Tytuł: Harry Potter - Hogsmeade, Twoja Magiczna Wioska :: [Z] Czy to Snape, czy to Tonks?
Dodane przez Lapa_96 dnia 29-12-2011 22:59
#1
Wrzucam swoje najdłuższe jak dotąd opowiadanie. Składa się z ośmiu rozdziałów, będę się starać dorzucać kolejne rozdziały co tydzień.
Głównymi postaciami są, jak wynika z tytułu, Snape i Tonks, ale w tle pojawią się również Huncwoci i Dumbledore. Mam nadzieję, że Wam się spodoba, życzę miłej lektury! :)
Rozdział pierwszy
Propozycja nie do odrzucenia
Martwą ciszę przerwało pukanie do drzwi, które mąciło mój błogi spokój. Właśnie obezwładniłem grubą mysz, która z wyjątkowym uporem wracała się, aby zjadać moje notatki. Może wydaje się to nieprawdopodobne, ale zwierzęta, jakby czując że już rozpoczęła się wiosna, zmieniły swoje obyczaje na wyjątkowo nienaturalne. Tak czy owak, to nienormalne. Myszy powinny pilnować swoich nor, a nie pchać się pod moją różdżkę! Pukanie ponowiło się, więc zdecydowałem się rzucić pełne obojętności "Proszę!".
Kątem oka zauważyłem, że przez drzwi przechodzi coś wściekle czerwonego. Moja inteligencja - wtrącę skromnie, że bardzo niezawodna - pozwoliła mi stwierdzić, że oto odwiedziła mnie Nimfadora Tonks. Jej kolor włosów nie zrobił na mnie wielkiego wrażenia bo - powiedzmy sobie szczerze - znając ją od dłuższego czasu przekonałem się, że jest zdolna do wszystkiego. Spodziewałem się już jakiegoś następnego chorego pomysłu. Gryzoń leżał na skraju biurka, czyli tam, gdzie trafiła go Avada.
- Cześć Sever! - powitała mnie bardzo radośnie skracając moje imię o dwie litery, co było już dostatecznym powodem, dla którego mogłem ją wyprosić, nie czując skruchy. Mało tego, z entuzjazmu jej rozwiany włos otarł się o moje drogocenne fiolki wprawiając je w niebezpieczne drżenie. Już miałem zwrócić jej opryskliwie uwagę na temat panowania nad swoimi ruchami, ale mnie uprzedziła trajkocąc jak nakręcona - Dlaczego kisisz się w zamku? Teraz, kiedy wiosna za oknem!
- Czy widzisz tu jakieś okna, Tonks? - spojrzałem wymownie na mojego gościa kiedy składałem swoje notatki - W lochach nie ma okien. - dodałem z naciskiem i dość powoli, aby podkreślić jak bardzo się pomyliła. To było jak tłumaczenie Longbottomowi na czym polega mieszanie w kociołku. Z jedyną tylko różnicą, że nie miałem przed sobą okrągłej buzi o głupkowatym wyrazie osoby, która nie rozumie, co się do niej mówi.
- Dziwne, że nie poprosiłeś jeszcze Dumbledore'a, aby przeniósł twój gabinet na wyższe piętra. - oczywiście zignorowała moją piękną uwagę tym niedorzecznym zażaleniem - Ja bym się tutaj udusiła.
- Przyjemniej jest przebywać w pomieszczeniu pozbawionym dziennego światła, oświetlanym kolorowymi eliksirami i kilkoma świeczkami. - usprawiedliwiłem się, ale wątpię aby doceniła piękno mojego wnętrza, którego zresztą nikt nie docenia. Patrzyłem z dołu jak rozgląda się po gabinecie, bezowocnie próbując dostrzec coś, co uznawałem za piękne. Dlaczego z dołu? Tak się złożyło, że jakoś nie pomyślałem, aby zaproponować jej usiąść. Zawsze tak było, dlatego staram się nie łamać moich zasad wysłu****ąc gości z nieco wygodniejszej pozycji. Oczywiście z wyjątkiem Dumbledore'a, ale ten zagadkowo grzecznie odmawiał skorzystania z mojej propozycji, która była wynikiem mojego respektu wobec niego. Co za marnotrawienie mojej łaski!
Tonks wyglądała na nieco strapioną, przygryzła wargi i patrzyła się na półki z moimi wywarami. Nagle odskoczyła od mojego biurka, tak energicznie, że w pierwszej chwili nie zrozumiałem o co jej chodzi.
- SZCZUR!
Nie mogłem ukryć szerokiego uśmiechu. Kobiety reagują zawsze tak samo, boją się małych zwierzątek.
- Tak, idzie wiosna. Myszy są bardziej natrętne niż zazwyczaj. - zaśmiałem się ponuro
- Mówiąc konkretnie - powiedziała Nimfadora kiedy już znalazła się w bezpiecznej odległości - chciałam cię gdzieś wyciągnąć. Są ferie wielkanocne.
Westchnąłem. Jak zwykle próbuje zburzyć moją hierarchię wartości. Niestety to zobaczyła.
- Tylko mi nie mów, że nie masz ochoty! - pogroziła mi karcąco palcem jak małemu dziecku - Przyszłam tu, aby cię uwolnić z tych czterech ścian... i myszy... - dodała darząc zwierzę naprawdę przykrym spojrzeniem.
- Czyli nie uszanujesz mojej grzecznej odmowy? - spróbowałem, choć wiedziałem, że to nie ma najmniejszego sensu.
- Nie. - odparła bezdyskusyjnie i już wiedziałem, że jestem przyparty do muru.
- Tak myślałem...
- Tak myślałeś?
- Tak, mój iloraz inteligencji daje mi wyraźnie znać, że niektóre kobiety są z natury uparte. - Dźwignąłem się z siedzenia. Można by pomyśleć, że w końcu uległem, ale nie. To nie jest w moim stylu. Po prostu miałem zamiar nazbierać nowych składników do eliksirów, gdyż stare zbiory właśnie pływają rozpuszczone w fiolkach, które cudem uniknęły upadku. Narzuciłem na siebie płaszcz i zabrałem ze sobą nożyk oraz mały woreczek - Chciałaś mnie wyciągnąć na łono natury? Dobrze. Na początku wypadałoby odwiedzić Zakazany Las.
- Nie mogę w to uwierzyć. - Tonks pokręciła głową z niedowierzaniem. - Nie myślałam, że to będzie aż tak proste. - Jak kobiety są naiwne!
- Po prostu brakuje mi paru gatunków ziół. - zaskoczyłem ją jak zwykle lekceważąco błyszcząc swoją przebiegłością. - W przeciwnym razie nie ruszyłbym się z miejsca.
Jej mina zrzedła:
- Wiedziałam, że musi być w tym jakiś haczyk. - teraz musiała przyznać się do przegranej - No cóż, chodźmy.
Wyszliśmy na puste błonia. Z jeziora wystawały zielonkawe macki kałamarnicy, które chwiały się na ciepłym wietrze. W dali majaczyła chatka Hagrida, a sam jej właściciel doglądał grządek z dyniami, podczas gdy wielki brytan hasał po trawie.
- Widzisz Sev? - zaczęła Tonks, tym razem ignorując cztery litery mojego imienia. Teraz powinienem pójść w swoją stronę i zostawić ją na błoniach z wielkim psem. - Widzisz jaka piękna jest wiosna?
- Zgadzam się z tobą, Tonks. - przyznałem całkiem poważnie. Tak, POWAŻNIE.
- Co? - była porażona moją odpowiedzią. Nie zapominajmy jednak, że istnieje coś takiego jak dwojaka interpretacja.
- Tym razem jestem skłonny przyznać ci rację - tłumaczyłem podczas, gdy mój rozmówca wpatrywał się we mnie jak w obrazek - Wiosna jest wspaniałą porą roku na zbiory składników. Rozumiesz, wszystko rośnie - uśmiechnąłem się do niej po raz kolejny czerpiąc satysfakcję z jej speszonej miny.
- Tak...
Nie miałem wyrzutów sumienia, przecież powiedziałem prawdę, a czy Tonks zrozumiała moją ripostę to już jej sprawa. Bo co jest piękniejszego od kiełkujących ziół królewskich? Raczej nic.
Pies Hagrida postawił uszy jak to na psy przystało i pobiegł - oczywiście - w naszą stronę. Tonks wyraźnie się ucieszyła na bliskie spotkanie, zaś ja - myślący najtrzeźwiej - mając pzed oczami ogromną, kleistą warstwę śliny na szacie, wolałem się wycofać.
- Ładny dzień, co nie Tonks? - zagadał Hagrid skończywszy doglądanie dyń. Nimfadora drapała psa za uszami. Ja, jak już wspomniałem stanąłem z boku. Hagrid najwyraźniej nie podejrzewał, że Tonks ma coś wspólnego ze mną, bo nie zwracał na mnie uwagi.
- Aha, w sam raz na wiosenny spacer. - odrzekła kiedy Kieł wszedł do chaty, zadowoliwszy się pieszczotami. Na moje szczęście mną się nie interesował.
- Spacer? - burknął Hagrid i w końcu spojrzał na mnie pytająco.
- Tak, idziemy właśnie do lasu, bo Severus chciał nazbierać sobie ziółek na swoje wywary. Później myślałam o wstąpieniu do Trzech Mioteł na drinka. Co ty na to Severusie?
- Och... tak. - wystękałem i zaraz zacząłem rozmyślać nad jakąś sensowną wymówką.
- Świetnie! Do zobaczenia Hagridzie! - Udaliśmy się w stronę skraju lasu. Hagrid wyglądał na zdziwionego - odprowadzał nas wzrokiem póki nie zniknęliśmy wśród konarów drzew. Owładnęła nas głucha cisza, dosłownie taka jak w moim gabinecie, z którego wypchnięto mnie siłą.
Wędrowaliśmy przez dłuższy czas, ponieważ po niektóre gatunki roślin trzeba zapuszczać się nieco głębiej. Tonks nie kryła poirytowania kiedy napotykała nowe przeszkody. Kobiety zawsze narzekają, kiedy napotykają jakieś trudności. Mam przestudiowaną kobiecą psychikę, dlatego nie decyduję się na jakikolwiek związek. Skazywać się na takie męczarnie? Wolę sobie kupić sowę.
- Daleko te twoje ziółka? - zapytała, kiedy jej noga utknęła w kałuży błota.
- Czyżby ci się znudził "wiosenny spacer"? - zadrwiłem, kiedy zabierałem się do ścinania ziół. - Jakieś dwie godziny temu bardzo pragnęłaś spaceru, więc proszę.
- Och! - wyrwała nogę z dziury z głośnym cmoknięciem. - Łazimy tu od blisko dwóch godzin i to z licznymi zakrętami i powrotami. Jeśli zgubimy się przez ciebie, to obiecuję ci, że osobiście zrobię ci krzywdę!
- Doprawdy? - zawiązałem woreczek z nową porcją składników - A kto mnie wyciągał na spacer?
- Tak, teraz oskarżaj o to mnie!
- Nawet jeśli się zgubimy, i tak znajdę drogę powrotną.
- Niby jak? Znajdziesz jakiś trop, Sherlocku?
- Tyle ich zostawiłaś, że to nie będzie zbyt trudne.
- Co?
Brak myślenia. Nie rozumiem jak można tak wolno rozumować. To kolejna cecha kobiet, z całą pewnością. Uwzględniłem ją w swoich notatkach. Ponownie, czując się jakbym tłumaczył bezrozumnemu Longbottomowi, obróciłem ją i zacząłem tłumaczyć łopatologicznie.
- Spójrz. Odkąd weszłaś w tą kałużę, nie jest taka jak przedtem. To jest znak dla nas, że już tu byliśmy nie sądzisz?
Spojrzała na mnie ze sztucznym podziwem. Trzeba przyznać, że musiała ją zaskoczyć moja inteligencja. Co ja bym zrobił bez moich umiejętności traperskich? Oczywiście zginąłbym, jak ona, w lesie współżyjąc z miłymi jednorożcami i niezbyt sympatycznymi wilkołakami. Niestety, z jednym jestem zmuszony żyć.
- Patrzcie no, tropiciel się znalazł! - wysłuchałem cierpliwie jej sarkazmu.
Nie dostrzegałem potrzeby rozwijania tematu, więc nie pozostało mi nic innego jak milcząco podążać naszymi śladami.
- Patrz! Odcisk mojego obcasa! - zawołała mi prosto do ucha. Mogę przyrzec, że niemal straciłem słuch w prawym uchu. Zapewne spodziewała się mojej uciechy, ale według mnie zagarnianie sobie moich sekretów nie jest godne pochwały.
Droga powrotna była zdecydowanie krótsza (krótsza, bo miałem głowę na karku, potrafię rozróżnić stare ślady od nowych) wyszliśmy z lasu tuż przy płocie ogradzającym Wrzeszczącą Chatę.
- Wow... - kiwała głową z mieszaniną żartu i podziwu. Jak zwykle kpiła sobie z moich sposobów.
- Jesteś pod wrażeniem, że ujrzałaś dawny dom swojego wybranka? - odgryzłem się, uderzając ją w czuły punkt.
- Nie, podziwiam tylko twój "iloraz inteligencji".
- Czyżby?
- O co ci chodzi?
- Wystarczy się obejrzeć.
Tonks spojrzała przez ramię i natychmiast się rozpromieniła (ja z kolei natychmiast się nachmurzyłem). Zawróciła i po paru chwilach znalazła się w objęciach Lupina. To dopiero była okazja! Z przebiegłością lisa i zwiewnością sowy ruszyłem w boczną uliczkę przez las. A'propos sów, jedna właśnie uderzyła mnie w klatkę piersiową na wskutek czego wyłożyłem się na trawie. Zioła wypadły mi z dłoni, a ból na mostku był porażający. Nim otrzeźwiałem na tyle, aby się podnieść i zabrać woreczek, Tonks już była z powrotem. Sowa, to jest, główny powód mojego niepowodzenia, leżała na trawie równie ogłuszona niczym ja przed chwilą.
- Nie zgadniesz co się jutro wydarzy! - była tak radosna. To musiało mieć coś wspólnego z Lupinem, i bynajmniej mnie to nie obchodziło.
- Przyjmij do wiadomości, że nie obchodzą mnie twoje miłosne perypetie.
- Wiesz, ja...
- Nie obchodzi mnie to. - podkreśliłem, bowiem nie miałem ochoty wiedzieć co Lupin szykuje tym razem. Wchodziliśmy właśnie do Hogsmeade.
- No właśnie, więc...
- Niech zgadnę, idziesz z Lupinem na randkę? - rozładowałem sytuację tym drobnym żartem, który jednak mógł okazać sie prawdą. Tak, zawsze trzeba brać pod uwagę taką ewentualność.
- Tak. - rozwiała moje wątpliwości.
No, jak geniusz to geniusz czyli ja. Dedukcja, ot co. Z wrażenia musiałem się zatrzymać.
- No co? - zapytała zbita z tropu Tonks.
- Nic - odparłem i ruszyliśmy pod Trzy Miotły.
Edytowane przez Lapa_96 dnia 23-03-2012 19:10
Dodane przez Angel14 dnia 29-12-2011 23:09
#2
Bardzo dobry FF. Podoba mi sie, ze na glówne postacie dales taka nietypowa pare :D
Dodane przez Enchanted dnia 02-01-2012 21:44
#3
Severus Snape jak żywy! Może w nieco skrzywionym zwierciadle;) ale czy to przeszkoda? Wszystkie jego niepowtarzalne cechy charakteru podane jak na tacy:)
Przede wszystkim cudowny sarkazm i ironia :)
Dialogi bardzo wiarygodne. Podobały mi się szczególnie te:
"- Cześć Sever! - powitała mnie bardzo radośnie skracając moje imię o dwie litery, co było już dostatecznym powodem, dla którego mogłem ją wyprosić nie czując skruchy."
"- W lochach nie ma okien. - dodałem z naciskiem i dość powoli, aby podkreślić jak bardzo się pomyliła. To było jak tłumaczenie Longbottomowi na czym polega mieszanie w kociołku."
"- Nie zgadniesz co się jutro wydarzy! - była tak radosna. To musiało mieć coś wspólnego z Lupinem, i bynajmniej mnie to nie obchodziło.
- Przyjmij do wiadomości, że nie obchodzą mnie twoje miłosne perypetie."
Tonks również jak najbardziej Tonksowata ;)
Pozostaje tylko czekać na ciąg dalszy opowieści Severusa Snape'a :)
Dodane przez Asella dnia 02-01-2012 22:34
#4
Sev ( tak ja też pójde za przykładem Tonks i skróce jego imię :P ) jak żywy, jeszcze do tego nasza kochana wiecznie radosna Tonks ze swoimi włosami wziętymi z kosmosu.
Fajny pomysł masz na to FF. Tonks i Sever a ona coś zaczyna kręcić z Lupinem a Snape troszeczkę zazdrosny ??? :P
Nie pozostaje nic innego jak dać W i czekać na kolejne części ;D
Dodane przez Evans558 dnia 02-01-2012 22:57
#5
Zapowiada się ciekawie. Daję W, i mam nadzieję, że zwróci się ono w postaci nowego fragmentu opowiadania =) .
Dodane przez dawber1992 dnia 03-01-2012 04:01
#6
Całkiem ciekawie opisany spacer :) moze bedzie cos dalej?Ale jak na pierwszy rozdzial,to bardzo wciągające,mozna tak powiedziec .Wykorzystam ten post jako apel
DO ADMINA:UTWÓRZCIE W DZIALE ARTYKUŁY COS W STYLU FELIETONY U
ŻYTKOWNIKÓW!NIECH KREATYWNOSC I TALENT BEDA NA SWOIM MIEJSCU I NALEŻYCIE NAGRADZANE,A NIE UMIESZCZANE JAKO ZWYKLE POSTY MIEDZY TAKIMI RZECZAMI JAK np.:twoja ulubiona puosenka Metalici albo jakiego laieru do paznokci uzywasz.TROCHE SZACUNKU DO LUDZI TWÓRCZYCH!
POZDRAWIAM CIE ŁAPO_96(daje W)
m: Zapraszam do rozglądnięcia się po całej stronie, a w szczególności zwrócenia uwagi na ten dział: http://hogsmeade....orum_id=48, który nazwany został "Kącik Kreatywności", co mówi samo za siebie.
Ewentualne sugestie - patrz tutaj: http://hogsmeade....stions.php - W Nawigacji -> O wiosce -> Propozycje.
Edytowane przez mooll dnia 04-01-2012 12:30
Dodane przez Lapa_96 dnia 06-01-2012 20:24
#7
Dzisiejszy rozdział jeszcze w zasadzie jakby wstępny, za tydzień właściwe zawiązanie i przyspieszenie akcji :) Dziękuję za pozytywne oceny i zachęcam do śledzenia dalszego ciągu :)
Rozdział drugi
W "Świńskim Łbie"
Na wystawach sklepowych pojawiły się zaczarowane ozdóbki wielkanocne i ściany były przyozdobione w kolorowe kwiatki symbolizujące nadejście wiosny. Tonks była wniebowzięta, opisywała mi każdy gatunek kwiatów. Na szczęście oprócz tych charakterystycznych rzeczy zagościły również tabliczki z napisem "Zamknięte", które nie omieszkały zawisnąć na drzwiach Trzech Mioteł. Jestem uratowany!
- O nie... - jęknęła moja towarzyszka.
Szybko zacząłem grzebać w swoim woreczku, aby powstrzymać się od okrzyku radości. Ponownie mogłem zanurzyć się w ciemni mojego gabinetu i czerpać przyjemność ze spokoju, jaki dają ferie wielkanocne.
- No nic, przejdziemy się do "Świńskiego Łba". - pogodziła się z tym strasznym dla niej zrządzeniem losu.
- Ale tam też jest zamknięte. - bezsensownie próbowałem uratować sytuację. Dla Świńskiego Łba nie istniały dni wolne od pracy.
- Przekonamy się o tym. Przy okazji będziesz mieć spacer. - podsumowała bezdyskusyjnie.
Problem tkwił w tym, że ja nie miałem najmniejszej ochoty na wiosenne spacery. Rozpoczęliśmy wędrówkę wzdłuż głównej ulicy Hogsmeade, a Tonks "umilała" mi czas swoimi wywodami na temat wiosny i o braku okien w moim gabinecie. Przyspieszyłem kroku, ale nie zwróciła na to uwagi - znalezienie się w "Świńskim Łbie" równało się końcowi tych męczących opowieści.
- Czy ty mnie w ogóle słuchasz? - pożaliła mi się, kiedy zaczęło ją dręczyć moje ustawiczne milczenie - Idziesz taki naburmuszony zamiast się cieszyć z pięknej pogody.
Naburmuszony. A kto by nie był, po wysłuchaniu przemowy o oknach.
