Tytuł: Harry Potter - Hogsmeade, Twoja Magiczna Wioska :: HGSS Dwa Słowa
Dodane przez Anni dnia 21-05-2018 01:36
#1
Dwa Słowa
autorstwa Anni
Sprostowanie:
Wszystkie postacie oraz wydarzenia, które poznajecie, należą do J.K. Rowling.
Całkowicie celowo przeniosłam akcję do czasów obecnych.
Poza tym starałam się w miarę możliwości trzymać kanonu HP, oczywiście z wyjątkiem śmierci Severusa Snape'a.
q95;
Poniedziałek, 30.03
Zapadł mrok. Za oknem wiał lodowaty wiatr gnając po niebie ciężkie czarne chmury, które przesłaniała czasami gęstniejąca mgła. Martwą ciszę dookoła przerywało tylko dobiegające z kominka ponure, monotonne wycie.
Cholerny, pieprzony marzec, cholerny rząd z ich pieprzonymi pomysłami... Za chwilę cały czarodziejski świat stoczy się już zupełnie..
Peter Norris zatrząsł się nagle, jakby owionął go zimny podmuch. Odruchowo rzucił okiem na kominek, po czym sięgnął po butelkę whisky i dolał sobie sporą dozę do pustego już kieliszka. Nagłym ruchem opróżnił go i, jakby to dodało mu odwagi, podniósł do oczu gazetę, którą parę chwil temu rzucił na biurko.
Na pierwszej stronie widniało duże zdjęcie Ministra, który uśmiechał się radośnie. Machnął ręką w kierunku czekających na niego reporterów i pochylił się w ich kierunku zaczynając przemawiać. Co mówił - tego oczywiście nie było słychać, ale za to nagłówek w gazecie aż krzyczał za niego:
' Od września Ministerstwo otwiera nową magiczną szkołę na charłaków!'. W napisanym z pompą artykule można było przeczytać, że nowa szkoła będzie pomagać charłakom odnaleźć ich czarodziejskie zdolności - uczyć podstaw Zaklęć, Eliksirów, Transmutacji i Wróżbiarstwa.
Jaka szkoda, że nie będą ich uczyć latać na miotle.. wtedy połamaliby sobie karki i świat byłby z pewnością o wiele lepszy bez nich.. Cała nadzieja w tym, że wysadzą tą cholerną szkołę w powietrze próbując uwarzyć głupi eliksir przeciw czkawce..
'- Przez całe życie marzyłem o tym, żeby ktoś zajął się naszymi prawami, pomógł nam odnaleźć się w społeczeństwie czarodziejów - powiedział naszemu redaktorowi Stephen Shaw, osiemdziesięcioletni charłak. - Moja matka prawie mnie wydziedziczyła, kiedy okazało się, że nie pójdę do Hogwartu.'
Severus Snape, dzisiejszy dyrektor tejże szkoły i zarazem wieloletni nauczyciel eliksirów odmówił jakiegokolwiek komentarza. Prawie rok temu dyrektor Snape pokazał nam zupełnie nową twarz okazując się jednym z bohaterów wojny z Tym Którego Imienia nie Wolno Wymawiać, a nie zatwardziałym Śmierciożercą i zwolennikiem zasady czystej krwi. Czyżby jednak nie było dymu bez ognia?r17;
Norris westchnął ciężko i na nowo odepchnął od siebie gazetę. Artykuł zawierał pełno innych wywiadów z rozentuzjazmowanymi czarodziejami i czarodziejkami, spekulacji kto będzie uczył charłaków jak również program nauczania. Rzucił okiem na butelkę, ale po namyśle postanowił nie pić kolejnego kieliszka. Czas wracać do domu.
Wstał zza biurka, narzucił na siebie ciemną szatę i machnięciem różdżki zgasił świece w lichtarzu. Gabinet pogrążył się w półmroku, rozświetlonym tylko ogniem na kominku. Jego własna sylwetka pojawiła się na ścianie; wielka i przerażająco zdeformowana w świetle drżących płomieni. Przypominała groteskowe starożytne demony.
Demony, które przyjdą zabrać ze sobą ten pieprzony świat..
Owinął się połami szaty i wyszedł łupiąc głucho drzwiami.
Jedna z drewnianych belek osunęła się z cichym chrzęstem krzesząc snop iskier, które zamigotały przez chwilę ozłacając wnętrze kominka. Płomienie buchnęły mocniej opromieniając gabinet i zatańczyły na wypolerowanym drewnie biurka i komody i miękkiej skórze foteli. Przyjemne ciepło rozeszło się dookoła gdy wesoły ogień trzaskał na palenisku rozjaśniając wszystko dookoła. Wszystko nabrało barw.
Wtorek, 31.03
Hermiona podkuliła nogi i odruchowo pogłaskała Krzywołapa, który wskoczył na kanapę i położył się koło niej. Położył to źle powiedziane. Zwalił się ciężko na jej bok. Zachichotała wesoło i zawołała głośno:
- Ron! Widziałeś Proroka?! Wreszcie widać, że Ministerstwo zaczyna myśleć! Mówiłam ci, że wszystko się zmienia, ale mi nie wierzyłeś..
Ron grzebał się w kuchni. Próbował wylewitować szklanki z herbatą, ale jakoś nie bardzo mu to wychodziło.
- Nawet Harry mi uwierzył - dobiegł go głos z salonu i różdżka zadrżała mu z rękach. Można się było domyślić rezultatu: szklanki zachybotały się po czym poleciały na ziemię tłukąc się w drobny mak.
- **** mać! - warknął Ron i skrzywił się, kiedy usłyszał jak Hermiona nabiera głośno powietrza.
Dziewczyna podniosła się z kanapy nie przejmując się urażonym Krzywołapem. Ron stał bez ruchu gapiąc się jak do niego podchodzi. Kiedy była już o krok od niego, nagle spojrzał pod nogi.
- Jakie jest zaklęcie czyszczące? - zapytał nerwowo i cofnął się o krok. - Uważaj, wleziesz w to!
Hermiona machnęła różdżką mówiąc cichutko 'Chłoszczyść' i rozlana herbata nagle znikła. Machnęła jeszcze raz i rozbryzgi na ścianie i szafce też znikły. Kolejny ruch ręką i niewerbalne zaklęcie i szklane okruchy wzbiły się w powietrze i uformowały dwie ładne szklanki.
Wtedy Hermiona zrobiła jeszcze jeden krok i objęła Rona ramieniem.
- Nie masz się co tak złościć, przecież nic się nie stało - powiedziała, uśmiechając się i patrząc mu w oczy.
- Czemu nie możesz po prostu przypomnieć mi zaklęcia?! Tylko sama to sprzątasz?!
- Przepraszam, to tak odruchowo.. - nadal nie odrywała wzroku od jego oczu i wreszcie spojrzał na nią. - Nie myślałam, że to aż tak cię zdenerwuje..
Ron uśmiechnął się lekko w odpowiedzi.
- Ok, to nieważne.. - wymamrotał niewyraźnie.
Hermiona przytuliła się mocno do niego i oparła głowę na jego ramieniu. Chłopak zawahał się chwilę, po czym wolno uniósł ręce i oparł je lekko na jej plecach. Hermiona przekrzywiła głowę i jej usta znalazły się tuż przy jego uchu. Już miała zacząć go całować, kiedy usłyszała głośne 'miał' i Ron odsunął się od niej.
- Och, Krzywołap! - zawołał z uśmiechem i spojrzał na Hermionę. - Wiesz co, on się chyba za tobą stęsknił!
Zdezorientowana popatrzyła na dół, na ocierającego się o nich kota i również się uśmiechnęła.
- Faktycznie, ale ja też się stęskniłam.. za tobą.. - pochyliła się i pocałowała go lekko.
Ron zamarł na sekundę, po czym odsunął się na nowo. Hermiona spojrzała na niego niepewnie.
- Zmęczony jesteś? - zapytała, odgarniając mu włosy z czoła pieszczotliwym gestem.
- Jestem padnięty! Chyba ostatnie zajęcia mnie dobiły. Wiesz, omawialiśmy różne sposoby osaczania podejrzanych - potwierdził. - I mieliśmy ćwiczenia w terenie.. I przy tej pogodzie to była porażka.. mówię ci, zupełna! Przemokliśmy do suchej nitki. Aż mi po plecach ciekło! - rozgadał się. Mówiąc to obrócił się od niej i podszedł do zlewu - Nadal chcesz herbaty? To zaparzę nową. Nie przejmuj się, dam sobie radę - nalał wodę do czajnika i postawił na kuchence. Po czym nagle dodał - Ja chyba pójdę już się położyć. Jutro mamy ciężki dzień i wolałbym być w formie..
Dziewczyna stała przez chwilę w miejscu, zaskoczona jego nagłym gadaniem.
Musi być naprawdę skonany skoro tak bredzi - przeszło jej przez głowę, z jakąś czułością. Sięgnęła do szafki na ścianie i wyjęła herbatę po czym poklepała go po ramieniu.
- Idź się wykąp i zawołaj jak skończysz. Wezmę szybki prysznic i do ciebie przyjdę.. - dorzuciła ze znaczącym uśmiechem.
- Dziękuję Miona - odparł Ron i poszedł do łazienki.
Hermiona westchnęła i odstawiła czajnik. Nasypała herbaty do szklanki i machnięciem różdżki napełniła ją gorącą wodą. Oparła się plecami o szafkę i popatrzyła na niewielką kuchnię w jej apartamencie. Nic nie było tu nowe - wszystko dostali od jej rodziców oraz od państwa Wesley i wielu znajomych.
Po Bitwie o Hogwart wrócili do Nory, ale na noc zarówno Harry jak i Hermiona aportowali się na Grimmauld Place. Hermiona jeszcze nie do końca doszła do siebie po tym jak całowała się z Ronem. Potrzebowała czasu, żeby pójść z tym dalej. Przez miesiąc mieszkała u Harry'ego. Kingsley zaproponował jej stanowisko asystentki Tylera Rockmana w Biurze Badań Naukowych w Ministerstwie Magii, które przyjęła z wielką radością. Mogła wreszcie zacząć żyć jak dorosła. Żyć pełnią życia, a nie kryć się i uciekać jak przerażona, zaszczuta nastolatka, która każdego dnia spodziewała się, że ten dzień może być jej ostatnim.
Popijając niewielkie łyki herbaty wspominała ostatnie miesiące. Kingsley zmobilizował najlepszych Aurorów do odnalezienia jej rodziców i najlepszych magomedyków do przywrócenia im pamięci. Tak więc przeniosła się na krótko do rodziców, ale wtedy właśnie rozkwitł jej związek z Ronem. Spotykali się kiedy tylko mogli - kiedy tylko ona kończyła pracę, a on zajęcia w Programie Aurorów, na które dostał się razem z Harry'm. Przeniosła się do Nory, ale mimo tego, że kochała Wesleyów, nie mogła sobie wyobrazić mieszkania z nimi pod jednym dachem na dłuższą metę. Krępowało ją to, że mogła spać z Ronem bez ślubu - choć nie robili im żadnych wyrzutów z tego powodu. Męczyło ją to, że za każdym razem jak szli wieczorem do ich pokoju - spojrzenia wszystkich zdawały się mówić, że doskonale wiadomo o co chodzi. Wkurzały ją domyślne uśmieszki przy śniadaniu. Przecież, na miłość boską, nie szli kochać się za każdym razem, kiedy po kolacji wracali na górę! Doszło do tego, że uzgodnili, że nie będą wracać do pokoju razem, żeby nie wzbudzać żadnych uwag.. Jednak przelało jej się, kiedy któregoś dnia przy śniadaniu ją zemdliło i pobiegła do toalety, a kiedy wróciła, wszyscy mieli na twarzach radosne uśmiechy i posypały się komentarze. Pamiętała dokładnie, że to był pierwszy raz, kiedy wrzasnęła 'Mam dość waszych poronionych domysłów!!!' i wyszła trzaskając drzwiami, co oczywiście tylko dolało oliwy do ognia. Wiadomo, humorki ciążowe, hormony...
Tego dnia prosto z ministerstwa Hermiona poszła do swoich rodziców i wypłakała im się w rękaw. Helen Granger natychmiast zrozumiała o co chodzi i w ciągu zaledwie tygodnia znalazła i wynajęła im niewielkie mieszkanko w Londynie. Naturalnie w mugolskiej części, bo przecież nie miała znajomości wśród czarodziejów, ale to się nie liczyło. Nareszcie byli sami, na swoim, mogli robić co i kiedy chcieli!! Za jakiś czas, kiedy Ron zacznie pracować i będą mogli odłożyć trochę pieniędzy, znajdą jakiś domek w czarodziejskim świecie..
Ron wszedł szybko do łazienki, odkręcił kran i rzucił z siebie ubranie w iście ekspresowym tempie. Kiedy wszedł pod prysznic, woda nie była jeszcze gorąca, ale zanim się zamoczył, zdążyła się nagrzać. Zakręcił kran, wmasował szampon we włosy, namydlił się i odkręcił go na nowo. Spłukując się powoli zaczął się rozluźniać. Napięcie spływało z niego falami, jak mydło ze strugami wody. Stał tak chwilę dłużej, żeby się zrelaksować. W końcu zakręcił wodę, wyszedł na dywanik przed prysznicem i wytarł się porządnie grubym, miękkim ręcznikiem. Założył oczywiście brązową!! piżamę i szybko umył zęby. Może jak się pospieszy to zdąży zasnąć zanim Hermiona przyjdzie?
Nie przesadzaj! odezwał się cichy głosik w jego głowie.
Wychodząc z łazienki zawołał głośno 'Skończyłem!' i poszedł szybkim krokiem do pokoju. Nie włączając światła, po ciemku podszedł do łóżka i rzucił się na poduszkę.
Hermiona nie traciła czasu w łazience. Szybko weszła do pokoju, zamknęła delikatnie drzwi, żeby Krzywołap nie przyszedł spać z nimi i wśliznęła się pod kołdrę. Kładąc głowę na poduszce zamarła zorientowawszy się, że Ron leży na boku, plecami do niej i oddycha głęboko. Przytuliła się do niego i położyła rękę na jego boku po czym zsunęła ją na jego brzuch. Ron drgnął, przytrzymał jej dłoń swoją i wolno się obrócił.
- Jesteś aż tak zmęczony? - szepnęła mu do ucha.
- Och, jakoś przeżyję - odparł, co ją trochę zaskoczyło, ale postanowiła obrócić to w żart.
- Podobno nie ma nic lepszego na sen jak dobry seks..
Zaczął wolno ją rozbierać, ale nagle zesztywniał.
- Możesz dziś..? - zapytał nerwowo.
- Przecież wiesz, że zaklęcie antykoncepcyjne działa dobrze - Hermiona była coraz bardziej zdziwiona. Jakoś zawsze to ona musiała o tym pamiętać..
- Wiem, ale..
Kochali się spokojnie i miarowo. Ron zaciskał oczy i starał się skupić na zapachu szamponu i kiedy w końcu doszedł, Hermiona była już odprężona i uśmiechnięta. Przechylił się na swoją stronę łóżka i zamykając oczy cmoknął ją w czoło.
- Dobranoc..
Środa, 01.04
Siadając przy stole nauczycielskim, Snape wziął do ręki wczorajszego Proroka. Jakoś do tej pory nie miał czasu go przeczytać. Przesunął wzrokiem po zdjęciu Ministra i zaczął czytać. Kiedy doszedł do fragmentu o tym jak odmówił odpowiedzi reporterowi, skrzywił się. 'Prawie rok temu dyrektor Snape pokazał nam zupełnie nową twarz okazując się jednym z bohaterów wojny z Tym Którego Imienia nie Wolno Wymawiać, a nie zatwardziałym Śmierciożercą i zwolennikiem zasady czystej krwi. Czyżby jednak nie było dymu bez ognia?'
Cholera. Zaraz znowu się zacznie wyciąganie na wierzch całej mojej historii... Jakby artykułami o mnie nie mogli wytapetować już całego Ministerstwa!
- Dzień dobry, Severusie - usłyszał głos Minerwy i skinął jej w odpowiedzi. - Co znowu tam nawypisywali? - zapytała czarownica, odsuwając krzesło i siadając koło niego.
Radosny gwar uczniów w Wielkiej Sali był na tyle głośny, że mogliby sobie spokojnie porozmawiać, ale Snape nie lubił pogawędek w takim miejscu. Być może było to już 'skrzywienie zawodowe' wynikające z 20 lat szpiegowana?
- Nic takiego - uciął. - Dzień dobry, Horacy - dorzucił, odpowiadając Slughornowi, który w eleganckiej szacie siadał dwa krzesła dalej z miną jakby miał świat u stóp.
Minerwa sięgnęła po gazetę.
- Pozwolisz? - i zaczęła czytać.
Westchnęła w duchu na komentarz o Snapie.
Żeby zajęli się czymś innym i dali mu spokój.... Od czasu, kiedy Harry Potter wyjawił fragmenty wspomnień Snape'a i przedstawił światu jego prawdziwą rolę, starsza kobieta miała wrażenie, że jej świat stanął do góry nogami. Pewnie czuli się tak wszyscy nauczyciele... i najprawdopodobniej większa część czarodziejskiej społeczności.
Przez chwilę nie wiedziała czemu Dumbledore pozwolił na proces Severusa, ale kiedy w ciągu paru dni wysłuchiwała zeznań jego i wielu świadków, ZROZUMIAŁA. Chwilami płakała ze wstydu za to, jak traktowała tego człowieka, który poświęcił swoje życie po to, żeby uratować świat czarodziejów. Odmawiając sobie prawa do przyjaźni miał dookoła tylko wrogów. Przez całe lata ryzykował życiem wiedząc, że każdy dzień może być tym, kiedy Voldemort obwieści mu, że przejrzał jego podwójną grę i go zabije... Robił co tylko mógł, żeby ochronić ludzi, którzy go nienawidzili, przez co wystawiał się na wymyślne tortury. Pogardzany, odrzucany przez innych, przybrał maskę obojętności. Nauczył się ukrywać uczucia wiedząc, że jeśli pokaże, że mu na czymś, na kimś zależy, straci to bezpowrotnie.
Przygotowując wspomnienia dla Harry'ego musiał wiedzieć, że nadchodzi koniec. Nie miała najmniejszego pojęcia ile musiało go to kosztować.... Wiedziała tylko tyle, że ona nie byłaby w stanie się na to zdobyć.
Błagając Voldemorta we Wrzeszczącej Chacie by pozwolił mu pójść poszukać Pottera nie błagał o własne życie, ale o to by zdołał chłopakowi przekazać fiolkę ze wspomnieniami. Wywiązać się z ostatniego zadania, po którym mógł już umrzeć i pójść dalej.
Zdała sobie sprawę z tego, że musiał wiedzieć, że tej wojny nie przeżyje. Nie chcąc atakować w czasie walki tych po stronie Światła skazywał się na śmierć z rąk 'swoich' Śmierciożerców. Równocześnie z odejściem Dumbledora znikła jedyna osoba, która wiedziała kim jest naprawdę. Wszyscy po stronie Zakonu byli przekonani, że jest zdającą i mordercą i każdy z nich tylko marzył, żeby stanąć przed nim z różdżką w ręku.
Tej nocy dwóch ludzi szło do Zakazanego Lasu powtarzając w duchu 'Zaraz umrę'...
Nie tylko ona płakała na sali. Wiele czarownic ocierało oczy chusteczkami, a czarodzieje odwracali wzrok i zagryzali wargi. Jak można się było spodziewać, ton artykułów na jego temat szybko się zmienił. Zamiast oskarżeń i cynicznych komentarzy pojawiło się współczucie dla tego człowieka, a potem lawina uznania i hołdu. Severus został oczyszczony ze wszystkich zarzutów i ogłoszony bohaterem wojennym.
Tego dnia prawie uciekł z sali sądowej i ukrył się w już praktycznie odbudowanym Hogwarcie. Kiedy Minerwa poszła do jego komnat, żeby sprawdzić czy wszystko w porządku, zobaczyła tego mężczyznę klęczącego obok fotela przy kominku i szlochającego jak dziecko. Wyszła na palcach i jak najciszej zamknęła za sobą drzwi. Przyszło jej do głowy, że właśnie tak zamknęły się drzwi jednego rozdziału w życiu Severusa...
Otrząsnęła się ze wspomnień, doczytała artykuł do końca i postanowiła go trochę rozweselić.
- Jestem absolutnie pewna, że zgłoszą się do ciebie z propozycją uczenia eliksirów.
Snape odsunął od siebie talerz na którym były jeszcze resztki white puddingu i sięgnął po kawę. Minerwa, nie lubiąc obfitego śniadania nalała sobie owsianki.
- Tylko jeśli im życie niemiłe - odparł.
- W takim razie powinni zatrudnić Lockharta. Już sobie wyobrażam lekcje z nim... Warzyliby tylko amortensję, bo do całej reszty eliksirów lubicie wrzucać różne paskudztwa, które pobudziłyby jego fiołkową szatę i skalały powietrze niemiłym zapachem... - Minerwa zobaczyła w czarnych oczach wyraz rozbawienia, więc ciągnęła. - Swoją drogą ja też się zastanawiam czemu im potężniejszy eliksir, tym bardziej obrzydliwe składniki... - zacisnęła usta i uczniom musiało wydawać się, że właśnie się rozzłościła.
Snape nasypał sobie trochę cukru i wzruszył ramionami.
- Już widzę amortensję w jego wydaniu... Co do składników, naprawdę chcesz, żebym ci o tym opowiedział? Gwarantuję, że zaczniesz omijać skrzydło szpitalne szerokim łukiem.
- Dobrze, już dobrze, daruj sobie! - kolejny wyraz rozbawienia i lekkie wygięcie kącika ust oznaczało, że znów się jej udało. - Poważnie to co myślisz o tym projekcie?
Snape odchylił się na krześle i upił trochę kawy.
- Prawdziwym charłakom żadna szkoła nie pomoże. Nie mają żadnych czarodziejskich umiejętności i się ich nie nauczą. Może tylko wróżbiarstwo im się uda, bo do tłuczenia szklanek i rozsypywania fusów nie trzeba umieć machać różdżką. Ale pomiędzy charłakami trafiają się tacy, którzy mają ... bardzo ograniczone zdolności magiczne. Nigdy nie osiągną takiego poziomu, żeby trafić do Hogwartu, ale dobrze jeśli będą mogli nauczyć się podstaw, paru zaklęć... To z pewnością pomoże im się zintegrować ze społecznością czarodziejów. Sądzę, że... - zawahał się. - Ministerstwo zamierza skoncentrować się właśnie na tego typu ludziach, a Prorok, jak zwykle, poprzeinaczał fakty. Mają do tego wybitne zdolności - dodał, szyderczo wydymając wargi.
Czwartek, 02.04
Zapowiadał się cudowny dzień. Słońce dopiero co wzeszło, po bezchmurnym, niebieskim niebie przemykały nisko jaskółki, zwiastując kolejny deszcz, ale nie warto było o tym myśleć. Póki co przez otwarte okno w kuchni słychać było świergot ptaków, pohukiwanie gołębi na dachu i szum samochodów dochodzący z pobliskiej ulicy. Wiosna przyszła nadzwyczaj wcześnie tego roku - w powietrzu czuć było jakiś słodkawy zapach kwiatów - chyba forsycji. Oddychanie sprawiało przedziwną radość.
Ron szybko jadł śniadanie. Tost trochę się przysmalił, więc musiał pochylić się nad stołem, żeby okruszki nie sypały się na podłogę. Prawie poparzył sobie usta gorącym bekonem, a jajko rozmazało mu się po talerzu. Nie mógł zebrać go spieczonym pieczywem, więc na koniec po prostu wylizał talerz. Zerkając na zegarek wstał gwałtownie, złapał w drugą rękę szklankę z sokiem pomarańczowym i pijąc duszkiem podszedł do zlewu. Dopijając sok wstawił cichutko talerz i postawił obok szklankę. Kiedy się odwrócił, jego wzrok padł na stół, na którym leżały jeszcze sztućce. Cholera, zapomniałby! Jeden krok i był już przy stole, zebrał je i odłożył delikatnie do zlewu. Nerwowo rzucił okiem na zegarek jeszcze raz - już po siódmej!! Sięgnął po różdżkę leżącą na stole... i wypuścił gwałtownie powietrze na widok wchodzącej do kuchni Hermiony.
- Yyy... Miona, muszę lecieć, spóźnię się - chrząknął, spowalniając jednak trochę ruchy.
Hermiona ziewnęła, uśmiechnęła się radosnym, porannym uśmiechem i odgarnęła niesforne włosy na plecy.
- Dzień dobry kochanie... ale z ciebie dziś ranny ptaszek... - podeszła i podniosła ku niemu twarz czekając na buziaka.
Ron musnął ustami jej policzek, ominął ją, złapał torbę i podszedł do drzwi.
- Wiem, ale biegnę do... biblioteki. Mam jedną rzecz do sprawdzenia...
- Bibliotekę otwierają u was o siódmej rano??? - Hermiona aż otworzyła szerzej oczy, ale Rona już nie było, został tylko przyjemny zapach jego wody po goleniu. W tym samym momencie dobiegł z salonu trzask aportacji i tylko go widziała.
Przeciągając się podeszła do Krzywołapa, który spał na torbie po zakupach leżącej na podłodze.
Czemu koty kładą się w takich idiotycznych miejscach? przyszło jej do głowy, kiedy ukucnęła przy futrzaku i pogłaskała go za uszami. Kot rozrmruczał się z zadowolenia i przekrzywił głowę.
- Wiesz co, jesteś ostatnio większym pieszczochem niż Ron - powiedziała cicho. - Ten zamienił się w kujona... Dwa miesiące do egzaminów, a ten już zrywa się bladym świtem i ryje... nie wiem czy nie odbiło mu bardziej niż mi...
Wstała i zaczęła krzątać się po mieszkaniu. Nie musiała spieszyć się do pracy, bo miała bezpośrednie połączenie przez sieć Fiuu, więc spokojnie poszła się umyć, ubrać, a potem usiadła do śniadania przy okazji robiąc bardzo delikatny makijaż.
Tymczasem ryjący Kujon aportował się w ogrodzie przed budynkiem szkoły. Poprawił szybko swoją szatę, przykrył dłonią usta, chuchnął mocno i nabrał powietrza sprawdzając swój oddech. Mierzwiąc włosy podszedł energicznym krokiem do olbrzymich drzwi i pociągnął do siebie. Uchyliły się z cichym skrzypieniem ukazując duży, jasny hol z szerokimi, półkolistymi schodami wiodącymi po obu stronach na piętro.
Wszędzie jeszcze było cicho i jego kroki odbijały się głośnym echem, kiedy wbiegał po dwa stopnie na pierwsze piętro. Na górze skręcił w lewo i poszedł w kierunku dużej sali położonej na końcu korytarza. Tam w południe wszyscy studenci mogli kupić sobie coś na obiad, usiąść przy stołach i zjeść.
I tam, za kontuarem, stała ponętna blondynka, która odwróciła się na dźwięk otwieranych drzwi i zawołała radośnie 'Ron!!'
Wyszła w jego kierunku i Ron, idąc do niej, nie mógł oderwać od niej rozanielonego wzroku. Dziś miała na sobie krótką czarną spódniczkę, która ukazywała zgrabne nogi 'aż po samą szyję' i dopasowaną bluzkę w krwistoczerwonym kolorze, wspaniale podkreślającą obfity biust. Długie, proste blond włosy opadały na plecy.
Ron porwał ją w ramiona i wpił się w jej wargi całując gorączkowo na powitanie.
- Angelique... - wyszeptał, kiedy odsunął się, żeby nabrać powietrza.
Nie pozwoliła mu powiedzieć nic więcej i przez chwilę całowali się szaleńczo, gwałtownie, starając się przylgnąć jedno do drugiego jeszcze mocniej. Kiedy jedna z jego dłoni zjechała z jej pośladków niżej i podciągnęła w górę spódniczkę, Angelique odsunęła się lekko.
- Ron, nie tu... nie teraz... Pani Gordon zaraz przyjdzie... - przecząc sobie samej zaczęła pocierać nogą o jego łydkę.
- Wyglądasz tak, że mam ochotę wziąć cię choćby ta sala była już pełna - wydyszał urywanym głosem, ale posłusznie uniósł ręce do góry.
- Po co tak wcześnie przyszedłeś? - zapytała, biorąc go za rękę i ciągnąc w kierunku niewielkiego pomieszczenia za kontuarem, który służył jako niewielki składzik zapasów jedzenia i picia.
- Nie mogłem spać - zełgał, choć wcale nie tak bardzo. Zasypiając miał w głowie tylko ją i budził się parę razy w nocy z niespokojnego snu, żeby sprawdzić czy już może wstać i wyrwać się z domu.
- Pomożesz mi przenieść butelki za kontuar?
- Jasne, kwiatuszku - zatrzasnął za sobą drzwi i pchnął ją lekko na ścianę. - Ale skoro ci pomogę, to zrobimy to dwa razy szybciej, więc mamy trochę czasu...- zaczął ją całować.
Dopiero po dłuższej chwili odsunęła go od siebie zapinając bluzkę drżącymi rękoma, a on cofnął się i poprawił swoją szatę. Oboje ciężko oddychali.
Ron otworzył ostrożnie drzwi i rzucił okiem czy nikogo nie ma w sali. Nadal byli sami, więc otworzył je zupełnie.
- Co mam... przenieść?
Angelique odrzuciła do tyłu włosy i wskazała parę skrzynek stojących po prawej stronie od drzwi. Ron machnął różdżką i wylewitował je wolno, jedną po drugiej, za kontuar. Dziewczyna spoglądała na niego w niemym podziwie, co najwyraźniej mu schlebiało, bo policzki zaczerwieniły mu się lekko. Czy też raczej jeszcze bardziej, biorąc pod uwagę, że jeszcze nie doszli zupełnie do siebie po pieszczotach.
- Jesteś... jesteś niesamowity! Jak ci się udaje przenosić takie ciężkie rzeczy?!
- No wiesz... po roku ścigania Czarnego Pana wyrobiłem sobie rękę - odparł chełpliwie. Specjalnie nie wymówił imienia, żeby nie psuć atmosfery.
Angelique otworzyła pierwszą skrzynkę i zaczęła wyjmować butelki z piwem kremowym, wodą i sokami i ustawiać je na półkach pod ladą. Ron stał z boku i podziwiał jej krągłości.
Po chwili usłyszeli łoskot drzwi wejściowych do budynku. Angelique przysunęła się gwałtownie do Rona i całując go w szyję wyszeptała:
- Przyjdziesz po mnie w południe? I pójdziemy do ciebie?
- Jak zwykle...
- Jesteś pewien, że.... jej nie będzie?
Ron pokiwał głową, czując jak przyspiesza mu serce. Wiedział, że igra z ogniem, ale w tej chwili czuł, że załatwiłby rogogona węgierskiego gołymi rękami. Szybko przeszedł na drugą stronę kontuaru i usiadł przy pierwszym stole. Niespiesznie wyciągnął książkę z Przepisów dotyczących Osób Niematerialnych i zaczął udawać, że się uczy.
Po paru chwilach zaczęli przychodzić pierwsi studenci. Niektórzy mieli zwyczaj wpadać na śniadanie jeszcze przed rozpoczęciem zajęć, inni przychodzili, żeby przywitać się z kumplami. Zrobił się ruch i zamieszanie, zaczęło być gwarno. Ron skorzystał z okazji, zebrał swoje rzeczy i zniknął. Zszedł do holu, wypełnionego innymi studentami i zaczął rozglądać się w poszukiwaniu Harry'ego.
- Ron! Tutaj! - usłyszał wołanie swojego przyjaciela, przebijające się w ogólnym hałasie. Spojrzał na górę i zobaczył Harry'ego stojącego na piętrze. Musiał wejść na górę z prawej strony, kiedy Ron schodził w dół po lewej.
Pomachał mu ręką i wszedł na górę.
- Cześć, chłopie. Jak się masz? - klepnął Harry'ego mocno w ramię.
- W porządku. A ty?
Ron kiwnął głową i ruszyli powoli w kierunku klasy, w której mieli mieć pierwsze zajęcia. Lawirując między uczniami i nauczycielami kontynuowali rozmowę, przerywając ją czasem, żeby przywitać się z tym czy owym.
- Jak ma się Ginny? Udała wam się randka w Hogsmeade?
- Jasne! Co prawda było zimno - Harry aż zatrząsł się na wspomnienie, - ale za to nie padało. Więc połaziliśmy sobie po sklepach, poszliśmy do Pani Puddifoot i potem pochodziliśmy trochę po lesie i zbieraliśmy jakieś kwiatki.
Ron zaśmiał się, machnęli ręką starszemu o rok Stephanowi, najlepszemu z całego drugiego roku i przywitali grzecznie z ich profesorem z Technik Tropienia.
- Ciężko sobie wyobrazić wielkiego Harry'ego Pottera, który zbiera kwiatki... - parsknął śmiechem.
- I to do tego tylko niebieskie i białe, bo innych nie chciała. I wiesz co, kazała mi podarować je Stworkowi! - Harry zachichotał na wspomnienie miny skrzata. To przypomniało mu coś innego. - A jak ma się Hermiona?
Ron poczuł się, jakby oblano go kubłem zimnej wody.
- Dobrze - postarał się nadać swojemu głosowi radosny ton. - Siedzi od rana do wieczora w Ministerstwie i w zasadzie nie wraca do domu. Pracują teraz nad jakimś programem leczniczym czy coś w tym guście, wszystko ma być gotowe na rozpoczęcie następnego roku szkolnego i mają urwanie głowy.
- To dlatego się dziś prawie spóźniłeś? - zwolnili podchodząc do klasy i Harry postawił na ziemi skórzaną teczkę z książkami, rolkami pergaminu i piórem.
- Spóźniłem się...? - Ron oparł się o ścianę i pozorując kucanie pochylił głowę.
- No wiesz, jak wszedłeś do szkoły to była już prawie ósma...
- Ach... jakoś tak wyszło...
- Odrabiamy zaległości? - Harry spojrzał domyślnie na przyjaciela. - Jak nie można wieczorem, to można...
- Się macie!- usłyszeli dudniący głos Jamesa, co uchroniło Rona od udzielenia odpowiedzi.
James miał już prawie 28 lat. Po wielu próbach udało mi się dostać do Programu Szkolenia Aurorów i w ten sposób wylądował w tej samej grupie co Ron i Harry. Jak można się było spodziewać, Harry natychmiast zaprzyjaźnił się z nim. Może chodziło o imię, może po prostu o swobodny sposób bycia, o zwariowane pomysły... w każdym razie skumplowali się natychmiast.
James rąbnął ich porządnie po plechach tak, że Harry niemal stracił równowagę i zaczął dopytywać o esej z ochrony otoczenia, który mieli na dziś napisać.
Dzisiejszy poranek należało z pewnością uznać za zmarnowany. Norris w zasadzie tylko przekładał pisma z boku na bok. Dziś rano wpadł do niego David Lawford, jego najbliższy przyjaciel i podrzucił mu rolkę pergaminu jednocześnie pokazując mu na migi, że ma nic nie mówić. Gadał przy tym jakieś idiotyzmy, po czym zebrał się nagle i wyszedł. Od tego czasu Norris przeczytał to cholerne pismo z pięć razy, za każdym razem z większym obrzydzeniem. Na pewno nie był to Prima Aprilis.
Ministerstwo Magii, Londyn, 1szy Kwiecień 2015
Departament Wiedzy i Zdolności Magicznych
Kancelaria Wydziału Programu Nauczania - Douglas Jimm
Status 2 - obieg wew.org. (zgodnie z Rozporządzeniem z 8 sierpnia 1985 roku o ochronie informacji, art. 5.1 z późn.zm.)
Dotyczy:
Projekt Pomocy w Wyrównaniu Zdolności Magicznych
Projekt Pomocy w Wyrównaniu Zdolności Magicznych, zwany dalej PPWZM, zakwalifikowany został przez Ministra Magii Kingsleya Shaklebolta jako Projekt Priorytetowy w myśl rozumienia przepisów o Projektach Priorytetowych.
W związku z powyższym faktem Minister powołał do życia w trybie natychmiastowych Komitet Wykonawczy, którego celem jest jak najszybsza realizacja projektu. Alokacja środków dedykowanych w dniu dzisiejszym nie wpływa na sytuację pozostałych spraw prowadzonych przez Departament Wiedzy i Zdolności Magicznych.
W przypadku niemożliwości realizacji pozostałych czynności istnieje potrzeba ustanowienia szczególnej drogi odwoławczej wobec czynności, które w żaden sposób nie mogą wpłynąć na sytuację prawną podmiotów czynności.
Stanowisko Ministra przedstawione we wniosku o powołanie Komitetu Wykonawczego uznać należy za prawidłowe w stanie faktycznym...
Potarł skronie czując coraz mocniejszy ból głowy.
Co za brednie. Rzucił pergamin na biurko i wstał z trudem odsuwając aksamitny fotel po grubym dywanie. Podszedł do drzwi i otworzył je gwałtownie. Jego sekretarka siedząca na wprost aż podskoczyła.
- Flynn - warknął do niej. - Niech pani przyniesie mi eliksir przeciwbólowy. Albo smocze łuski. Szybko - dorzucił i wrócił do swojego gabinetu.
Wchodząc zastanowił się co ma dziś zrobić. Dochodziło południe. A może by tak namówić Davida na lunch i dowiedzieć się czegoś więcej?
Ale to dopiero jak ta zdzira przyniesie mi to, co jej kazałem.
Minuty ciągnęły się powoli. Jakaś przedwcześnie obudzona mucha łaziła niemrawo po podłodze przy oknie. Przez chwilę przypatrywał się jej, a potem postawił na niej but i starannie rozgniótł.
W tym momencie rozległo się pukanie do drzwi. Usiadł wygodnie, wziął do ręki jakiś pergamin i pióro, żeby sprawiać wrażenie ciężko pracującego.
- Wejść!
Pani Flynn otworzyła drzwi i weszła niepewnie do środka. W prawej ręce trzymała niewielką fiolkę z mętnym płynem.
- W ambulatorium powiedzieli, że to zadziała szybciej niż smocze łuski - podała mu ją nerwowo.
Bez słowa wyrwał jej fiolkę z ręki, odkorkował i wypił do końca. Skrzywił się czując niezbyt przyjemny, mdławy smak.
- Potrzebuje pan czegoś jeszcze, panie Norris? - zapytała.
- Nie - odparł, po czym, widząc, że nie zareagowała natychmiast, dodał. - Wracaj do roboty, nie potrzebuję cię.
Pani Flynn nie czekała ani chwilę dłużej. Wyszła szybko z gabinetu i zamknęła za sobą drzwi.
Norris pospiesznie podszedł do kominka i wrzucił szczyptę proszku Fiuu w płomienie. Klękając na marmurowej podłodze powiedział niezbyt głośno, tak, żeby ta jędza nic nie słyszała:
- Gabinet Davida Lawforda - i włożył głowę w zielone płomienie.
Otwierając oczy zobaczył przed sobą ogromne biurko, zawalone stertami dokumentów. Zwoje pergaminów, pióra, trochę rozlanego atramentu... a za biurkiem siedział pochylony David. Wyglądał na zmęczonego. Przetarł oczy i spojrzał w stronę kominka.
- Peter! Jak miło, że się wreszcie odezwałeś! Już myślałem, że tu umrę z nudów! - powiedział z nieukrywanym sarkazmem.
- Odezwałbym się wcześniej, ale miałem urwanie głowy - Norris zerknął w lewo, żeby sprawdzić, czy drzwi do sekretariatu Davida są otwarte, czy nie. Były otwarte.
- Co nowego?
- Nie masz ochoty na obiad?
Lawford popatrzył nieprzytomnym wzrokiem na zegarek i pokiwał głową.
- Spotkamy się w Atrium, przy Fontannie, dobra? Daj mi tylko tu skończyć...
Norris skinął głową i wycofał się do swojego gabinetu. Otrzepał szatę i wyszedł z gabinetu, nie zaszczycając swojej sekretarki choćby jednym spojrzeniem.
Czekał tylko chwilę. W tym czasie wymienił pozdrowienia z paroma czarodziejami, których znał i zlekceważył paru innych, za którymi nie przepadał. Lawford wysiadł w końcu z windy i podszedł do niego.
- Gdzie idziemy? Aportujemy się gdzieś na Pokątną? Odkryłem ostatnio całkiem fajną knajpkę, mówię ci, wino aż się leje i kelnerki słodkie jak Kirke!
- Nie, to ja ci pokażę dobre miejsce - Norris potrząsnął przecząco głową i ruszył w kierunku toalet, którymi mogli wyjść do mugolskiego Londynu.
Idąc nic do siebie nie mówili. Norris przetrasmutował ich ubrania na bardziej odpowiednie tam, gdzie się wybierali i schowali różdżki. Dopiero po wyjściu na ulicę i dyskretnym wmieszaniu się między ludzi Norris wyjaśnił:
- Chciałem porozmawiać o tym papierku, który mi rano podrzuciłeś.
- I uznałeś, że lepiej będzie zrobić to z dala od naszego świata - dokończył za niego Lawford.
- Nigdy nie wiadomo gdzie się kto pojawi. Wiesz kogo ostatnio widziałem u golarza? Dolores Umbridge...Teraz będę się spodziewał wszystkiego! - Norris fuknął z niezadowoleniem i przystanął, żeby zorientować się gdzie są.
Stali nieopodal skrzyżowania z jakimś wielkim budynkiem, z którego wylewał się tłum ludzi objuczonych torbami. Zaraz obok był niewielki dom, którego parter został wymalowany na żółto-czerwony kolor, a nad wejściem widniał wielki znak M. Przed wejściem stał panel ze zdjęciem bułki z mięsem i warzywami w środku. Lawford przystanął nagle.
- Merlinie! Powiedz mi, że to nie tu idziemy! Ja wiem, co to jest! Tego gówna jeść nie będę!
Norris zaśmiał się.
- Jasne, że nie. Ale po tym poznaję, gdzie mam iść. Chodź, nie panikuj. Po tym żarciu nieuchronnie wylądowalibyśmy w Św. Mungu!
Przeszli parę przecznic i weszli do niewielkiego lokalu o wdzięcznej nazwie 'The Foyer at Claridge's'. Kelner natychmiast podszedł do nich i potwierdziwszy, że potrzebują stolik na dwie osoby, wskazał jeden niedaleko okna. Norris pokazał palcem inny, w samym kącie, oddzielony od innych niewielkim parawanem.
- Wolelibyśmy tamten, jeśli pan pozwoli...
Kelner skinął głową i poprowadził ich do końca sali. Poczekał, aż usiądą i podał menu.
- Czy panowie życzą sobie czegoś przed wybraniem posiłku?
- Jack Daniels. Dwa razy poprosimy - odparł natychmiast Norris, kelner skinął głową i zniknął.
- Ale ty jesteś grzeczny... - Lawford zaczął się rozglądać dookoła. Był już parę razy w świecie mugoli, więc nie zaczął wydawać okrzyków na widok kaloryfera, kinkietów na ścianie czy słysząc jakąś cichą rytmiczną muzykę, której zupełnie nie znał, a która wydawała się spływać z sufitu. Widać było, że zaskoczyło go co innego. - Jeśli pan pozwoli, poproszę... Czegoś takiego to już dawno nie słyszałem... Nawet dla naszego kochanego Ministra nie masz tyle cierpliwości...
- Przestań truć, bo mi obrzydzisz jedzenie. Jak widać trochę zdolności aktorskich na coś się przydaje. Swoją drogą miał być tymczasowy, a już rok siedzi na stołku i nie zanosi się, żeby się od niego odczepił...
- Bo zawsze prowizorka wytrzymuje najwięcej, jeszcze tego nie zrozumiałeś? Pamiętasz ten drewniany domek, który stoi u nas w ogrodzie? Ten, którym się tak zachwycała twoja córka? To ci powiem, że kazałem go zbudować parę lat temu, tymczasowo, żeby nasz ogrodnik mógł trzymać tam swoje narzędzia... No ale my to gadu gadu... To jak, widziałeś Dolores u golarza? Przyszła się ogolić? Jakoś nie zauważyłem, żeby miała wąsy i brodę, ale może właśnie dlatego, że tam bywa... - Lawford zaśmiał się ze swojego niewybrednego żartu.
- Przyszła do golarza, nie wiem co od niego chciała, ale w każdym razie zniknęli na chwilę na zapleczu, a potem ona wyszła, nawet na mnie nie spojrzawszy.
- Szybki numerek? - dowcip był jeszcze mnie wybredny.
- Z nią? Już lepsze te jej koty.
Zamilkli na chwilę, kiedy kelner przyniósł Jacka Danielsa. Po chwili powrócili do rozmowy.
- Ale masz rację, im dalej od naszego... świata - wymamrotał trochę ciszej Lawford, otwierając memu - tym lepiej. Nie wiadomo co Wesley jeszcze może wymyśleć. Po cholernych Uszach-Jak -Im-Tam przyszła kolej na Długie Języki czy jak to cholerstwo zwą... Merlin wie co będzie następne...
- Wiesz co, skoncentruj się na menu bo jak tak dalej pójdzie to będziemy jeść ten obiad dopiero jutro - Norris zamknął swoje i spojrzał niecierpliwie na swojego przyjaciela.
Lawford pokiwał głową i zaczął oglądać proponowane dania.
- Co to ma być...? Dania robione na życzenie, nie odgrzewamy w MIKROFALÓWCE?... Befsztyk na GRILLU...?? Skrzydełka à la KFC...? Czy oni mogliby pisać po angielsku?!
W końcu zamówili comber z dzika w marynacie z czerwonego wina i powrócili do rozmowy.
- Nasz świat schodzi na psy. Mówię ci. Popatrz, co się dzieje - Norris zamaszyście ukroił mięso.
Lawford przełknął gwałtownie czując, że musi koniecznie poprzeć przyjaciela, który był wyraźnie bardzo podminowany.
- Masz świętą rację. Ten cholerny projekt spadł nam jak z sufitu. Widziałeś tą górę papierów na moim biurku? No więc to jest teraz priorytet. I wszyscy na ten temat piszą, odpisują na pisma innych, każą odpowiedzieć na ich pisma na wczoraj i przysyłają pisemne ponaglenia. Założę się, że jak wrócę, to nie uda mi się otworzyć drzwi, bo moja sekretarka pewnie w tym czasie zawali mnie kolejnymi funtami pergaminu...
- Ale ja nie mówię tylko i wyłącznie o tych projekcie! Zobacz co oni wymyślili w ciągu paru ostatnich miesięcy! Powstał projekt ustawy o rozwodach. Na Merlina, małżeństwa czarodziejów są nierozerwalne!!! Cały czarodziejski świat wie, że kiedy zawiera się małżeństwo, to robi się to na całe życie! To jak... Wieczysta Przysięga! Wszyscy czystej krwi o tym wiedzą. Mam nadzieję, że to nie przejdzie! Potem wyskoczyła ta Granger z propozycją ochrony innych istot magicznych i pieprzyła coś o zniewolonych skrzatach domowych! Jakiś dupek od Leana... - kiedy Lawford zrobił pytającą minę, Norris dodał - wiesz, no tego z Nadzoru nad Gobinami - uśmiechnął się złośliwie używając nieoficjalnej nazwy Departamentu Finansów - zaproponował, żeby powstał specjalny bank dla szlam....
- O tym nie słyszałem...
- Chodzi o to, że szlamy nie mają skarbca w Gringocie. Mogą wymienić sobie tam pieniądze mugoli, ale nigdy nie będą miały skarbca. Więc pomysł polega na tym, że powstanie bank, w którym szlamy mogą mieć swoją kryptę i składać tam pieniądze - czy to mugolskie czy nasze. I czarodzieje będą mogli również przenieść się do tego banku. To się ponoć nazywa 'zdrowa konkurencja'. Coś tam pieprzyli o procentach i kredytach... Davy! Do cholery, czarodzieje mają jeden bank! Gringotta! - Norris walnął pięścią w stół i powściągnął się trochę, bo parę osób odwróciło się od sąsiednich stolików i spojrzało na nich. - Nie potrzeba nam tego! Po co zmieniać to co działa od setek lat! Po co?! Dla samych zmian?!
Lawford przełknął ostatni kawałek mięsa i pieczonych ziemniaków i wytarł usta.
- Wiesz co... wyraźnie widać, że te wszystkie zmiany wynikają z pojawienia się większej ilości czarodziejów mugolskiego pochodzenia.... - powiedział wolno, jakby go olśniło. - Jest ich więcej, coraz więcej. Nie znają naszej historii, nie znają naszych obyczajów... Wkraczają w nasz świat biorąc to, co im się podoba i starają się przystosować resztę do ich mugolskich upodobań...
- Cholerne szlamy... Czasami żałuję, że Czarny Pan przegrał - Norris również skończył jeść, choć na talerzu zostało jeszcze trochę. Stracił apetyt po zgrabnym podsumowaniu Lawforda. - Gdyby wygrał, to w tej chwili świat wyglądałby zupełnie inaczej!
Jego przyjaciel wzdrygnął się lekko. Wolał nie myśleć o tym, jak wyglądałby w tej chwili świat...
- Może można ich trochę przyblokować...? Wiesz, te zwariowane pomysły...
Norris popatrzył na przyjaciela w zamyśleniu. Po czym wolno pokiwał głową. Po wyrazie jego twarzy widać było, że coś mu się kluje...
- Co robisz w tą sobotę wieczorem? Jeśli zaprosimy was z Helen na kolację to przyjdziesz?
- No jasne, że tak!
Sobota, 04.04
Kolacja była bardzo wystawna. Norris zaprosił na nią również kilka innych osób. Wspólnym mianownikiem było naturalnie pochodzenie - wszyscy byli czystej krwii. Każdy z nich miał podobne poglądy. I każdy z nich miał pewne wpływy w świecie czarodziejów.
Przez godzinę wszyscy, z kieliszkami wybornego szampana i czerwonego wina rozmawiali ze sobą w sali balowej. Panie, ubrne w strojne suknie, jakby starały się olśnić wszystkich dookoła, szczebiotały radośnie. Panowie prawili im komplementy, przez chwilę uczestniczyli w plotkach i pogaduszkach, po czym zajmowali się bardziej interesującą rozmową między sobą. Maluchy pobiegły do ogrodu. Pod okiem niani Roberta i Claudii bawiły się w chowanego i próbowały złapać pawie. Trójka starszych stała przez chwilę grzecznie koło rodziców, ale potem na sygnał dany przez piętnastoletniego Daniela, starszego syna Norrisa, zniknęła w przylegającym do sali saloniku. Rozsiedli się na kanapach, aksamitnych poduszkach i perskim dywanie i ciągnęli rozmowy przerwane w Hogwarcie.
Później wszyscy przeszli do stołu, na ucztę. Kiedy już najedli się do syta, Norris podniósł się i skłonił wytwornie.
- Jak bardzo nie cieszyłoby nas towarzystwo pięknych dam, to jednak jako panowie, mamy pewne męskie sprawy do przedyskutowania. Z góry błagam o wybaczenie za to, że opuścimy was na chwilę...
Anna, jego żona, uśmiechnęła się pogodnie i skinęła głową. Pozostałe panie zaśmiały się.
- Idźcie, idźcie. Będziemy mogły sobie wreszcie poplotkować na wasz temat! Przejdźcie do gabinetu, żeby nikt i nic wam nie przeszkadzało.
Norris poprowadził wszystkich korytarzem, wpuścił do przytulnego pomieszczenia, w którym ogień huczał w kominku i starannie zamknął za sobą drzwi.
Kiedy już wszyscy rozsiedli się wygodnie na fotelach (Norris musiał transmutować krzesło stojące obok bogato zdobionego biurka), każdy z wyjątkiem Stone'a nalał sobie drinka, Norris wyjaśnił im w paru słowach istotę Projektu PWZM i jego rozmowę z Lawfordem. Na koniec niemal zacytował jego refleksję o tym, że wszystko wynika z coraz większej ilości półkrwii i mugolskiego pochodzenia czarodziejów.
- ... widzicie jak to jest. Kończą Hogwart. Potem duża część idzie na jakiś mugolski uniwersytet. A potem wracają, z głowami pełnymi ichnich bzdur i próbują zbawić nasz świat!
Przez prawie minutę panowało milczenie. Wesoła atmosfera, którą wnieśli z Sali Jadalnej, wyparowała, szybko zastąpiona przez przygnębienie.
- Fakt, że za chwilę nie poznamy naszego prawa - pierwszy odezwał się Alain Stone, który pracował w Głównym Biurze Sieci Fiuu. Dopiero słowa Norrisa otworzyły mu oczy, wcześniej jakoś te zmiany przechodziły mu przed nosem, niezauważone.
- I to jak ładnie, po cichu to zrobili... Jakby w tle - potwierdził jego opinię Teddy Smith, jeden z bardziej wybitnych Aurorów. Po błyskotliwej karierze Smith miał nominację na stanowisko Szefa Biura Aurorów w kieszeni. Gavain Robards, aktualny szef, który odchodził z przyczyn zdrowotnych, zaproponował go jako swojego następcę i teraz Smith czekał już tylko na oficjalne ogłoszenie. Jako Auror tropił Śmierciożerców i był całkowicie przeciw Voldemortowi, ale wyznawał filozofię: nie każdy czystej krwi jest Śmierciożercą. Co równocześnie oznaczało, że nie każdy z Zakonu był 'tym dobrym'. Smith był zatwardziałym konserwatystą, respektującym w całości zasady wpojone mu przez ojca. W związku z tym wydarzenia, o których mówił Norris, budziły w nim głęboki niesmak.
- Naprawdę sądzisz, że mugolaki mają jakiś... nie wiem, jak to powiedzieć... głębszy plan? Jak zapanować nad światem czarodziejów? - Paul Benson wychylił do dna Ognistą Whisky. Benson miał za to szmergla na tle spisków. Widział je wszędzie. W Sekcji Koordynacji i Wymiany Osobowo-Rzeczowej, w Brytyjskim Przedstawicielstwie ICW, czyli Międzynarodowej Konfederacji Czarodziejów miał opinię nawiedzonego. Nie tylko zresztą tam. Jean Jacques Legrand, jego r16;confrerer17; w Paryżu starał się unikać kontaktów z nim jak ognia po tym, jak wyszedł na głupka idąc tropem paru podejrzanych, których Benson kazał mu śledzić. 'Tu pouvais pas passer pour un con car t'en es déjà un. ' (
Fr. Nie mogłeś wyjść na głupka, bo już nim jesteś.) - odpowiedział mu szczerze Benson i od tego czasu ich współpraca szła jak po grudzie.
- Nie, nie sądzę. Myślę, że po prostu to się tak zbiegło w czasie - odparł Norris.
- Jak gacie w praniu - nie opanował się Nigel Watkins i dostał za to pełne potępienia spojrzenie całej reszty. Ale nic sobie z tego nie zrobił. Watkins był zwariowanym naukowcem, badaczem. Jego całym światem było laboratorium na Wydziale Badań Naukowych w Departamencie Współpracy ze Św. Mungiem znajdujące się w Klinice. Na codzień miał do czynienia z Uzdrowicielami, pacjentami i ich bardziej zwariowanymi pomysłami, szczególnie z tymi z czwartego pietra, z Urazów Pozaklęciowych. Potrafił godzinami rozmawiać z Lockhartem i miał do niego anielską cierpliwość. Niektórzy uważali pewnie, że musiał nieźle oberwać jakimś zaklęciem jak był mały.
- Ja też nie sądzę, żeby się jakoś świadomie, specjalnie zorganizowali - poparł go Lawford. - Ale efekt jest jaki jest.
- I nie wiadomo, czy w przyszłości nie zdadzą sobie z tego sprawy i się nie zorganizują - dorzucił, jak można się było spodziewać, Benson.
- I, co gorsze, mogą takich pomysłów mieć jeszcze pełno - Tyler Rockman, najstarszy z nich wszystkich, miał największe doświadczenie. Przez całe życie pracował w Ministerstwie, na różnych stanowiskach i w związku z tym miał u wszystkich wielki posłuch. Obecnie był Szefem Biura Badań Naukowych i zarazem szefem Nigela Watkinsa. - Wierzcie mi, coś o tym wiem...
- Z doświadczenia osobistego - roześmiał się Stone.
- Co masz na myśli? - Benson zmarszczył czoło i popatrzył podejrzliwie na Rockmana.
- Ma bardzo fajną asystentkę. Nazywa się Hermiona Granger. Ta od skrzatów domowych.
Rockman pokiwał głową, a Benson zaklął.
- Cholera jasna...!
- James, a ty co o tym myślisz? - zagadnął Scotta Lawford.
Scott był sekretarzem w Urzędzie Łączności z Goblinami. Kiedy usłyszał o pomyśle otwarcia nowego banku, przez kilka dni był nękany przez zaniepokojone gobliny i nie wiedział co im odpowiedzieć. Po tygodniu 'sprawa rozeszła się po kościach', ale Scott wiedział, że za chwilę wypłynie na wierzch na nowo. Warren, jego szef, nie miał żadnych wskazówek, jakby też czekał, aż zamieszanie przycichnie.
- Zastanawiam się po prostu co z tym można zrobić. Czy można powstrzymać to szaleństwo.
Cała reszta zareagowała natychmiast. Przez prawie pół godziny dyskutowali różne opcje, przedstawiali różne pomysły. Norris widział, że dobrze wybrał.
Każdy z nich ma swoje powody i przekonania, żeby przeciwstawić się, cytując Jamesa 'temu szaleństwu'. I każdy z nich może się jakoś przydać. Większość ma dojścia z racji stanowiska, ale mają też znajomych i liczne kontakty. Jest szansa na to, że coś osiągniemy!
...
- Granger można by się pozbyć... - rzucił w przestrzeń Scott.
Norris przyjrzał mu się z zainteresowaniem, ale zaprotestował Rockman.
- Granger wcale nie jest tak łatwo się pozbyć jak myślicie. Ona nie jest głupia - poprawił się na fotelu i machnął pustym kieliszkiem w kierunku skrzata domowego. - Wiecie o co mi chodzi. Nie chcę uchodzić za zwolennika mugolaków, ale są mugolaki i mugolaki. Niektórzy mają mierne czarodziejskie zdolności, załapali się do Hogwartu psim swędem. Ale magia niektórych innych jest naprawdę potężna. Granger jest u mnie prawie od roku i wiem co mówię, bo widzę jak pracuje. Mój syn, który skończył Hogwart dwa lata temu, mówił mi, że bez niej Potter i Wesley tkwiliby nadal na pierwszym roku. Po procesie Snaper17;a wiemy, że gdyby nie ona i jej znajomość magii, to Śmierciożercy dopadliby tych dwóch już pierwszego dnia tej ich misji. A jak nie, to następnego zgubiliby się w sami lesie. Gdyby nie jej pomoc, Snape miałby swój PORTRET w gabinecie dyrektora, a nie jego STANOWISKO. Ma dużo roboty, ale ani razu się nie spóźniła, wszystko jest na czas i zrobione perfekcyjnie. - Upił spory łyk wspaniałej Ognistej Whisky. - Jedna Granger robi to, co kiedyś robiły moje dwie sekretarki, które ciągle się spóźniały.
- Jeśli ta twoja panna się zorientuje, a skoro jest domyślna to to zrobi, to koniec naszego planu - pokręcił głową Smith. Po kolejnej kolejce Ognistej Whisky jego policzki nabrały kolorów. Siedział najbliżej kominka, więc zaczęło mu być gorąco. Rozluźnił szatę, ale nalał sobie kolejny kieliszek.
- Zgodzę się z Tylerem. Usunięcie Granger nie przeszłoby bez echa. Ludzie zaczęliby gadać, zadawać pytania i gwarantuję, że nasz drogi pan minister osobiście zająłby się śledztwem. - poparł Rockmana Stone i pociągnął ze swojej piersiówki. Nadzorując czasem niektóre połączenia przez sieć Fiuu nasłuchał się i naoglądał różnych dziwnych rzeczy.
- To co, mamy dać sobie spokój z powodu jednej młodej kobiety?! - Norris nie wyglądał na uszczęśliwionego.
- Może można to jakoś obejść... - Lawford skinął głową pozostałym i wszyscy, jak jeden mąż, pochylili się w fotelach. - Tyler, możesz ją jakoś zająć? Tak, żeby nie miała czasu wtykać nosa w nieswoje sprawy?
- Co masz na myśli mówiąc 'zająć'? Uwierz mi, jest zajęta! - Rockman prychnął oburzony. - Nie mam zwyczaju pozwalać mojemu personelowi nudzić się w czasie pracy!
- Nie złość się, nie o to mi chodziło. Jest zajęta - zajmij ją jeszcze bardziej. Dosłownie zawal ją robotą.
- Z tego co słyszałem, to pracoholiczka. Przychodzi rano, wychodzi późno wieczorem - wtrącił Watkins. Sam był pracoholikiem i fakt, że ktoś mógłby kiedyś pracować więcej niż on, brał jako osobistą zniewagę.
- To dowal jej jeszcze więcej roboty, żeby po prostu przestała wychodzić. Daj jej jakiś awans, żeby ją zmotywować, wtedy nie będzie nic podejrzewać. I zrobi wszystko co może i jeszcze więcej, żeby ci pokazać, że da radę.
- To się nazywa motywacja personelu - zachichotał Tyler. - Ale masz rację, to się może udać! Jest jeszcze na tyle naiwna, że nie będzie nic podejrzewać. A ty, Nigel, nie bądź zazdrosny! Chyba, że chcesz, żebym ci też dowalił... - przybrał rozmarzony ton głosu.
- Bernie, ten który pilotuje PRZPEC, ile mu zostało jeszcze lat pracy? - Lawford miał chyba dziś wieczór jakieś natchnienie.
- Za długo, żebyśmy mogli czekać - padła spokojna odpowiedź.
- Pozbędziesz się go. Nie obchodzi mnie jak to zrobisz - zdedydował Norris, rozumiejąc przyjaciela bez słów. - Udowodnij, że źle pracuje, popełnia błędy i nie może już więcej kierować tym projektem.
- Mam go odsunąć? I dać na jego miejsce Granger?
Norris nie odpuścił.
- Nie 'odsuń', ale 'pozbądź się go'. Wywal z Ministerstwa. Jeśli będzie nadal pracować, jeszcze zacznie węszyć...
- Dobrze, już dobrze! - Rockman podniósł ręce do góry, żeby ich uciszyć. - Zrozumiałem, pozbędę się go!
- Masz na to czas do końca przyszłego tygodnia - Norris potrafił być czasem czarujący, ale kiedy chciał, był z niego kawał sukinsyna.
- Wracając do Granger, jej statut jako cywilnego pracownika Ministerstwa się nie zmieni? - chciał wiedzieć Scott.
- Nie wiem, pojęcia nie mam. Zapytam Ewarta...
- Uważaj, dyskretnie...
- Co najwyżej nie będziesz musiał płacić jej za nadgodziny - Norris obrócił głowę w stronę kąta, w którym stał jego skrzat. - Gnypek, kominek!
- Ty mnie masz za kretyna? Myślisz, że teraz jej płacę?? - roześmiał się Rockman. - W każdym razie, jeśli się nam uda, długiej kariery jej nie wróżę...
Wszyscy wybuchnęli radosnym śmiechem. Ale jeszcze nie czas było stukać się kieliszkami. Norris wstał i podszedł do kominka. Wszyscy ucichli i popatrzyli na niego.
- Snape. Co o nim sądzicie? Wciągamy go w to, czy nie?
Przez chwilę słychać było tylko stukot szczap drewna dorzucanych do kominka i syk płomieni, które objęły jakąś wilgotną jeszcze belkę. Trochę szarego dymu uniosło się w górę, ale nie za wiele. W każdym razie dym do Norrisa nie dotarł, co nie przeszkodziło mu warknąć na skrzata z niezadowoleniem.
- Mógłby się przydać. Ale nie wiadomo czy jest po naszej stronie czy nie - Lawford wzruszył ramionami i rozparł się wygodnie w fotelu.
- Co masz na myśli? W Proroku pisali, że posłał reportera w cztery diabły...
- Nie sądzę, James. Co najwyżej grzecznie powiedział, że nie udzieli odpowiedzi na pytanie. Prorok jak zwykle przesadza, gdyby choćby skrzywił się, to pewnie przeczytałbyś, że reporter został potraktowany klątwą i wyrzucony brutalnie za drzwi - sam Stone nie czytał Proroka, ale jego żona znała chyba wszystkie artykuły na pamięć. Może, żeby zabłysnąć przez mężem, który przynosił od czasu do czasu ciekawe perełki z podsłuchów.
- Nie wiemy tak naprawdę po której on jest stronie. Po której BYŁ stronie - Smith zadawał sobie to pytanie tysiące razy.
- Wykazał, że był po stronie Dumbledora i Zakonu Feniksa i został uniewinniony - powiedział ktoś i Smith nawet nie zorientował się kto.
- Wykazać można wszystko.
- To on tak mówił. I świadkowie...! - poparł Smitha Benson.
- Wierzysz w to? Jest mistrzem oklumencji. Udało mu się oszukać i wodzić za nos Czarnego Pana. Poza tym jest cholernie inteligentny - nie dałby rady grać na dwie strony przez tyle lat, gdyby nie był geniuszem. Oczywiście, że udało mu się wytłumaczyć wszystko co zrobił mówiąc, że przecież to tak miało wyglądać. Może to prawda, a może nie. Może jest jak kurek na dachu i obraca się zawsze w tą stronę, w którą wieje wiatr? - naciskał dalej Smith.
Rozmowa zaczęła przypominać szybką parię szachów między Smithem i Scottem.
- Myślisz, że wszyscy dali się nabrać? - Scott.
- Zawsze ponoć faworyzował Ślizgonow i niecierpial Gryfonow - Smith.
- Wyszło na to, że to była przykrywka - Scott.
- Albo i nie... - Smith
- Przestańcie, chłopcy... Spróbuję napuścić na niego Jimma - uciął Lawford. - Że niby do programu nauczania będzie potrzeba jego pomocy. Przy okazji pogadają sobie i może Jimmowi uda się wybadać w co gra nasz drogi dyrektor...
Ciągle stojąc przy kominku, Norris pozwolił im chwilę gadać. Kiedy w środę pytał Davida czy przyjdzie na kolację, miał bardzo mglisty pomysł na to, jak można przystopować zachodzące właśnie zmiany. Sądził, że pogadają, ponarzekają i ulżą sobie w ten sposób. I może, ale to może, wymyśla jakiś sposób na to jak ośmieszyć paru kolegów z Ministerstwa i skłonić ich do porzucenia tych chorych pomysłów. Zupełnie nieoczekiwanie spotkanie przerodziło się w coś innego... Zawiązali spisek. Zaczęli opracowywać strategię. Nie mieli jeszcze konkretnego planu tylko garść luźnych pomysłów, nie wiedzieli kiedy i jak wprowadzić je w życie, ale stanowczo, była to raczej narada wojenna niż kolacja w gronie starych znajomych.
Plan. No właśnie, trzeba będzie opracować dokładny plan. Sam się tym zajmę.
Kiedy odchrząknął, wszyscy zamilkli i spojrzeli na niego z oczekiwaniem. Napięcie stało się nagle namacalne. Każdy poczuł, że rozmowa dobiega końca.
