Tytuł: Harry Potter - Hogsmeade, Twoja Magiczna Wioska :: [M] "Oswojony" (RL SB)

Dodane przez Enchanted dnia 13-10-2010 16:34
#1

Witam :) Zamieszczam tu tekst, który napisałam jakiś czas temu. Mam nadzieję, że komuś przypadnie do gustu.
Jego najkrótszy opis: alternatywne i nieco sentymentalne dzieje Remusa L ;) lub: historia miłosna przy londyńskiej Grimmauld Place 12.

"Oswojony"


Zobaczył ją nagle. Zatrzymał się w progu pokoju dziennego, patrząc na nią z wyrazem zdumienia na twarzy.
Przy misternie rzeźbionym kominku, na którym tlił się słaby ogień, siedziały dwie osoby. Młoda kobieta nachylała się ku drobnej dziewczynce o rudych włosach, pomagając jej przy jakiejś ręcznej robótce, którą mała była wyraźnie zaaferowana. Ciepłe światło miękko otulało znajome mu rysy, nadawało złotawy blask ciemnym włosom.
Stał niezdecydowany, opierając się o drewniane drzwi - nie wiedząc, czy powinien najpierw ją przywitać, czy też znaleźć kogoś, kto wyjaśni mu jej obecność w tym miejscu.
Przypadek wybawił go od rozwiązywania tego dylematu; nagle płomienie w kominku buchnęły z całą mocą do góry, powlekając się zieloną poświatą - a między nimi pojawiła się głowa. Dziewczyna odskoczyła od kominka w mgnieniu oka, nie zdoławszy nawet krzyknąć - tylko jej mina zdradzała, jak bardzo się wystraszyła.
- Spokojnie - uśmiechnął się uspokajająco, a oblicze w kominku poprosił o cierpliwość - Zaraz go poprosimy. Ginny, mogłabyś...?
Odprowadził wzrokiem wybiegającą dziewczynkę, po czym zwrócił go na kobietę. Czy tylko mu się wydawało, że patrzyła na niego z większym zdziwieniem niż na magię w płomieniach?
- To już chyba przesądzone, że ilekroć się spotykamy, muszę wybawiać cię z opresji - zażartował.
Kiwnęła głową, wciąż z tym samym zaskoczeniem i zagadkowym zamyśleniem w spojrzeniu:
- Miło znowu cię widzieć.