- I powtarzam raz jeszcze - przenieś się przynajmniej na parter, wtedy będziesz mieć trochę dziennego światła i przede wszystkim powietrza.
Znaleźliśmy się pod gospodą. Od innych różniła się tylko brakiem tabliczki "Zamknięte", na moje nieszczęście. Tonks rzuciła mi triumfujące spojrzenie, czyli jedno z najbardziej znienawidzonych przeze mnie spojrzeń, jakie mi kiedykolwiek posyłano. To po prostu niegrzeczne, tak się wywyższać. Tylko proszę mi niczego nie zarzucać, ja tylko podkreślam swój priorytet profesora.
- Ostatnio było zamknięte... - pozwoliłem sobie na takie małe kłamstwo. Przecież musiałem się jakoś wybronić.
- Już się lepiej nie tłumacz. - zaśmiała się i pchnęła drzwi. Jestem doskonałym przykładem dżentelmena - przepuściłem kobietę przodem. Gdyby ktoś się naprawdę czepiał, to można powiedzieć, że sama wymuszała pierwszeństwo. Cóż, tak już bywa, kiedy ktoś nie korzysta z mojej życzliwości.
Kiedy Tonks przechodziła przez próg, niemal zderzyła się z zezowatym i bynajmniej niezbyt przyjemnym mężczyzną. Człowiek ten był doskonałym przykładem standardowego klienta "Świńskiego Łba". Warknął na nią niczym Lupin podczas swoich przemian (w sumie powinno się jej pozytywnie skojarzyć). Następnie ów osobnik zetknął się moim najbardziej wyzywającym spojrzeniem i potraktował mnie podobnie jak moją towarzyszkę, z tą tylko różnicą, że szturchnął mnie łokciem we wrażliwy mostek. Mój odruch był natychmiastowy, siła zaklęcia wyrzuciła go na kilka metrów, prosto na trawę usianą wiosennymi stokrotkami.
Poprawiłem zawadiacko szatę, i zauważyłem że wszyscy klienci gospody oderwali się od swoich kieliszków i wpatrywali się we mnie z obojętnością. Usiedliśmy przy barze a stara czarownica z wielką krostą na nosie odsunęła się ode mnie na bezpieczną odległość, jakbym miał jej coś zrobić.
- Aberforth, to co zwykle. - rzekłem do burzy czarnych włosów, które szukały czegoś pod blatem. - Czego się napijesz To... - urwałem stając twarzą w twarz z barmanem, który na pewno nie był mężczyzną.
- Co podać? - zapytała dosyć oschle kobieta po trzydziestce, której facjata niemal mnie powaliła.
- Gdzie jest... - zacząłem, ale ona była dziwnie szybka. Leglimencja? Zamknij swój umysł Severusie. Ta jędza nie jest w stanie mi dorównać.
- Aberfoth jest chory. Zastępuję go. - Czyli wszystko jasne. Właściciel jest chory i wziął na zastępstwo szczyt największego bezguścia. - To co podać?
- Wy-wystarczy mi woda. - powiedziała Tonks wstrząśnięta równie jak ja imidżem barmanki.
- Ognistą Whisky.
Z trudem wzięła się do roboty, a jej mina miała wyrażać niechęć do pracy.
- Bardzo miła obsługa. - zaśmiałem się cicho do Nimfadory. Pokręciła szybko głową i machnęła na mnie ręką. Barmanka postawiła przed nami dwa kieliszki z taką siłą, że kłęby kurzu wzbiły się znad blatu. Była tak leniwa, że widocznie nie zdobyła się na przetarcie go.
-Zdrowie, Severusie! - Tonks jako pierwsza stuknęła w moją szklankę. Rzuciłem kilka sykli i wziąłem potężny łyk (bowiem tak się pije Ognistą - trzeba ją poczuć) i zaraz potem napój (o ile można to tak nazwać) wylądował na barze, który nareszcie odkrył swoje oblicze spod grubej warstwy kurzu. Po pierwsze - lura, po drugie - słodkie jak nektar.
- Prosiłem Ognistą Whisky. - poskarżyłem się kobiecie od drinków nadzwyczaj opryskliwie. Ta rzuciła mi iście ponure spojrzenie, niewykluczone, że było ono pełne wyrzutu, że ośmielam się krytykować jej pracę, która na pewno jest lżejsza od mojej.
- Wszystko jest zgodne z zamówieniem. Proszę się tak nie unosić. - warknęła na mnie tym samym tonem co ja.
- W takim razie proszę o zwrot pieniędzy. - zignorowałem Tonks, która kopnęła mnie w kostkę.
- W gargulki pan lecisz? - odszczeknęła zostając przy swoim. - Tu nie przyjmujemy zwrotów.
- Naprawdę? Wcześniej królowały tu trochę inne zasady. Chce dostać to, za co płacę.
Poirytowana odwróciła się, a gdy była już z powrotem, postawiła przede mną butelkę rzekomej Ognistej. Wziąłem potężny łyk i niemal łzy pociekły mi z oczu. Nie miałem wątpliwości, że to był oryginał.
- Zadowolony? - burknęła, podczas, gdy ja dusiłem w sobie nieodpartą chęć kasłania. Tonks nagle kichnęła.
Nie dostrzegałem potrzeby rozwijania tematu, po prostu szarpnąłem Tonks za ramię, która wypuściła swoją szklankę i oboje wyszliśmy. Wreszcie uwolniłem nawał kaszlu, który dusiłem w gardle przez pół minuty.
- Niepotrzebnie się wykłócałeś. - Tonks zaczęła prawić mi kolejne kazania.
- Tak, i mam pozwolić aby jakiś naburmuszony błotoryj wchodził mi na głowę.
- Wiesz, w sumie pasowalibyście do siebie.
- SŁUCHAM?
- Z charakteru jesteście podobni.
- Chcesz skończyć jak ten zezowaty?
- Dobrze, zapomniałam, że jesteś do bólu wrażliwy.
Do bólu wrażliwy? Moja cierpliwość ma swoje granice. Wszystko ma granice.
- Było mi miło, żegnaj. - poszedłem dróżką, która na drogowskazie była podpisana "Hogwart" a Tonks patrzyła za mną bezradnie.
Edytowane przez Lapa_96 dnia 06-01-2012 20:27
Dodane przez Evans558 dnia 06-01-2012 21:56
#8
Fajno, że dodałeś II rozdział. Akcja jest ciekawa, a połączenie losów Tonks i Snape'a to naprawdę ciekawy pomysł. Z niecierpliwością czekam na rozdział III :) .
Dodane przez SweetSyble dnia 06-01-2012 22:57
#9
Super! Spróbowałeś/aś nowego połączenia, które na się spodobało. Tylko tak dalej! Nie wiem jak to robisz ale nie zuważyłam ani jednego błędu. Sweet życzy weny twórczej i powodzenia, oraz czeka na część następną!
Dodane przez Lapa_96 dnia 08-01-2012 19:00
#10
Dzięki wszystkim za uznanie :)
Naprawdę, po kilku miesiącach pisania ;)
Dodane przez Tonki dnia 08-01-2012 19:24
#11
Rany, jak ja długo szukałam podobnego opowiadania! Jest świetne, bez dwóch zdań. Snape jest jak najbardziej Snape'owaty (chociaż może odrobinkę mniej ironiczny, niż ten z książki), Tonks jak najbardziej Tonksowata. Bardzo lubię czytać fanficki z udziałem tej dwójki, ponieważ połączenie ich charakterów to mieszanka wybuchowa! :)
- Czy ty mnie w ogóle słuchasz? - pożaliła mi się, kiedy zaczęło ją dręczyć moje ustawiczne milczenie - Idziesz taki naburmuszony zamiast się cieszyć z pięknej pogody.
Naburmuszony. A kto by nie był, po wysłuchaniu przemowy o oknach.
- I powtarzam raz jeszcze - przenieś się przynajmniej na parter, wtedy będziesz mieć trochę dziennego światła i przede wszystkim powietrza.
Mój ulubiony fragment, hahaha! :D
Dodane przez Lapa_96 dnia 12-01-2012 22:47
#12
Rozdział trzeci
Zamiana
Byłem zbyt zdenerwowany, nie funkcjonowałem normalnie. Nawet nie wiem, jak znalazłem się w moim gabinecie, ani kiedy wybiła dziewiąta wieczór. Jednak trzeba przyznać, że pobyt w moim przytulnym zaciszu nieco poprawił mi humor, więc zająłem się warzeniem moich świeżych składników. Najlepszy sposób na zły dzień - kociołek, chochelka i słodki zapach ziół. Zamieszać pięć razy w prawo, raz w lewo i dwa w prawo. Zaczekać, aż wywar osiągnie temperaturę wrzenia i dodać odrobinę piołunu...
Nagle, jak kadr z filmu, pojawiła się przede mną kartka, a ja sam siedziałem w twardym fotelu. Na rzeczonej kartce widniał nagłówek "Ministerstwo Magii".
Wizja zniknęła równie szybko jak się pojawiła. Wrócił kociołek - ręka, w której ściskałem piołun zawisła mi w powietrzu. Nie potrafiłem poskładać w logiczną całość tego, co przed chwilą się stało. Jednak czy jest sens teraz się tym zamartwiać? Trzeba dodać piołunu, inaczej będzie za późno i eliksir zostanie nieodwracalnie zepsuty.
Powróciło to dziwne uczucie. Tylko, że tym razem nie siedziałem przy biurku, ale szedłem korytarzem Ministerstwa. Myślałem tylko o tym, aby zapytać kogoś z Departamentu Magicznych Gier i Sportów o coś odnośnie nadchodzących mistrzostw.
To było co najmniej dziwne. Mało, że dziwne - to było nienormalne. Czułem się tak, jakbym wdarł się do czyjegoś umysłu. Ale czarodziej nie może podświadomie czytać w czyichś myślach, a już tym bardziej ktoś tak wykwalifikowany jak ja. Ostatecznie stwierdziłem, że jestem już przemęczony i zaczynam bredzić, a dalsze rozmyślania pozostawię sobie na jutrzejszy poranek. Skończyłem z eliksirem, odstawiłem go aby ostygł, a sam położyłem się pod ciepłą pościel.
Moje sny były równie nadzwyczajne jak wizje, których doświadczałem wieczorem. Między innymi załatwiałem najróżniejsze kwestie w Ministerstwie, ale głównie przebywałem w biurze aurorów. Ale pamiętamy, że sny z natury są trochę nietuzinkowe.
Ding! Ding! Ding! Nie wiem, która to była godzina, wiem tylko, że leżałem sobie beztrosko w łóżku. Byłem wolny od jakichkolwiek zmartwień typu: "Lekcje od dziewiątej" i wiele innych podobnej maści. Jednak zdołałem uchylić jedno oko, aby spojrzeć na zegarek z rzeźbioną sową, który wskazywał dziesiątą. Z początku nie zwróciłem na to uwagi, ale po chwili uświadomiłem sobie, że nigdy nie miałem takiego zegarka. Podniosłem się oszołomiony i rozejrzałem się po pomieszczeniu, jakbym dostał Confundusem. Jak już nietrudno się domyślić to nie było miejsce w którym zasypiałem, wszystko było całkowicie inne. W beżowym pomieszczeniu panował lekki rozgardiasz - na szafce nocnej leżało w nierównym stosie kilka numerów "Czarownicy", a ponadto na podłodze piętrzyły się najróżniejsze ubrania, co było niezaprzeczalnym dowodem, że ktoś długo wybierał ubranie do wyjścia. Nie oszukujmy się, od pewnego czasu zacząłem podejrzewać, że znalazłem się w pokoju jakiejś kobiety. Postanowiłem wstać, w zamiarze zbadania sytuacji, ale szok jakiego doznałem wcisnął mnie na nowo pod kołdrę. Miałem na sobie błękitną piżamę, której bynajmniej nie można było uznać za męski element garderoby. Mało tego, moje ciało nabrało iście kobiecych kształtów! Złapałem za lusterko leżące na "Czarownicach" i z owego lustra łepnęła na mnie dośc ponura, ale i zaskoczona Tonks.
Ktoś zapukał do drzwi, a ja szybko udałem, że nadal śpię.
- Nimfadora? - zapytał kobiecy głos niewątpliwie należący do jej matki. - Jesteś tam?
Siedziałem cicho przykryty po same uszy czekając na rozwój wydarzeń. Usłyszałem, że ktoś otworzył drzwi.
- Nimfadoro, śpisz jeszcze? - nic nie mówiłem, ale zdobyłem się na ciche mruknięcie, kiedy wydawało mi się, że kobieta się przybliża. Na moje szczęście zatrzymała się po moim ponurym odezwie - Masz jakiś zły humor? - Zaprzeczyłem starając się zabrzmieć trochę bardziej wiarygodnie. - Chciałam ci powiedzieć, że z tatą idziemy na Pokątną. Wrócimy za dwie godziny. - mruknąłem ponownie i wyszła.
Wyskoczyłem z łóżka i czym prędzej zająłem się przeglądaniem szafy. To było gorsze od wertowania książek przed owutemami - kiedy otworzyłem oba skrzydła na wstępie zostałem przysypany stertą swetrów i koszulek. Jak mogłem o tym zapomnieć, przecież każda damska szafa tonie od nawału ubrań. Zajeło mi to pół godziny. Pół godziny pływałem po pokoju wydobywając ciemną koszulkę z długim rękawem i wytarte dżinsy. Z butami było o wiele gorzej, Tonks nie posiadała takich, których obcasy nie przekraczałyby czterech centymetrów. Jednak byłem zaskakująco błyskotliwy, przeszukałem dom w celu znalezienia jakiejś pary należącej do Teda Tonksa. Niestety każde były za duże i za bardzo kłapały podczas chodzenia, więc skazany byłem na szpilki.
Musiałem jak najszybciej dostać się do Hogwartu. pewne było, że skoro ja jestem Tonks, to ona jest teraz mną, ale równie możliwe jest, że ona z kimś jeszcze się zamieniła. Na samą myśl robi mi się niedobrze. Poczłapałem koślawym krokiem w stronę drzwi frontowych (sztuka chodzenia na szpilkach wcale nie była taka prosta jak się wydawało, a na naukę nie było już czasu). Mój pierwszy krok poza próg został uwieczniony wielkim siniakiem na czole, kiedy obcas poślizgnął się na wycieraczce. Naprawdę podziwiam ją, że potrafi się na tym czymś normalnie poruszać. W nerwach przetransmutowałem szpilki w płaski obcas i nareszcie poczułem się usatysfakcjonowany.
Teleportowałem się i już szedłem główną ulicą Hogsmeade w stronę Hogwartu. Na miejscu spotkałem się z żelazną bramą, która uniemożliwiała mi przejście. Jak to się mówi: "ironia losu" - zawsze same komplikacje. Jednak ujrzałem światełko w tunelu:
- Hagrid!
Olbrzym rozejrzał się w poszukiwaniu wołającego głosu i żwawo podszedł do bramy.
- Tonks? A co ty tutaj robisz?
- Muszę dostać się do swojeee... Chcę odwiedzić Severusa - starałem się aby mój ton brzmiał trochę bardziej Tonksowato i widocznie gajowy to kupił.
- Poczekaj chwilę, pójdę po Filcha.
Kultura nakazuje, aby grzecznie poczekać. A co mógł zrobić ktoś tak kulturalny jak ja? Za niedługo pojawił się Filch, Hagrid już nie wrócił. Filch, jak to zwykle bywało, mruczał pod nosem swoje opinie na temat uczniów i zbytnio nie dbał o to czy ktoś go słyszy czy wręcz odwrotnie.
- Łajnobomby! Już ja im dam! I to błoto, błoto na podłodze... - otworzył bramę - Oj, Dumbledore jest dla nich za miękki. Gdyby wróciły stare dobre czasy...
Reszty słów już nie poznałem, ponieważ byłem w połowie schodów prowadzących do lochów. Wpadłem do dobrze znanego mi pokoju opatrzonym tabliczką "Severus Snape - nauczyciel eliksirów". Zobaczyłem siebie - przyglądałem się sobie w dużym zakurzonym lustrze i w dodatku miałem na sobie piżamę. Nagle Tonks pod moją postacią rzuciła się na mnie przerażona:
- To ty? Jesteś mną? Ale co się stało? Dlaczego...? - dopiero teraz mój strój przykuł jej uwagę. Mój głos brzmiał naprawdę strasznie z jej artykulacją. Przeskanowała mnie wzrokiem - W co ty mnie ubrałeś?! - Według mnie nie było się czego czepiać - co jest złego w koszulce i dżinsach? - Miałeś do wyboru całą szafę ubrań, a ty wybrałeś... A to co? - spojrzała na moje stopy - Czy... Czy to...
- Tak, to twoje szpilki.
- Ale... Ale gdzie są szpilki?! - zaczęła się zachowywać jak rozwścieczony buhorożec.
- Jeśli mamy się znowu zamienić mózgami to zadbaj o parę normalnych butów.
- CO ZROBIŁEŚ Z MOIMI SZPILKAMI?!! ZEPSUŁEŚ MOJE ULUBIONE BUTY!!!!!! JAK MOGŁEŚ!!!!! A TO CO?!! - wskazała na moje czoło, gdzie połyskiwał dorodny siniak.
- To jest pamiątka po twoich "ulubionych butach"! - ja jako jedyny zachowywałem resztki spokoju, ale powoli, bardzo powoli zbliżał się kres mojej wytrzymałości.
- I... I... I... Całość jest po prostu genialna! - zatoczyła ręką obszerny łuk.
- Może powinienem założyć spódniczkę mini i... - przerwałem, bo poczułem dziwne mrowienie w cebulkach włosów.
- Panuj nad tym! - zrugała mnie. Moje włosy zmieniały kolor jak szalone, widziałem to w lustrze, przypominało to trochę dyskotekową kulę, która błyska różnymi kolorami. - Skoncentruj się na jednym kolorze.
Spróbowałem, na szczęście mrowienie ustało. Tonks patrzyła na mnie z pożałowaniem.
- Czarne? Teraz naprawdę wyglądam jak śmierć na kiju.
Zażenowana powlokła się w stronę mojej szafy. Rozwarła oba skrzydła i zaczęła wyrzucać moje szaty na podłogę.
- Czy mogłabyś nie traktować moich ubrań w taki sam sposób jak zaobserwowałem to u ciebie? - rzucałem kolejno zaklęcia zamrażające na ubrania, które zatrzymywały się tuż nad ziemią. Nie mogę uwierzyć, że traktuje tak wszystkie rzeczy, a w szczególności moje.
- Już tak mam. - rzuciła niedbale. Już dawno na to wpadłem! Stanęła przede mną z dwiema czarnymi szatami w każdej ręce. - Jak uważasz, ta, - przyłożyła jedną - czy ta? - to samo zrobiła z drugą. - Raczej wezmę tę drugą.
- Ta jest świąteczna. - powstrzymałem ją.
Nastąpiła chwila ciszy. Jakaś mysz zachrobotała w kącie.
- Przecież są takie same. - odparła zaskoczona
- Ale ta ma świąteczną mentalność.
- Co? - co jak co, ale miałem nadzieję, że to zrozumie. Spojrzałem wymownie w sufit. - Czyli mam założyć tę?
- Ta jest robocza.
- To przez te plamy po eliksirach? Masz może jakąś "codzienną"?
- Nie mam codziennej, mam normalną.
- Jakieś przydatne poszlaki, czy mam sama znaleźć trop jak ty?
Złapałem jedną z szat, które dzięki mnie uniknęły znalezienia się na podłodze i rzuciłem jej. Zabrałem się do zbierania moich ubrań, podczas gdy przebierała się w mojej sypialni. Muszę dodać ten dzień na moją czarną listę najgorszych dni. Wkrótce ujrzałem siebie. Wyglądałem w porządku - schludna, czarna szata, włosy, które nie wymagają układania. Jedynym wyjątkiem był dziwny wyraz twarzy - trochę za bardzo promienny.
- Lepiej się za bardzo nie uśmiechaj, bo jeszcze pomyślą, że coś mi się stało. - uprzedziłem ją.
- Za to ty wysiliłbyś się lepiej na trochę uśmiechu. Wyglądam, jakbym miała coś komuś zrobić. - wykonała kontratak. - I w dodatku się nie umalowałeś!
Machnęła różdżką, a wyczarowany pędzel, szminka i szczoteczka do rzęs rzuciły się na mnie jak szalone. Niestety udało im się mnie pomazać i przy tym dotkliwie poobijać, nim zdołałem rzucić odpowiednie zaklęcie, które sprawiło, że natychmiast zniknęły.
- Cóż, lepsze to niż nic. - wydęła usta - Teraz możemy spokojnie porozmawiać. - nastała chwila ciszy, po której Tonks gwałtownie złapała mnie za ramiona i lekko potrząsnęła - DLACZEGO TO SIĘ STAŁO?! POWIEDZ MI!!! DLACZEGO?!!!!
