Dom:Gryffindor Ranga: Śmiertelna Relikwia Punktów: 10619 Ostrzeżeń: 1 Postów: 1,380 Data rejestracji: 28.09.09 Medale: Brak
Witam.
Nie mam za bardzo wprawy w pisaniu tego typu rzeczy (poza tym jestem tu nowa), jednak ff Fantazji mnie zainspirował. Jeśli mogłabym - proszę o opinie. Czy jest sens pisać dalej. Oczywiście mam już cały plan i pomysł za fabułę. Pisałabym to jednak nie tylko dla siebie, ale również dla Was. Dlatego czekam na Wasze komentarze w tej sprawie ;)
ROZDZIAŁ I
Nie mógł w to uwierzyć. Zdecydowanie. On rósł w siłę. Ten cały Tom Riddle, zarozumialec, który postanowił zmienić image tylko dlatego, że imię "Tom" nosiło sporo ludzi. Nie przyjmował do wiadomości, że to taka wada wrodzona imion. Wszyscy to wiedzieli. Ale on musiał być całym "Lordem Voldesrortem". Nikt specjalnie nie obawiał się, że to skończy się jakimś kataklizmem. Czubek jakich wielu. Tymczasem zaczynały się pojawiać pierwsze ofiary tego świra. Jeden mugol. Bogu ducha winny. No i jedna czarownica z Ministerstwa Magii. No, człowiek mierzył wysoko...
James Potter zmarszczył wysokie czoło i pokręcił z niedowierzaniem głową. Właśnie wpadł mu w ręce cieplutki jeszcze egzemplarz "Proroka Codziennego". Pierwsze strony zawierające krótkie noty, ale za to okraszone sporym komentarzem i rzucającym się w oczy tytułem, nie dały mu zjeść do końca płatków na mleku.
W kuchni pojawiła się jego mama.
- Gotowy na wielki dzień, Słoneczko? - zapytała na dzień dobry, uśmiechając się promiennie.
- Jak co rok, mamo - odparł beznamiętnym głosem, nie patrząc na nią.
Zaniepokoiła się widocznie. Jej syn, radosny, pełny energii na spotkanie z nowym rokiem w Szkole Magii i Czarodziejstwa Hogwart, teraz wydawał się przygaszony. To w ogóle nie leżało w jego naturze.
- Wszystko w porządku, Skarbie? - spojrzała na niego zatroskana.
James westchnął ciężko i podsunął jej gazetę.
- O, nie... - wyrwało się jej. Spojrzała na syna. Bała się o niego. Lecz on, jakby czytał w jej myślach. W końcu matki mają dość podobne myślenie zbliżone do stereotypu.
- Jestem zdruzgotany tymi informacjami, ale jeśli chodzi o mnie, to Hogwart jest chyba jeden z niewielu najbezpieczniejszych miejsc, jakie mogłabyś sobie wymarzyć. - Popatrzył na nią w sposób, który dodał jej pewności, iż to co mówił było prawdą. Miał ten dar przekonywania, nie ma co!
Stał na peronie 9 i 10. Z rodzicami nadmuchanymi od dumy z syna. On sam żałował, że nie ma brata. Przykładowo dobrym materiałem na brata mógł być Syriusz Black, jednak nawet gdyby stanął na rzęsach nie udałoby mu się wygrzebać w genealogii żadnego pokrewieństwa między nimi. A szkoda.
Rozglądnął się. Nikogo znajomego. Czas więc śmigać wózkiem w słup. Zabrzmiało to idiotycznie. A przecież tak właśnie wyglądało przedostanie się na peron 9 i 3/4: Trzeba było z rozpędem "wpaść na słup" i przenosiło się na niewidoczny dla mugoli peron.
Jego rodzice zazwyczaj przechodzili razem z nim, ale tym razem zdecydowali, że "to już ostatni raz" i tak naprawdę trzeba dać chłopakowi możliwość dojrzenia. W końcu kiedyś musi dorosnąć.
"Przede mną cały rok prób przekonania Lily...", pomyślał James. Nie był zachwycony. To ostatnia szansa. W przyszłym roku już nie będzie miał okazji. Czekał go ostatni rok nauki w Hogwarcie. Jeszcze się z tym nie pogodził, ale kiedyś będzie musiał. Ostatni raz quidditch, lekcje, Dumbledore, Snape, przydatność mapy Hogwartu, pysznych posiłków w Wielkiej Sali i ostatni rok spania w swoim łóżku z kolumienkami w dormitorium dla chłopców.
Wziął głęboki oddech. Jest początek, a nie koniec roku! Potter był raczej optymistą. Zauważył, że Syriusz do niego macha i nawołuje z jednego z okien pociągu. Dał znak, że już idzie i potoczył swój kufer wraz z klatką i jego sową, Błyskotką.
Sowa była niewielkich rozmiarów, dlatego wymagała imienia zdrobnionego. A ponieważ na topie był teraz model miotły "Błyskawica", nazwał sówkę Błyskotką.
Wtoczył się niezgrabnie to przedziału. Była tam już cała banda Huncwotów.
- Rogaczu, coś dziś kondycyjnie z tobą nie bardzo...? - odezwał się Black, patrząc jak James męczy się z kufrem.
- Daj spokój. Dziś po prostu rodzice zdecydowali, że mam dorosnąć i pozostawili na pastwę losu - wysapał. - A jak wakacje?
- Miałem niesamowitą przygodę nad jeziorem... - zaczął Syriusz. Od roku nie mieszkał z rodzicami; uciekł od nich, gdyż byli rodem, który opowiedział się po stronie Voldemorta. Był więc zdany na samego siebie. Wuj mu co prawda zapewnił byt, zostawiając konkretny grosz na utrzymanie, ale to mu przecież rodziny nie zastąpi. Tymczasem on jedyny z całej paczki mógł robić co chciał i przygody mieć co dziennie. Tego mu zazdrościli. Zdecydowanie. - Spałem pod namiotem...
Ale James się wyłączył. Zobaczył ją. Stała przepędzając pierwszorocznych i wykrzykując jakieś ostrzeżenia za nimi. Lily Evans: prefekt naczelny Gryffindoru, najlepsza uczennica w Hogwacie na dzień dzisiejszy, piękność o ciemnorudych włosach i ślicznych zielonych oczach, nieskazitelnej figurze i tym magnesem, który odczuwał, ilekroć ją dostrzegał. Generalnie po uszy kochał się w tej Gryfonce od pierwszego roku. Ta jednak zawsze nim gardziła. Nie wiedział, jak długo każe mu czekać. Coś mu mówiło, że jakoś on ją też pociąga. Jednak nie widział tego potwierdzenia w jej zachowaniu. Kto się czubi, ten się lubi, ot - cała prawda o pani prefekt.
Lily stała teraz w towarzystwie swoich dwóch przyjaciółek: Dorcas i Danielle, które były absolutnie nierozłącznie. Taki trochę żeński odpowiednik Huncwotów - Kujonek. Uśmiechnął się na tę myśl. A jednak znów gorzko zrobiło mu się z żołądku: co zrobić, żeby się wreszcie zgodziła z nim umówić?! W tym roku był w stanie wiele zrobić, by to osiągnąć, tylko nie wiedział, co takiego byłoby skuteczne.
Otworzył drzwi przedziału. Mruknąwszy coś na temat toalety, wyszedł na korytarz niezauważony przez dziewczyny. Stanął tyłem do nich, udając, że szuka czegoś, co zgubił na podłodze. I wtedy usłyszał fragment rozmowy...
- ...wisz się? Ja się nie dziwię kobiecie! Zachowywałabym się dokładnie jak ona! - poznał głos Danielle. Z niej była cicha woda: imię jak dla zwiewnej, lekkiej i delikatnej istoty. Tymczasem była to korpulentna dziewczyna o kruczoczarnych włosach, zabójczym (wręcz dosłownie) spojrzeniu i na pewno nie należała do tych delikatnych.
- Nie chodzi o to, czy się jej dziwię, czy nie. - To była Dorcas. Nie lubiła kłótni, była raczej spokojną blondynką o przeciętnej urodzie. - Tylko pytam, czy JAKBY nagle stał się inny, to by to coś zmieniło.
Lily uśmiechnęła się, widać, bardziej do siebie niż do dziewczyn, zobaczył to kątem oka. O kim one mówią?
- Potter się nie zmieni, Dor - powiedziała spokojnie aksamitnym głosem.
James zadrżał. Z jednej strony pod wpływem dźwięku jaki miał głos Lily, ale z drugiej - mówiły o nim! Wytężył jeszcze bardziej słuch, dziękując w duchu, że na korytarzu jest taki ruch i nikt nie zwraca na niego uwagi.
- No, ale skoro chcesz, bardzo proszę: wyobrażę sobie, że jest inaczej... - odezwała się Lily, po czym westchnęła - Jest bardzo przystojny, utalentowany, ale wykorzystuje to fatalnie, znęcając się nad Severusem...
- Och, daj już mu spokój! - przerwała jej Danielle. - Chcesz o nim rozprawiać?
- Wiesz, że mu nie wybaczę tej... "szlamy", choćby nie wiem co zrobił... - Jej początkowo wojowniczy i butny ton głosu zmienił się w szept - ... on tak pomyślał...
- Lil. Nie zmieniaj tematu! - przykazała surowo Danielle.
- Oj... Potter jest zarozumiałym dupkiem. Obie to wiecie. Po co tworzyć fikcję? - usłyszał głos Lily, który był lekko poirytowany. - No musiałby zmienić się diametralnie. Miły, ale nie arogancki, bez tych jego dennych hasełek:"Umów się ze mną, bo wiem, że na mnie lecisz", które mają sprawiać, że jest lepszy niż jest. Musiałby przestać dokuczać i płatać figle innym. Snape'owi też. Poczucie humoru, to przecież nie psikusy, które bawią tylko wykonawców. No, a poza tym miły i uczynny. Jakby do tego był sobą, Jamesem, który wreszcie dorósł, a nie popisującym się smarkaczem... to bym miała duży problem z posłaniem go do wszystkich diabłów, jak robię to teraz prawie zawsze, kiedy go spotkam...
Reszta słów utonęła w salwie śmiechu i rechotu dziewczyn. James zamrugał. Wciąż kucał w tym samym miejscu w lekkim oddaleniu od nich. Powoli wstał i zawrócił do swojego przedziału. Teraz musiał to wszystko przemyśleć na spokojnie. Czyżby Lily wymagała niemożliwego? Miał zmienić się o sto osiemdziesiąt stopni. Była taka śliczna i mądra... Czy byłoby go stać na coś podobnego? Żadnych dowcipów, tego co kochał robić z resztą Huncwotów. Krew odpływała mu z twarzy, zbladł nieco i spoważniał w zamyśleniu, rozważając kolejność zmian (bo dokonanie zmian na raz mogło się wiązać z problemami natury psychicznej, niepokojem kolegów i mogło się okazać po prostu niewykonalne). Wówczas tuż przed wejściem do swojego przedziału natknął się na patrolującą panią prefekt. Obrzuciła do spojrzeniem pełnym pogardy, który szybko zmienił się w zdziwienie na widok ścigającego Gryfonów*.
- Cześć, Lily - powiedział spokojnie Potter, ledwie ją dostrzegając przez zamglony wzrok. Zapomniał nawet przeczesać palcami włosów, co w jego mniemaniu (albo w mniemaniu jego dawnej osobowości) było niedopuszczalnym błędem.
- Eee... - wyjąkała zaskoczona sytuacją. Potter w takim stanie, to Potter chory, albo pod Imperiusem. Ta sytuacja zdecydowanie ją przerosła, choć zdarzało się jej to bardzo rzadko. - Cześć...
Zanim zdążył wejść do przedziału, dostrzegł jeszcze jej twarz w wyrazie szczerego zdumienia, zakłopotania, ale i czegoś co mówiło mu, że może na to właśnie zawsze czekała. Na tę jego metamorfozę. Mimo, że wydawało się, iż graniczy z cudem.
Nie zrobił praktycznie niczego, a już samo przemilczenie pewnych tekstów i odpuszczenie sobie tanich zagrywek przyniosło plon. Chyba będzie musiał się bardzo poświęcać w tym roku. Oby tylko miało to sens...
_____________________
* - J.K. Rowling podobno ujawniła w jednym z wywiadów, że James Potter był jednak Ścigającym, mimo, iż kreowano go jako Szukającego.
__________________
Kiedy kobieta nie ma racji, pierwszą rzeczą, jaką należy zrobić, to natychmiast ją przeprosić.
Oscar Wilde
* * *
Mol pisze swój Fick: James Potter - Ostatnia Szansa [35/?] http://hogsmeade....ad_id=2444 Wspieraj artystów pisarzy - dobrowolne datki w postaci komentarzy są bardzo pożądane.
Dom:Slytherin Ranga: Animag Wąż Punktów: 549 Ostrzeżeń: 2 Postów: 416 Data rejestracji: 30.07.09 Medale: Brak
Hmmm... No cóż, jestem pierwsza No więc:
WoW! Extra opowiadanie Jestem jak najbardziej za tym, byś pisała dalej Naprawdę extra ^.^ Co prawda, nie śmiałam się za bardzo czytając to, ale było ciekawe Czekam na ciąg dalszy
__________________
Dom:Gryffindor Ranga: Śmiertelna Relikwia Punktów: 10619 Ostrzeżeń: 1 Postów: 1,380 Data rejestracji: 28.09.09 Medale: Brak
ROZDZIAŁ II
Kiedy James, Syriusz, Remus i Peter jechali w ekspresie hogwarckim i zawzięcie dyskutowali na temat swojej niedalekiej przyszłości, w pewnym opuszczonym domu na skraju Londynu ktoś głośno zaklął.
Ciemna postać w długim płaszczu z impetem kopnęła polano, które wylądowało z hukiem w samym środku rozpalonego kominka, aż buchnęły iskry.
- Czyli to prawda? - Dźwięk głosu ciemnej postaci brzmiał jak syk, który wydają węże. - Przepowiednia mówi o mojej zagładzie...? Co wy na to, panowie?
W pomieszczeniu znajdowały się jeszcze trzy osoby. One również miały na sobie ciemne i długie płaszcze. Ciemna postać westchnęła ceremonialnie, wciąż wpatrując się w kominek, który był jedynym źródłem światła w tym pokoju. Ewidentnie była tu głównodowodzącym, a pozostała trójka czuła przed nią ogromny respekt.
- No dobrze. - Osoba, która przedtem agresywnie cisnęła kawałek drewna do kominka, teraz wydawała się opanowana. - Wszystko fajnie. Przepowiednia przepowiednią, ale nie od dziś wiadomo, że znając ją, można uniknąć tego..."przeznaczenia", niszcząc przyczynę zanim będzie miała szansę ze mną walczyć.
Pogarda w jego głosie zdawała się wręcz chłodzić powietrze. A ten spokój w jego głosie zwiastował nadchodzącą burzę.
- Ale jak, do ciężkiej cholery, ma mnie zgładzić półtoraroczny bachor?! - wrzasnął, nie panując już nad sobą. Dyszał ciężko. Widać, że oczekiwał godniejszego przeciwnika.
- Mój Panie, nie musisz wierzyć przepowiedni. Ona się spełni jeśli w nią uwierzysz. - Głos jednej z osób był niski, przeciągły, i bardzo cichy.
- Robisz ze mnie durnia, Snape?! - Ciężko dysząc, mężczyzna odwrócił się gwałtownie w stronę trzech postaci, rzucając im pełne wściekłości spojrzenia.
- Ależ to prawda, Panie mój... Nie śmiałbym żartować... - W głosie Snape'a dało się wyczuć lęk i drżenie.
- To jest przepowiednia, Severusie. - Głos Czarnego Pana zdawał się być teraz nienaturalnie spokojny i wręcz dobrotliwy, jakby tłumaczył małemu dziecku.
- Ale jest na to sposób... - odezwała się postać, stojąca w środku. Był nim mężczyzna niższy od Snape'a o nieprzyjemnym głosie przypominającym warkot silnika. - W końcu to dziecko. A z Tobą, Panie boją się stawać do walki najlepsi z najlepszych... dorosłych.
- Lord Voldemort, to dziś postrach wszystkich... - Czarny Pan potarł dłonią policzek, jakby sprawdzał jakość maszynki do golenia. - Pozbędę się dzieciaka, zanim będzie mógł mi zrobić krzywdę... to tylko smarkacz.
Teraz uśmiech pojawił się na twarzy Voldemorta. A był to uśmiech pełen zła i okrucieństwa. Atmosfera w pomieszczeniu przerzedziła się nieco. Wszyscy usiedli przy stole. Wiedzieli, że teraz muszą wytężyć wszystkie swoje zmysły, bo Czarny Pan będzie od nich wymagał kreatywności.
- Panie... - głos wydobyła z siebie postać dotychczas milcząca. Była niewielkiego wzrostu ale za to korpulentna. - Nie powiedziałeś nam jeszcze czyje to dziecko będzie... Wiesz kto to?
- Ach, Nott. - Voldemort odchylił się na swoim krześle, a snop światła pochodzący z kominka padł na jego nienaturalnie bladą twarz i małe, wąskie oczy. Powoli się uśmiechnął półgębkiem - To ktoś, kogo doskonale znacie!
Czekali.
- To Potter - powiedział Voldemort tonem tak naturalnym, jakby mieli się tego spodziewać. A nie spodziewali się. Snape zakrztusił się wyimaginowanym płynem (a może to była ślina), a Nott zaczął przyglądać się blatowi stołu, jakby był najbardziej interesującą rzeczą w tym momencie. Trzecia postać zdawała się nie oddychać.
Voldemort popatrzył na nich zdumiony.
- Panowie, przecież go znacie. Tym łatwiej będzie wymyślić odpowiedni plan. Mylę się?
Po chwili ciszy, odezwała się postać stojąca uprzednia w środku.
- Czy masz może jakiś? Albo jego zarys, Panie?
W tym momencie usłyszeli cichy szelest. Coś sunęło po podłodze. Voldemort wydawał się tego nie dostrzegać, zatopiony w rozmyślaniach. Nagle oczom chłopaków ukazała się sporych rozmiarów głowa węża. Czarny Pan spojrzał na nią jakby od niechcenia.
- Nagini, moja droga, cóż byś ty nam zaproponowała? - Wydawał się rozbawiony całą sytuacją. - Co mam zrobić z tym chłopakiem?
Drugie zdanie wysyczał niczym wąż. Być może nie zauważył, że jego jeszcze-niedoszli-śmierciożercy lekko się wzdrygnęli na dźwięk tego języka.
- Avery - zwrócił się do trzeciej osoby tonem, jakim wydaje się rozkazy.
- Tak, Panie? - Avery struchlał.
- Jesteście nowi... Czas, byście się czymś wykazali... Za dobrze wykonaną robotę staniecie się oficjalnie moimi śmierciożercami i zostanie wam na przedramieniu wypalony mroczny znak. Jest to poważne zadanie - kontynuował Voldemort, delektując się dotykiem swojej przyjaciółki, Nagini i głaszcząc ją delikatnie swoimi długimi, bladymi palcami. - Sami widzicie, ile od jego powodzenia zależy... Jednak mam nadzieję, że nie poznacie konsekwencji porażki, którą moglibyście splamić moją opinię o was...
- Zatem co mamy zrobić? - spytał Avery.
- Znajdźcie mi kogoś bliskiego Potterowi... ale niech to będzie osoba, która go dobrze zna i jest w bliskiej z nim zażyłości... Taki Black - rozmarzył się Voldemort - byłby idealny. Ale, już wasza w tym głowa, kto to będzie. Na raport czekam za miesiąc. Tyle macie czasu.
- Czy moglibyśmy bliżej poznać ten plan, Panie? - zapytał Snape.
