Dom:Gryffindor Ranga: Uczestnik TT Punktów: 228 Ostrzeżeń: 1 Postów: 101 Data rejestracji: 27.11.10 Medale: Brak
Wrzucam swoje najdłuższe jak dotąd opowiadanie. Składa się z ośmiu rozdziałów, będę się starać dorzucać kolejne rozdziały co tydzień.
Głównymi postaciami są, jak wynika z tytułu, Snape i Tonks, ale w tle pojawią się również Huncwoci i Dumbledore. Mam nadzieję, że Wam się spodoba, życzę miłej lektury!
Rozdział pierwszy
Propozycja nie do odrzucenia
Martwą ciszę przerwało pukanie do drzwi, które mąciło mój błogi spokój. Właśnie obezwładniłem grubą mysz, która z wyjątkowym uporem wracała się, aby zjadać moje notatki. Może wydaje się to nieprawdopodobne, ale zwierzęta, jakby czując że już rozpoczęła się wiosna, zmieniły swoje obyczaje na wyjątkowo nienaturalne. Tak czy owak, to nienormalne. Myszy powinny pilnować swoich nor, a nie pchać się pod moją różdżkę! Pukanie ponowiło się, więc zdecydowałem się rzucić pełne obojętności "Proszę!".
Kątem oka zauważyłem, że przez drzwi przechodzi coś wściekle czerwonego. Moja inteligencja - wtrącę skromnie, że bardzo niezawodna - pozwoliła mi stwierdzić, że oto odwiedziła mnie Nimfadora Tonks. Jej kolor włosów nie zrobił na mnie wielkiego wrażenia bo - powiedzmy sobie szczerze - znając ją od dłuższego czasu przekonałem się, że jest zdolna do wszystkiego. Spodziewałem się już jakiegoś następnego chorego pomysłu. Gryzoń leżał na skraju biurka, czyli tam, gdzie trafiła go Avada.
- Cześć Sever! - powitała mnie bardzo radośnie skracając moje imię o dwie litery, co było już dostatecznym powodem, dla którego mogłem ją wyprosić, nie czując skruchy. Mało tego, z entuzjazmu jej rozwiany włos otarł się o moje drogocenne fiolki wprawiając je w niebezpieczne drżenie. Już miałem zwrócić jej opryskliwie uwagę na temat panowania nad swoimi ruchami, ale mnie uprzedziła trajkocąc jak nakręcona - Dlaczego kisisz się w zamku? Teraz, kiedy wiosna za oknem!
- Czy widzisz tu jakieś okna, Tonks? - spojrzałem wymownie na mojego gościa kiedy składałem swoje notatki - W lochach nie ma okien. - dodałem z naciskiem i dość powoli, aby podkreślić jak bardzo się pomyliła. To było jak tłumaczenie Longbottomowi na czym polega mieszanie w kociołku. Z jedyną tylko różnicą, że nie miałem przed sobą okrągłej buzi o głupkowatym wyrazie osoby, która nie rozumie, co się do niej mówi.
- Dziwne, że nie poprosiłeś jeszcze Dumbledore'a, aby przeniósł twój gabinet na wyższe piętra. - oczywiście zignorowała moją piękną uwagę tym niedorzecznym zażaleniem - Ja bym się tutaj udusiła.
- Przyjemniej jest przebywać w pomieszczeniu pozbawionym dziennego światła, oświetlanym kolorowymi eliksirami i kilkoma świeczkami. - usprawiedliwiłem się, ale wątpię aby doceniła piękno mojego wnętrza, którego zresztą nikt nie docenia. Patrzyłem z dołu jak rozgląda się po gabinecie, bezowocnie próbując dostrzec coś, co uznawałem za piękne. Dlaczego z dołu? Tak się złożyło, że jakoś nie pomyślałem, aby zaproponować jej usiąść. Zawsze tak było, dlatego staram się nie łamać moich zasad wysłu****ąc gości z nieco wygodniejszej pozycji. Oczywiście z wyjątkiem Dumbledore'a, ale ten zagadkowo grzecznie odmawiał skorzystania z mojej propozycji, która była wynikiem mojego respektu wobec niego. Co za marnotrawienie mojej łaski!
Tonks wyglądała na nieco strapioną, przygryzła wargi i patrzyła się na półki z moimi wywarami. Nagle odskoczyła od mojego biurka, tak energicznie, że w pierwszej chwili nie zrozumiałem o co jej chodzi.
- SZCZUR!
Nie mogłem ukryć szerokiego uśmiechu. Kobiety reagują zawsze tak samo, boją się małych zwierzątek.
- Tak, idzie wiosna. Myszy są bardziej natrętne niż zazwyczaj. - zaśmiałem się ponuro
- Mówiąc konkretnie - powiedziała Nimfadora kiedy już znalazła się w bezpiecznej odległości - chciałam cię gdzieś wyciągnąć. Są ferie wielkanocne.
Westchnąłem. Jak zwykle próbuje zburzyć moją hierarchię wartości. Niestety to zobaczyła.
- Tylko mi nie mów, że nie masz ochoty! - pogroziła mi karcąco palcem jak małemu dziecku - Przyszłam tu, aby cię uwolnić z tych czterech ścian... i myszy... - dodała darząc zwierzę naprawdę przykrym spojrzeniem.
- Czyli nie uszanujesz mojej grzecznej odmowy? - spróbowałem, choć wiedziałem, że to nie ma najmniejszego sensu.
- Nie. - odparła bezdyskusyjnie i już wiedziałem, że jestem przyparty do muru.
- Tak myślałem...
- Tak myślałeś?
- Tak, mój iloraz inteligencji daje mi wyraźnie znać, że niektóre kobiety są z natury uparte. - Dźwignąłem się z siedzenia. Można by pomyśleć, że w końcu uległem, ale nie. To nie jest w moim stylu. Po prostu miałem zamiar nazbierać nowych składników do eliksirów, gdyż stare zbiory właśnie pływają rozpuszczone w fiolkach, które cudem uniknęły upadku. Narzuciłem na siebie płaszcz i zabrałem ze sobą nożyk oraz mały woreczek - Chciałaś mnie wyciągnąć na łono natury? Dobrze. Na początku wypadałoby odwiedzić Zakazany Las.
- Nie mogę w to uwierzyć. - Tonks pokręciła głową z niedowierzaniem. - Nie myślałam, że to będzie aż tak proste. - Jak kobiety są naiwne!
- Po prostu brakuje mi paru gatunków ziół. - zaskoczyłem ją jak zwykle lekceważąco błyszcząc swoją przebiegłością. - W przeciwnym razie nie ruszyłbym się z miejsca.
Jej mina zrzedła:
- Wiedziałam, że musi być w tym jakiś haczyk. - teraz musiała przyznać się do przegranej - No cóż, chodźmy.
Wyszliśmy na puste błonia. Z jeziora wystawały zielonkawe macki kałamarnicy, które chwiały się na ciepłym wietrze. W dali majaczyła chatka Hagrida, a sam jej właściciel doglądał grządek z dyniami, podczas gdy wielki brytan hasał po trawie.
- Widzisz Sev? - zaczęła Tonks, tym razem ignorując cztery litery mojego imienia. Teraz powinienem pójść w swoją stronę i zostawić ją na błoniach z wielkim psem. - Widzisz jaka piękna jest wiosna?
- Zgadzam się z tobą, Tonks. - przyznałem całkiem poważnie. Tak, POWAŻNIE.
- Co? - była porażona moją odpowiedzią. Nie zapominajmy jednak, że istnieje coś takiego jak dwojaka interpretacja.
- Tym razem jestem skłonny przyznać ci rację - tłumaczyłem podczas, gdy mój rozmówca wpatrywał się we mnie jak w obrazek - Wiosna jest wspaniałą porą roku na zbiory składników. Rozumiesz, wszystko rośnie - uśmiechnąłem się do niej po raz kolejny czerpiąc satysfakcję z jej speszonej miny.
- Tak...
Nie miałem wyrzutów sumienia, przecież powiedziałem prawdę, a czy Tonks zrozumiała moją ripostę to już jej sprawa. Bo co jest piękniejszego od kiełkujących ziół królewskich? Raczej nic.
Pies Hagrida postawił uszy jak to na psy przystało i pobiegł - oczywiście - w naszą stronę. Tonks wyraźnie się ucieszyła na bliskie spotkanie, zaś ja - myślący najtrzeźwiej - mając pzed oczami ogromną, kleistą warstwę śliny na szacie, wolałem się wycofać.
- Ładny dzień, co nie Tonks? - zagadał Hagrid skończywszy doglądanie dyń. Nimfadora drapała psa za uszami. Ja, jak już wspomniałem stanąłem z boku. Hagrid najwyraźniej nie podejrzewał, że Tonks ma coś wspólnego ze mną, bo nie zwracał na mnie uwagi.
- Aha, w sam raz na wiosenny spacer. - odrzekła kiedy Kieł wszedł do chaty, zadowoliwszy się pieszczotami. Na moje szczęście mną się nie interesował.
- Spacer? - burknął Hagrid i w końcu spojrzał na mnie pytająco.
- Tak, idziemy właśnie do lasu, bo Severus chciał nazbierać sobie ziółek na swoje wywary. Później myślałam o wstąpieniu do Trzech Mioteł na drinka. Co ty na to Severusie?
- Och... tak. - wystękałem i zaraz zacząłem rozmyślać nad jakąś sensowną wymówką.
- Świetnie! Do zobaczenia Hagridzie! - Udaliśmy się w stronę skraju lasu. Hagrid wyglądał na zdziwionego - odprowadzał nas wzrokiem póki nie zniknęliśmy wśród konarów drzew. Owładnęła nas głucha cisza, dosłownie taka jak w moim gabinecie, z którego wypchnięto mnie siłą.
Wędrowaliśmy przez dłuższy czas, ponieważ po niektóre gatunki roślin trzeba zapuszczać się nieco głębiej. Tonks nie kryła poirytowania kiedy napotykała nowe przeszkody. Kobiety zawsze narzekają, kiedy napotykają jakieś trudności. Mam przestudiowaną kobiecą psychikę, dlatego nie decyduję się na jakikolwiek związek. Skazywać się na takie męczarnie? Wolę sobie kupić sowę.
- Daleko te twoje ziółka? - zapytała, kiedy jej noga utknęła w kałuży błota.
- Czyżby ci się znudził "wiosenny spacer"? - zadrwiłem, kiedy zabierałem się do ścinania ziół. - Jakieś dwie godziny temu bardzo pragnęłaś spaceru, więc proszę.
- Och! - wyrwała nogę z dziury z głośnym cmoknięciem. - Łazimy tu od blisko dwóch godzin i to z licznymi zakrętami i powrotami. Jeśli zgubimy się przez ciebie, to obiecuję ci, że osobiście zrobię ci krzywdę!
- Doprawdy? - zawiązałem woreczek z nową porcją składników - A kto mnie wyciągał na spacer?
- Tak, teraz oskarżaj o to mnie!
- Nawet jeśli się zgubimy, i tak znajdę drogę powrotną.
- Niby jak? Znajdziesz jakiś trop, Sherlocku?
- Tyle ich zostawiłaś, że to nie będzie zbyt trudne.
- Co?