Zachowałem zimną krew, czyli zrobiłem to, co było najrozsądniejsze w tej sytuacji. Bez słowa, z miną niewyrażającą sprzeciwu popchnąłem ją na fotel. Zgodnie z moimi zamiarami zaczęła się zachowywać spokojnie, a mianowicie - była cicho i czekała na to, abym ją oświecił.
- Zjawisko, którego jesteśmy ofiarami - zacząłem rzeczowym tonem należącym do Tonks, który brzmiał bardzo dziwnie. Pewnie dlatego, że nie była skłonna do mądrych wypowiedzi tak, jak ja - jest potocznie nazywane "rozstrojem osobowości", a jeszcze bardziej potocznie, czyli w języku młodocianych czarodziejów "zamianą mózgów".
- Skąd masz pewność, że to akurat to?
- Nie powiedziałem, że jestem tego całkowicie pewny. Nasze objawy się zgadzają. Niewykluczone, że równie dobrze możemy mieć coś innego, podobnego do "rozstroju".
- A jaki jest ten "inny rodzaj"?
- Trudno powiedzieć, istnieje wiele odmian...
- CHCESZ MI POWIEDZIEĆ, ŻE TAK NAPRAWDĘ NIE WIEMY CO TO JEST?!
- Przypuszczam, że jest to klasyczny przypadek.
- Przypuszczam! Zakładam, że nie wiesz jak to odkręcić?
- Niestety jesteśmy skazani na czas.
- Czas?
- Czas Tonks, czas. Zegar tyka. Teoretycznie będziemy skazani na cudze ciała przez dwadzieścia cztery godziny.
- A praktycznie?
- Praktycznie, to jakieś dwadzieścia osiem, góra czterdzieści godzin.
- CO?!
- Przynajmniej tak czytałem.
- A jeśli po upływie, nie wiem, trzech lat, nadal będę tobą?
- Wtedy sięgniemy po bardziej drastyczne środki. Jest dwadzieścia sposobów na uleczenie...
- A nie możemy teraz po nie sięgnąć? No wiesz, żeby to wszystko przyśpieszyć?
- Nie, to już jest ostateczność. Gdybyśmy zrobili to przed upływem stosownego czasu, mogłyby nastąpić niespodziewane skutki uboczne.
- Uboczne?
- Powiedz mi, czy chcesz na przykład, mieć mój głos będąc pod swoją postacią, albo już na zawsze pozostać mną?
- NA ZAWSZE?!
- Mnie też się to nie uśmiecha.
- Ale... Ale... Ale jak to się stało? Co takiego mogliśmy wczoraj zrobić? Aha wiem, to przez ten twój las!
- Chciałaś powiedzieć "To przez ten mój spacer!".
- I znowu mnie obwiniasz!
- Nie, to nie może przyjść tak po prostu. To nie jest pasożyt. Może być jedynie spowodowane niezwykle silnym zaklęciem, czy eliksirem...
- Czyli to przez te twoje eliksiry! - przerwała mi bezczelnie. Jak tak można?!
- Tonks, moja cierpliwość ma swoje granice!
Westchnęła, ukryła twarz w dłoniach, ale nie płakała, choć z pozoru na to wyglądało. To było nie do pomyślenia widzieć siebie płaczącego!
- Nie widzę innego rozwiązania, niż udawanie, że nic się nie stało. -
Nie zwróciła na mnie uwagi. Trwała w jednej pozycji, ale nagle spojrzała na mnie w taki sposób, jakby dokonała wielkiego odkrycia.
- Święty Mungo!
- Co Święty Mungo?
- Szpital dla czarodziejów! Oni wiedzą co robić!
Sporzałem na nią przymrużając jedno oko.
- Tam się na niczym nie znają. Ostatnio wybrałem się na izbę przyjęć, ponieważ nie byłem w stanie sprecyzować swojej choroby i wiesz co mi powiedziała? Że jestem ciężko chory i jeśli nie poddam się specjalistycznemu leczeniu za niedługi czas mogę umrzeć!
- I co? - zapytała znudzona moją intrygującą i wstrząsającą zarazem opowieścią.
- Wykurowałem się eliksirem pieprzowym.
- Raczej pani Pomfrey cię wykurowała.
- Co masz na myśli?
- Chyba ona dysponuje zapasem eliksiru?
- A jak myślisz, skąd go ma?
- Och, zapomniałam z kim rozmawiam! No pewnie, że od ciebie. Czyli według ciebie mamy tutaj siedzieć do pół do dziesiątej wieczór? - spojrzała wymownie na zegarek - Jest jedenasta. Muszę cię rozczarować, ale mam pracę i muszę się zbierać.
Wstała. Widocznie mówiła całkiem poważnie.
- Stój. - zatrzymałem ją - Chyba nie masz zamiaru iść tam jako JA?
- Co w tym złego? - wzruszyła ramionami. Nienawidzę takiej lekceważącej postawy! - Po prostu przedstawię im moją sytuację i po sprawie.
- I wezmą mnie za idiotę.
- Dlaczego? Przecież sam mówiłeś, że to jest klasyczny przypadek.
- Bardzo rzadki przypadek. Na egzaminach, każdy popełnia ten sam błąd. Mało kto wie, że istnieje coś takiego.
- Czyli TY, idziesz za mnie do Ministerstwa, a JA zostaję tu i robię za Mistrza Eliksirów?
- Na to wygląda - przytaknąłem ponuro bowiem nie bardzo odpowiadał mi taki układ.
- Mistrz Eliksirów. - akcentowała - Mistrz Eliksirów. Podoba mi się.
- Lepiej się za bardzo nie przyzwyczajaj, za blisko dziesięć godzin, wrócisz na stopień aurora.
- To jakie lekcje dzisiaj masz? - zignorowała mnie przerzucając moje dokumenty, które do tej pory spoczywały w schludnym stosie.
- Są ferie, Tonks. - z rozpaczą patrzyłem jak mój porządek ustępuje bałaganowi.
- Aha, to jeszcze lepiej! - padła na moją osobistą sofę ze smoczej skóry - Mogę leżeć cały dzień brzuchem do góry!
Dlaczego? Dlaczego ja zawsze mam gorzej?
- Masz jakieś biuro, czy coś w tym rodzaju? - zapytałem, wracając do sprawy.
- Piętro drugie, Kwatera Główna Aurorów. Dalej będziesz wiedział co robić. Czasem dadzą ci jakieś papiery do czytania, każą coś załatwić, albo pójść na jakąś akcję...
- Akcję?
- Tak, na przykład grupka czarodziejów rujnuje ład i porządek i takie tam. - ciągnęła niedbałym tonem osoby, która nie jest do niczego zobowiązana - A naszym zadaniem jest ich unieszkodliwienie. I to tyle, zaczynasz od pół do dwunastej i kończysz o ósmej wieczorem, o ile się nie przedłuży.
- Osiem godzin?
- Normalka.
Normalka?! Masakra! Jestem przyzwyczajony do sześciu lekcyjnych. Nie miałem już nic do dodania, więc bez słowa skierowałem się do drzwi.
Edytowane przez Lapa_96 dnia 12-01-2012 22:48
Dodane przez SweetSyble dnia 13-01-2012 19:17
#13
Oh, ty masz naprawdę talent. Talent do wszystkiego! Masz pomysł, masz akcję fabułę, przepiękny styl i zero błędów, przez co lepiej się to czyta. Świetnie naśladujesz Severusa. Czekam co będzie dalej! Przypuszczam, że będą bardzo dziwne rzeczy!
Dodane przez laurel123 dnia 15-01-2012 19:35
#14
Super
Dodane przez blackout dnia 22-01-2012 16:17
#15
Bardzo ciekawy ff, czekam na dalsze części.
Dodane przez Pomylunaa dnia 22-01-2012 16:55
#16
Świetne... idealnie dopasowane osoby i ich cechy... czekam na kolejną część ! :D
Dodane przez Evans558 dnia 28-01-2012 19:00
#17
Przy tym rozdziale nieźle się uśmiałam. Tonks i Snape zamienieni ciałami! :rotfl: Pod koniec czytania ze śmiechu rozbolał mnie brzuch. Piszesz bardzo fajne FF jedno z najlepszych jakie czytałam do tej pory. To pewnie efekt oryginalnego pomysłu - czegoś takiego jeszcze w kinie nie grali :P . No i co jest ważne: brak błędów. Dzięki temu FF lżej się czyta. Pozdrawiam i czekam z niecierpliwością na nowe rozdziały. :)
Dodane przez hedwigowo dnia 30-01-2012 01:20
#18
Fajnie piszesz :) podoba mi się oryginalny pomysł, naprawdę super. Czekam na więcej!
Edytowane przez hedwigowo dnia 30-01-2012 01:30
Dodane przez Lapa_96 dnia 10-02-2012 23:26
#19
Rozdział czwarty
Obłędny Mistrz Eliksirów
Otworzyłem je i stanąłem twarzą w twarz z Dumbledorem. Ten obdarzył mnie życzliwym uśmiechem i oczywiście ciepłym powitaniem.
- Witaj Tonks.
- W-Witaj Albusie - starałem się zdobyć na równie miły ton, co było trochę trudnym zadaniem. Tonks natychmiast zerwała się z mojej kanapy i pospiesznie poprawiła uczesanie.
- Odwiedziny u Severusa? - zagadał dyrektor i wysunął do mnie żółtą, papierową rurkę, którą znałem aż za dobrze - Może cytrynowego dropsa? - oczywiście nie mogło się obyć bez tych przeklętych słodyczy.
- Nie nie, dziękuję. - odmówiłem szybko
- Tonks, stało się coś? Zwykle z radością częstujesz się cukierkami.
- Ja...
- Dbasz o linię?
- Tak. - bąknąłem szybko.
- Rozumiem, to istotne dla kobiet w twoim wieku. - pokiwał głową, a następnie zwrócił się do Tonks - Może ty się skusisz Severusie?
- Z przyjemnością - powiedziała automatycznie, podczas gdy ja gestykulowałem natarczywie za plecami Dumbledore'a, aby tego nie robiła. Niestety to zauważył i spojrzał się na mnie pytająco.
- Rozmazał mi się makijaż. - wytłumaczyłem kłopotliwą pozycję ręki, która znajdowała się teraz przy moim policzku.
- No no! Severusie, wiedziałem, że zagustujesz w cukierkach! - zwrócił do Tonks. Na moich oczach moja reputacja legła w gruzach. - Severusie czy mógłbyś mi pomóc?
- Tak tak - Za grzecznie! Za grzecznie! Zrobiłem ponurą minę i zaraz potem próbowałem przekazać jej wydatną mimiką twarzy, aby była bardziej obojętna i niezbyt promienna. - Umm... O co chodzi? - dodała po mojej interwencji tonem, który w miarę mnie zadowolił.
- Wyświadczyłbyś mi przysługę, gdybyś uwarzył dla mnie dość skomplikowany eliksir otępienia. - złapałem się za głowę. Jeszcze tego brakowało! Żeby Dumbledore pomyślał, że dopadła mnie przedwczesna skleroza i nie potrafię już uwarzyć mu eliksiru. Straciłbym posadę! Po co komu warzyciel, który nie zna się na swoim fachu? - Wiem, że sobie poradzisz. - poklepał ją dobrodusznie. - Będę czekał w gabinecie, nim zbierzesz potrzebne ingrediencje. Do widzenia, Tonks.
Po tych słowach wyszedł, zadowolony z siebie, że należycie rozwiązał swój problem. Gdy drzwi się zamknęły, natychmiast znikł mój sztuczny wyraz twarzy i wziąłem sprawy w swoje ręce. Odpowiedzialne ręce.
- I co masz zamiar teraz zrobić? - zapytałem na wstępie.
- Mam zamiar uwarzyć mu ten eliksir. - oświadczyła obojętnie, co było wręcz śmieszne.
- Chciałaś przez to powiedzieć "Zrobię mu oranżadę". Znasz chociażby złożoną recepturę tego wywaru? Pozwolę sobie stwierdzić, że nie.
- Liczę, że będziesz na tyle miły, aby mi ją opisać. Nie wiem jak ty, ale naprawdę nie wiem co robić.
Zakryłem oczy dłońmi w trakcie intensywnego myślenia. Muszę dowieść Dumbledore'owi, że bezbłędnie uwarzę mu ten eliksir jednocześnie nie ujawniając mu swej tożsamości.
- Słuchaj, - odsłoniłem twarz - weź wszystko, co ci powiem i idź do Dumbledore'a...
- A ty?
- Rzucę na siebie zaklęcie kameleona i będę ci pomagał.
- Nie bardzo podchodzi mi twoja idea. - uniosła brwi, bowiem nie wiedziała, jak bardzo ten plan jest genialny. - Masz jakąś recepturę?
- Mam.
- Możesz mi ją dać?
- Jeśli pragniesz pożyczyć sobie mój mózg, to nie ma sprawy. - uciąłem z satysfakcją płynącą z jej rozczarowania.
- Słucham?
- Myśl, Tonks. Widziałaś może Mistrza Eliksirów z karteczkami, na których spisane są wszystkie wskazówki?
Uniosła oczy do góry
- No tak! Zapomniałam, ze rozmawiam z nieomylnym panem Snapem, dla którego największą hańbą jest własna niewiedza.
- Po prostu mi zaufaj, a zobaczysz, że będzie dobrze. Trzymaj. - wcisnąłem jej buteleczkę i kilka gałązek z małymi fioletowymi listkami. Dalej robiła głupie grymasy, co tylko bardziej mnie denerwowało - czy ktoś chciałby widzieć siebie robiącego coś takiego? Wyciągałem z mojego pełnego po brzegi składzika wszystko, co było potrzebne. Nie trzeba było dużo czasu, aby Tonks nie utonęła w tej ilości składników.
- Powiedz, że już skończyłeś. - wydusiła spomiędzy listków amortensji.
- Myślę, że wystarczy. Wrzuć to do torby. - machnąłem na ciemny przedmiot, który oczywiście był złożony w schludną kostkę. Torba podleciała do Tonks rozdziawiając otwór, gotowa do użycia.
Wszystkie składniki spłynęły do środka i ujrzałem siebie takiego jakim powinienem być. Zaciśnięte wargi, zsunięte brwi i wszystko składało się w idealną całość, która położyłaby trupem całą armię Longbottomów.
- Po co kazałeś mi to wszystko trzymać?!
- Nie wiem. - odparłem nie kryjąc rozbawienia. Jak ja uwielbiam być niesprawiedliwy!
Bez słowa szarpnęła torbę i wyszła z gabinetu zapominając, że jestem jej niezbędnie potrzebny. Wcale nie musiała nalegać, rzuciłem na siebie stosowne zaklęcie i udałem się za nią do gabinetu dyrektora.
Korytarze świeciły pustkami, tylko raz przebiegł mi pod nogami zabłąkany kot.
Ale przejdźmy do sedna sprawy, nie ma czasu na dokładne relacjonowanie całej podróży, a więc - Znaleźliśmy się wreszcie przed chimerą. To znaczy, Tonks nie była świadoma tego, że śledzi ją ktoś niewidzialny. Chimera łypała na nią złowrogo, czyli jak na każdego, kto nie znał hasła.
po prostu wpuścić? - mruczała błagalnie i wydawało mi się, że posąg wygląda na skonfundowanego. I wcale mu się nie dziwię! Nie zdobyłbym się na coś tak poniżającego!. Musiałem wkroczyć:
- Cytrynowy drops.
Może to nie było takie wejście na jakie liczyłem, ale to był jedyny sposób. Posąg odskoczył, a wraz z nim i Tonks, co było okropnym przeżyciem widzieć siebie skaczącego w iście damski sposób.
- Jesteś tu? Ostrzegaj na przyszłość.
- Wchodź. - Wepchnąłem ją w stronę drzwi - I pamiętaj, po pierwsze: słuchaj moich wskazówek. I po drugie, najważniejsze: zachowuj się jak JA.
- Dobra, ale...
- I nie jedz dropsów!
- Ale...
- Proszę! - dobiegło zza drzwi, kiedy zapukałem.
Prześlizgnąłem się pierwszy, niczym cień. Wątpię, aby Dumbledore zorientował się, że ma nieproszonego gościa. Cały gabinet zachował swój pierwotny wygląd - półki uginały się od książek, na żerdzi zasiadał dumny feniks, a na biurku... O przepraszam na biurku tym razem zatriumfował kociołek. Dumbledore odstawiał jedną ze swoich srebrzystych urządzeń, które błyskały i plumkały w ciszy i jego obiektem zainteresowania stała się Tonks. Odetchnąłem, gdyż zachowywała moją naturalną surowość.
- Severusie, widzę że jesteś już gotowy. Proszę, kociołek jest już przygotowany.
Podeszła trochę drętwo do rzeczonego naczynia i położyła na blacie opasłą torbę. Natychmiast znalazłem się obok niej, zaś Dumbledore był pochłonięty swoimi książkami.
- Podgrzej wodę. - syknąłem jej do ucha, tym razem się nie wzdrygnęła.
- No coś ty. - wyczarowała niebieskawy płomień, który zagościł pod kociołkiem. - Co teraz?
- Znajdź piołun.
- Gdzie?
- W torbie, a gdzie?
To naprawdę irytujące, zderzać się bezpośrednio z czyjąś głupotą. Otworzyła torbę i zaczęła grzebać w niej bez pojęcia.
- Sever?
- Co?
- Jak wygląda ten piołun?
Zatelepało mnie. Jeśli wcześniej mówiłem o głupocie, to bardzo, ale to bardzo się myliłem. Wyszarpnąłem różdżkę bezszelestnie:
- Accio piołun.
Butelka z szarozielonym płynem wyskoczyła z torby na pewną wysokość. Tonks złapała ją w powietrzu i przechyliła otwór w stronę kociołka.
- Jedna czwarta. - szepnąłem
- Ile? - ręka zastygła jej w powietrzu. Ponownie powstrzymałem się od okrzyku złości. Machnąłem różdżką na butelkę, a część jej zawartości po prostu przeskoczyła do wrzącej wody. Obejrzałem się ukradkowo. Dyrektor nadal był pogrążony w lekturze i nucił coś sobie zadowolony. - I co teraz?
- Zamieszaj dwa razy w lewo, pięć w prawo, jeszcze raz w lewo i znowu w prawo. A niezwłocznie po mieszaniu musisz dodać pięć pazurów gryfa...
- Trzy...
- DWA W LEWO. - syknąłem, chyba za głośno, bo Dumbledore podniósł głowę znad książki. Widocznie stwierdził, że to wywar wydaje tak dziwne odgłosy, bo za moment ponownie zatracił się w czytaniu.
- Dwa w lewo... - zakręciła chochlą w kotle. Wywar przyjął fioletową barwę sycząc przy tym cicho.
- Pięć w prawo.
- Pięć... - pomarańczowy, syk natężył się.
- Raz w lewo.
- Raz... - czerwony kolor i syczenie ucichło.
- I w prawo.
- Prawo...
Po ostatnim obrocie z kotła dobiegł stłumiony odgłos przywodzący na myśl strzał i wzburzona piana zaczęła powoli się podnosić. Nie łudźmy się, że stałem bezczynnie, patrząc jak Tonks wpatruje się w kocioł, zamiast kontynuować warzenie. O nie - z niebywałą zwinnością chwyciłem pięć pazurów gryfa i dorzuciłem w miejsce ku temu przeznaczone. Piana cofnęła się, a Tonks była totalnie przerażona - co jest całkiem zrozumiałe, dla mnie coś takiego to codzienność. Niestety taki zwrot akcji nie mógł się obyć bez fachowej opinii głowy szkoły:
- No, no Severusie, widzę że coś się dzieje. - Natychmiast znalazł się przy biurku.
- Nie, nie to... to standardowa reakcja. Pazury łagodzą jej objawy. - wybełkotała szybko, a ja odetchnąłem z ulgą. Postanowiłem sobie pochwalić ją, kiedy będzie już po wszystkim. Jedyną słabą stroną tej sytuacji okazało się to, że Dumbledore rozsiadł się w fotelu, aby obserwować żmudną pracę swojego najlepszego Mistrza Eliksirów, co znacznie utrudniało mi przekazywanie Tonks niezbędnych informacji. Ale mimo to należało próbować, tak łatwo bym się nie poddał!
- Teraz dolej wyciąg z amortensji. - szepnąłem jej do ucha najciszej jak potrafię.
- Co? Nie słyszę cię. - odpowiedziała mi w taki sam sposób.