- Molly, dlaczego nikt mnie nie uprzedził?- starał się, by w jego głosie nie było słychać zbyt dużej dozy wyrzutu.
- Chociażby dlatego, że byłeś... pochłonięty swoimi problemami - spojrzała na niego troskliwie - na pewno już wydobrzałeś, Remusie?
Machnął ręką z lekkim zniecierpliwieniem, ale nie odpowiedział.
- Nie było innego wyjścia, po ostatnich wydarzeniach nie mogła zostać u siebie. To chyba najbezpieczniejsze miejsce, zaraz po zamku, tym bardziej, że akurat jesteśmy w sporym gronie. Zresztą, zdążyliśmy ją polubić. Ginny ją uwielbia... - pani Weasley uśmiechnęła się.
- Ale ty chyba powinieneś już wiedzieć, że ta mugolka jest bardzo sympatyczna?... - w kuchni bezgłośnie pojawiła się trzecia osoba, na którą Remus spojrzał z ukosa, lecz cięta odpowiedź zamarła mu na ustach. Uśmiechnął się pobłażliwie:
- To bardzo dobrze, że nowa lokatorka przypadła ci do gustu.
Podszedł do starego kredensu i podniósł stos porcelanowych talerzy.
- Uważaj, nie stłucz żadnego... - pani Weasley nie powstrzymała się od ostrzeżenia, najwyraźniej mając je już we krwi, po odchowaniu gromadki niesfornych dzieci.
- To zastawa Syriusza, więc będę miał mniejsze skrupuły.
- Znając refleks i delikatność Remusa, nie byłbym wcale zdziwiony. - odgryzł się Syriusz, ruszając w ślad za przyjacielem.
Kobieta pokręciła w głową z żartobliwą naganą, po czym wróciła do gotowania.
Jadalnia utrzymana była, podobnie jak reszta domu, w stylu zbliżonym do rustykalnego. Duże okno otulała marszczona, muślinowa zasłona. Na środku pomieszczenia stał okrągły, dębowy stół, nakryty ażurową serwetą. Padały na niego mdłe promienie przyćmionego przez chmury słońca. Mężczyzna o czarnych, długich włosach oparł dłonie na blacie, zerkając przez stół na towarzysza.
- Dlaczego odnoszę wrażenie, że jej obecność tutaj ci nie odpowiada?
Lupin odłożył ostatni talerz i utkwił bystre spojrzenie w Syriuszu.
- Sądziłem, że tamta sprawa już się zakończyła. Jak wiesz, przez kilka ostatnich dni nie byłem na bieżąco, więc... - zaciął się. Spuścił głowę, a przetykane przedwczesną siwizną włosy opadły mu na oczy.
Syriusz uniósł brwi i przestąpił z nogi na nogę.
- Całe szczęście, że nie stanowi większego zagrożenia - różdżka nie różni się w jej oczach od drewna na podpałkę...
Remus zmroził go spojrzeniem.
- Przecież powiedziałem, że jest miła - Syriusz rozłożył ręce - i jak na mugolkę dosyć... tolerancyjna. Chodzi mi o to, że przyjmuje ze względnym spokojem i aprobatą wszystko, co magiczne. Choć przynajmniej dwa razy na dzień jest w silnym szoku... - nie mógł już powstrzymać wybuchu śmiechu. - Dobrze, już nic złego nie powiem, powinienem okazać pewną solidarność - w końcu oboje jesteśmy objęci aresztem domowym.
- Zatem czyń honory pana domu - odparł Remus, widząc postaci zbliżające się korytarzem.


Ginny, dwunastolatka z dziecięcą jeszcze buzią i rezolutnym spojrzeniem, przeciągnęła ostatni raz nitkę przez płótno i tryumfalnie wyciągnęła robótkę w stronę osoby siedzącej w fotelu przy oknie.
- Zobacz Rose, skończyłam!
Kobieta patrząca na skąpane we mgle drzewa spojrzała na nią nieprzytomnie, lecz po chwili zreflektowała się i z uśmiechem pochwaliła efekt pracy. Jednak słowa dziewczynki do niej nie docierały. Starając się zachować pozory spokoju, dała poprowadzić się małej za rękę przez pachnący drewnem korytarz.
Wchodząc do zatłoczonej jadalni, Rose przypomniała sobie, jak poczuła się w podobnej sytuacji podczas pierwszego dnia pobytu tutaj - zbędna i narzucająca się swoją obecnością. Teraz jednak wiedziała, że wszelkie obawy były bezpodstawne - miała pewność, że wszyscy są jej tutaj życzliwi. Potoczyła wzrokiem po twarzach osób zgromadzonych przy stole. Poczuła wewnątrz falę ciepła na widok każdego uśmiechu, którym odpowiadali na jej spojrzenie. Nie czuła się co prawda na tyle pewnie, by włączać się do każdej rozmowy - zbyt często gubiła wątek, nie znając pojęć i terminów. Dlatego ograniczała się do pilnego słuchania, siląc się na zrozumienie dyskusji. Teraz dzieliła swą uwagę między Freda, który opowiadał o swoim ostatnim egzaminie z transmutacji, a pana Weasley-a, pragnącego się od niej dowiedzieć, w jaki sposób obsługuje się mugolski ekspres do kawy. W pewnej chwili Ginny trąciła ją w rękę, przywołując do rzeczywistości:
- Rose, to prawda?
- Co takiego?
- Pan profesor mówi, że uczyłaś się w Paryżu.
- Kto? - zmarszczyła brwi, lecz niemal w tej samej chwili dostrzegła uśmiechającego się do niej Remusa.


