Tytuł: Harry Potter - Hogsmeade, Twoja Magiczna Wioska :: [NZ] Przeklęta Tęcza (Rozdział I)

Dodane przez Happy dnia 30-03-2010 15:41
#1

Akcja t tegoż opowiadania rozgrywa się w roku 1980. Niektóre postacie są wam znane z Sagi o Harrym Potterze, inne zaś są wytworem mojej wyobraźni. mam nadzieję, ze was to nie zrazi. Zapraszam do czytania.


Rozdział I
W drodze do euforii
i

Ostatnie dni sierpnia były najchłodniejszymi dniami tego lata. Zerwał się porywisty wiatr, na niebie pojawiły się szare chmury, które zwiastowały ulewny deszcz, a temperatura uporczywie wskazywała na to, że, czy tego chcemy czy nie, zbliża się jesień. Z jesienią zaś nadchodził powrót do szkoły.
Ten dzień okazał się być dniem szczególnym, bowiem w naszym dworku położonym na obrzeżach Londynu zebrała się moja rodzina. Pierwszy raz od dość długiego czasu udało się nam spotkać, by wspólnie zjeść i porozmawiać. Przy długim, dębowym stole, zastawionym licznymi potrawami, siedziało dziesięć osób, plus dwu i pół miesięczne niemowlę, słodko śpiące w ramionach swojej matki. Wśród obecnej rodziny brakował jednak jednej z moich kuzynek, która w dość przykry sposób została wydziedziczona i odkąd wyszła za mąż za mugolaka nie utrzymywała z nami żadnych kontaktów. Mowa rzecz jasna o Andromedzie. Nigdy o niej nie wspominano, wiadomo jednak było, iż ma siedmioletnią córkę.
Brzęk sztućców i ożywione rozmowy najwyraźniej nie były w stanie obudzić jasnowłosego chłopca, którym to zachwycała się ciągle moja matka. Ojciec zaś prowadził dyskusję ze swoją siostrą i jej mężem, a mój brat, Evan, szeptał coś do kuzynki Bellatriks, która półgębkiem powtarzała to samo swemu mężowi.
Na mnie nikt nie zwracał uwagi, więc siedziałam naburmuszona na krześle, wpatrując się tępo w talerz pełen, zapewne pysznej, sałatki. Cała moja rodzina traktowała mnie z dystansem. Nie wiem czy powodem tego był fakt, że nie znalazłam się, tak jak większość z nich w Slytherinie, tylko w Hufflepuffie, tak jak moja matka, czy to, że nie wykazywałam specjalnego zainteresowania tym, co robił mój brat, czy Bellatriks, Rudolf i Lucjusz. Czułam się nieco wyobcowana, przez co rodzinne spotkanie przyprawiało mnie o mdłości. Nie miałam nawet, z kim o tym porozmawiać. Chciałam jak najszybciej uciec z przepełnionej jadalni, jednak naraziłabym się tym na gniew ojca, więc wolałam nie ruszać się z miejsca.
- No, jak tam Iris, to będzie już twój piąty rok w Hogwarcie, tak? - zwróciła się do mnie ciotka, bacznie mi się przyglądając. Wyglądało to tak, jakby mnie przesłuchiwała.
Nawet lubiłam ciotkę Druellę, była dość sympatyczną kobietą, ale też bardzo stanowczą. Trzeba jednak przyznać, że w porównaniu z niektórymi członkami naszej rodziny, to osoba o przyjaznym usposobieniu.
- Tak - odpowiedziałam krótko, składając ręce na piersi. Ciocia uśmiechnęła się dziwnie i spojrzała na mojego ojca.
- Dobrze jej idzie w szkole? - zapytała go, co chwila zerkając w moją stronę.
- Oczywiście, trzeba przyznać, że dziewczyna jest naprawdę mądra - odparł z dumą mój tata, przez co poczułam się nieco lepiej. Lubiłam być chwalona, a już szczególnie, gdy chodziło moje wyniki w nauce, którymi naprawdę mogłam się poszczycić. Może i nie należałam do najgrzeczniejszych osób, ale za to doskonale przyswajałam zdobytą wiedzę.
Wtem szepty po drugiej stronie stołu, gdzie siedział Evan wraz z kuzynostwem, ucichły. Bellatriks i Rudolf spojrzeli po sobie, a potem zwrócili swe oczy ku nam. Evan i Lucjusz zrobili to samo.
- Na nas już czas - odezwała się Bella, wstając od stołu. - Anemone, naprawdę dziękuję za gościnę - dodała i ruszyła z mężem w stronę korytarza. - Idziesz Evanie? - spytała, marszcząc czoło. Mój brat natychmiast zerwał się z miejsca i podążył za nimi, posyłając tylko delikatny uśmiech w stronę matki i ojca. Tylko Lucjusz podszedł do swojej żony, Narcyzy, ucałował ją w policzek, spojrzał na swego syna i poszedł w stronę ciemnego korytarza. Przez chwilę dało się słyszeć ich rozmowy, które szybko ucichły, a cała czwórka zniknęła bez śladu. Narcyza z niepokojem w oczach spoglądała w miejsce zniknięcia męża, po czym, udając, że nic się nie stało, zajęła się budzącym się ze snu Draconem.
Od stołu nie odeszłam dopóki wieczorem reszta rodziny nie zebrała się do wyjścia. Odetchnęłam z ulgą, gdy usłyszałam, że czas by wrócili do domu. Wreszcie mogłam wejść do swojego pokoju i zająć się sobą. W końcu do powrotu do szkoły został tylko jeden dzień.