- Z jednej strony, nie powinienem wam jeszcze na tyle ufać. Ale myślę, że mogę wam powiedzieć. Nawet gdyby coś nie poszło po mojej myśli, plan i tak będzie mógł przebiec bez zastrzeżeń... - Na tę myśl Czarny Pan znów się uśmiechnął w sposób, który mówił jak wiele przyjemności dostarcza mu sprawianie bólu. - Potter będzie miał syna. To jego pozbędę się, jak tylko dowiem się gdzie przebywa. To musi być najpóźniej ostatniego października. Po urodzinach Pottera juniora. A dowiem się tego dzięki informatorowi, którego dla mnie zdobędziecie. Przekupcie go czym chcecie. Nie obchodzi mnie, jak to załatwicie. Zadanie ma być wykonane.
- Tak jest - odpowiedział Nott w imieniu całek trójki.
- No, a teraz się zrelaksuję - rzekł Voldemort. - Wam przygotowałem świstoklik. Prowadzi do Hogsmeade. Stamtąd wiecie już jak się dostać do Hogwartu.
Trzy postacie wstały niemal równocześnie i podążyły za chudym palcem Voldemorta, który wskazywał na mały budzik. Snape, Nott i Avery spojrzeli po sobie, jednocześnie dotknęli świtoklik i zniknęli z pola widzenia Czarnego Pana.
- Proste plany są zawsze najlepsze, kochana... - powiedział niby do siebie, niby do węża zadowolony Voldemort.
__________________
Kiedy kobieta nie ma racji, pierwszą rzeczą, jaką należy zrobić, to natychmiast ją przeprosić.
Oscar Wilde
* * *
Mol pisze swój Fick: James Potter - Ostatnia Szansa [35/?] http://hogsmeade....ad_id=2444 Wspieraj artystów pisarzy - dobrowolne datki w postaci komentarzy są bardzo pożądane.
Dom:Slytherin Ranga: Animag Wąż Punktów: 554 Ostrzeżeń: 1 Postów: 120 Data rejestracji: 20.08.09 Medale: Brak
Oooo i proszę więcej takich artykułów , to mi się podoba ciekawe , wciągające i kul , więc choćby jak by nikt nie chciał tego czytać (co jest absolutnie wykluczone) to byś mógł (mogła) je pisać dla mnie!:
) może innym się nie podoba tego rodzaju art ale wiedz że mi się baaaaardzo podoba. Pozdrawiam Feltonlover,i Cee oraz Peepsyble
__________________
Od cnoty Gryfonów Kretynizmu Puchonów I-Od-Wiedzy-O-Własnej-Wszechwiedzy Krukonów Chroń Nas Slytherinie!
Dom:Gryffindor Ranga: Śmiertelna Relikwia Punktów: 10619 Ostrzeżeń: 1 Postów: 1,380 Data rejestracji: 28.09.09 Medale: Brak
ROZDZIAŁ III
- A niech to... - jęknął James Potter.
Stał trzy metry od niejakiego Severusa Snape'a, który pojawił się jakby spod ziemi. Akurat obok niego. Jak pech, to pech. Westchnął, ale zaraz poczuł swąd jakby palonych... włosów?
Obrócił się natychmiast w stronę Ślizgona. Ktoś musiał czarami podfajczyć mu jego tłuste kłaki. Poczuł satysfakcję i jednocześnie ukłucie zazdrości, że to nie on wpadł na ten pomysł. Smarkerus sobie zasłużył, nie ma co go żałować.
W tłumie uczniów dostrzegł trzech młodzieńców, którzy ledwo utrzymywali równowagę i podpierali się wzajemnie, gdyż śmiech odbierał im kontrolę nad ciałem. Huncwoci. We własnej osobie: Łapa, Lunatyk i Glizdogon. Rewelacyjnie się bawili. Tyle, że bez niego. Dlaczego? Czy coś się wydarzyło...?
Nie miał czasu myśleć nad tym, gdyż na horyzoncie zobaczył skrzywioną Evans, która zmierzała w jego stronę z wyciągniętą różdżką.
Masz ci los. Akurat, kiedy nie miałem z tym nic wspólnego, musi się tu zjawiać. Mam przekulne, to pewne jak dwa i dwa równa się...
- Potter! - warknęła, zbliżając się do Jamesa - Pewnie! Wszystko po staremu, co?
Ach, ta ironia. Wręcz wylewała się z niej. I do tego tak do niej nie pasowała...
- ...Yyy... że co? - bąknął głupio.
- Nie osłabiaj mnie - przewróciła oczami. - Ten numer był bardzo w twoim stylu.
- Ale... ja nie miałem z tym nic wspólnego! - bronił się jeszcze i na potwierdzenie tych słów zamachał wyciągniętymi rękoma w geście obronnym.
- Jak zawsze, nie? Minus dziesięć punktów dla Gryffindoru, Potter. Zaczynamy rok na debecie, co? - spytała jadowicie.
James tylko zmrużył orzechowe oczy i zacisnął tak mocno wargi, że pozostała z nich cienka linia. Gotował się. Był oszołomiony, zły i do tego piekielnie głodny, co go tylko nakręcało do dalszych zaczepek.
Miałem się zmieniać dla niej... no żeby z czasem! Po moim trupie! Skoro mnie tak osądza i ocenia, Potter pokaże jej już na co go stać..., pomyślał wściekły, Jeszcze mnie, baba, pożałuje... najpierw dam jej w kość. Tylko umiejętnie...
Nie myślał jeszcze o tym, że powinien powiedzieć coś kumplom. Na razie skrzętnie obmyślał plan: niech zobaczy w nim kogoś, w kim się zakocha. Sto procent, że gdzieś o tym pisała. Wszystkie dziewczyny piszą takie rzeczy. No, może najtrudniej mógł sobie w tej roli pisarskiej wyobrazić często ordynarną i gruboskórną Danielle, która chyba nie potrzebuje pamiętnikowego wsparcia. Już miał przed oczami swoją nocną wyprawę do dormitorium dziewczyn, a w głowie miał cały plan, gdy nagle coś przywołało go do rzeczywistości.
- James...! - Słodki sopran zadźwięczał mu w uszach. Zdziwił się, że szyby nie popękały. Odwrócił się, przełykając z trudem ślinę; Jeszcze jej mi tu na deser brakowało do całego tego szwindlu, pomyślał, po czym na głos odparł jedynie:
- Cześć. Wiesz, chłopaki czekają przy stoliku... Pogadamy później, co?
I z kopyta ruszył w stronę stołu Gryffindoru.
To była Monica Blanc. Blondi-Krukonka. Fatałaszki nosiła wyłącznie w kolorach lila, róż, pastele i błękity, a ulubionym zajęciem - prócz zagadywania Jamesa - było malowanie paznokci. To znaczy, był to wniosek huncwotów (ale, jak się okazało, nie tylko) po pobieżnych obserwacjach (dłuższe grożą Nie-Chcę-Wiedzieć-Czym). W końcu trzeba znaleźć czas na ich malowanie, zmienianie codziennie ich barw i deseni. A do tego wszystkiego była nieznośnie nachalna. Niestety James zdecydowanie był w jej typie i ona ewidentnie wzięła sobie do serca przekonanie go do swoich uczuć i do tego w jakiś sposób zmusić go do ich odwzajemnienia. Fantastyczny początek.
Zasapany i naburmuszony dopadł swoje miejsce między Lunatykiem i Łapą.
- Pięknie mnie urządziliście. Kumple! - prychnął jak rozjuszony kocur. - Żeby na mnie wszystko od razu zwalić. Ale o to - mniejsza. Największy żal, że sami sobie ze Smarkerusa robiliście jaja i to beze mnie!
Nałożył sobie kilka udek z kurczaka, urwał porządny kawał bułki i włożył go do ust. Przegryzł kurczakiem i popił sokiem z dyni. Do jego mózgu powoli docierały impulsy z żołądka i z wolna Potter zaczynał się uspokajać.
- Z Rogaczem zawsze ta sama śpiewka... - westchnął Lupin, ogryzając kostki. - Chłopie, naucz się, że zaczynasz mieć pretensje jak coś już zjesz. Nieznośny jesteś na głodniaka...
Huncwoci zarechotali. Potter znany był ze swojego porywczego charakteru, a już z pustym żołądkiem był bombą zegarową.
- Nie mogliśmy cię znaleźć z tym tłumie - powiedział trochę na przeprosiny, trochę jako wytłumaczenie Peter. - Nie wiadomo skąd pojawił się Snape. Nie wiedzieliśmy, że jesteś nieopodal. Potem dopiero...
Na stole pojawiły się słodkości i desery. James rzucił się na koktajle owocowe z lodami i rurki z kremem. Ale nie tylko on. Wszyscy zdawali się pierwszy raz na oczy widzieć takie kulinarne cuda. Chociaż uczta była co roku taka sama.
- Ale z tym podpaleniem, to był mój pomysł - dumnie napuszył się Black. - Dobre to było, musicie przyznać.
- No, racja - przytaknął James, pakując sobie do ust całą muffinkę z jagodami. - Pozazdrościłem ci tego pomysłu. Powinniśmy spalić je do końca, bo on nie wie jak się powinno o nie dbać.
W sumie nie musiał tego mówić. Chciał pokazać chłopakom, jaki to on nie jest kreatywny, ale pożałował swoich słów. Nie wiedział dokładnie dlaczego złapały go wyrzuty. Może naprawdę dojrzewa!
- Stary, a już myślałem, że coś się z tobą porobiło... - Łapa wyraźnie odetchnął z ulgą i sięgnął po tartę z malinami.
James wyglądał jakby zobaczył trolla: oczy okrągłe ze zdziwienia, ale cały wyraz twarzy, jakby nieco zażenowany.
- Eee... co ty... Łapa... - wydusił w końcu, spoglądając na swój koktajl. Ale mimo zapewnień, coś kazało mu uspokoić się na czas całej uczty i przemilczeć ją.
Było to tak w jego wypadku nienaturalne, że Huncwoci raz po raz zerkali na niego i pytali czy wszystko gra. Coraz więcej uczniów zaczynało się mu dziwnie przypatrywać i z ukosa rzucać zdziwione spojrzenia. Nie ograniczyło się do stołu Gryfonów. Uwagę zaczęli zwracać też uczniowie z innych domów i szeptać. Trochę go to irytowało.
Spojrzał ukradkiem na Evans. Zajęta była rozmową z Danielle, co jakiś czas przerywaną chichotem. W pewnym momencie i ona zauważyła coś, co było wbrew naturze Pottera i spojrzała na niego ze zdziwieniem: był w końcu między gronem swoich kumpli i wielbicieli Takich-Jak-Oni-Żartów, a mimo to siedział w spokoju, nie popisywał się, nie naśmiewał, nie obrażał nikogo, nie używał różdżki do - jak on to nazywał - "zabawnych psikusów", nie wykrzykiwał do niej niczego i nie próbował być "cool", jak to miał w zwyczaju, mierzwiąc swoją czuprynę. I nie tylko jej coś tu nie pasowało.
Kiedy uczta dobiegła końca, wymęczeni tak sytym posiłkiem, udali się do swoich dormitoriów.
James pod powiekami czuł piach, miał ochotę już tylko iść spać. Nie rozmawiał z nikim, tylko po zdawkowym "...branoc", odprowadzany uważnymi spojrzeniami pewnymi niepokoju, schował się za zasłonkami swojego łóżka. Rano... wszystko powie, zrobi, ale dopiero rano. Ledwie zdążył o tym pomyśleć, zasnął kamiennym snem.
Obudził się z ciężką głową. Wiedział, że odwlekanie wytłumaczenia swojego zachowania kumplom dobiegło końca. Jeszcze chwilę bił się z myślami. Może powinien powiedzieć tylko Syriuszowi? Nie, lojalność, to lojalność: albo wszystkim, albo nikomu.
No i nie powiedział w końcu nikomu. Zwlókł się z łóżka. Czekała go masa zajęć, widział już plan. Zielarstwo idzie na pierwszy ogień, nie będzie źle.
Wciągnął bluzę i ubrał okulary.
- Panowie? - zapytał raźno pustą przestrzeń w dormitorium. Chciał sprawiać wrażenie wyspanego i nie mającego nic wspólnego z Potterem poprzedniego wieczoru.
- Rogaś... Coś się z Tobą dzieje... - zaczął ostrożnie Lupin, który siedział przy stoliku pod oknem i wpatrywał się w nie z jakimś niezrozumiałym zainteresowaniem. Po tych słowach jednak spojrzał wymownie na Jamesa.
- Daj spokój... Miałem ciężki dzień wczoraj - zaczął się tłumaczyć Potter. - Ale dziś już jest jak najbardziej po staremu!
Mimo jego gorliwych zapewnień, Remus przyglądał się mu z uwagą.
- James - zaczął po chwili dłuższego milczenia. - Wiesz, mnie to tam lotto, czy jesteś cwaniak, żartowniś i dusza towarzystwa, czy mruk, milczek i do tego bez poczucia humoru.
Rogacz stał zaskoczony nagłym wywodem przyjaciela. Lunatyk nigdy nie był specjalnie zaangażowany w jego żarty. Ponad to był prefektem, więc przydawał mu się jego spokój i opanowanie. Żadnemu huncwotowi nie odmówił udziału w jakimś żarcie, ale po prostu był z nich wszystkich najspokojniejszy i najcichszy. Do tego jeszcze James nie miał z nim takiego kontaktu, jakby chciał. Prędzej dogadał się z Syriuszem, który był jego nieodłącznym partnerem we wszystkim co robił.
- No i? - stęknął, nie wiedząc jak zareagować.
Lupin westchnął i popatrzył na niego wymownie.
- No i to, że to nie ma znaczenia. Zachowuj się jak chcesz. Ale po prostu kiedy nagle i do tego diametralnie zmieniasz swoje zachowanie, nie da się tego nie zauważyć. Musi być ku temu jakaś przyczyna. Wolimy z chłopakami, jak powiesz nam co się stało i tyle. Potem zachowuj się jak chcesz... Ale nie prowokuj nas do dowiadywania się na własną rękę. - Zabrzmiało to dziwnie w ustach Remusa. Był bardzo poważny.
Potter wciągnął powietrze do płuc i powoli je wypuścił.
- Niewiele mogę jeszcze powiedzieć - wydusił w końcu z trudem.
Przyjaciel spojrzał na niego pytająco.
- Powiem, kiedy będę mógł. Teraz musicie mieć do mnie cierpliwość. Chodzi o...
- Evans? - Zza środkowego łóżka wychyliła się kosmata głowa Blacka. Wyszczerzył się do nich. - No, chyba nie myśleliście, że będziecie sobie tu gawędzić bez nas, co?
James podniósł znacząco brew ku górze i spojrzał na Lupina.
- Gawędzić - powtórzył z powątpiewaniem w głosie.
- Ja myślę - usłyszeli sapanie Glizdogona - że trzeba Rogaczowi pozwolić działać. Wiecie jak on za nią łaził całe sześć lat. Niechże się mu uda w końcu.
Peter usiadł na środku pokoju i przeciągnął się.
- Dobra. Rób, co tam chcesz. - Łapa spojrzał poważnie na Rogacza. - Ale obiecaj tu uroczyście, że jak będziesz mógł, to nam powiesz wszystko. A do tego czasu my tolerujemy twoje dziwne zachowania.
- Uroczyście obiecuję - rzekł oficjalnym, poważnym tonem James - że gdy tylko będę mógł, powiem wam czemu zachowuję się tak, a nie inaczej. Lily jest dla mnie bardzo ważna... - Ostatnie zdanie wypowiedział bardzo cicho.
Pozostali spojrzeli po sobie, ale nie skomentowali tego w ogóle, by nie spłoszyć Rogasia. Ten jednak szybko się otrząsnął i powiedział już swoim dawnym tonem:
- Śniadanie, towarzysze!
Reszta uśmiechnęła się do siebie i zbiegła na dół do Wielkiej Sali.
James wchodził jako ostatni. Już miał plan, ale obawiał się chęci uczestnictwa w nim kumpli. A na to nie mógł pozwolić. Bo zamierzał zrobić to dziś w nocy...
__________________
Kiedy kobieta nie ma racji, pierwszą rzeczą, jaką należy zrobić, to natychmiast ją przeprosić.
Oscar Wilde
* * *
Mol pisze swój Fick: James Potter - Ostatnia Szansa [35/?] http://hogsmeade....ad_id=2444 Wspieraj artystów pisarzy - dobrowolne datki w postaci komentarzy są bardzo pożądane.
Dom:Gryffindor Ranga: Śmiertelna Relikwia Punktów: 10619 Ostrzeżeń: 1 Postów: 1,380 Data rejestracji: 28.09.09 Medale: Brak
ROZDZIAŁ IV
Potter spojrzał na swoje dłonie. Niby od niechcenia, a jednak gdy je zobaczył wrzasnął krótko z przerażenia. One były... zgniło zielone! Do tego oślizłe i miały błony! Wzdrygnął się. O co tu chodzi?
Jego serce tłukło się w piersi. Zaraz zaczął oglądać całe swoje ciało. Przypominało powłokę jakiegoś płaza. Dotykał swoich kończyn wstrząśnięty tą zmianą sytuacji.
Komuś wybitnie nudziło się na transmutacji. Nikt nie był w stanie mu czegoś takiego zrobić... prócz huncwotów! Ale zaraz, zaraz. On ich miał po swojej stronie. Sobie wzajemnie takich "przyjemnych" żartów nie robili. Może to wiara Severusa Smarkerusa maczała w tym palce?! O, to do niego było bardzo podobne! Wzbierała w nim złość. Musiał się pozbierać, zanim...
Rozglądnął się, bo właściwie nie wiadomo gdzie się znajdował. Nie poznawał tego miejsca.
- Gdzie ja, do jasnej... - przerwał, gdyż z jego ust wydobył się jedynie stłumiony rechot. Czyli jednak zamieniony został w ropuchę. No wyśmienicie, uśmiechnął się gorzko do siebie (o ile żaby mogą się uśmiechać i to w dodatku gorzko).
Ale jego położenie nie było ciekawe. Był sam w zaroślach, a wszędzie panowała niczym niezmącona cisza. Wciągnął nozdrzami wilgotne powietrze. Musiał być niedaleko jakiegoś zbiornika wodnego, czuł to przez skórę.
Wskoczył zgrabnie na murek nieopodal zarośli i jego oczom ukazał się piękny ogród. Ogromne przestrzenie zielonej równiny były dokładnie przystrzyżone, korony drzewek miały kształt idealnych kul. Gdzieniegdzie zobaczył mosteczek, rabatkę z wielobarwnymi kwiatami różnych, nawet nieznanych mu gatunków. Nieopodal ogromnego pałacu stała niewielka altanka, do której zmierzała smukła postać. Poruszała się z wrodzonym wdziękiem, jak przystało na jakąś damę. Dostrzegł jej ciemnorude długie włosy. To musiała być kobieta. I w tym momencie ktoś krzyknął. Dziewczyna odwróciła się i wtedy ją poznał.
- Evans?
Ledwie utrzymał równowagę, tak go ten widok zaskoczył. Dostrzegł niedaleko oczko wodne, do którego zamierzał się dostać i stamtąd obserwować Lily. Na horyzoncie pojawiała się druga dziewczyna, gdy już zmierzał do wyznaczonego celu w podskokach, jak czynią to żaby. Znów przystanął jak wryty gdy zobaczył, że to Dorcas. Dziewczyny rzucały do siebie piłkę biegając po całym ogrodzie. Potter przyglądał im się zafascynowany całą sytuacją. Czasem udało mu się nawet zapomnieć, że jest ropuchą. I w tym momencie piłka poleciała w jego stronę. Dziewczyny zauważyły go. Co prawda nie był tym przystojniakiem z siódmego roku i najlepszym Ścigającym w szkole, ale w końcu go dostrzegły.