Trudno powiedzieć, czy Syriusz Black, gospodarz domu przy londyńskiej Grimmauld Place, przejął się radą przyjaciela, czy też poczuł jakieś wyrzuty sumienia wobec Rose - faktem jest, że postanowił dotrzymać jej towarzystwa, gdy po podwieczorku oddaliła się od pozostałych. Znalazł ją w kuchni, szorującą zapamiętale sporej wielkości garnek.
- A niech mnie - drgnęła, gdy usłyszała za plecami głos Syriusza - masz coś na sumieniu?
- Słucham? - odwróciła głowę, by rzucić mu zdziwione spojrzenie.
- Po prostu... takie rzeczy kazano mi robić w szkole na karnych szlabanach.
- Tak, zauważyłam, że jesteście bardzo... wygodni. Ale odrobina wysiłku nie szkodzi, może nawet pomóc zahartować charakter.
- Moi nauczyciele też tak mówili - Syriusz uśmiechnął się zawadiacko.
Przysiadł na drewnianym stołku, spoglądając na jej z lekka zasępioną twarz.
- Mam nadzieję, że te przymusowe kolonie nie są dla ciebie zbyt wielką udręką.
- Skądże - skończyła pracę i odwróciła się w stronę rozmówcy - przykro mi, jeśli sprawiłam takie wrażenie, ja naprawdę...
- Fasolkę? - przerwał jej, wyciągając ku niej torebkę słodyczy - chyba ich jeszcze nie próbowałaś.
- Nie, ale Remus mi opowiadał, że są wyjątkowe - uśmiechnęła się.
- Jak wszystko tutaj.
- Taak - spoglądała uważnie w głąb opakowania, zastanawiając się jaki kolor najbezpieczniej będzie wyciągnąć.
- Wiesz, gdyby nie zatrzymywały mnie tutaj inne sprawy - mimo woli wyprostował się - może zostałbym wysłany do ciebie. Ale myślę, że Remus był lepszy w roli ochroniarza. Na zdrowie - wybrała fasolkę - Jest bardziej wyrozumiały niż ja.
Rose skrzywiła się.
- Naprawdę? Więc nie jest kryształowy, Merlinie, ulżyło mi.
Dziewczyna potrząsnęła przecząco głową:
- Nie chciałam uwierzyć, że to fasolki wszystkich smakówr30;
- Ach... a mogę spytać...?
- Nie mówmy o tym - machnęła ręką z żartobliwym uśmiechem.
Podeszła do okna, za którym panował już mrok i oparła się o okienną ramę.
- Jeśli chodzi o Remusa... zniknął równie niespodziewanie, jak się pojawił... przepraszał mnie za to dzisiaj...
- No ja myślę. - wtrącił Syriusz, lecz zignorowała to.
- Źle wygląda. Wiem, że ma jakieś kłopoty ze zdrowiem... ale niepokoi mnie pewna rzecz.
Syriusz przechylił głowę, a ona szybko dodała:
- Wiem, to nie moja sprawa... ale chodzi o to... - zapatrzyła się w widok za oknem - okazuje się, że był tu cały czas. A ja nie zauważyłam, by ktokolwiek do niego zaglądał. Dzisiaj nagle się pojawił, ale nikt się tym nie zainteresował. Zupełnie, jakby nic się nie stało.
- Taki już jest, nie chce by się o niego martwić. Ale z pewnością nie jest nam obojętny.
Zauważyła, że odrobinę spochmurniał. Podeszła do stołu i wyciągnęła rękę w kierunku fasolek:
- Mogę? Muszę poprawić czymś ten posmak...
- Pewnie - wzrok Syriusza zatrzymał się na blasku księżyca padającym na kuchenny parapet, od którego przed chwilą odeszła Rose.