Brak myślenia. Nie rozumiem jak można tak wolno rozumować. To kolejna cecha kobiet, z całą pewnością. Uwzględniłem ją w swoich notatkach. Ponownie, czując się jakbym tłumaczył bezrozumnemu Longbottomowi, obróciłem ją i zacząłem tłumaczyć łopatologicznie.
- Spójrz. Odkąd weszłaś w tą kałużę, nie jest taka jak przedtem. To jest znak dla nas, że już tu byliśmy nie sądzisz?
Spojrzała na mnie ze sztucznym podziwem. Trzeba przyznać, że musiała ją zaskoczyć moja inteligencja. Co ja bym zrobił bez moich umiejętności traperskich? Oczywiście zginąłbym, jak ona, w lesie współżyjąc z miłymi jednorożcami i niezbyt sympatycznymi wilkołakami. Niestety, z jednym jestem zmuszony żyć.
- Patrzcie no, tropiciel się znalazł! - wysłuchałem cierpliwie jej sarkazmu.
Nie dostrzegałem potrzeby rozwijania tematu, więc nie pozostało mi nic innego jak milcząco podążać naszymi śladami.
- Patrz! Odcisk mojego obcasa! - zawołała mi prosto do ucha. Mogę przyrzec, że niemal straciłem słuch w prawym uchu. Zapewne spodziewała się mojej uciechy, ale według mnie zagarnianie sobie moich sekretów nie jest godne pochwały.
Droga powrotna była zdecydowanie krótsza (krótsza, bo miałem głowę na karku, potrafię rozróżnić stare ślady od nowych) wyszliśmy z lasu tuż przy płocie ogradzającym Wrzeszczącą Chatę.
- Wow... - kiwała głową z mieszaniną żartu i podziwu. Jak zwykle kpiła sobie z moich sposobów.
- Jesteś pod wrażeniem, że ujrzałaś dawny dom swojego wybranka? - odgryzłem się, uderzając ją w czuły punkt.
- Nie, podziwiam tylko twój "iloraz inteligencji".
- Czyżby?
- O co ci chodzi?
- Wystarczy się obejrzeć.
Tonks spojrzała przez ramię i natychmiast się rozpromieniła (ja z kolei natychmiast się nachmurzyłem). Zawróciła i po paru chwilach znalazła się w objęciach Lupina. To dopiero była okazja! Z przebiegłością lisa i zwiewnością sowy ruszyłem w boczną uliczkę przez las. A'propos sów, jedna właśnie uderzyła mnie w klatkę piersiową na wskutek czego wyłożyłem się na trawie. Zioła wypadły mi z dłoni, a ból na mostku był porażający. Nim otrzeźwiałem na tyle, aby się podnieść i zabrać woreczek, Tonks już była z powrotem. Sowa, to jest, główny powód mojego niepowodzenia, leżała na trawie równie ogłuszona niczym ja przed chwilą.
- Nie zgadniesz co się jutro wydarzy! - była tak radosna. To musiało mieć coś wspólnego z Lupinem, i bynajmniej mnie to nie obchodziło.
- Przyjmij do wiadomości, że nie obchodzą mnie twoje miłosne perypetie.
- Wiesz, ja...
- Nie obchodzi mnie to. - podkreśliłem, bowiem nie miałem ochoty wiedzieć co Lupin szykuje tym razem. Wchodziliśmy właśnie do Hogsmeade.
- No właśnie, więc...
- Niech zgadnę, idziesz z Lupinem na randkę? - rozładowałem sytuację tym drobnym żartem, który jednak mógł okazać sie prawdą. Tak, zawsze trzeba brać pod uwagę taką ewentualność.
- Tak. - rozwiała moje wątpliwości.
No, jak geniusz to geniusz czyli ja. Dedukcja, ot co. Z wrażenia musiałem się zatrzymać.
- No co? - zapytała zbita z tropu Tonks.
- Nic - odparłem i ruszyliśmy pod Trzy Miotły.
__________________
Dom:Ravenclaw Ranga: Gracz Quidditcha Ravenclawu Punktów: 135 Ostrzeżeń: 0 Postów: 25 Data rejestracji: 13.10.10 Medale: Brak
Severus Snape jak żywy! Może w nieco skrzywionym zwierciadle ale czy to przeszkoda? Wszystkie jego niepowtarzalne cechy charakteru podane jak na tacy
Przede wszystkim cudowny sarkazm i ironia
Dialogi bardzo wiarygodne. Podobały mi się szczególnie te:
"- Cześć Sever! - powitała mnie bardzo radośnie skracając moje imię o dwie litery, co było już dostatecznym powodem, dla którego mogłem ją wyprosić nie czując skruchy."
"- W lochach nie ma okien. - dodałem z naciskiem i dość powoli, aby podkreślić jak bardzo się pomyliła. To było jak tłumaczenie Longbottomowi na czym polega mieszanie w kociołku."
"- Nie zgadniesz co się jutro wydarzy! - była tak radosna. To musiało mieć coś wspólnego z Lupinem, i bynajmniej mnie to nie obchodziło.
- Przyjmij do wiadomości, że nie obchodzą mnie twoje miłosne perypetie."
Tonks również jak najbardziej Tonksowata
Pozostaje tylko czekać na ciąg dalszy opowieści Severusa Snape'a
__________________
Dom:Gryffindor Ranga: Sklepikarz z Pokątnej Punktów: 826 Ostrzeżeń: 0 Postów: 213 Data rejestracji: 07.05.11 Medale: Brak
Sev ( tak ja też pójde za przykładem Tonks i skróce jego imię ) jak żywy, jeszcze do tego nasza kochana wiecznie radosna Tonks ze swoimi włosami wziętymi z kosmosu.
Fajny pomysł masz na to FF. Tonks i Sever a ona coś zaczyna kręcić z Lupinem a Snape troszeczkę zazdrosny ???
Nie pozostaje nic innego jak dać W i czekać na kolejne części ;D
__________________
Śmierć będzie ostatnim wrogiem który zostanie pokonany.
Każdy ma coś o co warto walczyć.
Chcieć osiągnąć coś co nieosiągalne, spróbować i mieć tą świadomość że się próbowało, żeby nie żyć ze świadomością że nigdy się nie spróbowało.
Prawdziwy pan śmierci nigdy przed nią nie ucieknie tylko zmierzy się z nią twarzą w twarz wiedząc że nikogo ona nie ominie.
Chyba zatem nie mamy wyboru. Musimy iść naprzód.
Czy kiedykolwiek mieliśmy inny wybór? Zawsze musieliśmy iść naprzód.
Pozdrawiam wszystkich użytkowników Hogs i gości , ale szczególnie tych którzy mnie pozdrawiają z bliżej nie określonych powodów ^^
Dom:Ravenclaw Ranga: Pięcioroczniak Punktów: 328 Ostrzeżeń: 1 Postów: 90 Data rejestracji: 08.12.11 Medale: Brak
Całkiem ciekawie opisany spacer moze bedzie cos dalej?Ale jak na pierwszy rozdzial,to bardzo wciągające,mozna tak powiedziec .Wykorzystam ten post jako apel
DO ADMINA:UTWÓRZCIE W DZIALE ARTYKUŁY COS W STYLU FELIETONY UŻYTKOWNIKÓW!NIECH KREATYWNOSC I TALENT BEDA NA SWOIM MIEJSCU I NALEŻYCIE NAGRADZANE,A NIE UMIESZCZANE JAKO ZWYKLE POSTY MIEDZY TAKIMI RZECZAMI JAK np.:twoja ulubiona puosenka Metalici albo jakiego laieru do paznokci uzywasz.TROCHE SZACUNKU DO LUDZI TWÓRCZYCH!
POZDRAWIAM CIE ŁAPO_96(daje W)
m: Zapraszam do rozglądnięcia się po całej stronie, a w szczególności zwrócenia uwagi na ten dział: http://hogsmeade....orum_id=48, który nazwany został "Kącik Kreatywności", co mówi samo za siebie.
Ewentualne sugestie - patrz tutaj: http://hogsmeade....stions.php - W Nawigacji -> O wiosce -> Propozycje.
__________________
Dom:Gryffindor Ranga: Uczestnik TT Punktów: 228 Ostrzeżeń: 1 Postów: 101 Data rejestracji: 27.11.10 Medale: Brak
Dzisiejszy rozdział jeszcze w zasadzie jakby wstępny, za tydzień właściwe zawiązanie i przyspieszenie akcji Dziękuję za pozytywne oceny i zachęcam do śledzenia dalszego ciągu
Rozdział drugi
W "Świńskim Łbie"
Na wystawach sklepowych pojawiły się zaczarowane ozdóbki wielkanocne i ściany były przyozdobione w kolorowe kwiatki symbolizujące nadejście wiosny. Tonks była wniebowzięta, opisywała mi każdy gatunek kwiatów. Na szczęście oprócz tych charakterystycznych rzeczy zagościły również tabliczki z napisem "Zamknięte", które nie omieszkały zawisnąć na drzwiach Trzech Mioteł. Jestem uratowany!
- O nie... - jęknęła moja towarzyszka.
Szybko zacząłem grzebać w swoim woreczku, aby powstrzymać się od okrzyku radości. Ponownie mogłem zanurzyć się w ciemni mojego gabinetu i czerpać przyjemność ze spokoju, jaki dają ferie wielkanocne.
- No nic, przejdziemy się do "Świńskiego Łba". - pogodziła się z tym strasznym dla niej zrządzeniem losu.
- Ale tam też jest zamknięte. - bezsensownie próbowałem uratować sytuację. Dla Świńskiego Łba nie istniały dni wolne od pracy.
- Przekonamy się o tym. Przy okazji będziesz mieć spacer. - podsumowała bezdyskusyjnie.
Problem tkwił w tym, że ja nie miałem najmniejszej ochoty na wiosenne spacery. Rozpoczęliśmy wędrówkę wzdłuż głównej ulicy Hogsmeade, a Tonks "umilała" mi czas swoimi wywodami na temat wiosny i o braku okien w moim gabinecie. Przyspieszyłem kroku, ale nie zwróciła na to uwagi - znalezienie się w "Świńskim Łbie" równało się końcowi tych męczących opowieści.
- Czy ty mnie w ogóle słuchasz? - pożaliła mi się, kiedy zaczęło ją dręczyć moje ustawiczne milczenie - Idziesz taki naburmuszony zamiast się cieszyć z pięknej pogody.
Naburmuszony. A kto by nie był, po wysłuchaniu przemowy o oknach.
- I powtarzam raz jeszcze - przenieś się przynajmniej na parter, wtedy będziesz mieć trochę dziennego światła i przede wszystkim powietrza.
Znaleźliśmy się pod gospodą. Od innych różniła się tylko brakiem tabliczki "Zamknięte", na moje nieszczęście. Tonks rzuciła mi triumfujące spojrzenie, czyli jedno z najbardziej znienawidzonych przeze mnie spojrzeń, jakie mi kiedykolwiek posyłano. To po prostu niegrzeczne, tak się wywyższać. Tylko proszę mi niczego nie zarzucać, ja tylko podkreślam swój priorytet profesora.
- Ostatnio było zamknięte... - pozwoliłem sobie na takie małe kłamstwo. Przecież musiałem się jakoś wybronić.
- Już się lepiej nie tłumacz. - zaśmiała się i pchnęła drzwi. Jestem doskonałym przykładem dżentelmena - przepuściłem kobietę przodem. Gdyby ktoś się naprawdę czepiał, to można powiedzieć, że sama wymuszała pierwszeństwo. Cóż, tak już bywa, kiedy ktoś nie korzysta z mojej życzliwości.
