Dom:Gryffindor Ranga: Drugoroczniak Punktów: 85 Ostrzeżeń: 0 Postów: 19 Data rejestracji: 02.02.12 Medale: Brak
Bardzo fajne FF, całkiem sprawnie napisane. Tekst ciekawy, nie zauważyłem większych błędów oprócz tych, które wychwycili wcześniej inni czytelnicy. Myślę, że jeśli będziesz dalej udostępniać kolejne rozdziały tej opowieści, to zaskarbisz sobie dość duże grono czytelników głodnych naprawdę dobrych fanfików. Nie pozostaje mi nic innego jak drzeć się:
CHCEMY WIĘCEJ! CHCEMY WIĘCEJ!
Dom:Ravenclaw Ranga: Przewodniczacy Wizengamotu Punktów: 1942 Ostrzeżeń: 0 Postów: 338 Data rejestracji: 14.12.11 Medale: Brak
Rozdział bardzo fajny. Cieszę się, że miałam przyjemność przeczytać go wcześniej. Ciekawe co powiedzą inni dalej. Na razie nikt nie wytknął błędów i mam nadzieję, że tak pozostanie. Brr, już się boję...
__________________
Dom:Slytherin Ranga: Pracownik Ministerstwa Punktów: 1246 Ostrzeżeń: 0 Postów: 286 Data rejestracji: 28.12.11 Medale: Brak
A więc po dłuuuugim czasie wstawiam kolejny rozdział. Jest on napisany z perspektywy Snape'a, więc nie wiem, jak się spodoba. Po prostu uznałam, że warto pokazać, jak w tej sytuacji czuje się Mistrz Eliksirów. No i oczywiście, oczekuję konstruktywnej wypowiedzi w komentarzu (tradycyjnie). Pamiętaj:
czytasz --> komentujesz --> dajesz mi motywację.
Miłej lektury.
ROZDZIAŁ 3
Oczami Mistrza
Jedząc śniadanie w Wielkiej Sali ukradkiem obserwowałem drzwi. Yennefer jeszcze nie było, ale zwykle przychodziła pół godziny przed pierwszym dzwonkiem. Minął już tydzień odkąd jest w zamku na praktykach, a ja dalej nie mogę zapomnieć pierwszego wieczoru, kiedy zmęczeni lekcjami piliśmy kawę i dyskutowaliśmy w mojej sali lekcyjnej. Zamyśliłem się na chwilę. Rozmawianie z nią przychodziło mi z taką łatwością! Może Albus miał rację? Może faktycznie potrzebowałem towarzystwa? Problem polegał na tym, że tolerowałem naruszanie mojej samotności tylko w wykonaniu pewnej konkretnej osoby...
Gdybym latami nie trenował sztuki ukrywania uczuć pod kamienną maską, jak nic zdradziłbym się, o kim myślę. Ludzkie ciało bywało zdradliwe - wystarczył rumieniec w nieodpowiednim momencie żeby pokazać innym, co się dzieje wewnątrz ciebie. Jeden uśmiech zdradza to, o czym myślisz. Wypiłem łyk herbaty, żeby nie pokazać po sobie tego, że jestem pogrążony we własnych myślach. Jeszcze tego by brakowało, żeby ktoś się zainteresował moimi refleksjami! Na szczęście jestem mistrzem nie tylko w dziedzinie eliksirów.
Moją uwagę przykuło poruszenie przy drzwiach. Wśród tłumu uczniów starałem się wychwycić charakterystyczną, głęboką czerń włosów... jest! Jak zwykle przyszła równo o wpół do ósmej. Lekkim krokiem zmierzała w stronę stołu nauczycielskiego. Spojrzałem na jej twarz. Na pierwszy rzut oka nie było w niej nic niepokojącego, jednak kiedy spojrzałem jej w oczy wiedziałem, że ma za sobą ciężką noc. Była już w połowie drogi, dostrzegła moje spojrzenie i uśmiechnęła się niepewnie. Powstrzymałem się od odwzajemnienia tego gestu, bo cała moja reputacja groźnego nauczyciela eliksirów ległaby w gruzach. Wpadłem na to trochę za późno - kąciki moich warg drgnęły lekko. Mam nadzieję, że nikt tego nie zauważył.
Yennefer usiadła obok mnie, jak co dzień z resztą. I jak każdego dnia zabrała się za jedzenie. W jej ruchach było jednak coś wymuszonego i jakby... nienaturalnego. Postanowiłem przyjrzeć się jej dokładnie kiedy indziej. Teraz moje zainteresowanie jej osobą z pewnością stałoby się tematem plotek wielu osób, a zwłaszcza wśród nauczycieli. Już ja znam parę takich, co gadanie za czyimiś plecami traktują jako swoją rozrywkę! Mam nadzieję, że ta sytuacja mi się nigdy nie przytrafi. Korciło mnie jednak, co sprawiło, że Yennefer chodziła niewyspana.
Krukoni i Ślizgoni z siódmego roku pisali kartkówkę. Yennefer siedziała więc na tyłach sali i widać było, że najzwyczajniej w świecie się nudzi. Skorzystałem z chwili ciszy i uzupełniałem papiery, dziewczyna jednak nie miała co robić. Na początku lekcji dałem jej połowę kwitków do wypełnienia, wywiązała się jednak ze swojego zadania błyskawicznie. Siedziała więc z założonymi rękami i patrzyła w tablicę, intensywnie nad czymś rozmyślając. Przypomniałem sobie swoje postanowienie i szybko wypełniłem ostatni papier. Skończywszy papierkową robotę odłożyłem z westchnieniem pióro i omiotłem wzrokiem klasę. Wszyscy uczniowie grzecznie pisali sprawdzian, przeniosłem więc swój wzrok na Yennefer. Nie patrzyła na mnie, ale gdy tylko spojrzałem jej w oczy, ona natychmiast zwróciła swój wzrok na mnie. Jako że znałem się nie tylko na oklumencji, ale legimencję również miałem na wysokim poziomie, nie potrzebowałem już nic więcej. Już za chwilę miałem poznać powód jej zmęczenia. Ładna kobieta w średnim wieku odwróciła się w stronę Yennefer. Zauważyłem, że ma niebieskie, bardzo ładne oczy. Mama - podpowiedział mi umysł Yennefer. Kobieta zwróciła się do krzątającej się po swoim pokoju dziewczyny. Yennefer miała tak na oko 14 lat i wyglądało na to, że gdzieś się wybiera.
- Tylko nie wracaj za późno. I uważaj na ulicy! - Upominała córkę kobieta. Dziewczyna roześmiała się.
- Nic mi nie będzie - uspokoiła matkę Yennefer. - Będę tylko kilka ulic stąd. Postaram się nie wrócić późno. - Obiecała zakładając kurtkę. Kobieta wywróciła oczami. Yennefer zaśmiała się i wychodząc cmoknęła matkę w policzek. Wspomnienie zamgliło się...