Nocną ciszę przerwał nagły odgłos uporczywego drapania w drzwi. Remus jęknął bezgłośnie, odwracając ku nim twarz.
- Nie - powiedział stanowczo.
Hałas powtórzył się. Mężczyzna zastygł w bezruchu, z rezygnacją wpatrując się w blat biurka. Za ścianą zaskrzypiało po raz kolejny, pobrzmiewając dziwnie żałośnie. Remus z westchnieniem podszedł do drzwi. Ledwo je uchylił, a do pokoju wślizgnął się czarny kudłaty pies. Usadowił się nieopodal okna i utkwił w Lupinie świecące ślepia. Ten z bladym uśmiechem usiadł na łóżku i zanurzył dłoń w gęstym futrze zwierzęcia.
- Co takiego wywęszyłeś, że nie dajesz mi chwili spokoju?
Pies przekrzywił łeb, mrucząc głucho.
- Naprawdę?... - zaśmiał się - może tylko ci się zdaje?
Pies wydał z siebie przytłumione warczenie.
Remus westchnął. Jego oczy zapatrzyły się w niewidoczną dal, gdy zaczął mówić - na wpół do siebie, jakby myślał na głos, a na wpół do nieoczekiwanego towarzysza:
- Jutro o tej porze będzie już po wszystkim. Artur dostał wiadomość z ministerstwa. Będzie mogła wrócić do siebie. Dosłownie i w przenośni.
Pies oparł głowę o jego kolano, wywracając wielkie oczy w górę. Dalej powarkiwał, gdy Lupin dodał:
- A przedtem oczywiście zmodyfikują jej pamięć. Taka jest kolej rzeczy. Nie mam dobrego powodu, by w tym przeszkodzić.
Zwierzę, jakby w reakcji na słowa, podniosło łeb i groźnie zaszczekało.
- Tak, nie mam. Jutro obudzi się z tego snu. Ja mógłbym być tylko jej niepotrzebnym koszmarem.
Pies obnażył ostre zęby, ale za chwilę uspokoił się i zaskomlał, opierając łeb o dłoń leżącą na łóżku - jakby dostrzegł smutek na poszarzałej twarzy Remusa.


Rose leżała w łóżku zwieńczonym kolumienkami. Przepływała wzrokiem kolejno po elementach pokoju, zatrzymując błędny wzrok gdzieś nad sobą. Wszystko tutaj było przesiąknięte atmosferą niezwykłości, tak że nie mogła powstrzymać się przed wrażeniem, że gotowe jest zniknąć, gdy szerzej otworzy oczy. Przymknęła je, zastanawiając się, czy przypadkiem nie ocknie się w swoim mieszkaniu - obróciła głowę i uchyliła powieki. Wciąż ten sam pokój, okno. A na niebie blady skrawek księżyca. Zmrużyła oczy, wpatrując się w ten jarzący się intrygującym blaskiem zaledwie złomek tarczy, która triumfalnie wisiała nad dachami miasta kilka nocy wcześniej. Kiedy zniknął Remus. Rose w tym krótkim czasie zdążyła nabrać pewności, że już więcej go nie zobaczy; a w zasadzie obawiała się chwili, w której mogłoby to nastąpić. Co z tego, że teraz była wciągnięta do świata, który rządził się innymi prawami niż ten, do którego przywykła. Pewne rzeczy nie dzieją się w żadnej rzeczywistości. Czuła, że niepotrzebnie podzieliła się z Syriuszem swoimi spostrzeżeniami - ostatecznie jakie miała prawo wtrącać się w tutejsze sprawy. Jakie miała prawo myśleć o...
Drgnęła. Zdawało jej się, że usłyszała szczekanie psa. Wcale nie brzmiało tak, jakby dobiegało z dworu.
- Głupstwo - powiedziała do siebie - przecież tu nie ma żadnego psa.