Kiedy Tonks przechodziła przez próg, niemal zderzyła się z zezowatym i bynajmniej niezbyt przyjemnym mężczyzną. Człowiek ten był doskonałym przykładem standardowego klienta "Świńskiego Łba". Warknął na nią niczym Lupin podczas swoich przemian (w sumie powinno się jej pozytywnie skojarzyć). Następnie ów osobnik zetknął się moim najbardziej wyzywającym spojrzeniem i potraktował mnie podobnie jak moją towarzyszkę, z tą tylko różnicą, że szturchnął mnie łokciem we wrażliwy mostek. Mój odruch był natychmiastowy, siła zaklęcia wyrzuciła go na kilka metrów, prosto na trawę usianą wiosennymi stokrotkami.
Poprawiłem zawadiacko szatę, i zauważyłem że wszyscy klienci gospody oderwali się od swoich kieliszków i wpatrywali się we mnie z obojętnością. Usiedliśmy przy barze a stara czarownica z wielką krostą na nosie odsunęła się ode mnie na bezpieczną odległość, jakbym miał jej coś zrobić.
- Aberforth, to co zwykle. - rzekłem do burzy czarnych włosów, które szukały czegoś pod blatem. - Czego się napijesz To... - urwałem stając twarzą w twarz z barmanem, który na pewno nie był mężczyzną.
- Co podać? - zapytała dosyć oschle kobieta po trzydziestce, której facjata niemal mnie powaliła.
- Gdzie jest... - zacząłem, ale ona była dziwnie szybka. Leglimencja? Zamknij swój umysł Severusie. Ta jędza nie jest w stanie mi dorównać.
- Aberfoth jest chory. Zastępuję go. - Czyli wszystko jasne. Właściciel jest chory i wziął na zastępstwo szczyt największego bezguścia. - To co podać?
- Wy-wystarczy mi woda. - powiedziała Tonks wstrząśnięta równie jak ja imidżem barmanki.
- Ognistą Whisky.
Z trudem wzięła się do roboty, a jej mina miała wyrażać niechęć do pracy.
- Bardzo miła obsługa. - zaśmiałem się cicho do Nimfadory. Pokręciła szybko głową i machnęła na mnie ręką. Barmanka postawiła przed nami dwa kieliszki z taką siłą, że kłęby kurzu wzbiły się znad blatu. Była tak leniwa, że widocznie nie zdobyła się na przetarcie go.
-Zdrowie, Severusie! - Tonks jako pierwsza stuknęła w moją szklankę. Rzuciłem kilka sykli i wziąłem potężny łyk (bowiem tak się pije Ognistą - trzeba ją poczuć) i zaraz potem napój (o ile można to tak nazwać) wylądował na barze, który nareszcie odkrył swoje oblicze spod grubej warstwy kurzu. Po pierwsze - lura, po drugie - słodkie jak nektar.
- Prosiłem Ognistą Whisky. - poskarżyłem się kobiecie od drinków nadzwyczaj opryskliwie. Ta rzuciła mi iście ponure spojrzenie, niewykluczone, że było ono pełne wyrzutu, że ośmielam się krytykować jej pracę, która na pewno jest lżejsza od mojej.
- Wszystko jest zgodne z zamówieniem. Proszę się tak nie unosić. - warknęła na mnie tym samym tonem co ja.
- W takim razie proszę o zwrot pieniędzy. - zignorowałem Tonks, która kopnęła mnie w kostkę.
- W gargulki pan lecisz? - odszczeknęła zostając przy swoim. - Tu nie przyjmujemy zwrotów.
- Naprawdę? Wcześniej królowały tu trochę inne zasady. Chce dostać to, za co płacę.
Poirytowana odwróciła się, a gdy była już z powrotem, postawiła przede mną butelkę rzekomej Ognistej. Wziąłem potężny łyk i niemal łzy pociekły mi z oczu. Nie miałem wątpliwości, że to był oryginał.
- Zadowolony? - burknęła, podczas, gdy ja dusiłem w sobie nieodpartą chęć kasłania. Tonks nagle kichnęła.
Nie dostrzegałem potrzeby rozwijania tematu, po prostu szarpnąłem Tonks za ramię, która wypuściła swoją szklankę i oboje wyszliśmy. Wreszcie uwolniłem nawał kaszlu, który dusiłem w gardle przez pół minuty.
- Niepotrzebnie się wykłócałeś. - Tonks zaczęła prawić mi kolejne kazania.
- Tak, i mam pozwolić aby jakiś naburmuszony błotoryj wchodził mi na głowę.
- Wiesz, w sumie pasowalibyście do siebie.
- SŁUCHAM?
- Z charakteru jesteście podobni.
- Chcesz skończyć jak ten zezowaty?
- Dobrze, zapomniałam, że jesteś do bólu wrażliwy.
Do bólu wrażliwy? Moja cierpliwość ma swoje granice. Wszystko ma granice.
- Było mi miło, żegnaj. - poszedłem dróżką, która na drogowskazie była podpisana "Hogwart" a Tonks patrzyła za mną bezradnie.
__________________
Dom:Slytherin Ranga: Pracownik Ministerstwa Punktów: 1246 Ostrzeżeń: 0 Postów: 286 Data rejestracji: 28.12.11 Medale: Brak
Fajno, że dodałeś II rozdział. Akcja jest ciekawa, a połączenie losów Tonks i Snape'a to naprawdę ciekawy pomysł. Z niecierpliwością czekam na rozdział III .
__________________
Od cnoty Gryfonów, Kretynizmu Puchonów, i wiedzy o własnej wszechwiedzy Krukonów STRZEŻ NAS SLYTHERINIE!
Dom:Ravenclaw Ranga: Przewodniczacy Wizengamotu Punktów: 1942 Ostrzeżeń: 0 Postów: 338 Data rejestracji: 14.12.11 Medale: Brak
Super! Spróbowałeś/aś nowego połączenia, które na się spodobało. Tylko tak dalej! Nie wiem jak to robisz ale nie zuważyłam ani jednego błędu. Sweet życzy weny twórczej i powodzenia, oraz czeka na część następną!
__________________
Dom:Hufflepuff Ranga: Sklepikarz z Hogsmeade Punktów: 824 Ostrzeżeń: 0 Postów: 212 Data rejestracji: 05.04.11 Medale: Brak
Rany, jak ja długo szukałam podobnego opowiadania! Jest świetne, bez dwóch zdań. Snape jest jak najbardziej Snape'owaty (chociaż może odrobinkę mniej ironiczny, niż ten z książki), Tonks jak najbardziej Tonksowata. Bardzo lubię czytać fanficki z udziałem tej dwójki, ponieważ połączenie ich charakterów to mieszanka wybuchowa! :)
- Czy ty mnie w ogóle słuchasz? - pożaliła mi się, kiedy zaczęło ją dręczyć moje ustawiczne milczenie - Idziesz taki naburmuszony zamiast się cieszyć z pięknej pogody.
Naburmuszony. A kto by nie był, po wysłuchaniu przemowy o oknach.
- I powtarzam raz jeszcze - przenieś się przynajmniej na parter, wtedy będziesz mieć trochę dziennego światła i przede wszystkim powietrza.
Dom:Gryffindor Ranga: Uczestnik TT Punktów: 228 Ostrzeżeń: 1 Postów: 101 Data rejestracji: 27.11.10 Medale: Brak
Rozdział trzeci
Zamiana
Byłem zbyt zdenerwowany, nie funkcjonowałem normalnie. Nawet nie wiem, jak znalazłem się w moim gabinecie, ani kiedy wybiła dziewiąta wieczór. Jednak trzeba przyznać, że pobyt w moim przytulnym zaciszu nieco poprawił mi humor, więc zająłem się warzeniem moich świeżych składników. Najlepszy sposób na zły dzień - kociołek, chochelka i słodki zapach ziół. Zamieszać pięć razy w prawo, raz w lewo i dwa w prawo. Zaczekać, aż wywar osiągnie temperaturę wrzenia i dodać odrobinę piołunu...
Nagle, jak kadr z filmu, pojawiła się przede mną kartka, a ja sam siedziałem w twardym fotelu. Na rzeczonej kartce widniał nagłówek "Ministerstwo Magii".
Wizja zniknęła równie szybko jak się pojawiła. Wrócił kociołek - ręka, w której ściskałem piołun zawisła mi w powietrzu. Nie potrafiłem poskładać w logiczną całość tego, co przed chwilą się stało. Jednak czy jest sens teraz się tym zamartwiać? Trzeba dodać piołunu, inaczej będzie za późno i eliksir zostanie nieodwracalnie zepsuty.
Powróciło to dziwne uczucie. Tylko, że tym razem nie siedziałem przy biurku, ale szedłem korytarzem Ministerstwa. Myślałem tylko o tym, aby zapytać kogoś z Departamentu Magicznych Gier i Sportów o coś odnośnie nadchodzących mistrzostw.
To było co najmniej dziwne. Mało, że dziwne - to było nienormalne. Czułem się tak, jakbym wdarł się do czyjegoś umysłu. Ale czarodziej nie może podświadomie czytać w czyichś myślach, a już tym bardziej ktoś tak wykwalifikowany jak ja. Ostatecznie stwierdziłem, że jestem już przemęczony i zaczynam bredzić, a dalsze rozmyślania pozostawię sobie na jutrzejszy poranek. Skończyłem z eliksirem, odstawiłem go aby ostygł, a sam położyłem się pod ciepłą pościel.
Moje sny były równie nadzwyczajne jak wizje, których doświadczałem wieczorem. Między innymi załatwiałem najróżniejsze kwestie w Ministerstwie, ale głównie przebywałem w biurze aurorów. Ale pamiętamy, że sny z natury są trochę nietuzinkowe.
Ding! Ding! Ding! Nie wiem, która to była godzina, wiem tylko, że leżałem sobie beztrosko w łóżku. Byłem wolny od jakichkolwiek zmartwień typu: "Lekcje od dziewiątej" i wiele innych podobnej maści. Jednak zdołałem uchylić jedno oko, aby spojrzeć na zegarek z rzeźbioną sową, który wskazywał dziesiątą. Z początku nie zwróciłem na to uwagi, ale po chwili uświadomiłem sobie, że nigdy nie miałem takiego zegarka. Podniosłem się oszołomiony i rozejrzałem się po pomieszczeniu, jakbym dostał Confundusem. Jak już nietrudno się domyślić to nie było miejsce w którym zasypiałem, wszystko było całkowicie inne. W beżowym pomieszczeniu panował lekki rozgardiasz - na szafce nocnej leżało w nierównym stosie kilka numerów "Czarownicy", a ponadto na podłodze piętrzyły się najróżniejsze ubrania, co było niezaprzeczalnym dowodem, że ktoś długo wybierał ubranie do wyjścia. Nie oszukujmy się, od pewnego czasu zacząłem podejrzewać, że znalazłem się w pokoju jakiejś kobiety. Postanowiłem wstać, w zamiarze zbadania sytuacji, ale szok jakiego doznałem wcisnął mnie na nowo pod kołdrę. Miałem na sobie błękitną piżamę, której bynajmniej nie można było uznać za męski element garderoby. Mało tego, moje ciało nabrało iście kobiecych kształtów! Złapałem za lusterko leżące na "Czarownicach" i z owego lustra łepnęła na mnie dośc ponura, ale i zaskoczona Tonks.