Yennefer wracała szybkim krokiem do domu. Obiecała, że nie wróci zbyt późno a według jej zegarka dochodziła już dwudziesta pierwsza. Wędrując opustoszałymi ulicami miasta wspominała niedawną wizytę u przyjaciółki. Skręciła w ulicę na której mieszkała i zamarła. Centralnie nad jej domem wisiał Mroczny Znak. Nie, myślała gorączkowo, to nie może być prawda. Biegiem dopadła do drzwi. Nie musiała nawet używać klucza - były otwarte na oścież a z wnętrza domu nie dochodził żaden dźwięk. Dziewczyna ostrożnie przekroczyła próg. W mieszkaniu panowała ciemność. Yennefer drżącą dłonią wymacała włącznik i zapaliła światło. W przedpokoju na plecach leżała jej matka. Dziewczyna podeszła powoli do jej ciała. W niebieskich tęczówkach ziała pustka. Jej matka nie żyła już od dłuższego czasu. Dziewczyna z jękiem osunęła się na kolana i ukryła twarz w dłoniach. Została sama.
Wycofałem się prędko z jej umysłu. Byłem w szoku. Dziewczyna mimo młodego wieku wiele przeszła i na pewno nie miała lekko. Spojrzałem jej ponownie w oczy. W fioletowych tęczówkach nie dostrzegłem żalu czy pretensji o to co zrobiłem, ale bezgraniczny smutek. Co prawda rozmyślała o tym, ale teraz, gdy ktoś się dowiedział o tym najgorszym wspomnieniu było jej ciężej. Spuściłem głowę. Co ja znowu do cholery narobiłem?! Dlaczego jestem tak wielkim idiotą?! Nie powinienem był grzebać w jej myślach. Powinienem ją przeprosić. Tylko, że po lekcji - uczniowie nie zauważyli nawet tego co się przed chwilą stało. Nic dziwnego. Wszystko to trwało zaledwie kilka sekund, ale dla mnie minęła wieczność. Mimo wszystko powinienem w jakiś sposób wynagrodzić Yennefer to, co się stało. Zadzwonił dzwonek. Uczniowie odłożyli pióra a ja machnąłem różdżką. Wszystkie prace wylądowały u mnie na biurku. Dzieciaki wstały, zaczęły pakować się i wychodzić. Yennefer zrobiła to samo. Musiałem z nią porozmawiać, powiedziałem więc:
- Yennefer, zostań jeszcze na moment.
Dziewczyna wzięła swoją torbę i powędrowała w moją stronę.
- Słucham, o co chodzi? - Zapytała głosem wypranym z jakichkolwiek emocji.
Zaczekałem aż wszyscy uczniowie wyjdą z sali. Ale nawet wtedy gdy zostaliśmy sami, nie miałem pojęcia jak zacząć. Yennefer westchnęła i postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce.
- To co pan zobaczył przed kilkoma minutami było moim wspomnieniem, można by nawet powiedzieć że podwójnym. - Powiedziała. Głos nie trząsł się jej ani odrobinę, choć wiedziałem, że targają nią emocje. Najwyraźniej nie były one jeszcze na tyle silne, żeby zdołały wyrwać się jej spod kontroli. - Wspomnieniem z przed siedmiu lat i z wczorajszej nocy. To treść mojego koszmaru, który nie daje mi spokoju. To wspomnienie, które prześladuje mnie przez te wszystkie lata. I przypomina mi o tym, że to wszystko moja wina.
Głos zaczął jej drżeć. Nie patrzyła na mnie - stała oparta o pobliską ławkę z opuszczoną głową. Nie miałem pojęcia co powiedzieć. Stałem jak ten palant i patrzyłem jak ona cierpi. Wewnątrz mnie rozgorzała walka. Ona cierpi, zrób coś!
Ale... co? Inteligencją to ty nie grzeszysz.
Co się czepiasz, nigdy nie byłem w takiej sytuacji w której... ... droga mi osoba cierpiała.
Ja nic do niej nie czuję! Ach tak? To po jakiego grzyba szperałeś jej w myślach?
Żeby dowiedzieć się, co ją gnębi! A dlaczego? Och, już rozumiem. Jest półprzytomna więc sprawdzasz dlaczego przyszła w takim stanie do pracy?
Nie!... znaczy, tak! Och, sam już nie wiem. Ale ja wiem. No zróbże coś!
No ale... Bez dyskusji! Wiesz, co chcesz zrobić więc zamiast tak stać i się gapić...
Zrobię co będę chciał!
Mimo, że moja "dyskusja" z moim drugim ja trwała zaledwie kilka sekund, ten czas wystarczył, żeby wszystko się zmieniło. Spojrzałem w stronę Yennefer. Mimo że stała z opuszczoną głową to nie udało jej się zamaskować tego, że płacze. Jedna jedyna łza z jej oczu spadła na podłogę, ale dla mnie to było już o jedną łzę za dużo.
To był impuls. Podszedłem do niej i objąłem ją jedną ręką w pasie, drugą przytuliłem jej głowę do siebie. Gładziłem dłonią jej włosy. Trwaliśmy w kompletnej ciszy, żadne z nas nie czuło potrzeby, żeby coś mówić. Nie miałbym nic przeciwko, gdyby czas się nagle zatrzymał i ta chwila trwała wiecznie. Pomyślałem jednak, że warto by bardziej naświetlić sytuację. Powiedziała, że to jej wina - ja nie miałem pojęcia, dlaczego tak uważa.
- Dlaczego myślisz, że to twoja wina? Nie mogłaś przecież zapobiec temu, co się stało.
Yennefer nie odpowiedziała. Stała wciąż wtulona we mnie a ja obejmowałem ją rękami. W końcu odsunęła się delikatnie ode mnie tylko po to, żeby spojrzeć mi w twarz. W jej oczach lśniły łzy, żadna jednak nie popłynęła po policzku.
- Gdybym tamtego wieczoru została w domu...
- ... nie stałabyś tutaj. - Dokończyłem. Nie było trzeba czytać w jej myślach, żeby domyśleć się, o co chodzi. Pogłaskałem ją delikatnie po policzku. - Yennefer, gdybyś została w domu już byś nie żyła. Nic nie dałoby rady powstrzymać ich przed tym, co zrobili. Miałaś wtedy ogromne szczęście.
- Szkoda tylko, że zabrakło go komu innemu. - Mruknęła. Spojrzałem jej głęboko w oczy. W fioletowych tęczówkach błyszczało światło jak w tafli jeziora w ciepły letni dzień. Patrzyła na mnie z powagą a ja odczułem kolejny impuls. Tym razem pohamowałem go. Gdybym tego nie zrobił, jak nic oberwałbym z płaskiego w twarz. Żeby nie stracić nad sobą kontroli, delikatnie odsunąłem się od niej. Dziewczyna jakby czując, co się ze mną dzieje, bez protestów poszła w moje ślady. Spojrzałem na nią ponownie. Po łzach nie było już śladu, mało tego - uśmiechała się jakby właśnie spotkało ją największe szczęście w jej życiu.
- Lepiej? - zapytałem.
- Lepiej. - Odparła. - Dziękuję za... za wszystko.
Uśmiechnąłem się w odpowiedzi. Zaraz, zaraz! Uśmiechnąłem się? To do mnie nie podobne. Brzydziłem się to robić, ale może to dlatego, że nie miałem z czego się cieszyć... i dla kogo. Wziąłem swoją torbę i wyszedłem z klasy. Yennefer zrobiła to samo. Szliśmy oboje w milczeniu, każde z nas pogrążone we własnych myślach.