W końcu na niebie rozbłysło jasne słońce, którego promienie wpadało wprost na moją twarz. Zacisnęłam mocno powieki i przekręciłam się w łóżku na drugi bok. Niedane mi było jednak się wyspać, bo chwilę po tym do mego pokoju weszła skrzatka Ally.
- Niech panienka wstanie, niech panienka wstanie! - zawołała skrzatka lekko trącając mnie w ramię. Wymamrotałam ciche " chcę spać" i nakryłam się kołdrą aż po sam czubek głowy.
- Niech panienka wstanie, bo czas już się przygotować do wyjścia - powiedziała. Te słowa dostatecznie mnie rozbudziły, bo zerwałam się z łóżka, o mało co, nie potykając się o Ally. Ruszyłam prędko w stronę łazienki, by się ubrać. Kufer był zapakowany i zamknięty, więc nie musiałam się martwić o swoje rzeczy.
Kiedy zeszłam na dół, do jadalni, czekała tam na mnie mama i tata, który zaczytany w Proroku Codziennym nawet nie zwracał uwagi na to, że domowa skrzatka właśnie postawiła przed nim posiłek.
- Witaj tato - przywitałam się z ojcem całując go w policzek. - Cześć mamo - dodałam, zerkając na matkę, która wzdychała ciężko, wpatrując się w swój talerz. Byłam pewna, że martwi się o Evana. Nic w tym dziwnego, gdyby moje dziecko było na usługach Czarnego Pana, też bałabym się o jego życie, tym bardziej, że od jakiegoś czasu nie mieszkał on z nami, tylko kupił sobie własne mieszkanie i nie wiadomo było, czy do niego wrócił.
- Evan sobie poradzi - zwróciłam się do mamy, a ta uśmiechnęła się do mnie słabo.
- Wiem, córuś, wiem - westchnęła znów i zabrała się za jedzenie. W milczeniu zjedliśmy śniadanie. Odkąd Evan wyprowadził się z domu było tu tak strasznie pusto i cicho. Dom wydawał się taki zimny, nieprzyjemny, co tylko utwierdzało mnie w przekonaniu, że mój brat, wprowadzał tu o wiele więcej radości.
Po skończonym śniadaniu mój kufer został przeniesiony przez skrzatkę na dół, więc musiałam tylko nałożyć na siebie płaszcz, ubrać buty i mogłam razem z rodzicami teleportować się na dworzec King Cross. Tak też zrobiliśmy. Chwyciłam matkę za rękę, drugą trzymając mocno swój kufer. W ciągu ułamka sekundy zniknęliśmy, po czym pojawiliśmy się na dworcu, pełnym mugoli, którzy nawet nie zwrócili uwagi na nagle pojawiających się ludzi. Puściłam rękę mamy i ruszyłam przodem przez barierkę, znajdującą się między peronem dziewiątym i dziesiątym. W mgnieniu oka pojawił się przede mną peron dziewięć i trzy czwarte, a wraz z nim długi, znajomy pociąg. Poczułam na ramieniu czyjąś dłoń i gdy się odwróciłam ujrzałam ojca, uśmiechającego się lekko. Zapewne wiele by dał, by znów móc wrócić do Hogwartu. Wcale mu się nie dziwiłam. Hogwart to było zdecydowanie najwspanialsze miejsce, w jakim kiedykolwiek byłam i czas spędzony poza nim był stracony. Tak bardzo brakowało mi zamku przez dwa miesiące wakacji, że stojąc na peronie ogarnęła mnie dziwna euforia, jakiej jeszcze nigdy nie czułam. Spojrzałam na rodziców z uśmiechem i ucałowałam ich w policzek. Ojciec roztrzepał mi moją blond czuprynę sięgającą do ramion, matka jeszcze raz przytuliła mnie do siebie i wreszcie, gdy się od nich uwolniłam, ruszyłam w stronę pociągu. Przeszłam zaledwie parę kroków, gdy spostrzegłam znajomą postać z burzą orzechowych włosów.