Ktoś zapukał do drzwi, a ja szybko udałem, że nadal śpię.
- Nimfadora? - zapytał kobiecy głos niewątpliwie należący do jej matki. - Jesteś tam?
Siedziałem cicho przykryty po same uszy czekając na rozwój wydarzeń. Usłyszałem, że ktoś otworzył drzwi.
- Nimfadoro, śpisz jeszcze? - nic nie mówiłem, ale zdobyłem się na ciche mruknięcie, kiedy wydawało mi się, że kobieta się przybliża. Na moje szczęście zatrzymała się po moim ponurym odezwie - Masz jakiś zły humor? - Zaprzeczyłem starając się zabrzmieć trochę bardziej wiarygodnie. - Chciałam ci powiedzieć, że z tatą idziemy na Pokątną. Wrócimy za dwie godziny. - mruknąłem ponownie i wyszła.
Wyskoczyłem z łóżka i czym prędzej zająłem się przeglądaniem szafy. To było gorsze od wertowania książek przed owutemami - kiedy otworzyłem oba skrzydła na wstępie zostałem przysypany stertą swetrów i koszulek. Jak mogłem o tym zapomnieć, przecież każda damska szafa tonie od nawału ubrań. Zajeło mi to pół godziny. Pół godziny pływałem po pokoju wydobywając ciemną koszulkę z długim rękawem i wytarte dżinsy. Z butami było o wiele gorzej, Tonks nie posiadała takich, których obcasy nie przekraczałyby czterech centymetrów. Jednak byłem zaskakująco błyskotliwy, przeszukałem dom w celu znalezienia jakiejś pary należącej do Teda Tonksa. Niestety każde były za duże i za bardzo kłapały podczas chodzenia, więc skazany byłem na szpilki.
Musiałem jak najszybciej dostać się do Hogwartu. pewne było, że skoro ja jestem Tonks, to ona jest teraz mną, ale równie możliwe jest, że ona z kimś jeszcze się zamieniła. Na samą myśl robi mi się niedobrze. Poczłapałem koślawym krokiem w stronę drzwi frontowych (sztuka chodzenia na szpilkach wcale nie była taka prosta jak się wydawało, a na naukę nie było już czasu). Mój pierwszy krok poza próg został uwieczniony wielkim siniakiem na czole, kiedy obcas poślizgnął się na wycieraczce. Naprawdę podziwiam ją, że potrafi się na tym czymś normalnie poruszać. W nerwach przetransmutowałem szpilki w płaski obcas i nareszcie poczułem się usatysfakcjonowany.
Teleportowałem się i już szedłem główną ulicą Hogsmeade w stronę Hogwartu. Na miejscu spotkałem się z żelazną bramą, która uniemożliwiała mi przejście. Jak to się mówi: "ironia losu" - zawsze same komplikacje. Jednak ujrzałem światełko w tunelu:
- Hagrid!
Olbrzym rozejrzał się w poszukiwaniu wołającego głosu i żwawo podszedł do bramy.
- Tonks? A co ty tutaj robisz?
- Muszę dostać się do swojeee... Chcę odwiedzić Severusa - starałem się aby mój ton brzmiał trochę bardziej Tonksowato i widocznie gajowy to kupił.
- Poczekaj chwilę, pójdę po Filcha.
Kultura nakazuje, aby grzecznie poczekać. A co mógł zrobić ktoś tak kulturalny jak ja? Za niedługo pojawił się Filch, Hagrid już nie wrócił. Filch, jak to zwykle bywało, mruczał pod nosem swoje opinie na temat uczniów i zbytnio nie dbał o to czy ktoś go słyszy czy wręcz odwrotnie.
- Łajnobomby! Już ja im dam! I to błoto, błoto na podłodze... - otworzył bramę - Oj, Dumbledore jest dla nich za miękki. Gdyby wróciły stare dobre czasy...
Reszty słów już nie poznałem, ponieważ byłem w połowie schodów prowadzących do lochów. Wpadłem do dobrze znanego mi pokoju opatrzonym tabliczką "Severus Snape - nauczyciel eliksirów". Zobaczyłem siebie - przyglądałem się sobie w dużym zakurzonym lustrze i w dodatku miałem na sobie piżamę. Nagle Tonks pod moją postacią rzuciła się na mnie przerażona:
- To ty? Jesteś mną? Ale co się stało? Dlaczego...? - dopiero teraz mój strój przykuł jej uwagę. Mój głos brzmiał naprawdę strasznie z jej artykulacją. Przeskanowała mnie wzrokiem - W co ty mnie ubrałeś?! - Według mnie nie było się czego czepiać - co jest złego w koszulce i dżinsach? - Miałeś do wyboru całą szafę ubrań, a ty wybrałeś... A to co? - spojrzała na moje stopy - Czy... Czy to...
- Tak, to twoje szpilki.
- Ale... Ale gdzie są szpilki?! - zaczęła się zachowywać jak rozwścieczony buhorożec.
- Jeśli mamy się znowu zamienić mózgami to zadbaj o parę normalnych butów.
- CO ZROBIŁEŚ Z MOIMI SZPILKAMI?!! ZEPSUŁEŚ MOJE ULUBIONE BUTY!!!!!! JAK MOGŁEŚ!!!!! A TO CO?!! - wskazała na moje czoło, gdzie połyskiwał dorodny siniak.
- To jest pamiątka po twoich "ulubionych butach"! - ja jako jedyny zachowywałem resztki spokoju, ale powoli, bardzo powoli zbliżał się kres mojej wytrzymałości.
- I... I... I... Całość jest po prostu genialna! - zatoczyła ręką obszerny łuk.
- Może powinienem założyć spódniczkę mini i... - przerwałem, bo poczułem dziwne mrowienie w cebulkach włosów.
- Panuj nad tym! - zrugała mnie. Moje włosy zmieniały kolor jak szalone, widziałem to w lustrze, przypominało to trochę dyskotekową kulę, która błyska różnymi kolorami. - Skoncentruj się na jednym kolorze.
Spróbowałem, na szczęście mrowienie ustało. Tonks patrzyła na mnie z pożałowaniem.
- Czarne? Teraz naprawdę wyglądam jak śmierć na kiju.
Zażenowana powlokła się w stronę mojej szafy. Rozwarła oba skrzydła i zaczęła wyrzucać moje szaty na podłogę.
- Czy mogłabyś nie traktować moich ubrań w taki sam sposób jak zaobserwowałem to u ciebie? - rzucałem kolejno zaklęcia zamrażające na ubrania, które zatrzymywały się tuż nad ziemią. Nie mogę uwierzyć, że traktuje tak wszystkie rzeczy, a w szczególności moje.
- Już tak mam. - rzuciła niedbale. Już dawno na to wpadłem! Stanęła przede mną z dwiema czarnymi szatami w każdej ręce. - Jak uważasz, ta, - przyłożyła jedną - czy ta? - to samo zrobiła z drugą. - Raczej wezmę tę drugą.
- Ta jest świąteczna. - powstrzymałem ją.
Nastąpiła chwila ciszy. Jakaś mysz zachrobotała w kącie.
- Przecież są takie same. - odparła zaskoczona
- Ale ta ma świąteczną mentalność.
- Co? - co jak co, ale miałem nadzieję, że to zrozumie. Spojrzałem wymownie w sufit. - Czyli mam założyć tę?
- Ta jest robocza.
- To przez te plamy po eliksirach? Masz może jakąś "codzienną"?
- Nie mam codziennej, mam normalną.
- Jakieś przydatne poszlaki, czy mam sama znaleźć trop jak ty?
Złapałem jedną z szat, które dzięki mnie uniknęły znalezienia się na podłodze i rzuciłem jej. Zabrałem się do zbierania moich ubrań, podczas gdy przebierała się w mojej sypialni. Muszę dodać ten dzień na moją czarną listę najgorszych dni. Wkrótce ujrzałem siebie. Wyglądałem w porządku - schludna, czarna szata, włosy, które nie wymagają układania. Jedynym wyjątkiem był dziwny wyraz twarzy - trochę za bardzo promienny.
- Lepiej się za bardzo nie uśmiechaj, bo jeszcze pomyślą, że coś mi się stało. - uprzedziłem ją.
- Za to ty wysiliłbyś się lepiej na trochę uśmiechu. Wyglądam, jakbym miała coś komuś zrobić. - wykonała kontratak. - I w dodatku się nie umalowałeś!
Machnęła różdżką, a wyczarowany pędzel, szminka i szczoteczka do rzęs rzuciły się na mnie jak szalone. Niestety udało im się mnie pomazać i przy tym dotkliwie poobijać, nim zdołałem rzucić odpowiednie zaklęcie, które sprawiło, że natychmiast zniknęły.
- Cóż, lepsze to niż nic. - wydęła usta - Teraz możemy spokojnie porozmawiać. - nastała chwila ciszy, po której Tonks gwałtownie złapała mnie za ramiona i lekko potrząsnęła - DLACZEGO TO SIĘ STAŁO?! POWIEDZ MI!!! DLACZEGO?!!!!
Zachowałem zimną krew, czyli zrobiłem to, co było najrozsądniejsze w tej sytuacji. Bez słowa, z miną niewyrażającą sprzeciwu popchnąłem ją na fotel. Zgodnie z moimi zamiarami zaczęła się zachowywać spokojnie, a mianowicie - była cicho i czekała na to, abym ją oświecił.
- Zjawisko, którego jesteśmy ofiarami - zacząłem rzeczowym tonem należącym do Tonks, który brzmiał bardzo dziwnie. Pewnie dlatego, że nie była skłonna do mądrych wypowiedzi tak, jak ja - jest potocznie nazywane "rozstrojem osobowości", a jeszcze bardziej potocznie, czyli w języku młodocianych czarodziejów "zamianą mózgów".
- Skąd masz pewność, że to akurat to?
- Nie powiedziałem, że jestem tego całkowicie pewny. Nasze objawy się zgadzają. Niewykluczone, że równie dobrze możemy mieć coś innego, podobnego do "rozstroju".
- A jaki jest ten "inny rodzaj"?
- Trudno powiedzieć, istnieje wiele odmian...
- CHCESZ MI POWIEDZIEĆ, ŻE TAK NAPRAWDĘ NIE WIEMY CO TO JEST?!
- Przypuszczam, że jest to klasyczny przypadek.
- Przypuszczam! Zakładam, że nie wiesz jak to odkręcić?
- Niestety jesteśmy skazani na czas.
- Czas?
- Czas Tonks, czas. Zegar tyka. Teoretycznie będziemy skazani na cudze ciała przez dwadzieścia cztery godziny.
- A praktycznie?
- Praktycznie, to jakieś dwadzieścia osiem, góra czterdzieści godzin.
- CO?!
- Przynajmniej tak czytałem.
- A jeśli po upływie, nie wiem, trzech lat, nadal będę tobą?
- Wtedy sięgniemy po bardziej drastyczne środki. Jest dwadzieścia sposobów na uleczenie...
- A nie możemy teraz po nie sięgnąć? No wiesz, żeby to wszystko przyśpieszyć?
- Nie, to już jest ostateczność. Gdybyśmy zrobili to przed upływem stosownego czasu, mogłyby nastąpić niespodziewane skutki uboczne.