O poranku, mimo że wszyscy domownicy byli już na nogach, przy stole w jadalni siedziały tylko Rose i Ginny. Pani Weasley uwijała się w kuchni, nie dając się w niczym wyręczyć. Zerkała przy tym co pewien czas na córkę, lecz regularnie odrywały ją od tego odgłosy dobiegające z kuchenki.
Ginny tymczasem skwapliwie opowiadała Rose o wszystkim, co można zobaczyć i kupić na ulicy Pokątnej - miała wraz z rodzicami i dwoma braćmi wybrać się tam zaraz po śniadaniu. Sprawiała jednak wrażenie przygaszonej, jakby obietnica wycieczki nie sprawiała jej przyjemności. Rose nie chcąc dopełniać jej tego dziwnego smutku, słuchała dziewczynki z zachęcającym, serdecznym uśmiechem. Niemal odruchowo sięgnęła do paczki Fasolek Wszystkich Smaków, gdy nagle do pokoju niczym burza wpadł Syriusz, porwawszy najpierw kilka talerzy z grzankami sprzed nosa pani Weasley.
- Uważaj, to uzależnia - spojrzał znacząco na Rose, a ta zamarła z pomarańczowym cukierkiem w dłoni i spojrzała na niego z udaną podejrzliwością, gdy Syriusz ją minął. Wymieniła porozumiewawcze spojrzenie z Ginny, która w jednej chwili niemal całkowicie się rozchmurzyła. Jednak w momencie gdy spojrzała na stół, przekora na jej twarzy ustąpiła miejsca prawdziwej konsternacji - pod dotknięciem talerzy obrus w szkocką kratę zmienił kolory poszczególnych kwadratów. Zgniłozielony kawałek stał się fioletowy, a czerwony - kanarkowo-żółty. Nie myśląc nad tym, co robi, stuknęła palcami w materiał przed sobą, lecz jedynym skutkiem był szczery śmiech Ginny.
- Musisz położyć jakiś przedmiot - i dla demonstracji postawiła trzymany w rękach kubek z mlekiem na bordowy kwadrat, który w sekundę stał się niebieski.
- Który to znowu się nudził? - pani Weasley, przybyła w pogoni za Syriuszem, z niechęcią spojrzała na obrus - a jej mina nie wróżyła niczego dobrego.
- Pytanie powinno brzmieć: kto przy tym będzie się kiedykolwiek nudził - cukiernica w ręce Syriusza dotykała kolejnych kolorów płótna niczym goniec na szachownicy.
Pani Weasley westchnęła tylko, rzuciła przelotne spojrzenie o dziwnym wyrazie na Ginny i Rose, po czym wróciła w stronę kuchni, mrucząc coś o przykładzie idącym z góry.
Syriusz zerknął spod oka na Rose:
- Malownicze, prawda?
- Próbuję właśnie uchwycić regułę rządzącą tymi zmianami...
- Obawiam się, że to po prostu przypadek. Jak to w życiu.
- Od kilku tygodni nie miałam w dłoni pędzla - z zamyśleniem wodziła wzrokiem po barwnych plamach - ale pewnie i tak...
- Ginny, może przywiozłabyś Rose jakieś okazy z Pokątnej? - wypalił Syriusz - to by z pewnością odmieniło twój twórczy warsztat - odwrócił się do dziewczyny, ignorując kolejne wtargnięcie pani Weasley - co prawda włosie jednorożca nie sprawi jeszcze, że obraz będzie żył własnym życiem, ale...
- Syriuszu! - ten ton czarownicy był niewątpliwie dobrze znany Fredowi i George-owi - nie sądzisz, że każdy powinien zająć się własnym życiem?...
- Absolutnie się z tobą zgadzam, Molly. I dlatego nie mogę patrzeć...
- Dosyć - syknęła pani Weasley - spędźmy ten poranek w miłej atmosferze...
Rose z niepokojem myślała o swojej roli w tej scenie. Powoli wstała z krzesła, słysząc kolejne słowa Syriusza:
- Miałem dwunastoletnią przerwę w kontaktach z ludźmi, przykro mi że zapominam czasem o dobrych manierach.
Rose pojednawczym tonem zaproponowała, że jednak pomoże w kuchni, lecz pani Weasley zatrzymała ją, zapewniając, że to zbyteczne.
- Zostało już mało czasu, szkoda, żebyś przestała go przy jajecznicy.
Nagle Ginny zerwała się z miejsca i podbiegłszy do Rose, wtuliła się z nią z całą siłą. Ta z zaskoczeniem przygarnęła dziewczynkę.
- Rany, dokąd wy jedziecie... - nie wiedziała, co powiedzieć.
- Ginny - głos pani Weasley zabrzmiał jakoś żałośnie, gdy z dziwnym zdenerwowaniem krzyknęła na córkę - Idź po braci. Już!
Płomiennie ruda smuga przebiegła przez jadalnię i wpadła do korytarza, jednocześnie zderzając się z kimś, kto właśnie nadchodził.
- Ojej, ostrożnie - głosowi odpowiedziało tylko echo szybkich uderzeń o stopnie schodów.
Rose, zastygła w lekko schylonej pozycji, z dłońmi dopiero co odjętymi od włosów dziecka, patrzyła bezradnie na stojącego w drzwiach mężczyznę.
- Remus... - w głosie pani Weasley słychać było lekką ulgę - czego się napijesz - kawy, herbaty?...
- ...kropelki Veritaserum? - burknął do siebie Syriusz, nie podnosząc wzroku na przyjaciela.