- Sandra! - zawołałam, a dziewczyna odwróciła się i spojrzała na mnie. Pisnęła z radości i podbiegła do mnie, natychmiast rzucając mi się na szyję.
- Rany, jak ja za tobą tęskniłam! - wykrzyczała, wreszcie mnie puszczając. Otarła jedną łezkę, która zakręciła jej się w oku i wybuchnęła perlistym śmiechem.
- Wybacz, że nie rzucę ci się na szyję, ale stwierdziłem, że bym cię zgniótł - usłyszałam męski głos za sobą. Odwróciłam się i pisnęłam na widok przyjaciela. Chłopak uściskał mnie mocno, a przy tym moje nogi lekko oderwały się od ziemi.
- Na Merlina, Alan, ale ty jesteś silny - jęknęłam, czując, jak chłopak powoli miażdży mi żebra. Słysząc to, Alan puścił mnie, uśmiechając się zawadiacko. Po chwil podszedł do Sandry i również ją uściskał, tyle, że starał się być przy tym bardziej delikatny. Spoglądając tak na niego zauważyłam, iż od zakończenia roku szkolnego całkiem sporo urósł. Przewyższał mnie chyba o głowę. Przypadkiem zerknęła w stronę swoich rodziców, którzy przyglądali się temu z nieco nietęgimi minami. Ojciec zapewne chciałby, abym znalazła sobie przyjaciół w Slytherinie, jednak, że ja jestem w Hufflepuffie, nie byłoby to raczej możliwe. No chyba, że ogłosiłabym wszem i wobec, że w najbliższej rodzinie mam aż czterech śmierciożerców, w tym jeden z nich, to mój własny brat. Wtedy każda grupka Ślizgonów przyjęłaby mnie z otwartymi ramionami.
- Ej, mała, idziesz? - usłyszałam i spiorunowałam wzrokiem przyjaciela.
- Ile razy mam ci powtarzać, żebyś mnie tak nie nazywał? - warknęłam, mrużąc swoje błękitne oczy. - I wcale nie jestem mała - syknęłam obrażona. W istocie, mierzyłam około stu siedemdziesięciu centymetrów, więc niska nie byłam. Jednak Alan nazywał mnie tak od pierwszej klasy, kiedy to rzeczywiście, byłam malutką i drobniutką blondyneczką, która wyglądała jak swój własny cień.
- Oj no, nie obrażaj się - powiedział, śmiejąc się, po czym szturchnął mnie lekko w ramię. Sandra także zaczęła się śmiać przyglądając się nam z zadowoleniem. W końcu wzięliśmy swoje kufry i wtaszczyliśmy je do pociągu.
Dość długo szukaliśmy całego wolnego przedziału, ale wreszcie nam się udało. Z zadowolonymi minami ułożyliśmy swoje bagaże na półkach, a sami zajęliśmy wygodne miejsca. Ja, jak zwykle siedziałam przy oknie, by mieć wgląd na otoczenie, Alan to samo, tyle, że siedział na przeciw mnie, zaś Sandra zajmowała miejsce tuż obok mojego.
- Alan i jak tam było u ciotki? - zagaiłam, szczerząc zęby w szerokim uśmiechu. Darowałam mu już nazywanie mnie "małą", z resztą zawsze to robiłam. Nie potrafiłam się długo gniewać na moich przyjaciół.