- Uboczne?
- Powiedz mi, czy chcesz na przykład, mieć mój głos będąc pod swoją postacią, albo już na zawsze pozostać mną?
- NA ZAWSZE?!
- Mnie też się to nie uśmiecha.
- Ale... Ale... Ale jak to się stało? Co takiego mogliśmy wczoraj zrobić? Aha wiem, to przez ten twój las!
- Chciałaś powiedzieć "To przez ten mój spacer!".
- I znowu mnie obwiniasz!
- Nie, to nie może przyjść tak po prostu. To nie jest pasożyt. Może być jedynie spowodowane niezwykle silnym zaklęciem, czy eliksirem...
- Czyli to przez te twoje eliksiry! - przerwała mi bezczelnie. Jak tak można?!
- Tonks, moja cierpliwość ma swoje granice!
Westchnęła, ukryła twarz w dłoniach, ale nie płakała, choć z pozoru na to wyglądało. To było nie do pomyślenia widzieć siebie płaczącego!
- Nie widzę innego rozwiązania, niż udawanie, że nic się nie stało. -
Nie zwróciła na mnie uwagi. Trwała w jednej pozycji, ale nagle spojrzała na mnie w taki sposób, jakby dokonała wielkiego odkrycia.
- Święty Mungo!
- Co Święty Mungo?
- Szpital dla czarodziejów! Oni wiedzą co robić!
Sporzałem na nią przymrużając jedno oko.
- Tam się na niczym nie znają. Ostatnio wybrałem się na izbę przyjęć, ponieważ nie byłem w stanie sprecyzować swojej choroby i wiesz co mi powiedziała? Że jestem ciężko chory i jeśli nie poddam się specjalistycznemu leczeniu za niedługi czas mogę umrzeć!
- I co? - zapytała znudzona moją intrygującą i wstrząsającą zarazem opowieścią.
- Wykurowałem się eliksirem pieprzowym.
- Raczej pani Pomfrey cię wykurowała.
- Co masz na myśli?
- Chyba ona dysponuje zapasem eliksiru?
- A jak myślisz, skąd go ma?
- Och, zapomniałam z kim rozmawiam! No pewnie, że od ciebie. Czyli według ciebie mamy tutaj siedzieć do pół do dziesiątej wieczór? - spojrzała wymownie na zegarek - Jest jedenasta. Muszę cię rozczarować, ale mam pracę i muszę się zbierać.
Wstała. Widocznie mówiła całkiem poważnie.
- Stój. - zatrzymałem ją - Chyba nie masz zamiaru iść tam jako JA?
- Co w tym złego? - wzruszyła ramionami. Nienawidzę takiej lekceważącej postawy! - Po prostu przedstawię im moją sytuację i po sprawie.
- I wezmą mnie za idiotę.
- Dlaczego? Przecież sam mówiłeś, że to jest klasyczny przypadek.
- Bardzo rzadki przypadek. Na egzaminach, każdy popełnia ten sam błąd. Mało kto wie, że istnieje coś takiego.
- Czyli TY, idziesz za mnie do Ministerstwa, a JA zostaję tu i robię za Mistrza Eliksirów?
- Na to wygląda - przytaknąłem ponuro bowiem nie bardzo odpowiadał mi taki układ.
- Mistrz Eliksirów. - akcentowała - Mistrz Eliksirów. Podoba mi się.
- Lepiej się za bardzo nie przyzwyczajaj, za blisko dziesięć godzin, wrócisz na stopień aurora.
- To jakie lekcje dzisiaj masz? - zignorowała mnie przerzucając moje dokumenty, które do tej pory spoczywały w schludnym stosie.
- Są ferie, Tonks. - z rozpaczą patrzyłem jak mój porządek ustępuje bałaganowi.
- Aha, to jeszcze lepiej! - padła na moją osobistą sofę ze smoczej skóry - Mogę leżeć cały dzień brzuchem do góry!
Dlaczego? Dlaczego ja zawsze mam gorzej?
- Masz jakieś biuro, czy coś w tym rodzaju? - zapytałem, wracając do sprawy.
- Piętro drugie, Kwatera Główna Aurorów. Dalej będziesz wiedział co robić. Czasem dadzą ci jakieś papiery do czytania, każą coś załatwić, albo pójść na jakąś akcję...
- Akcję?
- Tak, na przykład grupka czarodziejów rujnuje ład i porządek i takie tam. - ciągnęła niedbałym tonem osoby, która nie jest do niczego zobowiązana - A naszym zadaniem jest ich unieszkodliwienie. I to tyle, zaczynasz od pół do dwunastej i kończysz o ósmej wieczorem, o ile się nie przedłuży.
- Osiem godzin?
- Normalka.
Normalka?! Masakra! Jestem przyzwyczajony do sześciu lekcyjnych. Nie miałem już nic do dodania, więc bez słowa skierowałem się do drzwi.
__________________
Dom:Ravenclaw Ranga: Przewodniczacy Wizengamotu Punktów: 1942 Ostrzeżeń: 0 Postów: 338 Data rejestracji: 14.12.11 Medale: Brak
Oh, ty masz naprawdę talent. Talent do wszystkiego! Masz pomysł, masz akcję fabułę, przepiękny styl i zero błędów, przez co lepiej się to czyta. Świetnie naśladujesz Severusa. Czekam co będzie dalej! Przypuszczam, że będą bardzo dziwne rzeczy!
__________________
Dom:Slytherin Ranga: Pracownik Ministerstwa Punktów: 1246 Ostrzeżeń: 0 Postów: 286 Data rejestracji: 28.12.11 Medale: Brak
Przy tym rozdziale nieźle się uśmiałam. Tonks i Snape zamienieni ciałami! Pod koniec czytania ze śmiechu rozbolał mnie brzuch. Piszesz bardzo fajne FF jedno z najlepszych jakie czytałam do tej pory. To pewnie efekt oryginalnego pomysłu - czegoś takiego jeszcze w kinie nie grali . No i co jest ważne: brak błędów. Dzięki temu FF lżej się czyta. Pozdrawiam i czekam z niecierpliwością na nowe rozdziały.
__________________
Od cnoty Gryfonów, Kretynizmu Puchonów, i wiedzy o własnej wszechwiedzy Krukonów STRZEŻ NAS SLYTHERINIE!
Dom:Gryffindor Ranga: Uczestnik TT Punktów: 228 Ostrzeżeń: 1 Postów: 101 Data rejestracji: 27.11.10 Medale: Brak
Rozdział czwarty Obłędny Mistrz Eliksirów
Otworzyłem je i stanąłem twarzą w twarz z Dumbledorem. Ten obdarzył mnie życzliwym uśmiechem i oczywiście ciepłym powitaniem.
- Witaj Tonks.
- W-Witaj Albusie - starałem się zdobyć na równie miły ton, co było trochę trudnym zadaniem. Tonks natychmiast zerwała się z mojej kanapy i pospiesznie poprawiła uczesanie.
- Odwiedziny u Severusa? - zagadał dyrektor i wysunął do mnie żółtą, papierową rurkę, którą znałem aż za dobrze - Może cytrynowego dropsa? - oczywiście nie mogło się obyć bez tych przeklętych słodyczy.
- Nie nie, dziękuję. - odmówiłem szybko
- Tonks, stało się coś? Zwykle z radością częstujesz się cukierkami.
- Ja...
- Dbasz o linię?
- Tak. - bąknąłem szybko.
- Rozumiem, to istotne dla kobiet w twoim wieku. - pokiwał głową, a następnie zwrócił się do Tonks - Może ty się skusisz Severusie?
- Z przyjemnością - powiedziała automatycznie, podczas gdy ja gestykulowałem natarczywie za plecami Dumbledore'a, aby tego nie robiła. Niestety to zauważył i spojrzał się na mnie pytająco.
- Rozmazał mi się makijaż. - wytłumaczyłem kłopotliwą pozycję ręki, która znajdowała się teraz przy moim policzku.
- No no! Severusie, wiedziałem, że zagustujesz w cukierkach! - zwrócił do Tonks. Na moich oczach moja reputacja legła w gruzach. - Severusie czy mógłbyś mi pomóc?
- Tak tak - Za grzecznie! Za grzecznie! Zrobiłem ponurą minę i zaraz potem próbowałem przekazać jej wydatną mimiką twarzy, aby była bardziej obojętna i niezbyt promienna. - Umm... O co chodzi? - dodała po mojej interwencji tonem, który w miarę mnie zadowolił.
- Wyświadczyłbyś mi przysługę, gdybyś uwarzył dla mnie dość skomplikowany eliksir otępienia. - złapałem się za głowę. Jeszcze tego brakowało! Żeby Dumbledore pomyślał, że dopadła mnie przedwczesna skleroza i nie potrafię już uwarzyć mu eliksiru. Straciłbym posadę! Po co komu warzyciel, który nie zna się na swoim fachu? - Wiem, że sobie poradzisz. - poklepał ją dobrodusznie. - Będę czekał w gabinecie, nim zbierzesz potrzebne ingrediencje. Do widzenia, Tonks.
Po tych słowach wyszedł, zadowolony z siebie, że należycie rozwiązał swój problem. Gdy drzwi się zamknęły, natychmiast znikł mój sztuczny wyraz twarzy i wziąłem sprawy w swoje ręce. Odpowiedzialne ręce.
- I co masz zamiar teraz zrobić? - zapytałem na wstępie.
- Mam zamiar uwarzyć mu ten eliksir. - oświadczyła obojętnie, co było wręcz śmieszne.
- Chciałaś przez to powiedzieć "Zrobię mu oranżadę". Znasz chociażby złożoną recepturę tego wywaru? Pozwolę sobie stwierdzić, że nie.
- Liczę, że będziesz na tyle miły, aby mi ją opisać. Nie wiem jak ty, ale naprawdę nie wiem co robić.
Zakryłem oczy dłońmi w trakcie intensywnego myślenia. Muszę dowieść Dumbledore'owi, że bezbłędnie uwarzę mu ten eliksir jednocześnie nie ujawniając mu swej tożsamości.
- Słuchaj, - odsłoniłem twarz - weź wszystko, co ci powiem i idź do Dumbledore'a...
- A ty?
- Rzucę na siebie zaklęcie kameleona i będę ci pomagał.
- Nie bardzo podchodzi mi twoja idea. - uniosła brwi, bowiem nie wiedziała, jak bardzo ten plan jest genialny. - Masz jakąś recepturę?
- Mam.
- Możesz mi ją dać?
- Jeśli pragniesz pożyczyć sobie mój mózg, to nie ma sprawy. - uciąłem z satysfakcją płynącą z jej rozczarowania.
- Słucham?
- Myśl, Tonks. Widziałaś może Mistrza Eliksirów z karteczkami, na których spisane są wszystkie wskazówki?
Uniosła oczy do góry
- No tak! Zapomniałam, ze rozmawiam z nieomylnym panem Snapem, dla którego największą hańbą jest własna niewiedza.
- Po prostu mi zaufaj, a zobaczysz, że będzie dobrze. Trzymaj. - wcisnąłem jej buteleczkę i kilka gałązek z małymi fioletowymi listkami. Dalej robiła głupie grymasy, co tylko bardziej mnie denerwowało - czy ktoś chciałby widzieć siebie robiącego coś takiego? Wyciągałem z mojego pełnego po brzegi składzika wszystko, co było potrzebne. Nie trzeba było dużo czasu, aby Tonks nie utonęła w tej ilości składników.