Do Wielkiej Sali było już blisko a mnie właśnie przyszło coś do głowy. Yennefer nie znała się w ogóle na oklumencji. Za chwilę mieliśmy wejść do Wielkiej Sali gdzie siedział Dumbledore. Moich myśli nie ruszy, ale z rozważaniami dziewczyny na pewno z chęcią się zapozna. Już wkrótce miał się dowiedzieć, co zdarzyło się między nami kilka minut temu. O dziwo, nie przejmowałem się tym. Po raz pierwszy miałem być obgadywany z czegoś, co sprawia mi radość. Tak, ja - cyniczny, złośliwy i szorstki Mistrz Eliksirów - miałem coś w swoim życiu, co dawało mi szczęście. Co mnie uszczęśliwiało a nie tylko sprawiało chwilową radość. Może Albus miał rację? Może przebywanie z drugą osobą - wyjątkową osobą - miało sprawiać mi radość. Nadać cel mojemu życiu, zajaśnieć w nim, niczym światło w tunelu. Nagle w swoim umyśle poczułem pewien rodzaj dotknięcia. Znałem to, wiedziałem że to Dumbledore próbował szperać mi myślach. Już miałem go odepchnąć kiedy dotarło do mnie, że to on chce mi coś przekazać. Pozwoliłem, aby w mojej mentalnej tarczy pojawiła się drobna luka umożliwiająca doprowadzenie informacji a nie wydostanie się na zewnątrz czegoś z mojej strony. Byłem już w połowie drogi do stołu nauczycielskiego, kiedy zdałem sobie sprawę, że refleksje Yennefer już przestały być jej prywatną sprawą. Jeśli nadal chcę utrzymywać z nią kontakty, powinienem zacząć jej dawać lekcje legimencji. Wiadomość od Albusa tak natarczywie domagała się uwagi, że nie mogłem skupić się na niczym innym. Postanowiłem mieć już kazanie za sobą i pozwoliłem obcej myśli zająć moją głowę, usłyszałem jednak tylko: Dziś o dwudziestej w moim gabinecie. Bez wymówek.
Cholera - pomyślałem - czego on ode mnie chce? Prześwietliłem raz jeszcze sytuację która zaistniała między mną a Yennefer w klasie. Zrobiłem coś nie tak? A może to dyrektor widział w tym coś, czego tak naprawdę nie było? Usiadłem przy stole i zająłem się obiadem. Moje myśli krążyły chaotycznie wokół centrum zaniepokojenia. No cóż, poczekam do dwudziestej i zobaczę o co chodzi.
*
Pukając do drzwi gabinetu dyrektora czułem rosnące we mnie napięcie. Nie wiedziałem, co mnie czeka. Reprymenda czy aprobata? Miałem prawo oczekiwać tego drugiego, ponieważ w końcu zastosowałem się do zaleceń Albusa i przestałem unikać ludzi. A właściwie tylko jednej osoby. Potrząsnąłem głową. To nie czas ani miejsce na takie refleksje. Przybrawszy kamienny wyraz twarzy zapukałem do drzwi. Spokojny głos pozwolił mi wejść. Wszedłszy do gabinetu od razu zająłem krzesło które od momentu mojego wejścia wskazywał dyrektor. Dumbledore stał za biurkiem a na jego twarzy troska mieszała się z radością. Gdy zająłem miejsce mój przełożony zmierzył mnie przenikliwym spojrzeniem, jak gdyby chciał mnie prześwietlić. Gdy przemówił, głos miał nadal spokojny jednak czułem, że jest pod wpływem emocji.
- Pamiętasz naszą ostatnią rozmowę, Severusie? - zapytał.
- Bardzo żywo. - Mruknąłem. Na wspomnienie o "rozmowie" jaką ostatnio odbyłem z Dumbledore'm wzdrygnąłem się lekko. Tego nie można nazwać konwersacją opartą na relacjach przełożony - pracownik. To był prawie półtora godzinny ochrzan, który normalnie powinno się dostawać od rodziców, a nie od dyrektora szkoły w której pracujesz. Powodem tego była jakaś dziwna troska Dumbledore'a o mnie, troska, której nie okazywał nigdy wcześniej. Twierdził, że za mało czasu spędzam między ludźmi. Może to i prawda, ale mnie ten stan rzeczy odpowiadał. Właśnie: odpowiadał. Dzisiaj wszystko się zmieniło...
- Powiedz mi proszę, ale tak szczerze. Czy samotność w dalszym ciągu ci wystarcza? Pamiętasz, mówiłem ci, że twoje życie jest jak ciemny tunel. Dalej lubisz trwać w ciemnościach? - Postanowiłem być w stu procentach szczery. Nie opłacało mi się kłamać, skoro tak naprawdę najbardziej okłamałbym siebie.
- Do tej pory ten stan rzeczy w zupełności mi wystarczał. Dzisiaj... dzisiaj jednak wszystko się zmieniło. W moim tunelu pojawiło się światło.
- Co zamierzasz z nim zrobić?
- Podtrzymać je i w miarę możliwości zbliżyć się do niego. - Odparłem.
- Mądra decyzja, jednak posłuchaj mnie i zachowaj ostrożność. To delikatna sprawa i musisz zachować ostrożność.
- Wiem. - Warknąłem. - Już raz wszystko na co pracowałem latami spieprzyłem jednym idiotycznym wyskokiem.
- Człowiek uczy się życia na własnych błędach.
- W takim razie powinienem być już na etapie mistrza! - żachnąłem się. - Popełniłem już tyle błędów, że przykryły one moje zwycięstwa i właściwe decyzje. Jeśli chcę nawiązać z nią przyjacielskie stosunki, powinienem...
- Przyjacielskie? - Zapytał Dumbledore zbity z tropu. - Kiedy widziałem was razem przed obiadem mógłbym przysiąc, że to nie o przyjaźń chodzi.
Zamrugałem. Teraz ja poczułem się zbity z pantałyku. Przecież on nie miał wstępu do mojej głowy, nie mógł wiedzieć co ja tak naprawdę czuję! Wczoraj mógł zobaczyć tylko jej my...
Zamarłem.
Jeśli to co mówi Albus jest prawdą... nie, to by było zbyt abstrakcyjne. Niemożliwe. Spojrzałem mu w oczy. Specjalnie usunął całą swoją mentalną barierę, żebym mógł buszować po zakamarkach jego umysłu swobodnie. Ileż tam było informacji! W pierwszej chwili ich natłok nieco mnie przytłoczył. Opanowałem jednak sytuację i umysł Albusa Dumbledore'a stanął przede mną otworem. Mogłem wykorzystać sytuację, byłem jednak w szoku i szukałem tylko tych myśli, które mogły potwierdzić (bądź zaprzeczyć) jego słowa i moje refleksje. Szybko znalazłem to czego szukałem - "zapis przeglądu" myśli Yennefer. Obejrzałem to dokładnie i ponownie mnie zamurowało. Po chwili jednak, zacząłem się śmiać. Ciąg dalszy nastąpi... niedługo ;>
__________________
Od cnoty Gryfonów, Kretynizmu Puchonów, i wiedzy o własnej wszechwiedzy Krukonów STRZEŻ NAS SLYTHERINIE!
Dom:Slytherin Ranga: Pracownik Ministerstwa Punktów: 1273 Ostrzeżeń: 0 Postów: 350 Data rejestracji: 14.12.11 Medale: Brak
Evans558 napisał/a:
Ona cierpi, zrób coś!
Ale... co? Inteligencją to ty nie grzeszysz.
Co się czepiasz, nigdy nie byłem w takiej sytuacji w której... ... droga mi osoba cierpiała.
