Dom:Hufflepuff Ranga: Dziedzic Hufflepuff Punktów: 6158 Ostrzeżeń: 2 Postów: 1,068 Data rejestracji: 26.08.08 Medale: Brak
Noo. Jestem ;d
Ładnie, ładnie, rozwaliły mnie teksty Ginn.
No i tylko ta sowa-odrzutowiec tez mnie rozwaliła :lol:
Super, ogółem. No i fajne to na początku: "w ostatnim odcinku..." Prawie jak "Moda na sukces". xD
Dom:Slytherin Ranga: Książe Półkrwi Punktów: 2207 Ostrzeżeń: 0 Postów: 1,062 Data rejestracji: 30.08.08 Medale: Brak
Cudny rozdzialik. Błędów nie zauważyłam (nie ma ich?). Ciekawi mnie postać Esmeraldy. Postawiłaś wysoko poprzeczkę, kochana. Tekst jest na dobrym poziomie, wciąga, ładnie napisany. Bella z Potterem? Uouuu. x)
__________________
Esmeralda? Zaleciało Argentyną, Brazylią lub jakąś inną ojczyzną telenowel... hehe.
Widzę, że klimat robi się baaardzo podobny do różnych "Esmerald", "Luz-Marii" i innych "Mód na sukces". (Salazarze, ratuj! )
Zauważyłam, że zapisałaś pełne imię Ginny jako Ginerva, podczas gdy powinno być Ginevra (albo i Ginewra - jeśliby trzymac się spolszczonej wersji pana Polkowskiego).
Oprócz tego kwestia Bellatrix. Jej mężem był Rudolf Lestrange, a nie Rabastan! Chyba że w swojej wersji Rudolfa uśmierciłaś, a Belcię wydałaś za jego młodszego brata... Jeśli nie - trzeba będzie to zmienić.
__________________
Należy sobie powiedzieć uczciwie: Gdyby przestępstwo się nie opłacało, byłoby naprawdę niewielu przestępców.
Dom:Gryffindor Ranga: Auror Punktów: 2497 Ostrzeżeń: 1 Postów: 565 Data rejestracji: 25.08.08 Medale: Brak
Zauważyłam, że zapisałaś pełne imię Ginny jako Ginerva, podczas gdy powinno być Ginevra (albo i Ginewra - jeśliby trzymac się spolszczonej wersji pana Polkowskiego).
Oprócz tego kwestia Bellatrix. Jej mężem był Rudolf Lestrange, a nie Rabastan! Chyba że w swojej wersji Rudolfa uśmierciłaś, a Belcię wydałaś za jego młodszego brata... Jeśli nie - trzeba będzie to zmienić.
Dziękuję, Dirmillo, za wytknięcie błędów. Zwykłe przeoczenia, i tyle.
A że zalatuje Argentyną lub jakąś inną ojczyzną telenowel to chyba dobrze, bo w końcu to ma być telenowela
Błędy już poprawiam.
__________________
[alt]
"Jeśli mówisz do Boga, jesteś religijny, jeśli Bóg mówi do ciebie - jesteś psychiczny" - House ;**
Zgodnie z najnowszą wersją grafiku, wklejam swój odcinek dzisiaj, w miejsce Veronic Riddle.
---
W poprzednim odcinku...
Po kłótni z Ginewrą o pieniądze, Harry postanawia odwiedzić Esmeraldę. Nie wie, że taki sam plan ma Bellatriks Lestrange. Co łączy Bellatriks z Esmeraldą? Czy Ginewra podejrzewa, że Harry ma romans? Co się stanie, gdy Chłopiec - Który - Przeżył spotka się twarzą w twarz z upiorem z przeszłości? Czy to jedyne niebezpieczeństwo, jakie mu grozi?
ODCINEK 3
Niebo nad miastem przybrało barwę różowofioletową, jedynie na zachodzie, tuż nad horyzontem, obłoki prześwietlał jeszcze złocisty blask słońca, które skryło się już za zamykającymi widnokrąg niewysokimi pagórkami. Stopniowo w oknach domów, stojących po obu stronach wąskiej, cichej uliczki, zapalały się lampy: jedne żółte - ciepłe jak słońce w środku lipca, inne białe - blade jak smukły sierp księżyca, wiszący nad pogrążającym się w półmroku parkiem. Z niektórych okien sączyło się światło błękitnawe i migoczące - mieszkańcy, jak co wieczór, z niepokojem, ciekawością lub obojętnym znudzeniem, świadczącym o tym, że robią to tylko z przyzwyczajenia, wpatrywali się w telewizory, oczekując nowin, które zaraz przekaże im spiker prowadzący główne wydanie wiadomości.
Bellatriks Lestrange nie zwracała na to wszystko uwagi. Gra świateł na niebie i barwy lamp w domach, które mijała, niewiele ją obchodziły. Samo zapadnięcie nocy witała z radością - w końcu musiała się ukrywać - ale nawet ciemność miała dla niej walor jedynie użytkowy. Nie budziła ani lęku, ani zachwytu; po prostu w tej chwili służyła jej zamysłom. Wzrok Bellatriks prześliznął się pogardliwie po fasadach domów. Mugole. Domy mugoli. Gdyby Czarny Pan nie został pokonany... - na samą myśl zalała ją fala gniewu i rozpaczy - ...gdyby On nie został pokonany, mogłaby teraz wpaść do któregokolwiek z tych domów i wycelować różdżkę w niczego niespodziewających się mieszkańców. Napawać się przerażeniem, malującym się w ich oczach, a potem, zanim zamknęłyby sie na zawsze, podziwiać odbijającą się w nich zieleń Avady...
Zamiast tego zmuszona była się ukrywać - ona, Rudolf i Rabastan; czekając na... Na co właściwie? Na to, aż ten tajemniczy ktoś, kto wyciągnął ich z Azkabanu, kiedy dosłownie godziny dzieliły ich od otrzymania Pocałunku Dementora, zechce ujawnić się i zdradzić im, jaki miał w tym cel.