- Powiedz, że już skończyłeś. - wydusiła spomiędzy listków amortensji.
- Myślę, że wystarczy. Wrzuć to do torby. - machnąłem na ciemny przedmiot, który oczywiście był złożony w schludną kostkę. Torba podleciała do Tonks rozdziawiając otwór, gotowa do użycia.
Wszystkie składniki spłynęły do środka i ujrzałem siebie takiego jakim powinienem być. Zaciśnięte wargi, zsunięte brwi i wszystko składało się w idealną całość, która położyłaby trupem całą armię Longbottomów.
- Po co kazałeś mi to wszystko trzymać?!
- Nie wiem. - odparłem nie kryjąc rozbawienia. Jak ja uwielbiam być niesprawiedliwy!
Bez słowa szarpnęła torbę i wyszła z gabinetu zapominając, że jestem jej niezbędnie potrzebny. Wcale nie musiała nalegać, rzuciłem na siebie stosowne zaklęcie i udałem się za nią do gabinetu dyrektora.
Korytarze świeciły pustkami, tylko raz przebiegł mi pod nogami zabłąkany kot.
Ale przejdźmy do sedna sprawy, nie ma czasu na dokładne relacjonowanie całej podróży, a więc - Znaleźliśmy się wreszcie przed chimerą. To znaczy, Tonks nie była świadoma tego, że śledzi ją ktoś niewidzialny. Chimera łypała na nią złowrogo, czyli jak na każdego, kto nie znał hasła.
po prostu wpuścić? - mruczała błagalnie i wydawało mi się, że posąg wygląda na skonfundowanego. I wcale mu się nie dziwię! Nie zdobyłbym się na coś tak poniżającego!. Musiałem wkroczyć:
- Cytrynowy drops.
Może to nie było takie wejście na jakie liczyłem, ale to był jedyny sposób. Posąg odskoczył, a wraz z nim i Tonks, co było okropnym przeżyciem widzieć siebie skaczącego w iście damski sposób.
- Jesteś tu? Ostrzegaj na przyszłość.
- Wchodź. - Wepchnąłem ją w stronę drzwi - I pamiętaj, po pierwsze: słuchaj moich wskazówek. I po drugie, najważniejsze: zachowuj się jak JA.
- Dobra, ale...
- I nie jedz dropsów!
- Ale...
- Proszę! - dobiegło zza drzwi, kiedy zapukałem.
Prześlizgnąłem się pierwszy, niczym cień. Wątpię, aby Dumbledore zorientował się, że ma nieproszonego gościa. Cały gabinet zachował swój pierwotny wygląd - półki uginały się od książek, na żerdzi zasiadał dumny feniks, a na biurku... O przepraszam na biurku tym razem zatriumfował kociołek. Dumbledore odstawiał jedną ze swoich srebrzystych urządzeń, które błyskały i plumkały w ciszy i jego obiektem zainteresowania stała się Tonks. Odetchnąłem, gdyż zachowywała moją naturalną surowość.
- Severusie, widzę że jesteś już gotowy. Proszę, kociołek jest już przygotowany.
Podeszła trochę drętwo do rzeczonego naczynia i położyła na blacie opasłą torbę. Natychmiast znalazłem się obok niej, zaś Dumbledore był pochłonięty swoimi książkami.
- Podgrzej wodę. - syknąłem jej do ucha, tym razem się nie wzdrygnęła.
- No coś ty. - wyczarowała niebieskawy płomień, który zagościł pod kociołkiem. - Co teraz?
- Znajdź piołun.
- Gdzie?
- W torbie, a gdzie?
To naprawdę irytujące, zderzać się bezpośrednio z czyjąś głupotą. Otworzyła torbę i zaczęła grzebać w niej bez pojęcia.
- Sever?
- Co?
- Jak wygląda ten piołun?
Zatelepało mnie. Jeśli wcześniej mówiłem o głupocie, to bardzo, ale to bardzo się myliłem. Wyszarpnąłem różdżkę bezszelestnie:
- Accio piołun.
Butelka z szarozielonym płynem wyskoczyła z torby na pewną wysokość. Tonks złapała ją w powietrzu i przechyliła otwór w stronę kociołka.
- Jedna czwarta. - szepnąłem
- Ile? - ręka zastygła jej w powietrzu. Ponownie powstrzymałem się od okrzyku złości. Machnąłem różdżką na butelkę, a część jej zawartości po prostu przeskoczyła do wrzącej wody. Obejrzałem się ukradkowo. Dyrektor nadal był pogrążony w lekturze i nucił coś sobie zadowolony. - I co teraz?
- Zamieszaj dwa razy w lewo, pięć w prawo, jeszcze raz w lewo i znowu w prawo. A niezwłocznie po mieszaniu musisz dodać pięć pazurów gryfa...
- Trzy...
- DWA W LEWO. - syknąłem, chyba za głośno, bo Dumbledore podniósł głowę znad książki. Widocznie stwierdził, że to wywar wydaje tak dziwne odgłosy, bo za moment ponownie zatracił się w czytaniu.
- Dwa w lewo... - zakręciła chochlą w kotle. Wywar przyjął fioletową barwę sycząc przy tym cicho.
- Pięć w prawo.
- Pięć... - pomarańczowy, syk natężył się.
- Raz w lewo.
- Raz... - czerwony kolor i syczenie ucichło.
- I w prawo.
- Prawo...
Po ostatnim obrocie z kotła dobiegł stłumiony odgłos przywodzący na myśl strzał i wzburzona piana zaczęła powoli się podnosić. Nie łudźmy się, że stałem bezczynnie, patrząc jak Tonks wpatruje się w kocioł, zamiast kontynuować warzenie. O nie - z niebywałą zwinnością chwyciłem pięć pazurów gryfa i dorzuciłem w miejsce ku temu przeznaczone. Piana cofnęła się, a Tonks była totalnie przerażona - co jest całkiem zrozumiałe, dla mnie coś takiego to codzienność. Niestety taki zwrot akcji nie mógł się obyć bez fachowej opinii głowy szkoły:
- No, no Severusie, widzę że coś się dzieje. - Natychmiast znalazł się przy biurku.
- Nie, nie to... to standardowa reakcja. Pazury łagodzą jej objawy. - wybełkotała szybko, a ja odetchnąłem z ulgą. Postanowiłem sobie pochwalić ją, kiedy będzie już po wszystkim. Jedyną słabą stroną tej sytuacji okazało się to, że Dumbledore rozsiadł się w fotelu, aby obserwować żmudną pracę swojego najlepszego Mistrza Eliksirów, co znacznie utrudniało mi przekazywanie Tonks niezbędnych informacji. Ale mimo to należało próbować, tak łatwo bym się nie poddał!
- Teraz dolej wyciąg z amortensji. - szepnąłem jej do ucha najciszej jak potrafię.
- Co? Nie słyszę cię. - odpowiedziała mi w taki sam sposób.
Pięknie, po prostu genialnie. Tonks grała na zwłokę, udając, że szuka czegoś w mojej torbie, podczas gdy ja obmyślałem, jak sprytnie wybrnąć z tej sytuacji. Nie słyszy mnie, najbardziej sensownym rozwiązaniem byłoby załatwienie sprawy samemu - uwarzyć własnoręcznie. Ale to przecież niewykonalne... Czy aby na pewno? Uwielbiam te momenty, gdy doznaję nagłego olśnienia. Za moją sprawą z torby wyskoczyła butelka perlistego płynu, a Tonks instynktownie złapała ją w powietrzu, ale nie pozwoliłem jej na samodzielne dodanie tego do eliksiru. Złapałem ją za przegub i przechyliłem butelkę na tyle, aby mogło spłynąć dokładnie osiemnaście kropel. Uchwyciłem drugą rękę, która zajęła się gałęzią bukszpanu. Nie wiem czy to przez moją mądrość emanującą jak aureola, czy po prostu przez czystą intuicję (osobiście uważam, że to pierwsze), ale Nimfadora sama dobyła noża i zabrała się do siekania. Po całym procederze, czyli kiedy posiekane listki wpadły do wrzącej wody o rudawym zabarwieniu, należało odstawić wywar do ostygnięcia i dopiero wtedy możliwe stały się następne czynności. Dałem jej to do zrozumienia przez odepchnięcie jej od stołu. Było to na tyle zrozumiałe, że nawet dyrektor odczytał z tego nadchodzącą przerwę w przygotowaniu.
- Niech zgadnę, Severusie. Należy odstawić wywar na pewien czas?
- Tak, musi ostygnąć i dopiero wtedy dalej podejdziemy do dalszych czynności. - powiedziała Tonks licząc na to, że za bardzo nie mija się z prawdą.
- Może dropsa? - Dumbledore wdrożył swój najgroźniejszy z możliwych ataków.
- Tak, proszę. - zagdakała Tonks nim zdążyłem cokolwiek zrobić.
Tonks sięgała po cukierka, a ja w tym czasie wrzałem po cichu w wściekłości. Wściekłości? To słowo nie jest w stanie oddać tego co aktualnie czułem! Bezradnie patrzyłem jak miała go w palcach, (moich palcach!) ale pamiętajmy, że te przeklęte landrynki są obrzydliwie obślizgłe i czasem trudno utrzymać je, nim trafią do ust. Niestety Nimfadora trafiła na taki właśnie przypadek. Mały, żółty drops poszybował wysoko w górę, a po osiągnięciu zenitu swej trajektorii zanurkował w dół. Jego spektakularny lot zakończył się głośnym pluskiem. Potem było już tylko gorzej. Nie wiem co ci mugole ładują w te zbiorowiska konserwantów, ale nastąpiła potężna eksplozja, która odrzuciła nas wszystkich od stołu i pogrążyła gabinet w smolistym, gęstym dymie. Do moich nozdrzy dostała się silna woń cytryny i to było wszystko, co czułem bo trudno czuć coś więcej w pomieszczeniu, które jest całkowicie pochłonięte w ciemności. Za niedługo obraz się przejaśnił i zobaczyliśmy na własne oczy, jakie szkody wyrządziła eksplozja. Biurko, a właściwie to, co z niego zostało (a pozostało niewiele - cztery nogi z czego jedna była przewrócona). Kociołek, dziwnym zbiegiem okoliczności stał na podłodze w pierwotnej pozycji. Co prawda był już pusty, ale mimo to unosiła się znad niego chmura w kształcie grzyba atomowego. Dumbledore'a wcisnęło w jego kochane półki z książkami, z kolei Tonks i ja leżeliśmy przed samymi drzwiami wejściowymi. Po pewnym czasie doprowadziliśmy się do porządku - ja, choć jeszcze trochę wytrącony z równowagi, stałem najpewniej. Tonks chwiała się na boki, a Dumbledore wydawał się być dziwnie rozkojarzony.
- Severusie... - odezwał się nieprzytomnym głosem - Severusie, chyba już nic nie będzie z tego eliksiru... Możesz iść...
Tonks otwierała usta, aby coś powiedzieć, ale ja szarpnąłem ją w stronę drzwi.
__________________
Dom:Gryffindor Ranga: Sklepikarz z Pokątnej Punktów: 826 Ostrzeżeń: 0 Postów: 213 Data rejestracji: 07.05.11 Medale: Brak
Świetne nic dodać nic ująć. A jeszcze jak było o tych szatach Severusa... Ta jest świąteczna nie ta jest ...