- Odrażające... - skrzywiła się Dorcas.
- No wiesz! - obruszył się James, ale oczywiście dziewczyny usłyszały pojedynczy dźwięk ropuchy.
- Lily, daj spokój tej żabie! To siedlisko bakterii! - zadrżała na myśl, że mogłyby się na nią przenieść.
Evans jednak nie słuchała i podeszła bliżej.
- Intrygująco... duża, co nie? - Przechyliła głowę lekko na prawo i ściągnęła brwi, myśląc o czymś intensywnie.
- Będziesz z nią... kumkać? - Dorcas miała Jamesa w większej pogardzie niż mógł to przewidzieć. Brzydziła się.
- Mogę zamienić się w księcia, jakbyś chciała - powiedział, choć zdawał sobie sprawę, że dziewczyny nie usłyszą słów. Jednak ku jego zaskoczeniu, usłyszał swój normalny głos.
Lily gwałtownie odskoczyła przerażona, a Dorcas wydała z siebie głuchy okrzyk. Jednak po chwili Lily rzuciła niczym wyzwanie:
- To pokaż co potrafisz. - Uniosła jedną brew do góry i czekała.
- Eee... nie znasz tej bajki? - James czuł się potwornie zażenowany. Nie wiedział czemu, ale wiedział, że to musi tak lecieć. Ona ma mu dać całusa. Był o tym przekonany w stu procentach!
- Ta potwora naciąga cię na buziaka, Lilka - rzekła chłodno Dorcas tonem znawcy i na potwierdzenie pokiwała głową.
Evans westchnęła.
- A co mogę stracić? Nie patrz Dori, w takim razie. - Lily pochyliła się nad Potterem i pocałowała go w sam czubek oślizłej głowy.
Zadziałało. Aż sam był zdziwiony. Dłonie miały odpowiedni kształt i kolor, nogi i wzrost... Wszystko było na swoim miejscu. Wyszczerzył się do niej.
Obie dziewczyny skrzywiły się.
- Wiedziałam, że to kant - machnęła ręką Dorcas. - I umyj te włosy.
James zamrugał szybko. Że co proszę?! Wychylił się, by zobaczyć swoje odbicie w wodzie. Tafla odbijała rzeczywiście ludzką postać. Ale to nie był on, nie James Potter! Był... Smarkerusem! Jak to się mogło stać?! Wrzasnął krótko przerażony. A potem drugi raz.
*
I obudził go jego własny krzyk. Miał przyspieszony oddech i krople potu spływały po skroniach. Chciał jak najszybciej sprawdzić, czy to by na pewno sen, ale zaplątał się w pościel i wylądował z hukiem za podłodze. Uwolniwszy się, popędził do łazienki i zaświecił światło, mrużąc przyzwyczajone do ciemności oczy. W lustrze jednak był wciąż Jamesem Rogaczem. Odetchnął z ulgą i odkręcił kran, by opłukać spoconą twarz i kark.
Wrócił do pokoju i spojrzał na zegarek - wskazywał drugą w nocy. Czas na niego. Trzeba zrealizować wielki plan.
Podszedł do kufra i wyciągnął z niego pelerynę niewidkę, zawsze niezastąpioną. Potem wziął ze stolika okulary, mapę produkcji jego paczki przyjaciół i różdżkę. Cicho zamknął za sobą drzwi. Schodząc do pokoju wspólnego, rozłożył pod peleryną mapę i mruknął:
- Oświadczam uroczyście, że knuję coś niedobrego.
Na mapie pojawiła się tak zwana strona główna i James rzucił się do szukania dormitorium, w którym spała Lily. Zobaczył go. Był całkiem blisko, więc ryzyko było praktycznie równe zeru. Nie takie rzeczy się robiło.
W pokoju wspólnym panował mrok, a ogień w kominku już dawno zgasł. Zobaczył po prawej stronie wejście do dziewczyn i ruszył do drzwi. Pchnął je lekko. Oczywiście skrzypiały, więc zacisnął powieki i jednym szybkim ruchem otworzył je. Nie było tak źle, bo chyba nikt się nie przebudził.
Teraz pozostało mu znalezienie tego jednego dormitorium. Wciąż spoglądając na mapę odnalazł właściwe drzwi i wziąwszy głęboki oddech nacisnął klamkę.
Drzwi były zamknięte. Wyciągnął więc różdżkę i mruknął:
- Alohomora.
Coś szczęknęło, zamek puścił i James wszedł do pokoju.
Było tu bardzo cicho. Słyszał tylko równe oddechy śpiących dziewczyn. Zaglądnął za firanki pierwszego łóżka, lecz tam zobaczył Dorcas z otwartą buzią. Z trudem powstrzymał się od śmiechu. Przemknęło mu przez myśl, żeby wyczarować jakieś obrzydlistwo i włożyć jej do ust, ale powstrzymał się. W końcu ma tu swoje zadanie do wykonania, a nie robi tego w ramach rozrywki.
Drugie łóżko zajmowała Danielle, która przeciągle chrapnęła, kiedy odsłonił zasłonkę. Przyłożył sobie dłoń do ust, by zabezpieczyć się przed wybuchem śmiechu.
Zbliżył się do łóżka Lily. Spała cichutko, a jej pierś falowała w miarowym oddechu prawie niewidocznie. Uśmiechnął się w rozmarzeniu i westchnął. Miał taką ochotę pogłaskać ją po gładkim, rumianym od snu policzku. Była nieziemsko śliczna. Przełknął ślinę. Udowodni jej, że jest jej wart, pomyślał butnie i zaczął rozglądać się za jej kufrem. Wszystkie rzeczy były poukładane i starał się nie zaburzyć porządku, żeby się nie zorientowała. Jeszcze tej nocy pamiętnik musi wrócić, by nie było żadnych podejrzeń.
Znalazł w końcu na samym dnie mały zeszycik w brązowej oprawie z lekko pożółkłymi kartkami. I już pierwsza strona powiedziała mu, że znalazł to czego szukał: "Pamiętnik Lilki Evans". Dość naiwne i oczywiste, pomyślał, ale taka natura bab.
Bezszelestnie wstał i wyszedł z pokoju. zamykając dokładnie i cicho drzwi. Szybko wrócił do swojego dormitorium i starając się nie hałasować, zdjął z siebie pelerynę niewidkę. Wskoczył do jeszcze ciepłego łóżka, zasunął kotary i szepnąwszy Lumos!, zaczął naprędce przeglądać zeszyt Evans.
* * *
James stwierdził, że to wybitnie nudna lektura i porównał w myślach z "Historią magii" - odruch wymiotny. Ale z tego co przeczytał, wywnioskował, że Evans to wcale nie Siostra Miłosierdzia: Ona naprawdę przyjaźni się ze Snape'em! I chyba znają się dłużej niż sześć lat. Zadziwiające, tego by się nie spodziewał.
Chłopak przeczytał fragment z dnia 2 maja 1979 roku: Wczoraj udało mi się z tymi sumami. Podeszły mi pytania, więc powinno być dobrze. Niestety nie wszystko jest różowe. Potter jak zwykle ze swoimi Super Śmiesznymi Hasłami doprowadza mnie do granic wytrzymałości. I do tego Sev od niego oberwał. Właśnie wczoraj, kiedy po OPCM poszłam się przewietrzyć, zobaczyłam jak ta banda hunców zmierza w stronę Severusa. Czułam, że coś się święci. I zobaczyłam, jak Potter machnął różdżką i za kostkę uniósł go do góry, obnażając chłopa i pokazując całemu światu jego chude nogi. Nie wszyscy są sportowcami o wyrzeźbionych figurach, ale Pottera takie rzeczy nie ruszają! Nie mogłam przecież nie zareagować! Podbiegłam z wrzaskiem i różdżką w gotowości do miejsca zdarzenia. Oczywiście chłopaki miały taką frajdę, że mogłabym sobie gardło zedrzeć, a oni by mnie nie zauważyli.
Tymczasem Sev... Nie wiem jak mógł mi to zrobić?! Nazwał mnie "szlamą"! Ten, który uważał się za mojego przyjaciela, który zarzekał się, że nie powiedziałby tak nigdy o mnie!
Wstyd, ale pobiegłam do dormitorium z rykiem i nie mogłam się do wieczora pozbierać. Nie, nie umiałam mu tego wybaczyć. Zastanawiam się, czy w ogóle kiedyś będę w stanie... Znów mi oczy mokną i pęcznieją od łez. Faceci!
Potter przerwał lekturę. Pamiętał to dokładnie. W tamtym roku dali Smarekrusowi niezłą szkołę życia. A kiedy on do niej powiedział "szlama", jeszcze bardziej go męczyli. Pamiętał to, bo nieźle się wściekł o to na Smarka.
Przewrócił kilka stron dalej... ... Nie odzywam się wciąż do Seva. Przepraszał i błagał. Nie umiem mu wybaczyć. Pomyślał, że nieźle się musiała kobieta poirytować.
Zaczął znów pobieżnie kartkować zeszyt. Zerknął na budzik. Dochodziła czwarta, trzeba było się spieszyć. I nagle natknął się na fragment, który go zainteresował.
...Ci faceci są beznadziejni. Danielle też tak uważa. Co jeden, to lepszy gagatek. Ach... żeby tak pojawił się Książę-Z-Bajki. Wiadomo, że się nie pojawi, ale bycie uprzejmym dla innych, to nie jest chyba jakieś straszne wyrzeczenie! No, chyba, że dla Pottera. Dla niego "kultura" to abstrakcyjne słowo...
James pomyślał, że to wyjątkowo bezczelny tekst. Ale już jest jakaś wskazówka, może dowie się czegoś więcej.
... Poczucie humoru, to wszystko fajna sprawa, ale nie kosztem innych! Facet powinien być szarmancki i miły przede wszystkim dla dziewczyn. A jak ktoś próbuje się umówić ze mną, grając w grę "wszystkie chwyty dozwolone" i szantażuje, żebym tylko poszła z nim na randkę, to jest na spalonej pozycji. Taki facet powinien mnie uwieźć intelektem i bystrością; zainteresować mnie sobą. A nie tak, że chce sprawiać wrażenie "super luzak i cool gość". Ja wymiękam z takim podejściem. Czy my jesteśmy w przedszkolu? Litości...
Chłopak poczuł się urażony: Ta baba śmiała go tak jawnie obrażać i do tego posłużyła się nazwiskiem. Uff... nie "baba", ale Lily...
Szybko przypomniał sobie, że takie przedmioty jak pamiętnik nie bywają w miejscach publicznych i Evans miała prawo wyrazić swoje zdanie. Ale trzeba ten wizerunek zmienić. Tego był pewien. I już on się postara wzbudzić w niej zainteresowanie.
Uśmiechnął się do siebie i spojrzał w okno. Powoli rozjaśniało się na dworze i stwierdził, że pora odnieść zeszyt. Wymknął się drugi raz w pelerynie do dormitorium dziewczyn i odłożył na miejsce pamiętnik w brązowej oprawie. Kiedy wrócił ogarnęła go straszna senność, położył się, nastawiając sobie budzik tak by zdążyć na śniadanie i zapadł w mocny sen.
__________________
Kiedy kobieta nie ma racji, pierwszą rzeczą, jaką należy zrobić, to natychmiast ją przeprosić.
Oscar Wilde
* * *
Mol pisze swój Fick: James Potter - Ostatnia Szansa [35/?] http://hogsmeade....ad_id=2444 Wspieraj artystów pisarzy - dobrowolne datki w postaci komentarzy są bardzo pożądane.
Dom:Ravenclaw Ranga: Opiekun Ravenclawu Punktów: 3691 Ostrzeżeń: 2 Postów: 516 Data rejestracji: 26.08.08 Medale: Brak
Hmm... Widzę tu ciekawe opowiadanko... Od razu przepraszam za to, co zrobię, ale muszę Cię troszeczkę pokrytykować. Robisz sporo literówek i błędów interpunkcyjnych.
Rozdział I
- Gotowy na wielki dzień, Słoneczko? - zapytała na dzień dobry, uśmiechając się promiennie.
- Jak co rok, mamo. - odparł beznamiętnym głosem, nie patrząc na nią.
W zaznaczonych miejscach brak przecinków i jedna niepotrzebna kropka
- O, nie... - wyrwał się jej.
Raczej "wyrwało", ale to tylko drobniutka literówka
- Jestem zdruzgotany tymi informacjami, ale jeśli chodzi o mnie, to Hogwart jest chyba jeden z niewielu najbezpieczniejszych miejsc, jakie mogłabyś sobie wymarzyć. - popatrzył na nią w sposób, który dodał jej pewności, iż to co mówił było prawdą.
Wyraz powinien być napisany dużą literą
Rozdział II
- No dobrze. - osoba, która przedtem agresywnie cisnęła kawałek drewna do kominka, teraz wydawała się opanowana. - Wszystko fajnie.
Jak powyżej, a oprócz tego brak kropeczki
- Ależ to prawda, Panie mój... nie śmiałbym żartować... - w głosie Snape'a dało się wyczuć lęk i drżenie.
- To jest przepowiednia, Severusie. - głos Czarnego Pana zdawał się być teraz nienaturalnie spokojny i wręcz dobrotliwy, jakby tłumaczył małemu dziecku.
Tak jak wyżej
Rozdział III
- James...! - słodki sopran zadźwięczał mu w uszach.
I znowu...
- Z Rogaczem zawsze ta sama śpiewka... - westchnął Lupin, ogryzając kostki.
- Lily, daj spokój tej żabie! To siedlisko bakterii! - zadrżała na myśl, że mogłyby się na nią przenieść.
I znowu
- Intrygująco... duża, co nie? - przechyliła głowę lekko na prawo i ściągnęła brwi, myśląc o czymś intensywnie.
Chyba wiadomo, co jest źle
Uwolniwszy się od nich, popędził do łazienki i zaświecił światło, mrużąc przyzwyczajone do ciemności oczy.
Nie będę się powtarzać
różczkę
AAA! CO TO JEST?!
Na mapie pojawiła się tak zwana strona główna i James rzucił się szukać dormitorium, w którym spała Lilka.
Może i nie mam racji, ale wg mnie nie powinnaś pisać imion-przezwisk-zdrobnień za wyjątkiem dialogu.
Dalszych błędów, o ile takie były, nie zauważyłam, ponieważ za bardzo się wciągnęłam w opowieść. Powiem Ci tylko tyle: jesteś nowa, więc na razie nie będę Cię strasznie krytykować, tylko skutecznie pokazywać błędy. Mam nadzieję, że coś z tym zrobisz. Jeśli chcesz kilka porad na temat interpunkcji w dialogach, to mogę Ci przesłać link z dosłownie wszystkimi zasadami. Wystarczy, że napiszesz do mnie na PW albo gg. Służę pomocą.
Widzę, że masz talent, umiesz wyrażać emocje bohaterów, opisy są dość szczegółowe... Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział
__________________
Gdybyśmy cofnęli czas i naprawili wszystkie błędy, to czy świat nie byłby sztucznie idealny?
- Czy ty naprawdę jeszcze się nie zorientowałeś, że nienawidzę, gdy odpowiadasz pytaniem na pytanie?
- Naprawdę?
Dom:Gryffindor Ranga: Śmiertelna Relikwia Punktów: 10619 Ostrzeżeń: 1 Postów: 1,380 Data rejestracji: 28.09.09 Medale: Brak
ROZDZIAŁ V
James usłyszał huk. Otworzył jedno oko. Ta noc nie należała do wyspanych. Kilka dni temu zaspał z powodu pamiętnika Evans i nie mógł powiedzieć, że czuł się tego dnia wypoczęty. Teraz te hałasy w dormitorium. Prawdę powiedziawszy nie bardzo miał ochotę zmuszać się do przebudzenia.
Rozchylił kotarę swojego łózka z kolumienkami i mruknął ochryple w przestrzeń, żeby mu dano jeszcze, cholibka, z kwadrans snu, bo są w tym pokoju tacy, którzy go potrzebują. I zacisnąwszy rogi poduszki na uszach, próbował zasnąć. Nic z tego. Podniósł się na łokciach.
- Zamknąć się! - warknął i omiótł dormitorium zaspany i ledwo widzący na oczy.
Opadł bezwładnie na poduszkę, po czym dotarło do niego, co zobaczył, mimo, iż widział to jakby przez mgłę. Chłopcy się bili. Zwyczajnie jeden tłukł drugiego. Odechciało mu się spać.
Przetarł oczy i pośpiesznie zerwał się z łóżka.
- Panowie, do chol...! - Już chciał działać i obezwładnić jednego z napastników, lecz w drogę wszedł mu Lunatyk, chwytając go mocno za ramiona i unieruchamiając.
- Zostaw. - Remus popatrzył mu w oczy.
- Ale o co tu chodzi?! - Potter zaczynał tracić nad sobą panowanie, czując jak zalewa go krew. - Możecie przestać?!
Peter próbował się bronić przed ciosami Blacka. Co prawda Syriusz jeszcze nic mu nie zrobił. Bardziej wyglądało to na próbę zastraszenia, niż chęci zrobienia krzywdy.
- James... - wysapał Syriusz - ... Ten drań...!
- Łapa, opanuj się. - Spokojnie, ale stanowczo skarcił go Lupin.
- Grzebał ci w rzeczach! Nakryliśmy go! To zdrajca! Czego tu szukałeś?! - Black wyglądał na wyprowadzonego z równowagi.
- Glizdek... - Jamesowi otworzyły się szeroko oczy. - O czym mówi Łapa...?
Remus puścił Pottera, gdyż ten przestał się już szarpać. Stał teraz w osłupieniu, przyglądając się wszystkiemu jak w zwolnionym filmie. Przecież to jego przyjaciel. Nie mógł tego zrobić umyślnie. Na pewno da się to jakoś racjonalnie wytłumaczyć...
- Rogasiu... - zaskomlał Pittergew - ... ja nie chciałem! Naprawdę... Tylko... Tylko... Bałem się...
Peter plątał się w zeznaniach. To zdecydowanie nie przemawiało na jego korzyść. W Jamesie coś się zapadało do środka. Czuł to w okolicy płuc.
- Bałeś?! - zakpił Syriusz. - Tchórz!
- Na litość, Black! Dajże mu spokój! Chcę się dowiedzieć prawdy! - warknął Potter, po czym spojrzał wyczekująco na Petera. - No...? Słucham.
- Bo... Bałem się o ciebie... - wystękał przerażony Glizdogon. - I... Nie wiedziałem co o tym myśleć... Czy czegoś nie knujesz przed nami...
Tym razem Lupin i Black spojrzeli ze zdumieniem na Jamesa. Wydawali się nieco skołowani przebiegiem całego zajścia.
- Ja?! Knuję?! - wrzasnął James. - Bezczelne oszczerstwa!
Odwrócił się tyłem, żeby móc się pozbierać i uspokoić. To były poważne oskarżenia.
- ... z Evans - dokończył Peter.
Potter odwrócił się powoli. Wszystko zmieniało się jak w kalejdoskopie. I do tego szokowało na każdym kroku. On miałby coś knuć z Evans? Ona go przecież nienawidzi.
To ostatnie stwierdzenie bardzo go zabolało. Ale niestety było prawdziwe. Bardzo chciał to odwrócić, ale nie mógł. Wziął się co prawda za naprawianie tego, ale czy zdoła...? Musiał jednak przyznać, że pomysł wykradnięcia pamiętnika nie był godny pochwały. Mimo to miał nadzieję, że może przynieść pożądane skutki.
- ... Widziałem cię kilka dni temu. - Glizdogon powoli zaczął się uspokajać, a jego głos stał się nieco pewniejszy.
- No i? - spytał Lupin. Czekali na ciąg dalszy.