- W każdej dobrej książce pożegnania odbywają się w sali kominkowej.
Państwo Weasley z trójką swoich dzieci przed chwilą zniknęli w głębi kominka zdobiącego salon szacownego rodu Blacków. Na podłodze wyłożonej nie mniej nobliwym perskim dywanem zostały po nich jeszcze ślady rozsypanego tu i ówdzie proszku Fiuu.
- Oczywiście żaden z mugoli nie podejrzewa, jaka jest tego przyczyna. Ostatecznie niemal na każdym kroku napotykają na zakamuflowane wzmianki o wszystkim, w co nie są w stanie uwierzyć. - Syriusz z pewnym rozczarowaniem zauważył, że jego słowa nie docierały dostatecznie ani do opartej o masywny fotel Rose, ani do wodzącego dłonią po biblioteczce Remusa.
- Więc powinnam wziąć na poważnie bajki o smokach? - w głosie dziewczyny dała się słyszeć lekka drwina. Panująca od rana ciężka atmosfera zaczynała ją drażnić. Ale może tylko wydawało jej się, że to inni są zmienieni - od wczorajszego dnia kumulowały się w niej emocje, które domagały się wyładowania. Rose czuła, że coraz słabiej panuje nad tym co mówi.
- Kiedyś wezmę cię na wycieczkę do banku...
- Syriuszu - Remus odwrócił się od książek.
- ...ale póki co - miałem gdzieś miniaturki najlepszych okazów... - Black uniósł wskazujący palec prawej dłoni - Poszukam.
Remus uśmiechał się pod nosem, w geście zakłopotania schylając głowę. Podniósł wzrok na Rose, otworzył już usta by coś powiedzieć, lecz słowa uwięzły mu w gardle.
Zdawało mu się, że po raz drugi przeżywa chwilę, gdy ona, otworzywszy z rozmachem drzwi londyńskiej kamienicy, przywitała go rozkojarzonym spojrzeniem. Na słowa wyjaśnienia zareagowała nerwowym uśmiechem. Przeciągnęła dłonią po czole, poprawiając pasma włosów - zapominając, że dłonie ma poplamione niebieską farbą.
- Czuję się, jakbyśmy rozmawiali pierwszy raz - Rose przeczesała ręką grzywkę, słuchając z przerażeniem własnego głosu drżącego uczuciem, którego nie zamierzała ujawniać.
Lupin przytaknął, wyrwany z zamyślenia:
- Właśnie, dotąd nie było okazji - bezsens tych słów dotarł do niego zbyt późno.
Zapadła niezręczna cisza, zawsze tak absurdalna pomiędzy osobami, które mają sobie wiele do powiedzenia.
Twarz Remusa, o niezdrowym kolorze, wydawała się nadmiernie przemęczona, lecz Rose szybko przypisała to wrażenie słabemu oświetleniu głębi pokoju. Niezwykłość sytuacji, w jakiej się znalazła, pozbawiała ją przenikliwości spojrzenia. Bezwiednie dotykała rzeźbionego oparcia mebla, przy którym stała.
- Mam nadzieję...
- Muszę...
Rose roześmiała się:
- Skoro musisz, to proszę.
Zmieszał się. To, co miał jej do powiedzenia, nie współgrało z jej zachęcającą miną.
- Muszę ci chyba obiecać, że nie wyślemy cię do domu siecią Fiuu - blady uśmiech podkreślił zmarszczki rysujące się wokół ust Remusa - bo później będziesz obchodzić kominki z daleka.
- Nie tylko kominki... tu nawet kubki są niebezpieczne. Ale niczego nie będę wspominać źle.
- Rose - przez twarz Lupina przeszedł dziwny skurcz; podszedł bliżej, kładąc dłoń na obiciu fotela - możesz wrócić do domu już dzisiaj.
Spojrzała na niego zaskoczona. Przez moment sądziła, że się przesłyszała. Była tu gościem przez niewiele ponad tydzień, ale atmosfera tego miejsca przeniknęła ją na tyle, że nie potrafiła dopuścić do siebie myśli o powrocie... do przeszłości.
Spuściła głowę, nie wiedząc co powiedzieć. Co wybrać ze wszystkich myśli kłębiących się w głowie. Czy w ogóle warto mówić cokolwiek, czy dać za wygraną...
- Musisz wiedzieć coś jeszcze.
Uniosła twarz, napotykając jego przygaszony wzrok. Przez moment miała nadzieję że usłyszy coś, na co podświadomie czekała od wczoraj.
- Czeka cię modyfikacja... utrata pamięci.
W tej samej chwili przypadkiem dotknęła jego ręki i gwałtownie się cofnęła, jakby unikała oparzenia.
- Remus...
Przez moment bezradnie patrzyli na swoje twarze.
- Taka jest procedura, powinnaś o wszystkim zapomnieć.
- Bardzo wygodna procedura. - prychnęła. Nie miała już nic do stracenia. - Więc... pomyliłam się co do ciebie...
- Nie - przerwał jej - to ja się pomyliłem.
Zrozumiała go opacznie:
- Przykro mi, że jestem tak boleśnie zwyczajna.
Remus zaśmiał się sztucznie:
- Godne pozazdroszczenia.
- Bardziej zazdroszczę ci łatwości, z jaką przychodzą ci pożegnania. - odpowiedziała nie mniej ironicznie.
- Tak będzie dla ciebie najlepiej - zniecierpliwił się. - nie każ mi tego tłumaczyć... nie rozumiesz, w jakiej jestem sytuacji.
- Och, zapomniałam, że jestem tutaj zbyt głupia by cokolwiek zrozumieć.
- ...jakaś ty dziecinna.
- Może dlatego najlepiej rozumiałam się z dzieckiem. - obruszyła się - Jak się okazuje, tylko ono potraktowało mnie uczciwie...
Rose zdecydowanie ruszyła w kierunku drzwi, lecz nagle drogę zabiegł jej jakiś ciemny kształt - mimowolnie cofnęła się o kilka kroków na widok wpatrzonych w nią psich oczu.
- Wobec tego... w jak wiele jesteś gotowa uwierzyć? - usłyszała cichy głos Lupina tuż za swoimi plecami.