Świetnie wymyślone
__________________
Śmierć będzie ostatnim wrogiem który zostanie pokonany.
Każdy ma coś o co warto walczyć.
Chcieć osiągnąć coś co nieosiągalne, spróbować i mieć tą świadomość że się próbowało, żeby nie żyć ze świadomością że nigdy się nie spróbowało.
Prawdziwy pan śmierci nigdy przed nią nie ucieknie tylko zmierzy się z nią twarzą w twarz wiedząc że nikogo ona nie ominie.
Chyba zatem nie mamy wyboru. Musimy iść naprzód.
Czy kiedykolwiek mieliśmy inny wybór? Zawsze musieliśmy iść naprzód.
Pozdrawiam wszystkich użytkowników Hogs i gości , ale szczególnie tych którzy mnie pozdrawiają z bliżej nie określonych powodów ^^
Dom:Gryffindor Ranga: Uczestnik TT Punktów: 228 Ostrzeżeń: 1 Postów: 101 Data rejestracji: 27.11.10 Medale: Brak
Tak wiem, wrzucałem to gdy internet był nie za bardzo dysponowany przez co wystąpiły te błędy, sorki
I bardzo się cieszę, że się podoba! Myślałem, że początek niektórych znudzi, ale widać grubo się myliłem! Dzięki wielkie jeszcze raz
Jednocześnie pragnę przeprosić za tak długą nieobecność co doprowadziło do przerwy w opowiadaniach.
I oczywiście zajrzę na "Czarodzieja Dudleya"
__________________
Dom:Gryffindor Ranga: Sześcioroczniak Punktów: 590 Ostrzeżeń: 2 Postów: 287 Data rejestracji: 15.11.11 Medale: Brak
Świetne.Serio.Więc nic dodać nic ująć. Wiesz wcale się nie zdziwie jak za kilka lat wejde do księgarni i trafie na twoją książke. Daje- to chyba oczywiste że W!
__________________
Oglądasz się za siebie...
Kolejny dzień za Tobą.
I wiesz, czas pędzi jak szaleniec,
Szybciej i szybciej, to nie nowość.
I znowu zliczasz życia łup,
Wszystkie porażki i podboje.
I nie raz los Cię gorzko zwiódł,
A czasem mogłeś wyjść na swoje.
Więc, każda z Twoich nowych dróg,
Niech będzie ta szczęśliwa...
Niech każda Twa decyzja,
Okaże się właściwa.
Z odwagą i uśmiechem,
Zaczynaj dzień co rano.
Kochaj i tak postępuj,
By Ciebie też kochano.
I zamiast lat przybywać,
Niech Ci ubywa... z wiekiem.
I zawsze dla człowieka,
Po prostu bądź człowiekiem.
Dom:Gryffindor Ranga: Uczestnik TT Punktów: 228 Ostrzeżeń: 1 Postów: 101 Data rejestracji: 27.11.10 Medale: Brak
Rozdział piąty Cholerny Auror!
Oboje natychmiast odetchnęliśmy z ulgą, przynajmniej ja cieszyłem się z końca tego wariactwa. Stałem się znowu widzialny w samą porę, aby wysłuchać skarżącej się Tonks:
- To jest nienormalne! Powinniśmy mu o tym wszystkim powiedzieć!
- Wcale nie musimy, sam sobie ze wszystkim poradzę. - odparłem spokojnie. Chyba nie wiedziała, jak daleko się posunęła krytykując mój iloraz inteligencji. Ja miałbym zawieść? Nigdy.
- Zaraz, co ty tu jeszcze robisz... - złapała się za głowę - Miałeś iść do mnie do pracy!
- Gdzie pracujesz?
- Ministerstwo Magii, piętro drugie, Kwatera Główna Aurorów. Szybko, już jesteś spóźniony.
- Nie, to ty jesteś spóźniona - rzuciłem jej na odchodne.
- Zaczekaj. - machnęła na mnie różdżką i nagle pojawiły się na mnie kozaki na niewysokich obcasach oraz elegancka kobieca szata. - Teraz możesz iść.
Pobiegłem korytarzem prowadzącym do sali wejściowej. Muszę przyznać, że bieg nieco utrudniała mi kobieca szata, tak bardzo różniąca się od swojego męskiego odpowiednika. Biegłem i biegłem - nic ciekawego do opisywania, ale można wspomnieć, że znowu omal nie potknąłem się o kotkę woźnego. Teleportowałem się, gdy znalazłem się na głównej ulicy Hogsmeade. Teraz byłem już w Londynie, to znaczy w jego bardziej obskurnej części, gdzie domy były o wiele skromniejsze i mniejsze. Moim celem była, równie obskurna jak cała reszta, budka telefoniczna znajdująca się w pobliżu kilku obdrapanych biurowców i małego pubu. Wszedłem do rzeczonej budki, aparat wisiał krzywo, jakby jakiś naprawdę ograniczony człowiek o mentalności górskiego trolla próbował go urwać. Mimo jego opłakanego stanu podniosłem słuchawkę do ucha i wykręciłem kolejno szeć, dwa, cztery, cztery, dwa. Po chwili odezwał się chłodny damski głos obwieszczający:
- Witamy w Ministerstwie Magii. Proszę podać imię, nazwisko i sprawę.
- Nimfadora Tonks, pracuję w ministerstwie jako auror.
- W jakim stopniu aurora?
- Eee... - zostałem totalnie zbity z tropu. Niby skąd mam wiedzieć o jakiś stopniach aurorstwa? Chyba było coś, o co nie zapytałem Tonks. - Jestem aurorem...
- Jakiego stopnia? - nalegał głos.
- Auror!
- Stopnia?
- Auror do cholery! - teraz już straciłem cierpliwość, tego już było za wiele.
- Dziękuję. Interesancie, proszę wziąć plakietkę i przypiąć ją sobie na piersi.
Ze szczeliny, którą zwykle wracają monety wysunęła się srebrna plakietka, której podpis całkowicie mnie zniesmaczył. Napis głosił: NIMFADORA TONKS, CHOLERNY AUROR. Lecz nie istniał on długo - natychmiast został zmiażdżony.
- Szanowny interesancie, przypominamy o konieczności poddania się kontroli osobistej i okazania różdżki do rejestracji przy stanowisku ochrony, które mieści się w końcu atrium.
Podłoga zadygotała i zacząłem zjeżdżać w dół. Na pewien czas stałem w ciemności, ale w końcu widzialne stało się atrium. Wszedłem w tłum czarodziejów spieszących się do pracy, uścisnąłem rękę z dwiema czarownicami, które wyrwały się do mnie pierwsze. Z prawej stało stoisko z Prorokiem Codziennym, obok którego znajdowała się tabliczka ze zmieniającymi się wciąż informacjami. Teraz widniał komunikat: HARPIE PRZECIWKO OSOM - JUŻ W TĘ SOBOTĘ! Zaraz potem litery zmieniły ustawienie i gdzieniegdzie powstały nowe tworząc hasło: FASOLKI WSZYSTKICH SMAKÓW...
Jednak nie miałem czasu na czytanie wszystkich ogłoszeń, swoje kroki skierowałem w stronę windy. Poczekałem chwilę, aż rozsuną się kraty i wyjdzie stara przysadzista czarownica z wielkim zającem, który niezbyt przypominał swoich pobratymców hasających po błoniach Hogwartu. Nacisnąłem dwójkę i kraty zamknęły się, a winda (ku mojej uciesze pusta) pomknęła gładko w dół i w prawo. Wszystko stanęło i kobiecy głos, ten sam co w budce, poinformował mnie:
- Drugie piętro, Departament Przestrzegania Prawa Czarodziejów, z Urzędem Niewłaściwego Użycia Czarów, Kwaterą Główną Aurorów i Służbami Administracyjnymi Wizenagamotu.
Miałem zamiar wyjść, ale zostałem zablokowany przez napierający tłum. Nim zdążyłem się przedrzeć, kraty zasunęły się i winda ruszyła na inne piętro. No nic, pomyślałem sobie, zaraz wrócę.
Trochę zmarkotniałem, gdy winda jechała dalej do momentu, gdy damski głos pozwolił sobie na poinformowanie nas:
- Siódme piętro, Departament Magicznych Gier i Sportów, z Siedzibą Główną Brytyjskiej i Irlandzkiej Ligi Quidditcha, Zarządem Klubu Gargulkowego i Urzędem Patentów Absurdalnych.
Przez rozsunięte kraty weszło kilku mężczyzn przyodzianych w stroje do Quidditcha barw irlandzkich, którzy rozmawiali o czymś żywiołowo.
- Przecież ci tłumaczę, że nie będziemy grać z Harpiami! - od razu zrozumiałem, że ich rozmowa trwa już od dłuższego czasu.
- Powtarzam, mylisz się. - odparł drugi, który był o wiele bardziej tęgi od swojego kolegi. - Wszystko na to wskazuje.
- Nie czytałeś "Proroka"?
- "Proroka"?
- Przepraszam, mogę prosić? - ten mniejszy zagadał do starszego jegomościa przeglądającego rzeczoną gazetę. - Dziękuję bardzo. - przewrócił ją na pierwszą stronę i podsunął pod nos swojemu rozmówcy - Cytuję: "Harpie przeciwko Osom" I co ty na to?
- Piąte piętro, Departament Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów, z Międzynarodową Komisją Handlu Magicznego, Międzynarodowym Urzędem Prawa Czarodziejów i Biurem Brytyjskiego Przedstawicielstwa Międzynarodowej Konfederacji Czarodziejów.
Wysiedli, ale napłynęła nowa fala, która niemal wgniotła mnie w ścianę. Pojechałem z zapartym tchem już nawet nie wiem dokąd, zresztą - teraz najbardziej zależało mi na tym, aby uwolnić się od smrodu, jaki wydzielało zapleśniałe pudełko w rękach sędziwego staruszka.
- Drugie piętro, Departament Przestrzegania Prawa Czarodziejów, z Urzędem Niewłaściwego Użycia Czarów, Kwaterą Główną Aurorów i Służbami Administracyjnymi Wizengamotu.
Teraz albo nigdy. Próbowałem się przedrzeć, ale problem polegał na tym, że nikt prócz mnie nie wysiadał, przybywali jedynie nowi pasażerowie, którzy wepchnęli mnie dalej w głąb kabiny. Wcisnąłem łokciem jeden z guzików i winda natychmiast ruszyła.
Byłem zły. Mało powiedziane zły, byłem wściekły! To nie do pomyślenia, żeby tak mnie traktować a zwłaszcza gdy jestem kobietą! Kliknięcie, znaleźliśmy się na kolejnym piętrze.
- Trzecie piętro, Departament Magicznych Wypadków i Katastrof, z Czarodziejskim Pogotowiem Ratunkowym, Kwaterą Główną Amnezjatorów i Komitetem Łagodzenia Mugoli.
Zbawienie! Wszyscy zaczęli wychodzić na korytarz, dopóki nie zostałem sam z zapasem świeżego powietrza. Nagle moją uwagę zwrócił młody chłopak biegnący w stronę windy i od razu zrozumiałem, że może mi nieświadomie przeszkodzić w wysiadce na właściwe piętro. Wcisnąłem szybko dwójkę, ale mechanizm nie zareagował od razu, jak to zwykle bywało. Chłopak był coraz bliżej, a ja w rozpaczy dusiłem pozłacaną cyferkę. Kraty uczyniły swoją powinność, w samą porę, bo tamten uderzył o nie w nadmiernej prędkości. Odjechałem pełen triumfu gratulując sobie przebiegłości.