Bellatriks zacisnęła dłonie w pięści. Nienawidziła, po prostu nienawidziła nie wiedzieć, kto pociąga za sznurki w grze, w której każe się jej brać udział. Spędzili we trójkę wiele godzin, usiłując odgadnąć tożsamość tajemniczego wybawcy. To musiał być ktoś bardzo wpływowy albo bardzo bogaty. Albo jedno i drugie. Nędzny człowieczek, który pojawił się w Azkabanie z rozkazami zabrania więźniów na ponowne przesłuchanie, był tylko pionkiem, niezdającym sobie sprawy z tego co robi. Działał pod wpływem Imperiusa, dla Bellatriks było to oczywiste. Dla głupiego młokosa, pełniącego tego dnia rolę strażnika, na szczęście nie.
Trzeba jednak przyznać, że ten ktoś, komu tak zależało na ich uwolnieniu, wybrał sobie właściwe narzędzie. Kiedy już więźniów wyprowadzono poza obszar, z którego nie można się było teleportować, niepozorny czarodziej zaatakował znienacka ministerialnych strażników, a ich trójce przekazał różdżki. W kilka chwil było po wszystkim. Potem czarodziej podał jej kopertę i powiedział: "Zabij mnie", wciąż z tym pustym uśmiecham na twarzy, zdradzającym, że to nie własną wolę wyraża. Bellatriks oczywiście spełniła jego prośbę. W końcu był tylko narzędziem, a poza tym, gdyby go potem złapano i przebadano przy użyciu legilimencji i Veritaserum, mógłby zdradzić, kto zmusił go do uwolnienia trójki śmierciożerców. Nie, zdecydowanie lepiej było pozacierać za sobą wszystkie ślady. Bellatriks całkowicie zgadzała się w tym względzie z nieznajomym oswobodzicielem. Co nie zmniejszało bynajmniej jej frustracji, spowodowanej faktem, że nie wiedziała ani kim on jest, ani czego od nich chce.
Koperta zawierała krótki list:
Myślę, że mamy podobne cele, a teraz Wy macie wobec mnie dług. Odbiorę go w dogodnej chwili. Nie kłopoczcie się o to, jak się ze mną skontaktować, będę wiedział gdzie was znaleźć.
Podpisu nie było. Na odwrocie zanotowano adres domu, w którym zbiegowie mogli się bezpiecznie ukryć. W kopercie była też niewielka kwota pieniędzy.
Żadne z trójki śmierciożerców nie lubiło czekać bezczynnie na rozwój wypadków. Skoro więc tylko przekonali się, że autor listu na razie nie zamierza się ujawniać, zajęli się innymi sprawami. Rudolf, pod kamuflującym działaniem eliksiru wielosokowego (pożyczył sobie aparycję ich mugolskiego sąsiada, którego, w przypływie wyjątkowej łaskawości, pozostawili przy życiu), zaczął bywać w popularnych wśród czarodziejów miejscach, zbierając informacje na temat tego, co zmieniło się podczas ich ostatniego pobytu w Azkabanie, i próbując dyskretnie wybadać, kto mógłby stać za ich uwolnieniem. Póki co przynosił jedynie sensacyjne plotki, dotyczące ich ucieczki z więzienia, i egzemplarze "Proroka Codziennego" ze zjadliwymi artykułami Rity Skeeter, zapytującej Ministra Magii, Ronalda Weasleya, w jaki sposób jego gabinet mógł dopuścić do tak rażącego zaniedbania procedur bezpieczeństwa i narażenia życia i zdrowia obywateli. Dobrze mu tak! - myślała Bellatriks mściwie, spoglądając na głupawą, piegowatą gębę Ministra, szczerzącą się do niej z pierwszej strony, i w duchu przyobiecując mu dużo większe przykrości - kiedy tylko rozprawi się z Potterem.
Tak, Bellatriks postawiła sobie za cel zemstę na zabójcy Lorda Voldemorta. Dlatego też śledziła Harry'ego Pottera, starając się opracować jak najskuteczniejszą strategię - taką, by cały czarodziejski świat dowiedział się, że to ona zabiła Chłopca - Który - Tylko - Przez - Głupi - Fart - Jeszcze - Nie - Gryzie - Ziemi, a jednocześnie, która pozwoliłaby jej uniknąć ponownego zapoznawania się z azkabańską celą.
Jakim cudem Rudolf wykoncypował sobie, że Bellatriks znika po to, by spotykać się z Potterem - tego nie mogła pojąć. Czyżby był taki zazdrosny, bo nie spała z nim od... no, właśnie, od jak dawna? Chyba od czasu, kiedy Czarny Pan pozwolił jej wylizać sobie stopy (na samo wspomnienie przebiegł ją rozkoszny dreszcz). Ale przecież nie poleciałaby na Pottera, na litość Salazara!
Na szczęście oprócz zazdrosnego męża i jego mrukliwego brata, który najwidoczniej usiłował odciąć się od przeszłości i zacząć nowe życie, podejmując pracę jako felietonista "Żonglera" (pod fałszywym nazwiskiem, rzecz jasna), Bellatriks miała jeszcze przyjaciółkę, której mogła się wyżalić.
Śmierciożerczyni zatrzymała się w końcu przed położonym na samym końcu uliczki domkiem. W oknie na parterze płonęła mała czerwona lampka. Esmeralda spodziewała się klienta. Cholera- zaklęła Bellatriks w duchu. Zatrzymała się, niepewna co robić dalej. W tym momencie drzwi otworzyły się i na progu stanęła ponętna czarownica o ognistorudych włosach (Farbowanych - dodała w duchu Bellatriks ze złośliwą uciechą) i dużych niebieskich oczach, odziana w nader kusą, półprzezroczystą czarną koszulkę. Zmrużyła oczy, wpatrując się w ciemność.
- Bella? - zawołała niepewnie.
- Tak, to ja. Wpadłam pogawędzić - zamruczała Bellatriks, wysuwając się z cienia z gracją czarnej mamby i odrzucając z głowy kaptur.
- To chyba nie najlepsza pora... - zaczęła Esmeralda, rozglądając się nerwowo i czegoś nasłu****ąc.