- Może podsumujmy. Naszym celem jest wprowadzenie supremacji czystej krwi czarodziejów i ostateczne wyeliminowanie czarodziejów półkrwi i mugolskiego pochodzenia. Będziemy ograniczać przyjęcia do Hogwartu tylko dla tych czystej krwi. W tym być może pomoże nam Snape. Musimy przejąć władzę w Ministerstwie. Trzeba zastąpić szefów strategicznych dla nas Departamentów i Sekcji naszymi. Czarodziejami czystej krwi. Czy to jasne? - przesuwając wzrokiem po nich popatrzył każdemu z nich prosto w oczy.
- Peter, trzeba się zastanowić co zrobić z tymi czarodziejami, którzy nie dostana się do Hogwartu... - odważył się wtrącić Scott.
Norris potrząsnął głową.
- Jeszcze przez parę lat niektórzy będą się szkolić, ale już niedługo...
- Co masz na myśli? Z każdym rokiem rodzi się coraz więcej półkrwi...
- Tak jak powiedziałem, niedługo... Zinfiltrujemy Św. Munga i już niedługo przestaną się rodzić... Moja w tym głowa!
- Minister może nam stanąć na przeszkodzie...
Ogarnęła go nagle złość.
Żadnych obiekcji! Żadnych problemów! Popatrzył na nich z okropnym grymasem na twarzy.
- To go zabijemy...
Po chwili ciszy spojrzał znacząco na obecnych, podwinął rękaw i uniósł różdżkę.
- Proponuję złożyć Wieczysta Przysięgę, że nic o czym dziś mówiliśmy i jeszcze będziemy mówić nie wydostanie się z poza naszego kręgu. Będę naszym Gwarantem. Davy, mogę cię prosić o bycie Odbiorcą Przysięgi?
Lawford skinął potakująco głową i wyciągnął rękę. Rockman przyłożył na niej swoją. Pozostali uczynili to samo. Norris stanął trochę z bok, ujął pewnie różdżkę i rozpoczął rytuał Więczystej Przysięgi...
CDN...
Edytowane przez Anni dnia 29-05-2018 20:42
Dodane przez Anni dnia 29-05-2018 20:30
#2
Rozdział I - 2
Wychodząc we wtorek wieczorem do domu, Hermiona miała wrażenie, jakby był już conajmniej piątek. Nie dlatego, że czuła nadchodzący weeked, nie! Co najwyżej o nim marzyła. Najprościej w świecie padała ze zmęczenia. Panu Rockmanowi wypadł jakiś nagły wyjazd w środę i kazał jej przygotować pełno raportów, przejrzeć sprawy, którymi miała się zająć podczas jego nieobecności (cztery godzinne narady, na których miała być równocześnie asystentką jak i prowadzącą). Do tego powiedział jej wyraźnie, żeby nie korzystała z pomocy Berniego. Nie miała pojęcia czemu, ale posłuchała. Zresztą nie miała innego wyjścia. Jej szef był bardzo wymagający i nie zaakceptowałby, gdyby postąpiła wbrew jego poleceniom.
Wchodząc do salonu przez kominek prawie wpadła na Krzywołapa.
Czemu on zawsze musi mi włazić pod nogi... któregoś dnia się o niego zabiję - pomyślała i rzuciła swoją torbę na kanapę.
Ron siedział przy stole, który przysunął pod ścianę. Obłożył się pergaminami, książkami, atramentem i piórami, na podłodze leżała jego torba. Czytał w skupieniu i na jej powitanie pokiwał tylko głową. Nie miała jak podejść, żeby go pocałować, więc westchnęła i poszła do kuchni.
On pewnie też nie lubi jak mu się przeszkadza w nauce - przypomniała sobie jej batalie z innymi Gryfonami, którzy nie pozwalali jej się skupić w Pokoju Wspólnym.
Muszą ich nieźle męczyć, skoro cały czas się uczy. Ciekawe, czy Harry też tak zakuwa na Grimmauld Place. Swoją drogą oboje są chyba najlepszymi na roku, bo przecież cały weekend Ron spędził u Harry'ego na ćwiczeniach praktycznych... Uśmiechnęła się pod nosem wyobrażając sobie, że mogli zaangażować do pomocy Stworka i polować na niego po całym domu. Po Bitwie o Hogwart Harry podziękował skrzatowi za pomoc, pogratulował odwagi i wyjaśnił, że w ten sposób Storek przyczynił się do zrealizowania polecenia pana Regulusa. Chodziło o zniszczenie Czarnego Pana i Stworek bohatersko przyczynił się do tego walcząc przy boku innych w Hogwarcie. Mowa była może trochę zbyt pompatyczna, ale Stworek rozpłakał się dokładnie jak wtedy, kiedy dostał od Harry'ego medalion Regulusa. Chłopak wyjaśnił mu też, czemu nie mogli wrócić na strudel z wątróbką, a potem poprosił skrzata o opowiedzenie co działo się po ich odejściu. Hermiona rozpływała się z radości na widok szczęścia w olbrzymich oczach Stworka. Układ między Stworkiem a Harrym i Ginny polepszył się jeszcze bardziej, szczególnie, że Ginny, chcąc dostać się do Departamentu Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami, bardzo interesowały jego historie. Skoro Stworek potrafił zdradzić Syriusza i pójść do 'Panny Cyzi' bo była dla niego miła, teraz z pewnością zaprzedał duszę 'Pannie Inny'.
Krzątając się w kuchni i starając się nie hałasować przygotowała kolację. Przygotowanie posiłków zawsze ją śmieszyło, bo w połowie używała magii, a w połowie 'technik mugolskich'. Hermiona już od dawna doszła do wniosku, że nie zawsze magia jest lepsza, czasami rozwiązania mugolskie są o wiele prostsze. Wolała opiekacz do tostów, bo tak przynajmniej pieczywo się jej nie przypalało, ale zmywanie naczyń było zdecydowanie lepsze w magicznej wersji. Z tego powodu w kuchni i w salonie, od strony ulicy, w oknach zawsze były zaciągnięte zasłony, bo widok noży, siekających mięso albo talerzy, które myły się same, wzbudziłby pewnie nadmierne zainteresowanie wśród sąsiadów z budynku naprzeciw.
Wszyscy przykleiliby się do okien i dom pewnie przewaliłby się na naszą stronę... Czy to nie tak można poszerzyć sobie horyzonty? I może właśnie z tego powodu wieża w Pizie była krzywa? - zaczarowała gulasz, żeby mieszał się sam na mugolskiej kuchence gazowej.
- Ron, kolacja gotowa - powiedziała nieśmiało zaglądając do salonu.
Ron miał trochę nieprzytomny wyraz twarzy.
Biedak...
- Zjem później. Ale ty wyglądasz na głodną, więc nie czekaj na mnie.
- Dobrze. Zostawię ci pokrojony chleb i gulasz w garnku. Jakby wystygł, możesz zagrzać go w mikrofalówce - Ron nie opanował praktycznie żadnych zaklęć gospodarskich, więc mikrofalówka była bezcenna.
- Dobra, dzięki - burknął i pogrążył się w książce.
Krzywołap oczywiście plątał się dziewczynie pod nogami. Hermiona usiadła na krzesle przy malutkim stoliku w kuchni i zaczęła jeść, dzieląc się trochę z kotem.
- Żebraku! Gdyby ktoś cię tak zobaczył, to powiedziałby, że my cię tu głodzimy! - wyszeptała, żeby nie przeszkadzać Ronowi. - Żresz jak świnia, poważnie! - podała kotu kolejny kawałek i zajęła się swoim talerzem.
Po paru chwilach...
- Aah!!! Przestań mnie drapać po nodzie!! - aż podskoczyła, popychając talerz, który stuknął w szklankę i trochę herbaty rozlało się na stół.
- Do jasnej cholery, czy już w spokoju uczyć się tu nie można?!! - dobiegł ją głos z salonu i rąbnięcie czymś twardym w stół.
Hermiona była zmęczona, zdenerwowana i nagle ją to rozzłościło. To ona robi wszystko, żeby mu nie przeszkadzać, a on, przy pierwszej okazji, krzyczy?! Kiedy na początku jej pracy przychodziła ledwo żywa i marzyła tylko o tym, żeby paść i spać, Ron zachowywał się jak słoń w składzie porcelany...
Wstała od stołu i podeszła do drzwi do salonu.
- Ron, przestań zachowywać się jak rozgrymaszony Minister Magii! Chciałabym ci przypomnieć, że ja też tu mieszkam i mam takie samo prawo jeść, chodzić i rozmawiać jak ty.
Ron zamarł na chwilę i wytrzeszczył na nią oczy.
- Nie mówię, że masz nie jeść! Ale należy mi się odrobina spokoju! Muszę się uczyć!
- No a co ja robię od jakiegoś czasu?! Nie zauważyłeś, że robię wszystko co tylko można, żebyś miał spokój i ciszę?! Że zgadzam się na to, że w weekendy uczysz się u Harry'ego, bo tak dla ciebie najlepiej?!
- Nie ty mi będziesz wypominać, że prawie się nie widujemy! Kto przesiaduje bez przerwy w pracy?!
- Co ma piernik do wiatraka... Nie narzekam, że się nie widujemy, tylko właśnie próbuję ci pokazać, jak liczy się dla mnie twoja szkoła... - mimo złości Hermiona poczuła się trochę zdezorientowana.
- Mogłaś rzucić Muffliato! - chłopak zerwał się na równe nogi.
- Próbowałam być cicho! Ale nie sądziłam, że Krzywołap mnie podrapie! Skoro ci tak przeszkadzam, to czemu ty nie rzuciłeś Quiesus?!
- Powinienem rzucić Silencio i miałbym z tobą święty spokój!
- Ron, istnieje różnica między otoczeniem się cisza, a odebraniu głosu komuś innemu!
- Nie będziesz mnie pouczać!! Musisz zawsze się tak mądrzyć?! Mam to wszystko w dupie! Będę robił co mi się podoba! - Ron złapał różdżkę i machnął nią w kierunku Hermiony. Wyleciały z niej czerwone iskry i dziewczyna odruchowo odskoczyła na bok.
Zanim zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, Ron poszedł szybkim krokiem do malutkiego pokoiku, który nazywali pokojem gościnnym. Zatrzymał się w progu i nie obracając się rzucił 'Idę spać'r17; po czym wszedł i trzasnął za sobą drzwiami.
- Chcesz spać ... sam...? - wyszeptała zszokowana Hermiona.
Łzy napłynęły jej do oczu, ale postanowiła nie płakać. Otarła je lekko rękawem, przygryzła usta i westchnęła ciężko, starając się opanować.
Co się dzieje... Boże, co się dzieje... Coś jest chyba nie w porządku... - usiadła na krześle i oparła głowę na rękach.
Ze mną? Z Ronem? Z nami? Ale czemu...?!
Po chwili bezmyślnego patrzenia na szafki zaczęła myśleć o ostatnich tygodniach... miesiącach...
Może faktycznie wszystko zaczeło się pogarszać, kiedy zaczęłam za poźno wracać do domu? To on musiał robić zakupy... i zajmować się Krzywołapem... Czy tak zachowują się wszystkie pracujące żony?
Odechciało się jej jeść. Podniosła się wolno i jak w transie poszła zgarnąć resztkę mięsa do garnka, owinęła pokrojony chleb w ścierkę i schowała go do szafki. Potem poszła do łazienki, nadal zamyślona.
Może on ma rację i trochę przesadzam z pracą? Ale przecież to nie moja wina, że mam tyle do zrobienia... zaprzeczył jej jakiś głosik w głowie.
Kiedy zaczęło się psuć? Parę tygodni, parę miesięcy temu? Przeze mnie?
Myjąc się pod prysznicem starała się przypomnieć ostatnie parę mięsięcy.Szukała winy po swojej stronie, ale ten sam cichy głosik mówił jej, że to nie do końca jest tak.
Właśnie, że zwolniłaś od paru miesięcy. Właśnie dlatego, że to on zaczął być przeciążony nauką i trzeba się było zająć domem...
W końcu wyszła spod prysznica, machnęła różdżką osuszając szybę, przebrała się w jedwabną koszulkę nocną, umyła zęby i poszła do pokoju. Kładąc się, obróciła się odruchowo na lewy bok, tak, żeby móc wtulić się w Rona, ale tym razem łóżko po jego stronie było zimne i puste. Wzięła więc w ramiona jego poduszkę i wtulając w nią twarz nabrała powietrza. Poczuła jego zapach i trochę się uspokoiła.
Jutro wszystko wróci do normy pomyślała jeszcze i, zmęczona, mimo wszystko zasnęła.
Niestety 'jutro' nic nie wróciło do normy. Kiedy wstała, Rona już nie było. W łazience leżały porozwalane jego ubrania z wczoraj, więc podniosła je i wrzuciła do kosza na brudną bieliznę. Szyba pod prysznicem była cała mokra. Zrezygnowana mruknęła Siccation Adidam i kropelki wody znikły natychmiast.
Piątek, 10.04
Hermiona otrzepała swoją pelerynę wyskakując z kominka w Atrium. Była już prawie połowa kwietnia, ale rano było jeszcze zimno, więc ciągle ją nosiła, choćby tylko w drodze do jej biura.
Zrobiła tylko jeden krok robiąc miejsce następnej osobie, która mogła w każdej chwili wyjść za nią i aż przystanęła zdumiona. W powietrzu śmigało pełno mniejszych i większych ptaków. Robiły pełno zamieszania, pikując z góry na czarodziejów, którzy rozpierzchali się gwałtownie na boki. Niektóre kąpały się w Fontannie Magicznego Braterstwa by po chwili otrzepać skrzydła i wzbić się w powietrze. Parę ptaków wbiło się boleśnie w piersi i brzuchy wychodzących z kominków. Świergot mieszał się z wrzaskami czarodziejów ze Służb Porządkowych, którzy próbowali zawrócić przybywających do pracy urzędników. I z krzykami tychże ostatnich.
Przechodzący obok niej starszy czarodziej o smagłej cerze, szpakowatych gęstych włosach i równie szpakowatej bródce odskoczył nagle na bok, pośliznął się na ubrudzonej odchodami drewnianej posadzce i klapnął efektownie na tyłek. Upadając upuścił teczkę i parę pergaminów wyleciało na ziemię. Kolejne stado ptaków z głośnym furkotem przeleciało zaraz obok i rolki pergaminów odturlały się aż pod ścianę.
Hermiona podbiegła do siedzącego na ziemi mężczyzny.
- Proszę mnie chwycić za ramię - pochyliła się i spróbowała mu pomóc się podnieść.
Starszy pan spojrzał na nią z wdzięcznością, złapał mocno i jakoś udało mu się stanąć na nogach.
- Dziękuję... - powiedział, patrząc na nią parę sekund dłużej, ale natychmiast zaczął rozglądać się za pergaminami, które właśnie zaczęły drzeć na strzępy dwa duże, zielono upierzone ptaki. - Sio! Zostawcie to! - krzyknął.
Ale zanim zdążył postąpić w ich kierunku, Hermiona machnęła różdżką wołając 'Accio pergamin!' i rolki posłusznie śmignęły w jej kierunku, płosząc ptaszyska.
Dziewczyna oddała je starszemu panu, który uśmiechnął się, szybko schował do teczki i zapiął ją starannie.
- Panna Granger, jak mniemam - ukłonił się patrząc na nią z zainteresowaniem.
- No cóż... tak - odparła zaskoczona. - Skąd pan wie? - po czym natychmiast się poprawiła. - A z kim mam przyjemność?
- Charles Patil - podał jej rękę. - Jestem dziadkiem Parvati i Padmy...
W tym momencie ktoś wreszcie wpadł na pomysł użyć Sonorus, bo ponad ogólnym hałasem rozległ się trochę niepewny głos.
- Proszę państwa, mamy mały... wypadek... Ministerstwo zostało... W Ministerstwie jest pełno ptaków. W tej chwili podjecie pracy jest absolutnie niemożliwe, więc prosimy nie próbować dostać się na poszczególne Poziomy... Wszyscy będą musieli opuścić budynek. Prosimy udać się do toalet, skąd zostaną uruchomione dodatkowe połączenia na zewnątrz...
Nie można było powiedzieć, żeby to przemówienie jakoś specjalnie uspokoiło zamieszanie panujące w holu, ale po chwili czarodzieje skierowali się, nadal chaotycznie, w kierunku toalet. Hermiona też tam ruszyła, odruchowo przypominając sobie, kiedy pierwszy i ostatni raz musiała z nich 'korzystać' Prawie dwa lata temu, gdy wyruszyli z Harrym i Ronem do Ministerstwa w poszukiwaniu horkruksa.
- Ale bajzel - powiedział ktoś obok, przechodząc dość szybko.
Dziewczyna obejrzała się na starszego pana, który był tuż za nią. Zwolniła, żeby zrównał się z nią. Ten natychmiast podjął przerwaną rozmowę.
- Wnuczki całe lata opowiadały mi o pani i pokazywały pełno zdjęć. Już nie mówiąc o tym, że po zakończeniu wojny było ich pełno w Proroku Codziennym.
- I tak natychmiast mnie pan poznał? - zapytała z niedowierzeniem.
- Uratowała pani życie moim wnuczkom. Nie wie pani nawet, jak jestem jej za to wdzięczny...
Hermiona potrząsnęła głową uśmiechając się radośnie.
- Proszę nie przesadzać... W tym zamieszaniu może to one uratowały mnie? - I żeby zmienić wątek zagadnęła go. - I pan tu pracuje?
- Można powiedzieć, że jeszcze tak. Niebawem odchodzę na emeryturę.
- W jakim Departamecie?
- Transportu Magicznego. Wie pani, świstokliki, miotły, teleportacja... Ja zajmuję się świstoklikami.
Rozmawiając doszli do toalet. Przed wejściem stała już duża grupa czarodziejów, więc stanęli w kolejce. Pan Patil ukłonił się Hermionie jeszcze raz.
- Proszę mi wybaczyć, pójdę się przywitać... - i podszedł do stojącego trochę dalej innego starszego pana.
Dziewczyna spojrzała w ich kierunku, skinęła głową odpowiadając na nieme powitanie, po czym obróciła się z powrotem.
- Mówię ci, gorzej niż wtedy, kiedy jeszcze używaliśmy sów! - usłyszała rozmowy innych.
- Pewnie, zasrały wszystko. Całą wodę w Fontannie trzeba będzie wymieniać!
- Zasrane, upierzone, nie wiem jak oni to posprzątają...
- Mam nadzieję, że powiększą te toalety, bo inaczej nigdy się stad nie wydostaniemy...
- A mi naprawdę chce się sikać...
Hermiona parsknęła śmiechem na tą ostatnią wypowiedź i natychmiast postanowiła się opanować. Nagle ktoś przedarł się przez tłum i podszedł do niej.
- Pan Rockman! Dzień dobry! - zawołała na widok starszego, nobliwie wyglądającego czarodzieja, który stanął przed nią.
- Dzień dobry, Hermiono - odparł ten. - Ale się narobiło... Posłuchaj mnie, moja droga. W biurze na górze jest jeszcze gorzej. Nie wiem, kiedy to sprzątną. Nie wracaj po południu do pracy. Weź sobie wolne. Tyle się napracowałaś, że zasłużyłaś na odpoczynek.
- Bardzo dziękuję, panie Rockman! To bardzo miło z pana strony!
- Ależ to drobiazg! Miłego dnia i do zobaczenia w poniedziałek.
- Nawzajem! Do widzenia.
Poczuła się nagle dziwnie radosna.
Wspaniały dzień! Ktoś miał genialny pomysł z tymi ptakami...! Będę mieć dłuższy weekend... Może uda mi się wpaść do rodziców... która jest, już w pół do dziewiątej?! Jeśli szybko stąd wyjdę, to zdążę przed otwarciem gabinetu. Potem zrobię zakupy, jakiś świetny obiad... Straciła trochę animuszu na wspomnienie ostatnich, nielicznych rozmów z Ronem, ale potem na nowo zalała ją fala nadziei.
To właśnie jest szansa na naprawienie sytuacji! Dobry obiad, będę w domu... będziemy mogli wreszcie pobyć trochę razem...
Snując plany na to co ugotuje i jak się ubierze, żeby ładnie wyglądać, ciesząc się na ten wieczór, Hermiona była tak pogrążona w myślach, że nie zwróciła nawet uwagi na to, jak wyszła z budynku.
Do gabinetu dentystycznego nie było daleko, ale gdy doszła na miejsce, była już prawie dziewiąta. Niestety nie miała za wiele czasu na pogaduszki z rodzicami, którzy już przebierali się w fartuchy i przygotowywali na przyjęcie pierwszych pacjentów. Obiecała wpaść do nich w niedzielę i poszła robić zakupy. Połaziła sobie po sklepach z ciuchami i kupiła ładną sukienkę. Zawsze miała ze sobą mugolskie pieniądze, więc mogła sobie zaszaleć. W innym sklepie znalazła buty na obcasie, pasujące jak ulał do sukienki, więc też je kupiła.
Jedzenie postanowiła kupić dopiero pod domem, żeby nie musieć chodzić za daleko z ciężkimi siatkami.
Opamiętała się, kiedy zobaczyła, że zaczynają zamykać niektóre sklepy.
To już południe?! To śmigamy do domu!
Niektórzy mijający ją ludzie rzucali zaciekawione spojrzenia na jej pelerynę, ale ponieważ cała reszta ubioru nie bardzo różniła się od mugolskiego, nie wzbudzało to sensacji. Tylko raz jakiś chłopiec, stojący na przejściu dla pieszych, złapał swoją mamę za rękę i zapytał patrząc na Hermionę: 'Mamo, czy tu kręcą filmem?'
- Nie mówi się 'kręcą filmem' ale 'kręcą film', Freddy - napomniała go kobieta obracając się i ukazując Hermionie ładnie zaokrąglony brzuszek.
Dziewczyna uśmiechnęła się pogodnie do malca i mamy i mrugnęła okiem.
- Jesteście w ukrytej kamerze...!
I roześmiała na głos widząc, jak kobieta rozgląda się dookoła. Spojrzała jeszcze raz na jej wystający brzuch i ruszyła do przodu.
Może za parę lat... kiedy Ron skończy Szkołę Aurorów i dostanie fajną pracę będziemy i my mogli o tym pomyśleć... choć wcześniej chyba przydałoby się pobrać...
Po przejściu paru ulic wsiadła do mugolskiego metra i szybko dojechała do domu. W otwartym jeszcze sklepie kupiła chleb, warzywa, mleko i mięso i poszła już prosto do bloku, w którym mieszkali.
Stając przed drzwiami rozejrzała się szybko na boki i wyciągnęła różdżkę. Nie miała pojęcia, gdzie w torebce są jej klucze, a Alohomora działała bezbłędnie i na zwykłe, niemagiczne zamki do drzwi.
Weszła i postawiła na ziemi torbę i siatki. Obróciła się, żeby zamknąć za sobą drzwi i jej wzrok padł na coś kolorowego, leżącego na podłodze koło kanapy. Coś jasnobłękitnego...
Nie miała żadnych ubrań w tym kolorze, Ron też nie.
Hmmm? Zamknąwszy drzwi podeszła i podniosła to coś, co okazało się być jedwabną chustą.
Nadal nie rozumiejąc wyprostowała się i w tym momencie usłyszała jakiś zduszony jęk dobiegający z ... sypialni? Kolejny, jeszcze głośniejszy. Czując, że coś jej umyka, ominęła kanapę i natknęła się na leżące na ziemi spodnie. Znajome, męskie spodnie...
Ktoś jęknął jeszcze raz i w tym momencie Hermiona zrozumiała. Nagła świadomość poraziła ją i uderzyła tępo gdzieś w brzuch wyciskając powietrze z płóc. Serce zaczęło jej nagle walić w piersi jak oszalałe, w gardle poczuła rosnącą gulę i aż zaczęła się dławić próbując ją przełknąć. W chwili przerażenia mignęło jej w głowie, żeby może nie iść dalej. Jeśli nie pójdzie, to nie zobaczy i wtedy to nie będzie prawda... Ale nie, musiała zobaczyć! Musiała wiedzieć!
Drżącą ręką dotknęła delikatnie klamki i otworzyła drzwi...
W łóżku... w ICH łóżku! leżała całkowicie naga kobieta, której nie znała. Długie blond włosy rozsypały się po poduszce. Pomiędzy jej rozchylonymi nogami leżał Ron. Miał na sobie jeszcze rozpiętą koszulę i skarpetki, ale nic poza tym. Oboje mieli zamknięte oczy i miarowe jęczenie blondynki i stękanie Rona zupełnie zagłuszyło otwieranie drzwi.
Hermionie zakręciło się w głowie. Przerażenie, horror, złość zmieszały się w niej tak gwałtownie, że zapomniała, że ma oddychać. Po parunastu sekundach poczuła, że się dusi i nabrała powietrza ze zdławionym krzykiem.
To sprawiło, że para w łóżku raptownie otworzyła oczy i spojrzała w jej kierunku.
Hermiona nie zwracała uwagi na blondynkę. Szeroko otwartymi oczami patrzyła prosto na Rona, który aż otworzył usta i tak zamarł.
Nie miała pojęcia ile czasu tak trwali. Sekundy, minuty...? Trzęsącą się strasznie dłonią zakryła sobie usta i wypuściła powietrze, co jakby otrzeźwiło Rona. Uklęknął na piętach, odsłaniając zarówno swoją dumnie naprężoną męskość, jak i całe ciało blondynki, która odruchowo uniosła nogę, żeby się zakryć.
- Her.. miona... - wyjąkał. Hermiona złapała się framugi drzwi, żeby nie upaść. - Ja... ci... wszystko...
Dopowiedziała sobie w myślach brakujące słowo i w tym momencie zalała ją furia.
- Ty dupku... - nie poznała zupełnie swojego zdławionego głosu. - Wytłumaczysz mi?!
Ron w panice owinął się połami koszuli, a blondynka daremnie próbowała przykryć piersi dłońmi.
- Nie chcę cię nigdy więcej widzieć, rozumiesz?! - krzyknęła Hermiona i poczuła, jak z krzykiem odchodzi część jej paniki. - Spieprzaj stąd i nigdy więcej nie wracaj!
To ją tak osłabiło, że na nowo pokój zatańczył jej przed oczami. Obrzuciła pijanym spojrzeniem blondynkę i zataczając się wybiegła z domu.
Miała w głowie jedną myśl. Uciec stąd. Prawie upadła na poręcz na klatce i przyszło jej do głowy jedno jedyne miejsce, gdzie mogła uciec. Miejsce, w którym półtora roku temu Ron ich zostawił. Nie patrząc zupełnie, czy dookoła nie ma sąsiadów obróciła się na pięcie deportując się.
Wtorek, 14.04
Rockman wezwał do siebie Hermionę tuż po powrocie z lunchu. Kiedy weszła do niego do gabinetu, uśmiechnął się po ojcowsku i pokazał jej gestem, żeby zamknęła drzwi, po czym wstał i usiadł na jednym z foteli przy stoliku stojącym koło okna.
- Siadaj, moja miła - zachęcił ją i sięgając po gorący czajniczek z herbatą nalał trochę do małej, filigranowej filiżanki. - O ile pamiętam, to słodzisz jedną kostkę, tak?
- Dziękuję bardzo, panie Rockman - zażenowana, usiadła na brzegu fotela. Jej szef nalewał jej herbaty!!!
Rockman odczekał chwilę upijając herbatę drobnymi łyczkami. Pozwolił jej delektować się napojem udając, że przygląda się obrazom na ścianie. Chciał zasiać w niej niepewność i wiedział, że doskonale mu idzie. Dopiero po chwili spojrzał na nią i odstawił herbatę.
- Hermiono, chciałbym porozmawiać z tobą na temat twojej pracy... - powiedział poważnie.
Dziewczyna trochę zesztywniała. Ręce lekko jej drżały i jej filiżanka zastukała dźwięcznie o spodeczek.
- Tak, proszę pana?
- Pracujesz dla mnie od... prawie ośmiu miesięcy. W tym czasie dawałem ci wiele rzeczy do zrobienia. Niektóre mniej skomplikowane, niektóre bardziej. Większością z nich... można powiedzieć, że nie należało się dzielić - odchrząknął. Jej ciemnobrązowe oczy były szeroko otwarte i utkwione w jego oczach. - Chciałbym wiedzieć, czy mój sposób zarządzania personelem ci odpowiada. Czy to co mówię jest jasne, czy nie jestem zbyt wymagający...
Zamilkł i dopiero po chwili Hermiona zrozumiała, że czeka na jej odpowiedź. Przygryzła lekko dolną wargę spłoszona. Musiała coś zawalić, coś źle zrobić. Być może był niezadowolony ze sposobu w jaki go zastępowała...
- Bardzo lubię z panem pracować, panie Rockman. Naprawdę. Czy... czy jest coś co źle zrobiłam.... że pan mnie wezwał?
- Ależ nie, oczywiście, że nie! Chcę tylko wiedzieć, co sądzisz o pracy ze mną. Widzisz, jeśli nie będę słuchał mojego personelu, próbował was zrozumieć i dostosować sposobu w jaki współpracujemy, z pewnością będę się mijał z waszymi oczekiwaniami. I w ten sposób nie będę osiągał rezultatów jakie ode mnie oczekuje Minister Shacklebolt.
On jest genialny! Po prostu genialny! I pomyśleć, że trafiłam właśnie do niego bez picia Feliksa...!
- Troszkę się bałam, że ostatnio pana zawiodłam - uśmiechnęła się zakłopotana. - Ale jeśli wszystko panu pasuje to dobrze.
- Cieszę się, ale zadałem ci parę pytań. Prosiłbym o odpowiedź.
- Na ogół wszystko jest dla mnie jasne. Jeśli nie, to wie pan doskonale, że zawsze pytam...
- Och tak, moi koledzy nazywają to dręczeniem pytaniami - zaśmiał się kiwając głową. Tak faktycznie to niektórzy nazywali ją Panną NIE-ZAWSZE-Wiem-To-Wszystko.
Uśmiechnęła się lekko.
- Lepiej pytać niż źle zrobić... Tak sądzę. Wracając do pańskich pytań, bardzo odpowiada mi pański styl. Jest pan wymagający, ale też bardzo... opiekuńczy - podniosła znacząco filiżankę z herbatą uśmiechając się jeszcze mocniej.
Oj, trzeba ją trochę przyhamować, bo za bardzo się rozluźniła...
- Przez przypadek nie jestem... za bardzo wymagający...? Wiem, że chodzę o mnie takie słuchy...
Hermiona spięła się na nowo.
Bardzo dobrze, o to właśnie chodziło... pomyślał z zadowoleniem Rockman.
- Panie Rockman, nigdy nie przyszłoby mi do głowy rozmawiać na pański temat! Czasem faktycznie... mam dużo pracy, ale sprawia mi to satysfakcję, więc... nie widzę problemu.
Kiwnął głową.
- Wspaniale. Mam dla ciebie propozycję. Chciałbym, żebyś została szefową Projekt Restrukturyzacji Zaopatrzenia Placowek Edukacji Czarodziejskiej.
Widział jakie zrobił na niej wrażenie. Nabrała powietrza, otworzyła oczy jeszcze szerzej i nie wiedziała co powiedzieć.
O to właśnie chodziło. Na pewno mi nie odmówi. Rockman często stosował tą strategię. Lubił uchodzić za dobrego, ale trochę przerażającego wujka. Nie pozwalał swojemu personelowi za bardzo się z nim spoufalić, ale jednocześnie chciał, żeby go uwielbiali. Wtedy mógł zawalić ich każdą ilością roboty, nie musiał uciekać się do darcia na nich, kiedy popełniali błąd i mógł im wmówić wszystko co chciał. Oglądając reakcję panny Granger widział dokładnie to, co chciał zobaczyć. Radość i pewność, że nie wolno jej powiedzieć NIE.
- Ppanie Rockman... To ... oczywiście wspaniała propozycja, ale... ale co z Berniem?! Przecież to on zajmuje się tym projektem...
Pokiwał głową z lekkim niesmakiem.
- Od dawna mam pewien problem z Berniem. Dlatego właśnie chciałem, żebyś nie prosiła go o pomoc. Na ostatniej konferencji z ICW okazało się, że nasze dane są błędne. Musiałem się sporo tłumaczyć Ministrowi, który otrzymał dość nieprzychylną ocenę naszego Departamentu. Dlatego zacząłem sprawdzać niektóre z nich i prawie wszystkie były złe. Nie mogę pozwolić na taki stan rzeczy. Bernie zostanie przeniesiony do Wydziału Zaludnienia, tam jest jakaś dziewczyna w ciąży i trzeba będzie ją zastąpić. Już rozmawiałem z Darrelem - uniósł władczo rękę, by nie pozwolić jej na żaden komentarz. W rzeczywistości Bernie został już odprawiony, ale w grzeczny sposób, żeby nie robił zamieszania. Tego jednak nikt nie miał wiedzieć.
- Uprzedzam, że praca przy projekcie nie jest lekka. I nie będę tolerował żadnych, powtarzam, żadnych uchybień. Wiem, że ciężko jest przejąć po kimś pracę i mieć taką presję, ale Minister ma prawo być z nas zadowolony. Będzie ci trudno, ale wierzę, że dasz sobie radę.
Usiadł głębiej w fotelu dając jej w ten sposób znać, że ma prawo już się odezwać.
- Ja... jestem bardzo zaszczycona... i wdzięczna za taką propozycję... I, proszę mi wybaczyć, że prawie panu przerwałam, ale chciałam powiedzieć, że to bardzo ... wspaniałomyślne z pana strony, że zatroszczył się pan o Berniego.
Grzeczna dziewczynka... żebyś wiedziała, jak za jakiś czas zatroszczymy się o ciebie... przemknęło mu przez myśl, ale na głos powiedział:
- Cieszę się, że to doceniasz. Staram się troszczyć o was wszystkich. Wspaniale. Bardzo ci dziękuję. Wszystkie pergaminy Berniego dostaniesz jutro. Postaraj się skończyć dziś co masz do zrobienia jako asystentka, bo jutro rano przyjdzie ktoś na twoje miejsce i będziesz musiała ją szybko wciągnąć. Wieczorem zdasz mi raport z tego jak idzie przejmowanie Projektu. Teraz możesz odejść - dodał wspaniałomyślnie.
Jego asystentka... była asystentka podniosła się z fotela. Uścisnął jej rękę. Był co najmniej zadowolony. Panna Granger cały czas reagowała jak w szkole. Posłuszna profesorom, posłuszna swojemu szefowi. Trzeba było z tego korzystać póki można. Tym bardziej, że długo to nie potrwa.
Westchnął lekko. Naprawdę była dobra.
Cóż, trudno, nie ma ludzi niezastapionych...
Hermiona była oszołomiona. Bardzo się cieszyła na tą propozycję. Nie bała się ilości pracy - jeśli do tej pory Bernie dawał sobie z tym radę, to jej pójdzie to śpiewająco. Obawiała się tylko trochę tego, że faktycznie będzie kontrolowana z jakości jej pracy, a w obecnym stanie... Cóż, można było powiedzieć, że z powodu rozejścia się z Ronem nie była w mistrzowskiej formie. W ciągu dnia dużo pracowała, ale kiedy wracała do pustego domu, oczekiwany odpoczynek i sen nie przychodziły. Następnego dnia wstawała jeszcze bardziej zmęczona i było jej jeszcze trudniej skoncentrować się na tym co robiła.
Siadając za swoim... jeszcze swoim biurkiem pomyślała, że właśnie może nadarzała się okazja, żeby ten zaklęty krąg zmęczenia się skończył. Trafiło jej się właśnie coś pozytywnego, co powinno zetrzeć efekt piątkowego odkrycia...
Zapomnij o tym dupku i zajmij się tym co ci się właśnie trafiło...
Jak to mówiła jej mama, raz na wozie, raz pod wozem. Ona właśnie znalazła się na górze i postanowiła pławić się w radości.
Doprawdy, nie miała pojęcia, że będzie się tym cieszyła tylko jeden, jedyny dzień...
Środa, 15.04
Ponieważ nie było już w domu Rona, więc mogła wstać bardzo wcześnie i przyjść do pracy już na piątą rano, żeby skończyć przygotowywać dokumenty dla nowej asystentki. Wszystkie pergaminy były teraz poukładane tematycznie na biurku. Wzorem mugolskich post-itów, w magiczny sposób przyczepiła do nich niewielkie, kolorowe karteczki z opisami. Przy pilniejszych sprawach, kiedy zbliżał się termin oddania jakiegoś raportu czy pisma, karteczka zaczynała wibrować.
Kiedy odkładała ostatnią, długą na pięć stóp rolkę pergaminu, było już trochę po ósmej i do biura wszedł Rockman prowadząc pod rękę jakąś jasnowłosą czarownicą. Hermiona nerwowo reagowała na blondynki, szczególnie te o błękitnych oczach, ale natychmiast stwierdziła, że to nie ta sama, którą zastała w jej łóżku w towarzystwie jej chłopaka.
BYŁEGO chłopaka! poprawiła się natychmiast.
- Dzień dobry, Hermiono - Rockman posłał jej bardzo ojcowskie spojrzenie. - Oto Aylin Black, która przejmie twoje stanowisko. Aylin, poznaj Hermionę Granger.
Aylin była wysoką blondynką. Ubrana była w różową szatę, która przypominała Hermionie Umbridge. Blond włosy zwiazała w duży, elegancki kok na czubku głowy. Zamiast podać na powitanie rękę, złapała się za usta i zawołała.
- Hermiona Granger? TA Hermiona Granger?!
Hermiona natychmiast pomyślała
A ile jest Hermion Granger..?!, ale potaknęła grzecznie i wycięgnęła do niej rękę. Aylin podała jej swoją i kiedy Hermiona cofnęła dłoń, od spodu zobaczyła parę śladów różowej szminki. Opanowała chęć otarcia jej o szatę.
- Bardzo mi miło, Aylin. I dzień dobry, panie Rockman.
- Przekazując wszystkie sprawy Aylin zacznij od analizy połączenia pestek Myristica i pyłem ze sjenitu. Będzie mi to potrzebne na jedenastą.
Hermiona uśmiechnęła się. Była z siebie dumna. Gruba rolka pergaminu leżała na samym brzegu z czerwoną karteczką, która wibrowała już cicho.
- Oczywiście, panie Rockman - sięgnęła po nią i podała ją Aylin. - Tak właśnie myślałam!
Rockman sprawiał wrażenie, jakby zderzył się z pędzącym olbrzymem. Napomknął tylko raz, tydzień temu, że dziś idzie do Św. Munga z Lisą Walker z sekcji Zaklęć spotkać się z tamtejszym działem badawczym, a ona to zapamiętała?! Szybko starł z twarzy wyraz zaskoczenia, podziękował skinieniem głowy, obrócił się i wyszedł.
Przekazywanie stanowiska szło jak po grudzie. Aylin była z pewnością bardzo piękna, ale zdaniem Hermiony, jej uroda szła w parze z głupotą. Kobieta była mężatką i chwilami Hermiona miała ochotę zapytać, czy jej panieńskie nazwisko nie brzmi Crabbe albo Goyle.
Po wyjaśnieniu pięciu najważniejszych projektów okazało się, że Aylin zapomniała już, o co chodziło w dwóch pierwszych.
Głupsza niż ustawa przewiduje... Jak ona się tu dostała?! Skonfudowała kogoś czy jak?
Po lunchu przeszła do biura Berniego, gdzie otworzyła szafę, która wyglądała na niewielką, ale chyba potraktowano ją zaklęciem zwiększającym, bo w środku mógłby schować się hipogryf. Przeglądając pierwsze z brzegu pergaminy zapragnęła nagle mieć Zmieniacz Czasu.
Herbata nalana tuż po obiedzie stygła już parę razy. Za każdym razem, kiedy Hermiona przypominała sobie, że chce jej się pić, mruczała Aestus, żeby ją ogrzać, po czym postanawiała poczekać chwilkę aż ostygnie... Wieczorem rozbolała ją głowa.
Po przekopaniu się przez zawartość szafy przyszła kolej na sprawdzenie co jest w szufladach biurka. Hermiona usiadła na podłodze w kącie między ścianą i biurkiem. Gwałtowny ruch wywołał ostry ból głowy, więc starając się go opanować oparła się o ścianę. Usłyszała jakieś głosy więc otworzyła oczy, zaskoczna, bo nie pamiętała, żeby je zamykała. Już chciała się podnieść, kiedy...
- No i jak ma się twoja mała szlama? Złapała przynętę?
- Żebyś wiedział jak ochoczo! Nie każdemu trafia się awans po paru mięsiącach pracy... Przejrzała wszystkie akta Berniego i to ja chyba wykończyło - głos pana Rockmana brzmiał o wiele mniej ojcowsko.
Hermiona zamarła.
CO???!!...
- Żeby jej szlag nie trafił za szybko, Tyler...
- To byłoby przedwczesne, Peter. Nie bój się, gwarantuję ci, że dożyje do końca naszej małej zabawy.
- Poszła już?
O Boże....
Rozległ się nagły stukot, szuranie i Hermiona w panice ścisnęła różdżkę i rzuciła na siebie niewerbalnie zaklęcie kameleona. Uczucie stróżek lodowatej wody spływającej z głowy po całym jej ciele minęło akurat w momencie, gdy usłyszała zbliżające się kroki. Spojrzała na siebie i zobaczyła tylko szary dywan i drewnianą klepkę.
Ktoś, zapewne Rockman, wszedł do jej biura. Lampy gazowe paliły się łagodnym blaskiem. Hermiona dorzuciła jeszcze na siebie Silencio i powolutku skuliła się. Mężczyzna podszedł aż do okna i faktycznie, to był Rockman. Rozejrzał się wolno po całym biurze, popatrzył poprzez nią na biurko i jakby się zawahał przy odsuniętym krześle. Hermiona bała się na niego patrzeć, ale też bała się zamknąć oczy, więc tylko przymknęła je i spoglądała na niego spod rzęs. Na wszelki wypadek wstrzymała oddech, żeby zupełnie się nie ruszać.
Po chwili Rockman obrócił się i wrócił do swojego gabinetu.
- Wcale się nie dziwię. Wyglądała kiepsko, kiedy dwie godziny temu kończyliśmy.
Dwie godziny temu?!!
- Będzie trzeba opieprzyć sprzątaczki. Drzwi otwarte, lampy nie zgaszone... Będziemy płacić galeony!!
Zdecydowanie wolę skrzaty domowe. Te przynajmniej by się ukarały. Nie sądzę, żeby sprzątaczki to zrobiły.
Chwilę panowała cisza, coś zaszurało i znów przemówił ten drugi mężczyzna.
- Davy rozmawiał z Jimmem i podsunął mu pomysł pomocy Hogwardu w Projekcie PWZM. Uwierzysz, że sam wpadł na pomysł rozmowy ze Snapem?!
Rozległ się rubaszny śmiech.
- Co teraz?
- Musimy działać szybko. Jeśli Snape faktycznie był po stronie Czarnego Pana, to nam w tym pomoże.
- A co z półkrwi?
- Ta sama zasada. Choć najważniejsze jest pozbyć się szlam. Za parę lat muszą zniknąć z naszego świata zupełnie.
- Rozmawiałem już z Nigelem na temat zaklęć i eliksirów abortio i antykoncepcyjnych.
- To jest absolutny priorytet. Ale będziesz musiał jakoś wpłynąć na Dicsa...
- W ostateczności zostaje nam Imperius.
- Wpierw musimy się pozbyć paru szefów departamentów i wydziałów.
- Nie mamy nikogo w DPPC
- Smith się tym zajmie.
- Scott wpadnie do mnie jutro. Lepiej byłoby, żeby następną naradę zorganizował on. Może wyglądać podejrzanie, jak wszyscy będziemy widywać się tylko w Norris Manoir. A przecież nie możemy się spotykać w mugolskim świecie...
- Masz rację, mój drogi. Dobrze, późno już. Czas się zbierać. Ucałuj ode mnie naszą drogą Aylin. Ach, właśnie, co o niej myślisz?
- Jest głupia jak but z lewej nogi.
- Kazałem jej trochę grać.
- No to ma niezłe zdolności aktorskie..., ale chyba o to chodziło, prawda?
- Pamiętaj, Granger ma wytrzymać do końca! Nie ważne, w jakim stanie.
- Powiedziałem ci już, żebyś się nie martwił. Ja też już idę, tylko tu trochę uprzątnę. Poczekasz na mnie przy Fontannie?
Rozległo się cichutkie skrzypienie otwieranych, a następnie zamykanych drzwi. Potem stukoty przesuwanych rolek pergaminów, szelest szaty wlokącej się po parkiecie... zgasły lampy, drzwi otworzyły się po raz kolejny, zamknęły i zaległa cisza.
Hermiona siedziała w stanie bliskim histerii. Nie zrozumiała do końca podsłuchanej rozmowy, ale wyraźnie czuła, że było źle, bardzo źle!
Merlinie, pan Rockman?! To naprawdę był on?! O mój Boże... ! Jak to możliwe....! Przecież zawsze był taki dobry, taki opiekuńczy....! No jasne, że się o ciebie troszczył! Po to, żebyś przeżyła do końca tego czegoś...! A ten drugi? Kim był ten drugi? Peter... Peter... Ach, Peter Norris, bo mówili o Norris Manoir! Był też jakiś Stone i Smith... Boże, i mówili o Snapie! Coś od niego chcą... O co chodziło z tymi zaklęciami...? Co oni w ogóle chcą od szlam i półkrwi...? Co oni chcą od ciebie!!???!!!
Opanowało ją dzikie, szalone pragnienie ucieczki, ale zanim poderwała się, przeszył ją nagły strach i przykuł z powrotem do podłogi.
Nie ruszaj się! Jeszcze nie! A co, jeśli pan Rockman tylko udawał, że wyszedł?! Albo Norris?! Co, jeśli któryś z nich czeka obok, żeby sprawdzić czy naprawdę ciebie nie ma?! Nie ruszaj się, nie oddychaj, nie patrz!
Musiała czekać. Jeszcze trochę. Żeby być pewną, że tam obok nikt się na nią nie czai, że nikt nie wróci... inaczej nie dotrwa do końca...!
Czas wlókł się, odmierzany uderzeniami serca, które trzepotało się rozpaczliwie w jej piersi, niczym schwytany w potrzasku ptak. Zasłyszane słowa dzwoniły w jej umyśle, obijając się o siebie, wirując jak oszalałe coraz szybciej i gwałtowniej, ale przerażenie i szok zdusiły w niej krzyk.
Czekaj jeszcze trochę. Póki czekasz, nikt cię nie widzi i jesteś bezpieczna. Nikt cię nie zabije. Nie ruszaj się. Nie oddychaj. Nie myśl.
Mijały minuty i z wolna zaczęła widzieć podłogę w bladym świetle księżyca wpadającym przez okno. Zaczęła dostrzegać kształty mebli i ścianę. Z wolna serce zaczęło się uspokajać i mogła nabrać głębiej powietrza.
Nie miała pojęcia, ile tak siedziała. Dopiero po bardzo długim czasie odważyła się poruszyć. Na trzęsących się rękach delikatnie przeniosła się na czworaka i nadal mając na sobie zaklęcie kameleona i Silencio, wolno wysunęła głowę zza biurka wypatrując ukrytych nóg, rąbka peleryny czy wysłu****ąc cudzego oddechu.
Nic. Nie ma nikogo. Dopiero po chwili odważyła się wstać. Na palcach, przy ścianie, ruszyła w kierunku drzwi i wtedy przypomniała sobie, że przecież ma ze sobą torbę.
Rozejrzała się dookoła i nagle zrozumiała, czemu Rockman zastygł nieruchomo przy jej biurku. Jej torba leżała na odsuniętym krześle...
O cholera jasna...
Kiedy wyskoczyła z kominka w swoim salonie, było tuż po pierwszej w nocy. Chwiejnie poszła do kuchni zrobić sobie herbaty, a potem ciężko osunęła się na kanapę. Krzywołap przyszedł natychmiast i położył się jej na kolanach. Zaczęła go odruchowo głaskać i kot się rozmruczał.
To faktycznie niezła terapia...
Musiała przemyśleć całą sprawę.
Wychodząc z biura miała jakiś przebłysk zdrowego rozsądku, bo zostawiła torbę na krześle. Choć podejrzewała, że nie chodziło tu o zdrowy rozsądek, ale o palące pragnienie ucieczki, które po prostu eksplodowało w niej, gdy uwierzyła w końcu, że nikt na nią nie czekał.
No więc będzie udawać, że zapomniała zabrać torbę. Musi przyjść trochę później, żeby parę osób zwróciło na to uwagę. Wytłumaczy się długą naradą z Rockmanem. Ale jednocześnie nie wolno jej się spóźnić. Nie spóźniła się nigdy w życiu i jutro nic nie mogło różnić się od normalności.
Musi być zadowolona i radosna. Po paru ostatnich dniach może wygladąć na zmęczoną,
ale nie przerażoną!!! Żadnych nerwowych reakcji. Nie było jej tam, nic nie słyszała, nadal uwielbia swojego szefa i jest najszczęśliwszą czarownicą na świecie. Jakby jej źle szło, może wyjaśnić to zerwaniem z Ronem.
To był plan na jutro. Plan na trochę dalszą przyszłość był trochę bardziej skomplikowany.
Potrzebuję kogoś do pomocy. Sama nie dam sobie rady... To może być jedna, góra dwie osoby. Ale kto...
Ron odpadał w przedbiegach. Nie wiedząc, co powiedział swoim rodzicom, nie wiedziała jak ułożą się jej stosunki z Wesleyami - więc z żalem skreśliła, przynajmniej wstępnie, pana Wesleya.
Percy podobnie. Poza tym nigdy nie wiadomo jak zareaguje, ze swoim świrem na tle przełożonych.... Jej rodziców wogóle nie było co brać pod uwagę.
Harry... Może. Wiedziała, że może zawsze na niego liczyć, ale on zwracał na siebie zbytnią uwagę. Poza tym, co tu dużo mówić, nie miał za wiele doświadczenia. Ona zresztą też! Rok szukania horkruksów sporo ich nauczył, ale sama musiała przyznać, że mieli więcej szczęścia niż rozumu. Potrzebowała kogoś, kto miał doświadcznie.
Cholera, przydałby się tu taki James Bond westchnęła z żalem i nagle zamarła.
W czasie procesu Snape'a nie raz porównywała jego rolę do słynnego agenta z jednego z jej ulubionych seriali. Był podwójnym agentem przez dwadzieścia lat i udało mu się oszukać samego Voldemorta... Miał doświadczenie, wiedzę, zdolności i na pewno instynkt! Znał pewnie część z tych ludzi, o których mówili Rockman i Norris! No i przecież coś od niego chcieli! Oni mogli mieć wątpliwości po czyjej stronie stał, ale ona nie miała żadnych! Snape! Potrzebuje do pomocy Snape'a!
I tu nagle uszło z niej powietrze, jak z przekłutego balonu. No właśnie, to był Snape. Profesor, który przez sześć lat gnębił ją i doprowadzał do łez i szewskiej pasji. Nie sądziła, żeby teraz nagle stał się milutki i grzeczny jak baranek, zaofiarował swoją pomoc i znów ryzykował życiem...
Parę chwil biła się z myślami, rozdarta między przekonaniem, że Snape był najlepszą osobą, która mogłaby jej pomóc i strachem przed proszeniem go o cokolwiek. W końcu zdecydowała. Spróbuje mimo wszystko, w najgorszym razie Snape jej odmówi i tyle. Przecież jej nie ugryzie. Zrobi to jak najszybciej. W tą sobotę. Po jego odmowie pójdzie do Harry'ego.
Zostało jej jeszcze najgorsze - przypomnieć sobie całą podsłuchaną rozmowę i próbować zrozumieć o co chodzi. To jednak odłożyła na bok. Musiała trochę odpocząć, inaczej jutrzejszy dzień będzie koszmarem.
Położyła się do łóżka, skuliła owijając kołdrą i przez długie godziny nie mogła zasnąć. Przez głowę przemykały mniej lub bardziej przekonujące argumenty dla Snaper17;a i mieszały się ze strzępkami rozmowy Rockmana i Norrisa i wizjami jej śmierci podsuwanymi przez rozgorączkowaną wyobraźnię.
W końcu wymęczony organizm poddał się i zapadła w bardzo niespokojny, nerwowy sen.
Miała wrażenie, że dopiero co zamknęła oczy, kiedy włączyło się radio w jej mugolskim budziku. Wchodząc do biura dosłownie wpadła na Rockmana, co bardzo odpowiadało jej planom. Obdarzyła go wdzięcznym uśmiechem.
Chcesz gry aktorskiej... to będziesz ją miał!
W południe wybrała się na Pokątną. Nie było w tym nic dziwnego, pełno ludzi szło tam na lunch, szczególnie, że pogoda zrobiła się przepiękna. Ale zamiast jeść, Hermiona poszła na Czarodziejską Pocztę Główną.
Nigdy jeszcze tu nie przychodziła, więc wchodząc do wielkiego pomieszczenia rozejrzała się z zainteresowaniem.
Na wprost wejścia, wzdłuż całej ściany ciągnął się szeroki kontuar z okienkami, do których stało w kolejce parę czarodziejów i czarownic. Podchodząc bliżej, zorientowała się, że tak naprawdę ścianę stanowiły mniejsze i większe klatki, w których siedziały przeróżne sowy. W pierwszej po lewej, największej, siedziało sporo zwykłych Płomykówek. Obok były dwie mniejsze, jedna na dole, druga na górze - w jednej było dużo niebieskich, zielonych i białych, w drugiej zobaczyła czerwone. Koło klatki stała kratka z napisem 'Eliksir przyspieszenia - dwie krople na funta', w której tkwiło kilka fiolek.
Trzepot skrzydeł, furkoty i skrzeczenie ptaków mieszało się z rozmowami ludzi i zwykłym dla takich miejsc zamieszaniem.
Wzdłuż okien stało kilka stolików z krzesłami dla interesantów o rachitycznych nóżkach. Szyld nad pierwszym głosił: Reducto - pomoc przy zmniejszaniu przesyłek. Siedział przy nim znudzony czarodziej w ciemnoniebieskiej szacie w nieforemne białe placki. Nie przymierzając, wyglądał podobnie jak podłoga w Ministerstwie parę dni temu.
Na ścianie naprzeciwko było pełno reklam napisanych magicznym atramentem w różnych kolorach:
- Dwustronna sowa - zawsze gotowa!*
Już od 10 syklów. (za pierwszą godzinę oczekiwania, każda następna - 15 syklów)
* Możliwe tylko do 48 godzin
- Boisz się, że twoja sowa zostanie napadnięta? Ubezpiecz ją! Cennik na życzenie.
- Sowy do Europy: Francja, Belgia, Holandia.
(Od 1000 mil obowiązkowa sowa zamienna. Sprawdź listę Sowiarni Przestanowych! Ceny do sprawdzenia na Czarodziejskiej Poczcie Głównej w Londynie i w naszych placówkach w Liverpoole, Dublinie, Glasgow i Hogsmeade.
- Czarna sowa NIE przynosi pecha! - ptak na zdjęciu wyglądał trochę przerażająco, łypiąc wielkimi bursztynowymi oczami i co jakiś czas rozpinając skrzydła do lotu.
- Chcesz mieć pewność, że twoja sowa dotarła do celu? Skorzystaj z naszej najnowszej usługi - sowy powrotnej! Po dostarczeniu przesyłki wróci do ciebie z potwierdzeniem dostawy. Oplata PO otrzymaniu potwierdzenia!
Hermionę zainteresowała zwłaszcza sowa dwustronna. Przez cały ranek męczyła się nad tym, jak Snape ma przesłać wiadomość JEJ. To było niewątpliwie rozwiązanie problemu!
Kończąc obsługiwać kogoś przed nią, starsza czarownica obróciła się w stronę klatek.
- Jedna niebieska zwykła do Brighton! - zawołała, a kiedy żadna z sów nie zareagowała, dorzuciła. - Jedna niebieska mówię! Jak się nie ruszycie, to nie dam wam myszy!
Jedna z sów wyfrunęła jej na rękę, wzięła w dziób kopertę i odfrunęła przez wielkie okno w dachu. Czarownica obróciła się na powrót do interesantów.
- Och, dzień dobry, panno Granger - uśmiechnęła się promiennie.
- Dzień dobry - odparła Hermiona.
I to by było na tyle, jeśli chodzi o anonimowość...
- Chciałabym wysłać sowę do Hogwartu. Dwustronną, jak najszybciej.
- Odpowiedź ma być dostarczona do pani osobiście?
- Tak. A można sprecyzować miejsce dostarczenia odpowiedzi?
- Oczywiście. To jest wliczone w cenę.
- Wspaniale - Hermiona sięgnęła do torby i wyjęła grubą portmonetkę, w której trzymała mugolskie i czarodziejskie pieniądze.
- Chce pani nasz formularz? - spytała czarownica nie widząc żadnego listu. - Mały, duży?
- Mały poproszę.
Hermiona stuknęła różdżką i na niewielkim kawałku pergaminu natychmiast pojawiły się słowa wiadomości, którą chciała wysłać do Snape'a. Zdecydowała się schować swoją dumę do kieszeni i napisać do niego bardzo grzeczny list, żeby nie posłał jej w cztery diabły jeszcze PRZED spotkaniem.
Panie Dyrektorze Snape,
Chciałabym bardzo prosić o krótkie, prywatne spotkanie w ważnej sprawie. Jeśli możliwe, w najbliższą sobotę.
Prosiłabym o zachowanie dyskrecji.
Bardzo gorąco dziękuję,
Z wyrazami szacunku,
Hermiona Granger
P.S. Sowa jest powrotna, będzie czekała na Pańską odpowiedź. Jeszcze raz Panu dziękuję.
- Jedna czerwona osobista dwustonna! Bardzo pilna do Hogwartu! - Czarownica wyciągnęła rękę i natychmiast wylądowała na niej piękna, czerwona sowa. Podając jej fiolkę z eliksirem, poinstruowała ją. - Cztery krople. Gdzie dostarczyć odpowiedź? - nawet nie spojrzała na Hermionę.
- 98, Chalton Street, mieszkanie numer 15...
- Ma być naprawdę szybko, pannie Granger się spieszy! - wyrzuciła rękę do góry i sowa wystrzeliła natychmiast do okna w dachu..
Szlag...! Jasne, weź i ogłoś to w Proroku!
- Galeon, dwanaście syklów i osiem knutów. Dopłaci pani bezpośrednio sowie po dostarczeniu odpowiedzi.
- Dziękuję bardzo....
Sobota, 18.04
Prosto po śniadaniu Snape wrócił do gabinetu dyrektora. Powiadomił już Filcha, że koło dziesiątej powinna pojawić się Granger, tak więc teraz mógł spokojnie zająć się swoją pracą. Ale zamiast tego zaczął się zastanawiać, po co Hermiona Granger prosiła go o spotkanie.
Chciała, żeby odpłacił się jej za uratowanie życia? Doskonale zdawał sobie sprawę, że gdyby nie jej pomysł podania mu łez feniksa, już by nie żył. To zaleczyło rany zadane mu przez Nagini. Potem mogli już zająć się nim Uzdrowiciele w Św. Mungu.
Za uratowanie życia i dobrego imienia - dodał, bo pamiętał dobrze, że była jednym ze świadków obrony na jego procesie. A może chodzi jej o naukę? Ale nie, niemożliwe, żeby chciała wrócić do szkoły. Mogłaby chcieć skończyć szkołę w poprzednim roku, ale teraz? Przecież miała już pracę, dopiero co dostała awans, nie odsunęłaby tego na bok po to, żeby zdać OWUTEMY..
Przeszedł do swoich komnat i podszedł do okna, żeby popatrzeć na błonia. Słońce, z rzadka tylko przesłonięte małymi chmurkami, oświetlało ciepło trawę, drzewa i gromadę uczniów, którzy wylegli na dwór. Nawet przez zamknięte okno słychać było ich wesołe okrzyki. Dalej w tle widać było Zakazany Las. Jakaś spóźniona sowa przeleciała niezbyt daleko od okna i zniknęła za rogiem zamku, lecąc pewnie do sowiarni.
Snape zmusił się do powrotu do gabinetu i usiadł za biurkiem.
- Nie chcesz mi powiedzieć, że będziesz pracował, Severusie - usłyszał głos Dumbledora.
Spojrzał na jego portret i wzruszył ramionami.
- Czyżbyś ty nie pracował w soboty? Zawsze miałem wrażenie, że byłeś ustawicznie zajęty.
- Wiem, ale ja miałem na głowie jeszcze ciebie, Toma Riddla, Harry'ego i cały Zakon - poprzedni dyrektor poprawił sobie szaty. - Ty masz tylko szkołę.
Snape prawie zgrzytnął ze złości zębami.
- Zrobiłeś swoje, więc teraz daj mi spokój. Może inni czarodzieje, na innych portretach w zamku, będą mieli większą ochotę do słuchania twoich komentarzy.
- Widzę, że jesteś w bardzo dobrym humorze. Czyżby to bliska wizyta panny Granger tak na ciebie wpłynęła?
Skąd ten przeklęty starzec o tym wie?
- Byłbym ci niezmiernie zobowiązany, gdybyś się nie wtrącał w naszą rozmowę. - Snape nie dostrzegł żadnego znaku potwierdzenia, więc dodał. - Nalegam!
- Obiecuje, Severusie. Będę udawał, że śpię!
Snape kiwną głową myślśc równocześnie
Lepiej, żebyś naprawdę spał!
Tuż przed dziesiątą usłyszał pukanie do drzwi. Zawołał głośno 'Proszę' i drzwi otwarły się i ukazał się w nich Filch. Pod nogami kręciła się Pani Norris.
- Panie dyrektorze, przyszła panna Granger...
- Niech wejdzie.
Filch cofnął się o krok i przepuścił przed sobą młodą kobietę, która weszła do środka mówiąc cicho, nie wiadomo czy do Snape'a czy do Filcha, 'Dziękuję bardzo'.
Snape spojrzał na nią i aż odłożył pióro. Nie śledził specjalnie w Proroku wiadomości o Złotej Trójcy, ale wiedział, że życie układało się jej jak po maśle. Po zakończeniu wojny została okrzyknięta Bohaterką Wojenną i odznaczona Orderem Merlina Pierwszej Klasy. Tak jak on zresztą, tylko, że on miał prawie dwadzieścia lat więcej. Odnalazła swoich rodziców. Była wreszcie z Wesleyem, czego spodziewał się już od początku ich piątego roku. Pracowała w Ministerstwie i widać szło jej doskonale, bo dopiero co dostała awans. W jej wieku zostać szefową prestiżowego projektu... co tam, nikt jeszcze nie osiągnął tak wiele w tak młodym wieku! Powinna wyglądać kwitnąco, jak ktoś kto ma świat u stóp. A tymczasem wyglądała, jakby ten świat zawalił się jej na głowę. Cienie pod oczami, blada, napięta twarz, zaciśnięte usta i sprawiająca wrażenie, że ledwo trzyma się na nogach. Wyglądało na to, że musiała to być jakaś naprawdę ważna sprawa...
Hermiona podeszła wolno do biurka patrząc na Snape'a. Jej wrażenie było zgoła odmienne. Snape wyglądał o wiele lepiej, niż kiedy widziała go ostatnim razem. Nie był tak strasznie blady, choć daleko było do powiedzenia, że był opalony. Wydawał się być wypoczęty i rozluźniony. Długie, ciut za ramiona włosy nie wisiały mu tłustymi strąkami, ale wyglądały zupełnie normalnie. Wyraźnie było widać, że życie zmieniło się na lepsze.
Oboje przyglądali się sobie przez parę chwil, jak dwoje ludzi, którzy kiedyś się znali i stracili z oczu na jakiś czas. Dłużej niż zwykle patrzy się na siebie nawzajem, ale nie trąciło to jeszcze impertynencją.
- Dzień dobry, panie profesorze... - Hermiona zatrzymała się przed biurkiem Snape'a i podała mu rękę. - Panie dyrektorze - poprawiła się.
Wstał i odpowiedział na powitanie lekkim uściskiem dłoni.
- Witam, panno Granger. Proszę usiąść - wskazał jej wygodne krzesło. - Czemu mam zawdzięczać pani wizytę?
- Po pierwsze bardzo dziękuję, że zechciał mnie pan przyjąć - usiadła na samym brzegu, składając ręce na podołku i splatając nerwowo palce. Rozglądając się zawadziła wzrokiem o portret Dumbledora, który dotrzymywał obietnicy i spał w najlepsze. - Po drugie gratuluję nominacji... to znaczy... - westchnęła zakłopotana - tej z zeszłego roku... I Orderu Merlina.
Skinął głową opierając się o fotel i zakładając ręce.
Chyba nie będzie się tak jąkać cały czas...
- Dziękuję. I nawzajem.
Pokiwała głową i zawahała się, jakby nie wiedziała co powiedzieć. Zza biurka widział, że musiała sobie wyginać palce.
- Z tego, co pisał Prorok, wynika, że otrzymała pani ostatnio nowe stanowisko - Snape postanowił jej pomóc. Przede wszystkim dlatego, że nie chciał spędzić z nią w gabinecie całej reszty swojego życia czekając, aż wyduka, co ma do wydukania. - To... bardzo obiecujące.
Hermiona podniosła głowę, przygryzła dolną wargę, spojrzała mu w oczy nerwowo i westchnęła jeszcze raz.
- No właśnie nie... to jest zupełnie inaczej. Mam... mam z tym pewien problem...
Chyba się przesłyszał! Nie przyszła chyba tu opowiadać mu o problemach swojego życia?!
- Panno Granger, umówmy się, że nie mam do pani dyspozycji całego dnia - powiedział trochę zjadliwie. - Jeśli chce pani o czymś porozmawiać, to proszę bardzo. W przeciwnym razie...
Przynajmniej pod tym względem nie zmienił się za bardzo, cholerny nietoperz... przemknęło jej przez myśl, ale zdawała sobie sprawę, że ma rację. Nie przyszła tu wzdychać i podziwiać ścian.
- Nie bardzo wiem jak zacząć... Może po prostu opowiem panu, co się stało...
Masz pięć minut, kobieto. Snape skinął głową z ni to aprobata, ni dezaprobatą. Hermiona zaczęła mu opowiadać. Po dziesięciu zorientował się, że siedzi pochylony w jej stronę i słucha uważnie.
- ... nie wiem, kto dokładnie w to wszystko jest zamieszany, prócz tych, o których słyszałam. Mogę się tylko domyślać, że jest ich więcej - zakończyła patrząc na niego i szukając jakiejś reakcji.
To co mówiła potwierdziło jego mgliste przypuszczenia, że Douglas przyszedł po coś innego, niż tylko prosić go o pomoc w ich Projekcie PWZM. Już w czasie jego wizyty miał wrażenie, że coś tu nie pasuje, ale dopiero teraz zobaczył ogrom tego wszystkiego. I coś mu mówiło, że to zaledwie czubek góry lodowej.
Ale nie zamierzał się w to wplątywać. Mógł co najwyżej dać jej parę rad.
- Ładnie tobą zagrali. Nie wydawało ci się dziwne, że ten... Bernie zrobił tyle błędów?