Pięknie, po prostu genialnie. Tonks grała na zwłokę, udając, że szuka czegoś w mojej torbie, podczas gdy ja obmyślałem, jak sprytnie wybrnąć z tej sytuacji. Nie słyszy mnie, najbardziej sensownym rozwiązaniem byłoby załatwienie sprawy samemu - uwarzyć własnoręcznie. Ale to przecież niewykonalne... Czy aby na pewno? Uwielbiam te momenty, gdy doznaję nagłego olśnienia. Za moją sprawą z torby wyskoczyła butelka perlistego płynu, a Tonks instynktownie złapała ją w powietrzu, ale nie pozwoliłem jej na samodzielne dodanie tego do eliksiru. Złapałem ją za przegub i przechyliłem butelkę na tyle, aby mogło spłynąć dokładnie osiemnaście kropel. Uchwyciłem drugą rękę, która zajęła się gałęzią bukszpanu. Nie wiem czy to przez moją mądrość emanującą jak aureola, czy po prostu przez czystą intuicję (osobiście uważam, że to pierwsze), ale Nimfadora sama dobyła noża i zabrała się do siekania. Po całym procederze, czyli kiedy posiekane listki wpadły do wrzącej wody o rudawym zabarwieniu, należało odstawić wywar do ostygnięcia i dopiero wtedy możliwe stały się następne czynności. Dałem jej to do zrozumienia przez odepchnięcie jej od stołu. Było to na tyle zrozumiałe, że nawet dyrektor odczytał z tego nadchodzącą przerwę w przygotowaniu.
- Niech zgadnę, Severusie. Należy odstawić wywar na pewien czas?
- Tak, musi ostygnąć i dopiero wtedy dalej podejdziemy do dalszych czynności. - powiedziała Tonks licząc na to, że za bardzo nie mija się z prawdą.
- Może dropsa? - Dumbledore wdrożył swój najgroźniejszy z możliwych ataków.
- Tak, proszę. - zagdakała Tonks nim zdążyłem cokolwiek zrobić.
Tonks sięgała po cukierka, a ja w tym czasie wrzałem po cichu w wściekłości. Wściekłości? To słowo nie jest w stanie oddać tego co aktualnie czułem! Bezradnie patrzyłem jak miała go w palcach, (moich palcach!) ale pamiętajmy, że te przeklęte landrynki są obrzydliwie obślizgłe i czasem trudno utrzymać je, nim trafią do ust. Niestety Nimfadora trafiła na taki właśnie przypadek. Mały, żółty drops poszybował wysoko w górę, a po osiągnięciu zenitu swej trajektorii zanurkował w dół. Jego spektakularny lot zakończył się głośnym pluskiem. Potem było już tylko gorzej. Nie wiem co ci mugole ładują w te zbiorowiska konserwantów, ale nastąpiła potężna eksplozja, która odrzuciła nas wszystkich od stołu i pogrążyła gabinet w smolistym, gęstym dymie. Do moich nozdrzy dostała się silna woń cytryny i to było wszystko, co czułem bo trudno czuć coś więcej w pomieszczeniu, które jest całkowicie pochłonięte w ciemności. Za niedługo obraz się przejaśnił i zobaczyliśmy na własne oczy, jakie szkody wyrządziła eksplozja. Biurko, a właściwie to, co z niego zostało (a pozostało niewiele - cztery nogi z czego jedna była przewrócona). Kociołek, dziwnym zbiegiem okoliczności stał na podłodze w pierwotnej pozycji. Co prawda był już pusty, ale mimo to unosiła się znad niego chmura w kształcie grzyba atomowego. Dumbledore'a wcisnęło w jego kochane półki z książkami, z kolei Tonks i ja leżeliśmy przed samymi drzwiami wejściowymi. Po pewnym czasie doprowadziliśmy się do porządku - ja, choć jeszcze trochę wytrącony z równowagi, stałem najpewniej. Tonks chwiała się na boki, a Dumbledore wydawał się być dziwnie rozkojarzony.
- Severusie... - odezwał się nieprzytomnym głosem - Severusie, chyba już nic nie będzie z tego eliksiru... Możesz iść...
Tonks otwierała usta, aby coś powiedzieć, ale ja szarpnąłem ją w stronę drzwi.
Edytowane przez Lapa_96 dnia 17-02-2012 20:50
Dodane przez Matthew Lucas dnia 11-02-2012 00:25
#20
Genialne! Masz po prostu talent do pisania niepowtarzalnych, oryginalnych FF! A szczególnie podoba mi się twoje sformułowanie:
W gargulki pan lecisz?
Oczywiście, moja ocena będzie wielka jak twoje opowiadanie. Chyba nie muszę się tłumaczyć - W!
Dodane przez Asella dnia 11-02-2012 15:53
#21
Świetne nic dodać nic ująć. A jeszcze jak było o tych szatach Severusa... Ta jest świąteczna nie ta jest ...
Świetnie wymyślone :D
Dodane przez Gryffindor99 dnia 11-02-2012 15:56
#22
podoba mi się . zapraszam na mój ff pt."Czarodziej Dudley" .
Dodane przez zaeli dnia 11-02-2012 16:36
#23
Bardzo fajne, naprawdę świetny, nietypowo pomysł, z przyjemnością się
czyta :)
Ocena oczywiście W
Dodane przez SweetSyble dnia 11-02-2012 17:03
#24
Nareszcie nowy rozdział. Piszesz idealnie. Tak się idzie uśmiać. Radze pousuwać te "r17", bo źle się czyta.
Dodane przez Lapa_96 dnia 13-02-2012 15:36
#25
Tak wiem, wrzucałem to gdy internet był nie za bardzo dysponowany przez co wystąpiły te błędy, sorki :D
I bardzo się cieszę, że się podoba! Myślałem, że początek niektórych znudzi, ale widać grubo się myliłem! Dzięki wielkie jeszcze raz B)
Jednocześnie pragnę przeprosić za tak długą nieobecność co doprowadziło do przerwy w opowiadaniach.
I oczywiście zajrzę na "Czarodzieja Dudleya" ;)
Edytowane przez Lapa_96 dnia 13-02-2012 15:45
Dodane przez lady552 dnia 13-02-2012 20:23
#26
Świetne.Serio.Więc nic dodać nic ująć. Wiesz wcale się nie zdziwie jak za kilka lat wejde do księgarni i trafie na twoją książke.
Daje- to chyba oczywiste że W!
Edytowane przez lady552 dnia 13-02-2012 20:25
Dodane przez Adelajda Dakota dnia 14-02-2012 10:49
#27
Chyba się nie obrazisz kiedy dam Ci
W?
Dodane przez Lapa_96 dnia 17-02-2012 20:56
#28
Rozdział piąty
Cholerny Auror!
Oboje natychmiast odetchnęliśmy z ulgą, przynajmniej ja cieszyłem się z końca tego wariactwa. Stałem się znowu widzialny w samą porę, aby wysłuchać skarżącej się Tonks:
- To jest nienormalne! Powinniśmy mu o tym wszystkim powiedzieć!
- Wcale nie musimy, sam sobie ze wszystkim poradzę. - odparłem spokojnie. Chyba nie wiedziała, jak daleko się posunęła krytykując mój iloraz inteligencji. Ja miałbym zawieść? Nigdy.
- Zaraz, co ty tu jeszcze robisz... - złapała się za głowę - Miałeś iść do mnie do pracy!
- Gdzie pracujesz?
- Ministerstwo Magii, piętro drugie, Kwatera Główna Aurorów. Szybko, już jesteś spóźniony.
- Nie, to ty jesteś spóźniona - rzuciłem jej na odchodne.
- Zaczekaj. - machnęła na mnie różdżką i nagle pojawiły się na mnie kozaki na niewysokich obcasach oraz elegancka kobieca szata. - Teraz możesz iść.
Pobiegłem korytarzem prowadzącym do sali wejściowej. Muszę przyznać, że bieg nieco utrudniała mi kobieca szata, tak bardzo różniąca się od swojego męskiego odpowiednika. Biegłem i biegłem - nic ciekawego do opisywania, ale można wspomnieć, że znowu omal nie potknąłem się o kotkę woźnego. Teleportowałem się, gdy znalazłem się na głównej ulicy Hogsmeade. Teraz byłem już w Londynie, to znaczy w jego bardziej obskurnej części, gdzie domy były o wiele skromniejsze i mniejsze. Moim celem była, równie obskurna jak cała reszta, budka telefoniczna znajdująca się w pobliżu kilku obdrapanych biurowców i małego pubu. Wszedłem do rzeczonej budki, aparat wisiał krzywo, jakby jakiś naprawdę ograniczony człowiek o mentalności górskiego trolla próbował go urwać. Mimo jego opłakanego stanu podniosłem słuchawkę do ucha i wykręciłem kolejno szeć, dwa, cztery, cztery, dwa. Po chwili odezwał się chłodny damski głos obwieszczający:
- Witamy w Ministerstwie Magii. Proszę podać imię, nazwisko i sprawę.
- Nimfadora Tonks, pracuję w ministerstwie jako auror.
- W jakim stopniu aurora?
- Eee... - zostałem totalnie zbity z tropu. Niby skąd mam wiedzieć o jakiś stopniach aurorstwa? Chyba było coś, o co nie zapytałem Tonks. - Jestem aurorem...
- Jakiego stopnia? - nalegał głos.
- Auror!
- Stopnia?
- Auror do cholery! - teraz już straciłem cierpliwość, tego już było za wiele.
- Dziękuję. Interesancie, proszę wziąć plakietkę i przypiąć ją sobie na piersi.
Ze szczeliny, którą zwykle wracają monety wysunęła się srebrna plakietka, której podpis całkowicie mnie zniesmaczył. Napis głosił: NIMFADORA TONKS, CHOLERNY AUROR. Lecz nie istniał on długo - natychmiast został zmiażdżony.
- Szanowny interesancie, przypominamy o konieczności poddania się kontroli osobistej i okazania różdżki do rejestracji przy stanowisku ochrony, które mieści się w końcu atrium.
Podłoga zadygotała i zacząłem zjeżdżać w dół. Na pewien czas stałem w ciemności, ale w końcu widzialne stało się atrium. Wszedłem w tłum czarodziejów spieszących się do pracy, uścisnąłem rękę z dwiema czarownicami, które wyrwały się do mnie pierwsze. Z prawej stało stoisko z Prorokiem Codziennym, obok którego znajdowała się tabliczka ze zmieniającymi się wciąż informacjami. Teraz widniał komunikat: HARPIE PRZECIWKO OSOM - JUŻ W TĘ SOBOTĘ! Zaraz potem litery zmieniły ustawienie i gdzieniegdzie powstały nowe tworząc hasło: FASOLKI WSZYSTKICH SMAKÓW...
Jednak nie miałem czasu na czytanie wszystkich ogłoszeń, swoje kroki skierowałem w stronę windy. Poczekałem chwilę, aż rozsuną się kraty i wyjdzie stara przysadzista czarownica z wielkim zającem, który niezbyt przypominał swoich pobratymców hasających po błoniach Hogwartu. Nacisnąłem dwójkę i kraty zamknęły się, a winda (ku mojej uciesze pusta) pomknęła gładko w dół i w prawo. Wszystko stanęło i kobiecy głos, ten sam co w budce, poinformował mnie:
- Drugie piętro, Departament Przestrzegania Prawa Czarodziejów, z Urzędem Niewłaściwego Użycia Czarów, Kwaterą Główną Aurorów i Służbami Administracyjnymi Wizenagamotu.
Miałem zamiar wyjść, ale zostałem zablokowany przez napierający tłum. Nim zdążyłem się przedrzeć, kraty zasunęły się i winda ruszyła na inne piętro. No nic, pomyślałem sobie, zaraz wrócę.
Trochę zmarkotniałem, gdy winda jechała dalej do momentu, gdy damski głos pozwolił sobie na poinformowanie nas:
- Siódme piętro, Departament Magicznych Gier i Sportów, z Siedzibą Główną Brytyjskiej i Irlandzkiej Ligi Quidditcha, Zarządem Klubu Gargulkowego i Urzędem Patentów Absurdalnych.
Przez rozsunięte kraty weszło kilku mężczyzn przyodzianych w stroje do Quidditcha barw irlandzkich, którzy rozmawiali o czymś żywiołowo.
- Przecież ci tłumaczę, że nie będziemy grać z Harpiami! - od razu zrozumiałem, że ich rozmowa trwa już od dłuższego czasu.
- Powtarzam, mylisz się. - odparł drugi, który był o wiele bardziej tęgi od swojego kolegi. - Wszystko na to wskazuje.
- Nie czytałeś "Proroka"?
- "Proroka"?
- Przepraszam, mogę prosić? - ten mniejszy zagadał do starszego jegomościa przeglądającego rzeczoną gazetę. - Dziękuję bardzo. - przewrócił ją na pierwszą stronę i podsunął pod nos swojemu rozmówcy - Cytuję: "Harpie przeciwko Osom" I co ty na to?
- Piąte piętro, Departament Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów, z Międzynarodową Komisją Handlu Magicznego, Międzynarodowym Urzędem Prawa Czarodziejów i Biurem Brytyjskiego Przedstawicielstwa Międzynarodowej Konfederacji Czarodziejów.
Wysiedli, ale napłynęła nowa fala, która niemal wgniotła mnie w ścianę. Pojechałem z zapartym tchem już nawet nie wiem dokąd, zresztą - teraz najbardziej zależało mi na tym, aby uwolnić się od smrodu, jaki wydzielało zapleśniałe pudełko w rękach sędziwego staruszka.
- Drugie piętro, Departament Przestrzegania Prawa Czarodziejów, z Urzędem Niewłaściwego Użycia Czarów, Kwaterą Główną Aurorów i Służbami Administracyjnymi Wizengamotu.
Teraz albo nigdy. Próbowałem się przedrzeć, ale problem polegał na tym, że nikt prócz mnie nie wysiadał, przybywali jedynie nowi pasażerowie, którzy wepchnęli mnie dalej w głąb kabiny. Wcisnąłem łokciem jeden z guzików i winda natychmiast ruszyła.
Byłem zły. Mało powiedziane zły, byłem wściekły! To nie do pomyślenia, żeby tak mnie traktować a zwłaszcza gdy jestem kobietą! Kliknięcie, znaleźliśmy się na kolejnym piętrze.
- Trzecie piętro, Departament Magicznych Wypadków i Katastrof, z Czarodziejskim Pogotowiem Ratunkowym, Kwaterą Główną Amnezjatorów i Komitetem Łagodzenia Mugoli.
Zbawienie! Wszyscy zaczęli wychodzić na korytarz, dopóki nie zostałem sam z zapasem świeżego powietrza. Nagle moją uwagę zwrócił młody chłopak biegnący w stronę windy i od razu zrozumiałem, że może mi nieświadomie przeszkodzić w wysiadce na właściwe piętro. Wcisnąłem szybko dwójkę, ale mechanizm nie zareagował od razu, jak to zwykle bywało. Chłopak był coraz bliżej, a ja w rozpaczy dusiłem pozłacaną cyferkę. Kraty uczyniły swoją powinność, w samą porę, bo tamten uderzył o nie w nadmiernej prędkości. Odjechałem pełen triumfu gratulując sobie przebiegłości.
- Drugie piętro, Departament Przestrzegania Prawa Czarodziejów, z Urzędem Niewłaściwego Użycia Czarów, Kwaterą Główną Aurorów i Służbami Administracyjnymi Wizengamotu.
Gdy tylko nadszedł moment, podczas którego mogłem wyjść, cała masa pasażerów już czekała, aby zatarasować mi drogę. Widziałem czym tu śmierdzi.
- STOP! - wszyscy zatrzymali się na moje wezwanie, można nawet dodać, że byli ciut zdziwieni. - Chcę wyjść.
Zrobili mi ładne przejście poprzez przywarcie do ściany i tak oto znalazłem się nareszcie na drugim piętrze Ministerstwa Magii. Mój wzrok prześlizgiwał się uważnie po napisach wymalowanych na drzwiach w poszukiwaniu Kwatery Aurorów. "Służby Administracyjne Wizengamotu", "Departament Przestrzegania Prawa Czarodziejów", "Kwatera Główna Aurorów", "Urząd Niewłaściwego Uży...", a przepraszam, moje niedociągnięcie. Cofnąłem się do poprzedniego wejścia. Pomieszczenie, do którego wszedłem z początku wydawało się być wypełnione tłumem ludzi, ale po chwili zorientowałem się, że są to plakaty z najbardziej poszukiwanymi czarodziejami w Wielkiej Brytanii. Wśród nich nie mogło zabraknąć mojego starego znajomego Syriusza Blacka. Pech chciał, że nawet teraz będzie denerwował mnie swoją obecnością.
- Witaj Tonks! - powitał mnie Kingsley - Świetnie wyglądasz, nawet po nieprzespanej nocy.
- To dobrze, czy źle? - zapytałem bo przecież wiadome było, że Tonks jest skłonna do tego typu wypowiedzi.
- Nie ależ skąd! - zaśmiał się i położył mi rękę na ramieniu iście koleżeńsko. - Kolejny dzień w pracy... No nic ja muszę już lecieć.
- Skończyłeś?
- Nie, nie! Przecież jestem dzisiaj do siedemnastej, nie pamiętasz? - spojrzał na mnie dość podejrzliwie jak matka sprawdzająca czy jej dziecko nie podłapało jakiejś choroby.
- Och, no tak. - zbił mnie trochę z tropu. Wszystko było coraz bardziej skomplikowane. Ku mojemu zdziwieniu uśmiechnął się szeroko.
- Remus zawrócił ci w głowie. - po tym stwierdzeniu zniknął w drzwiach Kwatery Głównej.
Miałem szczęście. Wygląda na to, że Tonks ostatnio bywała nieco rozkojarzona co jest dla mnie okolicznością sprzyjającą. Przez chwilę nie wiedziałem co ze sobą zrobić, nie miałem żadnych pomysłów, co może na co dzień robić przeciętny auror, kiedy akurat nie walczy ze sprzymierzeńcami Czarnego Pana. Moje rozmyślania zagłuszył potężny, męski głos, który słychać było tylko w Kwaterze:
- MAMY WEZWANIE DO HOGSMEADE W SPRAWIE UCIECZKI SYRIUSZA BLACKA. ODDZIAŁ NUMER DWA W GOTOWOŚCI.
Przez chwilę myślałem, że oto kres moich wątpliwości, ale zaraz potem zrodziło się nowe pytanie. Do jakiego oddziału należy Tonks? Czy to idzie nazwiskami, literami alfabetu, czy może każdy ma swój przydział bądź numer? Jestem nauczycielem, skąd mam to wiedzieć? Nie studiowałem prawa czarodziejów!
- Tonks, idziemy! - zawołała do mnie smukła blondynka więc ruszyłem za siedmioosobową grupą czarodziejów. - Niezłe ziółko z tego Blacka, no nie? - zagadnęła do mnie gdy znalazłem się tuż obok niej.
- Tak, dokładnie. - to było całkowicie szczerze, nie mówiłem jak Tonks.
- Teleportuję się na główną ulicę z Danem - krzyknął Kingsley, który nagle dołączył się do gorączkowego pochodu. Wszyscy na korytarzu robili nam przejście wiedząc, że nie powinni opóźniać nam pracy. - Emma z Betty na północną bramę, Tonks z Romildą pod Świński Łeb, Peter z Mary na południe...
Wszyscy wyszarpywali różdżki i łapali się za ręce. Romilda okazała się być tą samą blondynką, która wdała się ze mną w krótką dyskusję. Otoczyła nas ciemność i zaraz po tym oślepiło nas słońce wyglądające znad budynków wioski Hogsmeade. Nic nie wskazywało na obecność Blacka, lecz czułem podświadomie, że tu jest. Drewniany szyld, przedstawiający opasłą świnię, kołysał się łagodnie na ciepłym wietrze. W okolicy nikogo nie było, z racji, że zbyt wielu nie zapuszczało się w te strony.
- I znowu zabawa w chowanego, nie Tonks? - zarechotała Romilda związując włosy w kucyk.
Nie odpowiedziałem jej od razu, moją uwagę przykuło coś czarnego, rysującego się na tle kamiennego murku. Ten pies nie wyglądał na takiego tam zwykłego psa, ten był nieco większy, a ponadto zbyt rozumnie stawiał uszy i rozglądał się dookoła. Może ktoś sprzeczałby się ze mną, że jestem po prostu przewrażliwiony na punkcie Blacka, ale jak mogłem się teraz mylić, skoro przyłapałem go w nocy na błoniach w piątej klasie? Zwierzę spojrzało na mnie i czmychnęło szybko między krzaki.
- Tam! - rzuciłem do swojej towarzyszki i pobiegliśmy razem za Blackiem.
Przedarłem się przez te same krzaki i zdążyłem dostrzec jeszcze koniec psiego ogona, który o mało co nie został przypalony przez moje zaklęcie. Jednak zawsze musi pójść coś nie tak. Znaleźliśmy się w miejscu odległym o kilkadziesiąt stóp od głównej ulicy Hogsmeade straciwszy z pola widzenia naszego uciekiniera. Nie wiedziałem co zrobić.