Bellatriks zmarszczyła brwi i już, już miała zapytać, na kogóż to takiego jej przyjaciółka tak czeka, gdy nagle do jej uszu dobiegł stłumiony trzask teleportacji. Esmeralda dosłownie podskoczyła, następnie chwyciła Bellę za rękę i gwałtownie pociągnęła ją do wnętrza domu. Zanim czarownica zdążyła zaprotestować, została bezceremonialnie wepchnięta do szafy, między pachnące ciężkimi, piżmowymi perfumami ciuchy Esmeraldy. Z trudem powstrzymała się od kichnięcia, słysząc jak Esmeralda wita swojego gościa i prowadzi go do pokoju.
Do pokoju, w którym stała szafa!
Kiedy tylko Bellatriks w pełni uświadomiła sobie implikacje z tego faktu wynikające, powiedziała sobie twardo: Nie jestem jakąś zboczoną podglądaczką!, po czym przytknęła oko do szpary w drzwiach szafy, odsuwając sprzed nosa, zwisający z uchwytu skórzany pejczyk.
Widok, który ukazał się jej oczom (a w zasadzie oku), sprawił, że o mały włos nie wypadłaby z szafy na podłogę. Czarodziejem towarzyszącym Esmeraldzie (która w tej właśnie chwili nader sprawnie pomagała mu wyzwolić się z pęt ciężkiej, formalnej szaty, a także pęt konwenansów małżeńskich) był nie kto inny lecz... Harry Potter!
***
Rabastan Lestrange przeciągnął się, ziewnął i poskrobał się końcem pióra po brodzie. Taaak. Jeszcze tylko jakieś zgrabne zakończenie. Były śmierciożerca przebiegł wzrokiem prawie ukończoną recenzję książki Ględatek Niepospolity - wystarczyło uwierzyć., szukając słów kluczowych, które powinny znaleźć się w podsumowaniu. Tak! Porwany nową falą entuzjazmu, szybko zanurzył pióro w kałamarzu, kreśląc finalne zdania:
Swoją wyprawą badawczą, Luna Lovegood udowodniła nie tylko istnienie ględatków niepospolitych; udowodniła także - wszystkim ludziom o ciasnych umysłach - że dla umysłów naprawdę wielkich, dla odkrywców, artystów - dla geniuszy ducha - nie istnieją bariery nie do pokonania i że w ostateczności to tacy ludzie kształtują oblicze świata.
Rabastan odłożył pióro. Ludzie, którzy kształtują oblicze świata... Kiedyś myślał, że takim człowiekiem jest Lord Voldemort. W pewnym sensie nadal w to wierzył. Nie, nie w samego Voldemorta. Raczej w to, że światu czarodziejów potrzebny jest geniusz z wizją, ktoś kto pokaże im nowe cele, nowe możliwości. Na pewno nie będzie to Luna Lovegood, oczywiście, że nie, chociaż Rabastan musiał stwierdzić, że ciekawość świata i pewna pogarda dla naukowych autorytetów, prezentowana przez wyłupiastooką autorkę Ględatka... bardzo mu się podoba. Chętnie poznałby osobiście córkę swego szefa (Gdyby tylko stary Ksenio wiedział, kto dla niego pisze!). Jednak Rabastan czuł, że na dłuższą metę potrzebuje czegoś więcej. Czegoś, kogoś, kto znów zdołałby porwać go za sobą dla jakiejś idei. Westchnął. Na razie na nic takiego się nie zanosiło. Czując powracające zmęczenie, przywołał swoją sowę, Skubańca, i przywiązał jej do nóżki pergamin z ukończoną recenzją.
- Redakcja "Żonglera" - szepnął, wypuszczając ją w noc. Potem wrócił do biurka i usiadł, wpatrując się sennie w plamy z atramentu na obrusie (Muszę w końcu opierniczyć Rudolfa za wycieranie pióra o obrus.).
Po chwili coś zastukało w szybę. Skubaniec? Tak szybko?
Podszedł do okna i otworzył je. To nie był Skubaniec. Na parapecie siedziała obca sowa, duża i nastroszona, z kopertą w dziobie. Rabastan wziął kopertę, na wszelki wypadek szybko cofając rękę; jak się okazało - słusznie. Ostry dziób sowy o milimetry minął grzbiet jego dłoni i wyrżnął we framugę okna. Sowa zaskrzeczała wściekle, a Rabastan wyszczerzył zęby.
- Dobrze ci tak, małpo jedna - oznajmił z satysfakcją, otwierając list. Po chwili zamrugał, skonfundowany. Pergamin był czysty i biały jak śniegi Kilimandżaro. - Co u licha...? Ałaa! - wrzasnął z bólu, kiedy sowa, korzystając z chwili jego nieuwagi, przypuściła kolejny atak, tym razem uwieńczony sukcesem. Z dłoni czarodzieja popłynęła krew, skapując na pergamin, wsiąkając w niego, rozpływając się strumyczkami na różne strony, formując litery... Litery?!
Czując rosnące podniecenie, Rabastan obserwował, jak przed jego oczami rozwijają się kolejne linijki dziwnie znajomego pisma:
Nadszedł czas, żebyście zaczęli spłacać swój dług wobec mnie. Oto Wasze pierwsze zadanie: Ty i Twój brat Porwiecie Ginewrę Potter i przyprowadzicie ją do mnie. Będę czekał na Was jutro, o dziesiątej wieczorem, w starym domu Bathildy Bagshot w Dolinie Godryka. Nie rozczarujcie mnie.
- Günther Grindelwald
Nastroszona sowa z zakrwawionym dziobem łypnęła na niego i, upewniwszy się, że przeczytał wiadomość, odfrunęła, pohukując złowieszczo.
***
Kiedy Rabastan Lestrange wciąż jeszcze stał, wpatrując się z niedowierzaniem w podpis pod listem, druga, identyczna sowa pukała właśnie dziobem do oświetlonego czerwoną lampką okna, w domku położonym na końcu małej, cichej uliczki koło parku...