- Absolutnie nie! Bernie... pracuje trochę na odwal się. Już parę razy wyłapałam jego błędy w różnych raportach, więc je poprawiałam przed daniem ostatecznej wersji Rockmanowi. Ale nie chciałam mu nic mówić bo... on pracuje tam już od dawna i nie chciałam, żeby myślał, że uważam się za ... mądrzejszą niż on...
Za Pannę Wiem-To-Wszystko... dorzucił w myślach Snape.
- Jesteś pewna, że nikt cię nie widział tamtej nocy?
- Nawet nie drgnęłam. Nie mogli mnie ani zobaczyć ani usłyszeć...
- Nie mówię tylko o tej podsłuchanej rozmowie. Kiedy wychodziłaś później z Ministerstwa...
Hermiona próbowała sobie przypomnieć ten wieczór.
- Nie zdjęłam z siebie kameleona. Nikogo nie było już na moim piętrze.. ani w windzie... a potem w Atrium... było pusto... i poszłam do pierwszego kominka. Mam połączenie Fiuu z domem - dodała.
- Uważaj, mogą sprawdzić kto, skąd i dokąd się przemieszcza. Nie wiem, jak długo wstecz. Ale póki o nic cię nie podejrzewają, nie powinni grzebać w rejestrach...
Zbladła jak kreda.
O cholera, o cholera jasna... Ta cholerna torba...
- Mogą ... w REJESTRACH? Merlinie, nie sądziłam, że mają jakieś REJESTRY...
- Dam ci radę. Od tej chwili musisz stać się równie paranoiczna jak był Moody.
Snape zauważył jej bladość, ale zignorował to.
- Dziwne godziny pracy... aż tyle masz do zrobienia?
- Och tak... Narada naradę pogania. Na każdej dostaję coś nowego. Kiedy kończy się ostatnia, mam tyle czasu, żeby pójść do łazienki zanim nie muszę iść zaprezentować co UDAŁO mi się zrobić z tego co mi dali na pierwszej.
- Może on to robi specjalnie... żeby cię zająć.
- Żebym nie miała czasu zająć się niczym innym?
- Dokładnie... Swoją drogą, co na to pan Wesley?
Z tego co wiedział, Wesley załapał się z Potterem na Program Szkolenia Aurorów, mógłby dowiedzieć się więcej o Rejestrach, którymi zajmował się personel Wydziału Bezpieczeństwa i jakoś jej pomóc. Jej reakcja zaskoczyła go. Coś błysnęło w jej oczach, nagle spięła się i nabrała gwałtownie powietrza.
- Nie przyszłam tu rozmawiać o panu Wesleyu!
- Granger, jeśli nie zaczniesz się zachowywać, to będziesz mogła zamknąć drzwi z drugiej strony - warknął na nią natychmiast.
- Przepraszam... po prostu nie... - pokręciła głową, plącząc się. I dokończyła
mokrym? głosem. - Nie ma sensu o tym rozmawiać. Już nie - dorzuciła cichym szeptem, ale Snape miał wyjątkowy słuch, więc nie uszło to jego uwagi.
Uznał, że dowiedział się wystarczająco dużo. Nie miał najmniejszej ochoty na rozmówki o jej prywatnym życiu. Czas było dać jej do zrozumienia, że rozmowa się kończy. Poza tym wiedział, że stary drań na portrecie tylko udaje, że śpi i będzie musiał wysłuchać potem jego długiej przemowy na ten temat.
- No cóż... to bardzo ciekawe... Ale nie bardzo rozumiem czemu przyszłaś z tym do mnie.
- Po pierwsze, oni też przyjdą do pana. Chcieliby, żeby pan do nich dołączył, ale... nie są pewni po której jest pan stronie - jej głos zadrżał lekko przy ostatnich słowach, ale nie spuściła wzroku. - Rockman mówił, że to będzie niby rozmowa o współpracy Hogwartu przy PPWZM...
- Dokładnie wczoraj przyjąłem Jimma Douglasa w tej sprawie. Powiedziałem, że nie zamierzam w żaden sposób się angażować.
- Po drugie... myślałam... sądziłam, że będzie to pana interesowało, bo....
Snape uniósł jedną brew.
- Bo... co?
- Przecież oni mówią o supremacji czarodziejów czystej krwi! A pan spędził pół życia walcząc właśnie z takimi nonsensami...! - powiedziała gwałtownie Hermiona i zamarła, czekając na jego reakcję.
- Dobrze powiedziane, panno Granger. Spędziłem pół życia i wystarczy.
Dziewczyna miała wrażenie, że ktoś uwiesił jej kolejny kamień u szyi. Ale nie chciała się poddać, nie bez walki.
- Przecież to niewiele różni się od idei Śmierciożerców! Od Vold... Sam pan wie kogo! Nie może pan tak po prostu...
- Dość! Powiem ci czego TY nie możesz. Nie możesz przychodzić tu i mówić mi, co powinienem, a czego nie powinienem robić. Nie możesz oczekiwać, że z powodu zwariowanych pomysłów jakiegoś zwariowanego czarodzieja zaangażuję się w jakąś zwariowaną akcję ratunkową, którą z pewnością już wymyśliłaś. Dotarło to do ciebie, czy mam powtórzyć?
Hermiona poczuła się tak, jakby ktoś ją uderzył w twarz. Co prawda przygotowywała się na ewentualność, że Snape nie będzie zainteresowany tematem, ale właśnie dotarło do niej, że jednak bardzo na niego liczyła. I właśnie widziała, jak jej nadzieja umarła.
- Przepraszam - wyszeptała i przygryzła dolną wargę. - Prze... praszam bardzo... W takim razie chciałam... tylko poprosić pana... o pomoc.
Snape nie drgnął, czekał, aż wykrztusi o co jej chodzi.
- Nie ma pan przez przypadek... eliksiru wielosokowego?
- Po co ci eliksir?
Na nowo odważyła się spojrzeć mu w oczy. Była zupełnie wytrącona z równowagi, ale gdzieś tam kryło się zdecydowanie. Musiała już sobie obmyśleć jakiś plan i teraz po prostu starała się go zrealizować.
Cholerna, gryfońska odwaga...
- Chcę przeszukać gabinet Rockmana, może znajdę coś więcej...
- Możesz znów rzucić zaklęcie kameleona, możesz pożyczyć niewidkę od Pottera... Po co ci eliksir? - powtórzył.
- Bo ostatnio w Ministerstwie ludzie ciągle zostają później w pracy... i gdyby tak ktoś zobaczył lewitujące pergaminy, to by go to zastanowiło. Albo otwierające się same drzwi. Więc myślałam, żeby przebrać się za sprzątaczkę... Ciągle jakieś widuję, jak ścierają kurze, opróżniają śmietniki... nikogo to nie dziwi. Poza tym wszyscy wszędzie mnie poznają, nawet sowy do pana nie mogłam wysłać bez komentarzy na Czarodziejskiej Poczcie Głównej.
Cóż, wyjaśnienie ujdzie w tłoku...
- Więc zamierzasz się w to wplątać?
Hermiona wzruszyła ramionami i poprawiła na krześle.
- Można powiedzieć, że nawet jakbym nie chciała, to nie mam innego wyjścia... Z tego co mówili, to jak im się uda, to mnie zabiją.
Snape ukrył grymas. Wiedział jak to jest żyć z wyrokiem śmierci.
- Czemu sobie sama nie uwarzysz? Przecież potrafisz...
Hermiona wytrzymała jego spojrzenie wiedząc, że oboje myślą w tej chwili o tym samym - o nieszczęsnej skórce boomslanga.
- Potrafię, ale na to nie mam czasu...
Snape przesunął długim, wąskim palcem po wargach zastanawiając się chwilę. Jeśli da jej eliksir, tym samym dla tamtych stanie się uczestnikiem tego całego jej planu, jakikolwiek by nie był. Jednocześnie cały czas brzmiały mu w uszach jej słowa 'jak im się uda, to mnie zabiją'. Nie mógł tak po prostu jej odprawić. W końcu kiwnął głową.
- Wielosokowy mam, mogę ci trochę dać. Ale musisz być bardzo ostrożna...
- Wiem, panie profesorze - powiedziała z lekkim ożywieniem. - Już o tym myślałam. Pewnie zwracają uwagę na to co robię, więc już wymyśliłam sobie powód mojej wizyty w Hogwarcie. Żeby nie mogli się do pana przyczepić. Powiem, że chciałabym zdać w przyszłym roku OWUTEMY, ale nie uczęszczając do szkoły, tylko po prostu idąc na egzaminy. I przyszłam dziś przedyskutować warunki...
- Dobry pomysł - przyznał Snape z cieniem uznania w głosie.
Ona wcale nie jest taka głupia. W zasadzie to nigdy nie była GŁUPIA, nie jeśli chodzi o poziom inteligencji. Jej głupota polegała na tym, że zadawała się z Potterem i Wesleyem.
Hermiona aż rozchyliła usta ze zdziwienia. Czego jak czego, ale pochwały po Snapie się nie spodziewała.
- Przejdziemy do lochów i dam ci fiolkę z eliksirem. Przy okazji przydałoby się, gdybyś zobaczyła się z profesor McGonagall. Dla twoich... przyjaciół byłoby podejrzane, gdybyś nie poszła zobaczyć Opiekunki swojego domu i przedyskutować z nią twojego pomysłu.
- Ale tak naprawdę... to znaczy chce pan, żebym powiedziała profesor McGongall o OWUTEMACH?!
- Chyba jednak przeceniłem twoją inteligencję - sapnął Snape wstając zza biurka - Czy ja mówię, że masz z nią rozmawiać o OWUTEMACH? Masz się z nią zobaczyć. Nic nie mów po co tu przyszłaś, sam się tym zajmę. Czy to już wszystko o czym chciałaś porozmawiać?
Hermiona uznała to za zaproszenie do opuszczenia gabinetu. Podnosząc się ze swojego krzesła rzuciła jeszcze okiem na śpiącego Dumbledora i potrząsnęła głową. W sumie nie było aż tak źle...
Snape pokazał jej gestem, że ma wyjść pierwsza, po czym machnął różdżką bez słowa i wyrósł przed nim jego patronus - piękna, błyszcząca łania, która zachwyciła dziewczynę.
- Minerwo, bądź w twoim gabinecie, panna Granger chce się z tobą przywitać - powiedział wyraźnie i wykonał różdżką krótki gest. Łania natychmiast pogalopowała długim korytarzem i po chwili znikła za rogiem.
- Ona jest przepiękna... - wyrwało się Hermionie.
Ale nie dostała żadnej odpowiedzi. Jej profesor obrócił się na pięcie i ruszył w kierunku lochów idąc tak szybko, że ledwo za nim nadążała. Jego długa szata powiewała gwałtownie, ale w tej chwili nie miała ochoty nazwać go 'nietoperzem'. W końcu da jej przecież eliksir...
Po drodze nie spotkali żadnego ucznia. Hermiona pół szła, pół biegła i wzruszenie aż ściskało jej gardło. To było niesamowite, wrócić tu choćby na chwilę. Do tego miejsca, które kiedyś traktowała jak dom. Bo to był jej dom, przez sześć długich lat. Nagle złe wspomnienia znikły i pamiętała tylko te cudowne chwile, które spędziła tu że swoimi przyjaciółmi... z Harrym i Ronem...
Na wspomnienie o Ronie wzruszenie gwałtownie jej przeszło. Może i dobrze, bo właśnie weszli do lochów i Snape pokazał jej, żeby została w miejscu, podszedł szybko do jakiejś szafki i nagle dwie buteleczki poleciały mu prosto w ręce. Sięgając po nie pomyślała, że głupio wyglądałaby z rozanieloną miną.
- Dziękuję bardzo, panie profes... panie dyrektorze.
- Jakoś nie miałem okazji być twoim dyrektorem, więc nie musisz się poprawiać. Profesor wystarczy. Ta większa to wielosokowy, ta mniejsza to eliksir na uspokojenie. Przyda ci się... Jeszcze chwila, a będziesz przypominać inferiusa - skrzywił się. Nie chodziło mu o jej zdrowie czy urodę, ale przede wszystkim o to, że wyglądem mogła wzbudzić podejrzenia. Ktoś, kto robił taką oszałmiającą karierę powinien wyglądać zdecydowanie lepiej. - Chcę przestrzec cię jeszcze raz. Znam mniej więcej środowisko Rockmana czy Norrisa. Musisz być bardzo ostrożna. Jeśli się czegoś dowiesz... daj mi znać. A teraz możesz iść do profesor McGonagall.
- Jeszcze raz bardzo panu dziękuję. Obiecuję, będę bardzo ostrożna. Nie chcę pana narażać. Ale tak jak mówiłam, wiem, że czy tak, czy inaczej będą chcieli mnie zabić...
- Jeśli panią złapią, panno Granger, W KOŃCU będzie pani błagała, żeby panią zabili... I nie myślę tylko o Crucio. Życzę miłego dnia - powiedział ponuro Snape.
Wyciągnął do niej rękę na pożegnanie i zauważył jak trzęsie się jej dłoń. Uścisnął ją i odszedł.
CDN...
Edytowane przez Anni dnia 29-05-2018 20:34
Dodane przez Anni dnia 29-05-2018 20:33
#3
Rozdział I - 3
Poniedziałek, 20.04
W poniedziałek Norris i Lawford znów wybrali się na krótką przechadzkę po świecie mugoli. Lawford miał niejasne przeczucie, że jego przyjaciel znalazł rozwiązanie problemu ze Snape'm.
Jimm Douglas powiedział mu w piątek po południu, że rozmawiał rano z dyrektorem Hogwartu i ten odrzucił propozycję pomocy przy PPWZM, ale równocześnie Douglas odniósł wrażenie, że Snape wcale nie jest temu jakoś specjalnie przeciwny.
Lawford opowiedział wszystko swoim kumplom na sobotniej kolacji u Scotta. Zrozumieli, że żadna oficjalna rozmowa pod jakimkolwiek pretekstem nie da im nigdy pewności czy Snape jest po ich stronie.
Deszcz dopiero skończył padać i chodniki były jeszcze mokre. Oboje mężczyźni szli wolno rozmawiając cicho.
- Sprawa jest jasna. Trzeba go po prostu zmusić do współpracy - powiedział Norris.
- Jak chcesz to zrobić? Zdaje się, że facet jest dość... odporny na negocjacje.
- Mam gdzieś jego odporność. Zrobi co się mu każe, nie będzie miał innego wyjścia.
- To się nazywa szantaż, mój drogi Peterze - odparł Lawford zręcznie omijając kałużę. - Ale jak chcesz to zrobić?
- Każ Nigelowi przynieść wielosokowego ze Św. Munga. Na jutro rano. Teddy będzie musiał się odmienić na noc, żeby zabić jakiegoś mugola.
- Rozumiem, że Teddy przemieni się w Snape'a. Jak, masz coś od niego?
- Jeszcze nie, ale będę miał. Tak myślę, że nadszedł czas na porządne posprzątanie komnat dyrektora...
- Peter, jakbyś mógł sprecyzować...
- Wyślę Gnypka do Hogwartu, niech się rozejrzy. Wystarczy choćby jeden włos.
- No dobrze... A czemu w nocy? I niby jak to ma nam pomóc?
- W nocy, bo na noc Snape na pewno nie będzie miał alibii. I nie bój się, bardzo nam to pomoże. Stuli pysk i będzie tańczył, jak mu zagramy - Norris zatrzymał się i spojrzał na Lawforda tak zimnym, twardym spojrzeniem, że jego przyjaciel poczuł dreszcze. - Za użycie Niewybaczalnych trafia się do Azkabanu, prawda? A Aurorzy będą mieli wspomnienia świadków na to, że nasz kochany pan dyrektor się nimi bawił...
Środa, 22.04
Hermiona zdecydowała przeszukać gabinet Rockmana i Norrisa przemieniając się w panią Brown, sprzątaczkę z jej Poziomu. Co prawda jako pani Brown nie miała prawa znajdować się na Poziomie Drugim, ale nie znała tamtych sprzątaczek, a bała się kręcić tam wieczorami, żeby nie ściągnąć na siebie uwagi. No i szczerze mówiąc miała nadzieję znaleźć wystarczająco dużo informacji w gabinecie Rockmana, żeby nie musieć iść do Norrisa...
W razie gdyby ktoś ją przyuważył o tak późnej porze, miała powiedzieć, że zgubiła gdzieś zegarek i teraz go szuka. To był najbardziej wiarygodny pretekst, który przyszedł jej do głowy.
Żeby zrealizować swój plan musiała czekać aż do środy. Po pierwsze dopiero we wtorek udało się jej skubnąć trochę włosów pani Brown, a po drugie Rockman wybierał się właśnie w środę na posiedzenie ICW do Paryża. W ten sposób przynajmniej jeden gabinet stał dla niej otworem.
Przez cały dzień miała problemy ze skupieniem się na najprostszych sprawach. Gdy o trzeciej po południu Rockman pożegnał się z nią i z Aylin, westchnęła ciężko.
Klamka zapadła. Nie ma odwrotu. Zrób to dzisiaj.
I chciała tego i bała się. Z upływem kolejnych godzin zaczęło docierać do niej jak naiwna, dziurawa była jej historyjka o zagubionym zegarku. Co, jeśli to sama pani Brown na nią wpadnie? Co, jeśli zobaczy ją ktoś kto zna prawdziwą panią Brown? Skąd ma wiedzieć, jak do tego kogoś się odezwać, zareagować? Co, jeśli ten ktoś widział jak sprzątaczka wychodziła z pracy? A jeśli jutro jej o tym powie? Co, jeśli...
Wątpliwości przygniatały ją coraz bardziej i w którymś momencie dzisiejsza sytuacja skojarzyła się jej z ich dziecinnym planem wkradnięcia się do Ministerstwa w poszukiwaniu horkruksa.
Wtedy nic tak naprawdę nie poszło zgodnie z planem i cudem uszli z życiem. A dziś?
Wtedy też się bali, ale jednak zdecydowali się to zrobić. A dziś?
Ponownie przypomniała sobie wychodzącego Rockmana i do żołądka wpadł kolejny kamień przygniatając ją jeszcze bardziej. Klamka zapadła. Zrób to dzisiaj.
Ponieważ Snape poradził jej naśladować paranoicznego Moody'ego, więc koło siódmej wieczorem ostentacyjnie wróciła przez kominek do domu. I gdy znalazła się w ciepłym, przytulnym i nade wszystko bezpiecznym mieszkaniu, coś w niej nagle zapragnęło, żeby już tam zostać i z największym trudem zmusiła się do otwarcia drzwi i wyjścia w zapadający mrok. Wróciła metrem do Ministerstwa i schowała się w tym samym miejscu, co półtora roku temu z Harry'm i Ronem. W tym samym, ale zupełnie innym. Ciemny, ponury zaułek wcale nie przypominał tego, który pamiętała z tamtego czasu. Był zimny i obskurny, jak jakiś smętny cień dementorów i nade wszystko ziała z niego pustka. Wtedy miała koło siebie dwóch przyjaciół, była z kimś, na kogo mogła liczyć. Dziś była sama i świadomość samotności zakłuła ją dotkliwie.
By nie poddać się ogarniającym ją wątpliwościom czym prędzej przetransmutowała swoje ubranie i wypiła parę łyków eliksiru. Kolejny krok do przodu, kolejny gest ku realizacji jej szalonego planu. Niestety lęk podążał za nią i nie mogła go oszukać przemieniając się w starszą, szczuplutką, siwowłosą panią.
Nie mogła wejść do Ministerstwa jako sprzątaczka, bo ktoś mógłby się zdziwić widząc ją. Poza tym wiedziała, że koło ósmej sprzątaczki powinny skończyć pracę i mogłaby wpaść na nieszczęsną kobietę, więc rzuciła na siebie bardzo silne zaklęcie kameleona i zjechała budką telefoniczną do Atrium.
Dochodziła ósma i o tej porze Atrium było puste i pogrążone w półmroku rozświetlanym tylko ogniem płonącym na kominach, światłem wind i nielicznymi płonącymi pochodniami.
Rzuciła ostatnie, tęskne spojrzenie na budkę wyjeżdząjącą na powierzchnię, do świata gdzie normalni, nienapiętnowani ludzie żyli zwyczajnym, spokojnym życiem i zamknęła oczy. Gdy je otworzyła, budka znikła i wraz z nią znikła ostatnia oaza bezpieczeństwa.
Na jej poziomie również było pusto, ale podchodząc do drzwi gabinetu Rockmana usłyszała dobiegające ze środka odgłosy przesuwania czegoś, stuknięcia i ciche podśpiewywanie. Pani Brown lubiała sobie pośpiewać piosenki Celestyny Werback.
Po kwadransie sprzątaczka wyszła i poszła prosto do windy ciągnąc za sobą wózek pełen środków czystości i magiczny odkurzacz. Hermiona zaczęła liczyć i im bardziej zbliżała się do dziesięciu, tym bardziej zwalniała, chcąc ukraść w ten sposób choćby i sekundę fałszywego poczucia bezpieczeństwa.
Gdy w jej otępiałym umyśle przebrzmiało echo odliczania, rzuciła niewerbalne Finite Incantantem i spojrzała na ziemię. Dostrzegła nogi pani Brown. Kolejny krok do przodu...
W biurze Rockmana panowała cisza. Zamknęła ostrożnie drzwi, podeszła na palcach do biurka i szepnęła Homenum Revelio Moneo - odmianę zaklęcia ujawniającego ludzką obecność, które ostrzegało przed pojawieniem się kogoś. Opanowała chęć użycia Lumos i zapaliła lampy gazowe. Gdyby zaklęcie nie zadziałało i ktoś wszedł do środka, bardziej by się zdziwił na widok sprzątaczki używającej różdżki do oświetlania gabinetu niż przekładającej coś na biurku przy świetle lamp.
Pani Brown zostawiła swój wózek w pomieszczeniu dla sprzątaczek i gdy weszła się przebrać do szatni obok, wpadła na Matyldę, koleżankę z Poziomu Pierwszego, która zakładała już buty.
- Jeszcze tu jesteś? - spytała zdziwiona na jej widok stawiając nogę na ławę, żeby zawiązać długie sznurowadła.
Pani Brown sięgnęła szybko po torbę ze swoimi butami.
- Myślałam, że dziś nigdy nie skończę! Jak to jest, że im bardziej ci się spieszy, tym więcej masz do sprzątnięcia?
Matylda wzruszyła ramionami i poprawiła pelerynę.
- Nie wiem czemu oni wszyscy muszą tak świnić. Idziesz już? To poczekam na ciebie... - nałożyła czapkę i przejrzała się w niemagicznym lustrze.
- Już lecę!
Złapała pelerynę i uśmiechnęła się do Matyldy.
- No już, uciekamy stąd! Dziś idę do wnuków - dorzuciła, jakby to wyjaśniało wszystko.
I istotnie, Matylda roześmiała się i pokiwała głową. Kto by się nie spieszył mając taką perspektywę!
Tuż koło toalet usłyszały ciche poskrzypywanie kółek od wózka sprzątaczek i zza rogu wyłoniły się Iris i Doris, dwie bliźniaczki, z wyjątkowo ponurymi minami.
- A wy co tu robicie? - zdziwiła się Matylda, przystając na chwilę.
- Tym od eksperymentalnych cosik wybuchło i ufajdali całe biuro. Mówię wam, gorzej niż smocze łajno! - westchnęła Iris, ocierając pot z czoła.
- Tylko nie zajeżdża gównem - dorzuciła Doris.
- Teraz lecim na Drugi, Doris mi pomoże oblecieć choćby piorunem, bo jutro będzie krzyk.
- Wy też dopiero wychodzicie?
Obie sprzątaczki kiwnęły głowami i Doris popatrzyła na panią Brown.
- A ty z gołym łbem leziesz?
Pani Brown zerknęła na torby w obu rękach i nie zauważyła siatki z parasolką, którą zawsze nosiła ze sobą na wszelki wypadek.
- O Merlinie, musiałam ją gdzieś zastawić!
Zanim Hermiona zaczęła grzebać po biurku Rockmana, popatrzyła na nie uważnie starając się zapamiętać położenie różnych przedmiotów. Potem drżącymi dłońmi zaczęła przeglądać teczki, luźno leżące papiery, rolki pergaminów zamierając przy każdym najlżejszym nawet, dźwięku, nabierając gwałtownie powietrza i wbijając wzrok w zamknięte drzwi. Wiedziała, że jej zaklęcie powinno ostrzec ją w porę przed czyjąś wizytą, ale przestraszony umysł nie przyjmował tego do wiadomości. Trwała tak przez chwilę bojąc się odetchnąć i dopiero po jakimś czasie wracała do szukania. Co chwila ocierała o spódnicę lodowate, spocone dłonie.
Czas mijał bezlitośnie, odmierzany kolejnymi rolkami pergaminów i plikami dokumentów.
Po biurku przyszła kolej na otwarte szuflady. Tych zamkniętych nie chciała ruszać nie wiedząc, czy nie ma tam żadnych zaklęć zabezpieczających. Pani Brown z pewnością zostałaby zabrana na przesłuchanie, gdyby jakieś naruszyła.
Nagle coś stuknęło cichutko.
Hermiona zamarła na sekundę, w ślepej panice nie wiedząc co robić: uciekać, odrzucić trzymaną w ręku rolkę pergaminu i się chować, czy raczej udawać panią Brown... Potem błyskawicznie rzuciła na siebie Kameleona, wepchała pergamin do szuflady i pchnęła ją gwałtownie. Głośne puknięcie zabrzmiało dla niej niczym huk armatni.
- Chodź, dziś nie pada, nie potrzebujesz czapki - Matylda pociągnęła panią Brown za rękę. - Ponoć ci się spieszyło.
Starsza kobieta kiwnęła ochoczo głową.
- Masz rację. Iris, Doris, jakbyście gdzieś widziały taką czerwoną parasolkę, to zostawcie ją w szatni - poprosiła bliźniaczki. - Do widzenia!
- Powodzenia, dziewczyny! - dorzuciła Matylda.
Gdy obie znikły w toaletach, Iris popchnęła przed siebie wózek.
- Chodźmy już, Doris. Zróbmy Drugie szybciorem.
- Tylko proszę, naprawdę szybciorem. Tyle, żeby nie mogli się jutro do ciebie dowalić - prychnęła Doris i ruszyła za siostrą.
Hermiona nie wiedziała, ile tak stała, zamarła w bezruchu, wpatrując się nieruchomym wzrokiem w klamkę u drzwi. Nie śmiała drgnąć nawet o cal czy choć nabrać głębiej powietrza, jakby to miało sprawić, że klamka poruszy się delikatnie, drzwi się uchylą i ten nieznany ktoś wejdzie do środka.... Jakby nieprzełknięcie dziwnej guli w gardle mogło go powstrzymać...
Minęła minuta, potem dwie i nic się nie działo, dookoła panowała martwa cisza, w której słyszała tylko głuche walenie swojego serca.
Dopiero po kolejnej zrozumiała, że to nie zaklęcie i nikt nie nadchodzi. I po następnej uwierzyła. Pewnie musiał to być jakiś dokument, który osunął się w trakcie grzebania w szufladzie i stuknął o drewnianą ściankę czy spód.
Zdjęła z siebie kameleona i zaczęła na nowo przeglądać dokumenty starając się ich nie podrzeć przy rozwijaniu, tak bardzo trzęsły się jej ręce.
Po kwadransie odłożyła ostatni i westchnęła ciężko. Nie znalazła nic. Absolutnie nic.
Cholera jasna... Więc musisz iść do Norrisa....
Serce stanęło na chwilę, a potem szarpnęło się gwałtownie. Mogła o tym myśleć, mogła to planować, ale tak naprawdę do tej pory nie dopuszczała do siebie tej ewentualności.
O Norrisie nie wiedziała za dużo. Kiedyś był Niewymownym, a od wielu lat był kimś w rodzaju szarej eminencji i miał swój gabinet na Poziome Drugim. Była tam parę razy zaglądając do Biura Aurorów i wiedziała, że cały zachodni róg budynku był zarezerwowany dla zagadkowo brzmiącego Wydziału Bardzo Ważnych Członków Sekcji M.I.Trx.
Hermiona przytrzymała się kurczowo fotela Rockmana i spróbowała wziąć parę głębokich wdechów.
Planowała włamać się do chronionego gabinetu na Poziomie Drugim. Ryzyko było jeszcze większe. Igrała z Aurorami i ich wewnętrznym systemem bezpieczeństwa, którego zupełnie nie znała. Pani Brown nie miała tam prawa wstępu. Nie udało się jej wymyśleć żadnego wytłumaczenia na wypadek, gdyby ją złapali. Jeszcze w południe miała jakieś głupie pomysły, ale w tej chwili czuła tylko zupełną pustkę w głowie.
To szaleństwo. Jeszcze możesz się wycofać. Wyjść stąd i wrócić do domu... I wszystko będzie w porządku.
Ta myśl wstrząsnęła nią tak mocno, że aż się zachłysnęła.
NIC nie będzie w porządku! Zabiją cię czy tak czy inaczej! Jeśli teraz cię dorwą, trafisz TYLKO do Azkabanu i może kiedyś z niego wyjdziesz. Jeśli stąd odejdziesz, to za jakiś czas po prostu cię zabiją...
Jakie miała wyjście? Uciec do mugoli? Wyrzec się czarodziejskiego świata, zapewne na zawsze? No i do tego pozostawał jeszcze Snape. Coś od niego chcieli.
Snape. Boże, jak on musiał się bać, kiedy szedł do... Czarnego Pana!
Nie chciała wymówić... czy nawet pomyśleć jego imienia. Nagle ją przeraziło. Coś tak złego musiało, po prostu musiało przynieść jej pecha tej nocy! Ale przypomnienie Snape'a sprawiło, że błysnęła w niej odrobina odwagi. Dalekiej, odległej, ale jednak odwagi. I nadziei.
Jeśli jemu udawało się to przez dwadzieścia lat, to ja mogę to zrobić jeden, jedyny raz. MUSZĘ to zrobić.
Na wszelki wypadek napiła się jeszcze trochę eliksiru wielosokowego, rzuciła na siebie tak mocne zaklęcie kameleona i Silencio, że moc magii aż nią zatrzęsła i wyszła z gabinetu Rockmana gasząc światło.
Wszystko będzie dobrze. O tej porze sprzątaczek już nie powinno być, możesz ewentualnie wpaść na strażnika patrolującego korytarze...
Ściągnęła windę, która podzwaniając i postękując zawiozła ją na Poziom Drugi. Kobiecy głos obwieszczający przybycie na wybrane piętro który zazwyczaj wydawał się jej być cichy, tym razem niemal ją ogłuszył i panika zalała ją na nowo.
- ... z Urzędem Niewłaściwego Użycia Czarów, Kwaterą Główną Aurorów i Służbami Administracyjnymi Wizengamotu, Departament Edukacji Magicznej, z Wydziałem Programu Nauczania...
Przestań, zamknij się! Bądź CICHO, błagam!
Ozdobna krata zasunęła się ze zgrzytem, ale winda została na miejscu. Korytarz wiodący do zachodniej części był oświetlony lampami, ale Hermiona, mimo szeroko otwartych oczu nie widziała ich. Miała wrażenie, że z każdym krokiem oddalała się od światła i zagłębiała w gęsty, lepki mrok, na końcu którego czaił się jeszcze większy lęk. Kiedy stanęła przed drzwiami wiodącymi do gabinetu Norrisa, po plecach ściekła jej stróżka zimnego potu.
Homenum revelio nie wykryło nic. Ostrożnie nacisnęła klamkę i spróbowała otworzyć drzwi, co bardzo ją zaskoczyło. Z cichym skrzypnięciem, od którego zjeżyły się wszystkie włoski na jej karku, drzwi uchyliły się na tyle, że mogłaby przez nie przejść.
Rzuciła Homenum revelio moneo, wśliznęła się do gabinetu i zamknęła za sobą drzwi. I spowiła ją ciemność.
I co teraz? Merlinie, co teraz??? Nie miała pojęcia, czy nie ma tu żadnych zaklęć wykrywających używanie magii, żadnych alarmów... Ale stanie w ciemności na nic się nie zda!
Zacisnęła zęby, przycisnęła do piersi różdżkę i rzuciła niewerbalne Lumos i całe jej ciało zamarło oczekując czegoś co musiało nastąpić.... ale nic się nie wydarzyło. W drżącym świetle dojrzała zarys pustego biurka i piknęła w niej radość, która na widok szuflad zbladła równie szybko jak się pojawiła. Przełknęła głośno ślinę i zahaczywszy koniuszek małego palca o uchwyt pierwszej od góry pociągnęła najdelikatniej jak potrafiła... ale ta ani drgnęła. Kolej na następną...
Boże, jak dobrze... Boże, jak dobrze... kołatało się za każdym razem w jej nieprzytomnym umyśle.
Nic tu nie ma. Uciekaj. Uciekaj póki możesz...
Wbrew sobie rozejrzała się i w półmroku dostrzegła pod ścianą coś na podobieństwo komody, na której stały jakieś przedmioty, majaczące niewyraźnie w bladym świetle różdżki.
Uciekaj stąd. Głosik w jej głowie stawał się coraz bardziej natarczywy, ale zrobiła dwa kroki do przodu i z mroku wyłoniła się jakaś wielka, gruba księga, nieruchomy srebrny instrument podobny do tego, co kiedyś miał w gabinecie Dumbledore i duże czarodziejskie zdjęcie.
Były na nim dwie osoby. Jedną z nich był Norris, drugą David Lawford. Oboje stali blisko siebie i Lawford obejmował Norrisa prawą ręką przez ramię. Uśmiechali się radośnie.
Podeszła jeszcze bliżej i na dole zdjęcia odczytała napis 'Bratu we krwi - oddany Davy'.
Patrzyła parę sekund na zdjęcie, kiedy raptem z korytarza doszedł ją jakiś dźwięk!
UCIEKAJ!!!!! Głosik w jej głowie po prostu wydarł się wyduszając jej powietrze z płóc i równocześnie pojawił się inny.
JAK!!!? GDZIE???!
Miotnęła się dookoła w panice szukając jakiejś kryjówki, jakiegoś miejsca, gdzie mogłaby się zaszyć, ale widziała tylko falującą ciemność, nie wiedziała gdzie biec, co zrobić, jak się stąd wydostać!!! Złapała się za usta tłumiąc krzyk i w tym momencie drzwi się otworzyły i różdżka wyleciała jej z ręki na puszysty dywan i otoczyła ją zbawienna czerń.
Ale tylko na sekundę. W następnej weszła sprzątaczka zapalając lampy i wciągnęła za sobą wózek zastawiony butelkami, magiczny zasysacz kurzu i doszedł ją zapach płynu do polerowania drewna.
Stała tak oniemiała po środku gabinetu, z otwartymi ustami, wytrzeszczonymi oczami i w głowie pulsowała jej tylko jedna, idiotyczna myśl.
Ten sam płyn co pani używa Brown... ten sam płyn...
Sprzątaczka spojrzała na biurko omijając ją wzrokiem i wtedy w jej głowie wybuchło zrozumienie.
Ona mnie nie widzi!!! Kameleon....! Kameleon i Silencio!
- Kochana, chodź tu jak możesz - zawołała kobieta głośno w kierunku otwartych drzwi.
Konieczność natychmiastowej ucieczki aż zawyła gdzieś w niej odbierając zdolność logicznego myślenia i Hermiona nie zdołała się już jej dłużej opierać. Czym prędzej, bez mała na oślep przemknęła między wózkiem a sprzątaczką, doparła otwartych drzwi i runęła do korytarza... zatrzymując się na przeciwległej ścianie na widok nadchodzącej kobiety.
Osunęła się wolno na ziemię dławiąc się i dusząc i świat zawirował jej przed oczami.
- Tylko niczego nie rusznij, oni tu mają szmergiela. Odkurz i przetrzyj biurko, a ja wezmnę tamtą szafkę pod...
Hermiona ledwo dosłyszała ostatnie słowa. Kiedy tylko ta druga kobieta weszła do gabinetu Norrisa, nie czekała już na nic, ale puściła się biegiem w kierunku windy. Byle dalej, byle uciec...
Serce waliło jej nadal jak oszalałe, ale tym razem z dzikiej, oszałamiającej ulgi. Weszła i wyszła i przeżyła...!
Nacisnęła przycisk wzywający windę i obejrzała się za ramię, na pusty korytarz. Po raz pierwszy pustkę przywitała radością.
Ale coś kazało się jej zatrzymać, poczekać. Jakieś ulotne wrażenie, którego nie umiała sprecyzować, jakby przeszła koło tego czegoś i nie zwróciła na to żadnej uwagi, mimo tego, że to coś było ważne.
Zmusiła się do tego, by na nowo się skoncentrować. Co to mogło być...
Słyszała już odgłosy nadjeżdżającej windy, które przeszkadzały się jej skupić, więc zacisnęła oczy i wróciła myślami do tyłu....
Przez zamknięte powieki przebiło się światło padające ze zwalniającej kabiny i równocześnie nagle, znikąd spłynęło na nią zrozumienie.
David Lawford! Davy! Jego brat krwi! To o nim mówił Norris wtedy do Rockamana... Coś o Davy'm i o Snapie...!!!
David Lawford znany był jako dobry wujaszek, który olewał wszelkie zasady bezpieczeństwa. Na jego biurku zawsze walało się pełno papierów, drzwi ciągle zostawiał otwarte na oścież. Kiedyś był nawet za to ciągany przez Aurorów z Wydziału Bezpieczeństwa.
Jeśli oni są braćmi krwi i Lawford jest w to wmieszany, to zapewne jest prawą ręką Norrisa. Więc może u niego coś się znajdzie...
Winda zatrzymała się i krata odsunęła się ze zgrzytem zapraszając ją do znajomego, przyjaznego wnętrza, kuszącego spokojem i otuchą.
Jednocześnie coś w niej nie pozwoliło jej zrobić kroku do przodu. Przeświadczenie, że dzisiejsza noc nie może się tak skończyć, że musi iść dalej i szukać i nie poddawać się.
Patrzyła na mokrą jeszcze podłogę windy i oczami wyobraźni widziała jakiś inny gabinet, pełen tego co chciała dziś znaleźć.
Pomysł przeszukania kolejnego gabinetu wydał się jej nagle o wiele mniej przerażający niż się spodziewała. Dopiero co wyszła z paszczy lwa, więc wszystko inne wydawało się być o wiele mniej niebezpieczne.
Zgrzyt zasuwanej kraty zabrzmiał jak decyzja i jakaś część jej duszy ucieszyła się, że to nie ona musiała ją podjąć. Ona musiała tylko obrócić się i pójść w przeciwnym kierunku niż Biuro Aurorów i gabinet Norrisa. W tą drugą, bezpieczniejszą stronę.
Homenum revelio nie wykryło niczyjej obecności. Po raz trzeci Hermiona rzuciła Homenum revelio moneo i zapaliła różdżką światło. Jeśli wróci sprzątaczka, pomyśli, że zapomniała je zgasić,
Gabinet Lawforda faktycznie tonął w papierach. Podeszła szybko do biurka i zaczęła przeglądać jeden po drugim nie ruszając ich z kupki, tylko kartkując. Znała mniej więcej projekty w Wydziale Nauczania, więc jeden rzut oka wystarczał, by stwierdzić czy dokument jest podejrzany, czy nie.
Skończyła szybko z pierwszą stertą i jej wzrok padł na czysty arkusz pergaminy obok. Obróciła go, żeby sprawdzić co jej z drugiej strony i na widok paru pierwszych słów bez mała podskoczyła.
Do ustawy o powstrzymania naboru mugolaków do Hogwartu. Sprób. rozszerzyć na półkrwi
Zakaz naboru od września
Powód - brak miejsc w Hogwarcie, Zaludnienie ostrzega o gwłt. wzroście urodzin czar. czystej krwi i półkrwi
Nowa szkoła - lokalizacja?
Niby projekt integracji mugolaków ze społecznością czarodziejów. + historii magii i zasad i moralności czarodziejów
Pod spodem widniało jedno słowo przekreślone dwa razy
Snape!!!!!
Rozumiała każde słowo po kolei, ale sens do niej nie trafiał i musiała przeczytać notatkę jeszcze parę razy, żeby wreszcie zrozumieć o co w niej chodziło. I przede wszystkim uwierzyć.
Znalazła to czego szukała, miała w ręku żywy dowód na to, że Norris knuł coś przeciw czarodziejom mugolskiego pochodzenia!
Chciała więcej dowodów, więcej szczegółów! Rozejrzała się gorączkowo w poszukiwaniu innych notatek i jej wzrok padł na niewielką szkatułkę stojącą na brzegu biurka. Poza nią wszędzie leżały tylko dokumenty, więc przyciągała wzrok jak magnes.
Wieczko było zamknięte. Hermiona przygryzła usta próbując sobie przypomnieć w pośpiechu zaklęcia ujawniające zabezpieczenia... ale było ich tak wiele, że w tak krótkim czasie jaki jej został miała znikomą szansę trafić akurat na to właściwe, już nie mówiąc, że znała ich raptem kilkanaście.
Merlinie, co robić?! Zostawić tą szkatułkę zamkniętą? Co by było, gdybyś uruchomiła jakieś zabezpieczenia...?
Zaraz, Lawford i zabezpieczenia? Też coś...
Choć może bał się Norrisa i jednak jakieś założył...?
Stała chwilę krzywiąc się, rozdarta między szalonym pragnieniem sprawdzenia co jest w środku, nieprzemożnym przekonaniem, że COŚ tam musiało być i przerażeniem. Musiała znaleźć jakiś sposób! Nie mogła stąd wyjść bez sprawdzenia! Skoro dotarła aż tu, musiała iść dalej!
Szkatułka stała na brzegu biurka i ktoś przez nieuwagę mógłby ją strącić na ziemię.
Więc ja też ją strącę. Jak się otworzy to dobrze, a jak nie...
Nie dopowiedziała w myślach reszty, tylko zerknęła krótko na drzwi i popchnęła szkatułkę końcem różdżki...
Nic się nie stało. Szkatułka bezgłośnie upadła na dywan, wieczko otworzyło się i wyturlała się w niej szklana fiolka z białawą, wirującą substancją.
Hermiona wypuściła głośno wstrzymywany oddech i pochyliła się nad fiolką. Na pasku papieru dookoła zobaczyła trzy litery. ...APE...
Snape??? Czyżby... O Merlinie...
Doskonale wiedziała co to jest. Patrzyła na fiolkę na dywanie, ale przed oczami miała zupełnie inną. Tą, do której Harry zebrał wspomnienia zalanego krwią, umierającego na brudnej podłodze Snape'a.
Popchnęła lekko fiolkę przed sobą odsłaniając resztkę napisu. Całość złożyła się w jedno słowo. SNAPE.
Muszę coś zrobić! Nie mogę tak po prostu wyjść! Boże, muszę coś zrobić...! Boże, pomóż mi...
Potoczyła błędnym wzrokiem dookoła i na szafce pod oknem zobaczyła myślodsiewnię. Nie była pewna czy dokładnie o to prosiła, ale...
Ale tak. Obejrzyj ją. Szybko!
Jednym zdecydowanym ruchem zablokowała drzwi, postawiła szkatułkę na biurku i podeszła z fiolką do myślodsiewni. Odpychając od siebie jakiekolwiek myśli wlała do misy wspomnieniem pochyliła się nisko nad wirującą substancją, rzuciła Mufliato, zgasiła światło i na oślep zniżyła głowę. Poczuła na końcu nosa coś chłodnego i...
Kiedy stanęła na czymś twardym, otworzyła oczy. Była w jakimś mugolskim mieście. Musiało być bardzo późno, Może nawet była to noc, bo latarnie paliły się na ulicach. Większość sklepów była pozamykana. Stała na chodniku. Koło niej przejechał jakiś samochód z otwartymi oknami - przez chwilę słychać było rap, ale po chwili rytmiczne dudnienie ucichło, kiedy auto skręciło w prawo.
W zasadzie na ulicy było cicho. Przez otwarte okno z mieszkania na parterze dobiegał śmiech i jakiś znajomy głos aktora, którego nie umiała sobie przypomnieć. Miała wrażenie, że leciała jakaś komedia. Z daleka słychać było przejeżdżający skuter i cichy, monotonny szum samochodów.
Koło siebie zobaczyła starszego pana, który rozejrzał się na boki, po czym przeszedł na drugą stronę jezdni. Poszła wraz z nim.
Nagle zza zakrętu wyszedł jakiś mężczyzna. Jego sylwetka wydała się jej znajoma. Idąc za starszym panem zbliżała się do niego i kiedy światło latarni padło mu na twarz, rozpoznała go. To był profesor Snape.
Snape w mugolskim miasteczku? Co on tu robi?!
Wiedziała, że jest w czyimś wspomnieniu i ani jego właściciel, ani Snape nie mogą jej zobaczyć, ale czuła się trochę niepewnie.
Mijając ich Snape potrącił brutalnie starszego pana i poszedł dalej. Widać było, że ma różdżkę w ręku i Hermiona pomyślała, że oberwie mu się za używanie czarów przy mugolach.
- Nie może pan choć trochę uważać?! - zawołał staruszek, zataczając na maskę stojącego obok auta.
Na szczęście nie upadł na ziemię, więc jakoś udało mu się podnieść. Obrócił się za Snapem grożąc mu ręką i wołając.
- Ani odrobiny szacunku teraz nie macie! Cholerna młodzież...
Snape skręcił w kierunku najbliższego wejścia na klatkę schodową, machnął różdżką i czerwony promień uderzył w drzwi z taką siła, że niemal wyrwał je z zawiasów.
Pan zamilkł nagle, ale po chwili ruszył gwałtownie za Snape'm.
- Jeszcze demolować mu się zachciało! Czekaj ty jeden, wezwie się policję i będziesz inaczej śpiewał!
Zanim doszli do klatki schodowej, przez otwarte okno dobiegł jakiś łomot i kobiecy krzyk. Po chwili dołączył do niego również dziecięcy. Bojąc się tego, co może zobaczyć, Hermiona podbiegła do okna i zamarła.
W mieszkaniu stał Snape, teraz doskonale widoczny w świetle lampy. Stojąca koło telewizora kobieta złapała się za głowę i i znów krzyknęła. Z pomieszczenia obok wypadł jej mąż i zamarł. Przez pisk dzieci usłyszała jak mężczyzna mówi przestraszonym głosem 'Co pan... co pan robi w naszym domu?! Proszę wyjść!'
Snape zaśmiał się gardłowo, po czym machnął różdżką w kierunku chłopca stojącego pod ścianą. Nie słyszała słów, ale natychmiast poznała zielony promień, który ugodził malca przewracając go na ziemię.
Kobieta z krzykiem padła na kolana przy martwym dziecku, pozostałe maluchy zaczęły na nowo piszczeć, a mężczyzna rzucił się na Snape'a i spróbował go powstrzymać. Ten jednak odepchnął go mocno na ścianę i zanim mężczyzna zdołał się podnieść, rzucił w niego Avadą, po czym odwrócił się ku skulonym, wtulonym w siebie dzieciom na kanapie. Te wpatrywały się w niego wielkimi, przerażonymi oczyma, mniejszy z kciukiem w pucołowatej buzi.
- Uciekajcie! Uciekajcie stąd! - zawołała nagle ich matka.
Jedno z dzieci zerwało się biegiem ku drzwiom, ale Snape był szybszy. Wykrzywił twarz w strasznym grymasie obnażając zaciśnięte zęby i posłał w nie zielony promień. Jednocześnie kopniakiem odrzucił kobietę próbującą złapać najmniejszego chłopca.
- Nie! Nie!!! Błagam, proszę, nie!!!
Jeszcze jeden zielony promień wystrzelił w jego różdżki i przeraźliwy dziecięcy pisk zamilkł.
Nadal szczerząc zęby Snape pozwolił przez chwilę kobiecie przyglądać się porozrzucanym dookoła zwłokom jej dzieci i męża. Ta nie krzyczała już tylko wyła głośno jak okaleczone zwierzę. Po chwili znów rozbłysł zielony promień, jej płacz umilkł i Hermiona usłyszała łoskot padającego na ziemię ciała.
Snape chwilę wpatrywał się w leżące na ziemi zwłoki, po czym okręcił się na pięcie i deportował z głośnym pyknięciem.
Nagle cały świat pociemniał i coś pociągnęło mocno Hermionę do tyłu. Poddała się temu zupełnie
Czuła ból, przejmujący ból, tkwiący gdzieś w niej i napierający na nią zewsząd dookoła. Gdzie by się nie ruszyła, cokolwiek by nie zrobiła, był wszędzie, był wszystkim. Był nią całą. Chciała zerwać się i uciec stamtąd, ale nie dawała rady. Ból rzucił nią o ziemię i przykuł do niej nie pozwalając się jej ruszyć.
Coś jęczało głucho koło niej. Rozwarła szeroko oczy i spróbowała to dostrzec, ale widziała tylko pustą czerń dookoła. Mogła tylko próbować to coś uspokoić bujając się gwałtownie do przodu i do tyłu, kołysząc jak matka kołysze dziecko, żeby usnęło. Coraz wolniej. Coraz delikatniej... Coraz ciszej.
I udało się jej. Jęki urwały się i odeszły gdzieś w ciemność. I czuła już tylko dreszcze wstrząsające jeszcze całym jej ciałem i łzy spływające bezgłośnie po policzkach.
Powoli rozluźniła się i osunęła do przodu. Czoło dotknęło czegoś miękkiego.
To była najbardziej przerażająca rzecz, jaką w życiu widziała. Przeżyła Bitwę o Hogwart i widziała umierających przyjaciół i znajomych, widziała konającego Snape'a, sama była torturowana u Malfoyów, pamiętała martwego Zgredka, ich wyprawa po horkruksy była pasmem koszmarów..., ale to, co właśnie zobaczyła było zdecydowanie gorsze. Brutalny mord małych, niewinnych dzieci i ich rodziców, fakt, że można się było napawać radością widząc przejmujący ból w oczach młodej matki..., to ją całkowicie przerosło.
Nagle przypomniała sobie inną kobietę - 'Nie Harry! Błagam, nie Harry!!' i łkanie wstrząsnęło nią na nowo.
Po długiej, bardzo długiej chwili udało się jej uspokoić. Podniosła głowę i rozejrzała się po aksamitnej czerni.
Zrozumienie przyszło z dotykiem grubego dywanu.
Gabinet Lawforda... jestem w gabinecie Lawforda... O Merlinie, trzeba stąd uciekać!!
Macając na oślep odnalazła różdżkę i szepnęła Lumos. W słabym, drżącym świetle dostrzegła krzesło i podparła się o nie, żeby wstać. Świat zawirował jej przed oczami, ale jakoś udało się jej utrzymać na trzęsących się nogach.
Strach nadal szalał w niej, była niemal pewna, że lada chwila z ciemności wynurzy się ręką okryta czarną peleryną i pośle ku niej zielony promień... wtedy kiedy będzie stać tyłem do niej...
Rozejrzała się gwałtownie dookoła, ale blade światło ukazało tylko myślodsiewnię i stojące dalej biurko.
Myślodsiewnia! Opróżnij myślodsiewnię. Odłóż fiolkę. I uciekaj! Na miłość boską UCIEKAJ STĄD!!!!
Trzęsącą się strasznie ręką odkorkowała fiolkę i zaklęciem przeniosła do niej wspomnienie. Przez parenaście sekund nie mogła włożyć koreczka i sflustrowana rozpłakała się na nowo.
Ale w końcu udało się. Zatoczyła się jak pijana w kierunku biurka, popchnęła fiolkę koło szkatułki i rzuciła się ku drzwiom. W głowie kołatała się już tylko jedna, jedyna myśl. Żeby uciec stąd jak najszybciej.
Fiolka stuknęła leciutko o szkatułkę, odbiła się od niej i odturlała trochę w drugą stronę. Prawie już nieruchomiała, kiedy pod spodem skończył się pergamin. Minimalna pochyłość i poruszająca się jeszcze w środku biaława substancja wystarczyły, żeby fiolka sturlała się gwałtowniej. Zatrzymała się dopiero po środku biurka, opierając się lekko o kupkę dokumentów.
Czwartek, 23.04
Lawford przyszedł do pracy mocno skacowany. Wczoraj były urodziny Helen i postanowili to uczcić. Oczywiście przyjęcie z tej okazji było już zaplanowane na sobotę, ale przecież mogli sobie poświętować między sobą... Trochę jednak przesadzili z alkoholem i rano zbudził się z bólem głowy. Potwornym bólem głowy!
Szumiało mu w uszach, kiedy wszedł do swojego gabinetu. Rzucił na biurko Proroka i osunął się na fotel łapiąc się za czoło. Miał wrażenie, że łeb mu zaraz rozwali. Unosząc brwi do góry i przyciskając mocno dłoń jęknął cicho i zacisnął oczy. Przez parenaście minut nie ruszał się i łomotanie trochę przycichło.
Sięgnął trochę na oślep ręką po Proroka i jego palce trafiły na coś gładkiego, chłodnego i... zaokrąglonego? Zdezorientowany otworzył oczy i zamarł na widok tego czego dotykał.
Co jest...?! O, do jasnej cholery...!
Przecież pamiętał doskonale, że schował fiolkę w szkatułce! Nie chciał, żeby ktokolwiek ją zobaczył, a zwłaszcza napis na niej. Peter dał mu ją, żeby obejrzał wspomnienie podstawionego mugola i powiedział mu co o tym sądzi.
Na pewno włożyłeś ją do szkatułki...
Przecież jeszcze przez chwilę zastanawiałeś się, czy jej jakoś nie zapieczętować.
Nie przypominał sobie wtedy żadnego sensownego zaklęcia i nie miał ochoty pytać dookoła, żeby się nie ośmieszyć. W końcu machnął na to ręką. Wyszedł bardzo późno i tak się spieszył, że nawet nie schował myślodsiewni. Drzwi naturalnie też nie zabezpieczył.
Przestraszony spojrzał na pergamin z projektem ustawy, ale ten leżał tak jak go zostawił.
Ale ktoś tu musiał być, przecież fiolka sama nie wyszła ze szkatułki?!
Przez chwilę rozważał co zrobić. Musiał sprawdzić, czy ktoś u niego był. Ten ktoś musiał wyjść z pracy później niż on...
Mógł poprosić o pomoc Teddy'ego, ale nie... Za wcześnie. Może nic się nie stało. Lepiej nie zwracać na siebie uwagi...
Na ciemnofioletowym pergaminie napisał do kolegi z DPPC.
Harvey,
Możesz mi przynieść Rejestry z Sieci Fiuu, teleportacyjne i toaletowe? W miarę szybko, proszę.
David
Stuknął w pergamin różdżką, który złożył się natychmiast w niewielki samolot, na skrzydłach pojawiły się pieczątki Ministerstwa i samolocik śmignął przez uchylone drzwi.
Harvey przyszedł godzinę później z długim na ponad dziesięć stóp pergaminem. Przywitali się, ale Lawford wymówił się bólem głowy, więc kolega postanowił go nie męczyć.
- Tu masz wszystko co mogłem wyciągnąć.
- Aż tyle tego?! - smocze łuski pomogły tylko trochę, więc kiedy podniósł gwałtownie głowę, poczuł jeszcze głuche łupanie.
- To jest standardowy raport. Nie wiedziałem o który dzień ci chodzi, więc przyniosłem wszystko. Masz tu cały tydzień.
- Trzymacie rejestry wszystkich przez cały tydzień?!
- Znowu - standardowo. Jest paru, na których mamy oko, więc rejestry czyścimy po upływie mięsiąca, nie wcześniej. Mamy tego całe funty w Wydziale Śledczym.
Lawford kiwnął głową dziękując i natychmiast tego pożałował. Złapał się za skronie i zacisnął zęby.
- Lecę, nie przeszkadzam. Musiałeś wczoraj nieźle przedobrzyć... - zaśmiał się Harvey. - Wpadnę po ten wykaz wieczorem.
- Dobra, dzięki wielkie - odmamrotał Lawford.
Kiedy drzwi zamknęły się, chwilę siedział bez ruchu, po czym wziął się za przeglądanie wykazu.
Po ósmej wieczorem wychodziło z Ministerstwa zaledwie kilka osób. Przez Sieć Fiuu wyszła jego sprzątaczka, zaraz po niej jakaś inna kobieta. Pewnie były razem, więc zapewne to też była sprzątaczka. Nikt się nie teleportował. Po ósmej przez toaletę wyszła jakaś Brown. Po jedenastej w nocy też.
A tobie wydawało się, że najpopularniejszymi nazwiskami są Smith i Jones..
Popatrzył na wychodzących przed tuż ósmą wieczorem, ale nie dopatrzył się niczego szczególnego. Tknięty jakimś przeczuciem odszukał na liście nazwisko Granger. Wyszła koło siódmej wieczorem. Cóż, wyglądało na to, że wczoraj w Ministerstwie były tylko sprzątaczki.
Może sprzątając jego biurko kobieta przekładała papiery? Normalnie nie powinna dotykać żadnych dokumentów, ale w przypadku jego gabinetu oznaczałoby to, że nie sprzątałaby u niego nigdy. Lawford nie miał ochoty chować wszystkiego, przecież nie były to tajne papiery, więc na mocy niepisanej umowy jego sprzątaczka raz w tygodniu robiła generalny porządek przekładając wszystko i układając na powrót tak jak było. Parę razy znajomy Auror Harveya sprawdził legilimencją, że kobieta nie czyta niczego i dał jej spokój.
Tym razem mógłby kazać ją przesłuchać, ale musiałby wyjaśnić czemu. Już i tak prośba o rejestry mogła być podejrzana.
Jak Teddy się dowie, dowie się i Peter...
Wyobraził sobie jego najbliższego przyjaciela, który wpada do niego, zatrzaskuje drzwi... Merlinie, to byłaby krwawa oberża!
Nic się nie stało. Pewnie fiolka wypadła jej przez przypadek, przy sprzątaniu...
Z ciekawości pobieżnie przejrzał kto wychodził późno w poprzednie dni i kiedy skończył, weszła jego sekretarka.
- Panie Lawford, za dziesięć minut ma pan naradę z Parrym. I musi pan jak najszybciej odpowiedzieć tym z Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami, w sprawie dostawy psidwaków w ramach PPWZM.
Lawford poczuł na nowo, że głowa za chwilę mu odpadnie.
Lepiej zrobiłbym, jakbym został dziś w łóżku.
Odłożył na bok wykaz od Harvey'a.
Poszukasz sobie zaklęć i zaczniesz zabezpieczać ten cholerny gabinet. A tymczasem o fiolce ani słowa... Zabezpieczenia od jutra, dodał, bo dziś zdecydowanie nie nadawał się na grzebanie w bibliotece.
Hermina przyszła do pracy dokładnie na ósmą. Wyglądała całkiem nieźle, biorąc pod uwagę przeżycia z ostatniej nocy, ale to tylko dlatego, że wypiła drugą połowę eliksiru uspokajającego, którego dostała od profesora Snape'a. Spała tak dobrze, że ledwo usłyszała swój budzik.
Przez cały ranek dyskretnie spoglądała na zegarek.W południe wyszła szybko i prawie pobiegła na Czardziejską Pocztę Główną.
Musiała ostrzec Snape'a. Nawet przez chwilę nie wierzyła, że to był on. Skoro ona była wczoraj panią Brown, to równie dobrze ktoś mógłby się przemienić w Snape'a.
Barbarzyński mord na pięciu osobach i użycie Niewybaczalnego wyraźnie wskazywały na to, że cokolwiek od niego chcą, musi to być duża rzecz. Teraz tylko wystarczyło posłużyć się wspomnieniem. Za użycie choćby raz Niewybaczalnego Azkaban był murowany do końca życia. I szczególnie ktoś z jego przeszłością nie miał szans się z tego wybronić. I nie miał żadnych szans egzystowania w czarodziejskim świecie, gdyby to wspomnienie ujrzało światło dzienne. Tym razem wybrała czerwoną błyskawiczną z opcją teleportacji (dostawa maximum w godzinę).
W Hogwarcie kończył się właśnie obiad. Niektórzy nauczyciele wstali już od stołu, większość uczniów rozeszła się do swoich dormitoriów albo pod klasy.
Snape kończył jeść, kiedy przez okno do Wiekiej Sali wpadła jak strzała czerwona sowa. Starała się wyhamować przed jego talerzem, ale nie bardzo jej się to udało i wbiła się dziobem w ziemniaki.
Zaskoczony mężczyzna odczepił od jej nóżki kawałek pergaminu. Sowa wyglądała na wykończoną, więc dał jej kawałek kiełbasy. Potrząsnęła głową, przełknęła i natychmiast odleciała.
Snape otworzył list. Nie był długi i przebiegł go oczami w parę sekund, ale zrozumienie zajęło mu trochę więcej czasu.
Panie Profesorze,
Znalazłam bardzo cenne składniki do Pańskich eliksirów. Do natychmiastowego użycia. Spotkajmy się u mnie jutro w południe.
HG
No cóż, sam był sobie winny. Poradził jej, żeby była równie paranoiczna co Moody i proszę bardzo. Eliksiry do natychmiastowego użycia. I do tego jeszcze spotkanie u niej - tym razem już trochę przesadziła!
Normalnie nie pozwoliłby nikomu na takie ... traktowanie, ale po pierwsze zdawał sobie doskonale sprawę z tego, że panna Granger nigdy nie ośmieliłaby się czegoś takie napisać, gdyby nie miała po temu ważnych powodów, po drugie pamiętał jej relację z podsłuchanej rozmowy i swoje odczucia po rozmowie z Douglasem. Musiała znaleźć doprawdy coś wyjątkowego.
Minerwa skończyła swoją zupę i spojrzała na siedzącego obok niej, pogrążonego w myślach mężczyznę.
- Wszystko w porządku, Severusie?
Oderwał oczy od listu i zwijając go skinął uspokajająco głową, choć domyślał się, że coś było cholernie nie w porządku.
Państwo Granger właśnie weszli do domu, kiedy zadzwonił telefon.
- Perry, odbierzesz? Leć, ja zamknę garaż - Helen Granger sięgnęła po pilota na szafeczce przy drzwiach i nacisnęła środkowy przycisk. Coś było nie tak z ich drzwiami od garażu, tuż nad ziemią nagle zatrzymywały się i potem otwierały na nowo. Musiała je zatrzymać i nacisnąć guzik na nowo, żeby wreszcie się zamknęły.
Ojciec Hermiony wszedł do salonu, zapalił światło i sięgnął po telefon.
- Doktor Granger, słucham.
- Tato, to ja - usłyszał głos swojej córki. - Jak się masz?
- W porządku, właśnie z mamą wróciliśmy do domu. Trochę przemokliśmy idąc do auta, bo strasznie tu leje. A ty? Jak leci?
- Też może być - miał wrażenie, że odpowiedź była niezbyt szczera.
- U ciebie też pada?
- Nie, ale pewnie niedawno padało, bo szyby u mnie są zupełnie mokre.
Perry Granger nie był zaskoczony, wiedział, że jego córka chodzi do pracy kominem, czy cokolwiek to miało znaczyć.
- Tato, mam pytanie... bo nie oglądam wiadomości. Tych... - nie chciała użyć słowa r16;mugolskichr17; albo r16;niemagicznychr17;, bo już nie raz ktoś włączał im się w rozmowę.
- Wiem, wiem, kochanie. Co chcesz wiedzieć? Słyszałem, że Sadiq Khan tyle dziś gadał na Trafalgar Square, że aż zachrypł...
Siędząc w kącie na podłodze Hermiona zaśmiała się do słuchawki. Faktycznie, przecież dzisiaj był Dzień Św. Jerzego! Na ostatnim pochodzie, który oglądała, pokazała się Królowa prowadząc na smyczy wielkiego smoka... Parę lat później mogła stwierdzić, że niezbyt był podobny do tych prawdziwych.
- Nie, tato. Mi chodzi bardziej o kronikę kryminalną.
Do salonu weszła mama Hermiony i Perry przestawił telefon na głośnomówiący.
- Cześć, kochanie - zawołała Helen.
- Cześć, mamuś...
- Co dokładniej chcesz wiedzieć?
Na chwilę zaległa cisza, potem państwo Granger usłyszeli trochę zmieniony głos ich córki.
- Czy parę dni temu, nie wiem dokładnie kiedy, nie zamordowano jakiejś rodziny? Rodzice i troje dzieci?
- Tu, w Londynie, nie - Helen spojrzała zaskoczona na męża.
- Coś słyszałem o tym w radiu, jadąc do pracy... Poczekaj, niech sobie przypomnę... - powiedział ten równocześnie. - W tej chwili nie pamiętam, ale jeśli ci zależy to sprawdzę i oddzwonię... Może być?
- Dziękuję, tato.
- To na razie...
Perry odłożył słuchawkę patrząc na żonę.
- Widać do nich też coś dotarło - wzruszył ramionami. - Sprawdzę w internecie. Co dziś jemy?
Helen ruszyła do kuchni, zabierając po drodze siatkę z zakupami, którą zostawiła tuż przy drzwiach wejściowych.
- Może być pizza? Mam jedną do odgrzania. Włącz komputer, wrzucę ją do piekarnika i już przychodzę, to poszukamy razem.
Dziesięć minut później siedzieli przy komputerze patrząc na pierwszy z brzegu artykuł wyświetlony w google.
'Pięcioosobowa rodzina zamordowana w Stirling! Tropów brak, policja bezradna!' - głosił nagłówek.
Dalej przeczytać można było o tym, że na miejscu zbrodni policja nie znalazła żadnych śladów. Brak świeżych odcisków palców osób innych niż domownicy, brak narzędzia zbrodni i przede wszystkim brak jakichkolwiek śladów na ciałach ofiar.
- Zjedź na dół, może będzie jakiś link do innych wiadomości... - powiedziała półgłosem Helen.
Perry przewinął na dół. Coś było - zdjęcie domu ogrodzone czerwono-białą taśmą i wozy policji. Pod spodem widniał napis 'Czyżby wreszcie znalazł się podejrzany o morderstwo?'
Artykuł był bardzo krótki. Jakiś starszy pan zgłosił na policję, że widział sprawcę. Miał nim być młody, wysoki, szczupły mężczyzna o długich, czarnych włosach, ubrany w jakąś długą pelerynę, jakby z XIX wieku. W ręku trzymał bardzo wąski i cienki pistolet laserowy i właśnie tym laserem zaatakował całą rodzinę.
'Wpierw widziałem jakiś czerwony promień, który rozwalił drzwi wejściowe, a potem zielony. Tym zielonym światłem ugodził każdego po kolei - zeznał świadek'.
Dalej następowały spekulacje na temat działania lasera, który powinien przecież wypalić głębokie dziury w ciałach ofiar, a tymczasem nie było na nich nawet zaczerwienienia.
Rodzice Hermiony odruchowo rzucili okiem na komentarze pod spodem. Pierwszy z brzegu był, jak zwykle, bardzo sarkastyczny. 'Dziadku, dziadku, naoglądałeś się chyba Star Wars'...
Perry przeczytał jeszcze raz fragment artykułu o pistolecie i spojrzał na żonę. Miała zmartwioną minę.
- Myślisz, że to ktoś... od nich?
- Facet w pelerynie? Z wąskim, długim pistoletem? Laserowym? Który zabija i nie zostawia śladów? Doskonale wiesz, że to może być tylko to...