- Ach, lepiej nie mówić, ta stara zrzęda dawała mi nieźle w kość - westchnął, kręcąc głową z dezaprobatą. - Ciągle było tylko, przynieś to, weź tamto, podaj to, posprzątaj, bo ja taka biedna, schorowana - zaczął mówić wysokim, skrzekliwym głosem. Zmarszczyłam czoło spoglądając na niego ze współczuciem.
- Może rzeczywiście była taka schorowana - powiedziałam.
- A coś ty, ona po prostu się nudziła, wiesz, odkąd jej córka, a kuzynka mojej mamy, wyprowadziła się stamtąd. Przy tym wykorzystała okazję, żeby się trochę polenić - rzekł, a gdy skończył, usłyszałam, ze ktoś rozsuwa drzwi przedziału. Zmrużyłam oczy i spojrzałam na ciemnowłosego chłopaka z czterema kumplami, stojącymi w przejściu.
- Wypad - oświadczył, ładując się do środka.
- Patrzcie, patrzcie, kogo tu przywiało. Toż to mój ulubiony kolega Blake - zaśmiałam się szyderczo, po czym uśmiechnęłam się krzywo do znienawidzonego ślizgona.
- Rosier, nie bądź znów taka wyszczekana - odezwał się, stając tuż nade mną. Wstałam ze swojego miejsca i ułożyłam ręce na biodrach.
- Mam cię poszczuć moimi psami Blake? - zapytałam, mierząc go wzrokiem.
- Psami? Masz na myśli tych tutaj? - odpowiedział, śmiejąc mi się prosto w twarz. Z niewiarygodną łatwością, podniosłam rękę i zamachnęłam się mocno, by trafić dłonią prosto w policzek ślizgona. Ten spojrzał na mnie w wściekłością i także uniósł rękę, ale po chwili ją opuścił.
- Nie, mam na myśli kogoś innego - odparłam zajadle, śmiejąc się pod nosem. Niekiedy naprawdę chwiałam wykorzystać nieco pozycję mojego brata, by postraszyć irytujące osoby, jednak na niektórych, szczególnie ślizgonach, nie wywarłoby to żadnego wrażenia. No, może by wywarło, bo z tego, co dotarło do moich uszu, Evan był jednym z najlepszych śmierciożerców, zaś Bellatriks, jedną z najwierniejszych. Zapewne reszta śmierciożerców mogłaby im czyścić buty. Nie wiedziałam oczywiście do końca, jak to było wśród popleczników Czarnego Pana, bo nie rozmawiałam o tym z bratem. Słyszałam zaledwie strzępki rozmów, przeprowadzonych pomiędzy członkami rodziny. Jednak, czy to nie dziwne, że brzydząc się tym, co oni wszyscy wyprawiają i nienawidząc tego z całego mojego serca, jednocześnie fascynowało mnie to i niekiedy sprawiało, że byłam dumna z tego, co robi mój własny brat. Czasem ta myśl wprost mnie przerażała.
Blake się nie odezwał, tylko piorunował mnie wzrokiem, z zaciętą miną.
- Spadaj Blake, nikt cię tu nie chce - mruknęłam.
- Jeszcze jedno słowo Rosier, a wylecisz przez to okno - warknął, wskazują na pół otwarte okno przedziału.
- Uważaj, żebyś ty nie wyleciał - odparłam, uśmiechając się złośliwie. Ślizgon zbliżył się do mnie niebezpiecznie i w jednej chwili wyciągnął różdżkę, przykładając mi ja do gardła.
- Blake, wynoś się stąd! - krzyknęła Sandra. Najwyraźniej to sprowadziło do naszego przedziału prefekta naczelnego.
- Co tu się dzieje? - spytał chłopak, mierząc nas wzrokiem. - Jeszcze nie dojechaliśmy do Hogwartu, a wy już macie jakieś problemy - powiedział i pociągnął mocno Blake'a za kołnierz. - Wynocha stąd.
