Tytuł: Harry Potter - Hogsmeade, Twoja Magiczna Wioska :: [NZ]: "Syriusz Black - rok I" - Rozdział 4
Dodane przez Orla Malfoy dnia 23-12-2009 01:02
#1
"Tojours Pur"
Grimmuald Place było typową uliczką londyńskiego przedmieścia -brudną i ponurą. Stało przy niej kilka odrapanych kamienic. Dokładnie takich, jakie zwykle widuje się w podobnych miejscach. Jednym słowem, na pierwszy rzut oka na całej ulicy nie było nic interesującego (jeśli nie liczyć sów od czasu do czasu krążących nad dachami domów). I można by się zgodzić z twierdzeniem, że jest to najnudniejsze miejsce w całej Wielkiej Brytanii, gdyby nie to, że przy Grimmuald Place mieszkała pewna, nietypowa rodzina.
Zajmowali oni całą, trzypiętrową kamienicę z numerem dwunastym. Co ciekawe, dom owej rodziny był zupełnie niewidoczny dla większości ludzi odwiedzających Grimmuald Place. Wydawać by się mogło, że to, że między numerem jedenastym, a numerem trzynastym nie ma dwunastki, to tylko zwykły błąd w numeracji i większość tutejszych mieszkańców nie zwracała już na to najmniejszej uwagi. Jednak winy za to dość nietypowe oznakowanie nie ponosiły władze miasta, ani tym bardziej dzielnicy, jak sugerowano przed laty, a zamieszkująca pechową dwunastkę rodzina, ściślej mówiąc "głowa" rodziny - Orion Black.
Orion, podobnie jak jego żona i dwóch synów byli najprawdziwszymi czarodziejami i bardzo cenili sobie swoją prywatność. Dlatego też pewnego dnia pan Black, przy pomocy kilku wprawnie rzuconych zaklęć, uczynił swój dom "nienanoszalnym", co w praktyce oznaczało, że nie da się zaznaczyć jego położenia na mapie, a to powodowało, że żaden mugol (jak określali ludzi nie posiadających magicznych umiejętności) nie zapuka do ich drzwi. Było to tylko jedno z wielu ich dziwactw.
Starożytny ród Blacków, jak sami zwykli o sobie mawiać, był wyjątkowy nawet jak na rodzinę czarodziejską (wyjątkowy w złym tego słowa znaczeniu) - od wielu pokoleń kategorycznie przestrzegano w nim zasady "czystości krwi". To wzniosłe określenie oznaczało jednak tylko tyle, że synom i córkom Blacków pozwalano wiązać się tylko i wyłącznie z innymi czarodziejami ze starych magicznych rodów. Niezmienne były także sankcje wobec tych, którzy się do tego nie zastosowali - w najlepszym wypadku wydziedziczano ich jako "zdrajców krwi" (a majątek Blacków był potężny). Oczywiście, poślubienie kogoś mugolskiego pochodzenia było "zbrodnią" najwyższej wagi, ale nie jedyną. Równie ciężką karę można było ponieść za zajmowanie pozytywnych stanowisk w sprawach dotyczących mugoli, czy utrzymywanie kontaktów z członkami rodziny, którzy wcześniej popadli w niełaskę.
Kierowanie się od wieków rodowym mottem - "zawsze czyści" - przez lata przysporzyło Blackom wielu zagorzałych wrogów (tymi zupełnie się nie przejmowali, bo z zasady uważali ich za gorszych od siebie), jak również wielu oddanych zwolenników - zwłaszcza wśród innych starych rodów czarodziejów, którzy "czystość krwi" uważali za świętość.
Częste łączenie się w związki małżeńskie bliskich kuzynów spowodowało wyeksponowanie u Blacków wielu wad. Większość członków tej rodziny stanowili ludzie butni, pewni siebie i nadzwyczaj aroganccy, a fakt, że korzenie ich rodu sięgały średniowiecza, co oznaczało, że obok Malfoyów i Sinistrów są jedną z trzech najstarszych czarodziejskich rodzin w Wielkiej Brytanii, w znacznym stopniu przyczyniał się do pogłębiania ich genetycznie uwarunkowanego zadufania w sobie. Krótko mówiąc, owa rodzina żyła w złudnym przeświadczeniu, że już samo pochodzenie z rodu Blacków czyni człowieka równym królom.