Hermiona próbowała zmusić się do jedzenia, kiedy zadzwonił jej telefon. Drgnęła, bo nie była przyzwyczajona do tego dźwięku. Telefon miała w domu przede wszystkim do kontaktów z rodzicami. Kiedyś pan Wesley przyszedł się nim bawić i udało mu się zadzwonić na Numer Alarmowy wystukując po prostu 999. Kiedy zgłosił się operator, czarodziej upuścił z wrażenia słuchawkę na ziemię.
- Słucham?
- Znaleźliśmy to. W nocy z wtorku na środę w Stirling została zamordowana pięcioosobowa rodzina. W bardzo zagadkowy sposób... - odpowiedział jej ojciec.
- W Stirling?!
- To akurat jest najmniej zaskakujące...
- Tak, tato..?
- Główny podejrzany miał na sobie czarną pelerynę i używał czegoś na podobieństwo pistoletu laserowego.
Serce zaczęło bić jej trochę szybciej na samo wspomnienie.
- Hermiona? Jesteś tam?
- Jestem, jestem..
- Kochanie... Mam jakieś wrażenie, że...
- Porozmawiamy o tym, jak do was przyjdę - ucięła gwałtownie, nie chcąc, żeby jej ojciec kontynuował.
- Oj tak, moja droga, porozmawiamy sobie... Wpadnij do nas w niedzielę na obiad.
- Dobrze, tato. Dobranoc...
- Dziękuję. Ty też śpij dobrze - odparł Perry Granger i się rozłączył.
Śpij dobrze... Łatwiej powiedzieć niż zrobić... Eliksir jej wyszedł i tej nocy nie było nic co mogłoby powstrzymać koszmary.
CDN
Dodane przez Anni dnia 29-05-2018 20:35
#4
Rozdział I - 4
Piątek, 24.04
Hermiona wyszła z pracy ciutkę przed południem i fiuuknęła prosto do siebie. Nie sądziła, żeby Snape wszedł do niej prosto przez kominek - to tak, jakby w świecie mugoli wszedł do czyjegoś domu wywalając drzwi kopniakiem. Wyszła więc przed dom, usiadła koło furtki, która na ogół była zamknięta i nikt nie mógł wejść do budynku nie będąc wpuszczonym przez lokatorów. Obawiała się, że Snape nie poradzi sobie z domofonem.
Punktualnie w południe zobaczyła jak wychodzi zza rogu i aż wstała ze zdumienia. No cóż, pierwszy raz widziała swojego profesora w mugolskich ubraniach...
Czarne buty, czarne jeansy, rozpięta czarna, wełniana kurtka i czarny pasek. Jedynym białym akcentem była luźna, biała koszula. Wiatr zwiewał mu długie włosy na twarz.
O boski Merlinie...
Dobrze się złożyło, że zobaczyła go, kiedy był jeszcze kilkadziesiąt stóp od niej. Przynajmniej mogła jakoś dojść do siebie i odzyskać głos.
- Dzień dobry, panie profesorze... - podała mu na powitanie rękę, którą lekko uścisnął.
- Witam, panno Granger.
- Tak sądziłam, że nie przyjdzie pan przez kominek. To byłoby niezbyt... - przez sekundę szukała odpowiedniego słowa - eleganckie...
- Przede wszystkim niebezpieczne - potrząsnął głową. - Mówiłem ci, że mogą skontrolować połączenia przez Sieć Fiuu.
WSZYSTKIE połączenia? Między Hogwartem i moim domem też?!
Zagryzła lekko dolna wargę odpowiadając sobie natychmiast na to pytanie. Skoro on tak mówił, to znaczy, że dokładnie tak było.
- Mów czego się dowiedziałaś...
- Może wejdziemy do mnie? Tu jest trochę zimno...
- Nie sądzę. Przypuszczam, że nie masz w domu żadnych zabezpieczeń...? Chcesz, żeby ktoś nam wszedł przez kominek w najbardziej nieodpowiednim momencie?
Hermiona zaczerwieniła się lekko, zarówno z powodu nagany, jak i tego, że zabrzmiało to trochę dwuznacznie.
- Przepraszam... Ale w takim razie to trochę za późno na założenie jakichkolwiek... Jeśli teraz jakieś odkryją, to się zaczną zastanawiać czemu nagle potrzebne mi zabezpieczenia...
Snape skinął głową. Miała rację, nie był to najlepszy moment.
- Co znalazłaś? - zapytał, siadając obok na murku.
Streszczając się zaczęła opowiadać. Kiedy tylko wspomniała, że poszła do gabinetu Norrisa, Snape drgnął.
- Poszłaś do jego gabinetu?! - zapytał z niedowierzeniem. - Zwariowałaś?!
- Na całe szczęście, że poszłam do Norrisa! - żachnęła się Hermiona, choć miała ochotę przyznać mu rację. Faktycznie, musiała zwariować. - Pomyślałam, że skoro u Rockmana nic nie znalazłam to...
- Nie próbuj mi wmówić, że Norris trzyma coś na wierzchu.
Nie tylko ty nie lubisz, jak ci się przerywa...
- Nie, nie miał żadnych dokumentów, ale za to znalazłam u niego zdjęcie z Davidem Lawfordem. Z podpisem 'Dla Brata krwi - Davy' czy coś w tym guście. Skojarzyłam natychmiast rozmowę Norrisa z Rockmanem, w której mówił coś o Davy'm. Dzięki temu poszłam do Lawforda. Lawford znany jest z tego, że nie stosuje się do zasad bezpieczeństwa i trzyma wszystko na wierzchu. I na jego biurku znalazłam coś, co wyglądało jak szkic ustawy - prawie zacytowała z pamięci krótki tekst.
- Będą chcieć pana do czegoś zmusić. Sądzę po szkicach ustawy, do tego, żeby nie przyjmować do Hogwartu ani pół krwi, ani mugolskiego pochodzenia czarodziejów.
Jasne, zmusić mnie! Chciałbym zobaczyć jak zamierzają to zrobić...
- Granger, mnie nie można ot tak, po prostu zmusić... - warknął.
Hermiona spojrzała na niego bardzo smutno. Nie wiesz jeszcze, jak bardzo się mylisz...
- Gdzie pan był w nocy z wtorku na środę...?
Już chciał na nią warknąć jeszcze raz i kazać pilnować własnego nosa, ale coś w jej wzroku go powstrzymało. Unosząc jedną brew do góry odpowiedział.
- W Hogwarcie.
- Widziałam czyjeś wspomnienie, jakiegoś mugola ze Stirling. Nie wiem, czy pan wie, ale tamtej nocy ktoś napadł na jakąś rodzinę i zamordował pięć osób, w tym troje małych dzieci. Mugolska policja nie ma pojęcia jak, bo na zwłokach nie ma żadnego śladu... nie wiedzą jak zginęli. Ale mają świadka, który widział sprawcę. No więc w tym wspomnieniu... to był pan - zamilkła na chwilę. Do oczu napłynęły łzy i jej głos drżał, kiedy dokończyła. - Avada Kedavra.
Kiedy się opanowała i odważyła podnieść na niego spojrzenie, patrzył nieruchomo na chodnik z nieprzeniknioną miną. Nie dziwiła się - jej samej zajęło parę chwil na zrozumienie wszystkich implikacji tego odkrycia.
- Panie profesorze... ja wiem, że to nie pan. Wierzę w pana. Ale teraz już wie pan, jak chcą pana zmusić do współpracy...
Snape wolno spojrzał jej w oczy.
- Będziemy musieli porozmawiać i mam na myśli bardzo długą rozmowę - powiedział, a jego głos nie był twardy, jak zazwyczaj. Wstał i kiwnął głową, jakby na pożegnanie. - Czeka pani na mnie o siedemnastej, za tamtym rogiem, panno Granger. Na razie proszę nic nie robić. - Zawahał się i dodał na odchodnym. - I niech się pani ciepło ubierze...
Popołudnie jakoś przetrwała. Wyszła za dwadzieścia piąta, żeby mieć czas się przebrać - Hermiona nie miała zwyczaju się spóźniać i wiedziała, że Snape też był maniakiem pod tym względem.
Deszcz nadal padał, więc ubrała się cieplej, schowała różdżkę do kieszeni i wyszła czekać na Snape'a.
Zjawił się oczywiście punktualnie o piątej. Wyglądał dokładnie jak w południe, tylko zapiął kurtkę.
- Wiesz, gdzie możemy usiąść i porozmawiać?
- Tak, całkiem niedaleko jest niezła mugolska knajpa. Jest kupa ludzi, więc trochę hałasu, ale przynajmniej nikt nas nie podsłucha.
Siadając przy stoliku w kącie sali Snape pokiwał aprobująco głową, ale menu spodobało mu się o wiele mniej. W końcu skapitulował.
- Zamów coś zjadliwego. Tylko żadne fish & chips!
Hermiona zamówiła więc Roasty dinner, który już tu próbowała więc wiedziała, że jest wyśmienity.
- Pije pan wino? Nie wiem, jakie do tego pasuje, ale pewnie kelner będzie wiedział.
Snape potaknął i przeczekał zamawianie posiłku. W tym czasie przygladał się kinkietom na ścianie, w formie lichtarzy ze świecami. Hermiona skończyła składać zamówienie, zerknęła na co tak patrzy i uśmiechnęła się słabo.
- Wyglądają nieźle, ale nie da rady ich wynieść... Wie pan, to wszystko działa na elektrykę, więc wlókłby pan za sobą kabel...
Na króciutką chwilę uniósł kącik ust w lekkim uśmiechu, ale szybko przybrał zwykły wyraz twarzy. Hermionę zaskoczyło nagle to, że już się go nie obawiała. Poczuła się bez mała tak, jakby widziała go już tysiące razy, ale do tej pory jej wzrok prześlizgiwał się po nim i teraz po raz pierwszy dostrzegła tak naprawdę. Byli po tej samej stronie i oboje doskonale teraz o tym wiedzieli.
- Wracając do naszej rozmowy... Zdajesz sobie chyba sprawę, jak poważna to jest sprawa. Rozmawiałaś o tym z kimś?
- Tylko z panem. Harry nie ma wystarczającego doświadczenia. Pan Wesley... hmmm...
- Przecież mogłabyś na niego liczyć, czyż nie?
- Kiedyś tak. Teraz... no dobrze, powiem panu o co chodzi, żeby wszystko było jasne. Rozeszliśmy się z Ronem... Nie wdając się w szczegóły, Ron znalazł sobie inną i któregoś dnia po prostu na nich wpadłam... To samo powiedziałam Wesleyom, ale to on z nimi mieszka i może im opowiadać co chce i kiedy chce, więc nie wiem, co teraz o mnie sądzą... - bawiła się widelcem leżącym na serwetce.
- Co za dureń. Ale cóż, nigdy nie twierdziłem, że Wesley jest inteligentny - Snape coś wiedział o tym jak to jest, kiedy osoba, która się kocha, woli kogoś innego. Choć w jego przypadku to nie było dokładnie to samo.
- Dziękuję - uśmiechnęła się lekko i spojrzała na niego. - W każdym razie dlatego nie chciałam z nim o tym rozmawiać.
- Rodzicom nie mówiłaś?
- Tylko trochę. Bez szczegółów. Powiedziałam, że się trochę skomplikowało w pracy, że niby dostałam awans, ale ktoś chce mi świnię podłożyć... - po jej twarzy przemknął krótki uśmiech. - To znaczy, że ktoś mi źle życzy.
- Bardzo dobrze. I tak ma zostać. Nie mów o tym nikomu, pod żadnym pozorem. Tylko ja mogę zdecydować czy i kto może się w to wmieszać. Jeśli chodzi o twoje mieszkanie, będziesz jednak musiała założyć sobie jakieś zabezpieczenia. Im szybciej, tym lepiej. W którymś momencie oni pewnie się zorientują, że coś podejrzewasz i mogą zacząć jakoś reagować. Jeśli zrobisz to wtedy, to po prostu potwierdzisz, że mają rację. Żebyś teraz miała jakieś wyjaśnienie, upozorujemy włamanie. Rozgłosisz to u siebie w pracy i nikt się nie będzie dziwił, że młoda, samotna kobieta zabezpiecza swoje mieszkanie.
- Wiedzą już o Ronie.. nie będzie to dziwne, że tyle się nagle dzieje?
- Mówi się, że nieszczęścia chodzą parami.
- Chyba w stadach... - burknęła, a on opanował chęć zaśmiania się.
Kelner przyniósł pieczywo i pozmieniał trochę nakrycia na stole, więc milczeli przez chwilę.
- Przypuszczam, że to pan się do mnie włamie, tak? Którędy, przez kominek? Czy przez drzwi wejściowe?
- Przez kominek. To będzie bardziej wskazywało na czarodziejów. Inaczej mogłabyś po prostu założyć jakieś dodatkowe zamki w drzwiach. A tak zaklęcia będą usprawiedliwione.
- Ale ja nie znam żadnych!
- Po pierwsze, do tego tobie wystarczyłaby książka - Snape postanowił nie zwracać uwagi na rumieniec, który wypłynął jej na policzki, choć zanotował sobie w myślach, że trzeba będzie nad tym popracować. Ktoś jej coś zainysunuuje, a zaprzeczanie się na nic nie zda, jeśli przy okazji będzie wyglądała jak piwonia... - Po drugie Jinks & Hayde zakładają je profesjonalnie. Możesz się do nich zgłosić, przyjdą i założą. Tak z pewnością to będzie lepiej wyglądało.
Dziewczyna była trochę głodna, więc wzięła małą kromkę świeżego chleba i zaczęła podskubywać.
- A... kiedy chce się pan włamać? Warto byłoby, żeby mnie wtedy nie było. Może pan narobić trochę bałaganu.
- W poniedziałek albo wtorek, jak będziesz w pracy. W ten weekend nie mogę. Skorzystaj z okazji i zabierz z domu to, co najbardziej wartościowe, bo coś będę musiał ci ukraść...
Hermiona nagle się ożywiła.
- Mogę jakoś oznaczyć to coś, żeby właśnie to mi pan ukradł?!
- Jeśli chcesz... Co to takiego? - zapytał Snape, chcąc wiedzieć, czy przygotować się na coś ciężkiego, czy bardzo dużego.
- Moja ciocia uważa się za malarkę. Dostałam od niej obraz, który wieszam, jak ona ma przyjść, a potem czym prędzej ściągam ze ściany, bo aż oczy od tego bolą...
- Ładnie doceniasz prezenty od rodziny...
- Jak go pan zobaczy to zrozumie...! Jak już musi pan coś zabrać, to lepiej to. Bo inaczej mógłby pan wziąć coś, co ma dla mnie wartość.
- Masz nadal tego rudego kota?
Jeśli tak, to muszę przypomnieć sobie zaklęcie na oczyszczanie ubrania z kociej sierści...
No tak, przecież wiedział o Krzywołapie. Kto jak kto, ale on musiał sobie go dokładnie zapamiętać. Czując, że chyba nigdy nie przestanie się rumienić, potaknęła patrząc w talerz.
Snape westchnął w duchu. Kelner ciągle się kręcił. Przyniósł im małe buteleczki z sosami i octem. Żeby coś mówić, zaproponował:
- Umówmy się, że to, co się zdarzyło w czasie twojej niewątpliwie chwalebnej szkolnej karierze odkładamy na bok i zapominamy, dobrze? Będzie nam trochę ciężko ze sobą... pracować - przeciągnął lekko sylaby - jeśli za każdym razem, jak coś powiem, będziesz się peszyć. Rozumiemy się?
- Oczywiście. Nie będzie to łatwe, ale...
- Aż tyle narozrabiałaś? - uniesiona brew. Klasyka.
- Za późno na odejmowanie punktów! - roześmiała się.
Po chwili kelner przyniósł im wreszcie talerze i zaskoczył go fakt, że Hermiona zamówiła sobie zwykłą herbatę z mlekiem.
- Nie lubisz wina? - podniósł do góry kieliszek, spojrzał na czerwony płyn pod światło i powąchał z przyjemnością.
- Jak to moja mama mówi, dobre wino nie jest złe. W zasadzie to bardzo rzadko piję. Dobre wino może być, piwo też, reszta może już niekoniecznie. Ale nie sądzę, żeby to był najlepszy moment na picie. Zmęczenie, zdenerwowanie... lepiej nie mówić co by z tego wyszło... Do domu bym pewnie nie trafiła!
No to faktycznie lepiej zostań przy herbacie...
Kiedy zostali sami, jedząc mogli wrócić do poważnych tematów.
- Ma pan jakiś pomysł? Co można zrobić, żeby ich powstrzymać?
- Nie wymyśliłem za wiele, póki co mam za mało wiadomości. Ale mam parę pomysłów. Trzeba będzie przedstawić całą sytuacje Shakleboltowi, ale żeby to zrobić, trzeba najpierw mieć niepodważalne dowody. Z tym co mamy, niewiele zwojujemy. Za to oni zorientują się i zakonspirują jeszcze bardziej.
- Szkoda, że więcej nie znalazłam...
Już odruchowo chciał ją za to skrytykować, kiedy przyszło mu do głowy, że w taki sposób daleko nie zajdą.
- Nie wiedziałaś czego szukasz. Wpierw trzeba będzie się zorientować dokładniej kto w to jest wmieszany, Może trochę ich podsłuchać i wtedy będziemy wiedzieć, co szukać i gdzie.
- Myśli pan, że oni... robią jakieś notatki, piszą pamiętniki...?
Snape wzruszył ramionami.
- Zdziwiłabyś się, gdybyś wiedziała jak niektórzy potrafią być głupi. Choć o pamiętniki ich nie posądzam. Granger, powiedz, że ty żadnego nie piszesz! - zamarł nagle z widelcem w powietrzu i kiedy zaprzeczyła z wyrazem oburzenia, kontynuował. - Ale wysyłają do siebie pewnie sowy z wiadomościami. Robią właśnie takie szkice ustaw. Norris może zapisuje sobie różne pomysły...
Przez chwilę milczeli. Hermiona przyglądała się jak Snape je. Nie można było tego w żaden sposób porównywać do tego, jak jedli Harry i Ron. Nieraz mówiła im 'Jedzcie...', a jak odpowiadali, że przecież jedzą, dodawała 'Jedzcie..., a nie żryjcie!' W każdym jego ruchu można było dopatrzeć się jakieś elegancji. Niby wykonywał te same gesty, co wszyscy na całym świecie, ale jego gracji nie powstydziłaby się Królowa. Równocześnie nie było w tym nic sztucznego, wymuszonego.
Już choćby sposób, w jaki długimi, wąskimi palcami odrywał kawałki chleba, moczył je w sosie i wkładał do ust.
No tak, nie ma się co dziwić, że po prawie ośmiu latach jedzenia w towarzystwie Harry'ego i Rona NORMALNI ludzie robią na tobie wrażenie!
- Czy można z nimi zagrać tak, jak chcą zagrać z panem? Jakoś ich zaszantażować? - zdecydowała się skoncentrować na czymś innym.
- Pomysł jest dobry, ale musielibyśmy coś na nich mieć...
- Słyszałam historie o tym, że Benson ma na każdego haka... Może można będzie się dostać do tych jego notatek...?
Jej rozmówca pokiwał wolno głową.
- W takim razie trzeba będzie podrążyć temat. Myślałem też o tym, żeby wypłynęła na wierzch jakaś ustawa... projekt ustawy, która idzie w zupełnie inną stronę niż ten ich szkic. To mogłoby ich jakoś sprowokować.
- To się da załatwić... Tak się składa, że mam coś na panią Skeeter i ta zrobi wszystko, co się jej każe...
Ku jej zdumieniu Snape zaprotestował krzywiąc się.
- Mowy nie ma! Po pierwsze już ci mówiłem, to ja decyduję czy ktoś jest w to wciągnięty, czy nie! Po drugie myślisz, że co, że ta baba nie skorzysta z pierwszej lepszej okazji, żeby ci dokopać?! Żadnych durnych pomysłów!
Choroba... i tak długo był miły... zapomniał się, ale już mu przechodzi...
- Ma pan rację...
- Co takiego na nią masz?
Hermiona była zaskoczna, że nagle zebrało mu się na plotki.
Snape i plotki?! Ale w końcu podobno faceci to większe plotkary niż kobiety... Snape zrozumiał jej spojrzenie natychmiast.
- Sądzisz, że mnie to tak po prostu interesuje, tak? - powiedział jedwabistym głosem. Tak jedwabistym, że przechodząca koło nich do stolika obok nich kobieta aż spojrzała na niego dziwnie. Kończąc zniżył głos. - No więc dowiedz się, że być może JA będę mógł zdecydować, czy to się może do czegoś przydać...
Hermiona zaczerwieniła się tak, że jeszcze trochę, a nie różniłaby się od wina w jego kieliszku.
- Przepraszam... No więc na czwartym roku odkryłam, że Rita Skeeter jest niezajestrowanym animagiem...
Ale nie wywołało to wcale prychnięcia czy innego pobłażliwego wzruszenia ramionami. Snape zamarł patrząc na nią i unosząc wolno rękę, żeby pogładzić usta palcem wskazującym.
Kobieta usiadła na swoim krześle i zaczęła się na niego gapić. Nabrał głęboko powietrza starając się ją ignorować i rozważyć tą informację.
- Całkiem... dobry pomysł.
- Nie rozumiem... Chce pan ją tym nadal szantażować..?
- Nie... - uśmiechnął się triumfująco i Hermiona stwierdziła, że cuda też chodzą stadami. Dziś nie tylko pierwszy raz widziała Snape'a w mugolskich ubraniach, nie tylko pierwszy raz poszła z nim na obiad, ale i pierwszy raz widziała, jak się uśmiecha. - Zastanawiałem się, jak można podsłuchać niezauważenie naszych nowych przyjaciół... Skeeter miała bardzo dobry pomysł!
Acha, Skeeter. No tak, a ja już myślałam, że to ja... Wygląda na to, że limit na cuda się wyczerpał.
- Jest pan animagiem? - dolała mleczka do herbaty i zaczęła ją mieszać. - Zarejestrowanym?
- Jestem. I nie, niezarejestrowanym - nie chciał wdawać się w szczegóły. Po 'żarcie' Pottera, który prawie skończył się jego śmiercią we Wrzeszczącej Chacie doszedł do wniosku, że skoro Potter, Pettigrew, Lupin i Black mogli zostać animagami, nie było żadnych powodów, dla których jemu mogłoby się to nie udać.
- Ciężko będzie ich podejść, jak zamieni się pan w łanię...
- Wiem, ale podobno znasz się trochę na transmutacji, czyż nie? Więc możesz mnie transmutować w coś innego...
Hermiona aż zachłysnęła się z wrażenia.
- Genialne!!!
Ta baba zdecydowanie zaczynała go denerwować! Odstawił kieliszek, przechylił głowę na bok i wwiercił w siedzącą nieopodal kobietę tak wściekłe spojrzenie, że ta aż zachwiała się z wrażenia i spojrzała na bok.
Hermiona przez chwilę nie rozumiała co się dzieje. Snape wyglądał na zadowolonego, aż tu nagle przybrał taki wyraz twarzy, jak czasem na Eliksirach, kiedy był wyjątkowo wkurzony. Serce zaczęło jej walić w piersi zanim się zorientowała, że to nie o nią chodzi. Chyba stała się nerwowa... Obróciła się podążając wzrokiem za jego spojrzeniem i zobaczyła elegancką blondynkę, w porwanych na kolanach i poprzecieranych na udach jeansach, w zabójczych szpilkach i obcisłym T-shircie.
Co jest, że ciągle plączą mi się pod nogami blondynki?! Jedna gorsza od drugiej!
Snape odwrócił się na powrót do Hermiony już wyglądając normalnie i ciągnął, jakby nikt im nie przerwał.
- Jeszcze jedna ważna rzecz. Muszę jeszcze to do końca przemyśleć, ale już mam pomysł na to, jak będziemy się komunikować. Nie możesz ciągle chodzić na pocztę i dostawać sowy powrotne. Kiedy włamię ci się do mieszkania, zostawię ci listę miejsc, w których możemy się bezpiecznie widywać, listę ewentualnych kryjówek gdyby coś poszło bardzo źle i... sposób na komunikację.
- Jakby to miało wyglądać?
- Obustronny pergamin magiczny, który jest częścią Rytuału Magicznej Wspólnoty. Jak chcesz mi coś napisać, wystarczy, że pomyślisz o tym i stukniesz w niego różdżką. Możemy w ten sposób dyskutować; będziesz widzieć na bieżąco co piszę. Ale tylko ty i ja. Dla każdego innego będzie to zwykła, czysta kartka. Muszę tylko jeszcze dopracować plan, jak mamy wiedzieć, że jedno z nas coś napisało.
- Żeby wiedzieć, że trzeba go przeczytać, tak? Wiem jak. Kontaktowe galeony... To znaczy.... Kiedy stworzyliśmy Gwardię Dumbledora, musieliśmy móc powiadamiać się nawzajem o kolejnych zajęciach. Zrobiłam wtedy specjalne kontaktowe galeony dla każdego członka GD. Kiedy Harry chciał nam podać datę i godzinę kolejnego spotkania, stukał w swój i natychmiast inne stawały się cięższe i pojawiała się na nich data i godzina.
- Będziemy musieli wymyśleć coś innego. Galeona można pomylić, zostawić w innej szacie, zgubić... W naszym przypadku musi to być coś, co się ma przy sobie w dzień i w nocy, bez ryzyka utraty i nie może wyglądać to podejrzanie.
Dopijając swoje wino patrzył na dziewczynę przed nim, która utkwiła wzrok gdzieś w okolicach jego talerza i wydawała się być maksymalnie skupiona. Przez moment pomyślał o legilimencji. Oczywiście wiedział, że powie mu co wymyśliła, ale chciał po prostu wiedzieć jak szuka i analizuje pomysły, odrzuca słabsze, zostawia te lepsze... Panna Granger miała opinię najzdolniejszej czarownicy od czasu Roveny Rawenclaw i za czasów szkolnych musiał, bardzo niechętnie i pod naciskami Dumbledora, się z tym zgodzić, choć za nic na świecie by się do tego nie przyznał. Teraz szkoła była już wspomnieniem, nie była już jego studentką, ale raczej partnerem w tej grze, w którą zostali oboje wmieszani.
W końcu podniosła na niego wolno czekoladowe oczy.
- Czy to zaklęcie można rzucić na biżuterię?
- Na każde ciało stałe. I tylko na rzeczy martwe.
- W takim razie pan może mieć medalion na łańcuszku, a ja mogę mieć pierścionek. Najlepiej byłoby też móc zrobić tak, żeby i w medalionie i w pierścionku można było schować pergamin jak już potraktuje się go zaklęciem zwiększająco - zmniejszającym. Wtedy mamy wszystko pod ręką. Jest tylko jeden kłopot... Nie wiem, jak można stworzyć magiczne skrytki w takich przedmiotach...
Jednak limit na cuda jeszcze się nie wyczerpał.
- Panno Granger, dziesięć punktów dla Gryffindoru - profesor Snape wykonał coś w rodzaju ukłonu w jej stronę, wyginając kąciki ust w uśmiechu.
Hermiona otworzyła usta ze zdumienia, po czym jej twarz oblał radosny uśmiech.
- Bardzo dziękuję, profesorze Snape...
Chwilę patrzyli się na siebie i dziewczyna odwróciła wzrok czując się trochę niezręcznie.
- Proszę pozwolić mi znaleźć biżuterię. Ale będę potrzebować pańskiej pomocy przy tworzeniu magicznych skrytek.
- Zajmę się tym. Kup coś w ten weekend i zostaw w mieszkaniu. W jakimś rzucającym się w oczy miejscu.
- Położę koło tego obrazu, który może pan ukraść.
Snape przypomniał sobie listę spraw, o których chciał porozmawiać z Granger. Został jeszcze pretekst do jej wizyt w szkole, nie wątpił bowiem, że parę razy będzie musiała się tam pojawić.
- Nie wiem ile czasu to potrwa, więc sądzę, że trzeba będzie skorzystać z twojego pomysłu zdawania OWUTEMÓW w przyszłym roku. To będzie dobry pretekst do twoich wizyt w Hogwarcie. Będziesz mogła przychodzić do profesor McGonagall i nikt się nie będzie dziwił.
- W takim razie zacznę o tym mówić w Ministerstwie. Na niektórych mogę liczyć z zamkniętymi oczami, polecą rozpowiadać to dalej, zanim jeszcze dobrze nie zamknę drzwi.
- Tylko nie przesadzaj. To nie może wyglądać podejrzanie. Norris ma się o tym dowiedzieć przez przypadek, nie może odnieść wrażenia, że mówisz to specjalnie po to, żeby usprawiedliwić wizyty w szkole.
Hermiona skinęła głową zastanawiając się, jak traktować to, co powiedział. Jako poradę kogoś, kto się zna, czy jak napomnienie.
- Oczywiście. Powiem o tym choćby Aylin, ona natychmiast powie to Rockmanowi. A jako dwie kobiety, mamy przecież prawo do pogaduszek.
Snape nie miał mugolskich pieniędzy, więc zapłaciła Hermiona. Wszystkie drobne jej wyszły, miała tylko banknot 50-funtowy, więc nie mogła tak po prostu zostawić pieniędzy na spodeczku na ich stole, musiała pójść zapłacić przy kontuarze.
Ktoś podszedł z boku do Hermiony i ta obejrzała się, myśląc, że to kelner. Ale była to blondynka z sąsiędniego stolika. Pochyliła się do niej i powiedziała cicho z drwiącym uśmieszkiem.
- Ale ciacho... - i obróciła się do wyjścia.
Snape czekał przy stoliku przeglądając ostatnie wydanie The London Evening Standard. Zachowanie ostrożności miał już tak głęboko zakorzenione, że kątem oka obserwował Granger. Zobaczył podchodząca do niej blondynkę, pochylającą się i mówiącą coś i dziewczynę, która odruchowo spojrzała na niego, po czym gwałtownie obróciła głowę.
Co, do cholery...
Ubrali się i wyszli na ulicę. Snape musiał się dowiedzieć, co się stało. Teraz. Przecież musiał móc jej ufać! Kim była tak naprawdę ta baba? Co ona chciała od Granger? Czy też może to Granger chciała coś od niej? Siedziała blisko, może podsłuchiwała? Może miała to robić? Może to wszystko było zaaranżowane?
- Co ona ci powiedziała? - zapytał.
- Kto?
- Nie bądź głupia i nie pogrywaj ze mną, doskonale wiesz kto! - syknął.
- Ehm... nic takiego... takie tam... pogaduszki...
Spojrzał na nią uważnie. Szła patrząc przed siebie, ale rumieniąc się trochę.
Chcesz czy nie, i tak mi powiesz...
Zbliżali się już do jej domu.
- Znasz ją?
- Nie. Naprawdę!
Ujął ją mocno i pewnie pod łokieć i zatrzymał się nieopodal bramy. Dziewczyna spojrzała na niego dużymi oczami rumieniąc się jeszcze bardziej.
- Granger, zapamiętaj sobie, nie mam zwyczaju powtarzać. Zrobię to pierwszy i ostatni raz. Co ta baba ci powiedziała... - spytał wolno, niskim głosem, wpatrując się jej głęboko w oczy.
Hermiona otworzyła usta, ale to jej nie chciało przejść przez gardło.
Ale z pana ciacho....Aż zasłoniła sobie usta dłonią. Jak ja mu to powiem... i wytłumaczę...
Snape prawie stracił cierpliwość. Pociągnął ją lekko do siebie, ale nie zdążył zrobić już nic więcej. Hermionę zalała nagle fala gniewu.
Cholera, nie ja to wymyśliłam!!!! Niech się wypcha!
- Powiedziała, że pana niezłe ciacho - niemal wypluła to z siebie. - Jeśli pan tego nie zauważył, to chyba jej się pan spodobał!
Zamarł. Zupełnie nie tego się spodziewał...
- Mogę już iść? Do widzenia! - Hermiona wyrwała mu rękę i nie czekając na odpowiedź, ruszyła w kierunku bramy.
Dotarło do niej jeszcze stłumione przekleństwo.
- Cholera! Co za durna baba...!
Weekend, 24 - 26.04
Hermiona miała wrażenie, że od dawna tak dobrze się nie czuła. Stałe zdenerwowanie, uczucie lekkiej paniki były jakby przygłuszone. Usiadła wygodnie na kanapie, że szklanką herbaty i dobrą książką. Ogień płonął na kominku, Krzywołap mruczał rozanielony... Poza tym był piątek wieczór, a ona była już w domu! Jutro mogła sobie spać jak długo chciała. W planach na sobotę miała wizytę u Harry'ego, a w niedzielę obiad u rodziców. Postanowiła w sobotę posprzątać trochę w domu, bo ostatnio nie bardzo miała kiedy i czas już był najwyższy coś z tym zrobić.
Przy okazji wyciągnę ten bohomaz od ciotki Sally! Świetna okazja, żeby się tego pozbyć. Ciekawe jak spodoba się profesorowi Snape'owi.... zachichotała w duchu.
Po czym zamarła wpatrując się w płonienie i widząc oczyma duszy sceny z dzisiejszego dnia. Snape ubrany jak mugol... Przypomniała sobie jego minę, kiedy powiedziała mu o wspomnieniach z nim w roli głównej. Potem wspólny obiad... W zasadzie można było powiedzieć, że całkiem przyjemny obiad. Abstrahując od tego, że dużo mówili na temat afery, w którą zostali wplątani, nieźle się z nim rozmawiało. Czuła się prawie swobodnie, ośmieliła się pozwolić sobie na żarty i,
O Merlinie!!! Nawet się uśmiechnął! Uśmiechnął, pochwalił i przyznał punkty jej domowi. A już sądziła, że prędzej by się udławił, niż te słowa przeszłyby mu przez gardło!
Pogratulowała sobie gorąco tego, że tydzień temu zdecydowała się poprosić go o pomoc. Dziś miał już parę pomysłów, a tymczasem z Harry'm błądziliby całymi tygodniami i miesiącami, bezradni i bezbronni jak małe dzieci.
Domyślała się, że gdyby nie został w to wplątany, zapewne by jej nie pomógł. Więc w skrytości ducha cieszyła się, że tak wyszło. O ile można się było w tej sytuacji czuć komfortowo, ona tak się czuła. Wiedziała, że będzie mogła na niego liczyć, ufać mu... i że będzie mogła dużo się od niego nauczyć.
Gdyby jeszcze pół roku temu ktoś powiedział jej, że będzie siedzieć z nim w restauracji, nie uwierzyłaby.
Nie tylko siedzieć w restauracji... Jutro będziesz mu kupować medalion! TO jest dopiero numer!
Uśmiechnęła się pod nosem, napiła się herbaty, oparła wygodnie o miękką poduszkę, otworzyła książkę... i zasnęła zanim skończyła pierwsze zdanie.
Dopiero koło dziesiątej wybrała się do Klejnotów Flawiusza, największego sklepu z biżuterią na Pokątnej. Wydawało jej się naturalne, że medalion i pierścionek muszą być czarodziejskie.
Między gablotami kręciło się już parę czarownic. Miło wyglądający sprzedawca rozmawiał z jakimś człowiekiem w oszałamiającej, jasnozielonej szacie, która ciągnęła się trochę po ziemi. Wysunął właśnie jakąś szufladę i pokazywał coś z bliska.
Hermiona przyjrzała się dwum gablotom z przedziwnymi, trochę przerażającymi pierścieniami. Jeden z nich wyglądał, jakby w środku tkwiło jakieś oko. Na innym, bardzo szerokim, widniał topornie wyryty runiczny napis. Gdyby miała chwilę, mogłaby próbować to przetłumaczyć, ale bała się przyciągnąć uwagę sprzedawcy. Kolejny pierścień wyglądał jakby miał płynny środek. W błękitnawym oczku wirowały jakieś kształty. Na niewielkiej karteczce leżącej przed jeszcze innym było napisane 'Pasaż do zmiany rzeczywistości - jeden krok dzieli cię od innego świata'.
Chyba jednak u mugoli będzie lepszy wybór... przecież ja czegoś takiego nie będę nosić!!! pomyślała oglądając dziwny, jakby poszarzały pierścień, z szerokimi ornamentami z boków, który zamiast oczka miał przezroczystą kulę ze zwykłym szpikulcem w środku.
Zaklęcie bąblogłowy na palcu...
Ale potem jej wzrok padł na kilka bardzo dyskretnych, niewielkich pierścionków z małymi oczkami z różnokolorowych kamieni. Jej uwagę przykuł zwłaszcza jeden z nich. Na cieniutkiej obrączce, w srebrnej obwódce, tkwił niewielki bursztyn, w zachwycająco głębokim, pomarańczowym kolorze. W środku z pewnością można byłoby schować magiczny pergamin!
Rozejrzała się za sprzedawcą i przywołała go skinieniem głowy i lekkim uśmiechem. Ten podszedł ochoczo.
- Czym mogę pani służyć?
- Mogłabym obejrzeć ten pierścień?
- Bardzo dobry wybór, moja droga, pochwalam! - powiedział, wyciągając szufladę, wyjmując pierścionek i podając go w dwóch wąskich, eleganckich palcach, które natychmiast przypomniały Hermionie dłonie Snape'a. - Bursztyn ma wspaniałe cechy magiczne. Z pewnością je pani zna...
Hermiona potrząsnęła przecząco głową, skupiona całkowicie na pierścionku.
- Bursztyn działa leczniczo na ból zębów i przy bólach brzucha. I z pewnością na niewielkie krwotoki i biegunkę...
Oglądając pierścionek przestała go słuchać, szczególnie, że połączenie piękna bursztynu i biegunki wydawało się jej odpychające. Od spodu nie widziała bursztynu, ale srebrną obrączkę.
Doskonale, to będzie jak szkatułka... Pierścionek pasował jej na serdeczny palec. Mógł być.
- ... i do tego przydałby się jeszcze naszyjnik na ból gardła...- usłyszała.
- Wezmę go.
Czarodziej skłonił się z oszałamiającą rewerencją.
- Ależ oczywiście! Czy życzy pani sobie coś jeszcze?
- Tak... szukam medalionu... - Hermiona urwała, nie chcąc za bardzo wdawać się w szczegóły.
- Zapraszam tam, w głąb sklepu.
Znalezienie medalionu dla Snape'a okazało się bardzo trudne. Po pierwsze nie wiedziała z czego. Złoto? Srebro? Odrzuciła złoto, bo nie miała ochoty wydawać na niego całego majątku. Z miedzi? Z kości? Po drugie nie wiedziała, co on lubi. Po trzecie, to musiało być coś praktycznego.
W każdym razie podchodząc do gablot miała wrażenie, że miała wybór. Kiedy przyjrzała się z bliska różnym amuletom, medalionom, wisiorom... doszła do wniosku, że niekoniecznie... Niektóre były jeszcze bardziej szokujące od pierścienia z okiem.
Były tam wielkie, ciężkie, poczerniałe wisiory o kształtach wilczych głów z płonącymi ślepiami, czaszek, gwiazd, czy do niczego nie podobnych brył, porytych w różne kształty... Płaskie medaliony z czymś, co wyglądało na odcisk wilczych śladów... Z zatopionymi kamieniami, co jeden to bardziej mroczny... z jakimiś kłakami... Hermiona zaczęła się zastanawiać, czy Borgin i Burkes nie sprzedawali tu części swoich towarów.
Płaski wisior z dziurą w środku otoczoną runami kołysał się na wielkim łańcuchu, jakby nigdy się nie zatrzymywał. Inny, dość podobny, ze spiralnym wzorem po środku był ze skryptem runicznym. Kolejny miał w środku błyszczący, święcący kamień.
Niektóre rzeczywiście były medalionami, które można było otworzyć, ale to wydawało się jej zbyt oczywiste. Odrzuciła też natychmiast wisiory w kształcie małych buteleczek.
Boże, on mnie za coś takiego zabije... a przynajmniej przeklnie...
Była już prawie załamana, kiedy na samym dole dojrzała wreszcie coś, co przykuło jej uwagę.
To był wisior. Wyglądał jak spłaszczony koszyk, utkany z poczerniałego srebra. W środku tkwił ciemnozielony, okrągły kamień, który wydawał się być przytrzymywany czymś na kształt wstęgi, która z kolei była porysowana wzdłuż i w poprzek. Może trochę jak skóra węża...? Choć z pewnością nie był to wąż.
Łańcuch nie był toporny, ale też nie filigranowy, zrobiony z dużych, lekko spłaszczonych ogniw.
Sprzedawca podszedł do niej tym razem bez wołania.
- Już panienka wybrała?
Dziewczyna skinęła głową i pokazała mu wisior.
Czarodziej rozpromienił się wyraźnie. Otwierając gablotę mówił:
- Bardzo ciekawy wybór... Malachit, moja droga, ma bardzo wiele właściwości magicznych. Prowadzi do harmonii stanu wewnętrznego i otaczającego świata osoby, która go nosi. Neutralizuje agresję i pomaga w pozbyciu się bezsenności. Jest amuletem samym w sobie przeciw niebezpieczeństwu, chorobom i niektórym słabym złym urokom.
Podał jej wisior trzymając jedną ręką za łańcuch i prezentując go na otwartej dłoni.
- Rosyjscy czarodzieje wierzą, że ma zdolność spełniania życzeń... Pani przyjaciel ma wiele szczęścia mogąc dostać coś tak cennego.
Hermiona, zafascynowana, wzięła go do ręki. Podziwiając srebrne sploty i głęboką zieleń kamienia niemal czuła promieniującą z niego magię.
Coś takiego na pewno mu się spodoba! Amulet przeciw złym urokom i zdolność spełniania życzeń... MUSI się mu spodobać! Po czym przypomniała sobie, że przecież to Snape! Który zapewne postanowi jej okazać jak bardzo medalion mu się nie podoba... Ale szybko znalazła rozwiązanie.
Jak będzie się krzywił, to mu powiem, że lepsze to niż magiczna zdolność leczenia biegunki!
- Bardzo panu dziękuję. Proszę go dołączyć do pierścionka - uśmiechnęła się radośnie do sprzedawcy.
Po udanych zakupach poszła na obiad do Dziurawego Kotła, gdzie spotkała parę znajomych osób, po czym udała się do Harry'ego.
Wróciwszy w niedzielę do Hogwartu, Snape poszedł wpierw do komnat Minerwy, żeby dowiedzieć się, co działo w szkole podczas jego nieobecności. Starsza czarownica zaproponowała mu filiżankę herbaty, nalała sobie drugą i oboje usiedli w wygodnych fotelach.
Chwilę rozmawiali o bójce Ślizgonów i Gryfonów z czwartego roku, w wyniku której pani Pomfrey miała dwie złamane nogi do wyleczenia (udało się jej w parę chwil), a Filch dwa rozwalone biurka (miał z tym o wiele więcej roboty). Poza tym nic większego się nie przytrafiło.
Potem Snape opowiedział trochę o Konwencji Mistrzów Eliksirów, w której brał udział przez cały weekend. Jego eliksir opóźniający doczekał się wyróżnienia, czego zupełnie się nie spodziewał. Prócz faktu, że pojawienie się na Konwencji było po prostu w dobrym tonie, Snape pojechał tam też i po to, żeby spotkać się z paroma znajomymi Mistrzami.
Kiedy już wymienili się wiadomościami, przez chwilę siedzieli oboje w milczeniu. Zaprzyjaźnili się i nie sprawiało im to żadnego problemu. Dwa wybitne umysły, pogrążone w myślach, ot i tyle.
Po jakimś czasie Snape odstawił pustą filiżankę i poprawił szatę.
- Minerwo, będę musiał prosić cię o pomoc...
- Mam zgadnąć czy mi powiesz?
Mężczyzna uśmiechnął się lekko.
- Od zgadywania mam Sybillę i Firenzo. Ty zajmujesz się znacznie łatwiejszą dziedziną magii...
Minerwa prychnęła rozzłoszczona. Nie musiała się transmutować; kiedy pochyliła głowę i spojrzała na niego zmrużonymi oczami, wyglądała zupełnie jak kotka.
- Chciałbym cię poprosić o zrobienie magicznych skrytek. W medalionie i pierścieniu. Nie mam ich jeszcze więc nie mogę ci pokazać, ale to musi być zrobione tak, żeby nikt nawet nie domyślił się, że one tam są.
Uśmiechnęła się z pobłażaniem. Co prawda jej specjalnością była transmutacja, ale jak wielu nauczycieli, nie ograniczała się tylko do niej. Już w dzieciństwie lubiła się bawić przestrzenią, redukując trójwymiar do dwuwymiaru. Robiła płaskie magiczne kufry, koszyki czy skrzynki oraz sekretne skrytki wszędzie, gdzie tylko mogła - w ścianach, w zwykłej stronie pergaminu... we wszystkich przedmiotach martwych. Wynalazła własne zaklęcie, które tworzyło trzeci wymiar. Teraz była bardzo zadowolona, że może pomóc Severusowi.
- Tylko tyle?
- Nie. Chciałbym... Znasz Rytuał Magicznej Wspólnoty?
Tym razem czarownica uniosła brwi do góry, nieświadomie naśladując swojego młodszego kolegę.
- Znam, ale przyznam szczerze, że musiałabym trochę odświeżyć sobie wiadomości. Domyślam się, że skrytki są z tym związane... Mogę spytać dla kogo szykujesz ten Rytuał?
- Dla mnie i... jeszcze jednej osoby. Będzie nas tylko dwoje, co zdecydowanie upraszcza sprawę. Potrzebuję Prowadzącego i Świadka. Wiem, że w wyjątkowych przypadkach może to być jedną i ta sama osoba, więc bardzo bym cię prosił, żebyś wyraziła zgodę na odegranie obu ról.
Mówił trochę zdawkowo, ale kobieta wiedziała, że jeśli czegoś nie mówi, na ogół znaczy to, że nie chce powiedzieć i na nic zda się proszenie o więcej.
- Oczywiście, Severusie, z przyjemnością. Posprawdzam co trzeba w bibliotece.
- Bardzo ci dziękuję, Minerwo - Snape podniósł się z fotela i przez chwilę bawił różdżką, obracając ją w wąskich palcach.
Wyglądał na... zamyślonego.
Nie, to było coś innego... Jakby był pochłonięty jakimś problemem, który go trapił... W szkole? Czy poza? Może coś na tej Konwencji?
Z kim on zawiera ten Rytuał?
Kiedy pożegnał się i wyszedł, Minerwa myślała jeszcze przez chwilę, ale nie doszła do żadnego wniosku.
Panna Granger. Na myśl o niej czuł mieszaninę różnych emocji. Z jednej strony doskonale pamiętał, że należała do Złotej Trójcy. Czy też, używając jego prywatnej nazwy, Przeklętej Trójcy. W jego karierze nauczycielskiej nigdy wcześniej ani później nie trafił na takie Trio. Dzięki ci, Merlinie! W towarzystwie swoich przyjaciół złamała więcej szkolnych przepisów, niż cała reszta Gryfonów razem wziętych.
Przypomniał sobie skórkę boomslanga i skrzeloziele, wizytę na szczycie Wieży Astronomicznej o północy na ich pierwszym roku, Wrzeszczącą Chatę... CHOLERNĄ Wrzeszczącą Chatę - poprawił się. Czy zupełnie szalony pomysł wyprawy po horkruksy...!
Kiedy już powiedział sobie, po trosze dla uspokojenia sumienia, że była zarozumiałą, głupią idiotką, której zdecydowanie nie lubił, mógł przyznać przed samym sobą, że wcale nie była taka głupia. Miała wybitny umysł, zaskakującą zdolność logicznego myślenia
Przecież to ona rozwiązała moją zagadkę strzegącą Kamienia Filozoficznego.. i niesamowite pragnienie wiedzy. Pod tym względem przypominała mu siebie samego. Z tego, co sam zauważył na jej pierwszym roku i co słyszał w pokoju nauczycielskim, przed przyjściem do szkoły znała i umiała materiał z połowy podręczników. On też znał bardzo dużo zaklęć jeszcze przed pójściem do Hogwartu, tyle tylko, że trochę z innej dziedziny...
Uczyła się błyskawicznie i potrafiła tą wiedzę przekazać innym. Nie raz słyszał, że znalazła i nauczyła Pottera połowy zaklęć, którymi musiał się posłużyć w czasie Turnieju Trójmagicznego.
Jako nauczyciel umiał docenić te wszystkie cechy. Normalnie. Ale nie w przypadku Granger. Przypuszczał, że jeśli chodziło o nią, sam fakt, że trzymała z Potterem i Wesleyem wystarczał, żeby nie widział w niej niczego pozytywnego. Po prostu nie chciał widzieć.
Ale ostatnie wydarzenia... już szczególnie PIĄTKOWE wydarzenia zmieniły sposób, w jaki na nią patrzył.
To było tak, jakby były dwie panny Granger. Jedna z nich była jeszcze dzieckiem - jego studentką i zadrą w tyłku. Druga, którą odkrył dzisiaj, była młodą kobietą, wystarczająco inteligentną, żeby rozmowa z nią nie męczyła go. Z zaskoczeniem odkrył, że bawiło go jej poczucie humoru. Pomysł jak rozwiązać sprawę z pergaminem był rewelacyjny. On nie wymyślił nic bo po prostu nie miał czasu się nad tym zastanowić, ale musiał przyznać uczciwie, że jakiekolwiek rozwiązanie by znalazł - nie byłoby takie ... proste i genialne zarazem!
I całe szczęście, że ostatecznie mam do czynienia z drugą panną Granger, bo inaczej nie dałoby rady z nią wytrzymać!
Tym razem ośmiu panów spotkało się u Lawforda. Nie była to wystawna kolacja z żonami i dziećmi, ale 'spotkanie starych przyjaciół' - jak to powiedział Lawford swojej żonie.
- Nie przejmuj się nami zupełnie, kochanie. Usiądziemy sobie w domku myśliwskim w parku i spokojnie pogadamy. Jeśli ktoś się spije, nie będzie ci przeszkadzał - pocałował żonę w policzek i wiedział, że ugłaskał ją sobie zupełnie.
Ponieważ dzień był słoneczny i ciepły, w jedynym pomieszczeniu w domku zrobiło się gorąco od rozpalonego na kominku ognia. Lawford wylewitował fotel na niewielki ganek i rozsiadł się w nim wygodnie.
Uwielbiał właśnie takie wieczory, kiedy mógł w spokoju wsłuchiwać się i wpatrywać w życie toczące się w jego olbrzymim parku. Najbardziej lubił wiosnę, kiedy rośliny i zwierzęta budziły się z zimowego uśpienia. W ostatnich promieniach zachodzącego słońca, które przebijało się gdzieniegdzie przez gałęzie drzew, widział nowe kwiaty, zwijające swoje płatki, całkiem jakby szły spać. Na niedalekiej polance, jeszcze skąpanej w słońcu, widział małego jelonka, który skubał leśne poszycie. Po chwili, bardzo blisko, rozległ się głośny trel drozda i tętent spłoszonego jelonka, który pomknął w leśną głuszę.
Zamknął oczy i wsłuchał się w świergoty ptaków i miarowe stukanie jakiegoś dzięcioła, który pieczołowicie wykuwał w drzewie nową dziuplę.
Leniwe oczekiwanie przerwał służący, który przyprowadził Norrisa. Było dopiero w pół do siódmej, ale Lawford domyślił się, że jego przyjaciel przyszedł wcześniej dlatego, żeby pokazać kto tu jest szefem i przywitać pozostałych uczestników narady.
A niech ma tą przyjemność...
Po chwili przyszedł Scott, zaraz po nim Benson, Rockman i Smith, później zaś Stone. Watkins spóźnił się nieco, ale to było do niego podobne. Zapalony naukowiec czasem potrafił zapomnieć o tym, że powinien iść do toalety.
Chwilę trwały zwykłe powitania, pogaduszki na temat pogody i wymiana plotek przy szklaneczce dobrej, Ognistej Whisky. Stone jak zwykle popijał ze swojej piersiówki. Jednak po chwili Norris odchrząknął, by dać znak do rozpoczęcia poważnej rozmowy.
- Panowie... Wczoraj Davy, ja i Tyler skończyliśmy przygotowywać projekt ustawy o ograniczaniu przyjęć do Hogwartu. Tekst wygląda całkiem obiecująco.
- Tak w trzech słowach, Peter, o czym on jest? - spytał Smith.
- Po pierwsze muszę wam wyjaśnić, że to jest tylko pierwszy etap. Pierwsza ustawa. W kolejnych latach powinny pojawić się nowe, z jeszcze bardziej drastycznymi cięciami. Tym razem skupiliśmy się na wyeliminowaniu szlam. Od września warunkiem przyjęcia do Hogwartu jest posiadanie w bliskiej rodzinie choć jednego czarodzieja. Od następnego roku szkoła zarezerwowana będzie tylko dla potomstwa czarodziejów pierwszego stopnia. Żadne babcie czy dziadkowie nie wystarczą. Oczywiście wyjaśnienie jest uzasadnione - Hogwart został odbudowany po Bitwie, ale nadal jest w nim ciasno, a wskaźniki Czarodziejskiego Departamentu Zasobów Ludzkich pokazują zwyżkową tendencję naboru do szkoły w najbliższych latach, bazując się na statystykach urodzin.
- Brzmi to bardzo naukowo, choć domyślam się, że to nie jest prawda...? - pochwalił Benson.
- Powiedzmy, że to... taki trick. McCready z Wydziału Zaludnienia by się troszkę zdziwił, że im się tak... wskaźniki rozmnożyły - wszyscy gruchnęli śmiechem.
- A co będzie z pozostałymi uczniami, którzy mają magiczne zdolności, a nie będą mogli iść do Hogwartu? - padło pytanie.
Pałeczkę przejął Lawford, bo to była jego dziedzina.
- Projekt ustawy zakłada otworzenie od września nowej szkoły, dla uczniów mugolskiego pochodzenia. Program nauczania będzie w niej taki sam, z tym, że położymy w nim większy nacisk na naukę historii magii. W przyszłości wejdzie też nowy przedmiot o kulturze, zwyczajach i zasadach moralnych czarodziejskiej społeczności. Pomoże to w integracji z półkrwi i czystej krwi czarodziejami, otworzy drzwi do kariery i... inne tego typu bzdury.
- Brednie - zachichotał Watkins.
- Żebyście wiedzieli, jak się nad tym namęczyłem... Poszło przy tym chyba z pięć butelek Ognistej Whisky Ogdena!
Rozległ się chóralny śmiech. Faktycznie, projekt wyglądał przewspaniale. Każdy to kupi i będzie wielbił Ministerstwo. Shaklebolt będzie miał wrażenie, że przejdzie do historii jako tymczasowy Minister, który zrobił najwięcej na polu integracji czarodziejskiej społeczności.
- A tak naprawdę to co to ma być za szkoła? Tyler, można prosić? - Benson podał mu swoją pustą szklankę.
Rockman chwilę rozlewał trunek do wszystkich szklanek, a potem wyjaśnił.
- Na Rathlin Island, koło Beachside Cottages, jest taki wielki zamek. Prócz tego jest na wyspie parę domków mugoli. Zadupie. Tam właśnie otworzymy naszą nową szkołę dla szlam...
- Ale ten zamek, on jest gotowy na przyjęcie uczniów?
- James, ty chyba o parę razy za dużo zleciałeś z miotły... Oczywiście, że nie! Ale do Hogwartu się nie dostaną, więc będą musieli poczekać jeden rok... tylko jeden - dodał Rockman ze wspaniałym uśmiechem.
- A za rok rzeczywistość będzie już zupełnie, zupełnie inna...
- Dokładnie, Teddy.
- A co na to Snape? Zgodzi się? - Benson już opróżnił szklankę i teraz patrzył w puste dno.
Norris poklepał przyjaźnie Smitha po ramieniu.
- Dzięki naszemu młodemu przyjacielowi sprawę można uznać za załatwioną... - kiedy niektórzy, niewtajemniczeni, spojrzeli pytająco, dodał. - Dyrektor Snape ma pewien problem, ale jeszcze o tym nie wie. Parę dni temu wybrał się na nocną wycieczkę do Stirling i postanowił poćwiczyć sobie Avadę na pewnej pięcioosobowej rodzinie... Tyle tylko, że miał pecha, bo zobaczył go pewien mugol, który przekazał Aurorom swoje wspomnienia...
- To jest genialne...! - Tym razem Scott już nie pytał czy to prawda, czy nie. Poza tym nie miało to żadnego znaczenia, poza tym, że urządzili Snape'a na całego.
Przez chwilę wszyscy podziwiali rozwiązanie sprawy. Pierwszy opanował się Scott.
- Dobrze, Snape się zgodzi. Ale zanim się zgodzi, ta ustawa musi przejść...
- No i tu zaczyna się temat naszej dzisiejszej narady...
Norris zamilkł na chwilę.
- Musimy przejść do drugiej części naszego planu... Potrzeba nam wsparcia wśród wielu członków Ministerstwa, ale niestety w tej chwili nie możemy na nie liczyć. Będziemy musieli zainicjować zmiany personalne na kluczowych dla nas stanowiskach...
Stone poruszył się nerwowo i pociągnął zdrowy łyk ze swojej małej buteleczki, ale zamilczał. Reszta też milczała.
- Dzięki waszej obecności mamy dojście do Św. Munga, więc będziemy mogli zająć się podawaniem tam eliksirów aborcyjnych i stosowaniem zaklęć lub eliksirów antykoncepcyjnych. Trzeba będzie tylko bardzo uważać na Granger, ale tym zajmuje się już Tyler. Davy kontroluje Edukację Magiczną, a Alain Sieć Fiuu. Moim zdaniem najważniejszy do obsadzenia jest DPPC - Norris użył popularnego skrótu dla Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów. - Ricky Wilson musi polecieć. Jest... za miękki. I może nam przeszkadzać. Musimy posadzić tam kogoś naszego. Teddy, będziesz miał wtedy wolną rękę z Aurorami. Poza tym musimy sobie podporządkować Wizengamot. Nie będzie nic dziwnego w tym, że nowy szef DPPC zmieni Szefa Wydziału Administracji Wizengamotu.
- Sędziów tak łatwo nie powymieniasz... - zauważył Smith.
- Nie, ale mając w garści Wydział Administracji, będziemy mogli mieć na nich wpływ... Mając dojście do Wydziału Niewłaściwego Użycia Czarów, czy już choćby używając Imperiusa. Poza tym Watkins pracuje nad nowymi zaklęciami, które zapewnią nam ich współpracę... Bardzo ważna jest też kontrola nad Wydziałem Bezpieczeństwa. W ten sposób mamy kontrolę nad tymi, których na tych stołkach posadzimy...
Każdy zgodził się z Norrisem. Młody Auror zastanawiał się, czy każdy z nich myślał o tym, że wpływ na Wizengamot może okazać się bardzo ważny, jeśli ktoś dobierze im się do dupy i to właśnie oni staną przed sądem...
- Moim zdaniem musimy mieć kogoś w Urzędzie Magicznej Informacji... Żeby mieć wpływ na Proroka i inne gazety... - zaproponował. - Przedstawienie wszystkiego w odpowiednim świetle może mieć kluczowe znaczenie dla naszego planu.
- Bardzo dobry pomysł, Teddy! - klasnął w ręce Rockman. - Ja proponowałbym przejąć kontrolę nad Wydziałem Badania Zdolności Czarodziejskich...
- I w MKB - dorzucił Watkins.
- Co to jest MKB?
- Magiczny Komited Badawczy. Ciągle wchodzę mi w paradę. Banda starych durniów, którzy boją się każdego nowego zaklęcia... - wyjaśnił pytającemu Lawfordowi Rockman.
- Dorzućcie do tego Dział Magicznych Wypadków i Katastrof - zaproponował Benson. Miał pewne podejrzenia, że w najbliższej przyszłości niektórym czarodziejom będą się przytrafiać bardzo dziwne wypadki...
Rockman nie zrozumiał.
- Wiem, że Granger jest z Wesleyem, chcesz ją kontrolować przez Arthura?
Benson nie miał czasu otworzyć ust, Stone był szybszy.
- Granger już nie jest z Wesleyem. Z plotek wiem, że wywaliła go na zbity pysk, bo podłapał sobie panienkę ze sklepiku w szkole Aurorów.
- Angelique?! - wytrzeszczył oczy Smith i gwizdnął pod nosem. - Jemu się nie dziwię, ale jej?!
- Niezła? - ożywił się Watkins.
- Niezła?! To mało powiedziane! Chłopie, ona ma boską figurę! W niektórych miejscach nawet zdecydowanie lepiej niż boską. Niestety zdolności czarodziejskich tyle u niej, co kot napłakał. Może załapie się do szkoły dla charłaków... - dodał z lekkim rozczarowaniem.
- Przymierzałeś się do niej? - zapytał któryś z jego kolegów.
- PrzymierzałBYM się, gdyby znała się na czarach. Nie potrzebuję w domu kobiety, która nawet światła nie umie różdżką zapalić...
- Wiesz co, jak tak teraz słucham, to przypominam sobie, że coś u nas o tym była mowa. Że Granger rozeszła się z Wesleyem - podrapał się po głowie Rockman. - Wygląda na to, że Wesley chciał upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Mieć w domu czarownicę niezłą w magii i do tego drugą niezłą w łóżku...
- Być może Granger też jest niezła w łóżku - Watkins od lat szukał sobie partnerki, ale jakoś żadna nie wytrzymywała jego charakteru naukowca.
Ośmioro panów zaśmiało się na to. Norris zaś dodał.
- Od Granger trzymaj łapy z daleka, Nigel.
Czas było wrócić do poważnej dyskusji.
- Być może też kogoś w Departamencie Komunikacji ze Światem Niemagicznym... Gordon Bean jest zwykłym mugolem, a nam potrzeba zapalonego czarodzieja czystej krwi. Dobrze będzie wiedzieć, co się dzieje z drugiej strony... - Lawford dopił resztkę whisky ze swojej szklaneczki. - Acha, jeszcze jedno. Alain, czy możesz kontrolować Biuro Świstoklików, Wydział Teleportacji i Zarząd Nadzoru Miotlarskiego?
- Nie wiem... Nie w pełni. Mogę grzebać w ich Rejestrach, ale nie mogę na przykład zmieniać ustawień działania Rejestrów...
- Przydałoby się to. Musimy móc śledzić na bieżąco poczynania niektórych osób. Wiedzieć kto, skąd, dokąd się teleportuje, mieć całkowitą kontrolę nad Świstoklikami... Sama Sieć Fiuu nie wystarczy.
- W takim razie dopisz do listy osób do wymiany Warrena. Ja też czułbym się lepiej mając nad sobą kogoś z 'naszych'...
- Dobra, Warren Singh wylatuje. Ktoś jeszcze?
- Departament Tajemnic... ? - zapytał ktoś cichutko, ale Norris pokręcił głową.
- Zdecydowanie nie. Nie zadzierajmy z Niewymownymi. To się może źle skończyć. Myślę, że na tym poprzestaniemy. Przygotujcie mi listę osób, które widzielibyście na tych stanowiskach. Teddy, Paul, sprawdzicie drobiazgowo każdego z nich i wybierzemy najlepszych z najlepszych.
- A jak się pozbędziemy obecnych szefów? - chciał wiedzieć Watkins.
- Paul, poszperaj w swoich kartotekach czy nie masz czegoś na nich. Może zwykły szantaż wystarczy. Jak nie, to znajdą się inne sposoby.
Na nieszczęście dla niego Norris nie pomyślał zupełnie o tym, żeby umocnić pozycję Bensona w Wydziale Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów. Nie przypuszczał, żeby było im to do czegoś potrzebne...
Kiedy spotkanie skończyło się, na zewnątrz było już zupełnie ciemno. Na niebie lśniły gwiazdy i wielki księżyc w pełni. Panowie pożegnali się i jeden po drugim aportowali do siebie.
Stone wyszedł przed bramę Lawforda, odszedł kawałek ciemną drogą i przystanął. Spojrzał na księżyc, potem spojrzał na zegarek i jeszcze raz na księżyc, jakby na coś czekał. Po chwili drgnął i zaczął się przemieniać. Ale wcale nie w wilkołaka...
Po chwili zamiast przystojnego mężczyzny o piwnych oczach, ciemnobrązowych, krótkich włosach i jasnej skórze stał równe przystojny blondyn. Długie włosy spływały mu gęstymi lokami na ramiona. Błękitne oczy wspaniale współgrały z matową karnacją i białymi zębami. Poprawił na sobie szatę, obrócił na pięcie i zniknął z głośnym pyknięciem.
CDN...
Dodane przez Anni dnia 29-05-2018 20:36
#5
Rozdział I - 5
W niedzielę wieczorem Hermiona wyciągnęła z szafy obraz od ciotki i postawiła go na kanapie. Doszła do wniosku, że nie musi przyczepiać do niego żadnej karteczki, jej profesor z pewnością się domyśli, że to właśnie to ma zabrać.
Jako, że ciotka uważała się za artystkę nowoczesną, obraz był bardzo...TRENDY. Zasadniczą treścią była wielka, czarna plama po środku i rozbryzgi farby na każdą stronę. Na tle tego widać było coś, co Hermiona określiłaby jako ludzkie kształty, choć jeden z nich był zdecydowanie mniej ludzki. Zrobione były z czerwono-białych zacieków, jakby ciotka, malując je, miała co najmniej konwulsje. Postać po prawej miała bardzo malutką głowę, trochę większy tułów i przeolbrzymi zad. Druga, ta mniej ludzka, miała na głowie wielki kapelusz, troje oczu i coś na podobieństwo miecza wystawało jej z pleców. Na dole ciotka napisała pismem lekarskim, bo litery bardziej przypominały encefalogram niż słowa, 'Miłość i westchnienie'.
Na stoliku dziewczyna położyła pierścionek i medalion w przeźroczystej torebeczkę. Przez chwilę wahała się czy czegoś mu nie napisać. Nie wiedziała co. Ale czuła, że nie chodzi o to CO NAPISZE, ale sam fakt, ŻE NAPISZE. Nigdy wcześniej nie miała z nim takiego kontaktu, nie miała okazji rozmawiać swobodnie i śmiać się... I nawet nie miało wielkiego znaczenia to, że właściwie to ona żartowała. On się zaledwie lekko uśmiechał kątem ust. Czuła się, jakby oswajała dzikie zwierzę do którego nikt inny nie mógł się zbliżyć. I chciała więcej.
W końcu po wielkich namysłach napisała: 'Mugole nazywają to Sztuką Nowoczesną. Ktoś kiedyś zrobił coś dla żartu, a inni wzięli to na poważnie i tak się zaczęło...'
Przypuszczała, że posunęła się za daleko i pewnie oberwie się jej za to, ale z drugiej strony chciała przesunąć znów o krok tą barierę, która była między nimi.
Poniedziałek, 27.04
Stos pergaminów piętrzył się na krawędzi biurka Hermiony, kiedy o siódmej wieczorem wychodziła z pracy. Wszystkie były opisane, jutro musiała je poprzesyłać adresatom w Ministerstwie. O tej porze, ze względów oczywistych, nie było sensu nic wysyłać. Wstała, zarzuciła swoją pelerynę na ramię i podeszła do gabinetu Rockmana. Starszy mężczyzna siedział pisząc coś, pióro poskrzypywało cichutko.
- Do widzenia, panie Rockman - uśmiechnęła się do niego czarująco.
- Och... już wychodzisz...? - spojrzał na zegarek. - Masz zupełną rację, jest już późno. Do widzenia, moja miła.