- Sezon niespodzianek zakończony z wielkim hukiem. - Syriusz wyszczerzył zęby w uśmiechu, kończąc snutą przed chwilą opowieść.
Rose przysięgłaby na wszystko, że jeszcze niedawno był czarnym, kudłatym psem. Słowa, które padły przez ostatni kwadrans były równie nieprawdopodobne jak ta niezwykła przemiana.
Remus kręcił się niespokojnie:
- Syriuszu, daj spokój - ona nie jest w stanie podjąć racjonalnej decyzji.
- Delikatność godna Snape-a. - odciął się Syriusz.
- Nauczyłeś się bagatelizować mój problem, ale to nie znaczy, że on zniknął.
- Na szczęście potrafisz sobie z nim radzić. A ja byłem tak zazdrosny, że sprawiłem sobie podobny.
- Nie porównuj... nie tracisz świadomości podczas przemiany...
- Wiesz, czasem zastanawiam się, czy ty ją w pełni odzyskujesz. - Syriusz przeniósł wzrok na Rose - Ten idiota cię kocha, dlatego chowa głowę w piasek. Starym zresztą zwyczajem... Doprawdy Remus, wierzysz w smoki, a nie mieści ci się w głowie, że nam wszystkim na tobie zależy.
Na potwierdzenie tych słów Rose podeszła do Lupina i ujęła go za dłonie. Oparła policzek o jego ramię i powiedziała cicho coś, przez co jego twarz odrobinę się rozjaśniła.
- Więc jak mam powitać tych biurokratów? - Black zwrócił się do Lupina.
- Ty? - zdziwił się Remus - przecież jesteś...
- Och, proszę - wpadł mu w słowo Syriusz - wiesz, jak lubię urzędników Knota...