- Obudziłem się koło trzeciej w nocy chyba... Nie spałeś. Widziałem światło różdżki z twojego łóżka... - Peter całkiem przestał się jąkać i zarzucił nawet lekko oskarżający ton.
- Nie mogłem zasnąć... - skłamał James, ale chcąc ratować się przed wyrzutami sumienia dodał: - Miałem koszmar.
- A on kazał ci iść z różdżką i naszą mapą z dormitorium? - James ciekaw był, ile jeszcze asów w rękawie ma Peter.
- Nie... - zaczął powoli, by zdążyć na poczekaniu coś wymyślić - Po prostu... eee... Musiałem się przejść, żeby ochłonąć. A mapa... No cóż, nie chciałem załapać szlabanu przez spotkanie z Filchem. Trzeba zachowywać ostrożność, nie?
Powiedziawszy to, spojrzał z obawą, czy chłopaki mu uwierzą. Nie chciał im jeszcze mówić o planie. Jeszcze nie był na to gotowy. Huncwoci wydawali się przyjąć tę wersję za wiarygodną. Komuś innemu by nie uwierzyli, ale James był jedną z niewielu osób, która mogła odprężyć się na spacerze po zamku o trzeciej nad ranem. Jedynie Pettigrew nie był co do tego przekonany. Syriusz puścił Petera i wziął głębszy oddech.
- Następnym razem możesz zapytać go osobiście - powiedział na odchodnym. - Albo powiedzieć nam. Jak robisz coś bez nas, to trochę tak, jakbyś nie chciał żebyśmy o tym wiedzieli, jasne? Łatwo możesz zarobić guza.
Poklepał go pojednawczo w plecy.
- Jasne... - odpowiedział ledwie słyszalnym głosem Glizdogon.
Zeszli na dół do Wielkiej Sali na śniadanie. Po drodze minęli grupkę Krukonek, którą Black wydawał się w szczególny sposób zainteresowany. James zauważył jak nieznacznie wyprostował się. Po chwili huncwoci zorientowali się, że przyjaciel wsiąkł w tłum idących na śniadanie. W morzu głów Potter wychwycił rozczochraną głowę Blacka, który z uśmiechem rozmawiał zaaferowany, okraszając swoje wypowiedzi obfitą gestykulacją.
- Zaczekamy na niego przy stole - westchnął Potter, machając ręką w stronę Syriusza. - Jestem piekielnie głodny!
Przy stole Gryffindoru było sporo uczniów, a każdy już zajęty był swoimi sprawami i jadł pośpiesznie.
James usiadł ciężko. Kawy..., pomyślał, sięgając po dzbanek z magicznym napojem pobudzającym. Nałożył sobie pięć tostów, udając, że nie widzi przyglądających mu się osób. Nie będzie się nikomu tłumaczył ze swojego głodu.
- Dziś zaklęcia - mruknął Lupin.
Wszyscy od tygodnia mówili o tych lekcjach z podekscytowaniem. Zapowiedziano im, że będą poznawać zasady zaklęciotwórstwa. James myślał o nich intensywnie, gdyż zaklęć, jakie chciał rzucać, nie było w żadnym podręczniku. Efekty musiały być wymyślne, dlatego wyczekiwał z niecierpliwością dzisiejszego poranka. Miał przeczucie, że będzie w tym dobry.
- Słuchajcie... Mam takie pomysły na te zaklęcia...! - Pottera aż nosiło. - Coś czuję, że ten temat siądzie mi jak żaden inny...
- Tobie zawsze siadają tematy, Rogaczu - powiedział Peter.
Nie do końca jednak było pewne, czy mówi to jak stwierdzenie faktu, czy zgryźliwą uwagę, która miała maskować jego zazdrość. Pettigrew nigdy nie był aż taki dobry jak James, mimo, iż tamten nie potrzebował nauce poświęcać zbyt wiele czasu.
- Założę się, że i tak Lilka będzie lepsza. Zawsze jest. - Ton Lunatyka wskazywał, iż kieruje się zwykłą analogią wydarzeń.
- Nie... - rozmarzył się James, ale wkrótce wrócił do rzeczywistości. - Tym razem nawet Evans nie będzie ode mnie lepsza!
W tym momencie klapnął obok nich Syriusz. Wyraźnie zadowolony i w lepszym humorze. Nie zwracając uwagi na pytające spojrzenia kolegów, zabrał się za plastry bekonu, które zagryzał tostem.
- Pycha! - wydobyło się z jego pełnych ust.
Kiedy przełknął kęs zmarszczył brwi.
- No co?
- Nie, nic. Ale pochwal się może przyczyną tego twojego wyśmienitego nastroju, co? - zagaił James, niby niezobowiązująco.
- Och, to nic takiego! - machnął ręką Black. - Ale skoro chcecie wiedzieć... Vera jest absolutnie boska!
- Vera? - zdziwił się Peter.
- Veronika Brook, ta Krukonka z szóstego roku... - W jego głosie dało się słyszeć rozmarzenie.
Chłopcy spojrzeli po sobie. Czy musieli coś dodawać? Syriusz wpadł w czarną dziurę, w jaką wpada człowiek zakochany. W jednym momencie Jamesowi przeszło przez myśl, że może i on jest w takiej czarnej dziurze. Ta wizja nieco ostudziła jego zapał. Nie była szczególnie zachwycająca: otchłań, mrok, zniewolenie umysłu i zatracenie się w tej jednej osobie. Co prawda Black nie wyglądał jak "wpadnięty w czarną dziurę", co nie oznaczało, że to tylko taka powłoka. Jeśli ktoś zakocha się bez wzajemności, mrok i zniewolenie umysłu absolutnie odzwierciedla stan ducha takiej osoby. Na razie, to Syriusz wydawał się fruwać w obłoczkach, gdyż owa Krukonka w wyraźny sposób odwzajemniała zainteresowanie chłopaka. Natomiast James nie czuł się dobrze, kiedy Evans wrzeszczała na niego, zwracała się z pogardą i miała za nic jego starania. Błąd w strategii kosztował go opinię u dziewczyny i czasem czuł się rozrywany przez potworę od środka, która wyżera mu wnętrzności. Kiedy napotykał Lily, puchnął mu żołądek, a mimo to wiedział, jak się to spotkanie skończy. Dlatego Potter patrzył na ich wspólną przyszłość dość pesymistycznie. Tak, on na pewno znajdował się w czarnej dziurze.
Z rozmyślań wyrwał go głos, na dźwięk którego wnętrzności zaczynały poruszać mu się w środku jak pod wpływem zaklęcia Wingardium Leviosa.
- ... Zabawnie?! - Evans wyraziła swoje powątpiewanie. Szła z Dorcas w kierunku stołu Gryfonów. - Założę się, że Potter wymyśli coś, po czym będziemy się punktowo w Gryffindorze zbierać przez cały rok.
- Ale te nowe zajęcia są bardzo twórcze - Dorcas próbowała przekonać przyjaciółkę. - Poza tym przypominam ci, że to nie kto kto inny, ale właśnie ty, pozbawiłaś Gryffindor dziesięciu punktów, choć nie rozpoczął się jeszcze rok szkolny.
Lily westchnęła, po czym usiadła na przeciwko huncwotów, gdyż tylko tam były wolne miejsca. Jej wyraz twarzy wskazywał, że bardzo nie chce w ich obecności przyznać racji Dorcas, choć czuła że powinna. Przyjaciółka zdawała się czytać jej w myślach i tylko się uśmiechnęła.
Dziewczyny nałożyły sobie po naleśniku i skropiły go syropem klonowym.
- Cześć. - James nie wiedział kiedy mu się to wyrwało. Lekko poróżowiał na twarzy i próbował zamaskować to, poprawiając okulary.
Lily i Dorcas spojrzały na niego z niedowierzaniem, po czym wymieniły znaczące spojrzenia.
- Cześć - mruknęły.
Głupia sytuacja. Potter chciał coś zrobić, cokolwiek, by ruszyć z miejsca i pokazać Evans, że nie jest tym samym lekkoduchem Potterem.
- Idziecie na zaklęcia? - spytał głupio. Musiały iść, bo te zajęcia mieli razem, ale nic innego nie przychodziło mu do głowy. Czuł na sobie zdziwione spojrzenia hunców. - Dziś podobno zaklęciotwórstwo...
Uśmiechnął się blado, ale szybko zorientował, że nie zostało to odebrane tak, jakby chciał.
- Wiem, tylko czyhasz na okazję, co? - kwaśno spytała Lily.
- Okazję? - Nie rozumiał. A wyraz jego twarzy przedstawiał szczere zdziwienie. Miał wrażenie, że Evans lekko się zagapiła, jakby zobaczyła coś sprzecznego z naturą, jak ćwierkającego kota.
- Potter, czy ty aby nie jesteś chory? - zapytała, przyglądając się mu uważnie, ale nie kryła niechęci do niego.
Chłopak potrząsnął głową.
- Chory? - powtórzył tępo. Pogrążał się, czuł to.
Evans przewróciła oczami.
- Nie wyspał się, Ślicznotko - odezwał się Black. - Coś bełkotał o koszmarach.
Dziewczyna zlekceważyła zaczepkę. Każda reakcja byłaby zła. Sięgnęła po kubek z kawą i upiła łyk.
- Biedactwo... - burknęła z ironią, nie patrząc na niego.
W tym momencie dotarło do Jamesa, że dziewczyna przekroczyła granicę. On próbował być miły, a ona nawet nie siliła się na obojętność.
Wstał z impetem przewracając kubek, który na szczęście był już pusty. Sięgnął po swoją torbę z książkami i z wściekłością, o jaką pewnie nikt by go w tej chwili nie podejrzewał, warknął:
- Taka perfekcyjna, idealna Lily, którą kocha każdy kto ją pozna. Ach, jakież to wzorcowe! Zwłaszcza, kiedy ktoś się zwraca do ciebie miło, a ty mu z premedytacją w ten sposób!
Powoli tracił panowanie nad sobą. Głos zaczynał mu drżeć. Teraz nie oszczędzał na ironii, nie liczył się z konsekwencjami. Może właśnie traci swoją ostatnią szansę na bycie z tą dziewczyną. Ale nie dbał o to. Nie będzie chciał być z taką, która darzy go tylko pogardą i politowaniem.
- Byłem skłonny pokazać ci jak bardzo wydoroślałem i zmieniłem się przez te wakacje, żebyś zechciała łaskawie chociaż raz się ze mną umówić! Ale skąd! Teraz widzę, jaka jesteś krótkowzroczna i nie wierzysz w zmianę człowieka. W takim razie masz moje słowo: od tej chwili będziesz miała spokój. I obyś go znienawidziła...
Drżał na całym ciele, wychodząc z Wielkiej Sali. Inni uczniowie przyglądali mu się z żywym zainteresowaniem. Zostawił swoich towarzyszy broni na polu bitwy. Jednak kule się ich nie imały. Byli tam bezpieczni, więc przestał się nimi przejmować. A dziewczyny? Przypomniał sobie minę Lily: szok pomieszany z niedowierzaniem i... żalem? Ten ostatni pierwiastek, który zdawał się wyczuwać wtedy... Nie wiedział, czy przypadkiem nie chciał sobie tego wmówić. Dlatego starał się przestać o tym myśleć. Nadał sobie takie tempo, że po trzech minutach zaczął nieznacznie dyszeć, wbiegając na kolejne partie schodów.
Jednak myśli kłębiły się w jego głowie splątane niczym kołtun i biegały wokół wydarzeń ostatnich chwil. Lily, zdumieni uczniowie, jego wybuch. Nie wiedział, czemu akurat teraz tak zareagował, w końcu nie był to pierwszy raz kiedy Evans tak go potraktowała. Nawet nie był to szczyt jej umiejętności niemiłego zachowania.
Tuż przed klasą zaklęć wpadł na Monicę Blanc. Nie chciał być teraz w jej skórze i też nie wysilał się specjalnie, by okiełznać emocje. Po prostu dał im upust, traktując dziewczynę jak worek treningowy.
- Zostaw mnie wreszcie, uparta dziewczyno! - krzyknął. Poczerwieniał na twarzy. Spotkanie z nią nie było nawet na szarym końcu listy rzeczy, jakich by w tym momencie nie chciał.
- Ale James...! - jęknęła boguducha winna dziewczyna, widocznie nie spodziewając się aż tak gwałtownej reakcji.
- Nie chcę cię widzieć! - warknął. - A w tym momencie to uczucie jest zdwojone!
Dziewczyna wyglądała, jakby się miała lada moment rozpłakać, więc już nic nie dodał, mimo iż miał wielką ochotę z satysfakcją poprzyglądać się jej łzom, nie wiedzieć czemu. Na siłę opanował się i wszedł do klasy.
* * *
- Witam państwa! - James usłyszał głos dobiegający zza biurka. Wiedział, że profesor Flitwick jest naprawdę niewielkich rozmiarów i przyzwyczaił się, że czasem go nie widać, jeśli za biurkiem nie stanie na krześle.
James pomyślał, że lekcje zaklęć to dobry start na rywalizację.Teraz tym bardziej pokaże Evans, na co go stać. Będzie najlepszy, choćby miał stanąć na rzęsach.
Profesor Flitwick kazał im przeczytać rozdział o zaklęciotwórstwie, po czym mieli to omówić i próbować wcielać w życie. W podręczniku niestety nie było wiele informacji, a autor ograniczył się jedynie do samej podstawy podstaw.
- Zatem, proszę mi powiedzieć - Flitwick przerwał ciszę przeznaczoną na lekturę. - Z czym w ogóle będziemy mieć do czynienia na dzisiejszych zajęciach i przez najbliższy miesiąc. Panno Evans?
Lily podniosła rękę w górę. Potter miał ją wyprzedzić, lecz jeszcze nie był do końca przekonany, czy powinien we wszystkim ją prześcignąć. A co dopiero w aktywności na lekcjach.
- Podręcznik mówi - zaczęła gładko i spokojnie - że przy zachowaniu odpowiednich zasad można ułożyć dowolne zaklęcie. Do tego przede wszystkim potrzebna jest znajomość łaciny.
Profesor uśmiechnął się.
- Bardzo dobrze. A dlaczego akurat łacina? - Pytanie to było prawdopodobnie kierowane do Lily, lecz Potter chciał zagrać jej na nerwach i zemścić się. Nigdy nie uczestniczył specjalnie w zajęciach tak aktywnie jak ona. Nie odczuwał takiej potrzeby, mimo że znał odpowiedzi na pytania. Podniósł rękę.
Po klasie przeszedł szmer i nawet sam nauczyciel nie umiał ukryć zaskoczenia.
- Eee... pan Potter?
- Nie od dziś wiadomo, jakie magiczne właściwości ma ten język - rozpędził się James, zaczynając swój wywód tonem znawcy. Odpowiednio artykułował każde słowo tonem osoby, która odpowiada na to pytanie, choć nie uważa je za zbyt ambitne. - Pierwsi starożytni magowie, zwani Wielkimi Magami mieli niewyobrażalną moc, a wypowiadanie słów, które miałyby pełnić rolę zaklęć, były im tylko pomocne w sprecyzowaniu danego czaru czy uroku. Ponieważ jedynym dobrze im znanym językiem była łacina, stała się ona językiem magii. Być może przesiąknęła nią dzięki Wielkim Magom. I właściwości magiczne przeszły na cały język. A zaklęciotwórstwo stało się powszechne i bezpieczne tylko dlatego, że język ten stał się językiem martwym.
Wszyscy patrzyli na niego totalnie zaskoczeni. James Potter w roli aktywnego studenta - to było dla wielu czymś zjawiskowym na pograniczu cudu i uroku, który musiał być rzucony na chłopaka.
Flitwick zamrugał kilka razy, chcąc widocznie otrząsnąć się z transu, w który wpadł po wysłuchaniu Pottera.
- Bardzo dobrze - powiedział powoli. A gdy wydawał się już wracać do siebie, dodał:
- Dziesięć punktów dla Gryffindoru. To było... zaskakujące, panie Potter.
James uśmiechnął się po swojemu.
- Czyli osiągnąłem zamierzony efekt.
Kilka osób na sali zachichotało. Ale pozostali wciąż szeptali między sobą, konspiracyjnie wskazując na chłopaka.
- Stary...! - Black szepnął, nachylając się w stronę Pottera. - Co to było?
- Od dziś tak to będzie wyglądało. - powiedział na półuśmiechu James, co zabrzmiało pół żartem a pół serio.
Twarz Blacka spoważniała i patrząc przyjacielowi głęboko w oczy, szepnął stanowczo:
- Oddaj nam Jamesa, słyszysz? My chcemy dawnego Rogacza!
Potter o mało nie prychnął ze śmiechu, który udało mu się stłumić. Zdradzały go tylko ramiona, które lekko się trzęsły. Ale nic na to nie odpowiedział, bo chciał zbyć Syriusza milczeniem. Nie zamierzał mu jeszcze mówić, dlaczego postanowił dokonać tak radykalnych zmian.
- To ma coś wspólnego z Evans, nie? - Black przyglądał mu się uważnie.
- Trzeba po prostu kiedyś dorosnąć, Łapo. - Argument dobry jak każdy. A ten wyjątkowo udany, bo logiczny. - Widzisz, jakby się dłużej zastanawiać, to jest nasz ostatni rok, a potem już nas czeka poważna, problematyczna i jak zwykle rozczarowująca rzeczywistość.
Chciał odciągnąć przyjaciela od tematu Lily.
- Dziwnie się z tobą gada teraz. Mądrzysz jak Ślicznotka - prychnął Syriusz.
Między huncwotami krążyły różne przezwiska, które zazwyczaj pozostawały między nimi. "Ślicznotka" było jednym z nich. Tak nazywali Lily Evans. Bywało, że w użyciu było kilka przezwisk dla jednej osoby. Dla niej również.
- Moi drodzy - zwrócił się do wszystkich nauczyciel. - Do tworzenia zaklęć będą nam potrzebne słowniki łacińskie. Przed wymyśleniem zaklęcia, należy dokładnie zastanowić się co ma owo zaklęcie wywołać. Jeśli ruch, musimy opierać się na czasownikach...
- Daj spokój - żachnął się Potter, udając jednocześnie, że słucha profesora.
- Umiem dodać dwa do dwóch - Black zmrużył oczy. - No, ta zmiana zaraz po scenie, którą odstawiłeś w Wielkiej Sali i zacząłeś z zawiścią próbować prześcignąć tę dziewczynę. Rogasiu, znam cię!
James przygryzł wargi. Co miał mu powiedzieć? Nie był gotowy, a mimo to nie chciał okłamywać Syriusza. Zaczął bawić się różdżką.
- Nie mogę ci teraz o tym powiedzieć - Zdecydował się na szczerość. - Nie jestem na to gotowy. Ale obiecuję, że dowiesz się o tym jako pierwszy. Tylko teraz nie wnikaj...
Spojrzał z obawą na Blacka. Ten uniósł brwi do góry i otworzył usta jakby już miał coś powiedzieć, ale w końcu zrezygnował. Teraz spoglądał na Jamesa w taki sposób, że ten odetchnął z ulgą. Widział w oczach huncwota zrozumienie.
- Dobrze, w takim razie - rzekł spokojnie Black. - Wierzę, że masz ku temu powód...
- Panie Black - Flitwick widocznie zauważył, jak Syriusz mówił do Jamesa. - Czy do stworzenia zaklęć używamy całych słów?
- Eee... - Black patrzył bezmyślnie na Flitwicka. Jego twarz przyjęła wyraz błagalno - przerażony.
- Proszę zatem uważać, bo może się to skończyć brakiem zaliczenia tego działu - powiedział nauczyciel karcąco, ale wnet się rozchmurzył. - Zatem może pan Potter. Skoro już mamy tę przyjemność słuchać pana aktywnego uczestnictwa w zajęciach.