Tak, JUŻ wychodzę! Cholerny skurczybyku...
Nie wiedziała, czy profesor Snape włamał się dziś do jej mieszkania, ale na wszelki wypadek była na to przygotowana psychicznie. Przynajmniej tak jej się wydawało, do chwili, kiedy wyszła z kominka.
Serce zamarło jej w gardle. Salon wyglądał, jakby przeszło po nim tornado. Kanapa była przesunięta, narzuta zrzucona, tak samo obrus na stole. Kryształowy wazon na kwiaty leżał potłuczony na podłodze. Książki zostały zgarnięte z półek, niektóre leżały na ziemi, część pootwierana na chybił tafił. Rozmaite pamiątki, które Hermiona poustawiała na kredensie, były poprzewracane - jej mugolskie zdjęcie z rodzicami i magiczne zdjęcie Hogwartu, na którym normalnie widać było przechadzających się studentów. Teraz wszyscy uciekli i widziała tylko mury zamku. Przedziwnie powyginany kaktus jakoś się uchował, stał nadal w kącie, jak zawsze.
Jej sypialnia była prawie nietknięta, może dlatego, że prócz łóżka i półeczki na lampę nie było tam za wiele rzeczy. Kołdra leżała na podłodze, poduszka pod oknem, kilka książek zostało zrzuconych z półki na ziemię. Za to w kuchni był bajzel, którego nie powstydziłyby się chochliki kornwalijskie Lockharta. Sztućce, wykałaczki, korki do butelek, spinacze do otwartych saszetek... były wyrzucone na ziemię. Ulżyło jej niepomiernie, że Snape nie wpadł na pomysł wysypania wszystkich przypraw z buteleczek, flakoników i plastykowych pojemników. Nie potłukł też jej wszystkich talerzy i szklanek. Książka kucharska wylądowała w zlewie, na szczęście czystym. Gazety ze stołu leżały na podłodze w jednej, zmiętej kupie. Krzesła poprzewracane. Róża, którą dostała od taty z okazji awansu, leżała na stole, ale wazonik spadł na ziemię i woda się wylała. Kocia karma rozmakała na podłodze, w kałuży wody z miseczki.
Łazienka była nietknięta, wszystko poukładane tak jak zostawiła wychodząc do pracy.
Snape poinstruował Hermionę, że ma wszystkiemu dobrze się przypatrzeć, bo będzie musiała przekazać wspomnienie komuś w firmie Jinks & Hayde, ale dziewczyna nie chciała tracić czasu. Ze ciśniętym gardłem złapała za różdżkę i zawołała głośno 'Reparo!!!!' modląc się, żeby zaklęcie podziałało. Wiedziała doskonale, że zaklęcie odwraca szkody, ale działa tylko do czterech godzin wstecz. Jeśli Snape rozwalił jej mieszkanie przed trzecią po południu....
Zadziałało, ale spieszyła się mimo wszystko. Metodycznie wskazywała różdżką wszystkie przedmioty i patrzała jak wazonik wskakuje na stół, róża wsuwa się do wazonika, jak sztućce, wykałaczki i reszta gratów wracają na powrót do szuflad... Kiedy oczyściła kuchnie, pobiegła do salonu i tam również wszystko wróciło na swoje miejsce.
Dziewczyna usiadła ciężko na kanapie.
- Masz szczęście, Snape! Masz ogromne szczęście! Jakby tego nie udało się magicznie posprzątać, to chyba bym cię zabiła! Nawet jakbyś mi zabrał różdżkę! Po prostu załatwiłabym cię gołymi rękami! - warknęła głośno.
Wtedy z gościnnego pokoju wyszedł Krzywołap, przeciągając się leniwie.
- A ty, jak cię znam, zamiast pilnować domu, pewnie przyszedłeś się o niego poocierać, co?!
Poszła do sypialni i zaczęła poprawiać kołdrę, już bez różdżki. Ciągle złorzecząc poszła po poduszki.
- Cholerny dupek! A gdybym tak nie mogła tego sprzątnąć? Musiało go tak ponieść?! Snape, jak cię dopadnę, to ci nogi z dupy powyrywam!
Podnosząc książkę zamarła. Na ziemi została karteczka, na której bardzo jej znanym charakterem pisma było napisane 'Kocham cię bardzo, najdroższa'. Serce zabiło jej nagle mocno.
- Pieprzony dupek! - wyraźnie brakowało jej inwektyw.
Wzięła do ręki karteczkę, usiadła na łóżku i rozpłakała się.
'Kocham cię. Bardzo cię kocham'. Pam param pam pam. Pewnie już wtedy pieprzyłeś się z tą piersiastą lalunią... - doskonale pamiętała, że Ron dał jej tą karteczkę na Walentynki.
Minęło już dwa tygodnie od owego piątku, kiedy to zastała ich w łóżku. Od tego czasu płakała wiele razy, ale widać jeszcze nie wystarczająco dużo, bo fakt jego zdrady nadal bolał.
W końcu podarła kartkę na maciupkie strzępy i poszła spalić ją w kominku.
Dopiero wieczorem, kładąc się spać, znalazła jeszcze inną karteczkę, wsuniętą pod poszewkę poduszki. Poczuła coś sztywnego i drapiącego, kiedy przyłożyła do niej głowę. Mrucząc Lumos wyciągnęła ją i znalazła obiecaną przez Snape'a listę punktów aportacyjnych, bezpiecznych kryjówek i punktów kontaktowych. Równie dobrze znanym jej pismem było dopisane na dole: 'Naucz się na pamięć i spal'. Również bez podpisu. Dwóch różnych mężczyzn - jeden niedawno odszedł z jej życia, drugi - wyglądało na to, właśnie do niego wkraczał.
Postanowiła nauczyć się tego jutro. Schowała kartkę na powrót pod poszewkę, obróciła na drugą stronę, przytuliła się do miękkiej poduszki i zasnęła.
Tego samego wieczora, setki mili dalej, Snape siedział w swoim fotelu i wpatrywał się w medalion. Bardzo niechętnie musiał przyznać, że był nim po prostu zachwycony. Nie żeby wygląd medalionu miał jakiekolwiek znacznie - chodziło o to, żeby mógł schować do środka magiczny pergamin i tyle. Ale gdzieś w głębi ducha zastanawiał się, co też znajdzie panna Granger. TEN medalion nadawał się do zatrzymania i noszenia już choćby dla samej przyjemności noszenia.
Trzymając go w dłoni i bawiąc się łańcuchem rzucił okiem na pierścionek. Oczywiście kolor bursztynu nawiązywał do koloru Gryffindoru, ale prócz tego wyglądał całkiem całkiem. Nic rzucającego się w oczy, nic topornego; mały, dyskretny pierścionek. Właśnie coś takiego chciał jej poradzić bojąc się, że kupi sobie jakiś wielki i błyszczący, który natychmiast wszyscy zauważą.
Znów trochę niechętnie musiał przyznać, że miała gust.
Chwilę jeszcze przyglądał się biżuterii, po czym przypomniał sobie ten cholerny obraz i skrzywił się jednocześnie uśmiechając lekko. Obraz był koszmarem. Kiedy wyszedł z kominka w jej mieszkaniu, dosłownie wpadł na niego i natychmiast zrozumiał prośbę Granger, żeby 'ukradł' właśnie to. Nie było się co dziwić. Po chwili zobaczył jej liścik i przez chwilę nie wiedział czy ma się złościć, czy wręcz przeciwnie. Jej komentarz rozśmieszył go, ale równocześnie przemknęło mu przez myśl, że to był pierwszy raz, kiedy ktoś napisał do niego zupełnie bez potrzeby. Wyglądało to tak, jakby po prostu chciała do niego napisać.
Pożartować sobie. Po pierwsze nie był do czegoś takiego przyzwyczajony, po drugie i najważniejsze, nie z jej strony! Mogłaby pisać do niego Minerwa czy Horacy czy też ktoś inny... po chwili wahania odnalazł odpowiednie słowo: z jego otoczenia. Ale nie jego studentka!
Ona już nie jest twoją studentką. To młoda, dorosła kobieta - przemknęło mu przez myśl.
Przez chwilę rozważał czy zbagatelizować to, czy przywołać ją do porządku. Z jednej strony miał wielką ochotę to zrobić. Tysiące razy karcił uczniów, warczał na nich, bawiło go, że im bardziej ściszał głos i spokojniej mówił, tym bardziej sprawiali wrażenie przerażonych. To wydawało się całkiem naturalne. Z drugiej strony jego układ z panną Granger był zupełnie inny. Nie mógł na nią warczeć czy krzyczeć i równocześnie oczekiwać, że będą równorzędnymi partnerami.
Wszystko tylko nie to! W żadnym razie ta dziewczyna nie będzie twoją równorzędną partnerką!
Jakiś głosik w jego głowie szepnął mu jednak Lepiej staraj się nie komplikować już i tak skomplikowanej relacji.
Daj jej szansę, pozwól na ... Cholera, na co?!
Aż zamarł z zaskoczenia. Nagle dotarło do niego, że po prostu szuka wymówki, żeby nie musieć jej upominać, że... trochę mu się to podoba. TROCHĘ! To, że ktoś ma ochotę napisać do Severusa Snape'a, a nie do Dyrektora Hogwartu. Czuł się, jakby śledził dialog między dwiema częściami jego umysłu.
W następnej chwili dotarło do niego również to, że ten ktoś to Hermiona Granger i poczuł, jakby ktoś nim gwałtownie potrząsnął.
Lepiej sam się przywołaj do porządku! Nie musisz na nią warczeć czy krzyczeć, ale spokojnie przypomnieć jakie są wasze wzajemne układy.
Poczuł się lepiej i zacisnął zęby udając, że nie słyszy jak ten cholerny głosik mówi mu
A w zasadzie to co jest złego w takim układzie?
Żeby zająć czymś myśli poszedł zanieść Minerwie medalion i pierścionek.
Minerwa wpuściła go do siebie, przyniosła herbatę i usiedli przed kominkiem. Był już wieczór i bez ognia na kominku było chłodno. Snape bez słowa podał jej oba przedmioty.
- Och... to jest piękne! - zawołała starsza czarownica, wyciągając medalion i przyglądając mu się z bliska.
- Ujdzie - skomentował Snape, bo przecież co innego mógł powiedzieć?!
- Ujdzie?! Severusie... kupujesz coś tak pięknego, a potem grymasisz? Jest doprawdy piękny! Bardzo ślizgoński!
Skinął głową na znak zgody.
Może w ten sposób zajmie się czymś innym. Minerwa zajęła się... Owszem... choć nie do końca było mu to na rękę.
- Pierścionek też ładny. Taki... delikatny.. Bardzo kobiecy. Nie podejrzewałam cię o tak dobry gust...
Zanim odpowiedział, przezornie upewnił się, że nie trzyma w ręku filiżanki ani właśnie nie pije.
- To nie ja, to panna Granger.
Minerwa zamarła wpatrując się w niego, przez chwilę nie wiedząc co powiedzieć.
- Panna Granger... mówisz o Hermionie Granger?!
Poważnie potaknął.
- Severusie... przyznaję, że ... się trochę pogubiłam. Mówisz o Hermionie Granger, tak? Mojej Gryfonce... Tej Gryfonce, którą jeszcze tak niedawno gnębiłeś na Eliksirach czy Obronie przed Czarną Magią... tak? - Kiedy znow skinął głową, dodała niepewnie. - I teraz chcesz mi powiedzieć, że z Hermioną Granger chcesz zawrzeć Rytuał Magicznej Wspólnoty?? Możesz mi powiedzieć co się dzieje?
Snape kiwnął głową po raz kolejny. Faktycznie, przecież to była Hermiona Granger, a on przed chwilą szukał wymówek, żeby jej nie upominać... nazwał ją równorzędną partnerkę! Merlinie, chyba oszalał!
- Minerwo, wiem, że czujesz się tak, jakby to dotyczyło ciebie, ale...
- To dotyczy mnie! To dotyczy mojego Domu! - odpowiedziała gwałtownie.
- ... niestety muszę cię prosić o zrozumienie. - Nie przerywając pochylił się lekko ku niej.
Minerwa zacisnęła usta. No tak, przerwała Snape'owi, a on tego bardzo nie lubił.
- Severusie.... Powiedz mi tyle, ile możesz. Czy coś.. coś was łączy?
- Dobrze. Powiem ci wszystko, co mogę . Wiesz jakie mam zasady, więc nie naciskaj, bo i tak nic więcej się nie dowiesz. Przynajmniej nie teraz.
Zamyślił się i zaczął gładzić palcem po ustach. Mówił wolno, w skupieniu, rozważając, co może wyjawić, a czego nie.
- Panna Granger jest w niebezpieczeństwie. Poważnym niebezpieczeństwie. Prosiła mnie o pomoc i okazało się, że ... ta sprawa dotyczy przez przypadek również i mnie. Istnieje więc możliwość, że będziemy musieli... dzielić się pewnymi informacjami. Żeby nie narażać nas obojga uznałem, że to będzie najbardziej dyskretny sposób.
Starsza kobieta siedziała wyprostowana i kiedy skończył mówić, pokręciła wolno głową.
- Nie jest to wiele, ale rozumiem... Obiecaj mi tylko proszę, że będziesz ją chronił... na tyle, na ile możesz... - spojrzała na niego prosząco, a kiedy potaknął, dodała. - Pamiętaj, że zawsze możesz na mnie liczyć. Jeśli tylko będziecie potrzebować czegoś... Proszę, nie wahaj się.
- Dziękuję ci bardzo, Minerwo.
- Na kiedy to chcesz? - wskazała medalion i pierścień.
- Kiedy tylko możesz.
- Zrobię wam to na środę. Będę potrzebować jeszcze jednego dnia na przygotowania do Rytuału. Więc możesz zaprosić pannę Granger na piątek.
- Bardzo dobrze. Daj mi znać jeśli my też mamy coś przygotować. I... lepiej to ty napisz jej przez sowę, że ma do ciebie przyjść w piątek w sprawie OWUTEMÓW, dobrze? To będzie nasza przykrywka.
- W przypadku Hermiony nie dałabym głowy, że nie postanowi swoją drogą zdawać tych egzaminów... - uśmiechnęła się lekko Minerwa.
Snape nawet nie drgnął. Wyglądał jakby był zły, więc zmieniła temat i zaczęła mu opowiadać o ostatnich wyczynach Ślizgonów na Transmutacji. Dwóch dowcipnisiów przetransmutowało torby wszystkich pozostałych uczniów w myszy, które rozbiegły się po całej klasie i pochowały gdzie tylko mogły. Namęczyła się szukając ich i odjęła im za ten wygłup po dwadzieścia punktów.
W którymś momencie stwierdziła, że zupełnie nie wyglądał na zainteresowanego.
Środa, 29.04
Stojąc przed witryną siedziby spółki Jinks & Hayde, Hermiona poprawiła pelerynę, popchnęła drzwi i weszła do środka. Zabrzęczał cichutko złoty dzwoneczek. Siedząca za malutkim biureczkiem drobna, młoda czarownica uśmiechnęła się promiennie na jej widok.
- Dzień dobry. W czym możemy pani pomóc?
- Dzień dobry pani. Polecono mi państwa firmę jako specjalistów od zakładania zabezpieczeń, zaklęć ochronnych, przeciwuroków... - Hermiona podeszła do biurka i usiadła we wskazanym jej fotelu. - Chciałabym założyć u siebie w domu jakieś zabezpieczenia... ale nie wiem jakie...
- Ależ oczywiście. Proszę chwileczkę zaczekać, pójdę sprawdzić czy pan Hayde jest wolny... - czarownica zawahała się i dorzuciła nieśmiało. - Przepraszam bardzo, ale... czy mam przyjemność z Hermioną Granger?
Hermiona uśmiechnęła się radośnie i potaknęła. Tak jak się spodziewała, parę chwil później czarownica przyprowadziła ze sobą pana Hayde.
Czasem odrobina sławy się przydaje...
Pan Hayde był leciwym czarodziejem. Miał przyjemną, pomarszczoną twarz, całkiem białe, długie za ramiona włosy, białe sumiaste wąsy i białą brodę, związaną czerwoną wstążką na wysokości jabłka Adama. Ciemne oczy spoglądały na nią radośnie. Jego ciemnoniebieska szata w żółte gwiazdy wyglądała na o wiele za dużą. Musiał schudnąć i jej nie dopasować.
- Pani Hermiona Granger! Cóż za zaszczyt! - wyciągnął do niej rękę i okazało się, że ma pewny, mocny uścisk dłoni. - Proszę do mojego gabinetu.
Hermiona podążyła niewielkim korytarzykiem, oświetlonym paroma świecami, do przestronnego pomieszczenia z dużym oknem wychodzącym na Pokątną.
Na ogromnym biurku leżało parę przedmiotów, wśród których rozpoznała tylko wykrywacz kłamstw. Nad jakąś zagadkową półkulą wisiała srebrna mgiełka. Parę srebrnych instrumentów przypominało raczej narzędzia tortur niż cokolwiek innego. Duża lampa gazowa posykiwała cichutko, rzucając ciepłe światło na rozmaite dokumenty i księgi, które zawalały całą powierzchnię biurka. Po prawej stronie, na ścianie, były półki z książkami, księgami, rolkami pergaminów i różnokolorowymi zeszytami i dużą szafą. Ściana po przeciwnej stronie zarośnięta była bluszczem. Niedaleko okna stał stolik z paroma fotelami, a obok był barek pełen butelek i kieliszków.
Hermiona zerknęła na okno i zamarła z uśmiechem. Na szerokim parapecie, odgrodzony od okna firanką w kwiatki, leżał olbrzymi kot o bujnym rudym, trochę cętkowanym futrze, z bardzo dużymi uszami zakończonymi pędzelkami i długim ogonem, który też przypominał na końcu pędzel...
- Tak, proszę pani. To jest Kuguchar... Nazywa się Harold.
- Mogę go pogłaskać? - spytała niepewnie.
- Może pani spróbować. Kuguchary mają niesamowitą zdolność rozpoznawania ludzi i są bardzo niezależne. Zazwyczaj Harold nie pozwala się... - leciwy pan urwał wpatrując się w swojego kota, który dokładnie obwąchiwał podsuniętą mu rękę. Po chwili otarł się o nią głową. Hermiona, ośmielona, pogłaskała go delikatnie.
- Jest wspaniały! - oznajmiła, odchodząc od kota i odwracając się do pana Hayde.
- No cóż, teraz mam całkowitą pewność, że jest pani słynną Hermioną Granger.
Usiedli przy stoliku i Hermiona przystąpiła do wyjaśnień.
- W poniedziałek ktoś ... mogę chyba powiedzieć, że włamał mi się do mieszkania. Wszedł przed kominek, bo zamek w drzwiach był nietknięty.. Przepraszam, zapomniałam powiedzieć, że mieszkam w mugolskim Londynie, w jednym z takich dużych domów z wieloma mieszkaniami... Mówię panu, mieszkanie zdemolowane, wszystko porozrzucane, połamane... Nic takiego nie zginęło, prócz obrazu ze ściany. Mugolskiego obrazu, który miał dużą wartość. Dostałam go od ciotki, która jest malarką i wśród mugoli jej twórczość jest wysoko ceniona...
- I nie życzy pani sobie żadnych innych tego typu wizyt, jak mogę się domyśleć...
Pan podał jej filiżankę z herbatą, bo odmówiła alkoholu. Herbata była cudowna - aromatyczna, gorąca i słodka.
- Dokładnie. Tylko nie wiem, co takiego jest najlepsze.... no i niezbyt kosztowne - zarumieniła się lekko, ale czuła, że musi to sprecyzować. Zarabiała całkiem nieźle, rodzice mogli zawsze pożyczyć jej pieniędzy z tego co zostało im sporo po sprzedaży domu i dwóch łodzi w Australii, ale nie chciała, żeby pan Hayde przesadził.
- Ależ naturalnie, doskonale rozumiem.
Przez okno dobiegło czyjeś wołanie i Harold zastrzygł dużymi uszami. Pan Hayde poszedł poszperać na biurku i przyniósł parę prospektów reklamowych firmy.
- Co mogę pani zaproponować, to standardowy pakiet ochronny. Zabezpieczenie drzwi, okiem i kominka przed każdym rodzajem istot magicznych. Mam na myśli nie tylko czarodziejów, ale sowy, skrzaty, kuguchary czy duchy... Naturalnie, działa to też i na wilkołaki i wszystkie inne magiczne stworzenia, ale nie będę ich wymieniał... nie spodziewam się, że będą do pani zaglądały akromantule, trolle czy mantrykory. Tak więc, jak mówiłem, zapewni to pani całkowitą ochronę przed jakąkolwiek inwazją z zewnątrz. Dwadzieścia cztery godziny na dobę.
- A jak to się ma do aportacji? Czy nadal ktoś może się aportować prosto do mojego mieszkania?
- W przypadku standardowego pakietu niestety tak. Poleciłbym więc Zasłonę Aportacyjną i Nienanoszalność Magiczną.
- To mieszkanie to część bloku... nie może nagle zniknąć, mugole nie zrozumieliby skąd nagle w bloku mieszkalnym wzięła się dziura... - zaprotestowała Hermiona.
- Dlatego też mówię - magiczną. To znaczy, że dla mugoli wszystko zostanie tak jak jest. Natomiast żaden czarodziej nie będzie mógł nanieść pani mieszkania na żaden plan. Naturalnie, będą mogli zapisać pani adres, ale nie będą mogli żadnymi zaklęciami usytuować go na czarodziejskiej mapie.
Dziewczyna skinęła głową. Oferta wydawała się jej całkiem ciekawa, choć miała nadal parę pytań.
- Mówił pan o aportacji. Czy ja mogę się aportować z i do apartamentu?
- Zarówno pani jak i osoby, którym poda pani hasło. Mogą się aportować czy użyć Sieci Fiuu. Hasło można zmieniać bezpłatnie co miesiąc.
- Dobrze... a... mówił pan o ochronie przed wejściem z zewnątrz. To znaczy, że ochrona nie zadziała na tych, którzy są już w środku, tak?
- Ta nie. Są naturalnie odpowiednie zaklęcia, które można rzucić na mieszkanie tak, aby zablokować jakąkolwiek magię negatywną wobec pani i innych osób, które zechce pani nimi otoczyć...
Hermiona nagle przypomniała sobie Protego Horribilis, które doskonale znała. Następnie przyszły jej do głowy inne zaklęcia, którymi ocaliła życie swoje i przyjaciół przez cały rok polowania na horkruksy. Gdyby chciała, sama mogłaby otworzyć taką firmę i kasować galeony za najprostsze zaklęcia...
A potem przypomniała sobie uwagę Snape'a o tym, że mając odpowiednią książkę dałaby sobie radę sama.
Ale to właśnie on uznał, że najlepiej będzie, jeśli zatrudni się do tego profesjonalną firmę. Chodziło pewnie między innymi o to, żeby nie przypominać niektórym ludziom, że jej znajomość magii jest na całkiem niezłym poziomie...
- Muszę panię uprzedzić, że nawet do założenia Standardowego Pakietu Ochronnego potrzebna jest nam umotywowana prośba. Bez ważnego powodu niestety nie możemy używać wielu zaklęć... A do większości z tych, które pani potrzebuje, taki powód będzie nam potrzebny.
Hermiona natychmiast inaczej spojrzała na wyczyn Snape'a, za który do tej pory miała ochotę go udusić.
- To znaczy... mam napisać jakieś pismo? Czy to wystarczy?
- Ma pani jakiegoś świadka tego włamania?
- Niestety nie... Odkryłam to w poniedziałek późnym wieczorem... I kiedy zorientowałam się, że brakuje tylko obrazu, nie chciałam robić zamieszania...
Staruszek zatroskał się lekko, ale po chwili jakby znalazł rozwiązanie problemu. Podejrzewała, że tak naprawdę to doskonale je znał, chciał tylko udawać, że stara się specjalnie dla niej. Można to było nazwać 'urabianiem klienta'.
- Czy... mogłaby pani zdeponować u nas swoje wspomnienie? Dołączylibyśmy fiolkę do pani dossier i z całą pewnością byłoby to wystarczające, sadząc po pani opisie.
- Ależ oczywiście! Z chęcią się go pozbędę!
Pan Hayde machnął różdżką i drzwiczki szafki otworzyły się i Hermiona zobaczyła na dolnej półeczce myślodsiewnię. Wylewitował ją na stolik przed nimi.
- To jest Aldefactus. Umie pani tego używać?
- Aldefactus? Sądziłam, że to myślodsiewnia? - tym razem udało mu się ją zaskoczyć.
- To coś bardzo podobnego. Tylko, że bardzo okrojona wersja. Aldefaktus gwarantuje, że we wspomnieniu, które nam pani zostawi, będzie tylko obraz i dźwięk. Żadnego śladu uczucia, które czasem może się pojawić w myślodsiewni. Nie chcemy, żeby nasi klienci czuli się zażenowani. To co nam potrzeba, to widok tego co się stało. Poza tym jest też i ustawa, która ogranicza posługiwanie się wspomnieniami do celów handlowych.
I bardzo dobrze, bo gdyby wyczuli co wtedy myślałam...
- Proszę przypomnieć sobie tamten wieczór. Kiedy będzie pani gotowa, proszę dotknąć różdżką prawej skroni. Kiedy zdecyduje się pani przerwać oddawanie wspomnień, wystarczy zrobić taki ruch różdżką... - pokazał nieskomplikowany zawijas. - To wystarczy. Będzie pani mogła obejrzeć wspomnienie przed oddaniem go, żeby się upewnić zarówno co do zawartości jak i faktu, że nie będzie tam żadnych pani uczuć...
Czarodziej rzucił na nią zaklęcie. Hermiona zamknęła oczy i przywołała wspomnienie. Przysunęła różdżkę do skroni i przypominając sobie, co zastała w domu, poczuła jakby coś chłodnego wyciekało jej z głowy. Po chwili zaczęło jej być trochę słabo, ale dziwne uczucie bardzo szybko minęło. Doszła aż do szybkiej wizyty w łazience. Wiedziała, że potem zacznie się sprzątanie, a tego nie chciała już pokazywać. Zakończyła oddawanie wspomnienia i otworzyła oczy.
Na końcu jej różdżki tkwiła biaława substancja - ni to mgiełka, ni to ciecz, która unosiła się w powietrzu. Pan Hayde przeniósł ją do Aldefactusa i Hermiona zanurzyła się w nim. Obejrzała zdemolowane mieszkanie i musiała przyznać Snape'owi rację. Gdyby po prostu zrzucił narzutę z kanapy i poduszkę z łóżka, z pewnością nie miałaby szansy na nawet najbardziej podstawowy pakiet ochronny!
Po niej wspomnienie obejrzał pan Hayde. Kiedy się wynurzył, wyglądał na poruszonego.
- Nie wiem, co za szaleniec tam był, ale całe szczęście, że nie było pani w domu! Nie wiadomo, jakby mogło się to skończyć, gdyby na panią wpadł!
Później wyczarował malutką fiolkę, do której zebrał jej wspomnienie. Hermiona zaakceptowała propozycję i pan Hayde obiecał przesłać jej kosztorys nazajutrz rano.
Czwartek, 30.04
W czwartek rano, zanim Hermiona wyszła do pracy, rozległo się bardzo nierówne stukanie w szybę kuchennego okna. Dziewczyna, która właśnie myła zęby, zamarła ze szczoteczką w buzi. Przez chwilę nie wiedziała co się dzieje, ale potem przypomniała sobie, że miała dostać wycenę, więc szybko opłukała usta i pobiegła do kuchni. Odsłoniwszy lekko firankę zobaczyła... dwie sowy.
Dwie? Po co ta druga... przecież nie dla towarzystwa...
Odebrała od obu sów kawałki pergaminu, dała im kawałki bekonu, które zostały jej ze śniadania i ptaki odleciały. Siadając przy kuchennym stoliku otworzyła oba pisma.
Na widok wyceny z Jinks & Hayde aż nabrała powietrza.
Dwadzieścia pięć galeonów miesięcznie?! Chyba ich bahanki pogryzły... No ale była to cena jej bezpieczeństwa. Jej życia. Więc warto było się poświęcić. Na dole długiego na dwie stopy pergaminu było dopisane, że w razie zgody pan Hayde proponuje zakładanie zabezpieczeń w sobotę o dziesiątej rano. Postanowiła, że prosto z pracy, używając ministerialnej sowy, wyśle swoją zgodę.
Drugi list był z Hogwartu, od profesor McGonagall.
Droga Panno Granger,
Proszę stawić się w szkole w piątek o osiemnastej w celu przedyskutowania warunków zdawania OWUTEMÓW. Prosiłabym o zabranie wyników SUMów.
Z poważaniem
Minerwa McGonagall
Opiekunka Gryffindoru,
Zastępca Dyrektora
Czując niezmierną ulgę dziewczyna weszła w zielone płomienie.
Piątek, 1.05
Minerwa kończyła właśnie przygotowywania do Rytuału, kiedy rozległo się pukanie do drzwi. Odłożyła na bok świece domyślając się, że to Filch przyprowadził pannę Granger. Ruchem różdżki zdjęła wszystkie zabezpieczenia i otworzyła je szeroko. I faktycznie, obok starego woźnego stała jej Gryfonka.
- Dziękuję bardzo, Argusie - skinęła na niego. - Sama odprowadzę pannę Granger, jak skończymy rozmawiać. Wejdź, Hermiono.
Dziewczyna weszła do środka podając rękę na powitanie, ale profesor Macgonagal nie ograniczyła się do zwykłego uścisku dłoni, ale przytuliła ją lekko do siebie. Potem przytrzymała w wyciągniętych ramionach i przyglądała się jej chwilę.
- Bardzo się cieszę, że cię widzę, moja droga. Wyglądasz lepiej, niż tydzień temu.
- Ja też się cieszę, pani profesor. I dziękuję za pomoc.
- Robię to z przyjemnością, wierz mi. Moja sowa trafiła do ciebie bez problemów?
- Trafiła bardzo dobrze, tylko... trochę to było śmieszne. Bo przyleciała dokładnie w tym samym momencie, co inna, która dostarczyła mi... parę dokumentów..
- I tak miało być. Rzuciłam na nią zaklęcie zwodzące, tak, żeby widoczna była tylko dla ciebie. Przypuszczam, że czekała, spryciula, aż otworzysz okno, żeby nikt się nie domyślił, że robisz to specjalnie dla niej... Chodź, pomożesz mi - wskazała głową stół stojący koło dużego okna.
Hermiona była już w jej gabinecie, ale to była z pewnością jej prywatna komnata. Rozejrzała się dyskretnie dookoła.
Pomieszczenie było niezbyt duże, przytulne i bardzo jasne. Światło wpadało przez wielkie, wykuszowe okno, oświetlał je blask ognia na kominku i zapalone świece stojące w kilku lichtarzach. Na kamiennej podłodze, na środku leżał trochę przetarty dywan utrzymany w dość ciemnych kolorach, wśród których przeważał czerwony.
Przy kominku stały dwa aksamitne fotele i stojak z pogrzebaczami, szczotka i szufelka. Między fotelami zobaczyła malutki stoliczek, na którym stał czajnik, filiżanka, cukierniczka i mały dzbanuszek z mlekiem. Po przeciwnej stronie cała ściana zastawiona była półkami z książkami. Hermionie wyrwało się ciche westchnienie podziwu.
- Podaj mi te trzy czarne świece - starsza czarownica sięgnęła po niewielką srebrną tackę. - Co wiesz na temat Rytuału Magicznej Wspólnoty?
- Niestety niewiele - odparła dość smutno Hermiona i widząc jej zaskoczone spojrzenie, wyjaśniła. - Normalnie przeczytałabym o nim w jakiejś książce, ale... Nie mam żadnej u siebie w domu... I nie powinnam się pojawiać za często w Hogwarcie. W Ministerstwie mamy wielką bibliotekę, ale tam też nie mogę pójść. No i lepiej nie kupować żadnej na ten temat, to by ... mogło wzbudzić podejrzenia.
Jej odpowiedź wstrząsnęła Minerwą. Owszem, po rozmowie z Severusem myślała sporo o tym co się mogło im przytrafić, wiedziała, że są w niebezpieczeństwie, ale odpowiedź Hermiony pokazała jak bardzo poważna jest sytuacja.
Z tego wynika, że mogą być obserwowani... muszą pilnować się na każdym kroku... Dla Severusa to nic nowego, ale jak Hermiona to wytrzyma?!
- To jest bardzo stary Rytuał. Pozwala na magiczne połączenie dwóch lub więcej osób. Połączeni, zwani Wspólnikami, wybierają sobie ITA czyli odmianę, wersję rytuału. Musisz wiedzieć, że są różne odmiany -Wspólnota Ciała, Wspólnota Umysłu, Wspólnota Duszy i Wspólnota Opiekuńcza - Hermiona odetchnęła z ulgą na to ostatnie, bo nie wyobrażała sobie połączenia duszy albo umysłu z profesorem Snapem. Nie uszło to uwadze Minerwy, która uśmiechnęła się do niej. - Profesor Snape wybrał dla was Wspólnotę Opiekuńczą.
- Na czym to dokładnie polega?
Minerwa ustawiła dwie świece obok siebie, a trzecią położyła obok.
- Wspólnicy zobowiązują się do zapewnienia bezpieczeństwa i opieki sobie nawzajem. Magia otwiera w ten sposób różne możliwości, niedostępne bez tego rytuału. Magiczny pergamin może być używany przez wiele osób, bez żadnych specjalnych wymogów, ale tylko magia tego Rytuału pozwoli ograniczyć widzialność napisów tak, żebyście tylko wy dwoje je widzieli. W niektórych przypadkach magia pozwala nawet czuć, kiedy Wspólnik znajduje się w niebezpieczeństwie, tak aby można było jeszcze bardziej go chronić. Czasem nawet Wspólnicy mogą aportować się obok tego, który jest w niebezpieczeństwie, nie znając jego miejsca pobytu. Wystarczy im po prostu skupić myśli na potrzebie pomocy tej drugiej osobie.
- Co to są za przypadki?
- To wszystko zależy od stopnia bliskości Wspólników. Im są sobie bliźsi, tym mocniej są połączeni i tym mocniejsza jest magia ich Wspólnoty.
No to my będziemy musieli do siebie pisać drukowanymi literami, tak bardzo jesteśmy sobie bliscy... pomyślała Hermiona i natychmiast poczuła, że właśnie nie... że przecież sporo się zmieniło od szkolnych czasów.
Może on stał się milszy specjalnie dlatego?
Minerwa kontynuowała wyjaśnianie.
- Sól - wskazała kupkę soli, odcinającą się mocno na czarnym obrusie - jest symbolem bezpieczeństwa. Podczas Rytuału każde z nas będzie miało swoją świecę. Ja jako wasz Świadek i Prowadzący. Czerń jest symbolem opieki, dlatego świece są właśnie czarne.
- A już myślałam, że to dlatego, że to ukochany kolor profesora Snaper17;a - zaśmiała się Hermiona. - A czemu one są oprószone czymś różowym?
Różowy kojarzył się jej oczywiście z miłością, miłość zaś najbardziej pasowała do Wspólnoty Ciała. MUSIAŁA się upewnić, że profesor McGonagall przez przypadek nie użyła do Rytuału czegoś, co by ich połączyło jakoś bardziej...
Nie dam się w nic wplątać! Musiała mieć bardzo jednoznaczną minę, bo Minerwa znów się uśmiechnęła.
- Nie bój się, to nie ma nic wspólnego z tym, o czym myślisz. Różowy jest kolorem Jedności. Połączenia. Miłość to Jedność, co wcale nie oznacza, że Jedność może być tylko miłością. W waszym przypadku symbolizuje to po prostu połączenie się magicznym rytuałem.
W tej chwili ktoś zapukał do drzwi.
Ten to ma wyczucie czasu... Hermiona oblała się lekkim rumieńcem, kiedy do komnaty wszedł Snape.
- Panno Granger...
Minerwa uśmiechała się zagadkowo, Granger się czerwieniła. Przypomniał sobie, że coś musi zrobić z tymi jej cholernymi rumieńcami.
Swoją drogą ciekawe o czym rozmawiały.
- Dobrze, że już jesteście. Możemy zaczynać, czy chcecie jeszcze o coś spytać? - kobieta sięgnęła po szaty leżące na krawędzi stołu.
Oboje potrząsnęli głowami, więc podała im szaty dla nich, a sama zaczęła zakładać przez głowę swoją. Były bardzo prosto skrojone. Hermiona zaczepiła o swój kok i musiała na nowa związać sobie włosy. Zrobiła to trochę niedbale i jeden długi, pofalowany kosmyk opadał łagodnie na jej plecy. Snape musiał zdjąć swoją obszerną szatę, pod którą miał luźne czarne spodnie i czarny surdut zapięty aż pod szyję, spod którego wystawał kołnierz i mankiety białej koszuli.
Minerwa spoważniała. Sięgnęła po dzbanek z wodą.
- Virtus aquae invocabo (Wzywam moc wody) - nalała wody do srebrnej misy i sięgnęła po sól.
- Salis vitrus invocabo...(Wzywam moc soli) - sól spłynęła z jej dłoni i woda natychmiast zmętniała.
Po kilku ruchach różdżki jakby zgęstniała i po chwili w misie widniało coś na podobieństwo szerokich, białych wstęg. Mieszanina miała mocny zapach.
- Invoco virtutem ignis (Wzywam moc ognia) - zapaliła różdżką dwie świece.
Płomień nagle rozbłysnął. Podała pierwszą świecę Snape'owi. Potem Hermiona dostała swoją i poczuła ciepło bijące od niej. Naśladując Snape'a, ujęła ją w dwie dłonie.
Minerwa kazała im złączyć świece tak, żeby zapalić swoją od jednego, wspólnego płomienia.
- Podajcie mi swoje prawe dłonie - powiedziała cicho.
Hermiona, trzęsąc się lekko, wyciągnęła ku niej prawa rękę. Snape dołączył swoją. Był zupełnie opanowany; na poważniej twarzy nie widać było śladu emocji.
Czarownica machnęła różdżką i dziewczyna miała uczucie, jakby coś musnęło delikatnie jej palce.
- Teraz złączcie ręce...
Palce Snaper17;a splotły się z jej drżącymi palcami. Poczuła ciepło jego dłoni, dużej w porównaniu z jej małą ręką. I równocześnie spłynęło na nią uczucie spokoju. Podniosła wolno głowę i spojrzała na niego. Wpatrywał się w nią czarnymi oczami, w których widziała bezbrzeżny spokój i bezpieczeństwo.
Starsza czarownica sięgnęła ruchem różdżki do srebrnej misy i wyciągnęła długą wstęgę, która natychmiast opasała ich złączone dłonie.
- Hermiono, powtarzaj za mną.
Dziewczyna skinęła głową, oderwała wzrok od wstęgi i spojrzała znów na Snape'a. I powtarzała wolno:
- Testor ego ad te, Severus Snape, concordia, ad curam et praesidium... (Przysięgam ci, Severusie Snape, jedność, opiekę i ochronę)
Po jej słowach część białej wstęgi jakby wniknęła w ich dłonie zostawiając uczucie gorąca. Snape powtórzył tą samą przysięgę wpatrując się w jej czekoladowe oczy i wstęga wniknęła w ich skórę zupełnie. Kiedy wymawiał jej imię, przeszedł ją dreszcz. To był pierwszy raz, kiedy usłyszała 'Hermiona' z jego ust.
Minerwa przykryła ich dłonie swoją mówiąc głośno i wyraźnie: Testificatio composito pignus (Poświadczam złożoną przysięgę).
Potem rozłączyli dłonie, ale uczucie ciepła i spokoju pozostało.
Minerwa sięgnęła po medalion i pierścień i zanurzyła je w srebrnej misie. Ku zaskoczeniu Hermiony, wstęgi, które zostały w misie, zmieniły się na nowo w mętną wodę. Kobieta szeptała cicho zaklęcia poruszając różdżką. Słychać było tylko niektóre słowa.
- ... mundemus ab omni potestate haec faciam ligaturam cucurreris... praeter... praesidio opus... (Oczyszczam ten amulet ze wszystkich mocy.. z wyjątkiem.. potrzebuję do ochrony).
Ponieważ zasłaniała sobą misę, dziewczyna nie widziała, co się w niej dzieje, ale zobaczyła lekką, żółtawą poświatę promieniującą na każdą stronę. Po chwili obróciła się ku nim trzymając jeszcze mokry medalion i włożyła go w rękę Hermiony.
- Załóż go profesorowi mówiąc: Habes ligaturam cucurreris forte protegat... (Daję ci ten amulet, żeby cię chronił).
Snape musiał się pochylić, żeby Hermiona mogła przełożyć mu przez głowę łańcuch. Kiedy wymówiła ostatnie słowo, medalion rozbłysł na chwilę tym samym żółtawym światem, po czym wysechł zupełnie.
Snape wziął malutki pierścionek, ujął jej lewą dłoń i powtórzył te same słowa wsuwając go na jej palec. Wpierw poczuła chłód mokrego srebra, który został zastąpiony przez uczucie ciepła i suchości, kiedy pierścionek rozświetlił się na żółtawo.
Lekko zażenowana przygryzła lekko usta i nie odważyła się spojrzeć na niego.
To było zdecydowanie bardzo...intymny? gest - pomyślała.
Starsza czarownica zgasiła i odstawiła na tackę swoją świecę. Roztopiony wosk popłynął cienką stróżką, rozlał się dookoła niej i zaczął zastygać. Różowy pyłek był przez chwilę widoczny, a potem znikł w mętnej czerni. Snape zrobił to samo i Hermiona zrozumiała, że Rytuał dobiegł końca. Dmuchnęła lekko i oddała swoją. Szara smużka dymu uniosła się w górę i powietrze wypełniło się zapachem gorącego wosku i gaszonych świec.
- Gratuluję, moi drodzy. Możecie zdjąć już szaty, Rytuał jest skończony i nie będą wam potrzebne.
- Dziękuję bardzo, pani profesor. I panie profes... panie dyrektorze - ugryzła się w język Hermiona.
- Mówiłem ci już, że profesor wystarczy - prychnął Snape. - Dziękuję, Minerwo.
Zdjął z siebie szatę, złożył ją i położył na stole. Natychmiast założył swoją nietoperzowatą togę i wyglądał, jakby zbierał się do wyjścia.
- Poczekaj, Severusie. Chcę wam wyjaśnić jak działa magiczny pergamin i wasze magiczne skrytki...
Już miał odpowiedzieć, że doskonale wie, ale opanował się.
- Żeby otworzyć skrytkę, musicie stuknąć różdżkę, zaklęcie brzmi Ostendus. Spróbuj, Hermiono...
Dziewczyna stuknęła w pierścień próbując zaklęcia niewerbalnie i nagle bursztyn powiększył się, pękł na dwoje i w szczelinie pojawił się kawałek pergaminu. Odruchowo Hermiona machnęła różdżkę szepcząc kolejne zaklęcie i skrawek pergaminu wyśliznął się, powiększył i znieruchomiał w powietrzu tuż przed nią.
- Severusie... - starsza czarownica spojrzała na kolegę, który niechętnie powtórzył zaklęcia, również niewerbalnie, i wziął do ręki pergamin.
- Hermiono, napisz teraz coś, żebyście zobaczyli jak to działa. Po prostu musisz pomyśleć, co chcesz napisać. Zaklęcie jest proste: Scribere.
Dziewczyna nie miała bladego pojęcia, co ma napisać... Zaskoczona szukała przez chwilę w myślach...
cokolwiek, byle nie głupiego. Snape wyglądał na wyraźnie zniecierpliwionego.
- Dziękuję bardzo, profesorze Snape, pomyślała i stuknąwszy różdżką w pergamin pomyślała
Scribere.
Wszyscy wpatrzyli się w drugi kawałek pergaminu, na którym pojawiły się natychmiast słowa pisane jej charakterem pisma. Trochę rozchwianym - jakby drżała jej ręką. Widocznie działało to tak, jakby pisała ręcznie.
- Dla mnie oba kawałki pergaminu są puste, tylko wy możecie je zobaczyć. Severusie, teraz twoja kolej...
- Jeśli pannie Granger się udało, sądzę, że nie powinienem mieć z tym większych problemów - powiedział Snape lekko zjadliwym tonem. - Może przejdziemy dalej.
Minerwa zacisnęła usta, a dziewczyna opuściła głowę, ale całkowicie to zignorował.
- Kiedy skończycie pisać, wystarczy po prostu Finite Incantantem, żeby oczyścić pergamin i Reducto, żeby zmniejszyć go z powrotem do rozmiarów malutkiego skrawka papieru. Żeby wrócił do magicznej skrytki musicie znów stuknąć różdżką w medalion albo w pierścionek i powiedzieć Abscondamus.
Hermiona zrobiła dokładnie co trzeba i litery znikły, pergamin skurczył się gwałtownie i wśliznął w szczelinę w pierścieniu, który natychmiast przybrał zwykły kształt.
- Kiedy skrytka jest otwarta... widać, że nie jest to zwykły pierścionek.... - spytała, patrząc na swoją profesor.
- Bardzo dobra uwaga! Nie martw się, tylko ty i profesor Snape to widzicie.
- A jak możemy wiedzieć, że przyszła jakaś wiadomość?
- Poczujecie to. W zależności od tego czy wiadomość jest bardzo ważna, czy też normalna, pierścień i medalion staną się lekko ciepłe albo bardzo ciepłe. Severusie, będziesz musiał nosić go pod ubraniem...
- Mogę cię zapewnić, że nawet przez chwilę nie rozważałem pomysłu noszenia go na widoku - tym razem ton był zdecydowanie bardziej jadowity. - Jeszcze coś?
Minerwa nabrała powietrza i stłumiła komentarz. Porozmawia sobie z nim później .
Dyrektor, nie dyrektor, jest zdecydowanie za młody, żeby podskakiwał.
- To już wszystko. Dziękuję wam bardzo...
Snape machnął różdżką parę razy tak szybko, że kobiety ledwo zdały sobie z tego sprawę; magiczny pergamin również wyczyścił się, skurczył i wśliznął do medalionu. Włożył go pod koszulę i poczuł jego dotyk na piersi.
- Minerwo, panno Granger - pożegnał się, obrócił gwałtownie i szybko wyszedł z komnat.
Drukowane litery nie wystarczą... w naszym przypadku trzeba będzie je ryć w kamieniu... westchnęła w duchu Hermiona.
Została jeszcze chwilę, żeby pomóc profesor McGonagall sprzątnąć po rytuale i trochę porozmawiać. Korzystała z okazji, że dziś jeszcze może aportować się sprzed szkolnej bramy prosto do swojego mieszkanka. Jutro Jinks & Hayde mieli zakładać zabezpieczenia i nie wiedziała, czy potem będzie to równie proste.
CDN
Dodane przez Anni dnia 29-05-2018 20:37
#6
Rozdział I - 6
Sobota, 02.05
Hermiona miała nadzieję podpatrzeć, jak pracownicy Jinks & Hayde będą zakładać zabezpieczenia. Niestety, dwóch bardzo postawnych czarodziejów nie pozwoliło jej na to. Żaden z nich nie wyjaśniał czemu, więc mogła się tylko domyśleć, że nie chcieli zdradzać tajemnic firmy.
Słonka, mogłabym was nauczyć tych waszych zaklęć i jeszcze paru innych - pomyślała wychodząc jednak posłusznie z domu. Miała wrócić za godzinę po instrukcje, więc poszła na zakupy.
Kiedy wróciła, mężczyźni już zbierali swoje rzeczy - jakieś księgi, buteleczki z eliksirami i całą torbę różnych wstęg.
- Właśnie skończyliśmy - powiedział młodszy z nich. - Jacky, chodź i wyjaśnij pani na czym to wszystko polega...
Jacky był trochę starszy, ale wyglądał na dość zainteresowanego dziewczyną. Natychmiast zaczął jej wyjaśniać w detalach, jak wyglądała od teraz ochrona jej mieszkania.
- Tu jest aktualne hasło do aportacji i drugie, do Sieciu Fiuu. Z tyłu ma pani zaklęcia, które należy użyć do zmiany, bo naturalnie te hasła są tylko tymczasowe. I doskonale je znam - mrugnął do niej okiem i uśmiechnął się uwodzicielsko. - Przyznam się, że nie protestowałbym, gdyby ich pani nie zmieniła...
- No cóż, mam nadzieję, że nie będzie pan protestował jak je zmienię - odparła na to z kpiącym uśmieszkiem.
Jacky musiał potraktować to jako wyzwanie, a nie spławienie go, bo nie dał za wygraną.
- Będę protestował, tylko proszę o tym nie mówić mojemu szefowi... Wracając do zabezpieczeń. Może pani zmieniać hasła co miesiąc za darmo. Jeśli potrzebuje pani zrobić to częściej, proszę użyć tego samego zaklęcia. Dostaniemy automatycznie raport i ktoś u nas nie omieszka policzyć pani za dodatkową zmianę...
Po czym zerknął na kolegę, który stał w kuchni i zniżył głos.
- Jeśli potrzeba, to bardzo chętnie znajdę inne zaklęcie, które może pani użyć. Nikt się nie zorientuje... wystarczy tylko do mnie napisać.
- Bardzo panu dziękuję, ale nie sądzę, żebym musiała zmieniać hasła aż tak często - kpiący uśmieszek nie zadziałał, więc tym razem powiedziała to suchym, rzeczowym tonem.
- Jakby pani zmieniła zdanie... proszę się nie wahać. I nie mówię tylko o hasłach.
Hermiona spojrzała na niego z lekką dezaprobatą.
- Jacky, to bardzo miłe z pana strony, ale ani dodatkowe hasła ani nic innego nie wchodzi w grę. Mam coś podpisać?
Jacky, z pokonaną miną podał jej przeraźliwie długi, chyba na pięć stóp, kawał pergaminu. Rzuciła pobieżnie okiem, wzięła od niego pióro i podpisała na dole.
Panowie podziękowali jej i wyszli. Hermiona natychmiast zmieniła zaklęcia, po czym stuknęła w oczko pierścionka i szepnęła Ostendus.
Patrząc jak pojawia się przed nią magiczny pergamin zastanowiła się co chce napisać. Wczorajszego wieczora pod koniec Rytuału Snape był bardzo... snape'owaty. Jadowite komentarze, suche pożegnanie... Wiedziała, że nie może sobie pozwolić na zbyt wiele, ale też nie zamierzała się poddać, jeśli chodzi o 'oswajania go'.
- Witam, panie profesorze. Jinks & Hayde założyli dziś zabezpieczenia. Na wszelki wypadek podaję hasła. Do aportacji: Liczba przeznaczenia, do Sieci Fiuu: Druga Teoria.
Stuknęła w pergamin mówiąc Scribere i wszystko co pomyślała pojawiło się natychmiast na papierze.
Chwilę myślała, co jeszcze może dopisać, już bardziej prywatnego.
- Jeśli w pracy coś usłyszę, natychmiast dam panu znać. Mam nadzieję, że w u pana wszystko w porządku. Miłego weekendu, Hermiona Granger
Kolejne słowa pojawiły się na pergaminie, ale nie było żadnej odpowiedzi. Mogła się domyśleć, że Snape nie był w tej chwili sam i nie mógł jej odpowiedzieć. Istniała też inna opcja - może nie chciał jej odpowiedzieć.
Po chwili czekania wymruczała kolejne zaklęcia i pergamin zniknął w jej pierścionku.
Dopiero po południu poczuła lekkie ciepło na palcu. Odpowiedź była krótka i zwięzła.
- Dziękuję. Nawzajem.
Pokiwała głową. Będzie trzeba poszukać młotek i dłuto do rzeźbienia w kamieniu...
Wtorek, 5/05
Do wtorku nic się nie działo. Aylin udało się wreszcie zapomnieć o bardzo ważnej naradzie i Rockman dostał szewskiej pasji. Hermiona, słuchając jego tyrrady, czuła się jak w siódmym niebie. W końcu poszedł do siebie, trzaskając drzwiami.
Na gacie Merlina, czegoś takiego jeszcze nie widziałam... Sam się o to prosiłeś. Mówisz - masz.
Koło dziesiątej wpadł do niej Arthur Wesley. Drgnęła, kiedy wszedł do niej do biura, niepewna po co przyszedł i jak się będzie zachowywać. Ale obawy okazały się bezpodstawne.
- Dzień dobry, Hermiono! - Arthur podszedł do niej z szerokim uśmiechem.
- Dzień dobry, panie Wesley...
Wstała i wyciągnęła do niego rękę, ale zignorował ją zupełnie, obszedł biurko i uścisnął mocno. Westchnęła z ulgi.
- Jak się masz, moja droga? Wyglądasz... troszkę mizernie... - odsunął się i spojrzał na nią z ojcowska.
- Dobrze. Troszkę zmęczona, ale to minie. Mam troszkę... więcej pracy - zaśmiała się nerwowo.
- Widzę, widzę... A w domu jak? - Arthur ściszył troszkę głos. - Słyszałem coś o jakimś włamaniu...
Świetnie! Bardzo dobrze! Znakomita okazja do przekazania im wiadomości!
- Och, nic takiego się nie stało. Ktoś wszedł przez kominek, ale w zasadzie nic nie zginęło. Tylko jeden mugolski obraz. No i była kupa sprzątania... Ale już się z tym uporałam. Rodzice poradzili mi jakąś mugolską firmę ochroniarką, ale te ich systemy alarmowe nie działają na magię... więc wynajęłam firmę Jinks & Hayde. Założyli pełno zabezpieczeń i teraz nikt już do mnie nie wejdzie...
- To bardzo dobrze. Musisz mi o tym opowiedzieć. O tych... systemach armowych. Co powiesz na wspólny lunch?
- Z przyjemnością! Tylko... - urwała nagle, niepewna gdzie pójdą jeść. Nie miała żadnej ochoty pojawić się w Norze.
- Chodźmy zjeść jakieś mugolskie jedzenie! Dawno już niczego takiego nie jadłem...
Widząc Aylin nadstawiającą ucha uśmiechnęła się radośnie.
- Świetnie! O której mam po pana przyjść?
- Spotkajmy się w Atrium o w pół do pierwszej.
Skinęła głową i Arthur wyszedł machając jej ręką na pożegnanie.
Jak widać, Radio-Kibel działa znakomicie... Hermiona uśmiechnęła się radośnie w duszy, używając swojego ulubionego określenia na plotki towarzyskie.
Mam nadzieję, że dziś po południu wszyscy już będą wiedzieli o Jinksie & Hayde!
O w pół do pierwszej wyszła z windy i niemal wpadła na Arthura. Uśmiechnął się na jej widok i oboje ruszyli w kierunku toalet, którymi mogli wyjść do mugolskiego Londynu.
Kiedy podeszli do wejścia, stał tam już spory tłum. Przystanęli za ostatnim czarodziejem nie przerywając rozmowy.
- Tyle ludzi idzie do toalety na lunch - zauważyła wesoło dziewczyna.
- Nie ma to jak gówniane jedzenie... - wyrwało się Arthurowi. - Oj, przepraszam cię...
- Nie ma za co, bardzo dobre określenie!
Koło nich przeszło dwóch czarodziejów, całkowicie ich ignorując. Podeszli do drzwi do innej toalety, przed którą nikt nie stał i weszli do środka.
Kolejka posunęła się do przodu i dziewczyna postąpiła parę kroków. Arthur zrównał się z nią.
- Czasami zastanawiam się jak to jest możliwe, że z jednej strony nasza społeczność dąży do równouprawnienia, a z drugiej obowiązują cały czas te idiotyczne przywileje dla prominentów!
- Przepraszam, ale nie bardzo rozumiem ...?
- My wszyscy czekamy w kolejce, a tymczasem niektórzy mogą korzystać z VIPowskich toalet...
- Nawet nie wiedziałam, że takie są... Mają tam złote sedesy czy perfumowaną wodę?
- Pojęcia nie mam, bo takie szaraczki jak my tam nie wejdziemy. Za to od jakiegoś czasu Norris łazi tam prawie codziennie...
Hermiona drgnęła gwałtownie. Znów ruszyli do przodu.
- Kto???
- Norris, ten cichociemny z Poziomu Drugiego... Może zabierać ze sobą gości i ostatnio w łaskach jest Lawford...
Czarodziej przed nimi wszedł do toalety. Dziewczyna zrozumiała nagle, że za żadną cenę nie może w tej chwili pojawić się w mugolskim Londynie. Gdyby oni zobaczyli, że ona ICH zobaczyła...
Złapała się za twarz. Arthur spojrzał na nią zaskoczony.
- Hermiono? Co się...
- Przepraszam bardzo, panie Wesley, ale... przypomniałam sobie, że mam ważną sprawę do skończenia w biurze... - wyglądała na przestraszoną i taka była.
- Nie możesz skończyć tego po lunchu?
- Bardzo mi przykro, ale nie...
Ktoś za nimi stuknął ją w ramię.
- Panienka idzie czy nie? Bo wolne już jest...
Hermiona potrząsnęła gwałtownie głową i odeszła na bok.
- Panie Wesley, naprawdę bardzo przepraszam... Możemy to przełożyć na kiedy indziej? Z przyjemnością pójdę z panem na lunch, ale dziś nie mogę ...
Arthur położył jej uspokajająco rękę na ramieniu. Jeśli to z jego powodu się tak denerwowała, to zupełnie niepotrzebnie. No chyba, że chodziło o pracę.
- Moja droga, nie przejmuj się. Nic się nie stało. Ale obiecaj mi, że tylko przekładamy to na inny dzień, dobrze?! Jak będziesz mieć trochę więcej czasu...
Hermiona kiwnęła pospiesznie głową i rzuciwszy parę słów na pożegnanie wróciła do Atrium.
Zamiast wsiąść do windy, żeby wrócić do swojego biura, wskoczyła do kominka i przeniosła się do swojego mieszkania.
Nie chodziło jej o ukrycie się tam, ale o to, żeby znaleźć się samej w bezpiecznym miejscu, żeby móc wysłać wiadomość do profesora Snape'a.
- Dziś dowiedziałam się, że Norris i Lawford chodzą często na lunch do mugolskiego Londynu.
Na odpowiedź nie musiała długo czekać.
- Czekaj na mnie o ósmej wieczorem przy wyjściu ze stacji Stonebridge Park.
Żeby dojechać do Stonebridge Park, trzeba było zmieniać dwa razy linie metra. Wychodząc na ulicę Hermiona natychmiast zobaczyła Snape'a. Stał pod drzewem chroniąc się przez mżawką. Koło niego zatrzymał się jakiś młody punk, obwieszony łańcuchami, z różowym irokezem na głowie, porwanych spodniach i czarnej skórzanej kurtce. Natychmiast zaczęła bać się o swojego profesora, co samo w sobie stanowiło już wyraźny dowód na to, że miała zszargane nerwy i była cały czas zestresowana. W normalnych okolicznościach powinna raczej współczuć punkowi.
Ale jej obawy okazały się bezpodstawne. Snape pochylił się lekko i coś powiedział i w stojącego przed nim chłopaka jakby piorun strzelił.
Podchodząc Hermiona uśmiechnęła się słabo.
- Dobry wieczór, panie profesorze.
- Witam, Granger.
Acha. Granger. Więc jesteśmy w złym humorze.
Przewróciła oczami i postarała się zebrać do kupy. Zanosiło się na ciężki wieczór.
- Co on od pana chciał?
- Cokolwiek by nie chciał, nie ma to żadnego związku z tym o czym musimy porozmawiać, więc proponuję ograniczyć towarzyską konwersację i skupić się na naszych problemach - uciął natychmiast. - I nie mówię tylko o dzisiejszym wieczorze - miał ją upomnieć i proszę, znalazł wyśmienitą okazję.
Hermiona poczuła się jakby ją uderzył. Przygryzła usta i ruszyła za nim.
- Gdzie idziemy?
- Do parku.
- Przecież pada! Nie możemy pójść gdzieś do kawiarni albo co? - zaprotestowała.
Snape faktycznie nie był w zbyt rozrywkowym nastroju.
- Trzeba było wziąć parasolkę. Poza tym nie zamierzam spędzić tu za wiele czasu, więc pospiesz się - nie zwolnił kroku.
Hermiona miała wrażenie, że coś w niej pękło.
Ty chamie zbolały!
- Nie przyszłam tu po to, żeby mógł się pan na mnie powyżywać!
- Granger!! - Snape zatrzymał się gwałtownie w miejscu i dziewczyna wpadła na niego. - Nie zapominaj do kogo... - warknął, ale nie dokończył.
Z szeroko otwartych oczu płynęły łzy i przyciskała rękę do ust, jakby przestraszona tym co powiedziała. Parę osób spojrzało na nich, jakiś młody chłopak przystanął obok. Snape zacisnął zęby. Tuż koło nich była kawiarnia, o której pewnie mówiła. Złapał ją za rękę i pociągnął do środka.
- Chodź. I uspokój się.
Kelner zaproponował im stolik niedaleko od wejścia. W zasadzie to lokal był całkiem niezły, doszedł do wniosku. Wyglądał trochę jak pociag - zamiast krzeseł były małe, wąskie, dwuosobowe kanapy ciągnące się wzdłuż okien. W ten sposób byli oddzieleni od innych. O podsłuchanie też nie miał się co martwić, bo muzyka była dość głośna.
Usiadł przy malutkim stoliku. Hermiona otarła twarz i mechanicznie ściągnęła z siebie płaszczyk, który założyła wychodząc z domu. Powiesiła go na wieszaku na ścianie przy oknie i usiadła w milczeniu. Snape spoglądał za okno, więc odezwała się pierwsza.
- Przepraszam. Nie powinnam... mówić takich rzeczy. Ale naprawdę nie musi pan na mnie krzyczeć...
Siedziała wbijając wzrok w stół. Przeprosiła go, ale zdecydował, że nie będzie ani dziękować, ani przepraszać za siebie.
Znów poczułaby się za swobodnie.
- To nie jest zabawa - miał ochotę dodać jakąś kąśliwą uwagę o gryfońskiej odwadze, ale powstrzymał się. Jeśli dostanie histerii, to po pierwsze niczego się od niej nie dowie, a po drugie wywalą ich stąd.
- Wiem. Teraz. Kiedy zaplanowałam sobie przeszukanie ich gabinetów, to wiedziałam, że nie będzie to ani proste, ani... bezpieczne. Bałam się już jak byłam w gabinecie Rockmana, ale... to było nic w porównaniu do pójścia do Norrisa. Wcześniej wyobrażałam sobie, że będę przeglądać jego rzeczy, dokumenty... ale jak tam wchodziłam, to modliłam się tylko o to, żeby tam nic nie było - mówiła monotonnym głosem nieświadomie bawiąc się rogiem serwetki. - W porównaniu do Norrisa, pójście do Lawforda wydawało się takie proste, bezpieczne...
Snape obserwował ją, dając możliwość wyrzucenia tego z siebie. Wyraźnie tego potrzebowała. Niech to z siebie wyleje i będą mogli porozmawiać na właściwy temat.
- Nie można się bać bez końca. Na ogół kiedy przekroczy się pewną granicę strachu, potem już wszystko wydaje się łatwiejsze. Najtrudniejsze jest znalezienie w sobie na tyle siły, żeby móc do tej granicy dojść.
- Nie myślałam o tym. Nie wiem, czy nie stchórzyłabym i nie wróciła do domu prosto od Rockaman... ale w którymś momencie pomyślałam o panu i to mi pomogło...
- O mnie? - drgnął i uniósł brew, zaskoczony.
- Pomyślałam, że ... skoro ja bałam się tak strasznie musząc iść tam zaledwie jeden raz, to jak pan musiał się bać przez te wszystkie lata chodząc do Czarnego Pana...
Powinien jej powiedzieć, że on się nie bał. Powinien SKŁAMAĆ, że on się nie bał, bo doskonale pamiętał fale obezwładniającego strachu, które zalewały go za każdym razem, kiedy dostał wezwanie o jakiejś nietypowej porze albo bez żadnego sensownego powodu... Ale nie mógł. Jej zupełnie nieoczekiwane wyznanie po prostu go rozbroiło. Poczuł się tak, jak wtedy, gdy po tych cholernych spotkaniach wślizgiwał się do wanny z gorącą wodą, mógł wreszcie rozluźnić napięte mięśnie i spływało na niego rozluźnienie i spokój.
Obiecał sobie, że dziś wieczorem odetnie się, odsunie się od niej, żeby w jakiś sposób odebrać znaczenie temu co stało się w piątkowy wieczór. Nie chodziło o sam Rytuał, ale o to, że niemal przeraziło go to, że ktoś mógł się tak do niego zbliżyć. Nie był przyzwyczajony, żeby ktoś go dotykał, czy mówił takie słowa... Merlinie, on przecież wziął ją za rękę i wsunął jej na palec pierścionek!!!
Miał na nią warczeć i udowodnić, że nadal jest tym dumnym, groźnym, złym profesorem eliksirów. Chciał, żeby znów się go bała, bo miał wrażenie, że pozwolił jej... sobie! na zbyt wiele.
W tej chwili nie umiał powiedzieć, CZEMU miałaby się go bać. Przypominał sobie co czuł przez te wszystkie lata i widział młodą, nieszczęsną kobietę, która przechodziła właśnie przez ten sam koszmar. Po raz pierwszy w życiu nie miał walczyć w samotności, ktoś dzielił z nim sekrety, problemy i niebezpieczeństwa... A on, zamiast jej pomóc, próbował chronić swoją urażoną dumę?! Cholerny świat...
- Nie sądziłem, że... będę stanowił dla kogoś natchnienie... - to było jedyne co mu przyszło do głowy.
Na całe szczęście w tym momencie kelnerka przyniosła herbatę, mleczko i kilka kruchych ciasteczek na małym talerzyku. Chwilę ustawiała wszystko na stoliku, więc milczeli.
- Opowiedz mi dokładnie, co dziś widziałaś - powiedział, kiedy kobieta odeszła z pustą tacą.
Wyjaśniając i przy okazji wspominając o podsłuchanej przez Aylin rozmowie na temat włamania do niej i założeniu zabezpieczeń, Hermiona otworzyła torebkę z herbatą i włożyła saszetkę do gorącej wody, dosypała cukru i zaczęła otwierać pojemniczek z mleczkiem. Snape słuchał i robił to samo. Oboje byli zajęci i to zdecydowanie rozluźniło napiętą atmosferę.
- Tak sądziłem, że idą do mugoli na rozmowy. Łatwiej się tu schować i nie rzucają się w oczy.
- Niestety nie wiem czy wychodzą codziennie. Pan Wesley widział ich parę razy, ale może dlatego, że on wychodzi o tej samej porze co oni...
- Nie ważne. W żadnym wypadku nie zmieniaj godzin wychodzenia na lunch. Po prostu trzeba będzie czekać na nich każdego dnia, kiedyś się uda.
- Panie profesorze, nie wiem, czy będę mogła jakoś pomóc...
- Co masz na myśli?
- Często jadam w biurze albo w kantynie. Jak wychodzę, to często w towarzystwie znajomych, choć minęło już sporo czasu od ostatniego razu... Czasem idę na Pokątną. Nie chodzę do mugoli. Biorąc pod uwagę, że Norris i Lawford właśnie zaczęli tam chodzić, wyda się podejrzane jeśli i ja nagle wpadnę na ten sam pomysł.