Ja nic do niej nie czuję! Ach tak? To po jakiego grzyba szperałeś jej w myślach?
Żeby dowiedzieć się, co ją gnębi! A dlaczego? Och, już rozumiem. Jest półprzytomna więc sprawdzasz dlaczego przyszła w takim stanie do pracy?
Nie!... znaczy, tak! Och, sam już nie wiem. Ale ja wiem. No zróbże coś!
No ale... Bez dyskusji! Wiesz, co chcesz zrobić więc zamiast tak stać i się gapić...
Zrobię co będę chciał!
Najlepszy fragment tego rozdziału! Wiesz co ci powiem? Twoje opowiadanie jest na prawdę wyjątkowe. Czyta się z czystą przyjemnością, lekko. Jestem zaciekawiona i czekam na to, co będzie dalej... Napisz jak najszybciej, opublikuj migiem, i powiadom mnie o nowym rozdziale, proszę
A tym czasem zostawiam W.
__________________
Dom:Slytherin Ranga: Pracownik Ministerstwa Punktów: 1246 Ostrzeżeń: 0 Postów: 286 Data rejestracji: 28.12.11 Medale: Brak
Minęło sześć dni, odkąd dodałam rozdział III. Jako że napisałam IV już jakiś czas temu, postanowiłam nie czekać na minięcie pełnego tygodnia i dodać kolejną część już dziś. Dziś jest najlepszy dzień mojego życia, więc postanowiłam się zlitować i dać szybciej .W ostatnim fragmencie tego rozdziału zmieniłam perspektywę. Z oczu Yennefer przeniosłam się na punkt widzenia Severusa (znowu ^^). Po prostu było mi łatwiej napisać to oczami Mistrza Eliksirów, bo to on... ach, za dużo, za dużo!
Biorąc pod uwagę bardziej techniczną stronę rozdziału IV na bank będą błędy typu przecinek. Cierpię na chroniczny brak bety, więc jeśli ktoś ma czas i ochotę na sprawdzanie tego ficka (no i przy okazji przeczyta nowe rozdziały szybciej niż inni ^^) pisać na GG (w moim profilu) lub na PW.
Miłej lektury życzę ja!
ROZDZIAŁ 4
Klosz na umyśle
Jedząc śniadanie w Wielkiej Sali zastanawiałam się nad swoimi studiami. Byłam pewna, że wybrałam właściwy kierunek - w końcu kochałam eliksiry, - ale zbliżał się termin ważnego egzaminu praktycznego a ja nie wiedziałam jeszcze, jak będzie wyglądać. Uczelnia na dwa miesiące przed egzaminem przysyłała list w którym wyjaśnione było, jak egzamin wygląda i z czego należało się przygotować. Kiedy tak sobie nad tym dumałam, w Wielkiej Sali pojawiło się nagle mnóstwo sów. Cóż, dziś sobota, więc poczta przychodzi rano. Na początku zdziwiłam się nieco widząc swojego puchacza, ale zaraz strach ścisnął mi gardło. Z daleka rozpoznawałam rubinową kopertę. Takich używała moja uczelnia do zawiadamiania studentów o terminach egzaminów. Sama, kiedy byłam na II roku, pomagałam przy wysyłaniu takich listów, wiedziałam więc z góry, co mnie czeka. Puchacz wylądował na stole przede mną i wytknął posłusznie łapkę z listem przed siebie. Drżącymi dłońmi odczepiłam kopertę. Ptak gdy tylko został uwolniony od przesyłki, odleciał. Przełamałam pieczęć i wyjęłam list ze środka. Szanowna panno Gennoles.
Pragniemy poinformować o terminie egzaminu praktycznego z zakresu wiedzy o eliksirach, który odbędzie się w dniu 12 grudnia bieżącego roku. Egzamin trwać będzie trzy godziny. Jako materiał obowiązkowy zostały wyznaczone następujące wywary:
Felix Felicis;
Veritaserum;
Wywar Żywej Śmierci;
Wywar tojadowy.
Egzaminator spośród owych eliksirów wybierze jeden, który podczas tych trzech godzin będzie trzeba doprowadzić do stanu jak najbliższemu zakończenia ważenia.
Wyniki będą udostępnione pod koniec marca.
Z wyrazami szacunku,
Wydział Eliksirów na Uniwersytecie im. Merlina w Londynie.
Przeczytałam list kilkukrotnie i zrobiło mi się lżej. Nie jest tak źle! Veritaserum i Wywar tojadowy miałam opanowane do perfekcji, gorzej było z tymi pozostałymi... Wywar Żywej Śmierci był dla mnie masakrą, jeszcze gorzej prezentował się Felix Felicis w moim wykonaniu. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że dwa miesiące to mało czasu.
- Dostałaś list z uczelni? - Zapytał Snape nawet nie zerkając w moją stronę, tylko dalej smarując tosta dżemem.
- Aż tak łatwo mnie przejrzeć? - zapytałam cicho.
Snape uśmiechnął się kpiąco i spojrzał na mnie.
- Nawet nie wiesz, jak łatwo.
Zerknął na list. Postanowiłam mieć to za sobą, ale on już i tak pewnie wiedział, jakie dostałam tematy.
- Cóż, połowę z tych wywarów znam na pamięć i mogę je warzyć z zamkniętymi oczami, ale pozostałe to jakaś masakra.
- Pokarz no ten list.
Podałam mu pergamin bez słowa. Snape na chwilę zagłębił się w lekturze.
- No cóż - powiedział po oddaniu mi listu - lekko nie będzie. Dostałaś chyba najtrudniejszy zestaw.
No tak. Jak nie ja, to kto? Jęknęłam cicho. Wyraz twarzy Snape'a stał się jeszcze bardziej kpiarski.
- Nie przejmuj się. - powiedział. - Co jak co, ale ty masz największe szanse na zaliczenie tego egzaminu.
- Ale jeśli każą mi uwarzyć Felix Felicis? Albo Wywar tojadowy?
- Cóż, skoro masz z nimi problem, to powinnaś potrenować. Najlepiej od razu zabierz się do pracy.
Pięknie. I nici ze spokojnych weekendów. Jakby wiedząc, co myślę, Snape zapytał:
- Co ty na to, abym pomógł ci nieco z tym zadaniem? Dla mnie te eliksiry to małe piwo a tobie pomoc będzie potrzebna, zważywszy na to, że nie potrafisz porządnie uwarzyć tych eliksirów od początku do końca. A i weekendy będziesz miała luźniejsze.
Czułam się tak, jakby wszystko we mnie analizowało wypowiedź Snape'a litera po literze. Ignorując to, co się wewnątrz mnie działo (a zaczęło się dziać całkiem sporo), odparłam, niby to tonem pełnym wahania:
- No cóż, właściwie... można by rozważyć tą opcję...
Ale mój umysł darł się: "TAK!". Snape jak nic o tym wiedział, bo stał się nagle bardzo rozbawiony i powiedział:
- Skoro tak, to widzimy się dzisiaj dwudziestej, zgoda?
- OK, mi pasuje.
Dopiłam kawę do końca i wstałam od stołu. Starając się iść w miarę spokojnie wyszłam z Wielkiej Sali, ale gdy tylko znalazłam się w korytarzu prowadzącym do mojego gabinetu puściłam się biegiem. Do celu swojego sprintu dotarłam w ekstremalnym tempie. Zamknąwszy za sobą drzwi usiadłam za biurkiem i starałam opanować swój organizm, który był pobudzony przez co innego, niż bieg.