- Raczej nie używamy całych słów - odparł James bez zastanowienia. Nie bardzo znał się na łacinie, ale skoro zaklęcia się wykrzykuje, musi być to co najmniej odmiana danego słowa.
- Oczywiście, że nie - potwierdził Flitwick. - Dane słowa muszą być odmieniane przez przypadek wołacza i osoby w czasie przyszłym i dodatkowo zmodyfikowane.
- Dlaczego? - spytał Glizdogon.
- No właśnie to jest najbardziej fascynujące! - Zapalił się nauczyciel. - Cała magia w tym języku polega na tym, że te modyfikacje nie mają zasad. Absolutnie żadnych! Jeśli wymyślicie sobie zaklęcie, które... Dajmy na to otwiera drzwi...
- Sięgniemy do czasownika otwierać? - weszła mu w słowo Evans.
- Dokładnie! - Ucieszył się Flitwick. - Ale problem polega na tym, że gdy odmienicie sobie przez przypadek wołacza i osoby, możecie próbować niewielkich zmian brzmieniowych. Często przez dodanie przykładowo jednej sylaby, lub głoski. Dlaczego jest to potrzebne? Zaklęcia muszę odpowiednio brzmieć. I dany dźwięk, który się wydaje przy jego wypowiadaniu, daje pożądany efekt. Lecz, jak już mówiłem, nie ma zasad. Dlatego zaklęciotwórstwo sprawia tyle kłopotów i jest pracochłonne.
James już miał w głowie z tuzin pomysłów na zaklęcia i nie mógł się doczekać kiedy będzie mógł przystąpić do pracy nad nimi. Oczy świeciły się na tę myśl nie tylko jemu. Połowa uczniów była wyraźnie podekscytowana.
- Czy są jakieś pytania? - spytał na koniec Flitwick.
Rękę podniosła Lily Evans. Oczywiście..., pomyślał gorzko Potter.
- Słucham?
- Skąd mamy wiedzieć, że jakieś zaklęcie będzie dwuczłonowe? Jak na przykład znane nam zaklęcie lewitujące?
- Bardzo dobre pytanie! - Profesor klasnął w swoje małe dłonie. - Myślę, że zorientujecie się jak zerkniecie do słowników. Wszystko zależy od czasownika. Bo to one bywają dwuczłonowe.
W klasie zapanował harmider. Wszyscy mówili na raz podniesionymi z emocji głosami i dzieląc się swoimi pomysłami na zaklęcia, cenzurując patenty i pomysły.
- Zatem na zakończenie zajęć poproszę was o zapisanie na pergaminie pięciu pomysłów - powiedział nauczyciel, zmierzając w stronę swojego biurka. - A na zadanie macie mi podać wasze propozycje ich realizacji. Proszę o twórcze podejście do zadania. Może komuś uda się stworzenie zaklęcia.
Wszyscy z zapałem wyciągnęli pióra i pergaminy. Znów w klasie zrobiło się głośno. Przy czym huncwoci bawili się przy tym wyśmienicie i co chwilę z ich strony dobiegały stłumione śmiechy. James nie bardzo chciał uczestniczyć w tych wyścigach. On miał już wszystko w głowie. Pośpiesznie zapisał swoje propozycje na pergaminie:
1. zawiązywanie sowie listów
2. podcinanie nóg
3. dmuchanie z różdżki wiatrem
4. ślinotok
5. polerowanie
Kiedy zajęcia się zakończyły, Potter myślał tylko o tym, żeby udać się do biblioteki i wypożyczyć słownik.
Nagle ktoś klepnął go po plecach. Gdy odwrócił się, ujrzał Blacka. W jego wzroku było coś, co mówiło mu, że ma ochotę na Mega Psotę (w ten sposób nazywali między sobą żart grubego kalibru). Aż bał się zapytać o co chodzi.
- Co jest? - spytał niepewnie.
- Mam pomysł. - Tego się właśnie obawiał James. Black znacząco uniósł jedną brew. - Znajdziemy zaklęcie, którym poczęstujemy Smarka!
- Mnie w to nie mieszaj. - James naprawdę nie miał zamiaru do tego przykładać ręki.
- Ale to będzie najlepsza Mega Psota, Rogaczusiu! - Black był tak napalony, że żadna odmowa do niego nie docierała. - Zmienimy mu kolor skóry!
Potter jęknął. Jeśli odmówi, to będzie to dowód na jego przemianę, ale nie ma możliwości, żeby huncwoci się nie domyślili. A jeśli nie odmówi, to jego plan posypie się na amen.
- Nie będziemy cię w to tak bardzo angażować. - Syriusz puścił mu oko. - Ale nie możesz odmówić.
Wiedział, że musiałby się naprawdę z tym kryć i nie dać złapać. Lily nie może się dowiedzieć. Chwilę jeszcze wahał się, przeżywając swój dylemat, po czym westchnął głęboko.
- Wchodzę w to.
__________________
Kiedy kobieta nie ma racji, pierwszą rzeczą, jaką należy zrobić, to natychmiast ją przeprosić.
Oscar Wilde
* * *
Mol pisze swój Fick: James Potter - Ostatnia Szansa [35/?] http://hogsmeade....ad_id=2444 Wspieraj artystów pisarzy - dobrowolne datki w postaci komentarzy są bardzo pożądane.
Dom:Gryffindor Ranga: Śmiertelna Relikwia Punktów: 10619 Ostrzeżeń: 1 Postów: 1,380 Data rejestracji: 28.09.09 Medale: Brak
ROZDZIAŁ VI
Od miesiąca, odkąd James, Syriusz, Remus i Peter poznali magiczną moc łaciny, przesiadywali w bibliotece na wertowaniu wszystkiego, co pozwalałoby im jeszcze dogłębniej poznać tajniki tego tajemniczego języka.
James od początku nastawiony był na perfekcję i obsesyjnie wręcz starał się wyprzedzić Lily Evans w nauce. Ich rywalizacja (bo Evans zdecydowanie złapała bakcyla na ten wyścig z Potterem i również zawzięcie się uczyła) stała się wnet w szkole czymś w rodzaju atrakcji, a ich poczynania zaczęto obserwować niczym spektakl. Dlatego też chłopak nie miał zbyt wiele czasu na prowadzenie treningów quiditcha, co niestety nie wróżyło sukcesów Gryfonom w najbliżej rozgrywce, jaka miała nastąpić już za trzy tygodnie ze Slytherinem.
Potter zdjął okulary i potarł dłońmi przemęczone oczy. Był już od czterech godzin w bibliotece i zaczął odczuwać zmęczenie, a zapach kurzu i starych książek zaczynał powoli przyprawiać go o ból głowy.
- Muszę wyjść się przewietrzyć... - szepnął Syriuszowi w ucho. - Dostanę kociokwiku, jak tak dalej pójdzie.
- O! Nareszcie głos rozsądku przemawia przez ciebie! - ucieszył się Black. - Ja już prawie skończyłem. Potem będzie najlepsze: szukanie tego odpowiedniego zaklęcia... A ty, stary, wyluzuj z tą nauką. Evans, to robot. I to nie na baterie, więc się nie zmęczy, a ty nam tu wysiądziesz.
James przewrócił oczami. Odkąd się ścigają z panią prefekt, co chwilę słyszał takie rady.
- Pytała mnie, co ci odbiło - rzucił niby mimochodem Black, nawet nie patrząc na przyjaciela.
- Że co...? - zerwał się Potter.
- No, zwyczajnie... Uważała, że coś się z tobą porobiło. - Black mówił bardzo spokojnym głosem. - Zresztą ja też się zastanawiam...
- I co jej odpowiedziałeś? - spytał okularnik, nie dając skończyć kumplowi.
- No, że się wściekłeś..., że cię pochopnie ocenia i jest niesprawiedliwa. No i postanowiłeś jej udowodnić... Co nie co...
James patrzył tępo na Blacka.
- A ona - Syriusz ciągnął, jakby nigdy nic - powiedziała, że chętnie się pościga i zobaczy na co cię stać, bo "coś się tu ciekawego kroi w wydaniu Pottera".
Black zakończył cytując słowa Lily, a przy tym przedrzeźniał jej ton głosu i mimikę. James uśmiechnął się na ten widok.
Spojrzał w okno. Zbliżał się sobotni wieczór, a oni tkwili prawie pół dnia w bibliotece. Zrobiło mu się niedobrze. Musiał wyjść i to czym prędzej.
Zaczął zbierać swoje rzeczy do torby, myśląc o tym, że zaraz poczuje się lepiej, gdy wreszcie wyjdzie z tego dusznego pomieszczenia.
- Widzimy się w Pokoju Wspólnym - rzucił Potter i ruszył do wyjścia.
Szybko zbiegł na parter z czwartego piętra. Jeszcze miał ponad trzy godziny swobodnego poruszania się po korytarzu.
Nie wiedział, od kiedy zaczął się tym przejmować; to nie było w jego stylu.
Otworzył główne drzwi prowadzące na błonia. Od razu poczuł na twarzy świeży powiew wiatru. Wziął głęboki oddech i przymknął oczy, delektując się chwilą.
Tak bardzo chciał, żeby Lily zauważyła jego starania. Co prawda, zobaczyła zmianę, ale na razie traktowała ją jak rywalizację sportową. A przecież nie tego chciał. Nie: pokonać ją za wszelką cenę, tylko sprawić, że będzie do niego bardziej przekonana. Słowem: porażka. Trzeba wybrać inny wariant.
James ruszył w stronę boiska do quiddicha. Dał ogłoszenie, że w środę odbędzie się trening, bo marnie wyglądają ich szanse na wygraną. Co prawda drużyna jest zgrana i nie powinno być aż takiego problemu, ale treningi to przecież podstawa.
Minął bramę prowadzącą na murawę, spojrzał w stronę bramek i skierował się na trybuny. Może coś go tu natchnie, w końcu to tu czuł się jak ryba w wodzie.
Spróbował przypomnieć sobie fragmenty pamiętnika Evans. Co ona tam pisała? Coś o kulturze. No właśnie. Zanim zdążyłby zachować się wobec niej kulturalnie, ona z pewnością zdzieliła by go za próbę molestowania lub rzuciłaby inne tego typu niedorzeczne oskarżenie. Pomyślał, że trzeba podejść do tego inaczej. Pokaże jej, że wobec innych jest bardzo uprzejmy. To powinno zdać egzamin.
Trochę uspokojony, nie wiedział kiedy zaczął myśleć o zaklęciach. Może by tak wymyślić zaklęcie na Evans...? Potrząsnął szybko głową. Widać zmęczenie bierze górę nad rozumem, skoro nachodzą go takie myśli.
Zastanawiał się, czy jego wiedza na temat łaciny pozwoliłaby na jakieś zadowalające efekty w dziedzinie zaklęć... Zdjął jednego buta z nogi i wyobraził sobie, że chce nim cisnąć na boisko. Cóż takiego mówił im profesor Flitwick? Czasownik... premo, prere. No dobrze: to jakiś początek jest. A teraz tryb rozkazujący. Po odjęciu końcówki dodam "i"... PREMI!
No, był z siebie dumny. Jednak nie bardzo wiedział, na czym to całe "zniekształcanie" ma polegać. Coś z udźwięcznieniem było... Może Premini!. Nie, coś tu nie gra... To chyba ten cały tryb rozkazujący. Dlaczego większość zaklęć kończy się na "o"? No oczywiście! Bo rzuca je pierwsza osoba liczby pojedynczej!
James czuł jak rośnie w nim podniecenie. Może właśnie odkrył ten cały sekret! Skupił się jeszcze raz na czasowniku i wyciągnął różdżkę.
- Premio! - szepnął przejęty, ale nic się nie wydarzyło. W końcu to była pierwsza, najprostsza możliwość.
Zaczął wymyślać inne warianty, dodając różne sylaby, aż w końcu zmęczył się tak, że odechciało mu się dalszych prób, rozważań i tej całej przechadzki. Założył na nogę buta, wstał i skierował się w stronę wyjścia z trybun.
Szedł ścieżką między drzewami, aż wszedł na błonia. Całkiem się już ściemniło, gwiazdy migotały, a księżyc z ładną poświatą wznosił się nad drzewami Zakazanego Lasu. James też zauważył, że znacznie się już ochłodziło, więc przyśpieszył kroku.
Pchnął mocno drzwi do Sali Wejściowej. O tej porze tylko nieliczni kręcili się jeszcze na korytarzach, a i ci widocznie gdzieś się spieszyli. Dochodziła godzina ciszy nocnej, więc i jemu wypadałoby zmierzać w stronę Wieży Gryffindoru.
Za pierwszym zakrętem natknął się na parkę Ślizgonów, którzy nie omieszkali rzucać jakieś ordynarne hasła w jego stronę. Nie miał siły nawet reagować i było to po raz kolejny dowodem na jakąś zmianę, która zaszła w potterowym umyśle.
Starzeję się..., pomyślał sentymentalnie i wtedy zobaczył jak ucieka ta sama para Ślizognów, których dopiero mijał.
Odwrócił się natychmiast i dostrzegł małą dziewczynkę. Stała przestraszona na środku korytarza. Nie mogła być nawet na drugim roku. Zaraz później usłyszał jak pociąga nosem, a jej ramiona lekko drżą. Mała płakała. Te gnojki z lochów musiały jej coś zrobić. Chamy.
Podbiegł do niej, ale szybsze niż on były postaci z obrazów, które próbowały pocieszać dziewczynkę albo wykrzykiwały coś o braku kultury. Próbował uciszyć to całe towarzystwo, ale to oczywiście nic nie dało. Na miejscu zobaczył, że dziewczynka trzyma w ręce mocno zniszczoną różdżkę. Totalnie nie tak, jak dawny James, dotknął jej ramienia i spojrzał przyjaźnie, jak starszy brat.
Podniosła na niego szklisty wzrok.
- Ohydne bydlaki - mruknął, ale szybko uśmiechnął się pocieszająco.
- Z-zniszczyli mi... - bąknęła przez łzy.
Potter pokiwał głową w stylu mędrca o siwej, długiej brodzie.
- Jak się nazywasz? - spytał, co ją najwidoczniej musiało nieco zdziwić.
- Tori - odparła, wycierając twarz rękawem.
- Tori, tacy jak oni tak mają - powiedział filozoficznie, choć po prostu stwierdzał fakty. - Ale coś na to poradzimy.
Dziewczynka spojrzała na niego pytająco, gdy James wziął od niej różdżkę.
- Reparo! - szepnął i oto uśmiech zagościł na dziewczęcej buźce. Różdżka była jak nowa.
- Dziękuję ci... - wyszczerzyła się do niego promiennie, mimo że na twarzy widać było niedawne łzy.
- Jakby ci dokuczali, przyjdź do mnie - mrugnął do niej przyjacielsko - Jestem James Potter. Z siódmego roku.
Tori oddaliła się wręcz w podskokach. Potter poczuł się dziwnie przyjemnie. Pomógł jej, zamiast dołożyć tamtym, co kiedyś pewnie uznałby za wartościowsze. Ale nie dziś.
Odwrócił się, żeby z powrotem mógł zmierzać do Wieży Gryffindoru. Zaczął odczuwać ogromne zmęczenie. Ale właśnie kiedy się odwracał, zobaczył Evans. Stała z szeroko otwartymi oczami, z wyrazem zdziwienie na twarzy.
On też był tym spotkaniem zaskoczony, ale chyba mniej niż ona. Założyła kosmyk kasztanoworudych włosów za ucho, chcąc ukryć zmieszanie.
- James... - wydusiła w końcu.
- Lily? Co ty tu...? - Ale nie zdążył dokończyć, gdyż mu przerwała.
- Widziałam wszystko. Twoje zachowanie było... takie inne. - Chyba nie wiedziała w zasadzie, co ma powiedzieć. Wyczuwał w jej głosie wahanie i niepewność.
- I?
- Takie... - Głos widocznie odmówił jej posłuszeństwa.
James uśmiechnął się i podszedł do niej spokojnym krokiem.
Jego oczy wyrażały łagodność. A z twarzy Evans wyczytał zmieszanie, bunt przeciwko temu co widzi, zaskoczenie ale i podziw zmieszany z zainteresowaniem. Nie zdawał sobie sprawy, że tyle na raz można wyczytać.
Wyciągnął rękę w jej stronę, ale twarz Lily nagle zmieniła się nie do poznania.
__________________
Kiedy kobieta nie ma racji, pierwszą rzeczą, jaką należy zrobić, to natychmiast ją przeprosić.
Oscar Wilde
* * *
Mol pisze swój Fick: James Potter - Ostatnia Szansa [35/?] http://hogsmeade....ad_id=2444 Wspieraj artystów pisarzy - dobrowolne datki w postaci komentarzy są bardzo pożądane.
Dom:Ravenclaw Ranga: Opiekun Ravenclawu Punktów: 3691 Ostrzeżeń: 2 Postów: 516 Data rejestracji: 26.08.08 Medale: Brak
I znowu do tego tematu wkracza Anka93 i jej krytyka
Rozdział V
- Panowie, do chol...! - Już chciał działać i obezwładnić jednego z napastników, lecz w drogę wszedł mu Lunatyk, chwytając go mocno za ramiona i unieruchamiając.
Wstawiłam tam, gdzie trzeba przecinek oraz literkę i
- Ale o co tu chodzi?! - Potter zaczynał tracić nad sobą panowanie, czując jak zalewa go krew. - Możecie przestać?!
Przecinekczek, a tak właściwie to jego brak
- Łapa, opanuj się. - spokojnie, ale stanowczo skarcił go Lupin.
- Grzebał ci w rzeczach! Nakryliśmy go! To zdrajca! Czegoś szukał?! - Black wyglądał na wyprowadzonego z równowagi.
Powinno być napisane dużą literą, a w następnym zdaniu chodziło ci chyba o to, że Black krzyczał, więc nie wiem w jakim celu wstawiłaś dodatkowo znak zapytania? Wystarczył sam wykrzyknik
Remus puścił Pottera, gdyż ten przestał się już szarpać. Stał teraz w osłupieniu, przyglądając się wszystkiemu jak w zwolnionym filmie.
Dwa przecineczki.
1. Przed wyrazami: gdyż, gdy, kiedy stawiamy zawsze przecinek.
2. Przecinek stawiamy przed imiesłowem przysłówkowym, czyli przed słowami zakończonymi na: -ąc.
Myślę, że lepiej by brzmiało: Bałeś się?!
Po drugie: nie wiem, dlaczego wstawiłaś .... Mogłaś napisać: - Na litość, Black! lub - Na litość boską, Black!
- ... z Evans. - dokończył Peter.
Co tu robi ta kropka?
Ona go nienawidzi, przecież.
To zdanie jakoś mi nie pasuje. Lepiej by brzmiało: Ona go przecież nienawidzi
- ... Nie mogłem zasnąć... - skłamał James, ale chcąc ratować się przed wyrzutami sumienia dodał: - miałem koszmar.
Niepotrzebny wielokropek i błąd w postaci napisania małą, a nie dużą literą
- A on kazał ci iść z różdżką i naszą mapą z dormitorium? - James ciekaw był ciekaw, ile jeszcze asów w rękawie ma Peter.
Ładne sformułowanie, ale niepotrzebne powtórzenie oraz brak przecinka
- Następnym razem możesz zapytać go osobiście. - powiedział na odchodnym.
Kropka postawiona nie tam, gdzie trzeba.
- Zaczekamy na niego przy stole. - westchnął Potter machając ręką w stronę Syriusza. - Jestem piekielnie głodny!
Jak powyżej
- Słuchajcie... mam takie pomysły na te zaklęcia...! - Pottera aż nosiło. - Coś czuję, że ten temat siądzie mi jak żaden inny...
Brak kropki
James pomyślał, że lekcje zaklęć do dobry start na rywalizację.