- Puść...mnie - syknął ślizgon próbując dosięgnąć prefekta swoim łokciem.
- Do zobaczenia później Blake. I żebyś się nie ważył znów przystawiać mi różdżkę do gardła - rzekłam z szerokim uśmiechem.
- Przysięgam Rosier, że kiedyś naprawdę pożałujesz.
- Zobaczymy, kto pierwszy - powiedziałam na koniec, po czym prefekt naczelny zamknął drzwi przedziału, wyprowadzając Blake i jego kumpli.
- Widzę, że tobie humor dopisuje - odezwał się po chwili Alan, unosząc wysoko brwi. Rozsiadł się wygodniej na swoim miejscu, składając ręce na piersi. Ja sama usiadłam przy oknie wzruszając ramionami.
- Spotkania z Blakem zwykle są takie zabawne - oświadczyłam chichocząc, a Sandra popukała się w czoło.
- Tak w ogóle, co działo się u ciebie w ciągu ostatniego tygodnia? - zapytała mnie przyjaciółka z wyraźnym zaciekawieniem. Westchnęłam ciężko.
- Wczoraj zjechała się cała moja rodzina. Chyba domyślasz się, że czułam się trochę niezręcznie - wymamrotałam, całkowicie tracąc dobry humor. Sandra i Alan spojrzeli po sobie.
- Było też twoje kuzynostwo? - spytała z niepokojem. Przygryzałam nerwowo dolna wargę i kiwnęłam głową. Cieszyłam się, że swobodnie mogłam porozmawiać z moimi przyjaciółmi na wszystkie tematy, nie miałam przed nimi żadnych tajemnic, jednak niekiedy trochę bałam się, że przez to mogą się czuć trochę niepewnie w moim towarzystwie. Wcale się im nie dziwiłam. Też bym się tak czuła. Jednak oni nie okazywali niepokoju w stosunku do mnie, tylko, co najwyżej mojego brata i kuzynostwa.
- Aha - odezwała się tylko, starając się jak najszybciej zmienić temat. Uprzedził ją Alan, który widząc minę Sandry, przejął inicjatywę.
- W tym roku SUMY - napomknął, stukając palcami w swoje kolano. - Mam nadzieję, że nie będzie źle.
- Ja tam sobie poradzę - powiedziałam z dumą. Uśmiechnęłam się szeroko i przeczesałam włosy palcami.
- No tak, w takim razie, bądź tak miła i podziel się z nami tą wiedzą podczas egzaminów - rzekła Sandra, szczerząc się do mnie. Wystawiłam jej język i przez przypadek spojrzałam na drzwi przedziału, za którymi biegał jakiś dzieciak wyma****ąc wściekle rękami. Zmrużyłam oczy i szturchnęłam lekko przyjaciółkę i pokazałam jej chłopca za szybą. Wtem pociąg zatrzymał się gwałtownie, tak, że aż szarpnęło mną mocno i o mało co nie wpadłam na Alana siedzącego na przeciwko.
- Co jest?- syknął. Widziałam, że moja przyjaciółka zastygła w przerażeniu. Ja też nerwowo przygryzłam wargi powtarzając sobie w myślach "Żeby to tylko nie było to, o czym myślę". W końcu nie wytrzymałam i wstałam z miejsca, rozsunęłam drzwi przedziału i wyszłam na korytarz. Przeszłam zaledwie kawałek, gdy z impetem upadłam na podłogę, czując coś pod nogami. Krzyknęłam z przerażenia, co zwabiło na korytarz moich przyjaciół.
- Nic mi nie jest - odrzekłam, machając im z podłogi, po czym spiorunowałam wzrokiem pierwszoklasistę, który leżał na ziemi, przygnieciony przez moje nogi.