---
__________________
Należy sobie powiedzieć uczciwie: Gdyby przestępstwo się nie opłacało, byłoby naprawdę niewielu przestępców.
Gunther synem Gellerta i Minerwy? Yhhymm... Taki pomysł nie przyszedł mi do głowy (chyba średnio się kwalifikuję do wymyślania scenariuszy telenowelowych... Chociaż - z drugiej strony - zakładałam, że Gunther i Ginny będą mieć romans, więc może nie jest tak źle... )
Jak rozumiem do "tej tam swojej gazety" ma napisać Rabastan - w imieniu Grindelwalda wystąpić o okup za Ginewrę?
Lucjusz i Snape - cóż - slashu nie lubię, więc zachwycać się nie będę. Ciekawi mnie tylko, jak ten wątek zostanie połączony z resztą historii.
Generalnie: fajny rozdzialik, tylko szkoda, że taki krótki (ale trudno - skoro nie dałaś rady ze względów technicznych, przecież Cię za to nie zjemy ).
Aha - wyskoczył błąd w nazwie ulicy (miał tam być jakiś myślnik, czy jak?). Jak miała się ona nazywać: Voldemortstrasse? hehe
__________________
Należy sobie powiedzieć uczciwie: Gdyby przestępstwo się nie opłacało, byłoby naprawdę niewielu przestępców.
Dom:Slytherin Ranga: Pięcioroczniak Punktów: 349 Ostrzeżeń: 1 Postów: 191 Data rejestracji: 26.08.08 Medale: Brak
W poprzednim odcinku:
Bellatriks zastanawia się nad swoim życiem. Przychodzi do Esmeraldy i widzi, że ta spotyka się z Potterem.
Rabastan Lestrange dostaje sowę od Gunthera Grindewalda, które ca to, ze ocalił ich w przeszłości, żąda porwania Ginny Potter.
Odcinek 4:
Bracia Lestrange w ciszy siedzieli w pachnących krzakach bzu przed domem państwa Potterów. Czekali aż Ginewra wyjdzie na codzienną wizytę u kosmetyczki. Zgodnie z ich przypuszczeniami o szesnastej zero osiem na ganku domu przy Voldemort's street 36 pojawiła się rudowłosa istota. Rabastan, który widział ją po raz pierwszy na żywo, nie mógł złapać oddechu. Uczucie uderzyło w niego jak grom z jasnego nieba. Na twarz wstąpił mu ciemny rumieniec, a oddech stał się krótszy. Westchnął ciężko. Chciał coś zrobić, ale nogi jakby przyrosły mu do podłoża.
- Rusz się! - Trącił go łokciem brat. Dopiero na tą zachętę wyskoczył z krzaków wprost na śliczny, żwirowy podjazd i wycelował w panią Potter różdżkę.
- Idziesz z nami! - krzyknął podekscytowanym głosem i wykonał skomplikowany ruch ręką. Kobieta uśmiechnęła się pod nosem. Pociągał ją. Mały romans zawsze dobrze na nią działał. Ruszyła sprężystym krokiem w jego stronę. Wsunęła swoją małą dłoń w jego dużą rękę i zaczęli iść szybko asfaltową ulicą w stronę domu Bathildy Bagshot. Było to tylko kilka kroków od domu Potterów, więc po kilku minutach byli na miejscu.
- Witaj, Guntherze! - przywitała się z mężczyzną w mieszkaniu staruszki Ginewra. Rabastan patrzył coraz bardziej zdezorientowany to na jedno, to na drugie.
- Teraz napiszesz w tej swojej marnej gazecie, że porwano żonę Pottera. Oczekuję okupu powiedzmy... Miliona galeonów. To dobra cena?
- Oczywiście! - Uśmiechnęła się pani Potter. Taki przecież był plan. Wyrwać od niego jak najwięcej forsy i zaszyć się gdzieś na prowincji. Podeszła do Grindewalda i wyszeptała mu do ucha:
- Jak dobrze, że McGonnagall poczuła się w obowiązku, żeby przespać się z twoim ojcem wtedy... - Pocałowała go namiętnie.
***
Severus Snape szedł szybko ulicą. Rozglądał się nerwowo na boki, jakby obawiał się, że go śledzą. Zostało mu to z czasów wojny. Tak jak przypuszczał gdy doszedł do zakrętu podszedł do niego mężczyzna ubrany w szatę podróżną. Kaptur zakrywał mu twarz. Nie mógł mieć pewności, że to On gdyby nie te perfumy. Poznałby je na końcu świata.
- Jesteś tego pewien? - spytał cicho, wiedząc, jaka będzie odpowiedź.
- Jak niczego na świecie - Usłyszał. Popchnął swego towarzysza do przodu i już po chwili obaj biegli wąskim chodnikiem, śmiejąc się jak szaleńcy. Obaj uciekali od dotychczasowego życia. Decyzję podjęli już dawno, ale musieli wszystko załatwić. Nie tak łatwo upozorować własną śmierć. Gdy dotarli wreszcie na dworzec kolejowy, każdy z nich miał okropną zadyszkę. W ostatnim momencie wskoczyli na stopień i weszli do przedziału. Byli sami.
- Kocham cię - Chłodny męski głos brzmiał tak znajomo.
- Ja ciebie też, Lucjuszu - odpowiedział Severus Snape. Na jego twarzy błąkał się uśmiech. Wiedział, co za chwilę nastąpi...
***********
Przepraszam, ze tak krótko, ale piszę na kolanie, bo dorwałam się na moment do internetu tylko...
Edit:
Przepraszam, ale usunęłam niechcący posta. To jest ten do komentarza Dimrilli i lewisa. Pomyliłam klawisz z edytuj... ^^
__________________
Dom:Slytherin Ranga: Przewodniczacy Wizengamotu Punktów: 1801 Ostrzeżeń: 3 Postów: 503 Data rejestracji: 26.08.08 Medale: Brak
W poprzednim odcinku: Bracia Lestrange prowadzą porwaną Ginewrę do Grindelwalda. Kobieta cieszy się na myśl o kolejnym romansie. Snape wraz z Lucjuszem planują upozorować własną śmierć i uciec daleko, daleko. Miłość sprawuje nad nimi władzę.