Literówka. Powinno być "to"
Flitwick zamrugał kilka razy, chcąc widocznie otrząsnąć się z transu, w który wpadł po wysłuchaniu Pottera.
- Bardzo dobrze. - powiedział powoli.
Brak przecinka i niepotrzebna kropka
- Stary...! - Black szepnął, nachylając się w stronę Pottera. - Co to było?
- Od dziś tak to będzie wyglądało. - powiedział na półuśmiechu James, co zabrzmiało pół żartem a pół serio.
Brak przecinka, kropki,która niepotrzebnie pojawiła się w dalszej części dialogu
Na razie tylko jeden rozdział. Kolejny skomentuję następnym razem
__________________
Gdybyśmy cofnęli czas i naprawili wszystkie błędy, to czy świat nie byłby sztucznie idealny?
- Czy ty naprawdę jeszcze się nie zorientowałeś, że nienawidzę, gdy odpowiadasz pytaniem na pytanie?
- Naprawdę?
Dom:Slytherin Ranga: Nauczyciel w Hogwarcie Punktów: 2736 Ostrzeżeń: 1 Postów: 424 Data rejestracji: 07.06.09 Medale: Brak
Nie miałem okazji tego czytać od początku, ale widząc po samym VI rozdziale jest to ciekawy wątek, ta innowacja Pottera. Ale do błędów powinnaś stosować Worda.
Od miesiąca, a więc odkąd James, Syriusz, Remus i Peter poznali magiczną moc łaciny
Niepotrzebne "a więc"
Ubrał buta
Chyba raczej założył buty/buta...
zaskoczenie ale i podziw i zainteresowanie.
Niepotrzebne drugie "i". "Zaskoczenie, ale i podziw wraz z zainteresowaniem" bardziej by tu pasowało...
Dom:Ravenclaw Ranga: Opiekun Ravenclawu Punktów: 3691 Ostrzeżeń: 2 Postów: 516 Data rejestracji: 26.08.08 Medale: Brak
A teraz kilka słów krytyki...
Rozdział VI
- Muszę wyjść się przewietrzyć... - szepnął Syriuszowi w ucho. - Dostanę kociokwiku jak tak dalej pójdzie.
- O! Nareszcie głos rozsądku przemawia przez ciebie! - ucieszył się Black.
Znowu zapomniałaś o kropkach
- Pytała mnie, co ci odbiło - rzucił niby mimochodem Black, nawet nie patrząc na przyjaciela.
Brak przecineczka
- I co jej odpowiedziałeś? - spytał okularnik, nie dając skończyć kumplowi.
Jak wyżej
Black zakończył, cytując słowa Lily, a przy tym przedrzeźniał jej ton głosu i mimikę.
I znowu
A przecież nie tego chciał. Nie chciał pokonać ją za wszelką cenę, tylko sprawić, że będzie do niego bardziej przekonana.
Powtórzenie
Zastanawiał się, czy jego wiedza na temat łaciny pozwoliłaby na jakieś zadowalające efekty w dziedzinie zaklęć...
A gdzie przecinek?
Jednak nie bardzo wiedział, na czym to całe rzniekształcanier1;na polegać.
Jak ja nienawidzę tych podłych r11;
Poza tym ma zamiast na
rStarzeję się...r1;, pomyślał sentymentalnie i wtedy zobaczył jak ucieka ta sama para Ślizognów, których dopiero mijał.
To samo, co powyżej
- Tori - odparła, wycierając twarz rękawem.
- Tori, tacy jak oni tak mają - powiedział filozoficznie, choć po prostu stwierdzał fakty. - ale coś na to poradzimy.
Chyba obędzie się bez komentarza, prawda?
- Jakby ci dokuczali, przyjdź do mnie - mrugnął do niej przyjacielsko. - Jestem James Potter. Z siódmego roku.
I znowu...
Ale właśnie kiedy się odwracał, zobaczył Evans.
I znowu
- Jame... - wydusiła w końcu.
To mi jakoś dziwnie brzmi nie lepiej byłoby James...?
- Widziałam wszystko. Twoje zachowanie było... takie inne. - Chyba nie wiedziała w zasadzie co ma powiedzieć.
Zapomniałaś o kropce
Robisz sporo błędów, ale potrafisz je poprawić. Zresztą najważniejsza jest treść. Rozdział jest cudny, po prostu nie mogłam się oderwać nim nie przeczytałam go do końca. Ładnie budujesz zdania, umiesz wyrażać emocje bohaterów... I przede wszystkim sprawiłaś, że polubiłam Jamesa... Mam nadzieję, że siódmy rozdział pojawi się niebawem
__________________
Gdybyśmy cofnęli czas i naprawili wszystkie błędy, to czy świat nie byłby sztucznie idealny?
- Czy ty naprawdę jeszcze się nie zorientowałeś, że nienawidzę, gdy odpowiadasz pytaniem na pytanie?
- Naprawdę?
Dom:Gryffindor Ranga: Śmiertelna Relikwia Punktów: 10619 Ostrzeżeń: 1 Postów: 1,380 Data rejestracji: 28.09.09 Medale: Brak
ROZDZIAŁ VII
James oddychał miarowo. Z wypiekami na twarzy i szeroko otwartymi oczami leżał nieruchomo na łóżku w dormitorium. Nie mógł zasnąć z przejęcia. To, co wydarzyło się tego wieczoru, mogło zmienić oblicze jego pokręconych relacji z Lily.
W pamięci przywoływał to dziwne spotkanie na korytarzu, kiedy to bezinteresownie pomógł dziewczynce, która padła ofiarą dwóch cwaniaków ze Slytherinu. Evans była tak zaskoczona, że w momencie zapomniała, jaka zazwyczaj jest niemiła dla Jamesa. Potem jej twarz zmieniła się i przybrała groźny wyraz.
- Chyba już późno, Potter - powiedziała jednak milszym tonem, niż wskazywała na to jej mina.
Pamiętał jak z bijącym sercem zaproponował jej, czy mogą razem wracać do Wieży Gryffindoru.
- Skoro też tam idziesz... - rzekła niepewnie, jakby wahała się, czy aby na pewno może mu ufać.
Rozmawiali po drodze, choć niewiele. Czuł duże napięcie między nimi. Bał się mówić cokolwiek, by nie zerwać tej wątłej nici porozumienia. Cokolwiek teraz budowali, miało to wytrzymałość domku z kart. Nie chciał ryzykować.
- Dziwnie milczący jesteś - powiedziała w końcu, przyglądając mu się kątem oka.
- Metamorfoza - odrzekł tajemniczo i tak też się uśmiechnął.
Przypomniał sobie jej nieśmiały uśmiech.
- Zauważyłam - odparła i już nie poruszyła więcej tego tematu.
Chłopak wrócił do rzeczywistości, kiedy któryś z kolegów coś niewyraźnie mruknął przez sen, ale wnet się uspokoił. W pokoju znów zapanowała cisza, odliczana spokojnymi oddechami śpiących chłopaków.
Kiedy już odtworzył w pamięci z dziesięć razy tę scenę z panią prefekt, powoli zaczęła go ogarniać senność. Ziewnął i poczuł jak odpływa do krainy snów. Z Lily Evans. Mogła być wówczas może druga w nocy.
* * *
- Z tobą znów się coś niedobrego dzieje - oświadczył Syriusz na śniadaniu.
Właśnie zabierał się do drugiej z pięciu nałożonych na swój półmisek kiełbasek.
- A co ma się dziać? - spytał James, jak zahipnotyzowany.
- Może byś tak zaczął jeść? - zaczął Lupin tonem lekkiej sugestii. - Zwykle pochłaniasz nieokreślone bliżej ilości zapasów Hogwartu. Dziś coś ci nie idzie.
Potter spojrzał na swój talerz: świecił czystością. Nie przeszło mu nawet przez myśl, że ma jeść. W ogóle nie miał apetytu. Wiedział, że to stres związany z czekaniem na Lily.
- Nie jestem głodny. - Powiedział to, mimo iż wiedział, że nikt mu nie uwierzy. Miał tylko nadzieję, że zostawią go w spokoju.
Peter tylko przewrócił oczami.
- Mówię wam, że to ta Evans - powiedział cicho, lecz na tyle głośno, by Potter mógł to usłyszeć.
James pomyślał, że mógłby mu teraz spokojnie przyłożyć. Ale po co? Po pierwsze, nie bardzo mu się chce w ogóle włączać w ewidentnie prowokowaną dyskusję. A po drugie, w każdej chwili Lily mogła wejść do Wielkiej Sali. Nie mógł ryzykować. Zbyt wiele go kosztuje ta cała znajomość.
- Rogaczu - zaczepił go Syriusz. - Dziś musimy zrobić postępy w akcji "skóra Smarka".
Black uśmiechnął się szeroko znad talerza i spojrzał znacząco na kolegów. A ci, przytaknęli mu z powagą ruchem głowy.
- Dziś...? - jęknął Potter. - Po południu mam ostatni trening przed meczem! Z trudem udało mi się zarezerwować boisko na jutrzejszy mecz.
- Fakt - westchnął smutno Black. - W takim razie my dziś zrobimy, ile się da, a jutro do nas dołączysz.
James uśmiechnął się słabo. Źle to wygląda. Z jednej strony kwitnąca znajomość z Evans, a z drugiej - przyjaciele i ich "śmieszne" żarciki.
Wiedział, że musi poważnie się zastanowić, jak to rozegrać. Lily nie może się dowiedzieć, że Potter macza w tym palce. Inaczej wszystko stracone.
I w tym momencie ją zobaczył. Szła w towarzystwie Dorcas i Danielle i wyglądała, jakby relacjonowała im coś z przejęciem. Spięła swoje ciemnorude włosy w jeden warkocz i James pomyślał, że bardzo do twarzy jej w tej fryzurze. W ogóle ślicznie dziś wyglądała, ubrana w stonowane kolory: oliwkowe sztruksy i brązowy, obcisły golf.
W jednej chwili serce chłopaka powędrowało w górę i utknęło w przełyku, tłukąc się niemiłosiernie. Starał się za wszelką cenę ukryć poddenerwowanie i podniecenie, przysłu****ąc się z przesadną uwagą rozmowie kumpli.
Dziewczyny usiadły na przeciwko huncwotów i zaczęły nakładać sobie porcję płatków owsianych.
- Cześć, Potter - przywitała się, jak ze starym znajomym.
Kiedy ich spojrzenia spotkały się, jej pewność siebie w widoczny sposób zaczęła znikać. Znów czuł to napięcie.
- Cześć. - James odpowiedział głosem automatycznej sekretarki. - Ale mogłabyś już zejść z tego oficjalnego tonu. Po prostu mów mi James.
Czuł, że zaczął odzyskiwać dar mowy, napięcie powoli opadało i chłopak robił się coraz bardziej swobodny.
Po chwili konsternacji, jaką zauważył na twarzy dziewczyny, wyszczerzyła się do niego i pokręciła z rozbawieniem głową.
- Wyszedłeś z wczorajszej hipnozy, jak mniemam. - Jej głos również wydawał się swobodniejszy.
James poczuł wzbierającą falę motyli w żołądku. Serce biło do taktu trzepoczącym skrzydełkom. Poczuł się tak lekko, jak chyba jeszcze nigdy.
Cały dzień szedł mu jak z płatka. Do wszystkich (bez powodu) szczerzył zęby, włosy same mu się mierzwiły, jak naelektryzowane. Dla wszystkich był bardzo miły i uprzejmy. Nawet niektórzy nauczyciele zwracali uwagę na jego ułożone i grzeczne zachowanie.
A na popołudniowym treningu był wyjątkowo ugodowy i nie złościł się na nikogo. Nagany uniknął nawet obrońca, Greenpick, który miał wyjątkowo zły dzień i przepuszczał co drugiego kafla.
Ale pozostali z drużyny, według Pottera, byli całkiem na poziomie i przy próbie obiektywnej oceny, uznał iż mają spore szanse na wygraną ze Ślizgonami.
Następnego ranka obudził się jako niepoprawny optymista. Takim jeszcze nie był. Co prawda, zawsze pozytywnie przyjmował wszystko od losu (zarówno te dary bardzo pożądane, jak i te pożądane w najmniejszym stopniu, jak to ujmował), bo wiedział, że to co daje, trzeba wykorzystać, a nie martwić się, jak bardzo nam tym razem dało w kość.
Toteż przeciągnąwszy się porządnie, stał dłuższą chwilę patrząc z uśmiechem w krajobraz malujący się przed nim za oknem: puszyste, nieduże obłoczki leniwie sunęły po błękitnym niebie.
Pogoda będzie bajeczna, pomyślał, to będzie szczęśliwy dzień!
- Rogasiek - zamruczał Black.
James odwrócił się na pięcie z miną nie wróżącą nic dobrego.
- Ani. Się. Waż. Mówić. Do. Mnie. W. Ten. Sposób - wycedził przez zęby, akcentując dobitnie każde słowo.
Syriusz parsknął śmiechem, po czym usiadł na łóżku.
- Panowie - rzucił oficjalnym tonem. Pozostali chłopcy pojawili się w zasięgu wzroku Pottera. - Trzeba naszemu Jamesowi co nie co powiedzieć. Musi nadrobić zaległości.
- To znaczy? - dopytywał się Potter. Już się bał.
Black wskazał na Remusa, a ten odchrząknął i zaczął poważnym tonem:
- W sprawie Snape'a poczyniliśmy już bardzo konkretne kroki.
- O... - Słaby entuzjazm ich słuchacza widocznie nie osłabił ich zapału.
- Nie trzeba eliksiru! - zawołał piskliwie Glizdogon.
James uniósł brwi, dając do zrozumienia, że słucha i nawet próbuje się zdziwić. Marnie mu szło. Ale huncwoci zbyt przejęci byli opowiadaniem o swoich nowych odkryciach w sprawie akcji "skóra Smarka".
- Stary, co się nie nałaziliśmy ze słownikami łacińskimi! - Black chwycił się oburącz za głowę. - Od tego kartkowania prawie mi schodzi skóra z palców wskazujących!
Chłopcy zaśmiali się.
- To prawda - podjął Lupin. - Wiesz, ile możliwości może mieć takie zaklęcie?
Potter wzruszył ramionami.
- Najpierw szukaliśmy pod skórą - kontynuował Remus. - Wyszło nam : dermaticus
- Skórny - odpowiedział James, patrząc na ich zdziwione miny. - No co? Ostatnie tygodnie spędzałem na prześcignięciu Evans, to muszę coś umieć.
- Racja. No a dalej? - zachęcił Lupina Black.
- Potem wymyśliliśmy, że może uderzyć w coś jak choroba skóry, czy coś. Ale exanthema też jakoś nie zdała egzaminu. - Lunatyk mówił to wszystko z zapałem, co było nie do uwierzenia. Może on też chciał powrotu dawnego Pottera i próbował go zarazić swoim zaangażowaniem...?
- Może powinniście...śmy, znaczy się, dodać jakiś człon? - zaproponował James. - Może chrome?
- Kolor? - spytał Peter. - Nie, bo zaklęcie musi być precyzyjne.
- Ej, no Crucio też nie jest precyzyjne - bronił swojego zdania Potter.
- Niewybaczalne to chyba inna kategoria - podsunął Syriusz po chwili zastanowienia. - Zauważcie, że inne zaklęcia są szczegółowo dopracowane.
James westchnął. Chciał mieć to już za sobą. Niech to wymyślą i zamkniemy temat, pomyślał.
- A jakbyśmy dodali konkretny kolor? - Syriusz znów miał ten swój błysk w oku. - Niech będzie... viridi. To byłby czad, zobaczyć Smarkerusa w zielonej barwie Slytherinu!
Ucieszył się, jak małe dziecko, ale zatarł ręce jak chytra czarownica.
- No, nieźle. - Jamesowi też udzielił się humor przyjaciela.
Wyobraźnia podpowiadała mu, jak wyglądałby Smak w zielonej oprawie.
Peter szybko skoczył do swojego kufra i wyciągnął różdżkę. Nastała chwila ciszy i skupienia.
- To kto będzie kozłem? - spytał Lupin. - Ostatnio wszyscy po kolei byliśmy nim...
Tu spojrzał wymownie na Pottera.
- Kozłem? - James otworzył szeroko oczy. - Ale nie znacie zaklęcia, żeby to cofnąć!
Jego protest został natychmiast przyjęty.
- Co racja, to racja. - Ton Blacka był bardzo poważny. - Musimy ćwiczyć na samym Snapie.
Huncwoci spojrzeli na niego, jakby właśnie oznajmił, że będzie teraz w drużynie quidditcha z Jamesem. I powiedziawszy to, wyskoczył z łóżka, wciągnął na siebie jeansy i rozciągnięty podkoszulek.
- No, na co czekacie? - spytał towarzyszy żartów. - Szybko!
Chłopcy z małym ociąganiem ubrali się i zeszli do pokoju wspólnego. Przy kominku siedziała Lily i coś zawzięcie pisała. Potter od razu rozpoznał te pożółkłe kartki - to musiał być jej pamiętnik.
Przechodząc obok skupionej jedynie na zeszycie Evans, przywitał się ciepło.
- James! - Jej mina zdradzała, że nie miała zamiaru przywitać się z nim tak entuzjastycznie i trochę się przez to spłoszyła. - Na śniadanie, co?
Kiwnął głową i uśmiechnął się. Cóż za dzień. Jeszcze tydzień takich dobrych relacji z Lily i odważy się podejść do niej i zaprosić na randkę. Wszystko wokół wydawało się cudownie piękne i proste.
*
- Teraz - szepnął Black, a Pittegrew, celując różdżką w stronę Snape'a wypowiedział jakieś zaklęcie. Nic to jednak nie dało, więc chłopak zaklął cicho.
- A może... viridis dermaticus! - Tym razem to Lupin próbował swoich sił.
- To na nic - zasępił się Syriusz, kiedy zaklęcie Remusa nie przyniosło żadnego skutku.
Po paru minutach takich ślepych prób ze stołu Gryfonów, Peter zorientował się, że James nie bierze udziału w "ostrzeliwaniu" Smakra.
- Co ty, stary, w kulki lecisz? - Black spojrzał na Pottera z politowaniem. - Już, twoje kolej.
James westchnął ceremonialnie, pokazując, że on już wyrósł z tym podobnych praktyk. Mimo tych ostentacyjnych gestów, wyjął swoją różdżkę i po namyśle szepnął:
- Virescerus! - strumień jasnego, mglistego światła wystrzelił w stronę stołu Ślizgonów i ugodził Smarka.
Huncwoci stali jak sparaliżowani. Skóra Snape'a zmieniła kolor na zielony! W Wielkiej Sali zapanował chaos. Jakieś Ślizgonki piszczały, część z uczniów odsuwała się pośpiesznie od Snape'a lub uciekała w stronę wejścia.
- Udało ci się! - wrzasnął uradowany Syriusz i rzucił się na Jamesa, który próbował go od siebie odciągnąć i schować różdżkę, gdyż w tłumie gapiów zobaczył zdruzgotaną twarz Lily. Szła w jego stronę.
Serce podskoczyło mu do gardła, oddech przyśpieszył tak, że ledwie mógł go kontrolować. Miał wrażenie, że stoi nad przepaścią; na jej krawędzi.
- James... - W jej głosie usłyszał rozczarowanie.
Miał wrażenie, że kamień wielkości pięści spadł na dno jego żołądka. W ustach mu zaschło.
- Naprawdę uwierzyłam w twoją przemianę. - Jeszcze słyszał nutę żalu. Ale gdy dokończyła po przełknięciu śliny, jej ton ociekał sarkazmem: - Naiwna byłam.
Osunęła się pod nim ziemia. Runął w przepaść.
Wszystko zepsuł.
__________________
Kiedy kobieta nie ma racji, pierwszą rzeczą, jaką należy zrobić, to natychmiast ją przeprosić.