- Gdzie on jest? Tonks, nie widziałam choćby przez chwilę skrawka jego szaty. - wysapała Romilda. Czułem, że mam do czynienia z kimś pokroju Tonks. Wyjaśniło się dlaczego Kingsley dobrał taką parę.
Nie było sensu zaglądać w każdy zakątek Hogsmeade - to przecież taka strata czasu! Z pościgiem jak z eliksirem - zła decyzja i po wszystkim. Ale nikt nie spodziewał się, że jestem wysoce uzdolniony i posiadam zdolności tropiące. Tak więc kucnąłem na trawie i przesunąłem dłonią po podłożu.
- Eee... Tonks? Co ty robisz?
Brak odpowiedzi z mojej strony był całkowicie uzasadniony tym, że byłem nieziemsko zajęty - przy okazji nauczę Romildę, że nie przeszkadza się ciężko pracującym osobom. Powgniatane źdźbła trawy świadczyły o tym, że stąpała tutaj wielka psia łapa, następne ślady poprowadziły mnie w bliższe okolice serca Hogsmeade.
- Czy możesz mi w końcu powiedzieć... - zaczęła podenerwowana aurorka, która do tej pory szła za mną ciągnięta czystą ciekawością.
- Tam jest! - krzyknąłem i puściłem się w pogoń za psem, który teraz nie uciekał od razu. Przeciwnie, najpierw popatrzył na mnie, czy przypadkiem czegoś od niego nie chcę i dopiero po tym skierował się ku głównej ulicy. Główna ulica jak to główna ulica, tętni życiem i zdarza się, że wędrują nimi duże tłumy. Pies wyraźnie zdezorientowany zawrócił prosto na mnie. Obaj runęliśmy na ziemię i już byłby uciekł, gdyby nie mój perfekcyjny strzał Petrificusem. Podniosłem się z wyrazem triumfu na twarzy, ale Romilda nie podzielała mojej radości.
- Co ty wyprawiasz?
Kompletnie zbiła mnie z tropu. Czy zrobiłem coś źle? Przecież złapałem jednego z najgroźniejszych przestępców w Wielkiej Brytanii, czy jest powód do pretensji? Według mnie absolutnie nie.
- Tonks! Romilda! Nie obijajcie się! - doszedł do nas Kingsley w towarzystwie mężczyzny nazywanego jako Dan. - Musimy w miarę szybko go złapać!
- Przecież już go mamy! - oburzyłem się. O co tu chodzi?
- Gdzie?
Wskazałem im spetryfikowanego psa.
- Przecież to jest pies. - rzekł Kingsley - Zwykły pies.
- Tak, to pies, tylko że tak naprawdę to Black!
Aurorzy spojrzeli po sobie wytrąceni z równowagi. Widać było, że nie mogli w to uwierzyć.
- Przecież Black nie jest...
- Jest animagiem - zaprzeczyłem gorliwie wypowiedzi Kingsleya. Ten szepnął coś do ucha Danowi i tamten odszedł na stronę.
- Jesteś tego pewna Tonks?
- No tak!
Wrócił Dan:
- W naszym rejestrze nie ma Syriusza Blacka.
- No jasne, że go nie ma! Jest niezarejestrowanym animagiem!
- Możesz nam to jakoś udowodnić?
Zabrałem ich do nieruchomego psa. Znałem proste zaklęcie demaskujące, ale nie używałem go za często, tylko parę razy miałem zaszczyt użyć go na dodatkowych lekcjach przed owutemami. Czas to powtórzyć. Uniosłem różdżkę i po chwili psa otoczyły niebieskie płomienie, ale poza tymi efektami wizualnymi nic ważnego się nie stało.
- Tak... - zaczął zaniepokojony Kingsley, ale przerwali mu pozostali aurorzy, którzy wrócili z poszukiwań.
- Kingsley, byliśmy wszędzie. Znowu nam uciekł.
- Wracamy do ministerstwa, a ty Tonks - zatrzymał się przy mnie - idź już do domu i trochę odpocznij. Masz za sobą tyle nieprzespanych nocy. - położył mi rękę dobrodusznie, po ojcowsku, i kiedy ją zabrał natychmiast się deportował.
Byłem wściekły, nie mogłem uwierzyć, że zostałem tak dotkliwie oszukany! To niemożliwe, bym pomylił Blacka z innym psem!
Dodane przez SweetSyble dnia 17-02-2012 21:11
#29
JEEEJEE!!! Kolejna część mojego ulubionego FF! I w dodatku jestem piuerwsza!!! Jak zwykle świetnie i brak słów. Szkoda, że za tydzień już finał, ale cóż - wszystko co dobre zawsze się kończy. Oczekuję z niecierpliwością finału!!!
Dodane przez hedwigowo dnia 17-02-2012 21:20
#30
Kolejny świetny rozdział :D jego nazwa jest zabójcza. Bardzo mi się podobała. Cały tekst świetny, nie mogę się doczekać następnego.
Dodane przez Lapa_96 dnia 18-02-2012 01:32
#31
Dzięki za wyrazu uznania :)
Muszę jednak sprostować wcześniejszą pomyłkę: rozdziałów jest osiem plus epilog :)
Mam nadzieję, że to Was cieszy :)
Jeszcze raz dzięki i pozdrawiam :)
Dodane przez Red Crayon dnia 18-02-2012 11:25
#32
Rewelacja :D Zakochałam się xD Mój ukochany Mistrzunio taki żywy :) Czekam na następne częśći.
Dodane przez Lapa_96 dnia 23-02-2012 21:25
#33
Rozdział szósty
Kolejny kamuflaż
Na szczęście nie potrzebowałem dużo czasu, aby znaleźć się pod murami zamku - przecież musiałem zorientować się, co Tonks zdążyła już zepsuć w moim gabinecie. Albo gorzej... Miałem szczęście spotkać Filcha sprawdzającego potężny zamek żelaznej bramy i nie był zadowolony z mojego widoku - zaczął bredzić coś o późnej porze i o ponownym sprawdzaniu zabezpieczeń.
Drzwi ponoć najbardziej ponurego gabinetu tej szkoły obiły się o ścianę. Tonks, która siedziała rozluźniona w moim kochanym fotelu, spojrzała pytająco na mój napięty, przerażony niedowierzający i już nie wiem jaki jeszcze wyraz twarzy. Żadne słowa tego nie opiszą. W moim gabinecie, który był zaciszem myśliciela, gabinetem nauczyciela, magazynem warzyciela, prywatną własnością obywatela, oazą spokoju... Były...Były... OKNA. Wnętrze straciło swój pierwotny urok, jaki gościł tu od wielu lat, zrobiło się przerażająco jasno i ponadto eliksiry w fiolkach na pewno już się zfermentowały pod działaniem promieni słonecznych. Zresztą świadczyło już o tym ich rudawe zabarwienie. Wszystko, co kreowałem tyle lat legło w gruzach, zostało zburzone, zbeszczeszczone. Jednak postanowiłem przywrócić surowy wygląd oraz ton pełen pretensji.
- Co zrobiłaś z moim gabinetem?!
- Od samego początku ci mówiłam: Tu - jest - za - ciem - no...
- Może weźmiesz pod uwagę, że nie podoba mi się twój styl bycia?
- Teraz możesz się czuć jak ministerstwie.
- Słucham?
- Ministerstwo jest pod ziemią i ma okna. Twój gabinet też jest pod ziemią i teraz też ma okna. Ale to jeszcze nie wszystko! - machnęła różdżką w stronę okiennic - Pogoda do wyboru. - do pokoju raz wpadały jasne promienie słońca, raz wpadały płatki śniegu, albo na błękitne niebo nachodziły chmury. - Cieszysz się?
- Aż brak mi słów, aby opisać moją radość.
- Och, jesteś niereformowalny - żachnęła się i wykonała zamaszysty ruch różdżką. Wszystkie niepotrzebne dodatki znikły i wrócił odwieczny ład i porządek, wszystko, co powinno cechować gabinet szanującego się nauczyciela. - Zadowolony?
Po raz kolejny zostałem porażony tym, jak Tonks szarga bezdusznie moją osobą.
- Co dzisiaj robiłaś poza wylegiwaniem się na mojej kanapie?
- A wiesz, szwędałam się tu i tam.
- Czyli?
- Byłam na przykład w sowiarni, w Wielkiej Sali, różnych klasach, jeździłam schodami...
- Myślisz, że Mistrz Eliksirów jest na tyle mądry, aby wozić się zaczarowanymi schodami? - skrytykowałem jej postawę. Aż strach pomyśleć, że mógł ją ktoś zobaczyć! Zegarek na biurku wskazywał dochodzącą godzinę piątą. - Mamy jeszcze minimum cztery i pół godziny. Trochę sobie posiedzimy.
- Sev? - Tonks użyła swojego najbardziej naiwnego tonu, który w jej ciele nie brzmiał tak źle jak w moim. - Muszę ci coś powiedzieć...
- Tak? - od razu wyczułem w tym jakieś drugie dno. Ale pozwoliłem jej na przedstawienie jej problemu.
- Bo... Kiedy byłam jeszcze sobą... No pewnie pamiętasz...
- Co mam pamiętać? - zaczęło mnie to przerażać i wcale nie żartuję!
- No... Pamiętasz jak ci mówiłam, że muszę się czymś zawsze przechwalać?
- Ale czy to ma coś wspólnego z naszą zamianą?
- Nie...
- To o co ci chodzi? Nie rozumiem.
- Bo dzisiaj miałam...
- A, już rozumiem! Masz pracę po godzinach, albo idziesz na herbatę do koleżanki. Cóż, będę musiał to przeżyć. - jeszcze nie było tak źle, zawsze mogło być gorzej. Ale jednak nie wyglądało, aby Tonks właśnie to próbowała mi przekazać. Przywołałem zaklęciem filiżankę pełną gorącej herbaty.
- Mam...
- Spokojnie, już pójdę na to spotkanie. - zapewniłem ją i wziąłem potężny łyk delektując się smakiem.
- Mam randkę z Remusem.
Herbata wylądowała na moich drogocennych półkach oraz dywanie, a sam zacząłem kasłać jak szalony. To był szok. Szok? To słowo jest za słabe żeby oddać to co działo się w moim umyśle kiedy dotarło do mnie to, co przed chwilą usłyszałem.
- Wiedziałam, że się nie zgodzisz. - zwiesiła głowę.
- NIE ZGODZĘ?! NO PEWNIE, ŻE SIĘ NIE ZGODZĘ! NIE JESTEM ZWOLENNIKIEM HOMOSEKSUALIZMU!
- Ale zrozum, tak rzadko się widujemy. Pracuję po nocach, ciągle nie mam czasu. Teraz jest okazja, a ja... - urwała.
- Napisz do niego sowę, że umówicie się kiedy indziej! - zaproponowałem szybko. Przecież to nienormalne!
- Ty nic nie rozumiesz! Nigdy się nie zakochałeś, nie wiesz jak to jest! Nigdy NIE POCZUŁEŚ jak to jest!
Te słowa zamknęły mi usta. Nie wiedziałem co powiedzieć, jakby ktoś nagle mnie spetryfikował. Pomyślałem o Lily. Czy naprawdę nie wiedziałem, jak to jest? Czy Tonks może mieć rację? Może to nieprawdopodobne, ale zacząłem jej współczuć.
- Bardzo bym go zawiodła, odwołując to dzisiejsze spotkanie...
Jeszcze nigdy między mną a Tonks nie zapadła tak długa i napięta cisza. Może warto poświęcić się tym razem?
- Kiedy masz tę randkę?
Podniosła na mnie oczy wypełnione nadzieją.
- Zrobisz to?
- Chyba nie mam wyboru. - byłem zmuszony się poddać.
- Mamy jeszcze dwie i pół godziny.
Za dwie i pół godziny, czyli około ósmej wieczór - w porze, w której robi się ciemno.
- Nie wiem jak ty, ale nie jestem przekonany do spaceru w ŚWIETLE KSIĘŻYCA.
- Przecież pełnia jest dopiero za dwa tygodnie.
- Wolę być ostrożny.
- Jak zawsze - zagadkowo się uśmiechnęła. Kobiety są naprawdę niezrozumiałe. Wstała i oznajmiła stanowczo - Musimy zacząć się przygotowywać.
- Ale jest dopiero siódma...
- Nie ma czasu do stracenia.
-Aha, chcesz go oszołomić samym widokiem? - strzeliłem. Osobiście twierdzę, że skuteczniejsza okazałaby się różdżka.
- Pomyślmy... - dobyła właśnie swojej i wymierzyła ją prosto we mnie. Przez chwilę zacząłem się bać, ale po chwili znalazła się na mnie elegancka czarna sukienka z błyszczącymi cekinami rozmieszczonymi z umiarem. - Co o tym myślisz?
- Czy Lupin organizuje ci jakieś uroczyste spotkanie?
- Masz rację, za elegancka. - machnęła różdżką, tym razem stałem w zielonej prostej sukience do kolan. - A to?
- Eee...
- Za codzienna...
Nic dziwnego, że Tonks potrzebuje aż dwóch godzin na wybranie się, biorąc pod uwagę, że samo wybranie stroju zajmuje jej pół godziny. Ostatecznie dostała mi się czerwona sukienka do kolan zaakcentowana elegancką, czarną wstążką układającą się na plecach w kokardę. Rzecz jasna to wcale nie był koniec naszych żmudnych przygotowań. Po dopracowaniu elementów ubioru nadszedł czas na "make-up" jak to mówią nastoletnie czarownice, które nie raz zdarzyło się minąć pod drzwiami damskiej łazienki.
- Nie wierć się! - skarciła mnie, gdy po raz treci podskoczyłem na wskutek ukłucia szczoteczki do rzęs.
- Nie żebym coś sugerował, ale czuję się nieco poniżony...
- Niby czym? - co za arogancja!
- Au! Moja męskość jest poniżona.
- Czyli jesteś urażony tym, że w końcu upodobnię cię do ludzi?
- No przepraszam, używam wody kolońskiej! - oburzyłem się. Jak mogła pomyśleć, że nie dbam o swój wygląd?
- Ciekawe, bo jej nie znalazłam.
- W takiej szklanej fiolce o szerokim denku i z długą szyjką...
- Czyli w takiej samej co twoje ulubione, najsilniejsze trucizny? Wiesz, coś mnie powstrzymało od użycia którejkolwiek.
- Kamuflaż, Tonks.
- A co, myślisz, że ktoś chce cię okraść?
- Ludzie mają różne pomysły... - w końcu przeznaczyłem na to połowę swojej pensji! Jakieś dwieście pięćdziesiąt galeonów... No dobrze, może trochę mniej...
Skoro kwestię wyglądu mieliśmy już za sobą, nadszedł czas na etykietę, bowiem jaki człowiek z zewnątrz, taki w środku.
- Kobieta powinna błyszczeć elegancją. - Tonks ciągnęła swoje nudne wykłady. Poczułem się troche jak na jednej z lekcji profesora Binnsa kiedy byłem jeszcze młody, niewinny i wyczulony na wszelakie postępki Pottera i jego bandy. - To postawa na damę. - wypięła pierś i wyprostowała się. Dodatek stanowił umiarkowany uśmiech i wszystko składało się na wielce nieprawdopodobny widok. Uważam, że każdy jest w stanie mnie zrozumieć - kto bowiem chciałby zobaczyć siebie TAKIEGO? Zdaje się, że będę musiał usunąć to wspomnienie. - Ale jestem realistką... Chciałabym, żebyś starał się zachowywać całkowicie normalnie, na luzie z odrobiną humoru. - nastąpiła mała pauza - I jestem ci naprawdę wdzięczna za twoją cichą uprzejmość. Nic nie mówisz tylko grzecznie słuchasz. - Skoro w temacie nie widzę nic wartego do rozważenia, to siedzę cicho. Co prawda zapomniałem już połowy tego, co doszło do moich uszu, ale uznałem za rozsądne nie informować jej o tym.
- Mowa jest syklem, a milczenie galeonem. - szastnąłem jej tym eleganckim przysłowiem. Efekt był zgodny z zamierzonym:
- Ej, nie doceniałam cię! Dlaczego się nie chwaliłeś taką elokwencją? - myślałem, że to po prostu widać, tak samo dobrze jak głupotę emanującą od Longbottoma. - No ale do rzeczy. Znasz jakieś kawały?
- Mnóstwo.
- No to proszę, słucham. - zachęciła mnie.
Wyłowiłem z pamięci jeden z żartów, a Tonks czekała z uprzejmym uśmiechem.
-Dlaczego dziewczynka, która spadła z miotły nie płacze? - uśmiech spełzł z jej twarzy, gdyż chciała mi udzielić odpowiedzi. Nie czekałem, chciałem jak najszybciej przejść do punktu kulminacyjnego - ponieważ drążek przebił jej gardło.
- SNAPE!
- To jest właśnie ten moment, w którym powinnaś się śmiać.
- Miałam na myśli taki, który można by opowiedzieć Remusowi!
- Noo... - uważałem, że dokonałem doskonałego wyboru.
- Jak w ogóle możesz nazwać to żartem?
- Czarny Pan się śmiał. - powiedziałem na swoje usprawiedliwienie, które zresztą było szczerą prawdą. Zachodziłem w głowę, jakie ona miała na myśli.
- Chodziło mi raczej o coś takiego: "Przychodzi czarownica do Świętego Munga z sową na głowie. Uzdrowiciel pyta "Co się pani stało?", a sowa odpowiada: "Coś mi sie do kupra przykleiło".
Cisza. Widać wcale jej nie zależało na tym, czy wybuchnę salwą śmiechu czy wręcz odwrotnie, niemniej jednak byłem wstrząśnięty poziomem tego żartu.
- I ty opowiadasz mu takie kawały?
- Od czasu do czasu. - przyznam, zacząłem nawet współczuć Lupinowi. Rzuciła okiem na zegarek w kształcie kociołka, którego wskazówki miały kształt małych chochel (dodam, że jest to mój ulubiony zegarek). Owe magiczne wskazówki przynagliły Nimfadorę. - Musimy iść!
- Ty też? - zażartowałem, bo przecież to było oczywiste nawet dla Longbottoma, że nie puściłby mnie samego.
Brak odpowiedzi z jej strony. Wyciągnęła mnie za rękę z mojego kochanego gabinetu, w którym z całą pewnością chciałem teraz zostać.
- Co robisz? - kolor moich włosów znowu zmienił sie nieposłusznie tym razem na blond. - Przywróć ten ciemny brąz i mocno się skoncentruj, żeby znowu się nie zmieniał.
Ja się tutaj stresuję mając przed oczyma randkę z Lupinem, a ona każe mi się koncentrować! Przez całą drogę zastanawiałem się tylko nad tym, czy aby nasze mózgi nie mogłyby w cudowny sposób przeskoczyć z powrotem na swoje miejsca i tym samym oszczędzić nam wszystkim wstydu. Miałem już dość eksponowania biustu i stukania hałaśliwymi szpilkami. Na szczęście Tonks znała jakieś damskie zaklęcia, dzięki którym czułem się pewniej na wysokich obcasach.
Edytowane przez Lapa_96 dnia 23-02-2012 21:31
Dodane przez Evans558 dnia 24-02-2012 00:43
#34
Ahahahaha, leżę i kwiczę :rotfl:
To jest naprawdę świetne, zdumiewające, jak dobrze potrafisz oddać charakter Seva :D Szczerze gratuluję pomysłu!
Snape na randce......... ahahahahahahaha :D:D
Dodane przez Enchanted dnia 25-02-2012 17:18
#35
Prawdziwie uroczy Severusowaty sarkazm :D
Przykłady:
"- Ministerstwo jest pod ziemią i ma okna. Twój gabinet też jest pod ziemią i teraz też ma okna. Ale to jeszcze nie wszystko! - machnęła różdżką w stronę okiennic - Pogoda do wyboru. - do pokoju raz wpadały jasne promienie słońca, raz wpadały płatki śniegu, albo na błękitne niebo nachodziły chmury. - Cieszysz się?
- Aż brak mi słów, aby opisać moją radość."
"- Jak w ogóle możesz nazwać to żartem?
- Czarny Pan się śmiał."
:grin:
Dodane przez onlyHorcrux dnia 25-02-2012 18:13
#36
to jest ŚWIETNE ; DD haah . ;D leże na ziemi i rycze ze śmiechu ; D oczywiście W! < 3
Dodane przez Nelishia dnia 25-02-2012 19:40
#37
Lapa_96 napisał/a:
- Mam...
- Spokojnie, już pójdę na to spotkanie. - zapewniłem ją i wziąłem potężny łyk delektując się smakiem.
- Mam randkę z Remusem.