-Istotnie, pewne zbiegi okoliczności są faktycznie niewskazane. Dobrze. Dam sobie radę sam. Wiem, jak wygląda Norris, więc go znajdę.
- Wie pan, gdzie w mugolskim Londynie jest wyjście z toalet?
Punkt dla ciebie, panno Granger...
- Jeszcze nie, ale mam nadzieję, że ty wiesz.
Hermiona rozejrzała się w poszukiwaniu czegoś do pisania. Przy barze zobaczyła długopis na sznureczku, do podpisywania paragonów. Podniosła się mówiąc 'proszę poczekać' i poszła spytać barmana, czy może go na chwilę wziąć.
- Słoneczko, taka jak ty może brać co tylko zechce - odparł chłopak
- Zabierz przy okazji i jego, będziemy mieli wreszcie wakacje... - dorzucił ze śmiechem jego kolega, robiąc do niej oko.
Siadając przy stoliku stuknęła niechcący jego nogę swoim kolanem. Snape drgnął i poprawił się na swojej kanapce. Hermiona wzięła serwetkę i zaczęła rysować i wyjaśniać, gdzie co jest.
- Przepraszam, ale artystką to ja nie jestem... - dorzuciła na koniec, kiedy Snape, przekrzywiając głowę, przypatrywał się planikowi.
- Z pewnością łatwiej byłoby, gdybym użył legilimencji, ale może być. Właśnie, swoją drogą, jak zareagowała twoja ciotka na wieść o tym, że ktoś ukradł ci jej obraz? - zainteresował się całkowicie wbrew sobie.
- Była bardzo zadowolona. Uznała, że złodziej miał gust, bo zabrał to, co najbardziej wartościowe - zaśmiała się, po czym spoważniała. - Gorzej, że obiecała mi namalować nowy obraz, o wiele większy...
- To się nazywa z deszczu pod rynnę - Snape upił wreszcie łyk herbaty. Była wyśmienita.
- Nie mógłby pan się włamać do niej i zabrać jej wszystkie pędzle...?
Oboje lekko się uśmiechnęli.
- Żarty na bok, panno Granger - pierwszy, jak zwykle, spoważniał Snape. - Widziałaś dziś Proroka?
- Nie. Miałam trochę więcej roboty... i nie miałam czasu na czytanie.
- TROCHĘ więcej roboty... Mam wrażenie, że ty ciągle masz trochę więcej roboty.
- Prócz dni, kiedy mam zdecydowanie więcej - dodała cierpko. - Wszystkie eliksiry muszą być gotowe w Św. Mu.... mu.... muuuu...
Para koło nich zaczęła zbierać się od stolika i chłopak zatrzymał się na chwilę czekając na swoją dziewczynę. Omiótł spojrzeniem jąkającą się Hermionę, ale jego dziewczyna podeszła do niego i pocałowała go i natychmiast stracił zainteresowanie czymkolwiek innym. Snape uniósł brew patrząc z lekką dezaprobatą.
- Napij się herbaty, to ci przejdzie...
Kiedy całująca się para odeszła trochę, Hermiona odstawiła szklankę.
- Co jest w Proroku?
- Parę zmian personalnych na niektórych stanowiskach w Ministerstwie. Bardzo niepokojących zmian, dodałbym. I nie, nie mam przy sobie gazety, przeczytaj jak tylko jakąś znajdziesz.
Dokończyli herbat, Snape popatrzył krzywym okiem na ciastko i zdecydował się go nie próbować. Z pewnością będzie mógł poprosić skrzaty o przepyszny, owocowy crumble, który jadł dziś na obiad.
- Przez kilka dni z rzędu spróbuję ich śledzić i podsłuchać. Do końca tygodnia powinniśmy wiedzieć coś więcej, żeby zaplanować kolejny krok.
- Czy mogę cokolwiek zrobić...? - Hermiona sięgnęła po swoją portmonetkę, otworzyła przegródkę i zamknęła, po czym otworzyła drugą, z mugolskimi pieniędzmi.
- Dam ci znać jeśli tylko będę czegoś potrzebować. Póki co staraj się odpocząć... Udaje ci się spać? Wyglądasz na wykończoną - wstał i poczekał na nia. Kiedy zachwiała się lekko, całkiem odruchowo złapał ją pod rękę, żeby nie upadła. - Właśnie o tym mówię...
Hermionie zakręciło się lekko w głowie, ale po chwili już jej przeszło. Odniosła wrażenie, że puścił ją z ulgą. Jej też ulżyło.
- Nie bardzo. Skończył mi się pański eliksir, a na mugolskie tabletki uspokajające potrzeba receptę... Wie pan, takie coś, co tutejsze panie Pomfrey przepisują pacjentom. Idzie się z tym do apteki...
- Wiem, co to jest recepta. Zdaje się, że wiesz, że... mój ojciec był mugolem - Snape dokończył zdanie o wiele ciszej, pochylając się lekko w jej kierunku.
Podeszli do baru, żeby zapłacić. Barman rzucił przeciągłe spojrzenie mężczyźnie przed sobą i uśmiechnął się do dziewczyny. Ta nagle wróciła szybko do stolika, złapała długopis i wróciła mu go oddać.
- No, a już myślałem, że go ze sobą zabierzesz.
- Świetny, dziękuję bardzo.
- Polecam się na przyszłość. Do widzenia państwu...
Wyszli przed kawiarnię. Pora była się pożegnać.
- W razie czego pisz. I odpocznij. Jeszcze dziś wyślę ci moją sowę z eliksirem na uspokojenie, powinna dolecieć do jutra rana.
- Dziękuję, panie profesorze. I powodzenia. Jakby się pan czegoś dowiedział...
- To dam ci znać.
- Do widzenia.
Snape spojrzał ostatni raz na wymizerowaną twarz młodej czarownicy, skinął jej głową i odszedł nie czekając na jej odpowiedź. Hermiona stała przez chwilę spoglądając za nim. Po chwili jego wysoka sylwetka znikła wśród innych przechodniów. Obróciła się i poszła w kierunku metra. Czas było wracać do domu.
Wtorek, 12.05
Oboje byli chyba równie sflustrowani. Snape już następnego dnia zobaczył Norrisa i Rockmana, ale nie udało mu się do nich zbliżyć. Każdego dnia przemieniał się w kogoś innego - był eleganckim gentelmenem, businessmanem i niepozornym staruszkiem. Ostatnim razem do wielosokowego najwidoczniej wrzucił włos kogoś znanego w mugolskim świecie, bo łaziły za nim stada rozchichotanych nastolatek i dorosłych kobiet. Nie mógł nawet marzyć o podsłuchiwaniu, kiedy Norris rzucił mu protekcjonalne spojrzenie z sąsiedniego stolika.
Zanotował w myślach, że będzie musiał poprosić pannę Granger o zbieranie włosów, ona mogła znać trochę lepiej mugolskie osobistości.
Hermiona czuła się całkowicie bezsilna nie mogąc w żaden sposób pomóc i tylko czekać.
Wtorkowy Prorok przyniósł kolejną porcję złych wiadomości. Nowy szef Urzędu Magicznej Informacji oznaczał, że Norris z koleżkami położyli łapę na gazetach i radiu.
- Nie sądzę, żeby zaczęli czepiać się teorii w Transmutacji Współczesnej albo w Eliksirotwórstwie Praktycznym, ale od teraz na Prorok Codzienny i Prorok Wieczorny nie ma co liczyć... - mruknęła Hermiona, kiedy spotkali się w tym samym co ostatnio miejscu i poszli na spacer do parku.
- Ani na Czarodziejską Rozgłośnię Radiową - musiał się z nią zgodzić Snape, miło zaskoczony faktem, że znała czasopismo dla tych, którzy specjalizowali się w eliksirach.
Siedzieli na ławce patrząc na biegające po trawniku naprzeciw dzieci i pięknego, brązowego wyżła. Koło nich przechodzili ludzie nie zwracając na nich zupełnie żadnej uwagi. Na sąsiedniej ławce jakaś staruszka sypała kaszę gołębiom. Przy dźwiękach spadającej kaskadami wody w fontannie, gruchających gołębiach, krzykach dzieci i szumie samochodów dochodzącym z pobliskiej ulicy nikt nie mógł usłyszeć ich cichej rozmowy.
Równie poważnym ciosem była zmiana szefa Departamentu Transportu Magicznego. Całe szczęście, że z góry założyli, że każde skorzystanie z Sieci Fiuu czy teleportacja mogą być kontrolowane i Snape zaplanował sposoby na spotykanie się tak, żeby nie było można ich wykryć.
- Będziemy musieli uważać jeszcze bardziej niż zazwyczaj. W tej chwili pewnie nic nam nie grozi, ale jak tylko uda nam się coś odkryć i pokrzyżować ich plany, z pewnością zaczną szukać winnych.
Hermiona złapała piłkę, którą kopnął jakiś chłopiec i odrzuciła mu. Podziękował jej i odbiegł w podskokach. Kiedy to usłyszała, przeszedł ją dreszcz.
- W poniedziałek spróbuje pan na nowo?
- Oczywiście, że tak. Swoją droga, skoro chciałaś pomóc. Poszukaj mi jakichś włosów do eliksiru - Snape przypomniał sobie cholerny piątek.
- Oczywiście, że coś panu znajdę! - dziewczynę aż podniosło z radości. - Mam szukać jakichś konkretnych czy brać pierwsze z brzegu?
- Obojętnie. Znajdź trochę na jutro. Wyślę po nie moją sowę. Tylko ogranicz się do ludzkich, dobrze?
Hermiona nabrała gwałtownie powietrza patrząc na niego przez dłuższą chwilę i nie wiedząc, co powiedzieć. Snape wyglądał na zadowolonego z siebie, bo wytrzymywał jej spojrzenie.
- Ale przecież... Pani Pomfrey mówiła, że nikt nie będzie wiedział...
- I żebyś zrzuciła tą kocią sierść podawała ci zapewne do picia różne eliksiry, czyż nie? - powiedział jadowicie. - Jak sądzisz, kto je przygotowywał?
Nie mogła w to uwierzyć! Teraz wiedziała z całą pewnością, że wiedział o skórce boomslanga i, co gorsze, wiedział kto zrobił drakę na lekcji, żeby ona mogła wśliznąć się do jego magazynku. Wiedział i nie wywaliłl ani jej, ani Rona i Harry'ego...
- Mówił pan, że mam zapomnieć o tym co było w szkole - zarumieniła się lekko.
- Dobrze, faktycznie, mówiłem. Ale nie mogłem się powstrzymać. Nie chciałbym zamienić się w kota... ani w psa - dodał zaskoczony, bo akurat brązowy wyżeł podbiegł do niego.
Roztargniony pogłaskał go, a Hermiona czuła, że nie wierzy własnym oczom. Wpatrywała się w niego, jakby go pierwszy raz na oczy zobaczyła. Bo faktycznie, Snape, TEN Snape, głaszczący psa...
- Sądzę, że się teraz pożegnamy. Masz coś do zrobienia, czyż nie? - Snape wstał nagle i spojrzał na nią surowo.
Mimo wszystko się uśmiechnęła. Wyraźnie widziała, że czuł, że odsłonił się za bardzo i chciał po prostu zmienić temat. Zrozumiała, że w takich sytuacjach próbuje to zamaskować warczeniem i oschłym stylem bycia.
- Do widzenia, panie profesorze. Przygotuję LUDZKIE włosy na jutro. Mam całkiem przystojnego sąsiada...
- Granger... - warknął ostrzegawczo, ale widocznie niezbyt przekonująco.
Wesoło uśmiechnięta machnęła mu ręką i odeszła w kierunku zejścia do metra.
Znalezienie włosów nie przedstawiało żadnych problemów. Nie planowała chodzenia po sąsiadach, szukania żadnych na podłodze czy próbowania przywoływania, bo faktycznie mogła się pomylić i wziąć zwierzęce... albo włosy jakiejś kobiety! Siedząc w metrze aż roześmiała się głośno na myśl o jej profesorze przeobrażającym się w ponętną brunetkę. Chybaby ją wtedy zabił!
Na skrzyżowaniu koło jej domu był duży salon fryzjerski, czynny do późnych godzin wieczornych. Zawsze był tam tłok, zarówno w części żeńskiej, jak i męskiej. Było przed ósmą, wspaniała godzina!
Weszła do środka i zatrzymała się koło lady. Miła, młoda pani natychmiast porzuciła układanie szamponów i podeszła do niej.
- Dzień dobry. Pierwsza wizyta? - widać doskonale znała klientki, bo nawet się nie zawahała.
- Dzień dobry pani. Pierwsza... ale nie po ścięcie włosów - Hermiona odruchowo przesunęła ręką po długich do połowy pleców, zmierzwionych włosach. - Znajomi polecali mi państwa zakład, ponoć robicie świetne peruki...
- Ależ oczywiście! Ale nie przypuszczam, że to dla pani, nie przy pani wspaniałych włosach...
- Nie, to dla mojego ojca... Za parę miesięcy ma pięćdziesiąt osiem lat i ponieważ wyłysiał już zupełnie i wyraźnie go to żenuje, pomyślałam, żeby mu zafundować jakąś perukę...
Pani przyjrzała się Hermionie z zainteresowaniem. Widać nie spotykała się z takim pomysłem na prezent codziennie.
- Peruki są dość drogie. Najlepsze są robione na zlecenie, na podstawie odcisku głowy...
Chwilę wyjaśniała jakie są rodzaje peruk i dopiero po chwili zeszła na temat, na który czekała dziewczyna.
- Wie pani, on nie lubi oglądać próbek włosów z palet kolorystycznych, bo mówi, że nie są prawdziwe. Ale czy mogę wziąć parę z ziemi, tych które tu leżą?
Zaskoczona fryzjerka zgodziła się, choć tym razem pomysł wydał się jej conajmniej dziwny. Ale czego to ludzie nie wymyślą... poza tym jak chce u nich sprzątać z podłogi...
Hermiona podeszła do pustego krzesła, przy którym przed chwilą siedział jakiś mężczyzna o długich czarnych włosach. Zgarniając kosmyki wzięła też trochę jaśniejszych, od faceta siedzącego zaraz obok. Potem podeszła do jeszcze innego, od którego podniósł się starszy pan o mysich, krótkich włoskach. Pani przyniosła jej jakieś jasne pukle. Obrzuciwszy szybkim spojrzeniem właściciela, młodego, grubego faceta, Hermiona odłożyła je na bok. Do tych Snape będzie potrzebował powiększyć sobie trochę ubranie zanim się przebierze.
Dostała parę innych kosmyków z działu męskiego, podyskutowała jeszcze trochę z fryzjerką i poszła do domu.
Pooddzielała każdy zestaw włosów i zapakowała w zwykły papier aluminiowy. Do jasnych włosów dołączyła kawałek pergaminu z ostrzeżeniem, że właściciel był dość gruby. I niski.
Łatwiej przeskoczyć niż obejść. Całkowite przeciwieństwo Snape'a. Szepnęła Reducto i zmniejszyła każdą paczuszkę, wrzuciła wszystko do skórzanego woreczka i położyła go na stole.
Na wspomnienie sowy Snape'a, pięknego, brązowo-białego puchacza z czarnymi końcówkami piór, o wielkich pomarańczowych oczach, przygotowała duży kawałek bekonu.
Czwartek, 15.05
Niestety włosy dostarczone przez Hermionę nie pomogły. Snape miał wspaniały słuch, ale Norris i Lawford usiedli, jak zwykle, w takim miejscu, że nie sposób było ich podsłuchać. Czasem docierały do niego jakieś strzępki słów, ale nic z tego nie wynikało.
Nie mieli żadnego punktu zaczepienia. Hermiona miała wrażenie, że Rockman przygląda jej się jakoś dziwnie. Starała się zachowywać normalnie, ale nie wiedząc co tamci wiedzą stresowała się jeszcze bardziej i uśmiechy na widok szefa przychodziły jej z coraz większym trudem.
Musieli się pilnować jeszcze bardziej od czasu, kiedy Prorok napisał o zmianie szefa Wydziału Transportu. Mogli tylko przypuszczać, że Norris na tym nie poprzestał, ale ponieważ kontrolował teraz również prasę, domyślali się, że o niektórych wydarzeniach mogą się nigdy nie dowiedzieć.
W czwartek po południu pierścionek zrobił się ciepły. Poszła szybko do łazienki z wielką nadzieją w sercu, ale kiedy tylko spojrzała na pergamin, nadzieja zdechła.
Dziś ich nie było.
Dodatkowo Hermionę rozbolał ząb.
Szlag, szlag, nagły szlag! Niech ten pieprzony tydzień już się skończy!
Wyszła wcześniej z pracy i pojechała do rodziców. Bardzo dobrą stroną posiadania rodziców dentystów było to, że nie musiała czekać w żadnych kolejkach.
Perry skończył szlifować niewielką plombę w zębie córki i zaczął składać narzędzia. Przy okazji przyglądał się jej i doszedł do wniosku, że coś jest nie tak. Miała wymizerowaną twarz, była cała spięta i nerwowa, odpowiadała półsłówkami albo tylko wzruszała ramionami. Niechęć do rozmowy mógł jeszcze zrozumieć, jak kogoś boli ząb, na ogół nie jest zbyt gadatliwy, ale pozostałe zachowanie zupełnie do niej nie pasowało.
Miał co prawda w planach przygotowanie gabinetu na jutro, szczególnie, że zaczynał od resekcji szczęki, ale machnął na to ręką i postanowił wyjść natychmiast, żeby móc porozmawiać z Hermioną. Jazda w zupełnej ciszy upewniła go, że dobrze zrobił.
W domu odgrzał szybko lasagne z obiadu i usiedli przy wysokim stole w kuchni.
- Kochanie, nie będę się bawić w podchody. Co się dzieje?
Dziewczyna zamarła i po paru sekundach spojrzała na ojca. Już chciała powiedzieć, że nic takiego się nie dzieje, ale nie pozwolił jej.
- I nie próbuj wciskać mi kitu, że nic. Coś wyraźnie jest nie tak...
Hermiona przez chwilę dziubała lasagne, po czym odłożyła widelec na bok i westchnęła ciężko.
- Pamiętasz, jak wam mówiłam, że trochę się skomplikowało u mnie w pracy? - kiedy potaknął, kontynuowała. - No więc szczerze mówiąc, skomplikowało się bardzo - zamilkła.
- Bardzo - bardzo, czy tylko trochę bardzo? - ponaglił ją Perry, nie komentując tego, że przestała jeść.
- Bardzo - bardzo...
Po kolejnej przerwie Perry zaczął się niecierpliwić.
- Hermiono, chciałbym ci jakoś pomóc, ale jeśli nie powiesz, co się dzieje, nie wiem nawet, co mógłbym zrobić... Ja i mama...
- Tato... nie mogę ... nie wolno mi wchodzić w szczegóły. Nie chcę was narażać... Pamiętasz jak wam opowiadałam o Voldemorcie?
- Pamiętam, ale przecież mówiłaś, że go wykończyliście?!
- Jego tak. Ale... pojawił się ktoś inny, tyle, że z podobnymi pomysłami.
- Chcesz powiedzieć, że macie tam u siebie jakiegoś nowego... - nagle urwał. - Czy to on wymordował tą pięcioosobową rodzinę w Stirling?!
Hermiona schowała twarz w dłoniach. Nie mogła mu powiedzieć o co dokładnie chodziło, po pierwsze Snape jej zabronił, po drugie doskonale wiedziała, że gdyby powiedziała wszystko, przyprawiłaby rodziców o atak serca. A przynajmniej histerii. Zaczęła szukać słów, jak wyjaśnić bez wyjaśniania i przede wszystkim jak uspokoić ojca.
- Nie, to nie on... to znaczy tak, faktycznie to on to zrobił, ale nie jako on... Cholera - zaklęła, ale wyjątkowo nie spotkała się z protestem. - Tato, jedyne, co mogę ci powiedzieć, to to, że tym razem wygląda to trochę inaczej. Nie stanowię żadnego celu, nic mi nie grozi, bo ten ktoś nie ma pojęcia o tym, że ja wiem. Dowiedziałam się niektórych rzeczy zupełnie przez przypadek. Ale to są rzeczy, których nie mogę tak zostawić. Muszę... musimy coś zrobić, żeby go powstrzymać. My, bo nie jestem sama. Jest ktoś, kto ma bardzo dużo doświadczenia, ktoś bardzo inteligentny, kto mi pomaga. Czy też raczej ja jemu. To on będzie próbował go powstrzymać, ale muszę mu jakoś pomóc...
Jej ojciec również odłożył widelec. I słuchał dalej.
- Musimy wiedzieć więcej na temat tego, co tamten planuje. Usłyszałam coś raz, ale to nie wystarczy. Więc staramy się jakoś go podsłuchać, ale nic nam z tego nie wychodzi... Klapa. A bez tego nie ruszymy.
- I to cię tak męczy? Że nie możecie go podsłuchać? - spytał w napięciu.
- Dokładnie. Szlag mnie trafia z tego powodu. Szukam sposobu, żeby to zrobić tak, żeby nie narażać się na żadne niebezpieczeństwo i zarazem dowiedzieć się jak najwięcej.
Perry zamyślił się i przez chwilę oboje siedzieli w milczeniu, patrząc się w talerze z ledwo tkniętym jedzeniem.
- Powiedz mi czy można założyć temu facetowi podsłuch? Tam gdzie pracuje, mieszka...?
- On nie jest sam, tato. Jest paru, którzy się z nim skumplowali...
- Nieważne. W takim razie im. Mówiłaś kiedyś, że w Hogwarcie żadne dyktafony, pluskwy czy kamery nie działają z powodu magii...
- Dokładnie... - coś w tonie jego głosu ożywiło Hermionę. - Ale oni nie spotykają się w szkole czy w Ministerstwie, ale w mugolskim świecie i w swoich domach...
- W mugolskim... naszym świecie to wszystko będzie działać. A u nich w domach?
- Pojęcia nie mam... Ale magii tam jest o wiele mniej, więc jest szansa...
Perry zaczął bawić się widelcem.Widział wyraźnie, że jego mała córeczka znów w coś się wplątała. W pierwszej chwili miał ochotę powiedzieć jej, żeby natychmiast przestała się wygłupiać, wycofała się z tego i dała sobie spokój. W drugiej zrozumiał, że mógłby sobie mówić. W trzeciej pomyślał, że on w jej sytuacji też by się nie poddał. Jedynym wyjściem wydawało się jej jakoś pomóc. Być może w ten sposób będzie w stanie ją jakoś chronić i kontrolować jej poczynania?
- Pamiętasz, jak ci opowiadałem o Jacku Parkerze?
- Tym, którego uratowałeś z zasadzki, kiedy byliście oboje w wojsku, gdzieś tam w Jugosławii?
- Dokładnie. Jack cały czas jest w wojsku. Dochrapał się stopnia podpułkownika i ma już w kieszeni nominację na pułkownika. Jest bliskim doradcą Sir Nicholasa Cartera, generała British Army.
Hermiona wpatrywała się w zaskoczeniu w ojca.
- I chcesz go poprosić o założenie podsłuchu komuś z Ministerstwa Magii??!
- Nie, chcę go poprosić o podrzucenie mi jakiejś zabawki, których pewnie mają pełno. Jeśli nie on ma, to wie kto będzie to miał.
Genialne!!!!!
- Tato... jesteś geniuszem! Naprawdę!!! Ale... co ty mu powiesz? Jak wytłumaczysz, że potrzebny ci podsłuch? - zmartwiła się trochę. Sytuacja w Europie i w Stanach była bardzo napięta. W Anglii od kilku lat nie było żadnych zamachów terrorystycznych, ale to nie znaczyło, że było spokojnie. Hermiona mogła się tylko domyślać, że jej ojciec będzie musiał dobrze wyjaśnić przyjacielowi o co chodzi.
- Już o to się nie martw. Coś wymyślę. Postaram się jakoś spotkać z Jackiem i pogadać. I jak tylko coś będę wiedział, to dam ci znać, dobrze?
Hermiona zerwała się z wysokiego krzesła i rzuciła uściskać ojca. Przytulił ją mocno i nie udało mu się powstrzymać od komentarzy. Zdawał sobie sprawę, że bardzo durnych i niepotrzebnych komentarzy, ale cóż...
- Ale musisz mi obiecać, że będziesz na siebie uważać, dobrze?
- Tato... nie wiem, czy już ci mówiłam, ale jesteś bóstwem!
- Jeszcze nic nie załatwiłem...
- Nieważne! Jak ci się uda, postawię ci pomnik! I jeszcze jedno... Nie mów nic mamie, dobrze? Po co ma się denerwować...
- Jasne, ja mogę denerwować się za nas dwoje...
Wtorek, 19/05
Kiedy Hermiona weszła przez kominek do domu, usłyszała jak dzwoni jej telefon. Rzuciła torbę na ziemię, podbiegła do niego i odebrała.
- Słucham?
- To ja, skarbie. Dzwonię i dzwonię, już myślałem, że nigdy nie odbierzesz - usłyszała głos swojego ojca.
- Przepraszam, tato. Jak zwykle urwanie głowy w robocie.
- Mam dla ciebie dobre nowiny...
Hermiona aż podskoczyła z radości.
- Świetnie! Masz to?!
- Mam, mam. Mogę ci to podrzucić jutro.
Chciała już! Teraz, zaraz! Ale było trochę późnawo...
- O której możesz? Jeśli trzeba, to nawet urwę się z pracy
Perry Granger przypominał sobie przez chwilę zaplanowane na jutro wizyty. W końcu powiedział.
- Koło dziewiętnastej najwcześniej. Może być?
Wszystko mogło być!
Było już po kolacji i Snape siedział, jak często bywało, w gabinecie u Minerwy McGonagall i omawiali przygotowania do SUMÓW i OWUTEMÓW. Tym razem w towarzystwie Flitwicka.
- Egzaminy praktyczne są tylko z Astronomii, Obrony przed Czarną Magią i Opieki nad Magicznymi Stworzeniami - mówiła właśnie Opiekunka Gryffindoru.
- Dopiero w przyszłym tygodniu dadzą nam listę egzaminatorów, a już w tym tygodniu mamy zarezerwować dla nich noclegi...
- Zawsze to samo. Wiem ilu ich zazwyczaj bywa, więc zajmę się tym - machnął lekceważąco malutki czarodziej.
- Dziękuję ci bardzo... - medalion nagle rozgrzał się tak, że prawie parzył.
Snape zamarł na chwilę. Flitwick nie zwrócił na to uwagi, ale Minerwa tak. Zobaczyła, jak siedzącemu na wprost niej młodszemu mężczyźnie rozszerzyły się oczy i ręka odruchowo powędrowała na wysokość piersi. Domyśliła się natychmiast, o co chodzi. Tylko czemu aż tak gwałtownie zareagował?!
Snape wstał nagle.
Merlinie... to musi być coś ważnego. Żeby tylko nic się jej nie stało...
- Przepraszam was na chwilę... - powiewając szatą podszedł szybko do kominka, wrzucił trochę proszku Fiuu i wymruczał 'Gabinet Dyrektora', po czym wszedł w płomienie i zniknął.
Żeby Dumbledore nie wpychał swojego długiego nosa w zupełnie nieswoje sprawy, przeszedł szybko do komnat i dopiero tam zdjął medalion i wyjął pergamin i pospiesznie szepnął 'Ostendus'. Kiedy ujrzał pojawiające się litery, czuł jakby kamień spadł mu z serca. Nie jeden, dwa.
- Mam coś, co nam pomoże. Spotkajmy się u mnie jutro o siódmej wieczorem.
Pomyślał, że będzie musiał nauczyć ją kontrolować emocje.
- Scribere.
- Spróbuję, ale mogę się spóźnić. Nie czekaj przed domem. Jaki jest numer twojego mieszkania?
- 15, ale trzeba zadzwonić domofonem.
- Dam sobie radę.
Po czym, żeby móc wrócić do Minerwy i Flitwicka i mieć spokój dodał.
- Muszę kończyć, mam naradę. Do jutra.
Chwilę wpatrywał się jeszcze w pergamin, ale żadne nowe litery już się nie pojawiły. Powinien się cieszyć, ale gdzieś w głębi poczuł się trochę dziwnie. Lekceważony? Nie, to nie było to...
Nie precyzując, o co chodzi, wrócił do gabinetu Minerwy, do planowania egzaminów.
Czwartek, 21/05
Snape stał oparty o ścianę budynku na wprost budynku, pod którym znajdowało się Ministerstwo i udawał, że przegląda Timesa. Miał na sobie elegancki czarny garnitur z białą koszulą i białym, wąskim krawatem. Nie padało, nie było zimno, więc płaszcz przerzucił przez lewą rękę. Nie miał pięćdziesięciu mugolskich strojów, ale mógł do woli zmieniać kolory, więc liczył na to, że nikomu nie wpadnie w oko.
Mugol, w którego się przemienił, miał dość gęste blond włosy, dodatkowo wydłużył je sobie trochę, żeby móc włożyć do ucha pluskwę.
Nie, nie pluskwę. To coś innego. Pluskwa siedziała w kieszeni.
Miał bardzo mieszane uczucia. Z jednej strony był zły. Severus Snape bawił się w mugolskiego szpiega! Używając ich przedziwnych urządzeń, których działania za nic nie mógł pojąć!
Z drugiej zgadzał się z Granger, że warto było spróbować. Ich metody nie sprawdzały się, a bez nich nie mogli nic zrobić.
'Co panu szkodzi... panie profesorze... jeśli się nie uda to trudno, ale jest szansa na to, że wreszcie ich złapiemy...' - mówiła mu wczoraj. Nalegała, prosiła, robiła duże oczy, jakby sądziła, że takie sztuczki na niego działają.
W końcu poddał się.
Przez sobą miał wyjście z toalet. Koło godziny dwunastej bardzo niemrawy ruch przybrał trochę na sile. Dopiero po prawie pół godzinie z obdrapanych drzwi wyszły dwie osoby, które go interesowały. Ruszył za nimi dyskretnie i lawirując między przechodniami szedł dłuższy czas większymi i mniejszymi uliczkami.
Merlinie, spacerów im się nagle zachciało...
Ledwo ominął jakąś kobietę z dziecięcym wózkiem, która zawołała za nim 'Uważaj jak chodzisz, ofiaro losu!' i po chwili wszedł do eleganckiej restauracji, wyraźnie dla zamożniejszych obywateli. Obaj panowie właśnie siadali w kącie, z dala od innych, wolnych stolików. Normalnie w takiej sytuacji dzień był już stracony, bo nie miał szansy nic usłyszeć.
Pozwolił się posadzić na drugim końcu dużej sali i zaczął zwracać uwagę na kelnerów. Kręciło się ich kilkoro. Ubrani byli w białe koszule i czarne kamizelki z czarnymi muszkami.
Bardzo dobrze, będzie trzeba przemienić krawat na muszkę i zmienić kolor. No i podszyć pod jakiegoś, który jest zbudowany mniej więcej jak ja.
Nie chciał tracić wiele czasu, więc nie był wybredny. W ostateczności przemieniłby się nawet i w kobietę, ale wtedy musiałby się bawić w przebieranie. Na widok wychodzącej z kuchni potężnej kelnerki doszedł do wniosku, że ZDECYDOWANIE nie będzie wybredny!
Mężczyzna, który do niego podszedł, mógł się nadać. Był trochę niższy, ale równie szczupły. Niósł już w ręku tacę z filiżanką z czerwonymi śladami na brzegu. Podał Snapowi kartę dań i już zamierzał odejść, kiedy ten zawołał za nim.
- Przepraszam, mógłby mi pokazać pan, gdzie są toalety?
- Za rogiem w prawo, proszę pana...
- Nie przeszkadzałoby panu pomóc mi tam dojść...? Trochę mi słabo i...
Kelner skłonił się lekko.
- Ależ naturalnie, że nie. Proszę za mną.
Snape odłożył gazetę na stół i ruszył niepewnym krokiem. Kelner postawił tackę na stoliku obok i szedł wolno z boku, być może gotów go podtrzymać w razie potrzeby. Otworzył przed nim szeroko drzwi i gestem pokazał dwie kabiny w środku.
W tym momencie Snape zachwiał się i osunął na ścianę, wyciągając równocześnie różdżkę. Młody chłopak podskoczył do niego i nie miał nawet czasu zorientować się, co się dzieje.
- Sanarum menrium - szepnął Snape.
Zaklęcie nie oszałamiało całkowicie, po prostu zamraczało na krótki okres czasu. W uproszczeniu zamieniało chwilowo w bezmyślne warzywo. Złapał kelnera pod pachy i na wpół podprowadził, na wpół zaniósł do najbliższej kabiny. Zamknąwszy sedes i posadziwszy go na nim, wyrwał mu parę włosów - ten nawet nie zareagował. Wrzucił je do małej fiolki z eliksirem wielosokowym i kiedy wreszcie ten przybrał trochę mętny, białawy kolor, wypił go paroma łykami.
Po chwili w kabinie znajdowało się dwóch takich samych mężczyzn. Stojący machnął różdżką na swój krawat i na czarna muszkę.
- Nigrum, simile - ten natychmiast zmienił kolor na czarny i zawiązał się.
Wyszedłszy z kabiny mruknął jakby od niechcenia 'Colloportus', zamek przekręcił się i teraz na zewnątrz widać było czerwony pasek przy klamce. Sięgnął do kieszeni po małą plastykową torebkę, w której tkwił malutki, cieniutki, niemal przeźroczysty drucik, który Granger przykleiła do czegoś podobnego do czarodziejskiej taśmy samoprzylepnej. Przystanął przy najbliższym stoliku, przykleił to od środka koszyczka z solą, pieprzem i karafką z sosem vinaigrette i poszedł prosto do stolika Norrisa i Lawforda.
- Panowie wybaczą... podam świeżą sól - powiedział ugrzecznionym tonem i zamienił koszyczki.
- Proszę przy okazji przynieść nam świeże pieczywo - zażyczył sobie Lawford.
- Oczywiście, proszę pana, już przynoszę.
Wrócił szybko do toalety i upewniwszy się, że nikogo nie ma, otworzył drzwi i wśliznął się do kabiny. Z innej kieszeni wyjął fiolkę, z której pociągnął zdrowego łyka i po chwili wrócił do poprzedniej postaci.
- Obliviate... - pochylił się nad patrzącym nieprzytomnym wzrokiem mężczyzną. - Za chwilę oprzytomniejesz. Ostatnią rzeczą, jaką będziesz pamiętał to to, że po podaniu menu do stolika numer siedem poszedłeś do toalety. Acha, i masz przynieść chleb tym, co siedzą w rogu po lewej od wejścia.
Machnął różdżką i wyszedł błyskawicznie zamykając za sobą drzwi.
Zanim opuścił restaurację, wyjął z kieszeni pluskwę...
nie, to coś drugiego. I włożył sobie to do ucha, zasłaniając je lekko włosami. Natychmiast usłyszał wyraźną rozmowę.
Wyszedł szybko na ulicę i usiadł na pobliskiej ławce, tyłem do restauracji. Będzie słyszał jak wychodzą.
Kelner otrząsnął się i otworzył oczy. Chwilę wpatrywał się w drzwi kabiny, a potem zaskoczony na zapięte spodnie. Niepewnie podniósł się patrząc przez ramię na opuszczoną klapę od toalety.
Obudź się, debilu! Mało brakowało, a zsikałbyś się w gacie!
Snape wsłuchiwał się w rozmowę patrząc bez zainteresowania na przejeżdżające samochody. Towarzyska pogawędka go nie interesowała, ale kiedy temat uległ zmianie na o wiele bardziej interesujący, aż pochylił się do przodu, jakby to mogło pomóc mu się skupić.
Granger była po prostu genialna! Działało! Niestety na tym dobre wieści się kończyły.
Z konieczności został w Londynie do wieczora. Czekając, aż dziewczyna wróci z pracy, wstąpił do Klubu Twórców Eliksirów.
O siódmej wieczorem wrócił pod dom panny Granger i po paru nieudanych podejściach udało mu się zadzwonić do niej domofonem.
- Już otwieram! - zawołała wyraźnie przejęta i poszła otworzyć drzwi.
Kiedy Hermiona zobaczyła swojego profesora, aż opadła jej szczęka. Był już sobą, ale cały czas miał na sobie długi czarny, wełniany płaszcz, a pod nim mugolski garnitur. Widziała go już luźno ubranego, w jeansy i koszulę, teraz dla kontrastu zobaczyła wersję elegancką..
Merlinie, jak strój potrafi zmienić człowieka...! Wystarczy zamiast nietoperzych szat założyć garnitur i może pozować na rozkładówkę do magazynu mody...
- Długo tak mam stać? - zapytał cierpko Snape. - Coś nie tak ze strojem?
Przepuściła go starając się ochłonąć.
- Ależ nie, wszystko w porządku! Wygląda pan wspaniale! - to wyrwało się jej zdecydowanie niepotrzebnie, bo mijając ją, spojrzał prychając z kpiną, a ona się zaczerwieniła. Postanowiła się jakoś wytłumaczyć.
- Pamiętam, jak niektórzy czarodzieje próbowali przebierać się w mugolskie ubrania na Mistrzostwa Świata w Quidditchu... Niektórzy... to była zupełna porażka - uniosła oczy do góry.
- Już ci mówiłem, że jestem półkrwi. Mieszkaliśmy wśród mugoli i pamiętam trochę z dzieciństwa. Poza tym przy odrobinie inteligencji i dobrej woli bez trudu można dowiedzieć się, jak się ubrać. Bez odpowiedniego stroju na pewno nie wszedłbym dziś tam, gdzie musiałem wejść.
Zdjął płaszcz i zdecydował się przełożyć go przez krzesło, bo na kanapie było trochę rudych kłaków. Rozpiął parę guzików od koszuli i poluźnił krawat.
Hmmmm...
- Co udało się panu usłyszeć? - Hermiona postanowiła zająć myśli czymś sensownym.
- Dużo. Trochę to trwało, bo długo jedli. Mówiłaś, że to coś... ta pluskwa pamięta przez parę godzin co słyszała...
Snape próbował sobie przypomnieć jej wczorajsze wyjaśnienia. Widział, że starała się jak mogła przełożyć je na ICH język, jednak mimo najszczerszych chęci nie udało mu się wiele zapamiętać. Pamiętał za to, jak dziwnie czuł się, kiedy to panna Granger wystąpiła w roli nauczycielki, a on ucznia. W każdym razie miała więcej cierpliwości od niego.
- Nie ona. To coś, - podniosła malutką czarną kostkę - pamięta do dwudziestu godzin rozmowy. A to coś... można powiedzieć, że żyje przez dwadzieścia cztery godziny. Jak działa. To znaczy jak słyszy. Jak nic nie słyszy... powiedzmy jak śpi, to jeszcze dłużej.
- O ile pamiętam, to mówiłaś, że można to ożywić? Mam nadzieję, bo wygląda jak martwa... - Snape wyciągnął z kieszeni drucik w woreczku i skrzywił się z powątpiewaniem.
Hermiona zachichotała, ale pod jego spojrzeniem natychmiast spoważniała.
- Chce pan się czegoś napić? Z góry przyznaję, że u mnie prócz herbaty, kawy i soków owocowych nic więcej pan nie dostanie.
- Zrobię nam herbaty, ty się zajmij tym robalem...
Nie udało jej się opamiętać i znów parsknęła.
- Jeszcze raz, Granger i obejdziesz się bez picia...
Mogąc używać magii Snape poczuł się zdecydowanie lepiej. Nie starając się szukać w jej szafkach, gdzie co jest, po prostu przyzwał szklanki i herbatę. Nalał gorącej wody z różdżki i wrzucił saszetki, wylewitował je na stolik i sięgnąwszy po cukier wrócił do salonu.
Dziewczyna siedziała przed czymś na kształt leżącej bokiem, półotwartej książki. Część na górze rozświetlała się i pojawiały się na niej różne obrazki, zaś dolna wyglądała trochę jak tabliczka czekolady, którą ktoś nierówno odlał. Na kawałach czekolady były namalowane, zupełnie chaotycznie, literki. Snape zastanawiał się, czy ten, kto to wymyślił, znał alfabet.
Nie nauczą się porządnie jako dzieci i potem muszę się męczyć z tymi bałwanami...
No cóż, na całe szczęście nie wiedział, że Perry Granger miał równie niepochlebną opinię o nim. Już miał wychodzić od Hermiony, kiedy zobaczył przez okno jakiegoś faceta, który krzywił się dłubiąc przy domofonie. Przez chwilę obserwował go podejrzewając, że to zwykły wandal, ale wyglądał całkiem przyzwoicie. Bardzo się zdziwił, kiedy powiedziawszy do córki 'Słuchaj, pod domem stoi jakiś kretyn i bawi się domofonem', usłyszał rzeczowe 'To nie kretyn, to mój profesor'.
Na części na górze pojawiło się jasne, kolorowe zdjęcie jakiejś dużej łódki na wodzie o kolorze głębokiego błękitu. Słońce odbijało się na falach. Na łodzi stała dwójka ludzi - kobieta była bardzo podobna do Hermiony Granger, mężczyzna zdecydowanie mniej. Oboje byli opaleni i uśmiechnięci.
- To moi rodzice. Kiedy byli w Australii.
- Całkiem niezła łódka...
- Mieli parę, ale zostawili sobie właśnie tą, resztę sprzedali.
Snape nigdy nie czuł większej potrzeby dopytywania się o życie swoich uczniów, ale z drugiej strony wiedział, że to ona, przy pomocy magii, ich tam wysłała, zmodyfikowawszy uprzednio ich pamięć. To musiała być naprawdę potężna magia. I ciekawiło go jak to się jej udało.
Hermiona wyczytała w jego spojrzeniu nieme pytanie, więc czekając, aż wszystkie programy otworzą się, zaczęła opowiadać.
- Wmówiłam im, że ich marzeniem było zwiedzić Australię. Ponieważ nie mogłam ich wysłać tam z niczym i nie chciałam, żeby żyli w nędzy... wyjęłam trochę pieniędzy z mojego ... mojej skrytki w mugolskim banku i użyłam Geminio... Tylko musiałam uważać na numery seryjne, które są na papierowych pieniądzach. Ponieważ Uzdrowiciele zostawili im całość wspomnień z tamtego roku, rodzice opowiedzieli mi, że po przybyciu kupili sobie dwie łodzie i zaczęli je wynajmować turystom. Mój tato lubi grać, więc grał i wygrał całkiem niezłe pieniądze. Wtedy kupili sobie duży dom i dodatkowy jacht. I kiedy Aurorzy ich znaleźli i odzyskali pamięć, sprzedali dom i te mniejsze łodzie i zostawili sobie właśnie ten. W tej chwili ich przyjaciel cały czas wynajmuje go turystom, więc nawet jeśli ich gabinet by nie wystarczał... W każdym razie... w sumie dobrze się to skończyło...
Wyglądała na smutną, wpatrując się w nieruchome zdjęcie. A on starał sobie wyobrazić jak ciężko musiało być jej podjąć taką decyzję. Nie wiedząc, czy kiedykolwiek ich jeszcze zobaczy i nawet jeśli, to czy uda się przywrócić im pamięć... Musiała ich naprawdę bardzo kochać, skoro potrafiła wyrzec się części własnego życia, byle tylko zapewnić im bezpieczeństwo i szczęście...
Delikatnie dotknął jej ramienia.
- To była wspaniała decyzja. I jedna z najlepszych rzeczy, które im się w życiu przytrafiły.
Hermiona zamarła ze zdziwienia z otwartymi ustami i Snape doszedł do wniosku, że najwyższa pora wrócić do podsłuchanej rozmowy. Innymi słowy do roboty.
- A teraz zajmij się wreszcie tą twoją pluskwą, bo chciałbym jeszcze dziś wrócić do Hogwartu.
Uruchomienie zapisu z pluskwy nie stanowiło problemu. Na dole ekranu Hermiona zobaczyła, że nagranie trwa ponad godzinę. Aż jęknęła.
- Oni cały czas gadali o naszej sprawie? - rzut okiem na zegarek powiedział jej, że w takim razie skończą o dziewiątej, a Snape musi przecież jeszcze wrócić do szkoły.
- Na początku nie, przez jakiś kwadrans rozmawiali o żonach i dzieciakach. Końcówki też nie ma sensu słuchać. A co, możesz jej kazać mówić tylko o spisku?
- Coś w tym stylu - kliknęła na suwak na dole przeskakując od razu na trzynastą minutę. Przy wtórze szczękania noży i widelców rozległy się głosy Norrisa i Lawforda.
[.. la takie wysokie obcasy, że była wyższa ode mnie, wyobrażasz to sobie?]
[ Moja też takie lubi. Zdaje się, że to jakaś moda, więc szybko jej nie przejdzie.]
[Już nie chodzi o wysokość, ale o cenę. Takie buty kosztują prawie osiem galeonów, a ona chętnie kupiłaby sobie z dziesięć par, pod kolor sukni.]
[Powiedz jej, że są zaklęcia zmieniające kolory...]
[Peter, ona doskonale o tym wie! Ale mówi, że one działają tymczasowo tylko do sześciu godzin, potem już nie można ich cofnąć.]
[Niech nie będzie głupia. Nie można cofnąć, ale można rzucić kolejne, o innym kolorze! ]
Przez chwilę słychać było śmiech.
[Masz rację, postraszę ją, że wyślę ją do tej szkoły dla charłakow. Może zacznie myśleć. To faktycznie była odpowiedź godna Aylin.]
[Nie wspominaj o niej przy Tylerze. Jeszcze chwila, a podeśle ją Teddy'emu, żeby jego Aurorzy sobie potrenowali na niej Niewybaczalne! Przeklął mnie wczoraj za to, że kazałem mu dać Granger PRZPEC.]
[Przecież wiedziałeś, że inteligencją to ona nie grzeszy.]
[Słabo powiedziane. I w dodatku Tyler ciągle porównuje ją do Granger i mówi, że przy niej nikt dobrze nie wypada.]
[Co ona ostatnio zawaliła? Coś z Paryżem...]
[Tak, zamówiła świstoklik na nadzwyczajne spotkanie z ICW i zamiast w Paryżu, Tyler wylądował w Lyonie.]
[Jakim cudem? Wiesz co, ta wołowina jest świetna, będziemy tu musieli jeszcze przyjść!]
[Francuzi zalecają przejście do Ministerstwa w Bastylii z Gare de Lyon (w tłumaczeniu: stacja w Lyonie). Tyler parę razy powtórzył jej 'Gare de Lyon', 'Gare de Lyon'... i proszę. Wysłała go do Lyonu. W dodatku bezpowrotnym, więc musiał się nieźle nakombinować z aportacją. Wylądował wieczorem w Bois de Vincennes i wpadł na facetów przebranych za kobiety. Ci bardzo chętnie pomogli mu dostać się aż do Bastylii, ale ponoć tak bardzo chcieli ... się z nim zaprzyjaźnić, że musiał jednemu z nich złamać nos, żeby się odczepili. Próbował zaklęcia tarczy, ale to nie działa na zboczeńców.]
Oboje długo się śmiali. Pierwszy uspokoił się Lawford.
[Swoją droga Francuzi są nieźle popieprzeni. Nazwać stację w Paryżu 'Gare de Lyon'...! No dobra, ale wracając do naszego małego planu. Widziałeś jakieś dziwne reakcje na ostatnie wiadomości?]
Zanosiło się na chwilę rozmowy o nowych szefach Departamentów. Hermiona dała głośniej i przeszła do kuchni na migi dając Snape'owi znak, że przygotuje coś do jedzenia. Nie wiedziała jak on, ale ona zaczęła być już głodna.
Ten skinął głową, więc nie bawiła się w pokazy sztuki kulinarnej, ale wrzuciła tosty do opiekacza i równocześnie zrobiła omlet, położyła na chrupki chleb, dołożyła plasterki łososia i pomidora i posypała szczypiorkiem. Kiedy zanosiła do salonu dwa talerze, rozmawiali wciąż o tym samym.
Wkrótce Norris, którego poznawała po głosie, zmienił temat i po chwili Hermiona poczuła, że jedzenie staje jej w gardle.
[Wszystkie wasze propozycje dałem Paulowi, żeby je przejrzał. Zajął się już kandydatami do Wydziału Badań Zdolności Czarodziejskich.]
[Nie sądzę, żeby to było stanowisko do obsadzenia w pierwszej kolejności. Choć Nigel będzie zadowolony, bo to załatwi szybko problem z MKB.]
Hermiona miała wrażenie, że włosy jeżą się jej na głowie.
Watkins?! Nigel Watkins jest z nimi??!!
[Też mu to powiedziałem, ale chyba tak było mu najprościej. Kandydatów na szefa DPPC trzeba przejrzeć bardzo, bardzo uważnie, bo to kluczowe stanowisko.]
Przez chwilę słyszeli tylko odgłosy jedzenia.
[Myślisz, że Paulowi uda się porozmawiać z tym żabojadem we Francuskim Przedstawicielstwie? Legrandem La-jakimśtam? Tamten to podobno ma teczkę na każdego, nawet u nas.]
[Szczerze, Davy? Nie sądzę. Słyszałem, że niecierpią się wzajemnie wyjątkowo. Szkoda, bo mogłoby to nam pomóc.]
[Powiedziałbym, że w tej chwili Alain wie więcej niż Paul. Pomyślałbyś, że siedzi całe dnie i noce z łbem w kominku słuchając plotek! Co to było ostatnio? Że Warren miga się od podatków za drugi dom...]
Snape skończył pierwszy, odstawił talerz na stół i oparł się wygodnie o oparcie kanapy. Hermiona jeszcze chwilę skubała swoją porcję, po czym również odchyliła się do tyłu, zgięła nogi w kolanach i oparła na nich brodę obejmując ramionami. Plotki niebawem się skończyły.
[Acha, zapomniałbym! Możemy się spotkać w sobotę u ciebie? U mnie nie da rady.]
[Powiedz po prostu, że podoba ci się mój domek myśliwski!]
[Dobrze, skoro chcesz to tak, jest wspaniały! Tak jak zawsze, o siódmej?]
[Jeszcze nie wiem o której, dam ci znać. W takim razie kopnij proszę, Nigela, żeby się nie spóźniał! Służący za każdym razem musi biegać specjalnie po niego]
[Prawdę powiedziawszy przyda mu się, niech schudnie. I poza tym niech nie narzeka. Spraw sobie skrzata, poważnie! Mój Gnypek je o wiele mniej, a pracuje o wiele więcej. Zrób sobie czysty rachunek finansowy, mój drogi, to się przekonasz!]
[Podrzuć mi jakieś...]
- Dalej już możesz sobie darować - powiedział Snape, prostując się i pochylając do przodu.
- Cholera - wyrwało się zszokowanej Hermionie. - O cholera... Jest ich niezła banda!
- Naliczyłem siedmiu, ale nie wiemy, czy o wszystkich mówili. Większości z nich nie znam.
- Ale ja ich znam. Mniej więcej. Przesłucham nagranie dziś wieczorem jeszcze raz i spiszę nazwiska i co ważniejsze fakty, to będziemy mieli już jakieś dane.
Snape spojrzał na nią gwałtownie.
- Żadnych notatek! Jeśli ktokolwiek na nie wpadnie...!
- Nikt na nic nie wpadnie, bo notatki zrobię tu, w komputerze - wskazała ręką 'czekoladową książke', jak zaczął o tym czymś myśleć. - Ani Norris, ani reszta z pewnością nie umieją się tym posługiwać. A jeśli trzeba, to schowam tą notatkę tak, że siła ludzka jej nie znajdzie.
Wygląda na to, że panna Wiem-To-Wszystko zna się nie tylko na magii, ale i na mugolskich zabawkach. Cóż, jeśli tak, to bije Rovenę Ravenclaw na głowę, trzeba jej to przyznać.
- Gdzie schował pan pluskwę? Bo bardzo dobrze to panu wyszło.
Snape uśmiechnął się lekko pod nosem.
- W koszyczku z przyprawami. Potem po prostu wróciłem do restauracji i wziąłem cały ze sobą.
Profesor Snape rąbnął przyprawy z ekskluzywnej restauracji....
Normalnie by się roześmiała, ale po wysłuchanej właśnie konwersacji jej poczucie humoru najwyraźniej diabli wzięli.
CDN...
Dodane przez Anni dnia 29-05-2018 20:38
#7
Rozdział I - 7
Sobota, 23.05
Sobota była całkowitym przeciwieństwem piątku. O ile poprzedniego dnia świeciło słońce i zrobiło się naprawdę ciepło, o tyle w sobotę od rana się ochłodziło i była mgła. Na otwartej przestrzeni nie była zbyt gęsta, ale w leśnej głuszy szczelnie otulała drzewa i zarośla i widoczność nie sięgała więcej niż dziesięć jardów. Panowało przenikliwe zimno, do tego wiał wiatr i białe tumany wirowały w powietrzu.
Ironia losu; jeśli raz na jakiś czas trafił się wreszcie ładny dzień, musiało to być naturalnie w ciągu tygodnia, żeby w weekend, tradycyjnie, mogło być obrzydliwie.
Była dopiero szósta wieczorem, kiedy Snape i Hermiona aportowali się w lesie przy wielkim parku należącym do Lawforda, ale szczyty drzew tonęły już w zupełnej czerni i ciemność ogarniała również i dolną partię lasu.
Gęsta mgła tłumiła zwykle leśne odgłosy i sprawiła, że świat wydawał się być pogrążony w ciszy. Nie słychać było krzyków ptaków, czy szumu liści w koronach drzew. Tylko gdzieś z dala dochodził słaby, miarowy stukot. Pewnie ktoś rąbał drewno.
- Daleko jeszcze? - spytała Hermiona, potykając się o jakąś złamaną gałąź.
- Raczej nie - odparł Snape, podtrzymując ją.
Szli więc dalej, coraz wolniej, bo już ledwo było widać poszycie. Snape rzucił na nich zaklęcie wyciszające, więc przynajmniej nie hałasowali.
- A teraz daleko jeszcze?
- Granger, przestań zrzędzić! Gdybym wiedział, jak wygląda przechadzka z tobą po lesie, kazałbym ci zostać w domu!
Przechadzka po lesie...?! powtórzyła bezgłośnie.
Zaraz się zabijemy włażąc na jakieś drzewo, a on to nazywa przechadzką po lesie...!
- Nie wpadniemy na jakieś dzikie zwierzę? Bo nic nie widzę...
- Muffliato działa tylko na ludzi. Poza tym wszystkie zwierzęta dawno już pouciekały, jak cię usłyszały!
Postanowiła zacisnąć zęby. Parę razy musiała chwycić się go za rękę, żeby nie upaść.
Jak on to robi, do cholery, że nie potyka się tylko idzie normalnie?!
- Pociecha, że jak wybiję sobie zęby, to rodzice wstawią mi nowe... - powiedziała do siebie pod nosem.
- Proszę?
- Nic, tak tylko sobie mówię...
Zaczął tracić cierpliwość. Już chciał na nią warknąć, kiedy nagle pojawiło się przed nim ogrodzenie. Złapał dziewczynę, żeby nie wpadła na nie.
- Cicho siedź, jesteśmy na miejscu...
Może nie koniecznie na miejscu. Nie chcieli aportować się do parku, bo Snape podejrzewał, że Lawford otoczył go zaklęciem anty-aportacyjnym. Doszli dopiero do ogrodzenia, a park był duży.
- Wskaż mi - szepnął Snape, kładąc różdżkę na dłoni. Obróciła się trochę w prawo i znieruchomiała.
- Wylewituj mnie na drugą stronę, potem zrobię to samo z tobą.
Hemiona skupiła się - Levicorpus nie było skomplikowanym zaklęciem, ale Snape nie był ani gnomem, ani goblinem, a im cięższe było to, co się lewitowało, tym trudniej było utrzymać zaklęcie. Mężczyzna uniósł się lekko w powietrze, wolno przepłynął nad ogrodzeniem i bardzo wolno opadł po drugiej stronie. Pod koniec musiała złapać różdżkę drugą ręką, żeby opanować drżenie. Wolała nie wyobrażać sobie co by z nią zrobił, gdyby grzmotnęła nim o ziemię jak workiem z kartoflami.
Ponieważ nie usłyszała żadnego komentarza, domyśliła się, że nie było źle. Po chwili poczuła jak unosi się do góry i z trudem opanowała krzyk, kiedy zachwiała się mocno.
- Trzymaj ręce na boki - syknął, zatrzymując ją na chwilę i pozwalając złapać równowagę. Potem przeniósł ją bardzo wolno i opuścił koło siebie.
- Pierwszy raz ktoś cię przenosił?
Hermiona opanowała lekkie zawroty głowy i potaknęła.
Jak na pierwszy raz mogło być znacznie gorzej. Zwłaszcza kiedy przenosiła mnie.
- Lewitacja to średnia przyjemność.
- O tak! Znam parę znacznie lepszych...!
Och, mamy doprawdy ciekawe komentarze...
Snape uśmiechnął się lekko, ale postanowił pominąć milczeniem zarówno komentarz jak i jej późniejszą reakcję - w mroku zobaczył, jak złapała się za usta i opuściła gwałtownie głowę.
Ponownie rzucił Muffliato i ostrożnie ruszyli skręcając trochę na lewo. Hermiona zdecydowała się nie kusić losu i milczeć.
Domku myśliwskiego nie przeoczyli, bo w środku świeciło się światło i nawet w gęstej mgle można było go zobaczyć z dość dużej odległości. W dodatku koło niego stało już troje ludzi, którzy rozmawiali dość głośno.
Zatrzymali się i schowali za szerokim drzewem.
- Zaczynają się chyba schodzić.
- Będziemy musieli podłożyć jakoś tą pluskwę. Może zostać na zewnątrz?
- Lepiej nie, drzwi wyglądają na solidne. Nic nie będziemy słyszeć...
- Ciężko będzie tam teraz wejść.
- Może rzucę na siebie kameleona?
- Mowy nie ma. Jeśli któryś z nich na ciebie wpadnie albo cię choćby usłyszy, nie wróżę ci długiego życia.
- Więc może odciągnę jakoś ich uwagę, a pan to zrobi.
- Nie alarmujmy ich. Daj mi ją i będę improwizował...
Rozmawiali półgłosem stojąc koło siebie. Snape musiał pochylić głowę w jej kierunku i w podmuchach wiatru jego długie włosy dotykały czasami delikatnie jej policzka. Zauważyła ze zdumieniem, że wcale nie są tłuste.
Chwilę szukała w kieszeni obcisłych sztruksów znajomego woreczka i wyjęła ostrożnie drucik przyklejony mocno do przeźroczystej taśmy.
Snape przemienił się - trwało to zaledwie chwilkę i już stała koło niej łania. Była o wiele piękniejsza od patronusa, którego już widziała. Smukła, brązowa, o kształtnych nogach i długiej szyi. W jej ogromnych, czarnych oczach błyszczały plamki światła z pobliskiego domu. Na chwilę przesłoniła je długimi rzęsami.
Hermiona nie była w stanie wymówić słowa. Wiedziała oczywiście, że to był Snape, ale równocześnie oczarowała ją bliskość ślicznego zwierzęcia, do którego normalnie nigdy nie byłaby w stanie się zbliżyć.
Położyła na otwartej dłoni drucik na taśmie i kiedy łania pochyliła głowę, żeby go zabrać, zupełnie nie potrafiła się opanować i dotknęła jej szyi drugą ręką.
Łania szarpnęła gwałtownie głową na bok, musnęła lekko jej rękę wilgotnym pyszczkiem i odeszła. Serce waliło Hermionie w piersi, kiedy w pełni dotarło do niej co zrobiła.
Boże, ja chyba zgłupiałam! Dotknęłam go i teraz mnie zabije! Wróci, odmieni się i mnie zabije!
Mogła jeszcze chwilę patrzeć jak łania dostojnym krokiem podchodzi we mgle do domku.
Snape faktycznie był przyzwyczajony do improwizacji, robił to przecież przez wiele lat. Zbliżył się bardzo do domku i stanął za drzewem spokojnie obserwując trójkę mężczyzn. Jeden z nich był najprawdopodobniej służącym, bo w którymś momencie pochylił głowę i oddalił się. Pozostali weszli do środka i zamknęli drzwi.
Czekał cierpliwie, aż nadarzy się jakaś okazja. Nie musiał długo czekać. W środku widocznie nadymiło się, bo któryś z nich otworzył drzwi na oścież i cofnął się.
Bardzo dobrze! Parę ostrożnych kroków i już stał przy drzwiach zaglądając do środka. Postąpił przednią nogą przez próg i położył pluskwę na ziemi, tuż za drzwiami.
Lawford dostrzegł zwierzę kątem oka. Złapał Norrisa za ramię i zastygł w bezruchu. Ten obrócił głowę i chciał coś powiedzieć, ale tylko nabrał powietrza.
Łania właśnie wąchała coś na podłodze. Na poruszenie się Norrisa uniosła gwałtownie głowę, spojrzała na nich wielkimi oczami i zerwała się do ucieczki. Tętent jej kopyt zamilkł gdzieś między drzewami.
Dziewczyna oglądała całe zdarzenie z oddali - wyglądało tak naturalnie, niewinnie, nie miało prawa wzbudzić żadnych podejrzeń. W porównaniu z jej pomysłem odwrócenia ich uwagi, zakradaniu się do domku.... było genialne!
Snape podszedł do niej bez mała bezszelestnie gdzieś z głębi lasu.
- Panno Granger, chciałbym wyjaśnić jedną ważną rzecz. Nie jestem zwierzątkiem do głaskania. Następnym razem proszę trzymać ręce przy sobie. W przeciwnym wypadku nasza mała przygoda skończy się tu i teraz. Czy wyraziłem się jasno?
Nie widziała jego twarzy i chyba dobrze się stało. W każdym razie cichy, lodowaty ton jego głosu sprawił, że zrobiło się jej słabo. Wbiła wzrok w ziemię i odpowiedziała szeptem.
- Tak...
Mogło być gorzej. Tylko powiedział, co powiedział. I JAK powiedział.
- Przepraszam.
Snape włożył do ucha drugą słuchawkę i usiadł w milczeniu pod drzewem. Hermiona raczej osunęła się po pniu niż usiadła z gracją pod innym. Przez dłuższy czas słyszała jakieś głosy, ale nie umiała się na nich skupić, w końcu jednak udało się jej skoncentrować.
- Paul, dostałem twoje notatki na temat tych paru kandydatów na szefa Wydziału Badań Zdolności Czarodziejskich... Bardzo dobrze. Ale wyraźnie mówiłem. Najważniejszy jest DPPC - Norris znów wcielił się w role sukinsyna. Czy też może po prostu przestał grać role dobrego wujka i wrócił do swojego normalnego sposobu bycia.
- Peter, wiem, że to ważne, ale...
- Więc się pospiesz. Dopóki nie posadzimy tam kogoś 'naszego', wszystko co robimy może szlag trafić. Wystarczy, że Wilson postanowi się nam przyjrzeć i do widzenia.
- We wtorek rano dam ci całą listę, może być?
- Nie, ja chcę ją mieć w poniedziałek rano. Z całą kartoteką.
Benson bez mała zgrzytnął zębami, ale w końcu nie miał przecież innego wyjścia.
- Co zrobimy z Wilsonem? - chciał wiedzieć Smith.
- To już moje zmartwienie, Teddy. Jeśli coś się będzie szykowało, to dam ci znać, tak że w żaden sposób to cię nie dotknie.
Atmosfera była zupełnie inna niż w czasie poprzednich spotkań. To już nie było tylko abstrakcyjne planowanie, od słów przeszli do czynów i nie mieli odwrotu. To znaczy mieli, ale musieliby narazić się Norrisowi, a na to żaden z nich by się nie poważył.
- Dobrze, więc do końca przyszłego tygodnia możemy uważać tą sprawę za załatwioną. Druga rzecz - Norris sięgnął po rolkę pergaminu, rozwinął ją i przebiegł wzrokiem pierwsze zdania. - Mamy pięknie przygotowany raport, który dowodzi, że począwszy od drugiej ciąży zaczynają się poważne komplikacje, które wpływają na rozwój dziecka. Im dalej tym gorsze. Może to skutkować nie tylko niedorozwojem płodu, ale też być groźne dla życia kobiety. Nigel, wymyśl mi jakąś teorię dlaczego tak się dzieje. W poniedziałek widzę się z Blackiem i wyjaśnię mu, że jego pierwszym ważnym zadaniem na nowym stołku jest opublikowanie tego w co ważniejszych gazetach.
Watkins uśmiechnął się wrednie.
- Już prawie mam teorię, nie martw się. Muszę tylko nad nią popracować, im bardziej będzie wiarygodna, tym lepiej.
- Świetnie.
Rockman ziewnął dyskretnie i sięgnął do stolika z butelkami.
- Davy, przepraszam za śmiałość, ale nie będziesz się podrywał za każdym razem, jak któryś z nas chce się czegoś napić, więc pozwól, że sam się obsłużę... A teraz wracając do sprawy, Peter, domyślam się, że mam to jakoś podsunąć Naczelnemu w Św. Mungu?
- Tak, ale do tego potrzebna jest teoria Nigela. Żaden Uzdrowiciel, a już szczególnie Naczelny, nie będzie traktować poważnie żadnych artykułów w gazetach, ale jak dostanie szczegółowy raport badawczy, z pewnością to go zainteresuje.
- A jeśli nie? - zaniepokoił się Lawford.
- Patrz punkt pierwszy naszej rozmowy. Muszę mieć w garści DPPC, bo bez tego nie możemy używać Imperiusa.
Snape zaklął pod nosem i rzucił na nowo czar ogrzewający. W całkowitej ciemności nie widział już zupełnie Granger, ale bardziej wyczuł niż usłyszał, że poruszyła się nerwowo. Przechylił głowę na lewo, zupełnie jak wtedy, kiedy siedział przez restauracją i słuchał dalej.
[No dobra, ale to zacznie działać dopiero za rok i w dodatku cały czas będą rodziły się dzieci półkrwi czarodziejów, choć zdecydowanie mniej. Co robimy w ciągu tego roku? Baby boom po ostatniej wojnie co prawda już minął, ale wciąż jest o wiele więcej półkrwi niż tych czystej krwi.]
[Och, to się da prosto załatwić. Nigel pracuje nad eliksirami i zaklęciami, które będzie można zaaplikować wszystkim kobietom pojawiającym się w Klinice.]
[Nigel? Jakie zaklęcia dokładnie masz na myśli?]
[Raczej eliksiry. Z zaklęciami wciąż mi nie wychodzi. Permanentne antykoncepcyjne i poronne. Potraktuje się tym każdą kobietę żonatą z mugolem i te szlamy, które zechcą leczyć się Św. Mungu. I załatwione.]
[Po cholerę bawić się w zakaz posiadania dwójki dzieci skoro można załatwić to zaklęciami i eliksirami?]
[Bo niektóre kobiety nie przychodzą do Kliniki. Poza tym jeśli nie ograniczymy ilości ciąży, w żaden sposób nie wyrobimy się z produkcją eliksirów.]
[Przydałby się na Snape... Ruszamy go?]
[Jakbyśmy sobie z nim porozmawiali, najprawdopodobniej nie miałby wyjścia i pomógł nam je warzyć, ale on może być niebezpieczny. Lepiej go zostawić w spokoju, póki dajemy sobie radę bez niego. Ale jak będzie trzeba... będziemy musieli poprosić pana dyrektora o współpracę...]