Odcinek 5
W przedziale pociągu było chłodno. Zza okienka otwartego na maksymalną szerokość, malował się piękny obraz. Szeroka pustynia i zachód dużego, czerwonego słońca. Severus Snape rozłożył się wygodnie na foteliku i podziwiał ów widok.
Wiedział, że nie powinien tego robić. Nie powinien zostawić tych wszystkich ludzi, którym na nim zależało. Co prawda, nie było ich wiele, ale... mimo wszystko, nie powinien. Jednak serce, okrutna, egoistyczna bestia, nakazało mu to uczynić - upozorować śmierć i uciec ze swą miłością, sympatią... ze swym przeznaczeniem.
Teraz Mistrz Eliksirów wraz z Lucjuszem Malfoy'em, pędził pociągiem w miejsce, gdzie nikt go nie znajdzie, gdzie będzie mógł spokojnie, prawdziwie żyć jako homoseksualista, gdzie nie będzie musiał się tego wstydzić, gdzie wszyscy go zrozumieją... miejscem miała być Brazylia. Nazwy miejscowości nawet nie znał. To nie było dla niego ważne. Teraz liczył się tylko On. Lucek.
- Hej, kotku o czym tak rozmyślasz? - odezwał się platynowowłosy mężczyzna leżący przy Severusie - Chyba nie żałujesz?
- Nie, kochanie. Śpij, jeszcze długa droga przed nami.
***
Przywiązana do krzesła Ginewra, spała śniąc o nieprzyzwoitych rzeczach z udziałem kilku mężczyzn. Jednym z nich był Rabastan, facet, który naprawdę ją fascynował i pociągał. We śnie felietonista był w centrum jej uwagi. W rzeczywistości też. Ruda czuła, że go kocha. Nie bała się użyć przy tym określeniu tak dużych słów. Wiedziała, że to coś więcej od poprzednich romansów, a nawet od flirtu z Potterem, który zakończył się trójką bachorów. Kobieta miała wrażenie, że były śmierciożerca czuje to samo. Cieszyła się na myśl o tym, że ktoś może odwzajemnić jej dzikie pożądanie. Dobrze, że ją porwali. Dzięki temu ma większe szanse na poderwanie tego przystojniaka.
Ginny zaczęła cicho jęczeć i stękać, miała nadzieję, że ten sen nigdy się nie skończy.
Tymczasem Rabastan, siedział w swym pokoiku i myślał nad artykułem w sprawie porwania pięknej pani Potter. (Napisać udało mu się: Ginerwa Potter została porwana. Serdecznie prosimy o okup. Wartość do ustalenia.) Nie mógł się jednak skupić. Natchnienie nie przychodziło mu już tak łatwo, jak przed spotkaniem Ginewry. Ta kobieta powodowała, że ceniony felietonista chwilowo cofnął się w rozwoju. Pomóc mu mogła tylko Ona... a właściwie jej ciało. "Nie, nie, nie" powiedział sobie "Muszę to skończyć... I tak nic nie napiszesz, idioto! Szkoda czasu, lepiej wykorzystaj go na..." Rabastan nie musiał sobie tego powtarzać. Zerwał się błyskawicznie strącając artykuł długości centymetra na podłogę i wyszedł z pokoju. W pośpiechu opuścił dom i popędził w kierunku innego, należącego niegdyś do Bathildy Bagshot.
- Harry! - rozległ się wrzask sekretarki, który wyprowadził Pottera z równowagi. W ułamku sekundy kawa niesiona przez bliznowatego znalazła się na jego koszuli. Sekretarka spojrzała chciwie, w oczekiwaniu na zdjęcie poplamionego ubrania. Jej marzenie się spełniło. - Harry, dostaliśmy informacje, że Ginny została porwana!
- Jaka Ginny? Mówże od razu, dziewczyno, bo cię zwolnię. Wiesz ile chętnych jest na twoje miejsce? Wszystkie chcą pracować ze słynnym, przystojnym pogromcą Voldiego. - odpowiedział Potter, którego tors dekoncentrował sekretarkę.
- Ginny to twoja żona, kojarzysz? - powiedziała z trudem dziewczyna - Porywacze żądają okupu... do ustalenia. Musisz tam jechać i ustalić cenę za żonkę, w przeciwnym razie... zabiją ją.
- Super. Zaraz do nich jadę... tylko wypiorę koszulę, a ty napisz mi ich adres.
- Oczywiście, robi się.
***
- Dlaczego? Powiedz dlaczego? - pytała po raz setny Bellatriks.
- Bo dobrze płaci - odpowiedziała po raz setny pierwszy Esmeralda - Ile razy mam to powtarzać?
- Sto pięćdziesiąt.
Po stu pięćdziesięciu odpowiedziach, Bellatriks zrozumiała i przemówiła:
- No, tak. To twój zawód. Nie powinnam na ciebie naskakiwać. Wybacz mi. Po prostu byłam w szoku.
- Nie szkodzi, kochana - powiedziała spokojnie Esmeralda - Rzeczywiście to mój zawód i nie jest dla mnie ważne z kim. Ważne za ile.
- Ty to masz głowę do interesów...
Mam nadzieję, że się podobało. Starałam się, żeby było jak telenowela (czyli tak jak powinno) i przez to, jak patrze na ten tekst, to mam odruch wymiotny. Nie wiem czy nie za krótko. Proszę o wytyczenie błędów. Poprawię je od razu. Pozdrawiam.
__________________
Super. Udało Ci się chyba "złapać" wszystkie poruszone dotąd wątki (no, może z wyjątkiem tego o Lunie) i zrobić to w bardzo telenowelowatym stylu.
Co do błędów: Nie mam w tej chwili warunków, żeby zajac się dokładnym wyszukiwaniem, ale jeden rzuca się w oczy wielkorotnie: piszesz "Ginerwa", podczas gdy powinno być "Ginewra".