Herbata wylądowała na moich drogocennych półkach oraz dywanie, a sam zacząłem kasłać jak szalony. To był szok. Szok? To słowo jest za słabe żeby oddać to co działo się w moim umyśle kiedy dotarło do mnie to, co przed chwilą usłyszałem.
- Wiedziałam, że się nie zgodzisz. - zwiesiła głowę.
- NIE ZGODZĘ?! NO PEWNIE, ŻE SIĘ NIE ZGODZĘ! NIE JESTEM ZWOLENNIKIEM HOMOSEKSUALIZMU!
Z początku byłam nastawiona do tego opowiadania lekko sceptycznie, ale przekonanie przychodzi wraz z kolejnym rozdziałem. Drobne literówki czy błędy Ci się zdarzają, owszem, a dialogów w porównaniu do opisów jest nieco zbyt dużo, ale humor wszystko mi wynagrodził. Kiedy tak sobie myślę o tej randce to aż... nie jestem pewna czy mam płakać ze śmiechu czy może tarzać na podłodze. Merlinie, muszę, muszę taką randkę zobaczyć na żywo! Proszę o najlepsze miejsce za tym fikuśnym kwiatkiem w restauracji! Lapo_96, dzekuję za natychmiastowe poprawienie humoru.
PS. Przydałaby się Beta uczulona na interpunkcję, poprawność zapisu dialogów, etc. Plus - proszę o nieco więcej opisów i jak najszybsze dostarczenie kolejnego rozdziału. ^^
Edytowane przez Nelishia dnia 27-02-2012 23:17
Dodane przez tarantula head dnia 25-02-2012 20:15
#38
Hahahahahahaha, bardzo mi się spodobało *-* Snape na randce z Lupinem... Muszę to przeczytać! :3
Ale żeby nie było tak 'kolorowo" zauważyłam parę błędów.
Lapa_96 napisał/a:
Na szczęście, nie potrzebowałem dużo czasu, aby znaleźć się pod murami zamku
Lapa_96 napisał/a:
Miałem szczęście spotkać Filcha, sprawdzającego potężny zamek żelaznej bramy i nie był zadowolony z mojego widoku
Lapa_96 napisał/a:
Drzwi, ponoć najbardziej ponurego gabinetu tej szkoły, obiły się o ścianę.
Lapa_96 napisał/a:
Tonks, która siedziała rozluźniona w moim kochanym fotelu, spojrzała pytająco na mój napięty, przerażony, niedowierzający, i już nie wiem jaki jeszcze, wyraz twarzy.
Lapa_96 napisał/a:
Jednak postanowiłem przywrócić surowy wygląd, oraz ton, pełen pretensji.
Lapa_96 napisał/a:
- Spokojnie, już pójdę na to spotkanie. - zapewniłem ją i wziąłem potężny łyk, delektując się smakiem.
Lapa_96 napisał/a:
To słowo jest za słabe żeby oddać to, co działo się w moim umyśle,kiedy dotarło do mnie to, co przed chwilą usłyszałem.
Lapa_96 napisał/a:
- Ty nic nie rozumiesz! Nigdy się nie zakochałeś, nie wiesz jak to jest! Nigdy NIE POCZUŁEŚ, jak to jest!
Lapa_96 napisał/a:
Te słowa zamknęły mi usta. Nie wiedziałem, co powiedzieć, jakby ktoś nagle mnie spetryfikował.
Lapa_96 napisał/a:
Jeszcze nigdy między mną a Tonks, nie zapadła tak długa i napięta cisza.
Lapa_96 napisał/a:
Przez chwilę zacząłem się bać, ale po chwili znalazła się na mnie elegancka, czarna sukienka, z błyszczącymi cekinami, rozmieszczonymi z umiarem.
Lapa_96 napisał/a:
machnęła różdżką. Tym razem stałem w zielonej, prostej sukience do kolan.
Lapa_96 napisał/a:
Ostatecznie dostała mi się czerwona sukienka do kolan, zaakcentowana elegancką, czarną wstążką, układającą się na plecach w kokardę.
Lapa_96 napisał/a:
Rzecz jasna, to wcale nie był koniec naszych żmudnych przygotowań. Po dopracowaniu elementów ubioru nadszedł czas na "make-up", jak to mówią nastoletnie czarownice, które nie raz zdarzyło się minąć pod drzwiami damskiej łazienki.
Lapa_96 napisał/a:
- W takiej szklanej fiolce, o szerokim denku i z długą szyjką...
Lapa_96 napisał/a:
I jestem ci naprawdę wdzięczna, za twoją cichą uprzejmość. Nic nie mówisz, tylko grzecznie słuchasz.
Lapa_96 napisał/a:
-Dlaczego dziewczynka, która spadła z miotły, nie płacze?
Przecinki, przecinki, przecinki... Radzę zatrudnić betę.
Ale ogólne wrażenie jest bardzo dobre! Uśmiałam się c:
PS. I czy to nie dziwne, że tylko ja z Czarnym Panem śmieliśmy się z żartu Severusa? Hmm. Chyba, że było nas więcej :D
Dodane przez SweetSyble dnia 02-03-2012 20:09
#39
No więc, na początku chciałam ci powiedzieć: Sorry, że pojawiam się tutaj dopiero teraz. Cóż czasem tak jest. Mnie osobiście błędy nie przeszkadzają.
Ten FF jest po prostu... nie ma słów, żeby to opisać. Największym plusem i zaletą tego fanficka jest to, że humor nie jest wciskany na siłę. Że wszystko jest naprawdę bardzo śmieszne. Nie zmieniasz charakteru postaci, tylko pobudzasz Severusa i więcej gada. Jesgo harakter jest cały czas taki sam jak w książce. Czekam na kolejną część i mam nadzieję, że wstawisz ją jeszcze dziś!
PS Jak świetnie, że jest więcej rozdziałów!!! JU HUU:jupi:
Dodane przez Lapa_96 dnia 03-03-2012 17:38
#40
Rozdział siódmy
W świetle księżyca
- Tonks? Gdzie tak właściwie idziemy?
- Na główną ulicę Hogsmeade.
- Naprawdę muszę tam iść?
- Nie zaczynaj znowu!
- Chyba nie pójdziesz tam ze mną? Remus byłby zazdrosny. - rzuciłem zgryźliwie, naśladując jej głos.
- Ależ oczywiście, że nie! Wykorzystamy twój plan.
- Mój plan?
- Zaklęcie kameleona, zainspirowałeś mnie.
- I co? Będziesz mi szeptać do ucha co mam mówić, jak sufler w teatrze?
- Zobaczymy... - rozejrzała się po ulicy głównej. Jakiś zataczający się czarodziej gwizdnął za mną przeciągle, zaś ja "odgwizdnąłem" mu perfekcyjną Drętwotą. - Jeszcze go nie ma. Ja znikam.
Na moich oczach rozpłynęła się w powietrzu i nie pozostało mi nic innego, jak czekać. Było już po zmroku, zapaliły się lampy i zacząłem się poważnie zastanawiać w jakiej fazie aktualnie znajduje się księżyc.
- I nie zapomnij choć raz nazwać go "Remisiem".
- CZYM? - pierwszej chwili nie dotarł do mnie sens tego zdania.
- Musisz to zrobić!
- Powiedz od razu, że żartujesz.
- Cicho! Za tobą!
Obróciłem się i oto stanąłem oko w oko z moim najgorszym koszmarem. Chociaż, swoją drogą, powinienem być wdzięczny, że nie był to Potter senior. Albo przeklęty Black. Merlinie, nad czym ja medytuję?! Podobna sytuacja w ogóle nie powinna mieć miejsca! Nie miałem już jednak czasu na dalsze kłótnie z własnym ego, bo oto zbliżał się do mnie Lupin. Jak zwykle wystroił się w coś wyświechtanego i sprawiającego wrażenie, że jego właściciel cudem umknął przed rozwścieczonym hipogryfem. Zmierzał do mnie z wielce miłym uśmiechem i jakby lekko zamglonymi oczami, czyli tak jak jeszcze nigdy mu się nie zdarzyło. I nie zdarzy. Merlinie!...
- Cześć Tonks!
- Cz-Cześć - wydusiłem, a on mnie objął. Odetchnąłem z ulgą, bowiem już spodziewałem się czegoś gorszego. Doszedł mnie zapach jakiejś słabej wody toaletowej i od razu stwierdziłem, że moja jest o wiele lepsza. Wykorzystałem również bliski kontakt, aby rzucić na niego lekkie Muffliato, w razie gdybym musiał komunikować się skrycie z Nimfadorą.
- Pięknie wyglądasz. - pochwalił, gdy mnie puścił.
- Dziękuję, ty też...
- ... "Remisiu". - syknęła Tonks do mojego lewego ucha.
- Zamknij się. - czar działał, Lupin całkowicie się nie zorientował, że jego ukochana powiedziała cokolwiek.
Objął mnie ramieniem i razem poszliśmy wzdłuż oświetlonej alejki. Naprawdę o niczym bardziej nie marzyłem, niż o obściskiwaniu się z Lupinem po nocy!
- Coś się stało, Tonks? - zapytał mnie nagle obdarty Romeo - Masz taką smutną minę.
- Nie... - szybko przybrałem (według mnie) wielce promienną minę. - Jestem zmęczona po pracy.
Wyprowadził mnie pod płot ogradzający Wrzeszczącą Chatę. Zacząłem się poważnie zastanawiać, dlaczego wybrał akurat to miejsce. Czyżby przywołały go tutaj przepiękne wspomnienia z dzieciństwa? Jednak zmuszony byłem natychmiast wrócić do rzeczywistości, bo znowu padłem ofiarą Lupinowych uścisków.
- Wiesz, jaka jesteś dla mnie ważna - rzekł adoratorskim tonem, który mnie niemal przeraził. Nic nie odpowiedziałem. - Jestem bardzo szczęśliwy... - Nie, to było nie do zniesienia! Próbowałem sprawiać wrażenie, że cieszę się jego szczęściem, ale to jeszcze nie był powód, żeby patrzył na mnie w taki sposób! Nie takim wygłodniałym spojrzeniem! Księżyc tymczasem świecił sobie niewinnie na niebie, ale tuż nad głową Lupina wyglądał raczej, jakby sobie ze mnie kpił...
- "Ja też się cieszę, kochanie." - syknęła Tonks.
- Ja... ja t-też... - mamrotałem bezładnie. Teraz dopiero zobaczyłem, ile on ma zmarszczek... Ale to nie był koniec! Jakby tego wszystkiego było mało, zaczął się do mnie niebezpiecznie przybliżać. Z miejsca zrozumiałem, na co się zanosi. RATUNKU! Był zdecydowanie za blisko, zacząłem odchylać się do tyłu. Byłem już bliski złamania kręgosłupa, ale nie mogłem pozwolić na coś TAKIEGO! Nagle poczułem mocne uderzenie w plecy, zaserwowane mi przez Tonks... i wolałbym nie pamiętać tego, co nastąpiło później... Wolałbym chyba dostąpić pocałunku dementora...
Nagle do moich rozpaczliwie zaciśniętych oczu dotarł jaskrawy, czerwony odblask, a Lupin odskoczył ode mnie jak oparzony. Wyglądało na to, że nie zapanowałem nad swoimi nerwami i nieświadomie, w zdroworozsądkowym odruchu, wymknęła mi się jakaś niewielka klątwa. A może to Tonks, w nagłym przypływie zazdrości... Cokolwiek było przyczyną, faktem było, że stałem teraz twarzą w twarz z wilkołakiem, który patrzył na mnie z mieszaniną zaskoczenia i zmieszania. Musiałem działać szybko.
- Syriusz Black!
- Co? - Lupin był jeszcze bardziej skonfundowany niż przed chwilą. - O co ci... przecież Syriusz jest w Londynie, a w ogóle... Tonks, dobrze się czujesz?
Zdębiałem. W chwili paniki zapomniałem, że ci dwaj są najlepszymi kumplami pod słońcem. A raczej pod księżycem, futrzane łachudry.
- Och, no wiesz... Kingsley zorganizował dzisiaj fałszywe wezwanie do Hogsemeade... taki mi się.. wyrwało... - spróbowałem nadać mojemu spojrzeniu wyrazu, jaki często dostrzegałem u Longbottoma: bezgranicznej tępoty połączonej z rozpaczą i gapowatością. Chyba mi się udało, bo spojrzenie Lupina złagodniało. Patrzył teraz na mnie z wyrozumiałym uśmiechem, a ja kątem oka dostrzegłem, że jego ramiona znowu zamierzają mnie... zaatakować. Tak, będę nazywał rzeczy po imieniu! - Ależ kochany, przed chwilą musnęła nas jakaś klątwa, czy nie uważasz, że powinniśmy się... eee... ukryć?...
Lupin rozejrzał się badawczo wokół, a jego mina sugerowała, że jest gotów spetryfikować każdego, kto pojawi się w zasięgu wzroku. I to miało na mnie zrobić wrażenie! Poczułem, jak pod gardło podchodzi mi fala mdłości... Złapałem wilkołaka za fraki, znaczy, za ramiona, i poprowadziłem stanowczo w stronę najbliższej gospody.
- Nie, nie zniosę myśli, że jakiś zabłąkany urok mógłby cię znowu trafić! - sam nie wierzyłem, że to mówię, ale mówiłem, i to jak najęty. - Sam rozumiesz, śmierciożercy na wolności, księżyc w pełni... - to mówiąc otwierałem drzwi chałupy krytej strzechą i wpychałem Lupina do środka. - Przenocuj tu dzisiaj... Nie! Beze mnie! Nalegam! Spotkamy się... kiedy trochę odpocznę... To ... pa. - ostatnie słowo prawie mnie udusiło.
Z prawdziwą ulgą zatrzasnąłem drewnianą kłodę, którą ktoś uznał najwidoczniej za doskonały okaz drzwi, skoro umieścił ją w wejściu... W każdym razie standardom Lupina to odpowiadało... Więc odwróciłem się, - by stanąć oko w oko z rozwścieczonym... MNĄ.
- Coś ty...coś ty...COŚ TY ZROBIŁ?!
Merlinie... Już wiedziałem, co czują moi uczniowie na standardowej lekcji w lochach. Pomyślałem z pewnym zadowoleniem, że naprawdę robię stylowe wrażenie - z tym morderczym błyskiem w oczach. Aż dziwne, że nie padają trupem na mój widok.
- TAK WYGLĄDA TWOJA PRZYSŁUGA? JA BARDZIEJ STARAŁAM SIĘ ZACHOWAĆ POZORY... ZACHOWYWAĆ SIĘ JAK TY!
- Tak! Jeżdżąc schodami w górę i w dół, jak Pomyluna Lovegood i porywając dropsy z rąk Dumbledore'a, nim zdążył ci je zaproponować!...
- Wiedziałeś, że to dla mnie bardzo ważne, zrobiłeś mi na złość! I co miała znaczyć ta klątwa?!
- Nie wystarczy ci, że zrobiłaś ze mnie wariata?! Masz jeszcze jakieś pretensje?! I to o co, że uszedłem z życiem?! - zorientowałem się, że gawędzimy sobie trochę za głośno, bo moje ucho wyłowiło nawoływania Lupina, dochodzące zza drzwi. Chwyciłem Tonks za ramię, a właściwie za moje ramię, wystarczająco stanowczo, by widziała, że nie żartuję, i wystarczająco delikatnie, by nie zniszczyć rękawa mojej ulubionej szaty. - Jeśli chcesz, możesz iść i wszystko mu wytłumaczyć, ale nie zapominaj, kto ukaże się jego oczom zamiast ciebie. Za parę godzin wszystko wróci do normy... - starałem się przekonać i ją i siebie, mając nadzieję, że mam rację. - Zaklęcie rozpoczęło się rano i na pewno JUTRO rano przestanie działać. Obudzisz się w swoim pstrokatym ciele i jakoś to wszystko odkręcisz. Nie obchodzi mnie jak! - uciąłem jej dalsze komentarze. W duchu błagałem Merlina i kogo tam jeszcze, by ten koszmar NAPRAWDĘ rychło się skończył.
Dodane przez tarantula head dnia 03-03-2012 17:59
#41
No jest wreszcie! :D
Cieszę się, że dodałeś już kolejny (niestety przed ostatni) już rozdział. Z niecierpliwością na niego czekałam, bo spodobał mi się pomysł Snape w ciele Tonks i odwrotnie c:
Ale już przejdę do rzeczy... Randka z Lupinem - to chyba najgorsza rzecz, jaka przytrafiła się Severusowi. No, poza pocałunkiem...
Czekam na kolejny rozdział z taką samą niecierpliwością, z jaką czekałam na ten c:
Dodane przez SweetSyble dnia 03-03-2012 18:25
#42
HA HA HA HA HA HA HA HA HA HA HA HA HA HA HA HA HA HA HA!!! SNAPE NA RANDCE!!!
Nie no ale na serio tarzałam się po podłoadze! Nie wiem co to będą za dni bez twojego FF ;( ;( ;( ;( ;( ;( ;( ;( ;( ;( ;( ;( ;( ;( ;( ;( ;( ;( ;( ;( ;( ;( ;( ;( ;( ;( ;( ;( ;( ;(
Nie no ale teraz na poważne, było po prostu extra. Nie ma słów, żeby to opisać! Jest w tym to coś wciągającego! Na pewno lepiej było by jakbyś zatrudnił betę, ale do ostatniego rozdziału się nie opłaca. Myślę, że nie zaprzestaniesz na tym opowiadaniu i napiszesz następne! Wychodzi ci to świetnie! MASZ TALENT!!!
Edytowane przez SweetSyble dnia 03-03-2012 18:27
Dodane przez Lapa_96 dnia 03-03-2012 18:37
#43
Dzięki za uznanie. Pisanie tego rozdziału to była prawdziwa frajda :)
No tak, to był już przedostatni rozdział. Epilog ma mniej więcej te same rozmiary, ale za to rozdział ósmy, w którym wszystko się wyjaśnia, jest dosyć długi. Może należałoby podzielić go na pół? Wtedy czas lektury wydłuży się o tydzień :P Jak myślicie? ;)
Dodane przez SweetSyble dnia 03-03-2012 18:48
#44
Może należałoby podzielić go na pół? Wtedy czas lektury wydłuży się o tydzień. Jak myślicie?
O! O! O! O! O! To jest to! Tak! Tak! Przediel na pół:jupi:
Dodane przez onlyHorcrux dnia 03-03-2012 18:50
#45
hahah :D to jest genialne. i podziel ten ostatni rozdział na 2 czesci, będzie dłuższe : D KOCHAM TO !! <3
pozdrowienia dla drogi Gościu : *
Dodane przez tarantula head dnia 03-03-2012 18:54
#46
Yes, dwie części! Wtedy będzie lepiej. c;
Dodane przez Lapa_96 dnia 03-03-2012 20:22
#47
Masz rację SweetSyble, nie poprzestanę na tym fanficku :D
Już powstaje nowy ;)
Dodane przez Lapa_96 dnia 09-03-2012 19:16
#48
Rozdział ósmy
Koniec psot!
(część pierwsza)
Z lekkim dreszczem nienazwanej obawy uchyliłem powieki. Leżałem na mojej kanapie, ze względu na to, że razem z Tonks czekaliśmy na naszą ponowną przemianę i stwierdziliśmy, że lepiej by było być niedaleko. Przez chwilę miałem ulotną nadzieję, ale... Nie chciało mi się wierzyć. Długie, pokryte lakierem paznokcie i czerwona, wieczorowa sukienka, której nie było sposobności zmienić, mówiły same za siebie. Żadnej przemiany nie było, a ja robiłem się coraz bardziej zdenerwowany. Gdybym chociaż znał przyczynę, wtedy bez chwili zwłoki rozwiązałbym problem! Tonks, wyglądająca nadal jak ja, spała w mojej szacie, którą wytarła wczoraj wszelkie zakątki zamku, co czyniło ów ubiór niestosownym do snu. Nie śmiałem jej obudzić ze względu na zaistniałą sytuację, ale także poniekąd przez nocny incydent, którego głównym bohaterem był Lupin. Zastanawiałem się, jakby tu jej to wszystko delikatnie wyjaśnić, nie narażając się tym samym na kaskadę uroków, która nie tylko wywołałaby uszczerbek na moim zdrowiu, ale także na kochanym gabinecie. Nagle drgnęła.
- Już mamo... zaraz schodzę na śniadanie... - momentalnie otrzeźwiała, gdy usłyszała swój, to znaczy mój, charakterystyczny głos. Automatycznie spojrzała na mnie i wszystko stało się dla niej jasne. Przynajmniej nie musiałem jej tego wszystkiego opowiadać. - Co...? Przecież... To niemożliwe!
- Też jestem rozczarowany.
- Powiedz od razu, że się myliłeś. - jak tak mogła pomyśleć? To przecież niedorzeczne!
- JA nigdy się nie mylę - postawiłem wyjątkowy nacisk na pierwsze słowo.