Oscar Wilde
* * *
Mol pisze swój Fick: James Potter - Ostatnia Szansa [35/?] http://hogsmeade....ad_id=2444 Wspieraj artystów pisarzy - dobrowolne datki w postaci komentarzy są bardzo pożądane.
Dom:Ravenclaw Ranga: Opiekun Ravenclawu Punktów: 3691 Ostrzeżeń: 2 Postów: 516 Data rejestracji: 26.08.08 Medale: Brak
- O, cześć, Potter - przywitała się jak ze starym znajomym.
Stanowczo za dużo tutaj przecinków. Może spróbuj bez tego O na początku
Ucieszył się, jak małe dziecko, ale zatarł ręce jak chytra czarownica.
- No, nieźle. - Jamesowi też udzielił się humor przyjaciela.
Po co ten przecinek? I ta kropka?
- Teraz - szepnął Black, a Pittegrew, celując różdżką w stronę Snape'a, wypowiedział jakieś zaklęcie.
Tu z kolei zabrakło przecinka
Jakieś Ślizgonki piszczały, część z uczniów odsuwała się pośpiesznie od Snape's, lub uciekała w stronę wejścia.
1. Literówka. Powinno być Snape'a
2. Niepotrzebny przecinek
3. Ludzie uciekają zazwyczaj w stronę wyjścia, a nie wejścia
- Naprawdę uwierzyłam w twoją przemianę. - Jeszcze słyszał nutę żalu. Ale gdy dokończyła po przełknięciu śliny, jej ton ociekał sarkazmem: - Naiwna byłam.
Brak myślnika
Osunęła się pod nim ziemia. Runął do przepaści.
Może i się czepiam, ale czy nie lepiej brzmiałoby: "Runął w przepaść"?
Genialny rozdział! Zrobiłaś tylko małe, drobne błędziki. Widzę, że zauważyłaś swoje poprzednie błędy i zrozumiałaś, o co mi chodziło. Duża poprawa, świetny styl i ogromna wyobraźnia. Opowiadania właśnie takich Pisarek lubię
__________________
Gdybyśmy cofnęli czas i naprawili wszystkie błędy, to czy świat nie byłby sztucznie idealny?
- Czy ty naprawdę jeszcze się nie zorientowałeś, że nienawidzę, gdy odpowiadasz pytaniem na pytanie?
- Naprawdę?
Dom:Gryffindor Ranga: Śmiertelna Relikwia Punktów: 10619 Ostrzeżeń: 1 Postów: 1,380 Data rejestracji: 28.09.09 Medale: Brak
ROZDZIAŁ VIII
James przetarł zmęczone oczy. Spojrzał w stronę okna: niebo było prawie czarne, bez gwiazd, gdyż bure chmury całkowicie je zasłaniały. Tylko od czasu do czasu, spomiędzy nich wyłaniał się duży księżyc. Wczorajsza pełnia dała się im wszystkim we znaki. A Remus przeżywał swój comiesięczny koszmar. Biedaczyna.
Chłopak współczuł przyjacielowi. Doskonale zdawał sobie sprawę, że to naprawdę ogromny problem. To jest przecież jak kalectwo, zostaje na całe życie... Czym jego dramat miłosny był w porównaniu z dramatem Remusa? Skala problemu jest nieporównywalna.
Westchnął ciężko i spojrzał na zegarek: dochodziła trzecia w nocy. Niebawem będzie się rozwidlać, a on nie zmrużył oka nawet na chwilę. I do tego ten mecz... To była dla niego jedna wielka porażka. W tej rozsypce po prostu nie mógł się skupić.
Myśli kotłujące się w jego umyśle nie dawały mu spokoju.
Co go w ogóle skusiło do tego zaklęcia?! Wciąż przypominał sobie tę chwilę. Mógł zaoponować, powiedzieć, że to bardzo ryzykowne. I do tego Lily akurat musiała to zobaczyć. Kiedy już tak dobrze się między nimi układało.
Na myśl o tym nieszczęsnym wspomnieniu, zacisnął mocno powieki. Jedna łza wydostała się, mimo jego usilnych starań. Otarł ją szybko rękawem. Pociągnął cicho nosem i przygryzł wargę. Nie będzie przecież płakać z powodu jakiejś baby! Nie byłby mężczyzną.
Tylko, że on ją kocha!
Ta myśl wydarła się z jakiegoś szczelnie skrywanego przed świadomością zakamarka. Kiedy ta prawda ugodziła go w tył głowy, jak to zwykle czynią tego typu prawdy, zdał sobie sprawę z wielkości tego uczucia. Jak może się poddać bez walki? Szarpało nim przekonanie, że wszystko stracone, mimo iż jakiś głosik szeptał natarczywie: walcz, Potter!
Czuł, jakby wnętrzności miał z waty i do tego nałykał się jakiejś chemii. Z jednej strony czuł mdłości, a z drugiej miał wrażenie, jakby wszystko przeżywał wraz z swoim żołądkiem.
Rzucał się z boku na bok. Co mógł teraz zrobić? Czy jakiekolwiek działanie miało teraz sens?
Próbował sobie wmówić, że to wszystko są emocje. Potrzebuje po prostu więcej czasu, by móc się zdystansować i zobaczyć to w innym świetle.
Nie wiedział, czy powinien dalej próbować dotrzeć do Evans, czy może już odpuścić? Co on w ogóle powinien zrobić?!
* * *
- Chłopie, marnie wyglądasz, powiem ci... - James przypomniał sobie Lupina na tym felernym śniadaniu. - Masz jakąś nietęgą minę.
- Nie pierwszy raz - sarkastycznie mruknął Potter, który zaczął intensywnie dziurawić naleśniki.
- One niczemu nie są winne. Nie znęcaj się nad nimi. - Peter wskazał swoim widelcem talerz Jamesa. Jakaż to była błyskotliwa uwaga.
- James, jesteś the best! - Black chciał rozkręcić chłopaka i posłał mu przyjaznego kuksańca w ramię. - Dałeś czadu ze Smarkiem!
Patrzyli jak pani Pompfey zabiera na lewitujących noszach zielonego Snape'a w stronę wyjścia. W Wielkiej Sali wciąż szumiało i nie mogło się uspokoić po tym "zielonym incydencie".
Od momentu, gdy Lily powiedziała Potterowi o swoim rozczarowaniu, był rozdrażniony, ironiczny, cyniczny i niezadowolony.
Zapowiadany na śniadaniu mecz, miał się odbyć o godzinie 17 i był to kolejny powód do narzekań.
- Już nie mają kiedy tego meczu robić! - złościł się, jakby rzeczywiście było na co.
- Rogacz, co się dzieje?! - Syriusz spojrzał na Jamesa co najmniej zaskoczony.
Ten tylko prychnął z pogardą i wstał od stołu. Zabrał swoją torbę i bez słowa ruszył do wyjścia. Miał tego już po dziurki w nosie. Musiał przemyśleć sprawę na spokojnie. Bez nich.
Przez wszystkie zajęcia huncwoci obchodzili się z nim jak z jajkiem. I do tego surowym. Na wszystko reagował co najmniej niestosownie, więc jeśli tylko nie musieli, nie odzywali się do niego, żeby nie wszczął bójki. W tym stanie był całkowicie nieprzewidywalny.
Podczas lunchu rozmyślał intensywnie nad rozmową z kumplami. W milczeniu palcami skubał róg croissanta, ale żaden z kawałeczków nie trafiał do jego ust. Musiał po prostu zająć czymś ręce.
Winien był im wytłumaczenie. W końcu obrywali na każdym kroku, nie mając pojęcia o co chodzi i czym zawinili. A przecież nie zrobili nic złego.
Reszta zajęć minęła w podobnej atmosferze. Tylko Potter był wyjątkowo milczący, na co nauczyciele od razu zwrócili uwagę. Zdążyli już przywyknąć do tej jego nadaktywności. Dlatego też, by nie wzbudzać podejrzeń, zbywał ich frazesami o złym samopoczuciu i niskim ciśnieniu.
W końcu nadeszła godzina 16 i tylko 60 minut dzieliło go od meczu. Jego samopoczucie nie wróżyło sukcesu. Wręcz przeciwnie: na niczym nie był w stanie dłużej skupić uwagi, bo zaraz go coś rozpraszało.Nie ma szans, pomyślał, najmniejszych.
Skierował się w stronę boiska do quidditcha. Niebo już powoli szarzało. Listopad niemiłosiernie skracał dni i o tej porze było już chłodno na błoniach. Drzewa dotychczas złocące się wokół zamku, też nieco przygasły.
Wszedł do szatni i bez słów zaczął się przebierać. Drużyna, już praktycznie gotowa do meczu, wyczekująco patrzyła na swojego kapitana, który powinien rzucić jakieś słowo wstępne na początek. Czekali, by zagrzał ich do gry i rozpalił w nich zapał i żądzę wygranej. Ale nie zapowiadało nic z tych rzeczy.
Potter próbował pozbierać myśli, wkładając szaty gryfońskiej drużyny. Jak ma ich rozpalić dogasające ognisko? Wziął oddech i spróbował się przemóc. Cóż oni zrobili? Nie wiedzą, co się dzieje. A wytrąceni z równowagi, zagrają fatalnie. Wystarczy, że on będzie wszystko knocił.
- Moi drodzy - powiedział powoli, mając wciąż pustkę w głowie. - Nie bardzo jestem w formie.
Wyglądał jak balon, z którego uszło powietrze.
- No, to akurat widać. - Szczupła brunetka o wschodniej urodzie uniosła w górę brew. Była ścigającą wraz z Jamesem. Zrobiła balon z gumy do żucia, który głośno strzelił.
- Milu - zwrócił się w stronę brunetki z gumą balonową. - Dobrze wiesz, jakiego szału dostaję od twojej gumy!
Zapadła cisza. Potter odzyskiwał dawną werwę. W jego oczach na nowo pojawił się zawadiacki błysk.
- Dość tego, mości państwo! - powiedział surowo i dla spotęgowania wrażenia zmarszczył brwi. - Dajemy wycisk tym zielonusom-ślizgusom!
Uśmiechnął się szeroko. Czuł, że jest to na siłę, ale nie wyobrażał sobie, żeby w tym miejscu, jakim jest boisko, mógł się źle poczuć. Próbował zatem zmotywować sam siebie.
Powoli zaczęło to do nich docierać.
- Greenpick - Potter odwrócił się w stronę obrońcy. - Nie zawiedź nas. Bloom, Dark, Plandsey i Writhe. Musimy współpracować, to podstawa. Jesteśmy drużyną, a nie bandą indywidualnych graczy, z których każdy orze jak może. Jasne?
Potter wręcz wykrzykiwał te zdania, chcąc dobitnie je podkreślić.
- Tak jest! - ryknęła drużyna, ewidentnie zadowolona z powrotu dawnego ich ścigającego, a zarazem kapitana drużyny.
- Czadu, wiara! - wrzasnął James, podnosząc miotłę w górę, na co inni zrobili to samo i zaczęli z entuzjazmem dosiadać mioteł.
Kiedy drzwi na boisko się otworzyły, wszyscy złoto-czerwoni popruli w powietrze, zataczając koło nad trybunami. Ryk tłumu dodawał im sił, a wiatr smagający ich twarze, sprawiał iż podnosił się im poziom adrenaliny we krwi.
James wyszczerzył się w przestrzeń i zamknął na moment oczy: czuł się jak ryba w wodzie. Tego mu było trzeba, mimo iż rozważał wymyślenie jakiego pretekstu dla wykręcenia się z meczu.
Tymczasem wystrzeliła w niebo zielono-srebrna drużyna Slytherinu. Dało się słyszeć gwizdy i oklaski.
- ... I oto nasza ślissssssska drużyna ślisssssgonów...znaczy się zgonów! - Komentatorem był znany ze swojego ciętego języka Eryk Grunderville. Był dobrym kumplem huncwotów, chociaż on ograniczał się jedynie do dobrych żartów mówionych. Nigdy nie chciał ich wcielać w życie, jak często robili to przyjaciele Pottera.
- Na litość, Grunderville! - W tle dało się słyszeć syk MgGonagall.
- Tak... A teraz krótka rozmowa z panią Hooch - kontynuował, jakby nigdy nic, Grunderville. - Daje znak, by gra była uczciwa i... i...
Trybuny zastygły.
- Piłka w grze! - zagrzmiał Eryk do mikrofonu z różdżki. - Kafla przejmuje Writhe i podaje zręcznie naszej legendzie, Potterowi...
- Eryk! - wtrąciła McGonagall. - Bez stronniczości mi tu, bo skończysz karierę.
Profesor była na pewno słyszana przez wszystkich na boisku, ale nie dbała o to. Uczniowie już dawno przyzwyczaili się do tego. W końcu Grunderville był Gryfonem i nie umiał się powstrzymać od komentarzy w stronę Ślizgonów.
James słyszał tylko urywki komentarzy Eryka. Starał się skoncentrować na grze. Spojrzał na ich szukającego, Johna Plandsey. Był niezły, tylko musiał się skupić. Greenpick dawał sobie radę, na razie nie przepuścił żadnej bramki.
- Uwaga, Potter! - usłyszał krzyk Kate Dark, która posłała tłuczka niedaleko niego. Szybko zrobił unik. Razem z Natalie Bloom nieźle sobie radziły na swoich pozycjach.
Właśnie dostał kafla od Melanii Writhe, swojej partnerki ścigającej, i pomknął w stronę bramki Ślizgonów. Zręcznie uniknął tłuczka i ślizgońskich pałkarzy. Podkręcił piłkę i rzucił wprost w najwyżej położoną obręcz.
Wiwatom, oklaskom i wrzaskom nie było końca.
Eryk skomentował to, soczyście obsmarowując "nieudacznika Lamba, obrońcy od siedmiu boleści", za co oczywiście nie omieszkała go skarcić McGonagall.
Kafle wpadały do bramek przeciwników jedna po drugiej, a znicz wciąż był w powietrzu. Gryfoni prowadzili 250 do 80.
I w tym momencie zdarzyło się coś, co odebrało Jamesowi motywację. Zobaczył smutne oczy Evans i w jednej chwili zwalił się na niego ciężar dzisiejszego dnia. Mina mu zrzedła, a zapał opadł.
- Potter!!! - Usłyszał wrzask Melanii Writhe, która próbowała podać mu kafla. - Łap!
James nie mógł się skupić. Wzrok Lily zburzył całe jego opanowanie i entuzjazm. Kafel przeleciał mu między palcami i piłkę przejął obrońca Ślizgonów, po czym rzucił ją swojemu ścigającemu.
Gryfoni stracili kolejną bramkę. Potter wiedział, że to przez niego. Zaklął pod nosem i starał się nie wypaść z rytmu gry.
Niestety nie szło mu tak, jak na początku. Stracił jeszcze cztery piłki (i w konsekwencji bramki), aż jego drużyna zaczęła się niepokoić.
Na szczęście w chwili, kiedy Ślizgoni zaczęli się punktowo niebezpiecznie zbliżać do Gryfonów, Michael złapał znicza.
Całe szczęście, pomyślał Potter. Zniżył lot, po czym wylądował na murawie i pośpiesznie ruszył do szatni.
Nikt go o nic nie wypytywał. Wszyscy chcieli przemilczeć kilkanaście ostatnich minut meczu. Cieszyli się z wygranej i wspominali co lepsze fragmenty gry, zręcznie pomijając chwile słabości ich najlepszego gracza.
Kiedy już zawodnicy wyszli z szatni i James został sam, pomyślał, że dziś musi porozmawiać z huncwotami o swoim stanie ducha, o tej jego dziwnej przemianie i o Lily.
Westchnął głęboko. Myślał o tym cały dzień i był zdecydowany powiedzieć wszystko. Jeszcze dziś. Na razie nie dotarło do niego to, co wydarzyło się podczas meczu. Będzie analizował wszystko w swoim czasie. Teraz na pierwszym planie byli huncwoci i rozprawa z nimi.
Gdy dotarł do portretu, wypowiedział oczekiwane przez Grubą Damę hasło i wszedł do pokoju wspólnego. Wszyscy świętowali wygraną Gryfonów.
- James...! - Znów usłyszał ten głos. Monika Blanc była w pobliżu.
Chłopak udał, że jej nie słyszy i próbował zręcznie wymijać wszystkich, by dostać się do dormitorium, gdzie zapewne czekali na niego przyjaciele. Nigdy nie mogli się w takim tłumie znaleźć, więc zawsze czekali na Jamesa i razem schodzili świętować.
Monika wyrosła przed nim tak nagle, że musiał się cofnąć.
- Co jest? - warknął.
- A może by tak milej? - zapytała swoim denerwującym, piskliwym głosem. - Napij się ze mną kremowego piwa.
Potter spojrzał na nią, jak na nie z pełna rozumu. Zamrugał powoli i pokręcił głową.
- Wybacz, ale to nie bardzo wchodzi w grę.
- Dlaczego? - Jego odmowa wyraźnie ją zasmuciła. - Co mam zrobić, żebyś zwrócił na mnie uwagę?
Jej szczerość zdumiała Jamesa. Nie wiedział, co ma powiedzieć. Jego mózg po przejściach dnia dzisiejszego, który nota bene mógłby się już skończyć, reagował tylko na konkretne polecenia. Tym razem umysł kazał mu pogadać z kumplami. Nie przewidział na swojej drodze problematycznej Blanc.
- Eee... - zawiesił się. - Może... Nie bądź taka nachalna.
Wypalił w bardzo nietaktowny i niegodny Gryfona sposób. Ale w tym momencie myślał tylko o tym, by ta dziewczyna sobie poszła.
- Nachalna? - Jej oczy zalśniły. - Jestem nachalna?
Przegiął i zrobił jej krzywdę. Świetnie, jeszcze jej mu do kompletu zranionych serc brakuje. Jego gruboskórność zaczynała go niepokoić, ale i potwornie irytować. Teraz jeszcze Evans się o tym dowie i sprawę można będzie uznać za skończoną definitywnie.
- Słuchaj... to nie tak - bąknął beznadziejnie.
- A jak? - Monika podniosła na niego smutne oczy.
- Nie miałem tego na myśli - powiedział w końcu. - Po prostu tak za mną często chodzisz... A ja jestem wykończony tym dniem. Dał mi w kość, jak nigdy.
Dziewczyna uśmiechnęła się i pogłaskała go po twarzy wierzchem dłoni. Nie zareagował. Nic jej nie powiedział i nie odsunął się, co zdziwiło najbardziej jego samego. Spojrzał tylko na nią i pomyślał, że ma bardzo miły uśmiech.
- Muszę już iść - powiedział, lekko się do niej uśmiechając.
- Nie będę za tobą chodzić. Jak będziesz chciał, to przyjdź do mnie... - odpowiedziała.
James odniósł wrażenie, że jeszcze chciała coś dodać. Widocznie zrezygnowała, bo kiwnęła nieznacznie głową, co miało bardziej ją przekonać, że to koniec rozmowy, niż jego.
Spojrzał znad jej głowy na tłum świętujących Gryfonów: Lily przyglądała mu się uważnie. Chłopak spuścił wzrok, odwrócił się i szybko wszedł na schody prowadzące do dormitorium chłopców.
Otworzył drzwi pokoju. Byli tam, cała trójka.
- Nareszcie jesteś! - ucieszył się Syriusz, wstając z łóżka. - W takim razie idziemy na dół.
James spoważniał, zatrzymał go ruchem dłoni.
- Musimy porozmawiać - powiedział. - Nie jestem już w stanie dłużej tego w sobie dusić. Powinniście wiedzieć, co się ze mną dzieje. Jestem wam to winien.
- To prawda. - Peter rzekł zaczepnym tonem, choć może tylko się Jamesowi wydawało.