Głos Norrisa był tak przepełniony jadem, że Snape nie mógł się powstrzymać i syknął przez zęby - Ugryź się w dupę! - po czym słuchał dalej.
[Właśnie, Davy, masz cały czas to wspomnienie? Oddaj mi je.]
Cholera, który to powiedział?!
[Podrzucę ci jutro.]
[Słuchajcie, taki mam pomysł... A gdyby tak zorganizować w Św. Mungu obowiązkowe badania i zaaplikować ten eliksir antykoncepcyjny?]
[Wszystkim?! Jak leci?! Czyś ty oszalał?! Nie wiemy jeszcze, jak on działa!]
[Przydałoby się go przetestować.]
[Nie, nie wszystkim. To znaczy z zasady wszystkim mugolskiego pochodzenia. Co do półkrwi...]
Tym razem wyraźnie usłyszał, że Granger poruszyła się gwałtownie. I usłyszał jej ciche - O mój Boże...
[Te lepiej zostaw. Zgodnie z nową ustawą mogą się rozwieść i wyjść za czarodzieja czystej krwi. I co wtedy?]
[To będzie bardzo podejrzane, jak załatwimy wszystkie. Ale co drugą... czemu nie...]
[W takim razie będzie nam potrzeba więcej eliksiru.]
[Dobrze, Teddy, bierzesz się za Snape'a]
[Jasne, z przyjemnością. Davy, nie zapomnij, ok?]
Pieprzony Norris, pieprzony Smith, pieprzona cała reszta...
Cholera, załatwią jego i mnie...
[Panowie, mamy na to trochę czasu. Eliksir utlenia się po tygodniu, więc nie można go zrobić za wcześnie. A my potrzebujemy najpierw jakiś powód do tego, żeby zacząć wzywać na te badania.]
[Powód masz. Powikłania od drugiej ciąży począwszy. Trzeba przeprowadzić badania, żeby je ochronić, jakieś tego typu bzdety...]
[Dobra, ale w pięć dni tego nie załatwicie. Więc z warzeniem eliksiru będę musiał poczekać.]
[I na rozmowę ze Snapem też lepiej poczekać, jak posadzimy kogoś w DPPC]
To się nazywa odroczenie egzekucji... i dla mnie i dla niej.
[Pytanie trochę głupie, ale... Granger wzywamy?] Snape usłyszał jak dziewczyna gwałtownie wciąga powietrze.
[Jej to już nie będzie potrzebne, ale głupio by wyglądało, gdyby nie dostała wezwania.]
[Wspaniale, będzie pięknym przykładem dla wszystkich czarodziejskich kobiet.]
Kiedy usłyszał cichutkie chlipnięcie spod jej drzewa, przeklął swoją dumę, niedotykalskość i pieprzony pomysł warczenia na nią godzinę temu. Już zaraz po tym, jak wyrzucił z siebie złość, zaczął mieć wątpliwości, czy nie za ostro ją potraktował. Teraz nie miał już żadnych. Przesadził i to bardzo!
Rzucił na wszelki wypadek Muffliato i pochylił się nad nią. Odnalazł jej twarz i mokre policzki i otarł je wierzchem dłoni.
- Cokolwiek będą chcieli ci zrobić... nie pozwolę im na to. Obiecuję. Nie pozwolę im ciebie tknąć.
Złapała go kurczowo za rękę.
Tak dla odmiany.
- A pan? Co zrobią z panem? - spytała zdławionym głosem.
- Też coś wymyśle. Uwierz mi.
Na całe szczęście pieprzona ósemka zdecydowała się zakończyć na tym naradę. I bardzo dobrze, bo dziewczyna dłużej by nie wytrzymała. Lawford wyszedł ostatni, zaraz po reszcie, ale też się spieszył - po siedzeniu w ciepłym pomieszczeniu wyjście na zimne powietrze wydawało się kiepskim pomysłem.
Odczekał chwilę, podszedł cicho do domku, otworzył drzwi i przywołał pluskwę. Czas było odstawić Granger do domu.
Kiedy aportowali się do prosto do jej mieszkania, było już grubo po dziewiątej. Hermiona rozpięła pelerynę i pozwoliła jej osunąć się na ziemię. Po stukocie zapinek o podłogę poznała, że musiała upaść koło kanapy. Już nie płakała, ale nadal trzęsła się, po trosze z zimna, po trosze od podsłuchanej rozmowy.
- Został ci jeszcze eliksir Słodkiego Snu? - zapytał Snape, zdejmując swoją pelerynę. - Gdzie?
- W łazience, w szafce...
- Nie, nie kładź się tu tylko idź do sypialni.
Włamania bardzo się przydają, przynajmniej wiem, gdzie co jest.
Duża fiolka z eliksirem była już w połowie opróżniona, więc zanotował sobie w myślach, że będzie musiał przysłać jej nowy. I pewnie parę innych, skoro już o tym mowa.
Kiedy dziewczyna wypiła go do końca, zaczęło ogarniać ją cudowne rozleniwienie i ciepło. Zaczęło się w okolicy brzucha i wolno rozlewało się po całym ciele. Miała wrażenie, jakby zanurzała się w gorącej wodzie. Kiedy ciepło dotarło do czubka głowy poczuła, jak zamykają się jej oczy. Coś delikatnego dotknęło jej szyi i policzka, więc z trudem uchyliła powieki i zobaczyła Snape'a, który poprawiał na niej puszysty koc. Nie zdążyła nic już powiedzieć i zasnęła.
Snape poszedł zrobić sobie herbaty, choć szczerze mówiąc, potrzebował czegoś znacznie mocniejszego. Cóż, będzie musiał się obyć.
Miał tyle spraw do przemyślenia, że nawet nie wiedział od której zacząć. Widok kłębowiska na podłodze sprawił, że zaczął od Granger. Składając pelerynę przypomniał sobie, jak na nią nakrzyczał i zalała go wściekłość na siebie samego.
Dobra, Snape, ty sukinsynu. Zrób to raz, a porządnie, żeby już do tego nie wracać.
W zasadzie już przyzwyczaił się do jej towarzystwa, co było normalne po miesiącu wspólnych kontaktów. Czasami jednak jego cholerny charakter dawał o sobie znać, zupełnie jak dzisiejszego wieczora.
O co właściwie poszło? O to, że go dotknęła? Po pierwsze nie jego, a łanię. Po drugie co z tego, że go dotknęła? Owszem, nie lubił tego. Bycia dotykanym, klepanym
czy też raczej ciągle popychanym i bitym - niewątpliwie z powodu wspomnień z dzieciństwa.
Ale czy wspomnienia, jak parszywe by nie były, mogły być powodem do tego, żeby darł się na tą nieszczęsną dziewczynę za to, że zareagowała zupełnie instynktownie, jak każdy inny w takiej sytuacji?! Wszyscy na świecie mieli coś, czego nie lubieli i jakoś z tym żyli. Czas najwyższy, żeby on też dojrzał i zaczął się zachowywać jak normalny człowiek. Mógł zacząć od tych, którzy byli mu najbliźsi. Od Hermiony Granger, która nie była już, do cholery, jego studentka, tylko jego partnerką.
Tak, partnerką. Jest tak samo w to wplątana, jest w niebezpieczeństwie, nawet większym niż ty. Robi co może, żeby WAS tego wyciągnąć. Tylko dzięki tej JEJ pluskwie wiecie, co się dzieje.
Zaczniesz już jutro. Przeprosisz ją za ten cholerny napad w lesie. I zaczniesz ją traktować odpowiednio. Koniec, kropka.
Kiedy wreszcie rozwiązał ten problem, mógł przejść do innych.
Były dwie, bardzo pilne sprawy. Wspomnienie i permanentny eliksir antykoncepcyjny. Ta druga zdecydowanie ważniejsza - jeśli nie pozbędzie się wspomnienia, załatwią tylko jego. To było tylko jedno życie, w porównaniu do tysiąca kobiet w Wielkiej Brytanii.
Przywołał pergamin, atrament i pióro i zaczął robić listę spraw do załatwienia.
Po czwartej nad ranem lista była bardzo długa, a on zaczynał już być mocno zmęczony. Wpuścił do sypialni rudego kota i rzucił okiem na śpiąca pannę Granger. Przekręciła się na bok, wtuliła w miękki koc i spała oddychając głęboko.
Odnalazł na ścianie mugolski kontakt i zgasił światło, po czym zwinął się na niewielkiej kanapie, z braku koca narzucił na siebie pelerynę i zasnął.
Kiedy Hermiona otworzyła oczy, za oknem było już jasno. Przez chwilę starała się nie ruszać, żeby jeszcze przez chwilę czuć ciepło, miękkość, niemal odurzające poczucie spokoju i rozluźnienia. Było wspaniałe. Gdyby tak mogło być cały czas...
Ale powoli zaczęła sobie przypominać wczorajszy wieczór. Co dziwne, spokój jej nie opuszczał, miała wrażenie, że przygląda się czemuś z oddali, jakby to dotyczyło kogoś innego.
Snape obiecał jej znaleźć sposób na to wszystko. Skoro obiecał, to mogła być pewna, że to zrobi. Ten sam Snape, który trochę wcześniej napomniał ją surowo...
Musiała przyznać, że miał rację. Przecież ona sama nie pozwalała innym bawić się jej włosami, więc czemu on miałby na to pozwalać? Zareagowała instynktownie, dotknęła pięknego zwierzęcia. I tyle. Przecież nie ma żadnych napadów i ochoty dotykania go, kiedy ten siedzi koło niej. Będzie musiała mu to wyjaśnić i przeprosić jeszcze raz.
Przypomniał się jej dotyk jego włosów na policzku i ciepło splecionych palców podczas Rytuału. Wcale nie było nieprzyjemne. Co szokowało w tym to to, że to był on. Człowiek, którego nie lubiała przez wiele lat, którego NIE MOŻNA było lubieć, biorąc pod uwagę jego zachowanie.
Ale jednak dużo się zmieniło od tamtych czasów. Teraz mogła z nim rozmawiać, nie do końca swobodnie, ale miała wrażenie, że za każdym razem jest jej łatwiej.
Co prawda ich relacje można było przyrównać do jazdy kolejką w mugolskim wesołym miasteczku - bywało lepiej i gorzej - z górki i pod górkę. Często na początku ich spotkań był spięty i ... można było powiedzieć, że 'niedotykalski', ale potem miękł i nawet czasami z nim żartowała. Tak, jakby to nie było do końca naturalne i potrzebował trochę czasu na r16;oswojenie sięr17; z nią. Albo wręcz przeciwnie, cały czas próbował nosić maskę obojętności i nieprzystępności, ale stopniowo odsłaniał się.
Może przez wszystkie szkolne lata grał... musiał grać i wszyscy w to uwierzyli? Jeśli tak, to z pewnością częściowo właśnie taki się stał, przejął część tych zachowań jako swoje. Jak to mówią mugole, 'czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość trąci'. Nie będzie mu łatwo się tego pozbyć, ale pewnie w końcu mu się uda. Już mu się udawało - sądząc po jego sposobie bycia przy niej.
Przed oczami stanęła jej nagle scena, jak w parku podszedł do niego pies i Snape go pogłaskał. Bardzo ją to zaskoczyło.
No pewnie, że mógł pogłaskać psa, a co innego miał zrobić, przecież nie pogryźć!
To był ludzki, naturalny gest, ale na swój sposób szokujący w zestawieniu z nim. Nie dlatego, że ON nie miał prawa do takich gestów, ale dlatego, że ona nie była przyzwyczajona do oglądania go w takich sytuacjach.
Zapewne jest jeszcze wiele, które cię zaskoczą, moja droga. To jest człowiek, zwykły człowiek, którego po prostu zaczynasz znać od strony, której do tej pory nie znałaś, i tyle.
Nagle zrozumiała, że swoją drogą nawet chciała poznać. I pomóc mu wrócić do normalności.
Czemu..? zastanowiła się i dokonała następnego odkrycia.
Bo najnormalniej w świecie zaczynasz go lubić.
To ją zaskoczyło, ale tylko trochę.
O wiele bardziej zaskoczył ją widok Snape'a śpiącego na kanapie.
Spał tutaj?! O Merlinie...
Ale nie było się co dziwić. Od niej ani nie mógł się aportować, ani użyć sieci Fiuu. Wiedziała, że czasem używa kominka w Klubie Twórców Eliksirów, ale to było w zupełnie innej dzielnicy, a komunikacja miejska w nocy stanowiła koszmar, już nie mówiąc o tym, że nocą w mugolskim Londynie nie było bezpiecznie. I pewnie by się pogubił.
Szelest otwieranych drzwi go nie obudził, ale mężczyzna poruszył głową i zamruczał coś niezrozumiałego. Hermiona poszła na palcach do łazienki się umyć i przebrać w czyste ubranie, które miała w ręku.
Kiedy wyszła i poszła do kuchni, widocznie już nie spał, bo na jej widok odrzucił okrycie, które okazało się być peleryną i usiadł prosto.
- Dzień dobry, panie profesorze.
- Dzień dobry, panno Granger. Jak się spało?
- Wyśmienicie! I przypuszczam, że o wiele lepiej niż panu - Hermiona weszła do kuchni i odciągnęła grubą zasłonę z okna. - Lepiej by było panu w łóżku, w tym pokoju przy wejściu.
- Nie przejmuj się mną, nie było tak źle. Poza tym przez pół nocy wylegiwał się w nim twój kot - przeciągnął się i wstał.
- Jeśli chce pan się wykąpać, to wyjęłam świeży ręcznik. Zielony - dodała z lekkim uśmiechem. - Leży w łazience, koło umywalki. I szczotka do zębów. Pewnie nie jest pan przyzwyczajony do mugolskich żeli pod prysznic, czy pasty do zębów, ale proszę mi wierzyć, są naprawdę dobre!
- Dziękuję.
W czasie, kiedy Snape się kąpał, ona przygotowała jakieś śniadanie. Wyciągnęła jajka, żeby zrobić jajka na bekonie z pomidorami, szczypiorkiem i pieczarkami. Nie wiedząc, czy mu to wystaczy, wyłożyła na talerzyk parówki wieprzowe, wystawiła dżem truskawkowy i pomarańczowy do tostów i właśnie sięgała po soki owocowe, kiedy owionął ją zapach świeżości i doszły ją słowa wypowiedziane rozbawionym tonem.
- Zaprosiłaś gości, czy sądzisz, że się nagle rozmnożyłem?
- Nie wiem co pan lubi... i ile...
- Upasłabyś tym nawet Hagrida.
Przez jakiś czas jedli w milczeniu. Hermiona zbierała się do przeprosin, Snape również i każde z nich nie do końca wiedziało, jak zacząć.
- Panie profesorze, chciałam pana przeprosić za wczoraj... Naprawdę mi przykro. Nie... nie powinnam... - zacięła się, bo 'nie powinnam pana dotykać' brzmiało strasznie głupio. - Nie myślałam...
Snape miał wielką ochotę potwierdzić, że owszem, widać było, że nie myślała, ale się opamiętał. Uniósł rękę do góry, żeby jej przerwać i zamilkła.
- Nie, to ja ciebie przepraszam. Trochę... przesadziłem. - Zrobił to! Udało mu się!
Hermiona bez mała wytrzeszczyła oczy.
On mnie właśnie PRZEPROSIŁ?!!!
- Chciałam powiedzieć... ja też nie lubię, jak mnie ktoś rusza... Więc wcale się nie dziwię, że to pana zdenerwowało. Ale zareagowałam raczej na widok łani...
- Już dobrze - rzucił krótko.
Hermiona skinęła głową i chwilę zastanawiała się, jak powinna się teraz zachować. Przeprosił ją, powinna jakoś mu za to podziękować...
- Mam nadzieję, że pomimo tego koszmarnego spotkania wczoraj udało się panu dobrze spać - wymyśliła w końcu. Zwykłe 'dziękuję' jakoś wydało się jej nie na miejscu, więc zdecydowała się okazać mu zainteresowanie.
- Nie spałem za długo. Część nocy zajęło mi zaplanowanie, co teraz powinniśmy zrobić.
- I... co pan zaplanował?
- Przede wszystkim musimy jakoś zdobyć ten cholerny eliksir. Muszę zobaczyć co tam jest.
Hermiona zamieszała herbatę i dla odmiany wrzuciła do niej plasterek cytryny. Spojrzała na niego z wielką nadzieją.
- Myśli pan, że można zrobić na to jakieś antidotum?
- Antidotum, w ostateczności eliksir łagodzący skutki... cokolwiek, co zadziała. Wpierw będę musiał rozdzielić składniki i odkryć czym są. Dopiero wtedy może uda mi się zrobić antidotum.
Snape wyglądał na zmartwionego. Być może faktycznie to było strasznie skomplikowane.
- A może by po prostu coś dodać do tego eliksiru, żeby go zepsuć? Wciąż pamiętam jakie to łatwe - powiedziała troszkę sarkastycznie Hermiona.
- Zepsuć...? Niezły pomysł, ale do tego nadal muszę wiedzieć, co tam jest. Eliksir wcale nie tak łatwo zepsuć, jakby się wydawało - uśmiechnął się lekko, przekrzywiając głowę i patrząc na nią ironicznie. - Choć niektórzy mają do tego wyjątkowy talent...
Przypomniał sobie Longbotoma. Gdyby przyznawać oceny za spieprzenie eliksirów, z całą pewnością prawie za każdym razem dostawałby Wybitny. Prawie, bo czasem panna Granger szeptała mu wskazówki. Choć nawet wtedy często eliksir tylko wyglądał na zrobiony poprawnie...
Tylko wyglądał na zrobiony poprawnie... tylko wyglądał...
Nagle go olśniło. Nie chodziło o to, żeby znaleźć antidotum albo wymyśleć eliksir osłabiający na to, co Norris zamierzał podać. Należało po prostu nie pozwolić mu podać czegoś, co działa! Wystarczyło po prostu zrobić eliksir, który wyglądał identycznie do ich eliksiru, ale który po prostu nie miał działać! Wtedy mogli podawać go do woli!
Kiedy podniósł głowę, uśmiechał się. Hermione zalało nagle uczucie nadziei. Musiał coś wymyśleć!
- Znalazł pan jakieś antidotum? Nie mając żadnej próbki?
- Nie będziemy potrzebować żadnego antidotum. Bo nie będzie żadnego eliksiru...
W paru słowach wyjaśnił jej, o co chodzi i Hermiona, cała rozpromieniona, zerwała się na równe nogi z radości.
- Yes, yes, yes!!!!
To była bardzo dobra nowina, ale Snape musiał sprowadzić ją na ziemię.
- Z tym, że, jak słyszałaś, ich eliksir działa tylko przez parę dni, więc z pewnością będą go często warzyć. I za każdym razem trzeba będzie go podmieniać.
- Mam przepustkę do Wydziału Badawczego w Św. Mungu i czasami tam bywam z uwagi na PRZPEC. Wiem gdzie Watkins ma swoje laboratorium. Mogę się tam pokazywać, nawet oficjalnie. A czasem zakradać. Ale musimy wiedzieć, kiedy uwarzą nową partię...
- Znasz tam kogoś, do kogo masz absolutne zaufanie?
Hermiona zastanowiła się i po chwili potrząsnęła ze smutkiem głową.
- Znam wiele osób, ale to są luźne znajomości. W żadnym wypadku nie powierzyłabym im takiej sprawy.
Snape zasępił się. Skończył już jeść przedziwną mieszaninę, która mu bardzo smakowała, więc odsunął się od stołu.
- A pan? Zna pan tam kogoś kto by się nadawał? Wie pan co, może pójdziemy do salonu, bo ten, co wymyślił te krzesła, na pewno nie robił tego pod kątem używania. - Wstała, rzuciła krytyczne spojrzenie na krzesła z idealnie prostym oparciem i wyprofilowanym siedzeniem, co sprawiało, że krzesło zdążyło jej wejść lepiej nie mówić gdzie, i dodała. - Z estetyką pewnie też nie miał nic wspólnego.
Snape zgodził się z nią zupełnie. Różdżką odesłała brudne talerze i sztućce do zlewu i rzuciła zaklęcie, żeby same się myły.
- Sąsiędzi cię nie podgladają? Pewnie spodobałby im się pomysł samozmywajacych się naczyń.
- Na wszelki wypadek właśnie dlatego mam takie grube białe firanki i wieczorem zawsze zasłaniam okna w kuchni i salonie. Ale oni też już wymyślili sposób na zmywanie naczyń. To coś nazywa się zmywarka. Takie pudło, do którego wkładają wszystko, co brudne, zamykają i to się samo myje - odparła Hermiona, na co uniósł dość sceptycznie jedną brew. Schowała do lodówki pozostałości po jedzeniu. - Chce pan jeszcze herbaty? Albo kawy?
- Kawa mi się przyda, choć jeszcze bardziej przydałaby się Ognista Whisky. Tego, jak sądzę, nie masz?
Podczas, kiedy dziewczyna robiła kawę dla nich obojga, Snape usiadł na kanapie i zaczął sobie przypominać wszystkich, których znał w Klinice. Nie było tego dużo.
- Znam dwóch sensownych Uzdrowicieli z pierwszego piętra, na którym leżałem i asystenta Naczelnego Uzdrowiciela. W ciągu tego roku robiłem im sporo eliksirów, które były zbyt skomplikowane albo zbyt niebezpieczne do przygotowania przez nich samych.
- Watkins ma swoje laboratorium na parterze, na tyłach Kliniki. Oddział kobiecy jest na drugim. Pojęcia nie mam co jest na innych piętrach i czy Norris nie planuje otworzyć jakiegoś nowego do swoich...
Nagle zesztywniała i oczy gwałtownie jej się rozszerzyły, bo przypomniała sobie wczorajszą dyskusję.
- Boże jedyny... Oni nawet ich nie przetestowali... Po prostu wymyślili coś i ... przecież to coś może zabić!
Snape'a przeszedł dreszcz.
Cholera, faktycznie! Kolejny powód, żeby zabić sukinsyna. I kolejny powód, żeby zacząć właśnie od tej sprawy, wspomnienie może poczekać.
- Tym bardziej musimy podmienić eliksir zanim go zaaplikują jakiejkolwiek kobiecie. Porozmawiam z tymi dwoma z pierwszego i z asystentem Naczelnego. Jutro... nie dam rady, ale we wtorek. Musimy zorganizować SUMY i OWUTEMY i jest z tym trochę roboty - wyjaśnił. - Ale poproszę Minerwę... profesor McGonagall, żeby zajęła się wszystkim, czym tylko może. Póki co, nic więcej nie wymyślimy.
- Dobrze. Co dalej? Co ze wspomnieniem ze Stirling? - dziewczyna posłusznie zmieniła temat.
- Wspomnienie może poczekać. Po pierwsze muszą obsadzić swoimi DPPC, dopiero potem się zainteresują moją osobą. Mogę przez parę dni zwlekać, przekładać spotkania...
- Mamy co najwyżej tydzień. W ciągu tego tygodnia musimy jakoś pozbyć się tego wspomnienia. Potem może być już za późno - zaprotestowała.
- Z cała pewnością nie możemy się go pozbyć, bo wtedy odkryją, że ktoś o nich wie. I wtedy dopiero może zacząć być bardzo źle.
- No to je podmienić, nie wiem..! Cokolwiek, ale przecież nie możemy czekać!
- Już ci mówiłem, że na to mam czas. W tej chwili ważniejsze jest, żeby nie dopadli ciebie i nie napoili tym ich eliksirem! Albo od tego umrzesz, albo możesz pożegnać się z marzeniem o posiadaniu dzieci!
Przez chwilę patrzyli sobie w oczy. Snape wyglądał na trochę rozzłoszczonego.
On przedkłada moje bezpieczeństwo nad swoje... Uparł się i za nic w świecie nie zmieni zdania. Osioł. Trudno, skoro on zajmuje się 'mna', to ja muszę zająć się 'nim'. Zobaczymy kto jest lepszy...
Tą determinację miała wyraźnie wypisaną na twarzy.
- Nie muszę używać legilimencji, żeby wiedzieć co właśnie sobie wykombinowałaś - powiedział niezadowolonym tonem.
- JESZCZE nic nie wykombinowałam, ale dobrze pan zgadł. Nie zamierzam przestać.
- Dam sobie radę sam - wymsknęło mu się zupełnie odruchowo.
Hermiona podniosła do góry rękę i postukała się w pierścionek.
- Mowy nie ma. Składaliśmy przysięgę, że będziemy się nawzajem chronić i zamierzam to zrobić.
Chwilę jeszcze patrzyli na siebie, oboje z wyrazem mniejszej lub większej dezaprobaty, kiedy nagle w kominku buchnęły zielone płomienie i rozległ się głos Harry'ego.
- Hermiona? Jesteś tam? Mogę wpaść?
Oboje podskoczyli.
- Niech pan się schowa, gdziekolwiek! W mojej sypialni albo w pokoju gościnnym...!
- Lepiej wymyśl coś, żeby tu nie przychodził!
- Ale co?!
- Liczę na twoją kreatywność! Przez parę lat jakoś ci jej nie brakowało...
Snape wyszedł szybko do jej sypialni i zamknął drzwi, a Hermiona rzuciła zaklęcie, które otwierało Sieć Fiuu.
- Harry? Jestem, ale... właśnie wychodzę... - to było jedyne, co jej przyszło do głowy w tak krótkim czasie.
W zielonych płomieniach pojawiła się głowa jej przyjaciela.
- Merlinie, Miona, ale się cieszę, że cię widzę! Ostatnio prawie nigdy nie można zastać cię w domu!
- Wiem, wiem... obiecuję się poprawić...
Hermiona wstała z kanapy, jakby zbierała się do wyjścia i wzięła do ręki swoją pelerynę. Harry rzucił na nią okiem, potem jego spojrzenie osunęło się na duże, czarne buty. Na twarzy pojawił się wyraz zaskoczenia.
- Przepraszam, że przeszkadzam...
- Przestań, wcale nie przeszkadzasz...
- Chciałem tylko zapytać, czy nie masz paru jajek? Bo mi właśnie wyszły, Stworka nie ma, a ja mam właśnie lenia i nie chce mi się iść na zakupy...
- Jasne, już ci przynoszę. Ile chcesz?
- Cztery wystarczą.
Podczas, gdy Hermiona poszła do kuchni, Harry przyglądał się badawczo butom, ale prócz faktu, że już na pierwszy rzut oka było widać, że są męskie, nic innego nie przychodziło mu do głowy. Naturalnie z wyjątkiem tego, że Hermiona wyraźnie nie chciała, żeby Harry GO zobaczyła. Zerknął na stolik i zobaczył dwie filiżanki.
Dziewczyna wróciła z jajkami, włożyła ręce w płomienie i podała je chłopakowi.
- Dzięki wielkie. Wpadnij do mnie w przyszły weekend, co? Dawno się już nie widzieliśmy.
- Dzięki za zaproszenie. Zobaczę czy dam radę i dam ci znać.
Hermiona wstała, więc Harry uśmiechnął się na pożegnanie.
- Dziękuję jeszcze raz. Miłego dnia! - mrugnął domyślnie okiem.
I znikł. Po chwili znikły również płomienie. Hermiona wzruszyła ramionami i zawołała na Snape'a.
- Może pan już wyjść!
Na szczęście wizyta Harry'ego przerwała ich rozmowę na temat wspomnienia.
- Spróbuje skontaktować się z... kimś, który już wiele lat temu zszedł do podziemia. Taki ciemny charakter. Za dawnych czasów korzystałem często z jego usług. Może i teraz się przydadzą. Nie pytaj, niektórych rzeczy lepiej nie wiedzieć - powiedział szybko na widok jej pytającej miny.
- Yyyy... dobrze. Pan to wszystko ma załatwić, a co JA mogę zrobić? Mam wrażenie, że do niczego się nie przydaję...
- Po pierwsze myślę, że czas porozmawiać poważnie z profesorem Dumbledorem... Prawie wszystko kreci się dookoła Ministerstwa, może on będzie nam mógł pomóc. Po drugie weź sobie wolny piątek. I nastaw się na daleką podróż...
Hermiona poruszyła się niespokojnie .
Daleką podróż? Co on ma na myśli??
- Pamiętasz, jak któryś z nich mówił o Bensonie? O tym, że ma fiszki na każdego? I tym jakimś Legrandem? Myślę, że będzie dobrze, jak my też będziemy mieli do nich dostęp...
Nie chciał jej straszyć bardziej, więc nie dodał, że przy okazji będzie trzeba zacząć rozglądać się za pomocą z zewnątrz.
- Pogadaj sobie dziś z twoją pluskwą, spisz wszystkie fakty i prześlij mi je. Albo nie, daj je mojej sowie. Jak tylko dotrę do Hogwartu, to ją do ciebie wyślę.
Uwielbiam to!! Uwielbiam, jak mówi o pluskwie tak, jakby ona żyła!!
- Tylko niech da jej pan coś jeść, bo chyba ją pan głodzi... W każdym razie za każdym razem jak tu była, to żarła jak świnia...
Snape pokiwał głową.
- Jest zaradna jak jej pan, skoro może jeść u kogoś, to po co ma jeść u siebie w domu?
Oboje uśmiechnęli się, Hermiona bardziej niż on. Widocznie potrzebował trochę czasu na nauczenie się jak się uśmiechać. Ubrał się szybko i podszedł do drzwi.
- Spisz mi wszystko i idź spać. Przyda ci się. Do zobaczenia.
- Do widzenia, panie profesorze...
Hermiona zamknęła za nim drzwi i westchnęła.
Poniedziałek, 1.06
Ron, który wyjątkowo nie miał dziś żadnych porannych zajęć, był jeszcze w domu. Arthur za chwilę powinien przyjść na obiad, który był już ugotowany. Zapach aromatyczniej zupy cebulowej rozszedł się już po całym domu, gulasz bulgotał w niewielkim kociołku, a sałatka z rzepy stała gotowa na stole.
Molly Wesley położyła na kuchni ścierkę i usiadła ciężko w dużym fotelu. Miała jeszcze trochę czasu, więc postanowiła poczytać Proroka, którego Errol przyniósł dziś rano.
Na pierwszej stronie zobaczyła napisane wielkimi literami:
Pośmiertna zemsta Lorda Voldemorta trafia w kobiety i dzieci!
Ściągając brwi i zaciskając odruchowo różdżkę w ręku, czytała dalej.
Rok po obaleniu potęgi i śmierci Lorda Voldemorta nadal borykamy się ze zgubnymi skutkami jego władzy. Okazało się, że ten szalony czarnoksiężnik liczył się z porażką i przed odejściem rzucił na cały czarodziejski świat klątwę, tym razem wycelowaną w kobiety.
Działanie klątwy nie jest jeszcze do końca wyjaśnione, ale z dokonanych analiz wynika, że wpływa ona na każdą kolejną ciążę. Inaczej mówiąc posiadanie więcej niż jednego dziecka obarczone jest poważnym ryzykiem dla zdrowia i życia zarówno dziecka, jak i matki.
'Zaczęliśmy analizować wyniki ciężkiego niedorozwoju noworodków i nasilające się przypadki zgonów okołoporodowych. Statystyki dostarczone z Kliniki są zastraszające' - powiedział nam David Snodin, asystent
Rudolfa Briggsa, szefa Departamentu Populacji. 'Jednocześnie połączenie ich ze statystykami śmiertelności kobiet naprowadziło nas na pewien trop, który w tej chwili cały czas sprawdzamy. Nie mogę sobie na razie pozwolić na jakąś oficjalną deklarację, na to oczywiście przyjdzie czas, ale można powiedzieć, że te przypadki są ze sobą połączone'.
Zaobserwowaliśmy drastyczny wzrost zgonów w czasie ostatnich kilku miesięcy. Z 2% procent w zeszłym roku wzrósł do 60%, podczas gdy ilość narodzin wyraźnie zmalała.
Prorok dotarł do Katelyn Gordon, Uzdrowicielki na Oddziale Kobiecym w Klinice Św. Munga, która opracowuje dane i wysyła je do Departamentu Populacji. Pani Gordon potwierdziła nam oszałamiające nowiny, przy okazji odsłaniając trochę szczegółów.
'Codziennie zgłaszają się do nas przyszłe mamy, którym zapewniamy niezbędną opiekę, aż do narodzin dziecka. Problem wydaje się dotyczyć tylko i wyłącznie kobiet, które są w drugiej i kolejnych ciążach'.
Uzdrowicielka Gordon, zapytana o rodzaj powikłań, powiedziała: 'Dużo dzieci rodzi się z bardzo poważnymi wadami układu oddechowego i układu krążenia. W większości przypadków w ciągu kilku dni dochodzi do ich zgonu, niezależnie od pomocy, którą staramy się im zapewnić. Inne cierpią na rozmaite deformacje czaszki i kończyn. W tej chwili obserwujemy te dzieci, które urodziły się bez powyższych problemów, niestety pierwsze wyniki wskazują na zaawansowane upośledzenie umysłowe.'
Czy ciąża niesie ze sobą ryzyko zagrożenia życia matki? zadał pytanie nasz reporter. Uzdrowicielka Gordon potwierdziła ten fakt. 'Analiza przypadków z ostatnich trzech miesięcy pokazuje, że najczęstszą przyczyną umieralności kobiet są krwotoki łożyskowe. Innym powodem są zatory i nadciśnienie. Do bardzo rzadkich należy pęknięcie macicy.'
W tej chwili trwają szczegółowe badania nad powodem, dla którego problem dotyczy wieloródek. Zapytany o wyniki, Samuel Dunbar, specjalizujący się od lat w analizach zaklęć i ich wpływu na organizm ludzki, wyjaśnił nam:
'Wydaje się, że w czasie pierwszej ciąży w części czołowej mózgu kobiety zachodzą pewne zmiany strukturalne. Nie będę wdawał się w szczegóły, niewątpliwie trudne do zrozumienia dla większej części czytelników, ale powiem, że są one całkiem naturalne i niezbędne w celu przygotowania kobiety do macierzyństwa. Pozwalają skupić się przyszłej matce praktycznie tylko i wyłączanie na jej dziecku. To dlatego przyszli ojcowie często narzekają, że już nie można z żoną porozmawiać na żaden inny temat. Zmiany te zachodzą przez cały okres ciąży i najsilniejsze są właśnie zaraz po porodzie.
W ten sposób dochodzimy do Lorda Voldemorta. Świeżo zmieniony mózg jest bardzo podatny na wszelkie uroki i klątwy. Im cięższa jest klątwa, tym bardziej dotknięty jest mózg.
Nasze badania wskazują, że klątwa, którą użył Lord Voldemort była niezwyklej mocy. Niewątpliwie dotknęła wszystkie kobiety po porodzie, ale wydaje się, że niektóre bardziej niż inne'.
Uzdrowicielka Gordon jest wstrząśnięta. 'Mam trójkę wspaniałych dzieci i nie wyobrażam sobie świata bez nich. W tej sytuacji jednak odradzałabym decydowanie się na kolejne dziecko. Przynajmniej do czasu, kiedy uda nam się rozwiązać problem i życie kobiet nie będzie już w niebezpieczeństwie'.
Prorok dowiedział się, że Klinika planuje przeprowadzenie masowych badań w celu określenia stopnia zmian płatu czołowego. Być może pozwoli to szybciej wynaleźć przeciwzaklęcie. Do tego czasu będzie można łatwiej określić stopień ryzyka, na które narażone są poszczególne kobiety.
Miejmy nadzieję, że problem zostanie szybko rozwiązany, jako że zagrożone jest istnienie całej czarodziejskiej społeczności!
Molly przycisnęła na chwilę gazetę do piersi czując, jak serce zaczyna bić jej szybciej. Będzie trzeba natychmiast powiadomić Billa i Fleur, jeśli jeszcze nie wiedzą! Niech na razie nie planują kolejnego dziecka!
Kiedy Arthur przyszedł do domu, jego żona bez mała rzuciła się na niego, podtykając mu pod nos gazetę.
- Czytałeś?! Merlinie, to strasznie! Trzeba natychmiast ...
- Porozmawiać z Billem - dokończył szybko Arthur, - Już z nim rozmawiałem.
- Kiedy?! Przecież artykuł dopiero co się pokazał?! Nie czytasz chyba gazet w pracy?! - zapytała podejrzliwie Molly.
Arthur ściągnął przez głowę szatę i niezbyt elegancko rzucił ją na oparcie innego fotela. Molly popatrzyła na to złym okiem, ale zaaferowana artykułem, postanowiła zająć się tym później.
- Kochanie, nie czytam gazet w pracy, ale ten artykuł wywołał takie zamieszanie, że od rana nie ma osoby w Ministerstwie, która by o tym nie rozmawiała. Jest sporo ciężarnych, które mają już przynajmniej jedno dziecko i większość natychmiast zamówiła wizytę w Św. Mungu!
- Nie sądziłam... To straszne, że ten piekielnik ciągle ma wpływ na nasze życie! Rok później, a my nadal nie możemy normalnie żyć...
Po chwili Molly trochę się uspokoiła i wreszcie mogła zająć niektórymi ważnymi sprawami.
- A teraz, Arthurze, powiesisz swoją szatę porządnie na wieszaku! Jak nie, to całe następne prasowanie będzie twoje!
Arthur czym prędzej odwiesił ją i wygładził materiał.
Tak jak powiedział Arthur, tego dnia zapanowało zamieszanie. Na już i tak normalnie zatłoczonej izbie przyjęć, tym razem panował straszny rozgardiasz z powodu nagłego szturmu kobiet z większymi i małymi brzuchami. Panował zgiełk - ciągle wybuchały kłótnie między chorymi, którzy przyszli tu z różnymi urazami i przyszłymi mamami. Nikt nie chciał czekać za długo, przepuścić swoją kolejkę i zarazem każdy chciał był obsłużony jak najszybciej. Niektórzy starali się pójść na skróty, idąc natychmiast do punktu informacyjnego. Pulchna blondynka, coraz bardziej wkurzona, udzielała wskazówek coraz mniej uprzejmym tonem. Wyraźnie zdenerwowany personel nie mógł nawet przejść między przepychającymi się przybyłymi. Hałas z chwili na chwilę był coraz większy.
- Ta pani tu nie stała! - krzyknął głośno starszy pan, który co jakiś czas pojawiał się i znikał, rozpływając się cicho w powietrzu. Właśnie pojawił się na nowo i odkrył, że przed nim stoi brzuchata pani, której wcześniej w ogóle nie widział.
- On też nie! - zawołała ta jeszcze głośniej.
- Stałem, stałem, tylko musiałem na chwilę zniknąć!
- To już nie mój problem!
Nagle do izby przyjęć wpadł rozjuszony zastępca Naczelnego Uzdrowiciela, Siergiej Yakovlev. Bardzo autorytatywny i jeszcze bardziej postawny. W jednej chwili zrozumiał, że nie uda mu się opanować dzikiego zamieszania bez ... ODROBINY stanowczości.
- Ciężarówki na lewo!!!!! Chorzy na prawo!!!!! Małe dzieci tu do przodu!!!! Reporterzy PASZŁA WON!!! - wydarł się i nagle zapadła błogosławiona cisza. - Jak nie, to wywalę was stąd wszystkich na zbity pysk, zamknę drzwi i będziecie czekać u mugoli do jutra!!!!!
Na krótki czas zapanował spokój, ale nie potrwało to długo...
Wtorek, 2.06
We wtorek było jeszcze gorzej, bo w Żonglerze ukazał się artykuł dementujący wiadomości z poprzedniego dnia.
Lovegood wyraźnie stwierdzał, że zaprezentowane ubiegłego dnia wyniki są nieprawdziwe.
'Ilość zgonów i różnego rodzaju niedorozwoju są wyssane z palca! Na dzień dzisiejszy nie odnotowano żadnych, powtarzam ŻADNYCH zmian ilości ciąży zwiększonego ryzyka, trudnych porodów i komplikacji poporodowych!'
Trochę dalej w artykule pisało:
'Ostatnie zmiany w obsadzie redaktorskiej w Proroku budzą głębokie zaniepokojenie. Nie wiadomo, co to za szopka, ale z pewnością były to poważne błędy w castingu!'
Koniec artykułu był jeszcze bardziej niepokojący.
'Samuel Dunbar odmówił komentarzy zamykając nam drzwi przed nosem.
Mimo wielu poszukiwań w Św. Mungu, nie udało nam się nawet trafić na ślad Uzdrowicielki Gordon. Sprawdziliśmy w Wydziale Personalnym Kliniki i okazało się, że taka osoba nigdy tam nie pracowała. Szukaliśmy też po Ambulatoriach i w Hogwarcie, ale wydaje się, że
Katelyn Gordon tak naprawdę... nigdy nie istniała.
Prorok Codzienny przeprowadza wywiad z nieistniejącymi osobami, a potem twierdzi, że to ja jestem mało wiarygodny, bo widzę chrapaki krętorogie!'
- Ksenia poniosło... - powiedział Augustus Black, nowy Szef Urzędu Magicznej Informacji, odkładając gazetę na biurko Petera Norrisa. - Co z nim robimy?
Norris zasępił się.
- Nic. Na razie. Graj na zwłokę.
- Ale przecież COŚ musimy napisać...!
- Wymyśl coś, to ty jesteś szefem tego Wydziału. Tylko to ma być coś wiarygodnego. I pospiesz się - warknął.
Black wydawał się być zupełnie oszołomiony.
Może potrzebuje czasu, żeby zrozumieć... Norris postanowił się zlitować nad nim pierwszy i ostatni raz.
- Wypuść jutro jakiś artykuł o trochę zawyżonych, błędnych danych statystycznych, ale nic nie wspominaj o Uzdrowicielce Gordon...
- Już następnego dnia Lovegood zedrze nam skórę z dupy... Jak nie Gordon, to kto to był?
- To będzie dopiero w czwartek. A my jutro mianujemy nowego Szefa DPPC. W czwartek będziesz mógł napisać, że Naczelny Św. Munga sam udzielił tego wywiadu i pragnąc chronić jego prywatność, Prorok podał fałszywe imię i nazwisko.
- Naczelny?! Jak chce pan go do tego zmusić?!!
- Ja go nie zmuszę... - uśmiechnął się wrednie. - Od czwartku będziemy mogli zacząć rzucać Imperiusa...
Środa, 3.06
Harry tak dopominał się o wizytę, że w środę Hermiona 'wzięła wolne popołudnie', jak nazywała w żartach z rodzicami fakt skończenia pracy o piątej i fiuknęła prosto na Grimmauld Place.
Harry siedział przy stole i pisał coś na samym końcu długiego na pięć stóp pergaminu. Na widok przyjaciółki odłożył pospieszenie pióro i uściskał ją serdecznie.
- Merlinie, wreszcie! Już myślałem, że się na mnie obraziłaś!
- Czemu miałabym się na ciebie obrazić? - Hermiona tak się zdziwiła, że aż przestała go klepać po plecach.
- No wiesz... - Harry nie bardzo wiedział, jak jej to powiedzieć. Zaczął przypuszczać, że miała mu trochę za złe, że nie upilnował Rona. - Tak sobie bredziłem.
- Jeśli kiedyś się na ciebie obrażę, dowiesz się o tym pierwszy!
- Rąbniesz mnie tak, jak kiedyś Malfoya? - zaśmiał się Harry i oboje usiedli przy stole.
- Ale mnie wtedy poniosło!- Hermiona również roześmiała się wesoło.
- Miałaś niezłego cela. Ale proszę, nie rozkwaszaj mi nosa. Wystarczy mi już blizna na czole.
Oboje na nowo wybuchnęli śmiechem i w tym momencie podbiegł do nich Stworek kłaniając się do pasa i przez dłuższą chwilę nie mogli się od niego opędzić. W końcu Hermiona dostała herbatę z cytryną, ciastko czekoladowe, zaś Harry dużą szklankę piwa kremowego i skrzat dał im wreszcie spokój.
- Dziękuję ci bardzo, Stworku - powiedziała Hermiona z szerokim uśmiechem.
Harry stuknął szklanką w filiżankę przyjaciółki.
- No to jak, co tam u ciebie słychać? Szefowo?
Hermiona zaczęła opowiadać starając się eksponować raczej anegdotyczną stronę nowej pracy, mając nadzieję, że Harry zajmie się tym i przestanie się dopytywać o niektóre szczegóły.
- Aylin... Aylin... Black.- Harry przez chwilę szukał w pamięci czy kiedyś Syriusz mówił mu o kimś z rodziny, który ożenił się, albo planował ożenić z dziewczyną o takim imieniu, ale nic mu się nie przypominało. - Niezła jest. Może faktycznie kiedyś nazywała się Goyle.
- Uwierzysz, że wczoraj mówiła mi o czasownikach w formie żeńskiej?
Oboje zachichotali radośnie i Hermiona postanowiła zmienić temat.
- A co tam u ciebie słychać?
Chłopak wskazał ręką pergaminy i książki zawalające cały stół.
- Za chwilę mam egzaminy, to już ostatnie dni na powtórki. I wiesz, w tym roku nie ma Hermiony, która opracowałaby mi konspekt... - uśmiechnął się i dodał poważniej. - Więc kuję cały czas i już mam dość.
- Przecież cały czas się uczyliście, więc powinieneś teraz po prostu wszystko sobie przypomnieć?
- Nie przesadzajmy, aż tak bardzo to nie uczyliśmy. Tylko trochę.
Hermiona już chciała zaprotestować, kiedy nagle dotarło do niej, że 'weekendy' czy 'wieczory u Harry'ego' Ron spędzał najwyraźniej w łóżku z tamtą blondynką.
- Szczerze mówiąc, to tak trochę dziwnie uczyć się do egzaminów bez ciebie - dorzucił Harry, nie zwróciwszy uwagi na jej zakłopotanie.
Hermionie nagle przyszło do głowy, że to świetna okazja, żeby napomknąć Harry'emu o OWUTEMACH. Zaczęła już o tym mówić w pracy i było całkiem możliwe, że Harry usłyszałby o tym od kogoś innego.
I wtedy zacząłby już zupełnie panikować, że się na niego obraziłam!
- Wiesz, od jakiegoś czasu o tym myślałam i doszłam do wniosku, że jednak spróbuję zdawać OWUTEMY. W przyszłym roku. Może się okazać, że wiecznie nie będę pracować w Ministerstwie. Nie wiem co mogłabym robić. Może mogłabym pójść na jakąś czarodziejską uczelnię, tak jak ty? Albo szukać jakiejś innej pracy... Pojęcia nie mam, ale może kiedyś będę potrzebować dyplomu ukończenia Hogwartu. Więc póki jeszcze pamiętam coś ze szkoły...
- Nie rozumiem. Chcesz wrócić do szkoły?
- Nie, zdawać egzaminy jako kandydat z zewnątrz.
- Ale przecież będziesz musiała nauczyć się całego programu z siódmej klasy...
- Och, do niektórych przedmiotów wystarczą mi książki. A niektóre inne... jutro będę miała okazję przedyskutować wszystko z profesor McGonagall.
- Będziesz jutro w Hogwarcie? - Harry'emu oczy aż się zaświeciły na samą myśl. Choć pewnie bardziej chodziło mu o zobaczenie się z Ginny, niż z Opiekunką Gryffindoru.
Hermiona uśmiechnęła się patrząc na niego.
- Tak. I poprosiłam o pozwolenie widzenia się z naszą kochaną rudowłosą!
Chłopak pokręcił głową i westchnął ciężko.
- Ale ci dobrze... Nawet nie wiesz, jak bym chciał ją zobaczyć...
- Został wam już tylko miesiąc, Harry... - powiedziała łagodnie i położyła mu rękę na ramieniu. - Domyślam się, że jest wam ciężko, ale zobaczysz, ten czas szybko zleci. Oboje macie egzaminy do zdania, więc będziecie zajęci. A potem będziecie już zawsze mogli być razem...
Harry zapatrzył się w ogień.
- Jak zwykle masz rację, Miona... Ale czasami właśnie końcówka jest najcięższa... Chciałbym się położyć i obudzić się za miesiąc na Kings Cross.
- A co będziecie robić, jak już Ginny wróci ze szkoły? Zamieszkacie tutaj? Czy przeniesiecie się do Nory?
- Ja będę tutaj... A Ginny pewnie będzie mieszkać w Norze, ale będziemy mogli się codziennie widywać. I może nawet będzie trochę pomieszkiwać ze mną. Dopóki wiesz... nie będziemy razem oficjalnie...
- Chcecie się pobrać?
- Chciałbym... Kocham ją tak, że czasami mam wrażenie, że oszaleję - Harry zacisnął mocno pięści. - Ale myślę, że warto, żebyśmy pobyli jakiś czas razem i... poznali się bardziej.
- Myślę, że to bardzo dobra decyzja - powiedziała poważnie Hermiona. - Jesteście młodzi i macie jeszcze czas. Warto sprawdzić, jak będzie się wam żyło razem, w takim prawdziwym życiu.
Harry skinął głową nie komentując tego, co powiedziała. Czy raczej, co chciała mu dać do zrozumienia. I nagle poczuł się lepiej. Czym było czekanie miesiąc wiedząc, że miał na co czekać, w porównaniu do tego, jak musiała czuć się Hermiona? To on powinien ją pocieszać, a nie ona jego!
Przyjaciółka patrzyła na niego z lekko smutnym uśmiechem. Zaczął gorączkowo myśleć, jakby tu ją zająć czymś, rozweselić... Ach...!
- Hermiono, mogę cię o coś prosić? Możesz rzucić okiem na perfumy, które kupiłem Ginny? Wiesz mniej więcej co ona lubi...
- Oczywiście, Harry! Co za pytanie... - odparła Hermiona i smutek zniknął z jej twarzy. - Co to za okazja? - zawołała za nim głośniej, bo wyszedł z kuchni na schody.
- Skończenie Hogwartu! - odkrzyknął.
Po chwili wrócił z paroma malutkimi, kolorowymi buteleczkami. Już prawie dochodził do stołu, kiedy jedna z nich wysunęła mu się z ręki i spadła na kamienną podłogę, tuż pod stopami Hermiony, roztrzaskując się w drobny mak. Dziewczyna nawet nie miała szans zareagować. Natychmiast po kuchni rozszedł się mocny, kwiatowy zapach.
- O kurcze! - zawołał chłopak i machnął ze złością różdżką, żeby pozbyć się szkła. - Ale ze mnie oferma! Wczoraj poleciały mi talerze, dziś perfumy... Chyba będę musiał rzucać na wszystko zaklęcie nietłuczące! - mówił, a Hermiona wpatrywała się w ziemię, próbując uchwycić jakąś myśl, która błysnęła jej w głowie i znikła.
Na nic... miała wrażenie, jakby to było ważne, bardzo ważne, ale nie widziała tego. Zupełnie jak czasami budziła się i wiedziała, że jej się coś śniło, ale nie była w stanie powiedzieć, co to było, miała tylko poczucie, że COŚ się śniło. Z tym, że to coś musiało być ważne...
- ... pozwoliłem mu na to!
- Harry... - zatrzymała go w pół słowa. - Powtórz, co mówiłeś wcześniej...
- O czym... To o talerzach? Czy to, że jestem ciamajda?
Talerze... perfumy... wszystko tłucze... rzucić zaklęcie nietłuczące... nietłuczące?! Zaklęcie!!!
Hermiona zerwała się i krzycząc 'Mam to!!!! Poczekaj, lecę do biblioteki!!!' pobiegła na dół.
- Jasne, a gdzie indziej mogłabyś lecieć tak zaaferowana - zaśmiał się chłopak i machnięciem różdżki usunął ładny, ale zdecydowanie zbyt intensywny zapach.
W bibliotece książek było sporo. A ona nie pamiętała, gdzie była księga z wrednymi zaklęciami. Nie znała jej nazwy, więc nie mogła jej przywołać. Zaczęła przeglądać pobieżnie grzbiety szukając cienkiej, czarno-bordowej książeczki ze złotymi napisami na okładce. Znalazła ją na trzeciej półce. Pamiętała ją doskonale, to było dokładnie to, czego potrzebowała!
- Harry, jesteś genialny! - oznajmiła radośnie, wchodząc do kuchni z książką w ręku. - Muszę ci ją ukraść i nie pytaj proszę, co to za książka...
- Z biblioteki? Bierz i nie pytaj. Jeśli nie była mi potrzebna do tej pory, to nie sądzę, żebym nagle odczuł boleśnie jej stratę.
- Muszę lecieć. Muszę...
- Nigdzie nie pójdziesz, dopóki nie powąchasz tych perfum co zostały! - zaoponował, podając jej ocalałą buteleczkę.
Dziewczyna usiadła na brzegu krzesła, zdjęła korek i powąchała. Miały mocny waniliowy zapach. Ona nie gustowała w takich, ale wiedziała, że Ginny się podobają. Skinęła aprobująco głową.
- Na pewno jej się spodobają. Są trochę podobne do tych, co ostatnio używała - powiedziała szybko. - Pomóc ci je zapakować? Bo jak tak dalej pójdzie, to żeby się uperfumować, Ginny będzie musiała tarzać się po podłodze...
Harry parsknął śmiechem, potrząsnął głową i popchnął ją dla żartów w kierunku kominka.
- Dam sobie rady. Widzę, że dokonałaś jakiegoś epokowego odkrycia i się spieszysz. I tylko nie zgub tej drogocennej książki gdzieś po drodze!
Hermiona porwała książkę, uściskała go i spiesznie nasypała proszku do kominka. Kiedy buchnęły zielone płomienie, wymruczała hasło otwierające kominek z jej strony i śmignęła do siebie. Wychodząc wpadła na kota. Osunęła się przed nim na kolana, pokazała książkę i powiedziała podsuwając czoło do jego głowy:
- Krzywołapku... Uratujemy go! Znalazłam sposób na uratowanie go, wiesz?!
Krzywołap odsunął się od niej, jakby uważał ją co najmniej za nienormalną. Może miał rację, bo książka była dość niezwykła.
'Jęzolep, przypalony obiad, niedopieralne skarpetki i wiele innych zaklęć, które pozwolą ci umilić życie twoim wrogom!'
Hermiona zaczęła przewracać strony, szukając zaklęcia, które było jej potrzebne. Niektóre tytuły wpadały jej w oko, ale starała się nie zagłębiać w szczegóły, choć nie było łatwo.
'Niech go szlag trafi!' - tygodniowe zaklęcie wszelkiego niepowodzenia
Wersja podstawowa - uproszczona
Wersja zaawansowana - ze szlaczkiem
'Połamania nóg!' - jednorazówka. Na jedną i na obie nogi. Życz 'powodzenia' swoim wrogom.
MERDE* - odmiana używana we Francji.
G owno
Biegunka, rozwolnienie, dezynteria, zatwardzenie
NIE zaleca się łączenia przeciwnych zaklęć do zniwelowania ich efektu. Na przykład tygodniowe zatwardzenie poprzedzone tygodniową biegunką nie niweluje skutków biegunki.
Pominęła zaklęcia na tytułowy przypalony obiad i doszła wreszcie do tego, które było jej potrzebne.
Zaklęcie tłuczące
- Przedmiotowe - stosowane na przedmioty. Niezależnie od dotykającej go osoby przedmiot upadnie i potłucze się, nawet lądując na miękkim podłożu
- Osobowe - stosowane na osoby. Niezależnie od przedmiotu, wszystko co dana osoba weźmie do ręki upadnie i potłucze się, nawet lądując na miękkim podłożu
W obu odmianach niemożliwe jest odwrócenie zaklęcia przez Reparo.
Formula: CADERE
Wymowa: kadEEre (z naciskiem na DEE)
Ruch różdżką - na załączonym zdjęciu
Hermiona spojrzała na uśmiechająca się figlarnie kobietę, która zatoczyła różdżką kółko i w momencie, kiedy różdżka była na nowo na górze, smagnęła nią ostro w dół. Po chwili obejrzała to samo w zbliżeniu i w zwolnionym tempie.
Czuła się z siebie dumna! Miała sposób na ocalenie Snape'a! I kto tu był lepszy?!
Parę minut później na podłodze w kuchni leżały już trzy potłuczone szklanki. Hermiona ćwiczyła dalej, bardzo zadowolona, bo swoją droga marzyła o kupieniu nowych, ale głupio by się czuła wydając pieniądze 'po nic', skoro miała jakieś w domu. Bardzo dobrze, przytrafiła się okazja, żeby się ich pozbyć i wreszcie mieć powód do kupna czegoś ładnego.
Kiedy z brzękiem stłukła się kolejna szklanka, dziewczyna zdecydowała się napisać do Snape'a.
- Witam, panie profesorze. Pytanie: czy rozlane wspomnienie można zebrać i obejrzeć?
Czekała chwilę na odpowiedź.
- Zależy od czasu przechowywania. Świeże, do kilku tygodni, można. Im starsze, tym trudniej.
- A takie, które ma ponad miesiąc?
- Raczej nie.
- Czy stare, rozlane, można w jakiś sposób zrekonstruować?
- Nie sądzę. Mogę wiedzieć czemu pytasz?
- Bo właśnie znalazłam sposób na pozbycie się wspomnienia o panu.
Przemknęło jej przez myśl, że dobrze, że tego nikt nie czyta, bo wyglądało to niezbyt... miło.
- A konkretniej?
- Zaklęcie tłuczące. Ktokolwiek weźmie fiolkę do ręki, ta wypadnie mu i potłucze się. Koniec ze wspomnieniem. I w dodatku zrobią to sami, własnoręcznie.
- Mam nadzieję, że to będzie Norris!
Wyraźnie widziała satysfakcję przebijająca z jego odpowiedzi. Ona też miała taką nadzieję. Będzie sobie, dupek, pluł w brodę. Ewentualnie może to być Smith, wtedy Norris go zabije i jeden będzie z głowy.
- To łatwiejsza część imprezy. Skoro jest, choćby niewielkie, ryzyko, że mogą to wspomnienie odzyskać, trzeba będzie podmienić fiolkę i tą fałszywą zaczarować.
- W tym pomoże nam profesor Dumbledore. Porozmawiamy o tym jutro.
- Świetnie! Może pan przygotować w takim razie jedną fiolkę rozmiar 5, z małym korkiem z korka?
- Standardowy rozmiar, nie będzie problemu.
- Dziękuję. W takim razie do jutra. Do widzenia.
- To ja ci dziękuję, Hermiono. Do jutra.
Litery dawno już znikły, gdy oszołomiona dziewczyna gapiła się jeszcze na pergamin.
HERMIONO???!!!!!!
CDN...
Dodane przez Anni dnia 29-05-2018 20:39
#8
Rozdział II - 1
Czwartek, 4.06
Koszmarny tydzień trwał. We wczorajszym Proroku, na przedostatniej stronie, pojawiła się niewielka wzmianka na temat mianowania nowego Szefa Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów. Prorok złożył Gaiusowi Bakerowi gratulacje i życzył powodzenia na stanowisku.
Przy rosnącym zamieszaniu wokół ciąży i 'drugiego dziecka', tak bowiem Lovegood nazwał ten problem, zmiana przeszła praktycznie niezauważona. Oboje, Snape i Hermiona byli święcie przekonani, że właśnie o to chodziło.
Oznaczało to, że czas Snape'a się kończył. Trzeba było jak najszybciej pozbyć się wspomnienia, bo teraz szarmanccy przyjaciele mogli złożyć mu wizytę w każdej chwili. Czas Hermiony też uciekał, choć mieli nadzieję, że Norris będzie chciał poczekać, aż cały krzyk wokół 'Drugiego dziecka' ucichnie.
Hermiona przybyła do Hogwartu punktualnie o szóstej. Filch czekał na nią przed bramą i zaprowadził ją do niewielkiej sali, w której Ginny siedziała jak na rozżarzonych węglach. Na dźwięk otwieranych drzwi zerwała się i podbiegła do przyjaciółki wieszając się jej na szyi.
- Hermiona!!!!
Dziewczyny uściskały się i Hermiona odwróciła się do woźnego.
- Bardzo panu dziękuję.
Filch wzruszył ramionami i wykrzywił wargi, nie wiedzieć, czy to w uśmiechu, czy ze złości.
- Profesor McGonagall przyjdzie za godzinę cię odebrać. Nie narozrabiajcie i nie nabrudźcie!
I wyszedł zatrzaskując drzwi.
- Też cię kocham - mruknęła cicho Hermiona i obie wybuchnęły śmiechem.
Usiadły przy oknie i zaczęły rozmawiać. Najwięcej szczebiotała Ginny - o zbliżających się egzaminach i o tym jak się denerwuje, o ostatnim szlabanie u Slughorna za to, że rzuciła upiorogacka na durnego Ślizgona, o najnowszym 'projekciku' Hagrida polegającego na próbach oswojenia Kudłoni i o Harry'm.
Hermiona dała jej parę rad na powtórki przed OWUTEMami, choć sama nie miała okazji ich zdawać. Ale jej sposoby zawsze się sprawdzały. Poplotkowały też trochę o wspólnych znajomych.
Kiedy skończyły pastwić się nad Deanem, który właśnie zaręczył się z jakąś dziewczyną mugolskiego pochodzenia, Ginny lekko się zawahała i spojrzawszy na przyjaciółkę, spytała.
- A co u ciebie?
Hermiona wzruszyła ramionami.
- W porządku. Nic się nie dzieje, jeśli o to pytasz.
- Nie chcę się wtrącać, chciałam tylko... wiesz, Harry powiedział mi, że w niedzielę, kiedy do ciebie fiuuknął , zobaczył koło twojej kanapy czarne, męskie buty. I nie mów mi, że to twoje, bo podobno ty mogłabyś włożyć do nich dwie twoje stopy!
Cholera... że też nie mógł tych trepów założyć zamiast chodzić boso!
- Ginny... - roześmiała się, szukając gorączkowo jakiegoś wytłumaczenia. Byle czego - O tym mówisz! Merlinie, chroń mnie przed takim romansem! To były buty znajomego mojego ojca, który przyszedł wywiercić mi dziury w ścianie nową wiertarką! Takim czymś co robi dużo hałasu i malutkie dziurki. Facet jest tuż przed emeryturą, całkowicie łysy i brzuch ma taki, że ledwo przez drzwi przechodzi! - opisała jednego ze swoich sąsiadów, bo to było jedyne co jej przyszło do głowy.
Ginny najwyraźniej uwierzyła, bo skrzywiła się strasznie.
- Masz rację, znajdź sobie kogoś kto wygląda ODROBINĘ lepiej...
Obie wybuchnęły śmiechem, po czym, żeby Ginny nie ciągnęła dalej tej rozmowy, Hermiona dodała smętnie.
- Po... wybacz mi... twoim kretyńskim bracie straciłam zainteresowanie facetami. Może mi przejdzie, ale póki co, staram się omijać ich z daleka.
- Przepraszam, Miona... nie chciałam...
Wróciły do nadchodzących egzaminów i skończyło się na tym, że Hermiona zaczęła Ginny niektóre najbardziej skomplikowane zaklęcia.
Godzina minęła błyskawicznie. Ginny próbowała właśnie zaklęcia prostującego, kiedy drzwi się otworzyły i weszła profesor McGonagall.
- Dzień dobry, panno Granger.
Hermiona natychmiast wstała i podeszła się nią przywitać.
- Mam nadzieję, że dobrze wam się rozmawiało, ale niestety wszystko ma swój koniec - powiedziała profesor. - Pożegnajcie się i pójdziemy porozmawiać na temat przyszłorocznych egzaminów.
Ginny uściskała przyjaciółkę.
- Miona, świetnie było cię zobaczyć.
- Ja też się cieszę, Ginny. Trzymaj się mocno! I się nie dawaj! Pamiętaj, jeszcze trochę wysiłku i będziesz miała wszystko za sobą! W razie czego pisz, dobrze? - Hermiona poklepała ją po plecach i podeszła do drzwi, gdzie jeszcze obróciła się i pomachała jej ręką. - Głowa do góry, będę trzymać kciuki!
Ginny uśmiechnęła się smutno i profesor McGonagall skinęła jej głową i wyszły do korytarza.
- To dobrze, że się spotkałyście - powiedziała starsza czarownica.
- Bardzo dziękuję, że mogłyśmy się zobaczyć - odparła Hermiona.
- To nie mi powinnaś dziękować, ale profesorowi Snape'owi. Sądzę, że zgodził się na twoją wizytę bo, podobnie jak ja, widzi, że w tym roku pannie Wesley wyraźnie ciebie brakuje.
- Na pewno mu podziękuję!
Kiedy weszły do gabinetu Dyrektora, Snape czekał na nią, a Dumbledore na portrecie sprawiał wrażenie wyjątkowo rozbudzonego.
- Dzień dobry, profesorze Snape, profesorze Dumbledore - przywitała się Hermiona, podając rękę Snape'owi i machając ręką do portretu.
- Dzień dobry, panno Granger - powiedzieli równocześnie.
- Dobrze cię widzieć, Hermiono - dodał Dumbledore.
Snape chwilę stał przy oknie spoglądając na zapadający zmierzch i pozwalając im porozmawiać. Kiedy odwrócił się i skrzyżował ręce na piersi, wszyscy zamilkli.
- Minerwo, Albusie, prosiłem was o uczestnictwo w tym spotkaniu bo musicie wiedzieć o... pewnych sprawach. Rok temu skończyliśmy z Czarnym Panem, ale pojawił się ktoś, kto bardzo pragnie zająć jego miejsce.
Minerwa i Dubledore poruszyli się niespokojnie, ale żadne z nich nie odezwało się nawet słowem, zaś Hermiona śledziła go wzrokiem, kiedy spacerował wolno pod oknem. Wydawał się być pogrążony w myślach, zapewne szukając słów, żeby jak najlepiej i najprościej wyjaśnić, co wydarzyło się od początku kwietnia.
Opowiedział o wizycie Hermiony, o podsłuchanej rozmowie Rockmana i Norrisa, potem o przeszukaniu gabinetów, o wspomnieniu o nim, a na koniec zaś o planach Norrisa i siedmiu innych.
- Udało się nam ich podsłuchać parę razy, więc znamy mniej więcej ich plany. Dążą do wprowadzenia supremacji czystej krwi czarodziejów, odizolowania półkrwi i całkowitego wyeliminowania tych pochodzenia mugolskiego. Z tego co wiemy, idą w dwóch kierunkach. Po pierwsze regulacja urodzin. Mają już jakieś eliksiry do wywoływania poronień i antykoncepcyjne, które całkowicie i definitywnie pozbawiają kobiety możliwości zachodzenia w ciążę. Zaplanowali już obowiązkowe badania zdrowotne, w trakcie których będą podawać eliksiry wszystkim czarownicom mugolskiego pochodzenia. Po drugie edukacja czarodziejska. Panna Granger widziała projekt ustawy, która pewnie niedługo wejdzie w życie, a która ma na celu ograniczenie przyjęć do Hogwartu tylko dla uczniów z czarodziejskich rodzin. Już od września. Tych mugolskiego pochodzenia planują przenieść gdzie indziej, jeszcze nie wiemy gdzie. Wiedzą, że sami nie dadzą rady dokonać tego wszystkiego, choć mają całkiem poważne wpływy. Tak więc w celu realizacji ich planu zaczęli już zmieniać szefów kluczowych Departamentów i Sekcji w Ministerstwie. Podporządkowują sobie również rozmaite instytucje spoza Ministerstwa. Od posadzenia wczoraj w DPPC Backera mogą zacząć stosować Imperiusa, żeby wpływać na kogo tylko zechcą, bez obawy o oskarżenie o użycie Niewybaczalnych. W ten sposób przejęli kontrolę nad sądownictwem oraz nad Aurorami, Wydziałem Bezpieczeństwa i tymi, którzy pilnują porządku w naszym społeczeństwie. I mają w planach dalsze zmiany.