- Która godzina?
- Dziesiąta. O tej godzinie zorientowałem się, że coś jest nie tak.
- Przejdźmy wreszcie do czynu Sever, minęły dwadzieścia cztery godziny! Już czas na te "drastyczne środki". Nie wytrzymam tego dłużej!
- Nie wiem, czy to dobry pomysł.
Właśnie wstawała z łóżka, ale gdy wychwyciła, to, co powiedziałem chyba nie mogła uwierzyć w moją reakcję.
- Czy aby się nie przesłyszałam? Chyba jesteśmy w punkcie wyjścia, nie uważasz? Muszę natychmiast porozmawiać z Remusem i mu to wszystko wyjaśnić, bo przez ciebie...
- Droga wolna! Problem w tym, że będzie z tobą rozmawiać tylko o eliksirze, jaki jestem zmuszony mu robić!
- To co cię powstrzymuje od wymuszenia naszej przemiany? Chyba chcesz znowu siedzieć tutaj jak kret w tym bezokiennym...
- Tę kwestię już chyba rozważyliśmy. - rzekłem ostrzegawczo, miałem już dosyć jej okiennych wywodów. Niech mnie ktoś oświeci - czy długo mam to tolerować? Raczej nie.
- Pytam jeszcze raz: Dlaczego...?
- Mówiłem ci coś o skutkach ubocznych?
- Ale mówiłeś także o czasie.
- Uważasz, że wszystkie przebiega wprost podręcznikowo? Skąd mam wiedzieć, czy możemy już to zrobić, czy nie? Gdybym miał jakąkolwiek poszlakę. Jakąkolwiek! Wtedy bym wiedział, co zrobić...
Znowu ta napięta cisza, ponownie w ciągu tych dwóch dni nawiedzająca mój gabinet. Chyba po raz pierwszy od wielu lat dopadło mnie uczucie beznadziejności. Nic nie dzieje się bez przyczyny. To jest niemal pewne, że to sprawka jakiegoś wrednego typa. I nie wiedzieć czemu ciągle podejrzewam o to Blacka. Ale przecież Black rozpłaszcza swój psi tyłek w Londynie i raczej wątpię, aby spacerował sobie po kraju w poszukiwaniu przygód, mając na karku cały Wydział d.s. Masowych Ucieczek z Azkabanu. To musiał być ktoś inny, to MUSI być ktoś inny! "To MUSI być Black!" odezwał się znów cichy głosik w mojej głowie. Black zaczął bezczelnie hasać po moim mózgu.
- Sever... - odezwała się nagle nieśmiało, a ja podniosłem na nią wzrok. Black wyskoczył z mojej głowy równie szybko, jak się w niej pojawił. - Chyba nie powiedziałam ci wszystkiego. - w jej głosie było coś dziwnego; coś, co brzmiało jak głębokie poczucie winy.
- W jakim kontekście? Tego naszego... - podjąłem próbę wybadania sytuacji.
- Tak.
- Więc?
- Wiesz, myślałam, że to nic ważnego. Ale kiedy byliśmy w Świńskim Łbie... Ta barmanka dała ci Whisky, a ja sobie dolałam jeszcze z tej butelki...
- Chcesz mi powiedzieć, że... - coś mi świtało. Czułem, że jestem blisko odkrycia prawdy, blisko zdemaskowania Blacka! Nie, to nie jest Black! Czarny kundel ponownie zagościł się w moim umyśle.
- Tak, piliśmy z tej samej butelki. - rozwiała bez reszty moje wątpliwości. Już byłem pewny - byłem pewny, że rozwikłałem naszą zagadkę.
- Wiesz, co to znaczy?
- Nie. - zrobiłem wyraziście zniecierpliwioną minę. Dlaczego jest pozbawiona logicznego myślenia, jak 68% czarodziejskiego społeczeństwa? - Ta butelka MUSIAŁA zawierać jakiś specyfik. "Tetris Vermursus" niezwykle silny, czarnomagiczny wywar. Po wypiciu go przez dwie osoby z tego samego naczynia powoduje rozstrój osobowości.
- A ja czuję się teraz jak na bardzo intereee... - ziewnęła - ...sującym wykładzie. - cóż za arogancja! Ja jednak zachowałem zimną krew i nie miałem czasu na kłótnie, podczas gdy dokonałem tak szokującego odkrycia.
- Wiesz, co staram ci się wytłumaczyć?
- Szczerze? Nie. Mógłbyś powtórzyć, ale w normalnym języku?
Wzniosłem oczy do sufitu, użalając się nad jej głupotą.
- Dwie osoby muszą wypić to z tego samego naczynia. - zrobiłem pauzę, aby oswoiła się z tym stwierdzeniem - Mówiąc obrazowo: Ja piłem z gwinta i zostawiłem na butelce swoje DNA. Następnie wkraczasz ty i nalewasz sobie z tej samej butelki, eliskir miesza się z moim kodem i wkracza do twojego organizmu. Teraz następuje mieszanie naszych kodów genetycznych i eliksiru, czyli wszystkie warunki zostają spełnione. Ponadto kichnęłaś i dodam na marginesie, że prosto na mnie, co tylko nas utwierdza w tym, że przesłałaś mi swój materiał drogą kropelkową. Tak to wszystko wygląda.
- Wiesz, co z tym zrobić? Jak to odkręcić? Potrafisz uwarzyć jakieś antidotum? - zaczęła trajkotać jak szalona, mając przed oczami to, że wróci nareszcie do swojego ciała.
- Ależ oczywiście, że tak. - doprawdy nie wiem, jak można we mnie wątpić.
- Więc co zrobimy?
- "Porozmawiamy" sobie z wielce miłą obsługą "Świńskiego Łba". - odparłem z mściwą satysfakcją.
- Z tą samą, co dała ci whisky?
- A mogę mówić o innej? - pysknąłem zniecierpliwiony. Takie głupie pytania nie powinny padać w tak poważnych sytuacjach! - Chodź!
- A śniadanie?
- Wolę je zjeść będąc już sobą. - rzuciłem z progu - Pospiesz się!
Momentalnie znaleźliśmy się przed bramą Hogwartu, a spod niej wprost u drzwi "Świńskiego Łba". Nadszedł czas zemsty, ta kretynka nie wie jeszcze z kim zadarła i do czego jestem zdolny. Postanowiłem, że nie będę się hamować. Naraz trzasnęło i każdy w gospodzie wiedział już, że oto objawili się Nimfadora Tonks wraz z Severusem Snape'em, który teraz dreptał po piętach wzburzonej dziewczyny. Jednak nie wszystko szło po mojej myśli: spodziewałem się od razu zobaczyć barmankę serwującą drinki przy barze, gdzie aktualnie stał Aberforth. Jej zaś nigdzie nie było.
- Gdzie ona jest? - zapytałem go, dopadłszy do baru pomijając wszelkie formuły grzecznościowe.
- Kto? - był szczerze zdziwiony, że dotąd tak cicha osoba, jaką była Tonks nagle rzuca się na niego ze stalą w oczach.
- Ta, co była w zastępstwie.
- W zastępstwie... - zamyślił się chwilę, ale chyba mój groźny wygląd przynaglił go do odpowiedzi - Ach, tak! Wermilia złożyła wymówienie, pakuje się w pokoju na górze.
- Gdzie?
- Po schodach w górę, pierwsze drzwi na lewo.
Ucieka. Zorientowała się, że nadchodzi jej koniec. I słusznie, mnie tak łatwo nie omota. Zdobywszy cenne informacje, pognałem na schody i skręciłem szybko w pierwsze drzwi na lewo. Po piętach deptała mi Tonks, plącząc się w mojej długiej szacie. Szachrajka daleko nie ucieknie, już miałem różdżkę w pogotowiu. Wpadłem do małego, pełnego wilgoci pokoiku, który z całą pewnością nie mógł być nazwany przytulnym. Stała tu tylko obdrapana, zawalająca się szafa i równie zaniedbane łóżko. Nie było tu także żadnej kobiety prócz mnie, ale to z pewnością nie było plusem. Osoba, która przerwała pakowanie, zaszczycając mnie swoim paskudnym spojrzeniem, zaczęła doprowadzać mnie do białej gorączki. Poznałbym tę psią gębę na kilometr. I te zawadiackie, koszmarne loczki.
- Syriusz? - dogoniła mnie Tonks. Stanęła u mojego boku i stworzyliśmy tragikomiczny duet - ja trzęsący się wściekle, ona wytrzeszczająca oczy w zdziwieniu. W sumie nie było się czemu dziwić! Wiedziałem, po prostu wiedziałem, że nie będę musiał długo czekać, aby zobaczyć tego diabła!
Przenosił wzrok ze mnie, trzęsącego się z wściekłości, na wstrząśniętą Nimfadorę. Zaczął nieznacznie chrząkać, aż w końcu wybuchnął zdrowym, głośnym śmiechem podobnym do psiego ujadania.
- I czego cieszysz tę psią gębę?! - obruszyłem się, bo przecież to było niedorzeczne, tak kpić sobie z czyjegoś nieszczęścia! Nie szkodzi, że nie ma tu tej staruchy - oberwie za to Black.
- Ty... Ty też byś się śmiał... - wykrztusił z wielkim trudem powstrzymując sie od śmiechu - Gdybyś siebie teraz widział! - i dalej się śmiał w najlepsze.
- Widział? - zapytała Tonks. Na chwilę oderwałem w pewnym stopniu swoje myśli od jego osoby. Właśnie, skąd wiedział, że jestem... że wyglądam jak Tonks? To było bardzo podejrzane.
- Czyżbyś nie odróżniał rodzaju męskiego od żeńskiego? - uniosłem drwiąco jedną brew na znak totalnego potępienia.
Momentalnie przestał się śmiać, za to od razu zrobił się zmieszany. Instynktownie zauważyłem, że musiał mieć coś wspólnego z całą tą sprawą.
- Ups... Wydało się... - mruknął cichutko, ale nie spodziewał się, że moim wprawnym uszom (które są zmuszone do wychwytywania rozmów nielojalnych uczniów) nie umknie żadne słowo. - Na mnie już czas.
Próbował się przecisnąć przez drzwi, ale ja złapawszy go za fraki pchnąłem z całej siły na rozpadające się łóżko, które faktycznie się rozpadło pod ciężarem upadającego Blacka.
Dodane przez SweetSyble dnia 09-03-2012 20:00
#49
WWWOOOWWW!!! Jak zwykle świetnie!
Czyli za tym wszystkim stoi Black! Black?! Nie no, ostatnia osoba jaką by można podejrzewać! Za tydzień finał, niestety już. Proszę cię napisz coś więcej i nie spocznij tylko na tym! Proszęęęę ;( ;( ;( ;( ;( ;( ;(
Dodane przez Lapa_96 dnia 09-03-2012 20:22
#50
Spokojnie, już pisałem, że mam w planach więcej opowiadań :D
Dodane przez paulinkablu dnia 10-03-2012 09:01
#51
Od Przebiegłości Ślizgonów,
Kretynizmu Puchonów
i od wiedzy-o-własnej wszechwiedzy Krukonów,
Chroń nas Gryffindorze !
Dodane przez onlyHorcrux dnia 11-03-2012 13:30
#52
Genialne : D Black - Wermila, Wermila-Black : p Syriusz to ma poczucie humoru xD . Eh, szkoda że to prawie koniec ; (( .
pozdrawiam drogi Gościu ^^
Dodane przez onlyHorcrux dnia 11-03-2012 13:31
#53
Genialne : D Black - Wermila, Wermila-Black : p Syriusz to ma poczucie humoru xD . Eh, szkoda że to prawie koniec ; (( .
pozdrawiam drogi Gościu ^^
Dodane przez Kasella dnia 11-03-2012 13:34
#54
Masz talent...przeczytałam wszystkie rozdziały i nie powiem...zrobiły na mnie wrażenie...oby tak dalej!
Dodane przez Lapa_96 dnia 16-03-2012 23:39
#55
Druga część finału, a za tydzień jeszcze epilog. Taka... wiśniówka na torcie, jak to mówi Czesław ;]
Rozdział ósmy
Koniec psot!
część druga
- To nie tak, jak myślicie! - zaczął się tłumaczyć, czyli łgać mi w żywe oczy, a zazwyczaj ten kto tak robił, robił to po raz ostatni w życiu. Pół siedział, pół leżał na materacu łóżka, którego nie podtrzymywały już drewniane kolumienki. Mówiąc krótko, znajdował się w należytej pozycji względem mnie.
- Ale gdzie jest ta cała Wermilia? - zapytała Tonks, trochę zszokowana takim obrotem wydarzeń.
- Właśnie, gdzie ona jest? - zaciekawiło mnie to i na chwilę byłem zmuszony zostawić Blacka. Jak to mogło się stać, że w miejscu jej rzekomego pobytu nie znajdujemy jej, tylko tego zapchlonego kundla?
W odpowiedzi otworzyły się nagle odrzwia starej trzeszczącej szafy (powiadomił nas o tym żałosny jęk zawiasów) i wszystko stało się jasne. Jak dla mnie. W środku nie było ubrań, za to zauważyłem tam wciśniętą barmankę z rozwianym, ciemnym włosem.
- Pozwól mi zgadnąć... - zrobiłem efektowną przerwę - Eliksir Wielosokowy?
- Chylę czoła przed twą przenikliwością, Tonkserusie! - pokiwał głową ze sztucznym podziwem, co bardzo mnie irytowało.
- Jak go nazwałeś? - odezwała się Nimfadora.
- Od wczoraj go tak przewrotnie nazywam. Nie martw się, wkrótce i Ty zyskasz nowe miano, pani. - Znowu zaczął go dusić ten idiotyczny psi chichot.
- Koniec tych żartów, Black! Chętnie wysłucham twojej fascynującej opowieści.
- Jaką opowieść masz na myśli? Tę o Mistrzu Eliksirów jeżdżącym po magicznych schodach, zażartym pościgu za czarnym psem, czy może hit wieczoru: "Randka z Remusem"? - to ostatnie wywołało w nim nową salwę śmiechu.
Tym sposobem niczego od niego nie wyciągnę. Postanowiłem więc sięgnąć po coś bardziej doraźnego. Black był za bardzo pochłonięty śmiechem, przez co miał ograniczony kontakt z rzeczywistością. Legilimens!
Wszystko się zamazało i znalazłem się w obszernym, ciemnym pomieszczeniu z wielkim stołem jadalnym i stojącymi przy nim obitymi krzesłami. Nie miałem wątpliwości, że jestem w rodzinnym domu mojego największego wroga. Ów wróg, właśnie przeczesywał wysokie regały i wyrzucał z nich najróżniejsze elementy zastawy stołowej - talerzyki, podstawki, łyżeczki, imbryki.
- Niedobry pan, wyrzuca wszystkie Stworka skarby... - skrzat pałętał się pod nogami Blacka, zbierając składy porcelany do swojej ubogiej szmaty, w jakiej uwielbiał chodzić. Czarodziej prychał gniewnie, odganiając się od uciążliwego sługi.
- Stworek sprząta... - mruknął wyjaśniająco skrzat, patrząc krzywo na swojego pana.
- Niech Stworek sprawdzi, czy jego służalczej szmaty wraz z zawartością nie ma w kuchni!
Skrzat powlókł się mrucząc pod nosem, jak to miał w zwyczaju. Tymczasem Black kontynuował swoje (jak podejrzewałem) poszukiwania. Pytanie, czego szukał? Oto wyciągnął z głębi regału szklaną, grubą fiolkę ze złocistym płynem w środku. Opierając się na mojej rozległej wiedzy, stwierdziłem że to właśnie Tetris Vermursus, które posiada takie oto zabarwienie. Przyglądał się dłużej i mógłbym sie założyć, że nie wie co to może być. Jedyną informacją była karteczka przytwierdzona do zakrętki: "Od kochającego Alfarda". Wyciągnąłem prosty wniosek, że musiał to być prezent urodzinowy. Dosyć przewrotny, przyznam. Z przedpokoju dobiegł nas dźwięk otwieranych drzwi i zaraz po tym wpadł najlepszy przyjaciel Blacka.
- Cześć Syriuszu! - rzucił w pośpiechu.
- Remus! Dobrze, że wpadłeś! - pokazał mu butelkę - Nie wiesz, co to jest?
Lupin przyjrzał się eliksirowi i tak jak się spodziewałem, nie wyciągnął żadnych cennych wniosków.
- Szczerze mówiąc nie wiem, ale wygląda to na prezent od jakiegoś Alfrada. - widać gdzieś się spieszył, bo mówił szybko i w dodatku dyszał. - Mogę coś przekąsić?
- Jeśli chodzi o mnie, to tak, ale nie wiem, czy Stworek okaże się tak wspaniałomyślny, aby cię dopuścić do lodówki.
Wilkołak zniknął za rogiem i w tym samym momencie i zza tego samego rogu wychynął Stworek.
- Stworka nie było w kuchni panie. - skłonił się, jakby wykonał jakieś ważne zadanie.
- Dobra, teraz idź sobie do łazienki. - rzucił do skrzata chcąc, by ten dał mu spokój.
Black coś knuł. Widziałem to na tej przebiegłej paszczy. Odkorkował butelkę i powąchał jej zawartość. Z satysfakcją patrzyłem, jak krztusi się od mocnego zapachu buchającego z wywaru - było to cechą charakterystyczną tej mikstury. Już zamierzał się, by to wypić, ale w porę się pohamował. Nie wiem, czy to dobrze, czy źle...
Obraz zamazał się - teraz widziałem tego przeklętego intryganta nad kociołkiem, w którym zapewne warzył się eliksir wielosokowy. Po chwili Black zaczerpnął odrobinę płynu w mały kielich, zapewne z imponującego zbioru starych skorup Blacków. To doprawdy wzruszające, że nosi po kieszeniach te zardzewiałe blachy, które wbrew ozdabiającym je inskrypcjom wcale nie są "Toujours pur"*. Ale oto moje przypuszczenia co do typu eliksiru w kociołku potwierdziły się - w kielichu wylądował pęk czarnych włosów, zapewne niejakiej Wermilii.
Następna porywająca scena z życia Syriusza Blacka. Akcja przenosi się ponownie do gospody, gdzie ten drań zajął miejsce za ladą barmana. Teraz już nie dałem się nabrać na te babskie ciuszki. Zauważyłem z satysfakcją, że nawet tak łatwe zajęcie, jak usługiwanie klientom, sprawia mu pewne trudności. Arystokrata, z psiej łaski.
- Poproszę, odrobinę piwa kremowego. - wychrapał sypiący się staruszek, sprawiający wrażenie, że samo mówienie go nadwyrężało.
Black podjął swoją powinność, odwracając się leniwie do beczki z piwem. Kiedy trunek znalazł się w niedokładnie umytym kuflu, ten psi obszarpaniec wyjął butelkę z Vermususem i dolał parę kropel. Co za idiota! Wygląda na to, że zamarzyło mu się sprawdzić skutki eliksiru, o którym nic nie wiedział i który równie dobrze mógł być trucizną! Przecież ten staruszek tylko by kwiknął i wyjechał nogami do przodu!
- Dziękuję. - rzucił, gdy Black spełnił jego zamówienie nieziemsko z siebie zadowolony.
Starzec podniósł kufel do ust i wypił całą zawartość jednym łykiem, co bardzo nie współgrało z jego stanem zdrowia. Podziękował jeszcze raz, kładąc na ladzie jednego sykla i wykuśtykał z karczmy razem z drewnianą laską. Black musiał czuć się naprawdę głupio, nie zauważając żadnych dziwnych objawów wywołanych eliksirem. Podniósł buteleczkę do światła, przyglądając sie jej uważnie. Pewnie stwierdził, że dolał za mało. Pozostaje mi tylko podejrzewać.
Po raz kolejny obraz się zamazał. Teraz stałem w obliczu kolejnego zdarzenia, którego bohaterem byłem JA. Jeszcze pod swoją postacią, pełen wyższości kroczący z pokorną Tonks do baru.
- Aberforth, to co zwykle. - rzekłem do Blacka, który ukrył się pod blatem zapewne, aby obmyślić taktykę, którą wykorzystałby przeciwko mnie. - Czego się napijesz To... - w tym momencie urwałem, bo Black zdecydował się na swoje wejście.
- Co podać? - teraz podświadomie czułem w tym cząstkę Blacka i nie mogłem uwierzyć, że byłem aż tak głupi!
- Gdzie jest...
- Aberforth jest chory. Zastępuję go. To co podać? - tylko na to czekał, abym złożył swoje zamówienie, dając mu okazję do nikczemnego czynu.
- Wy-wystarczy mi woda. - Tonks też była wstrząśnięta.
- Ognistą Whisky.
