorek Paul Sinistra, kończąc przygotowywać eliksir pieprzowy dla Aurory.
- Nie mój drogi, to nie są tylko pogłoski. - Daniela wzięła gotowy eliksir z rąk męża, przelała do kubka i podała Aurorze, siadając przy niej na kanapie w salonie. - W "Proroku Codziennym" też o tym pisali.
- Kochanie, posłuchaj... Nie ma żadnych dowodów... - Pan Sinistra wyraźnie zakłopotany, starał się jakoś uspokoić żonę. - Tak naprawdę, widziano go ostatnio kilkanaście lat temu. O tej jego bandzie też nikt więcej nie słyszał. Nawet jeśli poszerza granice magii... Nawet jeśli para się czarną magią... Co z tego? Czy myślisz, że jakikolwiek czarodziej, choćby nawet nie wiem jak silny, byłby na tyle głupi by wystąpić przeciwko całemu Ministerstwu? Daniela, przecież to nonsens!
- W gazecie piszą o morderstwie - powiedziała macocha, podrzucając mężowi, który rozsiadł się wygodnie w fotelu, najnowsze wydanie "Proroka Codziennego". - Nic do ciebie nie dociera? Tak, nie ma dowodów. Oficjalnie mówią, że to był nieszczęśliwy wypadek, ale wszyscy szepczą, nawet w Świętym Mungu, że to sprawka TEGO człowieka, że WTEDY też go tam widzieli... Otoczonego bandą zwolenników. Podobno coraz mniej przypomina człowieka...
Daniela chyba odruchowo pocałowała Aurorę i mocno przytuliła ją do siebie. Gdy macocha odstawiała pusty kubek, dziewczynce przez chwilę wydało się, że w jej oczach błyszczą łzy.
Paul Sinistra przebiegł wzrokiem artykuł w "Proroku Codziennym", w końcu złożył gazetę i odłożył ją na stół. Rozparł się wygodnie w fotelu i spojrzał na żonę, która teraz otulała szczelnie kocem przytuloną do siebie Aurorę, najwyraźniej tylko po to, żeby zająć czymś ręce.
- No i powiedz mi, co z tego? - Zapytał spokojnie, wskazując na gazetę. - Już ci mówiłem, że nawet najbardziej utalentowany czarodziej nie byłby na tyle głupi...
- Z tego, co widzę ten cały... Lord Voldemort jest zdolny do najgorszych rzeczy i kiedyś Ministerstwo będzie musiało stawić mu czoło.
- Posłuchaj, wokół tego człowieka narasta jakaś ponura legenda - tłumaczył pan Sinistra, siląc się na spokój - a wszystko przez to, że cieszy się złą sławą. Daniela, nie dajmy się zwariować, trzymajmy się faktów. Plotki wzbudzają tylko niepotrzebną panikę. Moim zdaniem ten Lord Voldemort, to czarodziej jak każdy inny, tylko ma coraz gorszą opinię.
- Ci ludzie w Świętym Mungu, mówią, że jego towarzysze zwracają się do niego "Panie". To nie jest normalne! - Głos Danieli drżał. - To się dobrze nie skończy. Czuję to.
- Przejmujesz się jakimiś plotkami... Ludzie, którzy trafili do Świętego Munga, dużo przeszli. Coś im się mogło pomieszać. - Pan Sinistra wstał. - Wiem, co mówią, sam ich przecież badałem. Nie warto się tym przejmować. Z resztą, póki ten cały Voldemort trzyma się z daleka od Ministerstwa...
- Tak?! - Daniela była doprowadzona do granic wytrzymałości i nawet Aurora jeszcze nie widziała jej tak wzburzonej. - Ciekawe co zrobi Ministerstwo, kiedy daleko zmieni się w blisko!
Wyślij prywatną wiadomość
Przeskocz do forum:
Oceny
Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą oceniać zawartość strony

Zaloguj się lub zarejestruj, żeby móc zagłosować.

Wybitny Wybitny 0% [Brak oceny]
Powyżej oczekiwań Powyżej oczekiwań 0% [Brak oceny]
Zadowalający Zadowalający 100% [1 głos]
Nędzny Nędzny 0% [Brak oceny]
Okropny Okropny 0% [Brak oceny]
RIGHT