Edytowane przez Happy dnia 31-03-2010 20:12

Dodane przez Lady Holmes dnia 30-03-2010 16:06
#2

Pierwszy raz od dość długiego czasu udało się nam spotkać przy jednym stole, by wspólnie zjeść i porozmawiać. Przy długim, dębowym stole, zastawionym licznymi potrawami, siedziało dziesięć osób, plus dwu i pół miesięczne niemowlę, słodko śpiące w ramionach swojej matki.
Powtórzenie.
Nie wiem, czy powodem tego był fakt, że nie znalazłam sie, tak jak większość z nich w Slytherinie, tylko w Hufflepuffie, tak jak moja matka, czy to, ze nie wykazywałam specjalnego zainteresowania tym, co robił mój brat, czy Bellatriks, Rudolf i Lucjusz.
Zgubiony przecinek, literówki.
Kiedy zeszłam na dół, do jadalni, czekała tam na mnie mama i tata, który zaczytany w proroku codziennym nawet nie zwracał uwagi na to, ze domowa skrzatka właśnie postawiła przed nim posiłek.
Z dużych liter, w cudzysłowiu. Literówka.
Wtedy każda grupka ślizgonów przyjęłaby mnie z otwartymi ramionami.
Wielka litera.
- Spotkania z Blake'm zwykle są takie zabawne
A po co ten apostrof?
- Nic mi nie jest - odrzekłam, machając im z podłogi, po czym spiorunowałam wzrokiem pierwszoklasistę, który leżał na ziemi, przygnieciony przez moje nogi.
Zgubione "D".
****
Ładnie, Nawet bardzo i mi się podoba. Ale powinna być beta, bo są tu i ówdzie błędy, lecz wybaczam, bo strasznie mi się spodobało. Chociaż to dopiero początek, to wiedz, iż będę czytać kolejne części.

Dodane przez Ginny0004 dnia 30-03-2010 19:38
#3

Mnie się bardzo podobało. Czytając nie zwracałam uwagi na błędy. :tooth:
Bardzo fajne i ciekawe, chociaż trochę mnie oczy rozbolały. Czekam na następny rozdział. xD

Dodane przez mooll dnia 31-03-2010 11:03
#4

No i jestem. Całkiem porządnie się zapowiada. Co prawda niektóre zwroty jakoś zgrzytają. Powiedziałabym, że są zbyt infantylne.
Ze stylistyką bywa różnie. Błąd, który powtarzasz notorycznie, to "o mało, co". Wg mnie, nie powinno być tam przecinka. Często przed co stawia się go, ale tu chyba nie.

LH już Ci coś tam wypomniała. Sztandarowe "byki", które zrobiłaś. Osobiście zainwestowałabym w betę na Twoim miejscu. Nie będzie tyle błędów, łatwiej się będzie czytało. Zresztą styl masz całkiem dobry i dość lekko się czyta. Pisz, pisz, bo widać, że masz potencjał.

A co to treści, końcówki chyba nie do końca łapię. Chodziło o to, że coś temu chłopakowi się stało? Zobaczymy, co pokażesz nam w kolejnym rozdziale. Przeczytam go, bo cóż można powiedzieć mając do oceny tylko pierwszy rozdział? Wiadomo, że akcja nie może być wartka. Trzeba ją rozkręcić, to zrozumiałe.

No, a poza tym... Weny! ^^

Dodane przez Happy dnia 31-03-2010 20:12
#5

Błędy poprawiłam i naprawdę serdecznie dziękuję wam za komentarze. Jednak mimo wszystko nie jestem jakoś przekonana do bety, wolę uczyć się na własnych błędach nawet jeżeli są to zwykłe literówki i czy interpunkcja. Obiecuję, że będę się starać, aby z każdym następnym rozdziałem było tych błędów jak najmniej, może uda mi się w końcu, nie zrobić ani jednego błędu.
Tymczasem zabieram się za pisanie dalszego ciągu. Jeszcze raz wielkie dzięki za opinie. Pozdrawiam.