Ciekawe, czy to normalne... dosyć! Nie mam zamiaru zostać jakąś histeryczką mdlejącą na jego widok! Do jasnej ciasnej, nie jestem przecież...
Ech, kogo ja próbuję oszukać?
*
Upewniając się po raz enty, że wszystko, czego mi trzeba znajdowało się w mojej torbie, ruszyłam w kierunku gabinetu Snape'a. Zbliżała się dwudziesta a wraz z nią termin mojego spotkania z Mistrzem Eliksirów. Denerwowałam się okropnie, bo na wspomnienie naszego ostatniego spotkania w cztery oczy rumieńca, który wpływał na moje policzki nijak nie dało się go zatrzymać. Dziwne, móc czuć coś do kogoś, kto zdaje się nie czuje nic. Może właśnie taka była moja rola w tym wszystkim? Ruszyć kamienne serce, zdjąć maskę z twarzy, ogrzać własnym ciepłem chłód jego charakteru? Absurdalna wizja, ale miałam coraz większą ochotę stanąć naprzeciw niemożliwemu.
Zanim zdążyłam zapukać, ba, nie zdążyłam nawet podnieść do tego ręki, gdy drzwi otworzyły się szeroko. Snape stał w progu trzymając klamkę i wyglądał na lekko zirytowanego. Tutaj ja poczułam się zbita z tropu, bo jeszcze nie miałam okazji niczego schrzanić a on już był zdenerwowany. Snape gestem zaprosił mnie do środka.
Wchodząc, zerknęłam w stronę biurka. Naprzeciwko leżącej na blacie sterty papierów siedział Dumbledore i ze stoickim spokojem obserwował całą sytuację. Zaczęłam się zastanawiać, co u licha tu robi, kiedy uśmiechnął się szeroko, tak jak to ma w zwyczaju robić i odpowiedział na moje pytanie, którego nawet nie zdążyłam zadać.
- Ach, tak sobie dyskutowałem z profesorem... nic wielkiego. Z resztą, właśnie wychodziłem.
I zaśmiał się na widok mojej lekko zdezorientowanej miny. Wstał z krzesła i życząc nam miłego wieczoru, wyszedł z pokoju. Snape zamknął za nim drzwi i wywrócił oczami.
- Siadaj. - powiedział wskazując na krzesło stojące przed biurkiem. Sam zasiadł na podobnym, tylko że po drugiej stronie, naprzeciwko mnie.
- Skąd on wiedział o czym myślę? - Zapytałam.
- Legimencja - odparł spokojnie Snape. - Sztuka czytania w myślach, gwoli ścisłości.
- To do tego nie potrzeba różdżki?
- Jeśli ktoś naprawdę zna się na tym, różdżka jest wtedy zbędna. Wystarczy się skupić.
Miałam ochotę zadać kolejne pytanie, ale Snape ubiegł mnie z odpowiedzią zanim zdążyłam je powiedzieć.
- Oklumencja jest przeciwieństwem legimencji. Jeśli opanujesz ją we właściwy sposób, po krótkim czasie nauki nawet Dumbledore nie będzie w stanie grzebać ci w umyśle. Ja też nie. - Dodał ze śmiechem. Zrozumiałam, co się działo dziś rano. Czytał mi w myślach a ja nic o tym nie wiedziałam! Poczułam się dziwnie, dopiero uświadomiłam sobie, jak wiele mi umknęło. Tym razem Snape dał mi zadać kolejne pytanie na głos.
- Dałby pan radę mnie nauczyć tej oklumencji?
- To zależy. Jeśli bardzo tego chcesz, to tak, dam radę. Chcesz zacząć od razu?
Zawahałam się. Z jednej strony chciałam jak najszybciej zabezpieczyć swoje myśli przed innymi, z drugiej zaś spędzanie dłuższego czasu w towarzystwie Snape'a... tak właściwie, to po głębszym zastanowieniu doszłam do wniosku, że to nie jest wcale minus.
- Tak, możemy zacząć od razu.
Mistrz Eliksirów uśmiechnął się pod nosem. Wstał z krzesła, wyjął różdżkę i poprosił mnie żebym zrobiła to samo.
- Legimencja wymaga skupienia. - Powiedział, stając naprzeciwko mnie. - Na początku będzie ci trudno mnie zablokować, ale z czasem to ulegnie zmianie. Najpierw postaraj się skoncentrować na jednej, mało ważnej myśli. Jeśli bardzo się postarasz, powinnaś mnie nie wpuścić dalej, niż poza tą jedną refleksję. Raczej wątpię, żeby udało ci się to za pierwszym razem. - Dodał ze złośliwym uśmiechem na twarzy. Zdenerwował mnie. Jeszcze mnie nie znał na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że jestem uparta jak osioł. Snape uniósł różdżkę.
- Gotowa? - Zapytał.
- Gotowa. - Odparłam, może nieco zbyt pochopnie.
- Więc zaczynamy. Legilimens.
Spanikowana skupiłam się na pierwszej lepszej myśli, która przyszła mi do głowy - pierwsza strona dzisiejszego Proroka. O dziwo, nic szczególnego się nie stało. Czułam, jak sięga swoim umysłem mojego, ale bariera jaką stworzyłam hamowała go. Patrzyłam, jak Snape najpierw marszczy w skupieniu brwi a potem podnosi je w zdumieniu do góry. Mistrz opuścił różdżkę.
- Niesamowite - szepnął zafascynowany.
Uśmiechnęłam się i uniosłam jedną brew do góry. Jednak nie było tak łatwo, co? Ha!
- Jak żyję, nie widziałem czegoś takiego. - Powiedział, nadal zdziwiony i zafascynowany jednocześnie. - A żyję już trochę lat.
- Oj tam. Jest pan tylko pięć lat starszy ode mnie...
-... dlatego to idiotyczne, że jeszcze mówisz mi per "panie profesorze". - przerwał mi, zbijając mnie z pantałyku. - Nie sądzisz?
Cisza.
- No cóż - zaczęłam powoli - kiedy ja przyszłam do Hogwaru, pan był w VI klasie. Więc owszem, można to uznać za "nieco" dziwne.
Przygryzłam wargę. Błądziłam wzrokiem po kamiennej podłodze. Po chwili Snape westchnął.
- Cóż, ale tak czy siak miałem na myśli doświadczenie nie wieku, lecz... towarzystwa? Jeśli można tak powiedzieć - dodał. Był trochę... spięty. To dziwne zachowanie, szczególnie dla niego. W towarzystwie zawsze opanowany i chłodny Mistrz Eliksirów, przebywając ze mną, chyba stawał się coraz bardziej skłonny do okazywania emocji. Ciekawe, ostatnim razem... wróć! Nie o tym miałam teraz myśleć!
Cholera!...
*
Czułem, jak bije się z własnymi myślami. W natłoku emocji i różnego rodzaju refleksji dało się wyczuć wyraźnie odcinające się od reszty uczuć zdezorientowanie i zakłopotanie. Nie miała pojęcia, co ma teraz zrobić. Powoli i z rozmysłem powiedziała co o tym myśli i przygryzła wargę. Niezmiennie zbijała mnie z pantałyku swoim zachowaniem. Raz opanowana i spokojna, potrafiła nawet odgonić od siebie myśli, które mogły ją rozproszyć, za chwilę nie wiedziała, jak ma się zachować. Ale muszę przyznać, że bardziej rozpraszała mnie jej przygryziona warga. Nie mogłem powstrzymać westchnięcia.