- Drugie piętro, Departament Przestrzegania Prawa Czarodziejów, z Urzędem Niewłaściwego Użycia Czarów, Kwaterą Główną Aurorów i Służbami Administracyjnymi Wizengamotu.
Gdy tylko nadszedł moment, podczas którego mogłem wyjść, cała masa pasażerów już czekała, aby zatarasować mi drogę. Widziałem czym tu śmierdzi.
- STOP! - wszyscy zatrzymali się na moje wezwanie, można nawet dodać, że byli ciut zdziwieni. - Chcę wyjść.
Zrobili mi ładne przejście poprzez przywarcie do ściany i tak oto znalazłem się nareszcie na drugim piętrze Ministerstwa Magii. Mój wzrok prześlizgiwał się uważnie po napisach wymalowanych na drzwiach w poszukiwaniu Kwatery Aurorów. "Służby Administracyjne Wizengamotu", "Departament Przestrzegania Prawa Czarodziejów", "Kwatera Główna Aurorów", "Urząd Niewłaściwego Uży...", a przepraszam, moje niedociągnięcie. Cofnąłem się do poprzedniego wejścia. Pomieszczenie, do którego wszedłem z początku wydawało się być wypełnione tłumem ludzi, ale po chwili zorientowałem się, że są to plakaty z najbardziej poszukiwanymi czarodziejami w Wielkiej Brytanii. Wśród nich nie mogło zabraknąć mojego starego znajomego Syriusza Blacka. Pech chciał, że nawet teraz będzie denerwował mnie swoją obecnością.
- Witaj Tonks! - powitał mnie Kingsley - Świetnie wyglądasz, nawet po nieprzespanej nocy.
- To dobrze, czy źle? - zapytałem bo przecież wiadome było, że Tonks jest skłonna do tego typu wypowiedzi.
- Nie ależ skąd! - zaśmiał się i położył mi rękę na ramieniu iście koleżeńsko. - Kolejny dzień w pracy... No nic ja muszę już lecieć.
- Skończyłeś?
- Nie, nie! Przecież jestem dzisiaj do siedemnastej, nie pamiętasz? - spojrzał na mnie dość podejrzliwie jak matka sprawdzająca czy jej dziecko nie podłapało jakiejś choroby.
- Och, no tak. - zbił mnie trochę z tropu. Wszystko było coraz bardziej skomplikowane. Ku mojemu zdziwieniu uśmiechnął się szeroko.
- Remus zawrócił ci w głowie. - po tym stwierdzeniu zniknął w drzwiach Kwatery Głównej.
Miałem szczęście. Wygląda na to, że Tonks ostatnio bywała nieco rozkojarzona co jest dla mnie okolicznością sprzyjającą. Przez chwilę nie wiedziałem co ze sobą zrobić, nie miałem żadnych pomysłów, co może na co dzień robić przeciętny auror, kiedy akurat nie walczy ze sprzymierzeńcami Czarnego Pana. Moje rozmyślania zagłuszył potężny, męski głos, który słychać było tylko w Kwaterze:
- MAMY WEZWANIE DO HOGSMEADE W SPRAWIE UCIECZKI SYRIUSZA BLACKA. ODDZIAŁ NUMER DWA W GOTOWOŚCI.
Przez chwilę myślałem, że oto kres moich wątpliwości, ale zaraz potem zrodziło się nowe pytanie. Do jakiego oddziału należy Tonks? Czy to idzie nazwiskami, literami alfabetu, czy może każdy ma swój przydział bądź numer? Jestem nauczycielem, skąd mam to wiedzieć? Nie studiowałem prawa czarodziejów!
- Tonks, idziemy! - zawołała do mnie smukła blondynka więc ruszyłem za siedmioosobową grupą czarodziejów. - Niezłe ziółko z tego Blacka, no nie? - zagadnęła do mnie gdy znalazłem się tuż obok niej.
- Tak, dokładnie. - to było całkowicie szczerze, nie mówiłem jak Tonks.
- Teleportuję się na główną ulicę z Danem - krzyknął Kingsley, który nagle dołączył się do gorączkowego pochodu. Wszyscy na korytarzu robili nam przejście wiedząc, że nie powinni opóźniać nam pracy. - Emma z Betty na północną bramę, Tonks z Romildą pod Świński Łeb, Peter z Mary na południe...
Wszyscy wyszarpywali różdżki i łapali się za ręce. Romilda okazała się być tą samą blondynką, która wdała się ze mną w krótką dyskusję. Otoczyła nas ciemność i zaraz po tym oślepiło nas słońce wyglądające znad budynków wioski Hogsmeade. Nic nie wskazywało na obecność Blacka, lecz czułem podświadomie, że tu jest. Drewniany szyld, przedstawiający opasłą świnię, kołysał się łagodnie na ciepłym wietrze. W okolicy nikogo nie było, z racji, że zbyt wielu nie zapuszczało się w te strony.
- I znowu zabawa w chowanego, nie Tonks? - zarechotała Romilda związując włosy w kucyk.
Nie odpowiedziałem jej od razu, moją uwagę przykuło coś czarnego, rysującego się na tle kamiennego murku. Ten pies nie wyglądał na takiego tam zwykłego psa, ten był nieco większy, a ponadto zbyt rozumnie stawiał uszy i rozglądał się dookoła. Może ktoś sprzeczałby się ze mną, że jestem po prostu przewrażliwiony na punkcie Blacka, ale jak mogłem się teraz mylić, skoro przyłapałem go w nocy na błoniach w piątej klasie? Zwierzę spojrzało na mnie i czmychnęło szybko między krzaki.
- Tam! - rzuciłem do swojej towarzyszki i pobiegliśmy razem za Blackiem.
Przedarłem się przez te same krzaki i zdążyłem dostrzec jeszcze koniec psiego ogona, który o mało co nie został przypalony przez moje zaklęcie. Jednak zawsze musi pójść coś nie tak. Znaleźliśmy się w miejscu odległym o kilkadziesiąt stóp od głównej ulicy Hogsmeade straciwszy z pola widzenia naszego uciekiniera. Nie wiedziałem co zrobić.
- Gdzie on jest? Tonks, nie widziałam choćby przez chwilę skrawka jego szaty. - wysapała Romilda. Czułem, że mam do czynienia z kimś pokroju Tonks. Wyjaśniło się dlaczego Kingsley dobrał taką parę.
Nie było sensu zaglądać w każdy zakątek Hogsmeade - to przecież taka strata czasu! Z pościgiem jak z eliksirem - zła decyzja i po wszystkim. Ale nikt nie spodziewał się, że jestem wysoce uzdolniony i posiadam zdolności tropiące. Tak więc kucnąłem na trawie i przesunąłem dłonią po podłożu.
- Eee... Tonks? Co ty robisz?
Brak odpowiedzi z mojej strony był całkowicie uzasadniony tym, że byłem nieziemsko zajęty - przy okazji nauczę Romildę, że nie przeszkadza się ciężko pracującym osobom. Powgniatane źdźbła trawy świadczyły o tym, że stąpała tutaj wielka psia łapa, następne ślady poprowadziły mnie w bliższe okolice serca Hogsmeade.
- Czy możesz mi w końcu powiedzieć... - zaczęła podenerwowana aurorka, która do tej pory szła za mną ciągnięta czystą ciekawością.
- Tam jest! - krzyknąłem i puściłem się w pogoń za psem, który teraz nie uciekał od razu. Przeciwnie, najpierw popatrzył na mnie, czy przypadkiem czegoś od niego nie chcę i dopiero po tym skierował się ku głównej ulicy. Główna ulica jak to główna ulica, tętni życiem i zdarza się, że wędrują nimi duże tłumy. Pies wyraźnie zdezorientowany zawrócił prosto na mnie. Obaj runęliśmy na ziemię i już byłby uciekł, gdyby nie mój perfekcyjny strzał Petrificusem. Podniosłem się z wyrazem triumfu na twarzy, ale Romilda nie podzielała mojej radości.
- Co ty wyprawiasz?
Kompletnie zbiła mnie z tropu. Czy zrobiłem coś źle? Przecież złapałem jednego z najgroźniejszych przestępców w Wielkiej Brytanii, czy jest powód do pretensji? Według mnie absolutnie nie.
- Tonks! Romilda! Nie obijajcie się! - doszedł do nas Kingsley w towarzystwie mężczyzny nazywanego jako Dan. - Musimy w miarę szybko go złapać!
- Przecież już go mamy! - oburzyłem się. O co tu chodzi?
- Gdzie?
Wskazałem im spetryfikowanego psa.
- Przecież to jest pies. - rzekł Kingsley - Zwykły pies.
- Tak, to pies, tylko że tak naprawdę to Black!
Aurorzy spojrzeli po sobie wytrąceni z równowagi. Widać było, że nie mogli w to uwierzyć.
- Przecież Black nie jest...
- Jest animagiem - zaprzeczyłem gorliwie wypowiedzi Kingsleya. Ten szepnął coś do ucha Danowi i tamten odszedł na stronę.
- Jesteś tego pewna Tonks?
- No tak!
Wrócił Dan:
- W naszym rejestrze nie ma Syriusza Blacka.
- No jasne, że go nie ma! Jest niezarejestrowanym animagiem!
- Możesz nam to jakoś udowodnić?
Zabrałem ich do nieruchomego psa. Znałem proste zaklęcie demaskujące, ale nie używałem go za często, tylko parę razy miałem zaszczyt użyć go na dodatkowych lekcjach przed owutemami. Czas to powtórzyć. Uniosłem różdżkę i po chwili psa otoczyły niebieskie płomienie, ale poza tymi efektami wizualnymi nic ważnego się nie stało.
- Tak... - zaczął zaniepokojony Kingsley, ale przerwali mu pozostali aurorzy, którzy wrócili z poszukiwań.
- Kingsley, byliśmy wszędzie. Znowu nam uciekł.
- Wracamy do ministerstwa, a ty Tonks - zatrzymał się przy mnie - idź już do domu i trochę odpocznij. Masz za sobą tyle nieprzespanych nocy. - położył mi rękę dobrodusznie, po ojcowsku, i kiedy ją zabrał natychmiast się deportował.
Byłem wściekły, nie mogłem uwierzyć, że zostałem tak dotkliwie oszukany! To niemożliwe, bym pomylił Blacka z innym psem!
__________________
Dom:Ravenclaw Ranga: Przewodniczacy Wizengamotu Punktów: 1942 Ostrzeżeń: 0 Postów: 338 Data rejestracji: 14.12.11 Medale: Brak
JEEEJEE!!! Kolejna część mojego ulubionego FF! I w dodatku jestem piuerwsza!!! Jak zwykle świetnie i brak słów. Szkoda, że za tydzień już finał, ale cóż - wszystko co dobre zawsze się kończy. Oczekuję z niecierpliwością finału!!!
__________________
"Hogsmeade.pl" is in no way affiliated with the copyright owners of "Harry Potter", including J.K. Rowling, Warner Bros., Bloomsbury, Scholastic and Media Rodzina.