__________________
Należy sobie powiedzieć uczciwie: Gdyby przestępstwo się nie opłacało, byłoby naprawdę niewielu przestępców.
Dom:Hufflepuff Ranga: Dziedzic Hufflepuff Punktów: 6158 Ostrzeżeń: 2 Postów: 1,068 Data rejestracji: 26.08.08 Medale: Brak
W poprzednim odcinku:
Severus i Lucjusz uciekają z kraju, do odległej, odludnej krainy. Ginewrę nawiedzają nieprzyzwoite sny. Rabastan, nie może się jej oprzeć, lecz zmusza się do pisania listu do Pottera. Harry gromi swoją sekretarkę; dostaje list z żądaniem okupu. Bellatriks i Esmeralda knują spisekr30;
Odcinek Szósty
- Ginny - Rabastan szedł powoli w stronę dziewczyny - Wiesz, ja...
- Wiem - Ginewra wstała z fotela - Nic nie mów.
Złożyła na jego ustach gorący pocałunek.
Potter bez problemu dotarł do Malfoy Manor. Zdziwił się nieco; myślał, że ich forteca będzie w bardziej niedostępnym miejscu. Wszedł do ogrodu podziwiając kwiaty. Nagle ktoś złapał go za ramię.
- To naturalne lilie? - zapytał, powoli się odwracając - To znaczy, e...
- Po pierwsze: puka się. Po drugie: tak, są naturalne. Po trzecie: wejdźmy, bo ktoś nas zobaczy! - warknął Rudolf Lestrange - Właź śmierdzielu!
Pchnął go w stronę drzwi. Weszli do domu.
- Jak to ,,śmierdzielu"? - Harry strzepnął kurz ze swojej szaty. - Ty bęcwale!
- Zamknij się kretynie i słuchaj: zapłacisz nam to odzyskasz żonę. Wszystko jasne?
- Oczywiście, że nie. Ile? Kiedy? Jak? Gdzie?
- Jaki zestaw pytań - mruknął zirytowany Rudolf - Proponujemy milion galeonów. Jutro spotkamy się tutaj o tej samej porze.
- Milion? - Do Pottera nic więcej najwyraźniej nie docierało. - Milion? Milion?
- Tak
- Pestka. Coś jeszcze?
Lestrange wybałuszył oczy.
- J-j-j-jasne: dwa procent z twojej pensji. Płatne co miesiąc. Przez powiedzmy dwa lata.
- Ależ oczywiście.
- Co?! Chyba mnie tak po prostu nie oddasz? - Ginewra zerwała się z miejsca. - Co z tego, że ten bałwan się zgodził? Co z tego?! Ja się nie zgadzam.
Rabastan westchnął. Nienawidził rozwrzeszczanych kobiet.
- Muszę. Nic więcej nie mam do powiedzenia. Po prostu muszę.
Ginny opadła na fotel. Na jej twarzy malowało się przerażenie.
- To jakiś koszmar- wyszeptała ze strachem.
Bellatriks i Esmeralda siedziały w salonie. Bella paliła papierosa i wpatrywała się niewidzącym wzrokiem w zapalniczkę leżącą na stole.
- Trzeba ją zabić - powtórzyła pięćdziesiąty raz. - Trzeba ja zabić.
- Oczywiście, że trzeba. Nie pozwolimy jej na to. Nie mogę znieść faktu, że jakaś lafirynda uwodzi mojego kochanka. Pogrywa sobie z moim ukochanym i z twoim mężem!
- Jest za ładna żeby żyć. Taka uroda powinna być zakazana - powiedziała z wyrzutem, patrząc na Esmeraldę. - Głupia idiotka. Myśli sobie, że bezkarnie będzie się z nimi zabawiać.
- Trzeba ją porwać. Nikt nie może się dowiedzieć. Nikt oprócz nas.
Brazylia, Godzina 107
- Malfoy? - Hermiona Granger zdjęła okulary z nosa niedowierzając własnym oczom. - Snape?
- O nie! Granger, co ty tu robisz? - Severus westchnął poirytowany.
- Jestem na urlopie. A wy? Ach, już wszystko rozumiem. Miłego, hmm, pobytu. - Uśmiechnęła się drapieżnie i założyła okulary.
- Och, dzięki Bogu - westchnął z ulgą Lucjusz. - Dzięki Bogu, że jest tylko na urlopie.
Snape i Malfoy ruszyli ścieżką obok małej willi z basenem.
- A, Granger...
- Hmm? - mruknęła zaciekawiona Hermiona.
- Jeśli ktoś pytałby, to nas tu nie było. Nie widziałaś nikogo. I pamiętaj, że tam... - Wskazał ręką mały dom schowany między drzewami. - ...nikt nie mieszka.
- Ależ naturalnie.
Trochę krótko, wiem, ale i tak nie miałam ani czasu, ani weny. Więc, jest jak jest. Mam nadzieję, że się spodoba. (;
Edytowane przez Peepsyble dnia 14-12-2008 20:25
Dom:Slytherin Ranga: Niewymowny Punktów: 1667 Ostrzeżeń: 1 Postów: 371 Data rejestracji: 26.08.08 Medale: Brak
(irytująca melodyjka)
W poprzednim odcinku
Rabastan wdaje się w burzliwy romans z Ginewrą.
Potter zgadza się desperacko na warunki porywaczy.
Bellatriks i Esmeralda w dalszym ciągu knują spisek.
Lucjusz i Severus brutalnie zmuszają Hermionę do milczenia.
( kolejna irytująca melodyjka)
Odcinek siódmy
- Zginął w wypadku.
- Słucham?!
- W wypadku. Zginął.
- Och.
- Dokładnie. A wiesz, co jest najgorsze?
- Już się obawiam.
- Wszystkie oszczędności zapisał firmie K&L Lovegood, zajmującej się ochroną niedawno odkrytych chrapaków krętorogich.
- Jak... jak on śmiał?!
- Nie wiem. Mnie też to zszokowało.