- Cóż, ale tak czy siak miałem na myśli doświadczenie nie wieku, lecz... towarzystwa? Jeśli można tak powiedzieć - nie miałem ochoty wyjawiać jej, o jakie "towarzystwo" mi chodzi. Nie, pomyślałem, jeszcze nie teraz. Tylko, żeby nie dowiedziała się o tym przez przypadek.
Moją uwagę przyciągną jej rumieniec. Korzystając z jej rozproszonej uwagi, zerknąłem przelotnie na jej myśli. Wspominała tamten wieczór... ach, teraz wszystko jasne. Ta determinacja, kiedy wzniosła barierę, no i ta reakcja... nieomal się zaśmiałem.
Tak, wszystko ładnie i pięknie, tylko co tu zrobić? I po raz kolejny wykazałem się inteligencją godną opóźnionej w rozwoju ameby. Po prostu stałem i się gapiłem. Wykorzystując moją sytuację, ponownie wtrąciło się moje "drugie ja". Dobrze, że nikt o tym nie wiedział, bo jak nic ktoś "życzliwy" wysłałby mnie do domu bez klamek. Oj, nie ma pan doświadczenia z kobietami, prawda, panie Snape?
Niestety. Tłumisz w sobie zbyt wiele ludzkich odruchów. A szkoda. Przy niej naprawdę mógłbyś być sobą.
Fakt. Najbardziej tłumionym "odruchem" jaki teraz miałem, była chęć podejścia do niej i pocałowania jej. Ale po czymś takim jak bum cyk - cyk wylądowałbym w Świętym Mungu z połamanymi kośćmi. Ale czy na pewno? Pamiętam przecież, jak ten jeden raz Albus pozwolił mi przeczytać swoje myśli... jak zobaczyłem to, co on widział w umyśle Yennefer. Postanowiłem.
Mam nadzieję, że w Świętym Mungu dobrze leczą złamane kości...
Ona dalej stała zawstydzona, z opuszczoną głową i rumieńcem na twarzy. Pewnym krokiem pokonałem dzielące nas dwa metry. Gdy stanąłem przed nią, uniosła głowę.
- Panie profesorze... - zaczęła. Jak nic chciała się tłumaczyć. Ale podchodząc do niej, wiedziałem już, co chcę zrobić. Ująłem jej twarz w dłonie i powiedziałem:
- Severus. Mam na imię Severus.
I zanim zdążyła powiedzieć cokolwiek, pocałowałem ją. Ciąg dalszy nastąpi niedługo. A jeśli ktoś podejmie się betowania, to nawet jeszcze prędzej.
__________________
Od cnoty Gryfonów, Kretynizmu Puchonów, i wiedzy o własnej wszechwiedzy Krukonów STRZEŻ NAS SLYTHERINIE!
Dom:Slytherin Ranga: Pracownik Ministerstwa Punktów: 1273 Ostrzeżeń: 0 Postów: 350 Data rejestracji: 14.12.11 Medale: Brak
Teraz to mnie zabiłaś, dosłownie! Nie spodziewałam się, że Snape... Znaczy się Severus () ją pocałuje... O matko. Muszę ochłonąć...
Dobra, już. Wiesz co? (znów "wiesz co" hahaha D ale nie, tamtym razem było "wiesz co ci powiem!" To się rozkręca... I coraz bardziej mi się podoba. A najbardziej "drugie ja" Severusa. ^-^ I cieszę się, że będę to czytała przed wszystkimi, hura! Koniec. Pisz następny rozdział
__________________
Dom:Ravenclaw Ranga: Przewodniczacy Wizengamotu Punktów: 1942 Ostrzeżeń: 0 Postów: 338 Data rejestracji: 14.12.11 Medale: Brak
No cóż ja też tu zajrzę. Widzę, że mkniesz do przodu. Czyta się fajnie lekko i jest całkiem spoko. Lubię to FF, bo mi się podoba. Jedyne wąty jakie mam: jak na mnie akcja dzieje się trochę szybko - czwarty rozdział, a oni już się całują. Tematyka jest fajna, acz kolwiek na każdym blogu jaki czytam jest to samo - nauka oklumencji i te srele morele.
Ale tym się nie martw - jesteś bardzo kreatywna i utalentowana;. Na pewno wymyślisz coś nowego i lepszego. Wierzę w ciebie! Nie zostaje mi nic innego jak życzyć ci weny i oczekiwać na następną część
__________________
Dom:Slytherin Ranga: Pracownik Ministerstwa Punktów: 1246 Ostrzeżeń: 0 Postów: 286 Data rejestracji: 28.12.11 Medale: Brak
Apel do ludności part kolejny ^^
Tak sobie paczę na oceny i robi mi się miło jak widzę aż sześć głosów na Wybitny. <Kłania się nisko, zdejmując wyimaginowany kapelusz z głowy.> Bardzo się cieszę, że moje FF się podoba i mam nadzieję, że ten stan rzeczy dłuuugo się nie zmieni.
SweetSyble - nie miej pretensji o to, że akcja dzieje się za szybko. Nie mam zamiaru ciągnąć tego FF w nieskończoność, a pewne rzeczy trzeba wiedzieć zanim stanie się... Coś. A owo Coś już się zbliża. ^^ A te "srele morele" też będą potrzebne.
slytherin97 -
(...) coraz bardziej mi się podoba. A najbardziej "drugie ja" Severusa. ^-^
Tylko sobie nie pomyślcie, że Snape ma coś z psychiką. ^^ Po prostu biorę pomysły z własnych wewnętrznych monologów. Tylko że przemyślenia Severusa piszę w formie dialogu. I ja też nie mam kuku na muniu (prawdopodobnie ^^).
I cieszę się, że będę to czytała przed wszystkimi, hura!
A teraz uwaga, albowiem ogłaszam wszem i wobec slytherin97 moją nową betą. Że też jej się chce to sprawdzać... (Ale się rozpisałam ^_^)
Kto czyta nie błądzi! Smacz... znaczy, miłej lektury!
ROZDZIAŁ 5
Koniec
Siedziałam przy biurku, niby to sprawdzając eseje Gryfonów z V roku, a tak naprawdę mając w głowie coś innego, niż prace domowe.
Od tamtej chwili minęły już trzy tygodnie, a ja nadal rozmyślałam o tym, jak gdyby stało sie to wczoraj. Jak dobrze, że potrafiłam już ukryć swoje myśli na tyle dokładnie, żeby nikt nie mógł się dowiedzieć, co się wydarzyło niedawno. Oczywiście, nadal ćwiczyłam legimencję, ale nie wysuwała się ona na pierwszy plan. Severus tak bardzo zaangażował się w mój egzamin, że jeśli nie zdam go na W, to zagroził, że powiesi się na krzaku. Na szczęście szybko mu to wyperswadowałam.
Warzenie Wywaru tojadowego szło mi coraz lepiej, gorzej było z Felix Felicis. Choćbym nie wiem jak bardzo się starała, eliksir za nic nie chciał mi się prawidłowo uwarzyć. Severus twierdził, że za mało się przykładam, ale ja nie mogłam już nic więcej z siebie wycisnąć.