- Chodzi o Lily - wydusił Potter. - Chciałem się dla niej zmienić, żeby mnie poznała naprawdę, pokochała. Ja ja ją...
Chłopcy otworzyli szeroko oczy z przejęcia. Ale James nie zdążył nic więcej powiedzieć, gdyż zauważył, że Lupin jest wyjątkowo blady.
- Lunatyku..? - spytał ostrożnie. Pozostali też spojrzeli na Remusa.
- P-pełn-nia... - wyjąkał z trudem.
Wszyscy podskoczyli jak oparzeni. Zerwali się ze swoich miejsc.
- Na szaty Merlina, prędko, do obrazu, bo nie zdążymy zanim się zamieni! - zawył Potter i cała czwórka pognała w stronę wyjścia.
__________________
Kiedy kobieta nie ma racji, pierwszą rzeczą, jaką należy zrobić, to natychmiast ją przeprosić.
Oscar Wilde
* * *
Mol pisze swój Fick: James Potter - Ostatnia Szansa [35/?] http://hogsmeade....ad_id=2444 Wspieraj artystów pisarzy - dobrowolne datki w postaci komentarzy są bardzo pożądane.
Dom:Ravenclaw Ranga: Opiekun Ravenclawu Punktów: 3691 Ostrzeżeń: 2 Postów: 516 Data rejestracji: 26.08.08 Medale: Brak
Kiedy ta prawda ugodziła go w tył głowy, jak to zwykle czynią tego typu prawy, zdał sobie sprawę z wielkości tego uczucia.
Literówka. Oprócz tego powtórzenie
Szarpało nim przekonanie, że wszystko stracone, mimo iż jakiś głosik szeptał natarczywie: walcz, Potter!
Powinno być napisane dużą literą
- James, jesteś "de best"! - Black chciał rozkręcić chłopaka i posłał mu przyjaznego kuksańca w ramię.
Jeśli już wcześniej angielskie wyrażenia typu baby pisałaś kursywą, to teraz też tak powinnaś postąpić. Poza tym, tylko czytamy "de best", a piszemy the best
Zdążyli już przywyknąć do tej jego nad aktywności.
Uwaga odwrotna do poprzedniej: po pierwsze, nadaktywność to jedno słowo, po drugie, umieść go w cudzysłowie, a nie pisz go kursywą. Kursywą zaznaczaj tylko to, co jest zapożyczone z obcego języka i zaklęcia
Ale za nic takie się nie zapowiadało.
Chodziło Ci o: Ale na nic takiego się nie zapowiadało, prawda?
Jak ma ich rozpalić dogasające ognisko?
Zdecyduj się: Jak ma ich zagrzać do walki?
Lub: Jak ma rozpalić dogasające ognisko?
- Tak jest! - ryknęła drużyna, ewidentnie zadowolona z powrotu dawnego ich ścigającego, a zarazem kapitana drużyny.
Może odwrotnie? Najpierw ich, a potem dawnego?
- Czadu, wiara! - wrzasnął James, podnosząc miotłę w górę, na co inni zrobili to samo i zaczęli z entuzjazmem zasiadać mioteł.
Po pierwsze: może jestem przemęczona, ale nie rozumiem, co chciałaś przekazać przez Czadu, wiara!, ale to nieistotne. Zawsze myślałam, że miotły można dosiadać, ale nie zasiadać
Ryk tłumu dodawał im sił, a wiatr smagający ich twarze, sprawiał iż podnosił się im poziom adrenaliny we krwi.
Powinno być: sprawiał, iż (źle postawiony przecinek)
Właśnie dostał kafla od Melanii Writhe'a, swojej partnerki ścigającej, i pomknął w stronę bramki Ślizgonów.
Melanie była dziewczyną, więc do jej nazwiska nie dodajemy żadnych apostrofów i innych takich. Zachowujemy oryginalną pisownię, czyli niepotrzebnie dopisałaś 'a
- Potter!!! - Usłyszał wrzask Mili Writhe, która próbowała podać mu kafla.
Nie zdrabniaj imion i nie używaj przezwisk oraz ksywek za wyjątkiem dialogów (gdy bezpośrednio ktoś zwraca się do tej osoby, nie wymawiając całego imienia) napisz po prostu Melanii
Analizował będzie wszystko w swoim czasie.
Kolejność wyrazów. Będzie analizował lub po prostu Zanalizuje
- James...! - Znów usłyszał ten głos. Monika Blanc była w pobliżu.
Chłopak udał, że go nie słyszy
Chyba jej
Super rozdział! Było troszkę błędów, ale radzisz sobie coraz lepiej. Mam nadzieję, że uda im się wyprowadzić Lupina do Wrzeszczącej Chaty zanim nastąpi przemiana... I co będzie z Jamesem i Lily? Czekam na ciąg dalszy. Życzę Wena
__________________
Gdybyśmy cofnęli czas i naprawili wszystkie błędy, to czy świat nie byłby sztucznie idealny?
- Czy ty naprawdę jeszcze się nie zorientowałeś, że nienawidzę, gdy odpowiadasz pytaniem na pytanie?
- Naprawdę?
Dom:Gryffindor Ranga: Śmiertelna Relikwia Punktów: 10619 Ostrzeżeń: 1 Postów: 1,380 Data rejestracji: 28.09.09 Medale: Brak
Droga Anko93 . Może rzeczywiście było już późno, kiedy czytałaś... Ale spróbuję wyjaśnić kilka rzeczy. Jeśli mimo to nie będziesz przekonana, co do pewnych konstrukcji i sformułowań, napisz, to zmienię. Tymczasem spróbuję napisać, co miałam na myśli .
Po pierwsze - mój błąd - zmieniłam płeć szukającego/ej w drużynie Gryfonów. To miał być chłopak (nawet miałam imię), lecz kiedy coś przestało mi się zgadza z liczbą zawodników, stwierdziłam, że ta dziewczyna z gumą balonową będzie odpowiednia. Niestety już rozdział był napisany i wszelka odmiana nazwiska została. Starałam się potem wyłapać je, ale widocznie coś mi umknęło . Błąd jednak nie wynikał z błędnych przekonań
Co do sformułowania: "Czadu, wiara!"... No właśnie, pomysł zapożyczyłam od Adama Bahdaja, autora książek przygodowych dla młodzieży (m.in. "Wakacje z duchami". Tam bardzo często chłopcy używają określenia "wiara", na jakąś zgraną grupkę osób, która zamierza coś wspólnie zrobić. Jeśli są gotowi na skok do siana, to krzyczą: "Za mną, wiara!". Mam nadzieję, że wytłumaczyłam mój zamiar jasno. A "Czadu!" - wg mnie to dość powszechnie używany zwrot, żeby "dać popalić!", "dać z siebie wszystko".
Ryk tłumu dodawał im sił, a wiatr smagający ich twarze, sprawiał iż podnosił się im poziom adrenaliny we krwi.
No i tu bym się z Tobą nie zgodziła . Jeśli jedna część zdania, to: " Ryk tłumu dodawał im sił", kolejna: "sprawiał iż podnosił im się poziom adrenaliny we krwi".
Widząc dwa takie zdania, to rzeczywiście po "sprawiam" aż się prosi przecinek. Tymczasem kiedy bym go przeniosła: pierwsza część zdania byłaby nielogiczna: "Ryk tłumu dodawał im sił sprawiał" a potem przecinek. On ma za zadanie oddzielić dwie myśli w tym zdaniu. Aby to sobie ułatwić, często powtarzam zdanie na głos, jak ono brzmi, a w miejscach przecinków robię niedużą przerwę.
Twoja teoria trochę by to zdanie zniekształciła .
Ale, jak zwykle, wielkie dzięki za korektę!!
__________________
Kiedy kobieta nie ma racji, pierwszą rzeczą, jaką należy zrobić, to natychmiast ją przeprosić.
Oscar Wilde
* * *
Mol pisze swój Fick: James Potter - Ostatnia Szansa [35/?] http://hogsmeade....ad_id=2444 Wspieraj artystów pisarzy - dobrowolne datki w postaci komentarzy są bardzo pożądane.
Dom:Bezdomny Ranga: Mugol Punktów: 0 Ostrzeżeń: 0 Postów: 0 Data rejestracji: ...dawno, dawno temu. Medale: Brak
Kiedy ta prawda ugodziła go w tył głowy, jak to zwykle czynią tego typu prawy, zdał sobie sprawę z wielkości tego uczucia.
Powinno być prawdy zamiast prawy.
- James przypomniał sobie Lupina na tym felernym śniadaniu.
Powinno być feralnym zamiast ferelnym.
Patrzyli jak pani Prompfey zabiera na lewitujących noszach zielonego Snape'a w stronę wyjścia.
Pani Prompfrey???? Chyba pani Pomfrey.
Więcej nie mogę wypisać, bo nie mam za dużo czasu, ale ten ff jest the best!!!!
Bardzo bym prosiła o dokończenie tego ff.
Edytowane przez dnia 19-10-2009 19:59
Dom:Gryffindor Ranga: Śmiertelna Relikwia Punktów: 10619 Ostrzeżeń: 1 Postów: 1,380 Data rejestracji: 28.09.09 Medale: Brak
ROZDZIAŁ IX
James, Syriusz, Remus i Peter zatrzymali się zdyszani tuż przed wejściem do pokoju wspólnego, przed portretem Fifi La Folle, która zasłynęła dzięki serii "Czarodziejskie Spotkania".
Czarownica mrugnęła do nich kokieteryjnie. Zawsze to robiła, kiedy stanął przed nią któryś z huncwotów.
- Moje cukiereczki! - zaszczebiotała, rumieniąc się i potrząsając białymi, gęstymi lokami. Pośpiesznymi ruchami zaczęła gładzić swoją różową sukienkę.
Potter prychnął, a Syriusz przewrócił oczami.
- Nic się nie zmieniasz, Fifi... - uśmiechnął się do czarownicy Peter.
Chłopcy jej nie znosili. Zawsze mizdrzyła się przed nimi, jakby naprawdę nie miała już przed kim. Tylko Peter, nie mający powodzenia u dziewczyn - czego mu niewątpliwie brakowało - cieszył się na jej widok.
- Peterku... - zamruczała. - Ty jeden mnie rozumiesz...
- Ależ naturalnie, kochana! - zapewnił ją Glizdogon. - Dziś jednak musisz mi wybaczyć tę opieszałość... Bardzo nam się śpieszy...
Ostatnie słowa dodał naprędce, widząc zdenerwowane spojrzenia kolegów.
- No, dobrze. - Kokietka w różowej kreacji spojrzała wymownie w sufit, udając lekko obrażoną. - Ale...
- Oczywiście, że wrócę! - pośpieszył dokończyć za nią Peter.
Spojrzała na niego łaskawiej i odsunęła ramę, ukazując przed huncwotami przejście.
Zawsze używali go, gdy Lupin potrzebował natychmiastowej ewakuacji z zamku, czyli co miesiąc.
Szepnęli Lumos! i oświetlając sobie drogę różdżkami, ruszyli biegiem w głąb korytarza. Nie był specjalnie komfortowy, ale przecież nie o to chodziło.
W jednym momencie Remus zatrzymał się, dysząc przeraźliwie.
Przerażeni chłopcy spojrzeli na przyjaciela. Chwila przemiany zbliżała się nieuchronnie. Obawiali się, że nie dotrą do Wrzeszczącej Chaty na czas.
Sytuacja była o tyle niebezpieczna, że wilkołaki nie panują nad swoim zachowaniem i nie pamiętają, co robili podczas przemiany, jakby byli w amoku. Niestety cała czwórka była jeszcze w korytarzu i Lupin mógłby narobić kłopotów nie tylko sobie, ale i innym, gdyby - nie wiedząc co robi - zawrócił i wtargnął do zamku.
To nie był ten rodzaj adrenaliny, który lubił Potter. Prędko, skupiając na sobie koniec różdżki, zamienił się w jelenia. Po nim, kolejno w czarnego psa zamienił się Syriusz, a Peter w małego szczura.
Jednak Remus tylko odkaszlnął.
- Prędko - wychrypiał cicho.
Na szczęście rychło zobaczyli światło księżyca, które prześwitywało przez gąszcz dzikich krzewów. Przedarli się przez nie szybko, dzięki mocnym kopytom, zamienionego w jelenia, Jamesa.
Znaleźli się na polanie. Było tu całkiem cicho, gdyby nie świszczący w uszach wiatr. Drzewa Zakazanego Lasu złowrogo szumiały, przedstawiając obraz tajemniczej czerni. A niedaleko nich, Wierzba Bijąca lekko kołysała się na wietrze.
Peter, jako że był najmniejszy, niepostrzeżenie zbliżył się do niej i nacisnął ten odpowiedni punkt, który unieruchamiał całe drzewo.
Reszta wpadła do dziury między korzeniami. Teraz Lupin wydawał się jeszcze bardziej słaby, niż przed pięcioma minutami. Widocznie nie umiał opanować nadmiaru śliny w ustach, bo zaczynała skapywać mu z warg na koszulę. Był coraz mniej świadomy tego, co robił. Widzieli to w jego przekrwionych oczach.
- Dalej, zaraz będziemy na miejscu! - zawarczał Syriusz.
Remus ani drgnął.
- Lunatyk! - James zastukał intensywnie i głośno kopytami o podłoże. - Na co czekasz?!
Remus spojrzał niewidzącym wzrokiem w niewidzialny punkt przed sobą, po czym wygiął się gwałtownie w tył, a następnie zgiął w pół. Jego skóra zaczynała pokrywać się ostrą, szorstką sierścią. Otworzył szeroko oczy, w których zobaczyli zwierzęcy instynkt, a paznokcie zmieniły się w szpony. Ubrania rozdarły się na nim, gdyż zamieniony w wilkołaka Remus, przedstawiał rosłą bestię o potężnie zbudowanym ciele.
Rogacz i Łapa doskoczyli do Lupina; zaczęli targać go za sierść i popychać, by szedł dalej.
Wilkołak rzucał się na wszystkie strony, wydając przerażające dźwięki. Nie chciał iść tam, gdzie go ciągnięto.
Na szczęście do Wrzeszczącej Chaty było blisko. Tylko, że w tej sytuacji zmuszenie Remusa do jakiegokolwiek kroku w przód, kosztowało huncwotów wiele wysiłku. W końcu jednak udało im się zamknąć za nim drzwi i pognali korytarzem prowadzącym do wylotu pod korzeniem Wierzby Bijącej.
Takie noce jak ta, spędzali w Zakazanym Lesie i o świcie przybiegali po przyjaciela. Nie umieli zasnąć w dormitorium ze świadomością, że biedny Remus zmaga się gdzieś tam sam ze sobą.
I tak jak co miesiąc, rozdzielili się u wejścia Zakazanego Lasu, umawiając na konkretną porę obok Wierzby. Mieli tu swoje grono, w którym czuli się bezpiecznie i mogli przeczekać tę trudną noc.
Tymczasem, gdy Glizdogon i Łapa pobiegli każdy w swoją stronę, James usłyszał jakieś głosy.
Odwrócił się i zobaczył dwie postacie, spokojnie spacerujące środkiem polany. Księżyc oświetlał wszystko dokładnie, ale mimo to Potter ich nie rozpoznawał.
Przyczaił się za pierwszą linią drzew. Gdy podeszły bliżej, usłyszał tak dobrze znany mu głos:
- Nie, to zdecydowanie nie wchodzi w grę. - To była Lily; i do tego bardzo stanowcza.
- Dlaczego musimy tak ze sobą walczyć? - James miał wrażenie, że się przesłyszał. Zamrugał szybko. Snape? A co on tu, do chol...?
- Walczyć? - prychnęła ironicznie Evans. - Sev, nie wracajmy do tego. Skoro tak ci na tym zależy, to w porządku. Mogę się zachowywać jak twoja koleżanka.
- Naprawdę? - Potter chyba po raz pierwszy w życiu słyszał taką radość i nadzieję w głosie Smarka. Brzmiał dość nienaturalnie.
- Tak. Ale nie licz, że ci przebaczę. - Głos lekko jej zadrżał. - A teraz wracajmy, bo naprawdę robi się zimno. No i jeśli nas ktoś przyłapie, to będzie po zawodach...
- Lily...
- Słucham cię, Sev - westchnęła niczym Matka Miłosierdzia, która z cierpliwością znosi całą tę sytuację, udając oczywiście, że jest ostoją spokoju.
Zapadła krótka chwila ciszy.
- Powiedz mi szczerze... Czujesz coś do Pottera? - W głosie Severusa słychać było olbrzymie napięcie.
- A nawet jeśli...? - spytała zaczepnie Evans, unosząc zuchwale jedną brew do góry. James widział teraz dokładnie obie postacie, gdyż zbliżały się systematycznie w jego stronę.
- Czyli czujesz? - Snape przeżywał dramat życiowy, sądząc po tym histerycznym tonie.
- Zobaczymy... - zagadkowo zakończyła Lily, nie chcąc męczyć dalej Snape'a.
Stali teraz już całkiem niedaleko Jamesa. Dziewczyna spojrzała w zamyśleniu na krajobraz Zakazanego Lasu.
W pewnym momencie, chłopak w ciele jelenia miał wrażenie, że go zauważyła, ale nie dała tego po sobie poznać.
- Choć pewnie nic z tego nie wyjdzie, znając tego Łosia... - zakpiła przesadnie głośno, co wyraźnie poprawiło humor Severusowi.
- Chodzą słuchy, że jest animagiem... jakimś jeleniowatym, czy coś - powiedział chłopak.
- Taa... - mruknęła pani prefekt. - Pozer Pierwszej Ligi z niego...
Dziewczynie udało się w końcu zmusić towarzysza do powrotu, a James stał wciąż w tym samym miejscu. Wiedział, że wokół niego aż roi się od dziwacznych i dzikich zwierząt, a mimo to ogarnęło go uczucie potwornej samotności.
Niespodziewanie poczuł przypływ nadziei. Czyli widziała go... Ale zanim go spostrzegła, powiedziała prawdę...
Serce zabiło mocnej w jego piersi.
Czyli istnieje jakaś szansa dla niego! Potem ewidentnie chciała upozorować niechęć wobec niego. Był tego pewien. Stąd to zbyteczne wzmocnienie głosu.
Zachłysnął się powietrzem. Znajoma fala łaskoczących motyli uniosła się w górę, wypełniając jego żołądek. Miał ochotę skakać z radości, śmiać się i przytulić każde żywe stworzenie, które zbliżyłoby się w jego stronę.
Odwrócił się, gdyż usłyszał nieokreślony dźwięk przypominający odgłos wymiotów. Zemdliło go. Kilkanaście metrów od niego stał mały ghul.
Potter jęknął. Nie, jego nie będę przytulać, mowy nie ma, pomyślał. Chyba, że Lily wyjdzie za mnie za mąż.
To była bardzo zuchwała obietnica z jego strony, ale gdyby rzeczywiście Evans została kiedyś jego żoną, ze szczęścia chyba naprawdę przytuliłby to stworzenie.
Ale teraz nie może popełnić żadnego błędu. Jutro porozmawia z chłopakami i nie będą go już więcej namawiali do żadnych psikusów.
Uradowany, podskoczył w miejscu i pogalopował przed siebie, omijając zręcznie zdezorientowanego ghula.
__________________
Kiedy kobieta nie ma racji, pierwszą rzeczą, jaką należy zrobić, to natychmiast ją przeprosić.
Oscar Wilde
* * *
Mol pisze swój Fick: James Potter - Ostatnia Szansa [35/?] http://hogsmeade....ad_id=2444 Wspieraj artystów pisarzy - dobrowolne datki w postaci komentarzy są bardzo pożądane.
"Hogsmeade.pl" is in no way affiliated with the copyright owners of "Harry Potter", including J.K. Rowling, Warner Bros., Bloomsbury, Scholastic and Media Rodzina.