Przez parenaście długich sekund panowało głuche milczenie. Hermiona czuła gulę w gardle, kiedy Snape obrazowo przedstawił cały obraz sytuacji. Profesor McGonagall i profesor Dumbledore z pewnością musieli czuć się o wiele, wiele gorzej, bo spadło to na nich zupełnie nagle.
Nie tylko oni; wszyscy byli dyrektorzy na portretach byli obecni i słuchali w skupieniu. Dilys Derwent była blada jak kreda; musiała być wyraźnie dotknięta faktem, że w Klinice, w której tyle lat pracowała, można było dokonywać tak bestialskich aktów. jak podawanie eliksirów poronnych czy pozbawianie kobiet płodności. Fineas Nigellus Black wykrzywił usta w wyrazie głębokiej pogardy.
- Najważniejsze pytanie to kim oni są - spytał wreszcie Dumbledore.
Snape pił właśnie wodę ze szklanki, więc skinął głową w kierunku Hermiony.
- Norris z Wydziału Wiedzy i Zdolności Magicznych, pracuje w Sekcji Bardzo Ważnych Członków M.I.Trx, Benson z Biura Brytyjskiego Przedstawicielstwa Międzynarodowej Konfederacji Czarodziejów, Scott z Urzędu Łączności z Goblinami, Watkins z Wydziału Badań Naukowych, współpracujący ze Św. Mungiem, Smith, szef Biura Aurorów, Stone z Głównego Biura Sieci Fiuu, Lawford z Wydziału Programu Nauczania i na koniec Tyler Rockman, szef Watkinsa i mój. To jest ósemka, która tym wszystkim dyryguje. Ale nie wolno zapomnieć, że w tej chwili mają już kontrolę nad prasą i radiem i, co najgorsze, nad Departamentem Przestrzegania Prawa Czarodziejów. Można powiedzieć, że kontrolują w tej chwili prawie całe Ministestwo...
Profesor McGonagall westchnęła, pokręciła głową i oparła czoło na ręce. Teraz wreszcie zrozumiała, czemu od jakiegoś czasu Severus sprawiał wrażenie mocno czymś zaabsorbowanego i czemu zawarł z Hermioną Granger Rytuał Magicznej Wspólnoty.
- Severusie... Hermiono... W jaki sposób WY jesteście w to zamieszani?
- Panna Granger była asystentką Rockmana. Nasi przyjaciele zdecydowali się ją zabić, ale jeszcze nie teraz. Tak więc nieoczekiwanie dostała awans, przypuszczam, że po to, żeby trzymać ją z daleka od niektórych spraw i zająć czymś tak, żeby nie miała czasu interesować się czymkolwiek innym. Z tym, że nie wiemy, jak długo będą czekać...
Minerwa obróciła się gwałtownie do Hermiony wciągając powietrze i położyła jej rękę na ramieniu, zaś Dumbledore wpatrywał się w Hermionę z wyraźnym bólem w oczach.
- Sądzę, że jednym z powodów, dla których nasi, jak to ładnie ująłeś Severusie, przyjaciele zawzięli się na pannę Granger, jest fakt, że stanowi całkowite zaprzeczenie ich światopoglądu i teorii.
- Co ma pan na myśli, panie profesorze? - zapytała zaskoczona dziewczyna.
- Moja droga, pomyśl tylko. Oni utrzymują, że czarodzieje mugolskiego pochodzenia są gorsi, zapewne mniej utalentowani i należy się ich pozbyć z naszego świata. Jak to więc możliwe, że młoda czarownica mugolskiego pochodzenia przyczyniła się istotnie do obalenia Lorda Voldemorta? Dziewczyna, która nigdy wcześniej nie miała do czynienia z magią, okazała się być najbardziej błyskotliwą uczennicą w tej szkole... Ponieważ nie jesteś już studentką, mogę spokojnie powiedzieć, że panuje powszechna opinia, że jesteś najzdolniejszą czarownicą od czasów Roveny Rovenclaw i całkowicie tą opinię popieram!
Hermiona zaczerwieniła się gwałtownie i nie wiedziała zupełnie co powiedzieć. Ukryła twarz w dłoniach i poczuła, jak profesor McGonagall głaszcze ją lekko po plecach. Spojrzała na nią ze wzruszeniem i zobaczyła ujmujący uśmiech na jej twarzy. Popatrzyła na profesora Dumbledora, który kiwnął głową, również z uśmiechem. Zerknęła na Snape'a i ku jej zdumieniu zobaczyła, że uniósł lekko w górę kąciki ust, ale nic nie powiedział.
- Dziękuję... bardzo dziękuję... ale na pewno nie zasłużyłam... Ja nawet nie skończyłam Hogwartu, nie zdawałam OWUTEMÓW... - zaprotestowała, patrząc z powrotem na profesor McGonagall.
- To nie ma znaczenia. Tu nie chodzi o znajomość paru dodatkowych zaklęć z programu siódmej klasy, ale o ogólną wiedzę, doświadczenie i inteligencję, która w twoim przypadku jest doprawdy zaskakująca. Sądząc po tym, co opowiadał profesor Snape, nie zachowujesz się jak młodziutka, dwudziestoletnia dziewczyna, ale starsza, dorosła i odpowiedzialna kobieta.
Hermiona chciała zaprotestować, ale Snape potrząsnął głową dając jej do zrozumienia, że nie przyszła tu, żeby się z nimi przekomarzać, ale dyskutować o poważnych problemach.
- Musicie wiedzieć, że nadal zamierzamy ich podsłuchiwać, więc będziemy nadal zdobywać wiadomości, ale niestety nie wszystkie - odezwał się.
- Możesz nam powiedzieć, jak w ogóle udaje się wam ich podsłuchiwać? - Minerwa prawie przerwała Snape'owi, ale tym razem się tym nie przejmowała. On zdaje się też nie.
- To jakiś mugolski wynalazek. Panna Granger wam lepiej wyjaśni...
- W wielkim uproszczeniu to jest coś jak Uszy Dalekiego Zasięgu Wesleyów. Ale nie ma żadnego połączenia między uchem, które podsłuch uje, a tym co wkładamy do naszego ucha, żeby słyszeć... Ta cześć, która podsłuch uje wygląda jak niepozorny, mały włosek. Trzeba go położyć koło rozmawiających. My wkładamy do ucha inną cześć, dzięki której słyszymy całą rozmowę. I równocześnie jest jeszcze trzecia cześć, takie pudełko, które też słyszy i zapamiętuje to wszystko. I można tego posłuchać ile razy się chce. Tak więc za każdym razem, jak podsłuchamy jakąś naradę, czy spotkanie, robię notatki, które potem możemy przeanalizować...
Dumbledore, który zawsze przejawiał zainteresowanie mugolskim światem, często nawet czytał mugolskie gazety, uśmiechnął się lekko.
- I o ile pamiętam, nazywacie to pluskwą, tak? Czy jakoś podobnie?
Hermiona potaknęła, a Minerwa wzdrygnęła się lekko.
- Pluskwą??! Wkładacie sobie do uszy pluskwę?!
- Będę musiała to kiedyś pani pokazać, pani profesor. To się tylko tak nazywa, ale zupełnie inaczej wygląda.
- Niezależnie od tego jak przyjemne jest to stworzenie, bardzo nam pomaga.
Hermiona opanowała się, bo już chciała się uśmiechnąć. Naprawdę uwielbiała sposób, w jaki Snape wyrażał się o podsłuchu!
- Hermiono, przyjmij proszę wyrazy uznania. Domyślam się, że to był twój pomysł i udało ci się przekonać do tego profesora Snape'a. A z własnego doświadczenia wiem, jakie to ciężkie - Dumbledore zachichotał krótko.
- Albusie... - syknął Snape. - Proponuję wrócić do naszej rozmowy. Jak mówiłem, nie damy rady podsłuchać wszystkich ich rozmów. Będziemy potrzebować pomocy.
- O cokolwiek poprosisz - były dyrektor natychmiast spoważniał.
- Z tego co widać, bardzo dużo dzieje się w samym Ministerstwie. Nie ma tam za wiele portretów, ale trochę jest. Chciałbym, żebyś ty i Ewerard - spojrzał na innego byłego dyrektora, który też miał swój portret w Ministerstwie - porozmawiali ze wszystkimi innymi portretami i poprosili, żeby od teraz nieustannie słuchali i śledzili ruchy całej ósemki i oczywiście nowo obsadzonych szefów Departamentów i Wydziałów. Zapewne rozmawiają też między sobą, w ciągu dnia. Niech przekazują wam wszystko, co widzieli i słyszeli. Każdego wieczora przyjrzymy się temu i może wyjdzie nam z tego jakiś schemat ich spotkań, może dowiemy się więcej na temat tego, co już znamy i usłyszymy coś nowego.
- Czy jest jakaś szansa na to, żeby ten mugolski sposób podsłuchiwania działał w Ministerstwie? - zapytała Minerwa.
Hermiona przygryzła lekko dolną wargę i odgarnęła za ucho kosmyk włosów.
- Być może i by działał, bo w Ministerstwie jest o wiele mniej magii niż tu, w Hogwarcie. Ale ciężko to sprawdzić, bo niestety nie mam drugiego podsłuchu. Można go kupić w ... - chciała powiedzieć 'w internecie', ale się opanowała - w czymś na kształt sklepu, ale w ciągu ostatnich lat miało miejsce wiele zamachów... ... napadów w mugolskim świecie i mugolskie Służby Bezpieczeństwa bardzo dokładnie przyglądają się tym, którzy takich rzeczy szukają. Inaczej mówiąc, bez ryzykowania mugolskiej wersji Azkabanu lepiej w tej chwili takich rzeczy nie kupować.
- Jednym słowem nie ma co na to liczyć. Szkoda - podsumował Dumbledore. - Severusie, już dziś wieczorem zacznę rozmawiać z portretami. Czy jeszcze coś mogę zrobić?
Ten podziękował skinęciem głowy i spojrzał na portret Dilys Derwent, która wyraźnie czekała, aż się do niej zwrócą.
- Severusie, ze swojej strony mogę robić w Klinice to samo co Albus i Ewerard w Ministerstwie, bo mój portret wisi w gabinecie Naczelnego Uzdrowiciela. Widzę, że część tych ich czarownych planów dotyczy przejęcia kontroli nad Kliniką, więc musimy zrobić wszystko, co się da, żeby ich powstrzymać!
- Dziękuję ci bardzo.
- Czy panna Granger będzie brała udział w tych wieczornych spotkaniach? - chciała wiedzieć Dilys.
Hermionę bardzo zaskoczył fakt, że kobieta zwróciła na nią uwagę. Do tej pory miała okazję rozmawiać wyłącznie z Dumbledorem i Nigellusem Blackiem.
- Niestety nie, pani dyrektor - odpowiedziała grzecznie. - Nasi... przyjaciele - uśmiechnęła się do Snape'a - mają kontrolę zarówno nad Siecią Fiuu jak i kanałami aportacyjnymi i świstoklikami. Nie mogę więc ani uczestniczyć w rozmowach przez kominek, ani przychodzić tu zbyt często. Oficjalnie przychodzę tu, żeby ustalić, jak w przyszłym roku mogę zdawać OWUTEMY bez chodzenia w ciągu roku na zajęcia.
- To jak wy się ze sobą kontaktujecie? - zdziwił się Dumbledore. - Przez sowy?
- Zawarliśmy Rytuał Magicznej Wspólnoty - wyjaśnił Snape. - Mamy dwustronny magiczny pergamin, więc możemy ze sobą rozmawiać bez obawy, że ktoś zwróci na to uwagę. Spotykać możemy się tylko i wyłącznie w mugolskim świecie, więc zrobiłem listę różnych miejsc w Londynie, do których oboje możemy się w miarę łatwo dostać, choć nigdy nie bezpośrednio. Zawsze używamy mugolskiego transportu.
Dumbledore uniósł ze zdumienia brwi. Minerwa nie mogła go za to winić, ona sama też była nie mniej zaskoczona.
- A propos... - przypomniało się Hermionie. - Czy ktoś z państwa zna Charlesa Patil? Dziadka Padmy i Parwati?
- Oczywiście, że znam - odparła Minerwa. - Czemu pytasz?
- Ponieważ on też pracuje w Ministerstwie. Zajmuje się świstoklikami. Gdybyśmy mieli jakiś... to mogłoby nam bardzo pomóc. Ale nie wiem, czy możemy mu ufać...
- Możesz, moja droga. Charles Patil to pan starej daty, bardzo prawy i honorowy i mający bardzo surowy kodeks zasad moralych. Nigdy nie złamie danego słowa i nigdy nie odmówi pomocy tym, którzy jej potrzebują, jeśli tylko reprezentują te same wartości, co on. Można powiedzieć, że dla was zrobiłby wszystko.
Zauważyła, że Snape drgnął lekko.
- Pozostaje jeszcze Imperius. Mogą zawsze rzucić na niego Niewybaczalne i wtedy nas zdradzi...
- Panie profesorze, być może o tym nie powiedziałam, ale on niedługo odchodzi z pracy na emeryturę. Więc może mógłby w ostatniej chwili nam pomóc, tuż przed odejściem? Wtedy ryzyko jest o wiele mniejsze. A jeśli mógłby nam załatwić jakiś nielicencjonowany świstoklik...
- Spróbuję się jakoś z nim skontaktować.
- Pozwól mi się tym zająć, Severusie. Wisi u nich portret Felixa Summerbee, poproszę, żeby z nim porozmawiał - zaofiarował się Dumbledore.
- I niech skontaktuje się ze mną... - powiedziała prędko Hermiona. - Może choćby wysłać mi wiadomość samolocikiem. Nie mogą przecież kontrolować WSZYSTKICH wiadomości, które wysyłamy! Poza tym w przyszłym tygodniu będzie latać z dziesięć razy więcej przesyłek...
- Skąd wiesz? - spytał Snape.
- Bo pod koniec przyszłego tygodnia jest kwartalny konkurs na najlepszego pracownika. W poniedziałek czy wtorek ukarze się quizz, na który trzeba odpowiedzieć i w piątek będzie losowanie. Żebyście wiedzieli, co się wtedy dzieje... - pokręciła głową. Do tej pory wprawiało ją w zdumienie, że dorośli ludzie mogą zachowywać się zupełnie jak małe dzieci. - Do tego większość przesyłek jest albo pisana magicznym atramentem, albo szyfrowana, żeby w razie przechwycenia nikt nie mógł odczytać odpowiedzi. Niech pan Patil napisze do mnie używając magicznego atramentu.
Dumbledore spojrzał na Ewerarda na portrecie na drugiej ścianie.
- Bardzo dobrze, panno Granger, zajmę się tym, bo wy, zdaje się, macie inne zmartwienia na głowie. Severusie, co z tym wspomnieniem o tobie?
Minerwa podniosła głowę z nadzieją w oczach. Kiedy Severus mówił o sobie, z całkowitym spokojem na twarzy, była wściekła. Znowu chcą mu to zrobić! Znowu niszczą mu życie! Czy ten człowiek nie wycierpiał już wystarczająco dużo?! Ku swojemu zdumieniu zobaczyła teraz, że spojrzał na Hermionę z wyrazem uznania i ... jeszcze czegoś w oczach.
- Panna Granger zaproponowała podmienić fiolki i na tą z fałszywym wspomnieniem rzucić zaklęcie tłuczące. W ten sposób Smith, który ma wspomnienie, będzie przekonany, że to on ją stłukł i nikt nie będzie podejrzewał, że ich obserwujemy.
- Kiedy to zrobimy? - zapytała Hermiona, licząc na to, że zarówno profesor McGonagall jak i Dumbledore pomogą jej w razie czego wyperswadować mu, że to ma być zrobione TERAZ.
- W niedzielę. Na wtorek zapowiedział swoją wizytę Jimm Douglas, mogę się tylko domyślać, że przyjdzie z nim Smith i poprosi mnie o krótką, prywatną rozmowę - odparł ironicznie Snape. - Gdyby w niedzielę się nie udało, w poniedziałek możemy...
- Zrobimy to w niedzielę. Nie wyjdę stamtąd dopóki nie znajdziemy tego wspomnienia i osobiście go nie podmienię - przerwała mu bezpardonowo. - Nie chcę słyszeć o żadnym poniedziałku.
Minerwa spojrzała niemal zszokowana na swoją gryfonkę; już dawno nikt nie odważył się na coś takiego. Ale Hermiona bez obaw patrzała na Severusa, ten zaś tylko zmrużył oczy wyraźnie zły, ale nic nie powiedział. Doszła do wniosku, że musiała kryć się za tym jakaś grubsza historia.
Dumbledore udał, że nic nie zauważył, choć też bardzo go to zaskoczyło.
- Zgodziłbym się z panną Granger. Nie mogą mieć nic na ciebie, Severusie.
- Zrozumiałem, Dumbledore - odwarknął ten, zaczynając tracić cierpliwość.
- I bardzo mnie to cieszy. Druga sprawa, co z tymi eliksirami? Nie można dopuścić, żeby zaczęli je podawać kobietom.
- Profesor Snape miał genialny pomysł, żeby podmienić eliksir i na jego miejsce dać jakiś inny, który nie powoduje żadnych reakcji. Ale będziemy musieli to robić regularnie, bo ich eliksir jest zdatny do użytku tylko parę dni. Zapewne będą go warzyć często, żeby dostarczać nowe fiolki na Oddział Kobiecy. Nie mamy jednak pojęcia, od kiedy zaczną i jak często będą to robić... - dziewczyna pomyślała, że komplement trochę złagodzi jej poprzednie grubiaństwo. Snape tylko rzucił jej protekcjonalne spojrzenie, ale nie skomentował jej słów w żaden sposób. Zwróciła się więc do Dilys. - Pani Derwent, do tego również będziemy potrzebować pani pomocy. Trzeba będzie jakoś sprawdzić co się dzieje w Św. Mungu...
- Panno Granger, może pani na mnie liczyć - odparła z zaciętym wyrazem twarzy Dilys. - Jutro będziecie mieli już pierwsze nowiny, to mogę wam obiecać.
Na chwilę zaległa cisza. Temat wydawał się być wyczerpany. W końcu odezwała się profesor McGonagall.
- Swoją drogą to niesamowite, że tak niewielka grupka ludzi może uznać, że mają prawo narzucić swoje przekonania całej społeczności czarodziejskiej... Przecież to jakiś absurd!
- Oni uważają, że właśnie oni mają rację i to cała reszta świata idzie nie w nogę - ponuro odparła Hermiona.
Snape zupełnie mimo woli pomyślał, że coraz bardziej podobają mu się jej wyrażenia i komentarze.
- Proponuję skończyć na dziś. Panna Granger wybiera się jutro wcześnie rano do Paryża, lepiej, żeby się choć trochę przespała przed podróżą. Reszta weekendu też nie będzie lekka.
- Domyślam się, że nie w celach turystycznych? - spytał Dumbledore.
Do Hermiony dotarło, że jest już prawie dziewiąta wieczorem. A ona musiała się jeszcze spakować!
- Wyjaśnię ci wszystko później, Albusie.
Dziewczyna podniosła się i zaczęła żegnać, zaczynając od ukłonu portretom. Profesor McGonagall przytuliła ją lekko do siebie. Na koniec podeszła do Snape'a, który uścisnął mocno jej rękę i przytrzymał chwilę.
- Daj znać, co załatwiłaś. Uważaj na siebie. I w razie problemów pisz.
- Oczywiście, panie profesorze.
- Dobranoc, panno Granger - powiedział już normalnym głosem i zaczął zdejmować tymczasowo osłony.
Hermiona uśmiechnęła się lekko i podeszła do kominka. Tym razem miała prawo wrócić do siebie przez Sieć Fiuu.
Alarm włączył się za pięć czwarta. Hermiona wyłączyła go natychmiast i jeszcze chwilę leżała w łóżku.
Barbarzyńska godzina. Kto wymyślił wstawanie rano. Facet naprawdę musiał się nudzić...
Po szybkim prysznicu i śniadaniu zebrała się, zmniejszyła spakowaną wczoraj niewielką torbę z ubraniami, butami na zmianę i kosmetykami i książkę od Harry'ego i włożyła ją do kieszeni mugolskiego lekkiego płaszczyka. Parę minut później zadzwonił domofon - jej ojciec czekał już na nią na dole, żeby zawieźć ją do Dover, na dworzec kolejowy.
Na miejsce dojechali bez przeszkód i chwilę błądzili starając się znaleźć wjazd na parking, który służył do podwożenia pod budynek pasażerów. W teorii był to parking 'minutowy', w praktyce, szczególnie w sobotę rano, stało tam tyle samochodów, że już sam przejazd między kręcącymi się kierowcami, pasażerami i ich walizkami zajmował więcej niż pięć minut.
- Cyrk na kółkach - mruknął pod nosem Perry. - 'Welcome - Bienvenue', wszystko pięknie, strzałki są, ale tyle ich, że nie wiem, którędy jechać...
W końcu udało mu się podjechać pod samo wejście.
- Bądź ostrożna, kochanie!
- Będę, tato. Nie martw się! - dziewczyna pocałowała go w policzek i wysiadła z auta.
- Jakby co, to znasz adres ciotki Dominique?
- Rue Lecourbe w XV dzielnicy, ale jak zwykle nie pamiętam numeru. Ale wiem gdzie to jest, nie przejmuj się, dam sobie radę!
Ktoś za nimi zaczął trąbić. Perry z trudem opanował chęć wychylenia się przez okno i powiedzenia temu tam, co o nim myśli, ale Hermiona zatrzasnęła drzwi, pomachała ręką i weszła przez rozsuwane drzwi do Holu Głównego.
Na wielkiej tablicy sprawdziła godzinę i rozkład pociągów.
8:05
Shuttle / Navette
U - 8.30
First call / premier appel - in / dans 15 min.
Second call / deuxieme appel - in / dans 25 min.
A - 8.50
First call / premier appel - in / dans 45 min.
Second call / deuxieme appel - in / dans 55 min.
Miała jeszcze czas kupić bilet na pociąg o 8.20. Czekając, aż będzie podstawiony usiadła na ławce przyglądając się ludziom chodzącym po dworcu i zastanawiając się czy może kiedyś będzie i tu peron 9 i ¾, z którego będą odchodziły czarodziejskie pociągi do Beauxbatons.
Na ekranie koło niej pojawiały się na zmianę informacje po angielsku i francusku o zachowaniu biletu do kontroli, reklamówkach linii EuroStar i życzeniach miłej podróży. Dookoła chodzili ludzie ciągnąc na kółkach większe i mniejsze walizki, nosząc torby i plecaki i Hermiona zupełnie się od nich nie różniła. Nie sądziła, żeby ktoś ją śledził - właśnie dlatego prosiła swojego ojca o zawiezienie jej do Dover, ale wśród tylu ludzi nie byłaby nawet w stanie tego zauważyć.
W pociągu zajęła miejsce przy oknie, twarzą w kierunku jazdy. Zasnęła prawie natychmiast jak ruszył - miała jeszcze tylko czas zobaczyć, że przejeżdżają przez most kolejowy. Zbudziła się dopiero, kiedy pociąg zatrzymał się godzinę później w Calais.
Teraz najważniejsze było znalezienie miejsca, z którego mogła się aportować na Place de la Bastille. Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić. Wszędzie było pełno ludzi. Przed damską toaletą stała kolejka. Do windy ciągle pchali się ludzie z wózkami bagażowymi, dziecięcymi, walizkami, psami i dziećmi. Niewielki korytarz prowadzący do biura bagażu zagubionego był zapchany zdenerwowanymi podróżnymi.
Cholera, ci ludzie naprawdę nie mają nic lepszego do roboty, tylko łazić po dworcu kolejowym?!
Zdesperowana Hermiona zjechała na parking podziemny i tu wreszcie miała trochę szczęścia. Zaraz za wyjściem z holu z windami część parkingu była zagrodzona plastykowymi płachtami z napisem 'Zamknięte z powodu remontu'. Mocno pachniało farbą. Rozejrzała się, w jej przekonaniu - dyskretnie, na boki i wśliznęła się tam. Zacisnęła oczy myśląc o celu i wymawiając równocześnie specjalne zaklęcie obróciła się w miejscu i zniknęła z głośnym pyknięciem.
Parę stóp za nią szło trzech uzbrojonych żołnierzy z odbezpieczonymi karabinami. Przy panującym we Francji stanie bezpieczeństwa nie było to nic dziwnego. Popatrzyli po sobie i jeden z nich, w randze Caporal, skinął głową najmłodszemu z nich, w randze Lieutnant.
- Régis, idź i sprawdź!
Młody chłopak podszedł szybko, odsunął na bok plastykowe płachty i rozejrzał się po niewielkiej przestrzeni. Zastawiona była rusztowaniami, na ziemi stała sprężarka powietrza służąca do rozpylania farby pod ciśnieniem. Pod ścianą zobaczył jakieś szmaty, wiadra, parę pustych butelek, ale dziewczyny nie było.
- Caporal chef... nie ma jej - powiedział, kiedy jego towarzysze podeszli do niego.
- Jak to 'nie ma'. Przecież weszła parę sekund temu...!
- Nie wiem jak, ale nie ma jej tu...
Caporal odsunął kolbą karabinu plastyk i zajrzał do środka. Faktycznie, było pusto i absolutnie nie było jak się tam schować. W myślach zgodził się z młodszym kolegą, ale wolał nic nie mówić, żeby nie wyjść na kretyna. Jak ktoś ma wychodzić, to niech już nie wypada na niego.
- Jak może nie być!? Przecież nie wyparowała! - zdenerwował się Caporal chef.
- Cholera, znikła... jakoś... - odparł bezradnie Lieutnant.
- Il n'a pas de lumiere sur tous les étages - zaśmiał się złośliwie Caporal. (w dosłownym tłumaczeniu : 'światła mu się nie palą na wszystkich piętrach'. Francuski odpowiednik naszego 'brakuje mu piętej klepki'
Niezależnie od ilości świateł, wyglądało na to, że dziewczyna faktycznie znikłar30;
Hermiona aportowała się dokładnie tam gdzie chciała - na Placu Bastylii. Po środku placu strzelał w niebo wysoki obelisk. Biały cokół ogrodzony był dookoła murem z kolumienkami i tylko w jednym miejscu była brama prowadząca do środka. Coś na podobieństwo złotego ludzika z dużymi skrzydłami zwieńczało wysoką kolumnę. Na rondzie dookoła panował, piekielny dla turystów i zarazem całkowicie naturalny dla Francuzów, chaos. Autobusy, samochody, ciężarówki, motory i rowery jeździły nie respektując żadnych przepisów ruchu drogowego. Po jezdni, zupełnie bezstresowo, chodzili ludzie. Niektóre auta zatrzymywały się po środku albo po to, żeby wysadzić pasażera, albo żeby zastanowić się, gdzie jest właściwy zjazd. Od krawężnika odjeżdżały taksówki i zwykłe samochody, które natychmiast starały się wmieszać między inne. Pomiędzy nimi, w chmurach niebieskawych spalin lawirowały skutery. Wszyscy olewali z góry światła, które podobno miały regulować ruch. Na brukowanej kostce nie było już widać żadnych pasów, więc każdy wybierał sobie własną drogę. Warkot samochodów, porykiwania motorów, hałas skuterów i dzwonki rowerów mieszały się z kakofonią klaksonów i gwarem ludzi. Nad tym wszystkim latały stadami gołębie starając się siadać na każdej wolnej chwilowo powierzchni.
Ten, kto wymyślił słowo B URDEL, trafił w dziesiątkę. W oryginale chodziło raczej o dom publiczny, ale o wiele bardziej pasowało do francuskiego ruchu drogowego w Paryżu. I nie tylko tam, jeśli chodzi o ścisłość.
Hermiona wylądowała dokładnie po środku ronda. Koło niej ze strasznym hałasem przemknął jakiś skuter przyspieszając po to, żeby parę stóp dalej zahamować z piskiem, niemal wjeżdżając w bagażnik jakiejś renówki, która z kolei prawie wbiła się w skręcający nagle autobus.
Pierdzik! ¬pomyślała, kiedy kierowca zatrąbił parę razy, po czym jeszcze głośniej ruszył, odbijając jak szalony na lewo, prosto pod nadjeżdżającą ciężarówkę. Na kolejny głośny klakson chłopak na skuterze uniósł dłoń w uspokajającym geście i pomknął dalej.
Hermiona starała się nie przejmować jeżdżącymi dookoła wariatami. Dzięki zaklęciu aportowała się co prawda dokładnie na środku ulicy, ale była w świecie magicznym, równoległym do mugolskiego. W innym wymiarze. Ona widziała ich, ale oni nie widzieli jej.
Rzuciła okiem na nowoczesną Operę, która kontrastowała ze starymi budynkami z szarymi, cynkowymi dachami i ruszyła ku monumentowi na środku.
Bez uszczerbku doszła do środka i podeszła do zamkniętej bramy. Nie musiała wymawiać już żadnych zaklęć, w świecie, w którym była, była to po prostu zwykła brama. Popchnęła ją mocno i ta z oporem i zgrzytem ustąpiła, ale równocześnie ta w mugolskim świecie nadal pozostawała zamknięta. Jakby to były dwie różne i tylko jedna z nich się otworzyła.
Przechodząc przez nią i równocześnie wchodząc na nią, Hermiona dała krok do wewnątrz i nagle, zupełnie nieoczekiwanie, niewielka pusta przestrzeń między betonowym ogrodzeniem i wielkim białym cokołem tuż na wprost niej znikły i znalazła się definitywnie w innym świecie.
Stała tuż przed wielkim, zwodzonym pomostem, którym przechodziło się na długi na jakieś dziesięć jardów most nad pustą, suchą fosą otaczającą Bastylię. Twierdza była olbrzymia. Stojąc z boku, Hermiona widziała dwie narożne baszty i trzy dalsze po lewej, między którymi rozciągał się długi mur, prawie całkowicie bez okien. Wysoka na jakieś 25 jardów, zwieńczona była na górze murem z flankami. Dalej był kolejny pomost do dużego budynku z wieloma wieżyczkami. Wszystko zbudowane było z szaro-brązowego kamienia.
Hermiona przeszła przez most i weszła do krótkiego, za to wysokiego, dość szerokiego tunelu o półokrągłym suficie i wyszła po drugiej stronie. Nad przejściem, na kamiennej tablicy było wykute 'La Porte Saint Antoine'.
Wszędzie dookoła zobaczyła czarownice i czarodziejów, którzy spieszyli w różnych kierunkach. Zdecydowana większość była ubrana w czarodziejskie szaty, na ogół stonowane czarne lub ciemnogranatowe, ale było sporo barwnych, jednolitych albo z kolorowymi dodatkami. Zobaczyła parę pań w eleganckich jedwabnych i jedną w szacie o kolorze krwiostoczerwonym.
Oczywiście blondynka, zgroza ogarnia...
Dużo osób wchodziło i wychodziło przez duże drzwi nieopodal, więc Hermiona skierowała się w tamtym kierunku. Dobrze zrobiła, bo było to wejście główne. Nad drzwiami, na dużej białej tablicy zobaczyła napis:
Ministère de Magie
Pod spodem widniał emblemat koguta z profilu, co wcale Hermiony nie zdziwiło, bo wiedziała, że kogut jest symbolem Francji. Co przykuło jej uwagę to to, że kogut trzymał jedną łapę na różdżce z której tryskały większe i mniejsze gwiazdki otaczające go niczym aureola.
Wielkie i ciężkie drewniane drzwi otworzyły się przed nią same. Dziewczyna weszła do środka i znalazła się w olbrzymim holu. Ku jej zdumieniu był bardzo jasny - światło wdzierało się przez olbrzymie okna, które z zewnątrz nie istniały. Podłoga wyłożona była pięknym białym marmurem, pod sufitem wisiały olbrzymie kryształowe żyrandole z setkami świec, ściany były z tego samego, szaro-beżowego kamienia, który widziała na zewnątrz.
Zaraz po prawej zobaczyła kontuar z blatem z jakiegoś bardzo jasnego drewna. Na marmurze, dużymi złotymi literami było napisane ACCEUIL. Ten sam napis unosił się w powietrzu wysoko nad głową młodej czarownicy, która w śnieżnobiałej szacie, z szerokim uśmiechem obsługiwała interesantów. Na ścianie za nią widniała wielka tablica z nazwami rozmaitych Departamentów, Wydziałów, Sekcji, imionami szefów, po prawej widniały numery i litery, rzymskie i arabskie, które z kolei można było znaleźć na olbrzymiej mapie na lewo od kontuaru.
Hermiona próbowała dać sobie radę sama. Wiedziała, że ma szukać kogoś o nazwisku Legrand, ale okazało się, że to nazwisko musi być równie popularne we Francji co Smith w Anglii, bo Legrandów znalazła pełno. Zaczęła więc przyglądać się lepiej każdemu z nich. W końcu trafiła.
Jean Jacques Legrand - Departament de Cooperation International de Sorciers
Resp.Sec. Echange de personnes et de matèriels - C II 15
Szybko załapała, że C odnosiło się do numeru baszty, rzymskie II określało piętro, zaś 15 to był numer biura czy gabinetu. Wróciła więc do kolejki na recepcji i czekała chwilę. W końcu przyszła pora zasunąć historyjkę, którą sobie przygotowała.
- Bonjour M'dame, que puis-je faire pour vous? - zapytała uprzejmie młoda czarownica.
Hermiona uśmiechnęła się nerwowo z zaaferowanym wyrazem twarzy.
Hermiona uśmiechnęła się nerwowo z zaaferowanym wyrazem twarzy.
- Chciałabym mówić z Monsieur Jean Jacques Legrand... to bardzo pilne, proszę pani... - powiedziała z bardzo wyraźnym angielskim akcentem.
- Czy ma pani umówione spotkanie? - pani sięgnęła po wielką księgę, zapewne z rejestrem wizyt.
- Nie, niestety nie... Nikt nie myślał, że to wypadnie właśnie dzisiaj...
Czarownica podniosła głowę, wyraźnie zaskoczona, ale po chwili wróciła do standardowego zestawu pytań.
- W jakiej sprawie?
Jedno, co było pewne, to fakt, że trzeba było ograniczyć do maksimum liczbę osób we francuskim Ministerstwie Magii, które wiedziały o jej wizycie.
- No właśnie, chodzi o to, że to było zupełnie prywatne... jestem wakacyjnie u ciotki, która jest jego sąsiadką Monsieur Legrand. Powiedziała mi ona, że jak pani Morel rodzi, to ona musi szybko tu przyjść do pana Legrand...
Czarownica nie zrozumiała z tego nic. Przez chwilę zastanawiała się, które z parunastu pytań ma zadać. Kolejka za dziewczyną zaczęła się wydłużać.
- Kto ma przyjść do pana Legranda... Ta pani ciotka?
- Nie, sąsiadka.
- Ta co rodzi?!
- Nie, ona nie jest w ciąży.
- A która ma przyjść?
- No sąsiadka, mówię przecież!!
Kobieta zacisnęła oczy i policzyła do pięciu. Ludzie zaczynali się już lekko niecierpliwić. COŚ przecież musiała zrozumieć, żeby wezwać Jean Jacquesa!
- Przepraszam, ale obawiam się, że nie pani nie rozumiem. Pani Morel rodzi, tak? Kim jest pani Morel?
- Znajoma ciotki... - logicznej i poukładanej Hermionie z trudem przychodziły pokręcone odpowiedzi.
- Nadal nie bardzo...
Czarodziej z tyłu zaczął bębnić palcami o blat.
- Niech się pani spieszy, to miało być później, ale jak widać ona się spieszyła!!!
Oh Merlin...! Pozbyć się tej debilki i to jak najszybciej!
- Wezwą pana Legrand, zejdzie po panią. Proszę tu chwilę poczekać... Pani imię i nazwisko?
- Alex Morel.
Merde, merde, merde!
Czarownica napisała krotki liścik:
Monsieur Legrand
Proszę pilnie stawić się na recepcji. Pani Morel u pana podobno rodzi i jakaś czarownica przyszła pana o tym poinformować.
Mireille
Stuknięciem różdżki wysłała liścik do adresata: błysnęło, karteczka zwinęła się w kulkę, która zaczęła maleć coraz bardziej i po paru sekundach znikła zupełnie. Dała jej plastykową kartę z wypisanym 'Alex Morel'.
- Pan Morel... przepraszam, pan Legrand zaraz do pani przyjdzie - powiedziała uspokajająco do debilki, po czym z ulgą zwróciła się do zniecierpliwionego pana. - Dzień dobry, w czym mogę panu służyć?
Hermiona stanęła trochę dalej i rozglądała się dookoła ciekawie. Po drugiej stronie ogromnego holu zobaczyła kominki, przez które mogli przybywać czarodzieje, całkiem podobne do angielskich, ale z jakąś szybką z przodu. Przed kominkami, na ziemi wymalowane były trzy duże kwadraty otoczone grubymi, czerwonymi sznurami. Dziewczyna zastanawiała się do czego mogą służyć, kiedy nagle jeden z kwadratów rozjarzył się żółtawym światłem i pojawił się w nim jakiś czarodziej.
Acha, punkty aportacyjne... niezłe! My też moglibyśmy coś takiego zrobić... Trochę to bardziej ... eleganckie niż toalety...
Wind nie zauważyła.
W sumie to normalne... W końcu tą Bastylię to oni zbudowali jakoś w XIII wieku, wtedy nikt o tym nie myślał.
Za punktami aportacyjnymi zobaczyła wejścia do trzech tuneli. Nie udało jej się przeczytać, co było napisane nad każdym z nich, ale nad jednym widziała coś na podobieństwo pociągu. Domyśliła się, że były to przejścia do innych punktów w Paryżu, którymi można się było dostać do Ministerstwa. Jednym z nim był na pewno osławiony Gare de Lyon, z którego korzystał Rockman.
Nie miała czasu zobaczyć wiele więcej, bo do kontuaru podszedł nagle szybko szczupły mężczyzna o prostych, sięgających do ramion brązowych włosach, z cienkim wąsikiem, ubrany w czarną szatę i zamienił parę słów z czarownicą. Ta wskazała mu palcem Hermionę. Pan oderwał się od lady i podszedł do niej.
- Jean Jacques Legrand - przedstawił się. - Czy to pani...
- Hermiona Granger, Brytyjskie Ministerstwo Magii, Biuro Badań Naukowych z Departamentu Chorób Magicznych - ta wyciągnęła do niego rękę.
Facet zamarł na chwilę, po czym spojrzał z wahaniem na czarownicę na recepcji i obrócił się do Hermiony.
- Mademoiselle Granger...?! Przepraszam, nikt mnie nie uprzedził...
- Całkowicie zrozumiałe, to nieoficjalna wizyta.
- Tak, oczywiście... - facet rozejrzał się na nowo. - Proszę mi wybaczyć, nie mam czasu, ktoś tu na mnie czeka...
- W sprawie tego porodu, tak? Proszę zapomnieć, to byłam ja.
Mężczyzna uścisnął rękę Hermiony, wyraźnie zaskoczony i trochę zagubiony.
- Wszystko panu wyjaśnię. Muszę zobaczyć się z panem, to bardzo pilne. Ale nie chciałam o tym mówić na recepcji. Prawdę mówiąc moja obecność tutaj powinna zostać między nami...
Tym razem Legrand wyraźnie się zaniepokoił. Przychodzi jakaś baba, podając fałszywą tożsamość ściąga go na dół, potem przedstawia się jako Hermiona Granger i każe mu znaleźć czas na prywatną rozmowę bez świadków...
Hermiona znalazła jedno jedyne rozwiązanie. Podała mu swoją różdżkę, trzymając ją za drugi koniec.
- Zdaję sobie sprawę, że to bardzo dziwna sytuacja. Proszę, to jest moja różdżka. Może pan ją trzymać. Tylko proszę, niech pan znajdzie dla mnie trochę czasu...
- Mademoiselle Granger... Nie jest to najlepsza pora... Może w przyszłym tygodniu będę mógł...
- Proszę dać mi pięć minut. Potem zdecyduje pan czy odkładamy to na przyszły tydzień czy nie... Proszę...
Patrzyła mu tak błagalnie w oczy, że w końcu się złamał.
- No dobrze, dam pani parę minut...
Podeszli razem do stanowiska kontroli oznaczonego dużą literą C przy odległej baszcie. Jakiś czarodziej siedzący przy biurku wyciągnął rękę do Hermiony.
- Bonjour Madame. Je peux? (Mogę prosić?)
Hermiona podała mu swoją różdżkę. Ten zaczął ją oglądać, zmierzył, zważył i gładząc lekko wskazującym palcem powiedział beznamiętnym tonem.
- Vigne et ventricule de dragon, vingtsept centimetres.
Skinęła głową potakująco.
Nabił na koniec różdżki czerwonawą piankową kulkę i oddał jej.
- Przed wyjściem proszę oddać nam blokadę.
- Blokadę...? - nie zrozumiała.
- Blokadę. To coś czerwonego. Zwracamy pani różdżkę, ale przez czas pobytu w Ministerstwie nie będzie pani mogła się nią posługiwać.
- Aaaacha... Dziękuję bardzo - w sumie odpowiadało jej to o wiele bardziej, niż pomysł oddania różdżki.
Wielkimi, marmurowymi schodami weszli na drugie piętro i skręcili w prawo. Ściany w holu wyglądały podobnie jak te na dole, ale na ziemi leżał gruby, czerwony dywan tłumiący kroki. Co kilka stóp mijali olbrzymie lichtarze stojące raz po lewej, raz po prawej stronie. Biuro Legranda było na końcu korytarza.
Kiedy weszli do środka, Hermiona aż westchnęła z wrażenia.
Biuro było ogromne. Na wprost drzwi znajdowało się olbrzymie okno, przez które widziała mugolski Paryż - Place de la Bastille, szereg starych domów wzdłuż ulicy, która odchodziła od ronda ocieniona szpalerem drzew, samochody i ludzi... Przy oknie stało ogromne biurko zawalone dokumentami, pod ścianami zobaczyła regały z księgami i na dokumenty i coś, co wyglądało na barek z alkoholem.
- Miałam wrażenie, że jesteśmy w czarodziejskim świecie...? - wyrwało się zaskoczonej dziewczynie.
- Świat za oknem możemy zmieniać. Wystarczy zaklęcie zmienne - wymruczał coś, machnął różdżką i natychmiast za oknem pojawił się dziedziniec Bastylii.
- To.... to niesamowite... My czegoś takiego nie mamy... Tylko Służby Porządkowe mogą zmieniać nam pogodę...
Jean Jacques podszedł do barku.
- Coś do picia, mademoiselle Granger?
- Zwykłą herbatę, jeśli można...
Jean Jacques spojrzał na nią zaskoczony.
- Herbatę? Znaczy się Ice Tea?
- Nie, zwykłą czarną herbatę...
- Czarnej nie mamy... ale mogę posłać po rozmaite herbatki ziołowe i owocowe...
Merlinie, znowu to samo... co za naród... win mają pięć tysięcy, a nie wiedzą, co to normalna herbata...
Ale to nagle przypomniało jej, że od śniadania minęło sporo czasu i poczuła jak ssie ją w żołądku.
Dobra, niech daje owocową, żeby coś było...
- W takim razie owocową... byle jaką.
Jean Jacques otworzył drzwi do sąsiedniego biura i coś powiedział, po czym wrócił do Hermiony. Nalał sobie coś do szklaneczki, wyciągnął jakieś orzechy i posypane solą niewielkie kulki i podsunął to jej pod nos.
- Proszę się częstować, herbatę zaraz przyniosą. Niech mi pani powie, co panią tu sprowadza...
Zgłodniała Hermiona poczęstowała się kulkami.
- Po pierwsze, tak jak panu powiedziałam na dole, nasza rozmowa musi pozostać między nami. Nikt nie ma prawa wiedzieć, że tu byłam. Teraz do rzeczy... Dochodziły do was jakieś słuchy o zmianach w naszym Ministerstwie? Jakieś problemy zdrowotne?
Francuz potrząsnął głową.
- Wiem, że ostatnio wprowadzacie sporo zmian na różnych stanowiskach. Nie jest to jednak nic, co by nas niepokoiło...
- Nie zdziwiło was, że aż tyle się zmienia?
- Zajmujemy się współpracą, a nie szpiegostwem, mademoiselle...
Dziewczyna potaknęła.
- To, co teraz panu powiem... - zaczęła, ale potrząsnęła głową. - Całkiem przez przypadek wpadłam w pracy na trop spisku ośmiu wysoko postawionych urzędników Ministerstwa. Spisek ma na celu pozbycie się czarodziejów niemagicznego pochodzenia i zepchnięcie na margines półkrwi czarodziejów. Aby to osiągnąć, ludzie ci zaczęli obsadzać kluczowe stanowiska 'swoimi', przejmując w ten sposób faktycznie władzę w rządzie. Z tego, co wiem, w planach mają dalsze zmiany. W tej chwili mają kontrolę na czarodziejską prasą i radiem i mogą manipulować opinią społeczną. Mają dojścia w Klinice Magicznych Chorób i Urazów Św. Munga, tak, że mogą wprowadzić w życie plan polegający za poddaniu wszystkich kobiet mugolskiego pochodzenia permanentnej antykoncepcji. Wynaleźli już eliksir poronny, który zamierzają podawać kobietom, które nie noszą dziecka czystej krwi. Pod pretekstem przeprowadzenia kampanii zdrowotnej zaplanowali już obowiązkowe badania wszystkich kobiet w Wielkiej Brytanii. Mają dojścia w Departamencie Wiedzy i Zdolności Magicznych, tak więc od września do Hogwartu będą przyjmowane wyłącznie dzieci, których oboje rodzice obdarzeni są magią. Pozostali mają ponoć trafić do innej szkoły, która będzie istniała tylko na papierze. Chcą przejąć między innymi Departament Magicznych Wypadków i Katastrof, żeby móc szantażować i pozbywać się tych, którzy sprawiają im problemy. Parę dni temu przejęli kontrolę na Departamentem Przestrzegania Prawa Czarodziejów, który jest w naszym kraju ponad wszystkimi innymi departamentami, z wyjątkiem Departamentu Tajemnic. Innymi słowy mają już w ręku władzę wykonawczą i sądowniczą i pozbywanie się niewygodnych nie będzie sprawiać już żadnych problemów. Poza tym oznacza to, że mogą teraz zacząć używać Imperiusa na tych, których potrzebują do osiągnięcia ich celów. Niebawem będą też mieli większość ustawodawczą.
Jean Jacques siedział nieruchomo, że szklanką w ręku i półotwartymi ustami. W jego brązowych oczach malował się szok.
- Oh put... Jak... to znaczy... czemu nie zaalarmowaliście waszego ministra? (pełne 'oh putain' - fr. O, k****)
- Na początku chcieliśmy zebrać jakieś dowody, żeby nie przychodzić z pustymi rękami. W tej chwili... być może jest już pod wypływem Imperiusa...
- A... wasi Aurorzy? Nie mogliście iść z tym natychmiast do Aurorów?!
- Szef Biura Aurorów, Teddy Smith, jest jednym z nich. Gdybyśmy poszli zgłosić to Aurorom, chwilę później przełamanoby nam różdżki i wylądowalibyśmy dożywotnio w Azkabanie. W najlepszym wypadku.
- Kiedy mówisz 'my', kogo dokładnie masz na myśli?
- Mnie i Severusa Snape'a, dyrektora Hogwartu. Oboje jesteśmy w to zamieszani. On, bo potrzebują go do ograniczania przyjmowania do Hogwartu i warzenia eliksirów poronnych i permanentnej antykoncepcji.
- Severus Snape...
- Już znaleźli sposób, żeby zmusić go do współpracy. Smith zamordował pięcioosobową mugolską rodzinę używając Avady Kedavry i sfabrykowali wspomnienie, które udowadnia, że zrobił to Severus Snape. Ja, bo z różnych powodów chcą mnie zabić, ale nie chcą tego robić teraz, wolą jeszcze trochę poczekać...
Jean Jacques jednym ruchem wychylił do dna to, co miał w szklaneczce.
- O Merlinie... i wy dwoje... próbujecie jakoś im... uciec?
- My dwoje próbujemy im przeciwdziałać. Mamy parę pomysłów, żeby udaremnić ich plany, ale... potrzebujemy pomocy. Mamy coraz bardziej związane ręce. Jeden z nich pracuje w Departamencie Transportu Magicznego, więc nie możemy ani ze sobą rozmawiać, ani się przemieszczać używając Sieci Fiuu, świstoklików czy teleportacji. Żeby tu przyjść, musiałam przyjechać do Calais mugolskim pociągiem. Możemy spotykać się wyłącznie w mugolskim świecie. Nie mamy już nikogo, do kogo możemy się zwrócić bez obawy o natychmiastowe aresztowanie. Potrzebujemy pomocy... jakiejkolwiek pomocy z zewnątrz.
- I nie zastanawialiście się na tym, żeby uciec?
- Cóż... jeśli uciekniemy to nie będzie tam już nikogo kto mógłby ich powstrzymać...
- Putain de merde - powiedział bardzo dosadnie Jean Jacques.
Odstawił szklaneczkę na stół i podrapał się po głowie. Odezwał się dopiero po długiej chwili.
- Powiedz mi, czemu miałbym ci wierzyć?
- Po pierwsze dlatego, że nie mam żadnych powodów, żeby kłamać. Niczego nie zyskam, ani u siebie ani tu, opowiadając wam wyssane z palca historyjki. Po drugie, żeby udzielić nam choćby niewielkiej pomocy nie musicie wplątywać waszego Ministerstwa w tą sprawę. Nie oficjalnie. Po trzecie jesteście najbliżej nas... jeśli cała ta sytuacja się rozwinie i wymknie im spod kontroli, być może niektórzy czarodzieje zdecydują się uciec właśnie do was. Być może zaleje was powódź czarodziejów mugolskiego pochodzenia? I tych półkrwi? Po czwarte... czarodzieje z Francji przybywają też do Anglii... Być może nasi przyjaciele zdecydują się zająć również i wami? Ale przede wszystkim możesz mi wierzyć, że nie kłamię. Zarówno ja jak i Severus Snape, razem z Harrym Potterem ryzykowaliśmy życiem, żeby ocalić nasz kraj przed Lordem Voldemortem. Po co mielibyśmy teraz wymyślać jakieś bajeczki... myślisz, że nie mamy już dość...?! - ostatnie zdanie Hermiona wypowiedziała prawie podniesionym głosem.
Jean Jacques skinął głową, podniósł się i podszedł do jednego z portretów wiszących na ścianie, których Hermiona wcześniej nie zauważyła. Stuknął w ramę jednego z nich, młodej, poważnie wyglądającej czarownicy w szpiczastej tiarze.
- Eugenio, przekaż proszę Ministrowi, że muszę koniecznie się z nim zobaczyć. Natychmiast.
- Natychmiast?! Jean Jacques, jak ja mam mu to wyjaśnić? Nie możesz tak po prostu... - zaoponowała.
- Powiedz mu, że mamy sytuacje kryzysową. Tak kryzysową, że 'natychmiast' to już i tak późno - uciął ostro Jean Jacques.
Eugenia zniknęła z obrazu. W tym momencie weszła do biura młoda dziewczyna z tacą z dużym porcelanowym czajnikiem z gorącą wodą i dużą filiżanką na spodeczku. Obok leżały różne kolorowe saszetki z herbatkami owocowymi i mała kostka czarnej czekolady.
- Prosił pan o herbatkę...
- Postaw tu. Dziękuję.
Jean Jacques chodził poddenerwowany przed portretem. Hermiona przejrzała saszetki i wybrała w końcu mieszankę czarnej herbaty i suszonej brzoskwini. Herbata zdążyła się już zaparzyć i po biurze rozszedł się cudowny zapach, kiedy na obrazie pojawiła się Eugenia w towarzystwie eleganckiego mężczyzny, na widok którego Jean Jacques wyprężył się bez mała po wojskowemu.
- Monsieur le Ministre...
- Jean Jacques, proszę mi powiedzieć, co się dzieje? - powiedział ten surowo.
- Panie Ministrze, proszę o wybaczenie, ale to jest sprawa... wyjątkowo ważna...
- Dobrze. Mów, proszę.
Jean Jacques wskazał ręką Hermionę, która odruchowo podniosła się i zbliżyła do portretu.
- Panie Ministrze, pozwoli pan, że przedstawię... Mademoiselle Hermiona Granger z Brytyjskiego Ministerstwa Magii..
Francuski Minister skłonił się jej lekko.
- Niezmiernie mi miło panią poznać... A teraz do rzeczy, Jean Jacques...
- Mademoiselle przybyła do nas z bardzo nieoficjalną wizytą i przywiozła szokujące wiadomości, którymi muszę się z panem podzielić. Sprawa jest krytyczna. Nie u nas, u nich - Jean Jacques kiwnął ręką w stronę, która, jak domyślała się Hermiona, wskazywała na północny zachód. A może po prostu chciał w ten sposób podkreślić, że rzecz nie dzieje się we Francji. - Jednak sądzę, że powinien pan wiedzieć, ponieważ być może ma to jakiś związek z tym co dzieje się w Paryżu...
Minister potarł policzki, następnie rzucił okiem na zegarek i powiedział w końcu.
- Krytyczna, mówisz... Dobrze. Za dziesięć minut w moim gabinecie - po czym zniknął z obrazu.
Hermiona osunęła się na fotel. Do tej pory nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo była spięta i zdenerwowana. Nadal trzęsącą się ręką nasypała cukru i zamieszała herbatę dzwoniąc bardzo niekulturalnie łyżeczką.
Tym razem trzęsę się chyba z ulgi.
- Jean Jacques.. Chciałam bardzo, naprawdę bardzo podziękować... To...
- Wypij tą herbatę, musimy iść. Minister nie ma zwyczaju czekać....
Dziesięć minut wystarczyło na szybkie wypicie herbaty, błyskawiczną wizytę w toalecie i dojście do gabinetu Ministra.
Ledwie weszli do środka, drzwi po drugiej stronie otworzyły się, wszedł mężczyzna z portretu i podszedł do nich energicznym krokiem.
Był przeciętnego wzrostu, szczupły i miał smagłą cerę. Dodatkowo wyszczuplał go czarny frak. Czarne, długie włosy miał luźno związane z tyłu. Kiedy podszedł i wyciągnął do Hermiony rękę, odruchowo podała mu swoją, ale ten ujął ją za czubki palców, pochylił się w nienagannym ukłonie i ucałował tak delikatnie, że ledwo to poczuła.
- Charles Chevalier. Mademoiselle Granger, to dla mnie zaszczyt panią poznać - przedstawił się, patrząc na nią z bliska i dopiero po tym puścił jej dłoń.
O Merlinie... to się nazywa mieć klasę! pomyślała dziwnie oszołomiona.
- Panie Ministrze, cała przyjemność po mojej stronie - na całe szczęście było to oklepane powiedzenie, więc udało jej się to wykrztusić całkiem odruchowo i bez jąkania.
Minister przywitał się z Jean Jacquesem i wtedy zobaczyła, że włosy miał związane czarną aksamitną wstążką i opadały mu lekko pokręconymi kosmykami aż do połowy łopatek.
- Pierwsza sprawa, Jean Jacques. Zdejmij blokadę z różdżki mademoiselle, nie mamy żadnych powodów, żeby obawiać się jej wizyty.
Mężczyzna zaprosił ich gestem do dużego stołu, różdżką przywołał dzbaneczek z kawą, filiżanki i cukier, usiadł koło Hermiony i poprosił, żeby zaczęła opowiadać. Po chwili Jean Jacques podał jej różdżkę, już bez dziwacznej kulki na końcu.
Dziewczyna powiedziała mniej więcej to samo, co parę minut wcześniej. Początkowe uprzejme zainteresowanie Ministra szybko zmieniło się w pełne uwagi skupienie.
- Jean Jacques, sądzisz, że to ma związek z niedawnymi wydarzeniami w Paryżu? - spytał swojego pracownika.
Ten westchnął ciężko.
- Cóż... do tej pory sądziliśmy, że to są niepokoje na tle rasowym, ale kiedy mademoiselle Granger opowiedziała, co się dzieje w Anglii, przyszło mi do głowy, że równie dobrze może się okazać, że my mamy do czynienia z tym samym problemem, który tylko błędnie zakwalifikowaliśmy? Tak się składa, że najstarsze rody czystej krwi czarodziejów wywodzą się ze starej francuskiej arystokracji. Którzy jednocześnie są białej rasy. Więc ostatnie napady na czarodziejskie murzyńskie i azjatyckie rodziny mogą nie oznaczać zamieszek na tle rasowym, ale na tle klas w naszym społeczeństwie.
Hermiona nie chciała się wtrącać w nieswoje sprawy, więc siedziała w ciszy, podczas kiedy obaj panowie dyskutowali nad ewentualnym związkiem jej problemu z ich własnym. W tym czasie przyglądała się dyskretnie Ministrowi. Miał ciemne, brązowe oczy otoczone długimi rzęsami, lekko haczykowaty, wąski nos.
Taki trochę arystokratyczny, jak na starym rządowym emblemacie w mugolskim świecie. Ostro zarysowany podbródek, szczupłą, opaloną twarz, wąskie wargi...
Dziewczyna poczuła lekkie pikniecie w sercu. Nie umiała do końca określić czemu. Jakaś myśl przeleciała jej przez głowę i umknęła i im bardziej Hermiona starała się ją uchwycić, tym bardziej zapominała ulotne wrażenie, że chodziło o coś innego.
Po chwili panowie przestali rozważać ewentualny związek tej sprawy z problemami, które pojawiły się we Francji. Minister chciał wiedzieć więcej, więc zaczęła od początku, tym razem opowiadając ze szczegółami. Ona opowiadała, panowie pytali i Hermiona nie zorientowała się nawet, że zdążyła zjeść wszystkie ciastka.
- Mademoiselle Granger, po pierwsze proszę przyjąć wyrazy uznania za pani dotychczasowe starania - powiedział Minister, kiedy doszła do planów na ten weekend. - Jestem pod wrażeniem.
Dziewczyna zarumieniła się lekko.
- Po drugie od dziś Jean Jacques będzie pani partnerem w tej sprawie, proszę nie wahać się z nim kontaktować. Zrobimy, co tylko możemy, żeby wam pomóc. Jean Jacques, jeśli trzeba, twoją działkę przejmie Gerard. Proponuję, żebyśmy teraz poszli na obiad, a potem opracujcie jakiś plan. Przy okazji idź do Skrzydła Północnego, być może mają tam coś interesującego.
- Panie Ministrze... bardzo dziękuję, naprawdę. W tej chwili potrzebujemy każdej pomocy, jaką możemy dostać. Przy okazji chciałabym obiecać, że postaram się nie nadużywać pańskiej oferty.
- Tu nie ma mowy o nadużywaniu. Proszę się nie krępować. Im szybciej to się skończy, tym lepiej i dla was i dla nas.
Minister i Jean Jacques wstali i w tym momencie dotarło do niej, że absolutnie nie powinna się pokazywać zbyt wielu ludziom.
- Przepraszam panów... ale sądzę, że nie powinnam z wami iść. Lepiej, żeby mnie tu nikt nie widział...
- Zdaję sobie z tego sprawę. Nie pójdziemy do Sali Jadalnej na dole, ale zjemy w saloniku, po drugiej stronie mojego gabinetu - zapewnił ją Minister.
Czując, jak zaczyna burczeć jej w żołądku, szybko do nich podeszła i poszli jeść. W trakcie obiadu zaczęła się luźna pogawędka.
- Powiem szczerze, że Bastylia zapiera dech w piersiach - powiedziała w którymś momencie Hermiona.
Sięgnęła po parę orzeszków i popiła je odrobiną białego, słodkiego wina. Ktoś na podobieństwo lokaja zaproponował jej tyle różnych gatunków alkoholu, że w końcu się złamała i zdecydowała się napić odrobinę. Minister pił Ricard zmieszany z wodą, a Jean Jacques lekko zamrożoną zaklęciem whisky i gdyby poprosiła o herbatę albo sok owocowy, wyglądałaby trochę śmiesznie.
- Mugole nie wiedzą co tracą - dodała. - Ale swoją drogą... czemu rozwaliliście całą Bastylię? I nic z niej nie zostawiliście? Bo dobrze wiem, że w mugolskim świecie nie został nawet kamień na kamieniu...
Jean Jacques, który jak się okazało, uwielbiał historię, sięgnął po gorące jeszcze, malutkie ciasteczka z kruchego ciasta, z odrobiną bekonu, sosu pomidorowego i sera.
- Wtedy w zasadzie czarodzieje byli tylko wśród szlachty, która stanowiła zaledwie jeden procent wszystkich mieszkańców Francji, a i to nawet nie! Bo w tym jednym procencie było jeszcze duchowieństwo, ale nikt rozsądny, kto miał magiczne zdolności, nie pchał się tam, to byłoby zbyt niebezpieczne. Niewielu było wśród mieszczaństwa. Chłopi... nawet jeśli się jakiś trafił, to się do tego nie przyznawał. Inkwizycja skończyła się już dawno temu, ale w dobie absolutyzmu można było się wszystkiego spodziewać. Nie będę ci opowiadał całej historii Francji, ale powiem tylko, że cała rewolucja była w zasadzie zasługą właśnie chłopów i mieszczaństwa. To oni, po fiasku Stanów Generalnych postanowili się zbuntować przeciw wszechwładzy króla, szlachty i duchowieństwa. Tych paru czarodziejów z mieszczaństwa poinformowało resztę o szykujących się buntach, ale co tamci mogliby zrobić? Nie byli wystarczająco liczni, po drugie należeli do stanu, którego przemów i tak nikt by nie posłuchał. Jedyne, co udało im się zrobić, to zablokować w czarodziejskim świecie Bastylię w stanie sprzed 14 lipca.
- Co to znaczy zablokować? - Hermiona nie potrafiła opanować pytań, nawet jeśli chodziło o tak nieistotną sprawę.
- Jak już pani zdarzyła się zorientować, we Francji czarodzieje żyją w innym, równoległym wymiarze - wyjaśnił Minister. Być może odpowiedział dlatego, że chciał zatrzymać w tajemnicy niektóre szczegóły. - Więc w tym samym miejscu istnieje równocześnie świat mugolski i czarodziejski. Czarodziejski to kopia mugolskiego, która jest co jakiś czas... można powiedzieć aktualizowana. Mamy u nas Departament, który się tym zajmuje, bo robimy to obszar po obszarze, a nie wszystko naraz. Poza tym musimy mieć zgodę mieszkańców... dobrze, to nie jest takie ważne - machnął ręką. - Ponieważ nie chcieliśmy w żaden sposób stracić Bastylii, zdecydowaliśmy się ją zablokować. Dlatego też nawet jeśli dokonywaliśmy aktualizacji tej części Paryża, twierdza wraz z przyległym terenem została w niezmienionym stanie. Na początku zeszłego wieku doszliśmy do wniosku, że będzie to wspaniała siedziba Ministerstwa. Jean Jacques, możesz kontynuować...
Młodszy mężczyzna podziękował skinieniem głowy. Równocześnie aperitif się skończył i lokaj zaczął przynosić entrée.
- Wiesz co jest z tego wszystkiego najgłupsze? - parsknął szyderczo. - Bastylię zburzono, bo stanowiła symbol terroru i uciemiężenia. Było to więzienie stanu, w którym przetrzymywano na ogół więźniów politycznych, ale także pisarzy, filozofów. I nie tylko. I tak się trafiło, że 14 lipca, kiedy wielotysięczny tłum przypuścił szturm na Bastylię, w więzieniu znajdowało się zaledwie ośmiu więźniów. Markiz Donatien-Alphonse-François de Sade, jedyny więzień polityczny, został przeniesiony w inne miejsce zaledwie dzień wcześniej. Wśród reszty więźniów była jedna osoba umysłowo chora i paru fałszerzy pieniędzy. Cudownie!
Hermiona sięgnęła po ładnie złożoną, białą lnianą serwetkę i srebrny widelec. Na widok mieszaniny sałaty z warzywami, orzechami i migdałami i pachnących świeżutkich bagietek miała ochotę zacząć jeść palcami.
- I tak w ciągu jednego dnia rozwalili całą twierdzę?! - spytała przed pierwszym kęsem w niedowierzeniu.
Skuteczni byli. U nas w Anglii trwałoby to całymi miesiącami, nie wspominając już o planowaniu!
- Nie, żeby zrównać Bastylię z ziemią potrzebowali dwóch tygodni.
Nadal twierdzę, że skuteczni.
Nie zadawała już więcej żadnych pytań, z prostego powodu - zawsze uczono ją, żeby nie mówić z pełnymi ustami.
Po przystawce przyszła kolej na danie główne. Na całe szczęście nie był to surowy stek, bo to by jej przez gardło nie przeszło, ale Boeuf Bourguignon z zapiekanymi ziemniakami. Potem przyszła kolej na sery, które śmierdziały przeraźliwie. Nie odważyła się zjeść pleśniowego, ale jakiś w miarę normalny. Potem podany został deser - babeczka z czarnej czekolady, z rozpływającym się czekoladowym wnętrzem, oblana kremem waniliowym. Już na sam koniec lokaj podał kawę z dużą warstwą bitej śmietany, opruszoną czekoladą.
W trakcie posiłku Jean Jacques zabawiał ich rozmaitymi śmiesznymi opowiastkami dotyczącymi historii Francji, Minister wtrącał czasem pikantne komentarze, zaś Hermiona słuchała i jadła, jadła i słuchała. Pod koniec poczuła się przeżarta i strasznie rozleniwiona.
Boże, ja tu zaraz zasnę. Nie dam rady wstać, będą musieli mnie stąd wynieść... Tak oto będzie wyglądała niedyplomatyczna wizyta angielskiego urzędnika. Będą mieli co wspominać...
Minister otarł usta serwetką ruchem pełnym gracji, który sprawił, że odniosła wrażenie déjà-vu. Podniósł się, podziękował za wspólny obiad i Hermionie udało się wstać, żeby się pożegnać. Ucałował znów delikatnie końce jej palców, skłonił się i życząc miłego popołudnia odszedł.
Jean Jacques przyjrzał się dziewczynie. Miała półotwarte ze zmęczenia oczy i wyglądała, jakby miała się za chwilę przewrócić. Wrócili do jego biura i wskazał jej wielki fotel.
- Siadaj tu i zdrzemnij się. Po tym co opowiadałaś, musisz być wykończona - chciała zaprotestować, ale potrząsnął głową. - Czy tak, czy inaczej muszę iść do Skrzydła Północnego, tobie tam wejść nie wolno, więc nie ma sensu, żebyś stała przed drzwiami. Równie dobrze możesz na mnie poczekać tu. Zamknę drzwi, więc nikt nie wejdzie i nie będzie ci przeszkadzał. Prześpij się, to będzie nam łatwiej potem coś zaplanować.
Hermiona z radością usiadła w fotelu i gdy tylko drzwi się zamknęły, umościła się wygodniej i natychmiast zasnęła.
CDN