Westchnęłam i zerknęłam na zegar, wiszący na ścianie. Wskazywał na w pół do jedenastej. Odłożyłam więc pióro, wstałam z krzesła i poszłam wziąć prysznic. I jak co wieczór zaczęła mnie absorbować nieco inna kwestia, niż egzamin, który był coraz bliżej. Mianowicie moje sny.
Od trzech tygodni nawiedzała mnie wciąż ta sama wizja. Spadanie w dół i oskarżenia w koło mnie sprawiały, że budziłam się bardziej zmęczona, niż byłam, kładąc się do snu. Severus już kilkukrotnie proponował mi eliksir Słodkiego Snu, ale ja odmawiałam. Nie chciałam budzić się rano przymulona działaniem wywaru, a tak to na mnie, niestety, działało. Dziwiłam się temu, że mimo tego, że za każdym razem odmawiałam, on z uporem osła proponował mi eliksir każdego wieczoru, gdy się spotykaliśmy. Najwidoczniej martwi się o mnie. Uśmiechnęłam się na myśl o tym. Mimo, że Severus kiedy byliśmy tylko we dwoje, zachowywał się nieco inaczej, to w towarzystwie, znów przybierał swoją maskę. Ja również starałam się ukryć za podobną zasłoną, ale on oceniał moje wysiłki jako "znośne". No, przynajmniej na razie.
Kładąc się do łóżka, czułam, jak zaczyna ogarniać mnie lęk. Nienawidziłam tych snów, za każdym razem wspomnienie niebieskich oczu bolało, niezależnie czy to była jawa, czy też nie. Westchnęłam, i przewróciłam się na drugi bok. Niechaj zacznie się ta katorga.
*
Obudziłam się nagle, dysząc ciężko. Znowu, ten sam sen, te same słowa...
Te same oczy.
Coś we mnie pękło i rozkleiłam się na dobre. Położyłam się na brzuchu i łkając w poduszkę, poczułam, jak ogarnia mnie pustka. Miało to i swoje dobre strony, taka wyprana z emocji nie miałam jak się skupić na swoim śnie. I bardzo dobrze. Nie dość, że musiałam to przeżywać każdej nocy, to jeszcze musiałam zmierzyć się z tymi obrazami zaraz po przebudzeniu. Przynajmniej dziś oszczędzono mi tej "przyjemności".
Wreszcie moje oczy wyschły. Zabrakło już łez, którymi mogłabym moczyć poduszkę. Bogu dzięki, pozostało te otępienie wywołane płaczem. Chociaż jeden plus. Minusem było to, że moje oczy piekły od długiego szlochania w poduszkę, chcąc nie chcąc, musiałam zasnąć. Tym razem nie miałam już żadnych snów.
*
Siedząc przy stole nauczycielskim podczas śniadania, czułam na sobie wzrok Severusa. Udając, że mój tost z dżemem truskawkowym jest szalenie fascynujący, nie odwzajemniłam tego spojrzenia. Znałam go (Severusa, nie tosta) już na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że nie odpuści mi tak łatwo.
- Dobrze spałaś? - Zapytał.
- Mam nadzieję, że to było pytanie retoryczne - mruknęłam w odpowiedzi.
- Ech, mówiłem - weź eliksir...
- ... to przez cały dzień będziesz chodzić jak naćpana - dokończyłam za niego. - Daj spokój, nic mi nie jest.
- Oprócz tego, że jesteś półprzytomna.
Przemilczałam to. Sev widząc, że to już koniec tego tematu westchnął i zaczął z innej beczki.
- Jakie masz plany na dziś?
- Mam zamiar jeszcze trochę się pouczyć, po obiedzie pójdę do lasu. Przejrzałam twoją szafkę z ingerencjami bardzo dokładnie i stwierdziłam, że brakuje ci tego i owego.
- Miałem zamiar sam to uzupełnić. - mruknął.
- Jako że poważnie uszczupliłam twoje zapasy podczas naszych wspólnych lekcji, postanowiłam, że najlepiej będzie, jeśli sama się tym zajmę.
Burknął coś niezrozumiałego pod nosem. Wyłapałam co nieco o spaniu i "sam bym to zrobił". Powstrzymałam westchnięcie.
- Severusie, ty siedzisz po uszy w papierach, zapomniałeś? Na poniedziałek trzeba sprawdzić testy szóstego roku.
- No jasne - mruknął cicho. - Ty się bawisz w lesie a ja sprawdzam te bzdury? Zapowiada cię cudny dzień.
Zachichotałam. Severus spojrzał na mnie swoim słynnym "kamiennym wzrokiem", ale ja i tak dojrzałam w jego oczach rozbawienie. Nadal uśmiechając się, zajęłam się śniadaniem.
*
Krążąc po Zakazanym Lesie w poszukiwaniu składników, rozmyślałam nad Felix Felicis. Zastanawiałam się, co takiego robię źle, że wywar nie chce mi się udać. Może stawiałam go na zbyt mocnym ogniu? Severus mówił, że poprawne uwarzenie nie zależy tylko od składników, ale także od temperatury, w jakiej przeprowadza się cały ten proces. Tak, to może być to. Postanowiłam właśnie, że dziś wieczorem zwrócę uwagę, nie tylko na proporcje składników, ale też na temperaturę warzenia, gdy moje rozmyślania przerwał trzask łamanej gałęzi. Obróciłam się za siebie. Wpatrując się w las niczego nie zauważyłam, zbeształam więc samą siebie za panikę, która zaczęła się we mnie powoli wzbierać. To pewnie jakieś zwierzę, nie ma się czym martwić. Ale mimo wszystko idąc dalej, nasłuchiwałam. Adrenalina wciąż krążyła w moich żyłach. Czułam, że ktoś mnie obserwuje. Głupia, pomyślałam, to jest LAS. A w lesie mieszka sporo różnych stworzeń. Mimo to, wcale nie odczułam ulgi.
Kolejny trzask, tym razem tuż za mną. Odwróciłam się, i natychmiast tego pożałowałam. Powinnam była uciekać, gdy tylko usłyszałam pierwsze trzaśnięcie. A zamiast tego wystawiłam się jak na tacy śmiertelnemu niebezpieczeństwu.
Był wyższy ode mnie, krótkie, brudne włosy pozostawały w nieładzie. Ubranie miał poszarpane i pełne leśnych pamiątek. Najgorsza była jednak ta zimna furia zmieszana z dziwną radością, jak gdyby zaskoczony cieszył się, że mnie spotkał, której dopatrzyłam się w jego piwnych oczach. Ale to tylko pozór. Śledził mnie pewnie od dłuższego czasu. Doskonale wiedziałam, kim jest ten mężczyzna, mimo to, że widziałam go raz, gdy miałam cztery latka.
Przede mną stał morderca mojej rodziny, Alexander Mivo, sługa Czarnego Pana.
*
- Yennefer, skarbie. Dawnośmy się nie widzieli, prawda?
Aksamitny ton jego głosu był nie do zniesienia. Stałam sparaliżowana strachem, nie byłam w stanie sięgnąć po różdżkę, podczas gdy on obchodził mnie dookoła powolnym krokiem. Zebrałam w sobie resztki woli i wydusiłam:
- Czego chcesz, Mivo?
Zaśmiał się. Był to jednak pusty dźwięk, całkowicie pozbawiony wesołości.