To ociąganie się i mina pod tytułem "Po-co-w-ogóle-to-robię?" teraz wzburzały mnie jeszcze bardziej, bo w wykonaniu Blacka wszystko było okropne. Podejrzałem, jak nalewa mojego drinka i zatrząsł mnie widok jego chytrej paszczy i widok eliksiru, który wlewał się leniwie do szklanki. Kiedy skończył, w butelce nie było już połowy żółtego płynu. Wziąłem potężny łyk, jak zawsze, i od razu wyplułem całą zawartość na blat. Zacząłem poważnie żałować, że nie urządziłem tak Blacka!
- Prosiłem Ognistą Whisky! - poskarżyłem sie automatycznie.
- Wszystko jest zgodne z zamówieniem. Proszę sie tak nie unosić. - perfidne, perfidne, PERFIDNE! Teraz zauważyłem, że kąciki jego ust wyginają się delikatnie do góry. Może to tylko złudzenie, albo wyobraźnia - nieważne.
- W takim razie proszę o zwrot pieniędzy! - Black zagarnął sobie moje ciężko zapracowane sykle i wiadomo było, że już ich nie odzyskam. Gdybym wiedział to wcześniej, nie bawiłbym się w pogawędki, tylko od razu wymierzył odpowiednim urokiem.
- W gargulki pan lecisz? - gargulki! Już ja mu dam gargulki! - Tu nie przyjmujemy zwrotów.
- Naprawdę? Wcześniej królowały tu trochę inne zasady. Chcę dostać to, za co płacę.
Odwrócił się momentalnie i dobył butelki Ognistej. Nie mogło zabraknąć też Vermususa, przecież nie byłoby zabawy. Wcale nie zdziwiło mnie to, że wylał całą zawartość butelki nim podał ją mnie. Zakrztusiłem się (nie było się czemu dziwić - po takiej dawce?). Tonks nalała sobie trochę trunku, który odstawiłem szybko na ladę.
- Zadowolony? - burknął Black i wszystko znowu się zamazało.
Kolejna scena była bardzo krótka. Przedstawiała Blacka, który pod postacią psa siedział sobie na skraju Zakazanego Lasu, mając na oku bramę Hogwartu. Musiał zobaczyć coś bardzo dziwnego, bo nadstawił uszu, przybrał ludzką postać i nastychmiast zniknął. Tym, co zobaczył, była Tonks w czerwonej sukience idąca w parze ze mną, który wyglądał dość dziwnie. Po śladach odciskających się w piachu ścieżki zorientowałem się, że nas śledzi. Co za tupet! Wydawał z siebie jakieś dziwne pomruki, które musiały oznaczać, że krztusi się tym swoim psim śmiechem. Niebawem ujrzałem Tonks w ramionach Lupina, stojących nieopodal ostatnich chat Hogsmeade. Wolałem sobie nie przypominać, że tak naprawdę to jestem JA. Niemal zgubiłem z oczu tego niewidzialnego intryganta, ale momentalnie dostrzegłem nienaturalnie ułożoną trawę na zboczu. Mój sokoli wzrok i tym razem mi się przysłużył.
- Syriusz Black! - to musiało nieco zdziwić Blacka i przyrzekłbym, że sprawdza teraz, czy jest nadal niewidzialny. Poczułem gdzieś w środku ciepło satysfakcji.
- Co? O co ci... przecież Syriusz jest w Londynie, a w ogóle... Tonks dobrze się czujesz?
Zapatrzyłem się duet Tonks-Lupin i nagle poczułem instynktownie, że Black-kameleon nie stoi już obok mnie. Rozejrzałem się bezradnie wokół, szukając jakiegokolwiek śladu jego obecności, ale wszystko na nic. Spojrzałem jeszcze raz na "romantyczną" scenkę pod księżycem, która nabierała kolorów. Oto wlokłem wilkołaka ku drzwiom tamtej rozpadającej się budy.
Kolejna zmiana scenografii - wnętrze wiejskiej chaty, na kamiennej posadzce zwija się ze śmiechu przebrzydły Black. Zastyga w bezruchu, gdy drzwi otwierają się i staje oko w oko z osłupiałym Lupinem. Przez chwilę patrzą na siebie w konsternacji, po czym ten psi popapraniec dusi się kolejną dawką śmiechu.
Nie miałem ochoty oglądać ich rozmowy od serca, opuściłem umysł Blacka (kto by pomyślał że los kiedykolwiek zmusi mnie do przebywania właśnie tam) i moja świadomość zmaterializowała się na nowo w pokoju w Świńskim Łbie. Black nie przestawał się głupkowato uśmiechać, choć lewe oko drgało mu nerwowo.
Choć już wcześniej, częściowo brałem pod uwagę, że to wszystko może być związane z osobą Blacka, to, co zobaczyłem wprawiło mnie we wściekłość, jakiej dawno u siebie nie pamiętałem. Podniosłem różdżkę, by choć częściowo wymierzyć sprawiedliwość, dać odczuć azkabańskiemu kundlowi siłę mego gniewu, lecz w tym samym momencie rozbrzmiało pukanie do drzwi.
- Wermilio? Jesteś tam? Czy mogę wejść?
Cała nasza trójka zamarła, patrząc po sobie z małym obłędem w oczach. Zwłaszcza ja nie mogłem przecież pozwolić, by widziano mnie w tak szemranym towarzystwie, i to jeszcze z tą głupkowatą miną, jaką przywołała na moją szlachetną twarz Tonks. Lecz nim zdążyłem cokolwiek zrobić, choćby POMYŚLEĆ, co miałbym teraz zrobić, Black zerwał się z miejsca i z porywczością i głupotą właściwą Gryfonom, wyskoczył przez otwarte okno. Miałem nadzieję, że chociaż połamał sobie te łapy, na których wlazł mi w drogę. Nie zwlekając, chwyciłem zbaraniałą Tonks za rękę i z godnością deportowałem się na uliczkę Hogsmeade. Smoliście czarny pies Baskerville'ów, przyczyna naszej udręki, gnał ile sił w łapach (z rozczarowaniem odnotowałem, że ich nie połamał), drogą wybiegającą w stronę Wrzeszczącej Chaty. Doprawdy nie wiem, co go tak pociąga w tej ruderze. Myśli, że tam go nie dopadnę?
- Severusie... - to, że Tonks nie zjadła żadnej z liter mego szlachetnego imienia znaczyło niechybnie, że jest w głębokim szoku. Albo że nie chce zwrócić przeciwko sobie mego gniewu. Bo, zaiste, musiałem teraz wyglądać groźnie. - Severusie, dlaczego... co Syriusz... co my teraz...
Uciszyłem ją gestem ręki, dając do zrozumienia, że panuję nad sytuacją. Jakby kiedykolwiek mogła pomyśleć, że jest inaczej.
- Idziemy do zamku. Zaraz przyrządzę antidotum.
Dodane przez onlyHorcrux dnia 17-03-2012 17:06
#56
omg, mówiłam już, że to jest genialne ? mniejsza .
Lapa_96 napisał/a:
- Koniec tych żartów, Black! Chętnie wysłucham twojej fascynującej opowieści.
- Jaką opowieść masz na myśli? Tę o Mistrzu Eliksirów jeżdżącym po magicznych schodach, zażartym pościgu za czarnym psem, czy może hit wieczoru: "Randka z Remusem"? - to ostatnie wywołało w nim nową salwę śmiechu.
Kocham ten moment < 33 HICIOR xD
Dodane przez Dagamara18 dnia 17-03-2012 17:50
#57
Bardzo ciekawe:)Myślę że może z tego powstać ciekawa powieść.Życzę dalszych sukcesów.
Edytowane przez Dagamara18 dnia 17-03-2012 17:51
Dodane przez HermionaTonks dnia 17-03-2012 17:57
#58
WYBITNIE nie czytałam w życiu tak dobrego FF!!!
Dodane przez Shoutbox dnia 17-03-2012 18:58
#59
Ekstra opowiadanie!!
Dodane przez SweetSyble dnia 17-03-2012 21:59
#60
- Jaką opowieść masz na myśli? Tę o Mistrzu Eliksirów jeżdżącym po magicznych schodach, zażartym pościgu za czarnym psem, czy może hit wieczoru: "Randka z Remusem"? - To ostatnie wywołało w nim nową salwę śmiechu.
- Niedobry pan, wyrzuca wszystkie Stworka skarby... - Skrzat pałętał się pod nogami Blacka, zbierając składy porcelany do swojej ubogiej szmaty, w jakiej uwielbiał chodzić. C
zarodziej prychał gniewnie, odganiając się od uciążliwego sługi.
[quote]- Jaką opowieść masz na myśli? Tę o Mistrzu Eliksirów jeżdżącym po magicznych schodach, zażartym pościgu za czarnym psem, czy może hit wieczoru: "Randka z Remusem"? - To ostatnie wywołało w nim nową salwę śmiechu.
Wielka litera
- Remus! Dobrze, że wpadłeś! - Pokazał mu butelkę - Nie wiesz, co to jest?
- Szczerze mówiąc nie wiem, ale wygląda to na prezent od jakiegoś Alfrada. - Widać gdzieś się spieszył, bo mówił szybko i w dodatku dyszał. - Mogę coś przekąsić?
- Aberforth, to co zwykle. - rzekłem do Blacka, który ukrył się pod blatem zapewne, aby obmyślić taktykę, którą wykorzystałby przeciwko mnie. - Czego się napijesz To... - W tym momencie urwałem, bo Black zdecydował się na swoje wejście.
- Co podać? - Teraz podświadomie czułem w tym cząstkę Blacka i nie mogłem uwierzyć, że byłem aż tak głupi!
- Aberforth jest chory. Zastępuję go. To co podać? - Tylko na to czekał, abym złożył swoje zamówienie, dając mu okazję do nikczemnego czynu.
- Wszystko jest zgodne z zamówieniem. Proszę sie tak nie unosić. - Perfidne, perfidne, PERFIDNE! Teraz zauważyłem, że kąciki jego ust wyginają się delikatnie do góry. Może to tylko złudzenie, albo wyobraźnia - nieważne.
- W gargulki pan lecisz? - Gargulki! Już ja mu dam gargulki! - Tu nie przyjmujemy zwrotów.
Syriusz Black! - To musiało nieco zdziwić Blacka i przyrzekłbym, że sprawdza teraz, czy jest nadal niewidzialny. Poczułem gdzieś w środku ciepło satysfakcji.
- Severusie... - To, że Tonks nie zjadła żadnej z liter mego szlachetnego imienia znaczyło niechybnie, że jest w głębokim szoku. Albo że nie chce zwrócić przeciwko sobie mego gniewu. Bo, zaiste, musiałem teraz wyglądać groźnie. - Severusie, dlaczego... co Syriusz... co my teraz...
Spoko, wszędzie to samo czyli wielka litera.
______________
Super - opisałes to genialnie! Szkoda, że za tydzień już koniec i zamiast tak przepięknych liter [NZ] będziemy widzieli [Z];(
No cóż, pozostaje nadzieja, że spełnisz prośbę i napiszesz jeszcze coś takiego. Czekam przyszłego piątku:>
Dodane przez Lapa_96 dnia 23-03-2012 19:09
#61
Oto obiecany epilog :) Dziękuję wszystkim wytrwałym czytelnikom :)
Epilog
Znowu w najmilszej, najmroczniejszej i najprzytulniejszej ciemności mojego lochu. Kociołek z antidotum kołysał się jeszcze nad paleniskiem, a ja już z rozkoszą wtulałem się w swój ulubiony fotel. SWOIMI plecami, swoim wszystkim. Z prawdziwą przyjemnością, odkąd tylko miałem nieszczęście znać Tonks, patrzyłem teraz na nią, siedzącą obok mnie. To naprawdę cudowne uczucie, przebywać znowu w swoim własnym ciele... Jednak Tonks nie dała mi nacieszyć się w pełni tym, co właśnie czułem, wpadła bowiem znowu w ten swój płaczliwy ton, którego używała mówiąc o tym przebrzydłym wilkołaku:
- Jak ja mu to teraz wytłumaczę?... Przecież mi nie uwierzy... Stwierdzi, że zmyślam, że go okłamuję...
- Tonks, czy mam powtórzyć po raz setny, że nie obchodzi mnie...
- WIEM! WIEM, ŻE NIE OBCHODZI CIĘ MOJE ŻYCIE UCZUCIOWE, ALE TO TY MNIE WPAKOWAŁEŚ W TĘ CAŁĄ SYTUACJĘ!
- TRZEBA BYŁO MNIE NIE WYPRAWIAĆ NA RANDKĘ ZE SWOIM CHŁOPAKIEM!
- Gdybyś chociaż umiał przyznać się do błędu, ale nie!...
- Jakiego błędu?! W życiu nie popełniłem żadnego błędu! Ja tylko naprawiam cudze błędy i wcale mi się to nie podoba! A przecież nie jestem jakimś cholernym aurorem, żeby walczyć z wiatrakami!
- Och, o nie! Moja praca! Muszę się natychmiast deportować... Jeszcze tego brakowało, by mnie wylali...
- Więc maszeruj za bramę... - rzuciłem od niechcenia. Posłała mi mordercze spojrzenie i trzasnęła drzwiami tak mocno, że zachwiały się fiolki stojące na regałach. Przecież tylko uprzejmie przypomniałem jej, że na terenie zamku nie można się deportować. Nareszcie, pełnia szczęścia - cisza i spokój. Tylko mój loch i ja...
Naraz rozległo się pukanie do drzwi. Najeżyłem się odruchowo. Czego znowu?!
- Wejść! I najlepiej zaraz wyjść!
Drzwi skrzypnęły cicho i ukazał się w nich Lupin. Wyglądał, jakby uciekł rogogonowi węgierskiemu, ale też jakby wcale go to nie cieszyło. Muszę przyznać, że ta jego przedwcześnie naznaczona zębem czasu (i nie tylko) twarz bez tego kretyńskiego, dobrotliwego uśmieszku, wyglądała dość żałośnie. Aż bałem się pytać, po co przychodzi. Ogarnąłem szybko wzrokiem regał stojący najbliżej drzwi, aby upewnić się, czy aby nie stoi na nim jakaś trucizna.
- Severusie, chciałbym cię prosić, abyś nie przyrządzał mi w tym miesiącu mojego eliksiru.
Zdębiałem. Co on chce zrobić? Dopaść Blacka i skrócić go o głowę? - Bo widzisz... Chciałbym choć na chwilę uwolnić się od swoich...myśli. - No tak, na jego miejscu siedziałbym teraz w Trzech Miotłach i pił kociołkami Ognistą. Nagle Lupin podniósł na mnie badawczy wzrok - Jesteś już sobą, prawda, Severusie?
- O ile sobie przypominam, nie podbiegłem do drzwi, nie otworzyłem ich przed tobą z rozmachem i nie ucałowałem cię na powitanie. Stanowczo nie.
- Więc... czy spełnisz moją prośbę?...
- Sporządzam ten eliksir na polecenie dyrektora - zacząłem ze zniecierpliwieniem - więc sądzę, że powinieneś z nim ustalić zmiany w swoim grafiku. A poza tym uprzedzić niewinnych ludzi, że powinni trzymać drzwi zaryglowane przy pełni księżyca. - Wilkołak nie zdążył mi odpowiedzieć, bo nagle w drzwiach, których nie domknął, stanął sam Albus Dumbledore. Nie zwrócił uwagi na Lupina, co już było dla mnie złym znakiem. Wpatrywał się we mnie z dziwnym wyrazem twarzy, którego chyba dotąd u niego nie widziałem.
- Severusie, myślę, że od tej pory, gdy będę czegoś od ciebie potrzebował, będę zaszczycał cię moją wizytą w twoim gabinecie.
Patrzyłem na niego wzrokiem, który wczoraj zbyt często gościł na mojej twarzy dzięki Nimfadorze Tonks. O co mu chodzi, na galopujące hipogryfy?!
- Bardzo się na tobie zawiodłem. I pomyśleć, że sam cię częstowałem...
Zachodziłem w głowę, o czym mówi ten szalony amator dropsów. DROPSY. Chyba nie mógł mieć takiej miny z innego powodu, nałogowiec jeden.
- Czyżby zabrakło panu...cytryny?... - zapytałem niewinnie.
- Jak śmiesz jeszcze ze mnie kpić?! - teraz zrozumiałem, dlaczego mówiono, że to jedyna osoba, której bał się Czarny Pan. Ta furia w oczach... - Obiecuję, że nigdy więcej nie zobaczysz ani jednego dropsa wędrującego w twoim kierunku! - Odwrócił się na pięcie i wyszedł. Nawet nie miałem szansy zademonstrować mojej niewysłowionej radości. Koniec pytań typu: "Dropsa, Severusie?". Jestem w niebie. No, może byłbym w wyższym poziomie niebios, gdyby ten nieznośnie zdruzgotany Lupin nie chwiał się na nogach obok moich cennych zbiorów.
- Nie, nie dam ci żadnej trucizny, napawaj się swoim bólem w swoim domu. A jeśli zamierzasz mieć w zębach Blacka, ugryź go i ode mnie.
Wilkołak pokołysał się ku drzwiom i zamknął je za sobą zadziwiająco cicho. Nareszcie mogłem nacieszyć się jakże upragnioną samotnością. Przebiegłem wzrokiem po szklanych butelkach pełnych eliksirów, po palenisku, które roztaczało złoty blask po kamiennych ścianach - i pomyślałem, że nie zamieniłbym mojego lochu na żaden gabinet na piętrze.
Dodane przez SweetSyble dnia 23-03-2012 20:10
#62
- Severusie, chciałbym cię prosić, abyś nie przyrządzał mi w tym miesiącu mojego eliksiru.
Zdębiałem. Co on chce zrobić? Dopaść Blacka i skrócić go o głowę? - Bo widzisz... Chciałbym choć na chwilę uwolnić się od swoich...myśli. - No tak, na jego miejscu siedziałbym teraz w Trzech Miotłach i pił kociołkami Ognistą. Nagle Lupin podniósł na mnie badawczy wzrok. - Jesteś już sobą, prawda, Severusie?
- Jak śmiesz jeszcze ze mnie kpić?! - Teraz zrozumiałem, dlaczego mówiono, że to jedyna osoba, której bał się Czarny Pan. Ta furia w oczach... - Obiecuję, że nigdy więcej nie zobaczysz ani jednego dropsa wędrującego w twoim kierunku! - Odwrócił się na pięcie i wyszedł. Nawet nie miałem szansy zademonstrować mojej niewysłowionej radości. Koniec pytań typu: "Dropsa, Severusie?". Jestem w niebie. No, może byłbym w wyższym poziomie niebios, gdyby ten nieznośnie zdruzgotany Lupin nie chwiał się na nogach obok moich cennych zbiorów.
Drobne literówki. Eh,
to już koniec, nie ma już nic. Dzięki za te "śmiechowe piątki", twoje FF - moje ulubione. Mam nadzieję, że w najbliższym czasie zobaczę tutaj temat w dziale FanFiction, a pierwszy post będzie Twój. Paaaa;(
Jestem fanką Cb i twojego FF:>
Edytowane przez SweetSyble dnia 23-03-2012 20:12
Dodane przez Evans558 dnia 24-03-2012 15:04
#63
Zachodziłem w głowę, o czym mówi ten szalony amator dropsów. DROPSY. Chyba nie mógł mieć takiej miny z innego powodu, nałogowiec jeden.
Jeszcze mnie boli brzuch ze śmiechu :lol: .
Co tu dużo pisać? Szkoda kończyć tak dobre fan fiction, ale rozciąganie czegoś w nieskończoność też nie jest dobrym wyjściem. Dziwnie będzie zaglądać na ten temat i nie widzieć żadnego nowego postu od Ciebie... ale cóż. Takie życie :) .
Potrafisz pisać. Nie marnuj więc tego i myśl nad kolejnym fickiem. Przyjemnie będzie znów czytać Twoje prace.
Powodzenia i weny życzę B)
Dodane przez onlyHorcrux dnia 26-03-2012 16:40
#64
DROPSY. Chyba nie mógł mieć takiej miny z innego powodu, nałogowiec jeden.
Genialne. Kocham to FF. Szkoda że koniec ;(
Czekam na twoje kolejne dzieło ;D
Dodane przez tarantula head dnia 26-03-2012 16:50
#65
Ajajaj, szkoda, że to już koniec, na prawdę :< Tak mi się to podobało, że chyba będę tęskniła za twoim opowiadaniem.
Mam nadzieję, że doczekam się kolejnego ff twojego autorstwa i nie będziesz nam na niego kazał długo czekać :3
Dodane przez Fantazja dnia 30-03-2012 20:32
#66
Przenoszę do zakończonych.
Dodane przez xFleur_Delacourx dnia 23-12-2012 22:09
#67
Jak aszkoda ze to już koniec :(
Przeczytałam wszystkie i tak mi sie spodobały że teraz chyba wszystkie ff które będe czytała będą mnie zanudzać :(