Hermiona Granger była na wakacjach. Na cudownych wakacjach, w słonecznej Brazylii. W bardzo słonecznej Brazylii. Było tyle słońca, że... dużo, w każdym razie.
Poprzedniego dnia zaliczyła plażę, jeszcze wcześniej sklepy z ubraniami, z książkami, magiczną część miasta, co ciekawsze zabytki... A dzisiaj postanowiła poszlajać się po barach.
Zapadał zmrok, gdy wyszła z domu, ubrana w najbardziej kusą spódniczkę, jaką miała w szafie. Właściwie, nie tyle kusą, co za małą, ale kto by tam się tym przejmował. Bluzeczka kończyła się gdzieś wysoko nad pępkiem, odsłaniając opalony na czekoladkę brzuch. Włosy miała związane w niedbały kok, oczy muśnięte błękitnym cieniem do powiek rzucały zalotne spojrzenia. Była - no, cóż - ładna. Nie dało się zaprzeczyć.
Wstąpiła do pierwszego baru. Przeszła przez pomieszczenie i zasiadła na obrotowym krześle. Zaśmiała się w duchu. Takie stołki były świetnym wynalazkiem. Pokręciła się trochę, starając się jednocześnie wyglądać wyniośle i seksownie.
Po jej prawicy ktoś warknął coś pod nosem.
- Słucham? - zapytała, wkładając nogę pomiędzy zdobienia krzesła, w celu zatrzymania go.
- Przestań zachowywać się jak idiotka. Dopijesz tego drinka? - zmienił ton mężczyzna, wpatrując się łakomie w szklaneczkę.
- Nie... - zaczęła.
Ręka faceta wystrzeliła w stronę kieliszka. Wypił wszystko za pierwszym razem.
- Profesor Snape?
- Nie, króliczek wielkanocny - skrzywił się Severus. - Oczywiście, że ja.
- Ostatnim razem nie wyglądał pan na takiego, co to chce się zapić - zauważyła uprzejmie.
Snape zawył na cały lokal.
- Zabiło go - oznajmił ponuro.
- Co?
- Samochód. Idiotyczny wynalazek mugoli. Ukatrupiło go.
- Jak?
- Na śmierć.
Draco Malfoy wparował do siedziby fundacji K&L Lovegood z chęcią mordu wypisaną na twarzy.
Współwłaścicielka uśmiechnęła się do niego zza wielkiego, wściekle różowego biurka. Zdjęła kolorowe okulary z piegowatego nosa i odłożyła je starannie po swojej lewej stronie.
- Dzień dobry, nazywam się Luna Lovegood, w czym... - zaczęła.
- Nie wiem, co zrobiłaś, ale te pieniądze nie są dla was! - wrzasnął Malfoy, nie dając jej dokończyć.
Luna mrugnęła pary razy.
- Mógłbyś nie krzyczeć? Plujesz wtedy, a umalowałam sobie rzęsy tuszem nieodpornym na wilgoć - oświadczyła, wyciągając zza ucha chusteczkę.
Draco wydał z siebie parę nieartykułowanych dźwięków.
Ron Weasley beknął donośnie. Z najbliższego śmietnika poderwało się do lotu kilka ptaków.
- Stare śmieci... - wyszczerzył się, naciągając sobie na oczy czapkę-uszatkę.
_____
No, i jak? ;d
Ach, i zgłaszam się na następny termin. Napiszę jeszcze jeden rozdział.
__________________
Wilson: On każdego roku leczy tysiące ludzi, a ty ilu? Trzydziestu? House: McDonald robi lepsze hamburgery, niż twoja matka, bo robi ich więcej?
Dom:Hufflepuff Ranga: Członek Wizengamotu Punktów: 1453 Ostrzeżeń: 3 Postów: 221 Data rejestracji: 22.11.08 Medale: Brak
W poprzednim odcinku... Lucjusz nie żyje. Swoją śmiercią [przejechanie przez samochód] popsuł statystyki miasta na najbliższe 5 lat. Severus jest króliczkiem wielkanocnym. Hermiona polubiła kuse spódniczki, a Draco pluje na niewodoodporny tusz Luny. A chrapaki się cieszą.
Odcinek ósmy
Hermiona przeglądała się w lustrze. Jej brązowe loki opadały zachwycającymi falami na szczupłe, opalone ramiona a brązowe oczy podkreślone różowym cieniem do oczu [kupionym u afrykańskich Wietnamczyków francuskiego pochodzenia] błyszczały niczym gwiazdy. Bluzeczka z siatki, gęstej w strategicznych miejscach, zakończona fikuśną falbaneczką odsłaniała pępek, wyglądający jak dołek w najsłodszej, spalonej na skwarkę brzoskwini. Szorty, takie same, jakie miała Doda na rozdaniu nagród w MTV podkreślały jej zgrabne nogi. Pociągnęła jeszcze wydatne wargi błyszczykiem Diora i roztrzepała palcami włosy.
- Tak, jest idealnie r11; szepnęła i przesłała buziaka do swojego odbicia.
Wyszła ze swojego bungalowu prosto na zalaną słońcem brazylijską plażę. Tam opalały się topless cztery młode Bułgarki, jakieś dwadzieścia metrów od niej w siatkę grali nudyści, a kilku młodzieńców już biegło w jej kierunku z drinkami w dłoniach. Tak, życie było piękne.
Nagle jej uwagę przykuł duży, różowy plakat z narysowanym królikiem.
rUwaga, panie i panowie!
Organizujemy imprezę klubu Wielkanocnych Króliczków!
Nawet w środku lata nie zapominajmy o tych poczciwych króliczkach!
Impreza r11; Bar rPod ogonkiemr1;, codziennie od 17!r1;
- A więc Severus nie kłamał o tym, że jest króliczkiem r11; wyszeptała zdumiona Hermiona.
Rzuciła okiem na zegarek w kształcie palmy, stojący przy najbliższym barze. Wskazówki wskazywały godzinę szesnastą czterdzieści.
Dziewczyna wbiegła na drogę i wrzasnęła:
- Taxi!
Najbliższe żółte auto zatrzymało się z piskiem. Hermiona szybko wsiadła do samochodu.