- Czy to nie jest jasne? Dopełnić zemsty, rzecz jasna. Twój ojciec, razem z Szalonookim wsadził wielu śmierciożerców do Azkabanu. A ja o mało co stałem się jednym z nich. Wtedy przysięgłem Czarnemu Panu, że dokonam zemsty i zabiję tych aurorów osobiście. Jako że nie udało mi się dorwać Moody'ego w wyznaczonym czasie, zostałem ukarany... Bardzo surowo. Jednak mój pan jest łaskawy i dał mi drugą szansę. Kazał zabić najbliższą rodzinę tego drugiego aurora, Fabiana. Mimo że Czarny Pan zniknął, ja wciąż wypełniam jego wolę. Zostanę nagrodzony po jego powrocie.
Jego oczy zamgliły się na wyobrażenie tego, jak zostaje wyniesiony ponad wszystkich innych śmierciożerców. Nie było dla mnie ratunku. Patrzyłam, jak wyjmuje różdżkę z kieszeni i celuje nią we mnie.
- Crucio.
Poczułam niewyobrażalny ból i upadłam na kolana. Nie krzyczałam, nie widziałam w tym sensu, choć powinnam. Może ktoś przechodziłby obok... Hagrid, któryś z profesorów... ktokolwiek... cokolwiek. Dlaczego nie zabije mnie od razu? Musi się zabawiać moim kosztem?
Nie wiem po co, zaciągnął mnie do drzewa. Zrozumiałam to dopiero wtedy, gdy przywiązał mnie do niego zaklęciem. Teraz już w ogóle nie było ucieczki. Zablokował mi usta zaklęciem, tak na wszelki wypadek, choć ja i tak nie miałam już sił krzyczeć.
Torturował mnie tak długo, że straciłam już rachubę. Który to już Cruciatus? Dziesiąty? Trzynasty? Nie dodając już tych niezliczonych klątw, które rzucał między jednym Crucio, a drugim.
Przerwał na chwilę. Poczułam, jak obca siła wtargnęła do mojego umysłu. Nie było to takie uczucie, jak przy ćwiczeniu oklumencji. Śmierciożerca badając mój umysł niemal sprawiał mi ból. A ja nie miałam siły go blokować. Po kilku minutach dowiedział się wszystkiego, co chciał.
- Ach, popatrz - powiedział rozbawiony, gdy zakończył swoje "badanie". - Interesujemy się Snape'em? Moim zdaniem dokonałaś niemożliwego. Wiem co mówię, znam go... Jakiś czas.
Wciąż śmiejąc się, zadał mi kolejną falę bólu.
Śmiertelnie zmęczona, straciłam nawet siły na oddychanie. Otworzyłam z wysiłkiem oczy, dostrzegałam już tylko ciemną plamę. Gdzieś w głębi umysłu poczułam obecność. Czułam strach z jej strony. Zdawała się pytać: Gdzie jesteś, Yennefer? Nie myśląc wiele, wysłałam w jej stronę obraz miejsca, gdzie byłam... i co się ze mną działo. Połączenie przerwała kolejna porcja tortur.
Minuta czy wieczność? Zastanawiałam się ile czasu upłynęło od wyczucia obecności w swoim umyśle. Zaczęłam o tym myśleć tylko dla tego, że usłyszałam coś innego, niż klątwy i własny, chrapliwy oddech. Ponownie otworzyłam oczy. Ciemność ani trochę się nie zmniejszyła, ale ja słyszałam głos.
- Nie! Eelliarmus!
Znałam ten głos. Od nie dawna jego właściciel był najważniejszą osobą w moim życiu. Ciemności i jego głos...
A więc tak wyglądał koniec.
THE END
rozdziału V ;>
__________________
Od cnoty Gryfonów, Kretynizmu Puchonów, i wiedzy o własnej wszechwiedzy Krukonów STRZEŻ NAS SLYTHERINIE!
Dom:Slytherin Ranga: Pracownik Ministerstwa Punktów: 1273 Ostrzeżeń: 0 Postów: 350 Data rejestracji: 14.12.11 Medale: Brak
Evans558 napisał/a:
Że też jej się chce to sprawdzać...
No pewnie, że jej się chce i robi to z największą przyjemnością. ^^
Aleś zaszalała! Nie spodziewałam się, że tak szybko akcja się rozkręci i, że w ogóle będzie inny wątek, niż Yennefer+Snape. Nieźle wymyśliłaś z zemstą Alexandra i porwania dziewczyny. Brawo!
I nie mogę się wreszcie doczekać dalszego ciągu *-* Ale i tak wiem, że nasz dzielny Sev ją uratuje! Wierzę w niego
__________________
Dom:Slytherin Ranga: Portret w gabinecie dyrektora Punktów: 5205 Ostrzeżeń: 0 Postów: 677 Data rejestracji: 15.05.10 Medale: Brak
Tak wspólnie sobie oceniamy FF innych użytkowników, a nawet do głowy mi nie przyszło, że i Ty masz tu swój kącik. W porę się dowiedziałam.
Od czego by tu zacząć... od początku, taak... Po pierwsze - niebanalny pomysł. Konspekt, aby umieścić w Hogwarcie dziewczynę ewidentnie zafascynowaną Mistrzem Eliksirów - najwyższa skala punktów. Wykonanie; wyłapałam trochę literówek/brakujących przecinków, etc.:
Evans558 napisał/a:
Od tamtej chwili minęły już trzy tygodnie, a ja nadal rozmyślałam o tym, jak gdyby stało sie to wczoraj.
Malutka literówka - się.
Wskazywał na w-pół do jedenastej.
Wpół razem.
Odłożyłam więc pióro, wstałam z krzesła i poszłam wziąć prysznic. I jak co wieczór zaczęła mnie absorbować nieco inna kwestia, niż egzamin, który był coraz bliżej.
W tym drugim zdaniu, zaczynającym się od ''i'' pominęłabym je. Powstaje wtedy wrażenie powtórzenia po pierwszym zdaniu. Mam nadzieję, że wiesz o co mi biega. ;p
Od trzech tygodni nawiedzała mnie wciąż ta sama wizja. Spadanie w dół i oskarżenia w koło mnie sprawiały, że budziłam się bardziej zmęczona, niż byłam, kładąc się do snu.
Tam bym proponowała: wokół
- Miałem zamiar sam to uzupełnić. - mruknął.
Od dużej.
Wtedy przysięgłem Czarnemu Panu, że dokonam zemsty i zabiję tych aurorów osobiście.
Przysiągłem, chyba O.o dziwnie to brzmi, ale chyba tak.
No, tyle. Poza tym, ogólne wrażenie - jest super. Tak jak mówiłam wcześniej, bardzo podoba mi się pomysł, wykonanie okej i... bardzo chciałabym dodać jeszcze coś twórczego, lecz mój zmysł pozostał wyczerpany. Spodziewaj się mnie przy następnym rozdziale. ;]
__________________
Dom:Gryffindor Ranga: Drugoroczniak Punktów: 76 Ostrzeżeń: 2 Postów: 105 Data rejestracji: 13.01.12 Medale: Brak
Strasznie podoba mi się twój styl pisania. Akcja ciekawie się rozwija, wprowadzasz nowe postacie, normalnie cud- miód. PISZ DALEJ BŁAGAM !!!
__________________
Nie bój się cieni, one świadczą o tym, że gdzieś znajduje się światło .
"Hogsmeade.pl" is in no way affiliated with the copyright owners of "Harry Potter", including J.K. Rowling, Warner Bros., Bloomsbury, Scholastic and Media Rodzina.