Zobaczył ją nagle jakby w innym świetle. Nie spodziewał się, że znając prawdę, będzie nadal patrzyła na niego w ten sam, dawny sposób.
Przystanął w połowie korytarza, odwzajemniając jej spojrzenie.
- Już nie masz szans zostać wilkiem stepowym. - Syriusz wyłonił się z naprzeciwka i przystanął przy Remusie, spoglądając w kierunku Rose śmiejącej się w saloniku z Ginny. - Jutro będzie tłoczniej. Właśnie przyleciała Hedwiga.
- Nie będziesz już musiał zatrzymywać towarzystwa na siłę - oczy przyjaciela zerknęły na niego z ukosa.
- Założę się o swój ogon, że nie zamierzałeś... - słowa odchodzących ściszały się.
Na dłoni Rose z groźną miną kręcił się mały rogogon węgierski. Prychał ognistymi iskrami i bił wściekle kolczastym ogonem na wszystkie strony. Miał jednak i tę cechę, że rychło opuszczała go chęć popisywania się, gdy tylko został pogłaskany po czarnych łuskach - otoczony dłonią, która nie chciała zrobić mu krzywdy.

Koniec

Edytowane przez Enchanted dnia 29-10-2010 18:45

Dodane przez Harry-Potter123 dnia 13-10-2010 17:10
#2

ogólnie świetnie , tylko mi nie pasuję to, że Syriusz nie żyje, a ja jeśli dobrze zrozumiałam występuje tam Rose- córka Harrego i Ginny ? ^^


jakbym się myliła to pisz, bo to tylko moje skromne zdanie ^

Dodane przez Enchanted dnia 13-10-2010 17:25
#3

Nie, nie nawiązywałam do żadnych istniejących fan ficków. Wszystko jest moją własną inwencją, sytuacja jest alternatywna w tym sensie, że akcja jest osadzona jakby po wydarzeniach z trzeciego tomu HP. Moje innowacje to przede wszystkim wprowadzenie już w tym momencie Grimmauld Place jako Kwatery, i całkowicie wymyślona bohaterka-mugolka. Jeśli imię, które jej nadałam, upodabnia ją z inną osobą, to przepraszam.

Dodane przez Harry-Potter123 dnia 13-10-2010 18:38
#4

ahaaa ;))
trzeba było napisać, że to się dzieje po 3 części ! ;)

Dodane przez Kate Black dnia 08-12-2010 23:12
#5

Po pierwsze Rose była córką Rona i Hermiony a nie Harrego i Ginny, Harry-Potter123, a po drugie to to ff było fajne, a trzeciego nie ma