- Bar rPod ogonkiemr1; r11; nakazała dziewczyna.
Kierowca uśmiechnął się do niej, demonstrując poważne braki w uzębieniu. Cóż, o gustach się nie dyskutuje, pomyślała Hermiona.
Silnik taksówki zaryczał, a samochód ruszył z prędkością rakiety. Polak potrafi!
Dziewczyna uśmiechnęła się słodko do swoich adoratorów, którzy pozostali w tyle z błagalnie wyciągniętymi rękoma, w których trzymali drinki. Każdy z nich miał minę zbitego psa.
* * *
Bar rPod ogonkiemr1; był różowy. Głośny. Słodki. Z głośników sączyły się najnowsze przeboje Dody, Mandaryny, Kate Perry i Britney r11; sexy r11; Britney Spears.
Hermiona już kochała to miejsce.
Drzwi taksówki otworzył kamerdyner w zielonym stroju królika.
W ogóle wszyscy tańczący byli w strojach królika.
- Wesołego Alleluja! r11; krzyknęła Hermiona, wysiadając z taksówki. Na rzecz reporterów rozchyliła uda, demonstrując springi, ozdobione króliczym ogonkiem.
- Uuu! r11; zawyli reporterzy.
Kamerdyner przewrócił się z wrażenia, po czym powiedział do Hermiony:
- Że tem!
- Że spadaj r11; odpowiedziała dziewczyna. Hermiona zawsze wiedziała, że ma talent do języków obcych.
Dziewczyna weszła do baru. Usiadła na różowym, obitym pluszem stołku i krzyknęła.
- Barmaaan! Poproszę cosmo!
Barman był tubylcem.
- Ja móc ci dać wszystko, nie tylko kosmos żebyś ty być moja żona r11; odpowiedział łamanym angielskim.
- Jej chyba chodziło o drinka r11; powiedział ponury, rudy ktoś.
Hermiona odwróciła się gwałtownie.
- Fred! Skąd ty się tu wziąłeś? r11; krzyknęła radośnie.
- Nie wiesz, że jestem prezesem Brytyjskiego Stowarzyszenia Brytyjskich Królików Wielkanocnych Made In England? - zapytał z niedowierzaniem chłopak.
- Mirrr30; To takie sexy r11; wymruczała Hermiona, tuląc się do Freda.
- Hermiono, ty, Ron, nie możemy, pomyśl r11; protestował chłopak.
- Teraz wolę nie myśleć r11;parsknęła Hermiona i pokazała rudemu kluczyk z breloczkiem, na którym było napisane rpokój 13r1;.
Oczy chłopaka rozszerzyły się gwałtownie.
Dziewczyna chwyciła chłopaka za rękę i pociągnęła go do pomieszczeń prywatnych, mieszczących się na piętrze baru.
Mieszkańcom pokoi r12r1;i r14r1; przez resztę nocy przeszkadzały głośne jęki dochodzące z sąsiedniej kwatery.
__________________
Dr. Chase: To był jeden pocałunek!
Dr. House: Właśnie dlatego nie możesz dotykać moich markerów.
House:Jeśli dostanę ten dyżur, to wskażę tego, kto rozpuszcza plotki o twojej rzekomej zmianie płci
Cuddy: Nie ma takich plotek.
House: Ale będą, jeśli nie dasz mi tego dyżuru
House : O, widze , że mamy trzech muszkieterów. Załatw murzyna, ja dziewczynę , a kangur przestraszy się i ucieknie.
Dr House: Ta tablica nie bez powodu jest BIAŁA
(chwila ciszy)
Dr House: Możesz oddać mi ten CZARNY pisak?
House: [do Cuddy] Aha, prawie zapomniałem, muszę dać 16-letniemu pacjentowi magiczne grzybki by wyeliminować bóle głowy. W porządku?
Cuddy: [sarkastycznie] Żaden problem.
[House uśmiecha sie i wychodzi. Cuddy w panice biegnie za nim]
Cuddy: To był sarkazm!
Dr Foreman: Saturacja w normie.
Dr House: Zmieniła się o jeden procent.
Dr Foreman: Mieści się w normie. To normalne.
Dr House: Gdyby jej DNA zmieniło się o jeden procent byłaby delfinem.
Dr. Chase: Nienawidzę tego dzieciaka.
Dr. House: Lubię tego dzieciaka.
Dr. Chase: Jeszcze go nie poznałeś.
Dr Cameron: Prosisz mnie, bym z tobą poszła?
Dr House: Jasne. Brzmi nieźle.
Dr Cameron: Coś w rodzaju randki?
Dr House: Dokładnie, tylko z wyjątkiem "randki".
Henry: Mój brat nie jest zbyt mądry.
Dr House: Moc genów jest potężna.
Dr House: Potrzebnym mi prawnik.
Vogler: Kogo zabiłeś?
Dr House: Nikogo, ale jest dopiero przed południem.
Wilson: Bądź sobą. Bądź opryskliwy, obojętny, niegrzeczny i arogancki.
House: Nie rób ze mnie świętego.
Dom:Gryffindor Ranga: Przewodniczacy Wizengamotu Punktów: 1969 Ostrzeżeń: 0 Postów: 487 Data rejestracji: 05.04.09 Medale: Brak
Z dużym zaciekawieniem czytałam co kolejne, odcinki. Każdy był napisany wybitnie. Lekko się czyta i z przyjemnością, choć seriale są zazwyczaj nudne i przewidywalne. Ten napewno taki nie jest. Każdy szczegół jest dopracowany i wykonany ze smakiem.
Kasztan odznacza się swoją nadzwyczajną żartobliwością. ;d
Daje W. I mam nadzieję że kolejne choć nie w terminie, odcinki, pojawią się.
__________________
Najtrudniej jest widzieć słońce, wierzyć w słońce i nie czuć ciepła.
"Hogsmeade.pl" is in no way affiliated with the copyright owners of "Harry Potter", including J.K. Rowling, Warner Bros., Bloomsbury, Scholastic and Media Rodzina.