Oczywiście, jak w każdej rodzinie, tak i w tej zdarzały się tak zwane czarne owce. W rodzie Blacków za takie najczęściej uważano osoby prawe i uznające równość pomiędzy czarodziejami i mugolami. Większość tych z nich szybko znikała z drzewa genealogicznego rodziny zdobiącej ściany salonu w rodowej rezydencji Blacków.
W jednym z pokojów w domu przy Grimmuald Place 12 właśnie spokojnie spał członek rodziny, który miał wszelkie szanse na dostąpienie w przyszłości tej "zniewagi". Był to starszy, jedenastoletni syn Oriona Blacka - Syriusz. Odkąd chłopiec pamiętał, niezwykle denerwowało go przywiązanie rodziny do "czystości krwi" i wcale nie uważał za zaszczyt przynależności do rodu Blacków. Dla niego było to raczej pechowe zrządzenie losu. Nie oznacza to wcale, że nie był przywiązany do swoich rodziców czy brata (dobrze wiedział, że gdzieś na dnie serca są mu bardzo bliscy), ale nie potrafił ich zrozumieć.
Brak zrozumienia i serce, które potrafiło kochać (co w rodzinie Blacków nie było pewną sprawą) były dwoma powodami, które sprawiały, że życie w rodzinnym domu często wydawało się być dlań katorgą.
Syriusz Black pewną nadzieję na wyrwanie się z opiekuńczych szponów matki, dostrzegał w czekających go w tym roku zmianach. W marcu skończył jedenaście lat, a to oznaczało, że jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, we wrześniu rozpocznie naukę w Szkole Magii i Czarodziejstwa Hogwart, z dala od rodzinnego Londynu. Dlatego też, co rano zrywał się z łóżka skoro świt i biegł do kuchni by sprawdzić czy sowa nie przyniosła mu przypadkiem zawiadomienia o przyjęciu do Hogwartu.
Przynoszenie przez sowy poczty było zwykłym sposobem doręczania wiadomości w świecie czarodziejów.
Tego dnia nie miało być inaczej. Gdy tylko pierwsze promienie słońca wpadły do przestronnego pokoju Syriusza, chłopiec zerwał się z łóżka, szybko założył walające się po całej podłodze części garderoby, byle jak uczesał długie, czarne włosy i pobiegł do kuchni nie zwracając uwagi na utyskiwanie lustra, które zawołało za nim, coś na temat, że przynajmniej w sobotę mógłby dłużej pospać.
Właśnie zastanawiał się co sobie przygotować na śniadanie gdy tuż obok niego ktoś zaskrzeczał:
- Panicz siada. Stworek przygotuje śniadanie.
Syriusz poczuł, że jakaś niewidzialna siła sadza go na jednym z drewnianych krzeseł. Serdecznie nie znosił rodzinnego skrzata domowego.
Skrzaty domowe były niskimi, bo mierzącymi około czterech stóp istotami o odstających uszach i ogromnych oczach. Ich zadaniem było pomaganie czarodziejom w pracach domowych. Z tego, co Syriusz wiedział, większość skrzatów domowych odnosiła się do swoich właścicieli (nawet tych nieletnich) z ogromnym szacunkiem. Natomiast Stworek ilekroć wchodził do pomieszczenia, w którym znajdował się Syriusz, szacunek najwyraźniej zostawiał za drzwiami. Uwielbiał natomiast jego matkę Walburgę i za swojego najlepszego przyjaciela uważał młodszego brata Syriusza - Regulusa. Syriusz, z resztą, nie pozostawał mu dłużny. Raz po raz obmyślał coraz to oryginalniejsze sposoby "uwolnienia" go.
Uwolnić skrzata domowego, inaczej zwolnić go ze służby w domu, można było podarowując mu kawałek ubrania. Zwolnienie ze służby skrzaty uważały za najwyższą zniewagę.
Ostatnio nawet Syriuszowi się udało. Niestety radość trwała krótko, bo pani Black sprała syna swoją miotłą, a następnie kazała mu wyczyścić wszystkie pamiątki rodzinne (a było ich całkiem sporo), po czym przyjęła Stworka z powrotem.
- Panicz je - ze smętnych myśli wyrwał Syriusza głos skrzata, który postawił przed nim jajka na bekonie i dwa tosty, z których jeden był całkiem spalony.
Przeżuwając śniadanie Syriusz po raz kolejny roztrząsał w myślach wydarzenia, jakie rozegrały się na jego urodzinach: awanturę jaką zrobiła mu babcia gdy wypomniał jej, że jej własny brat był charłakiem i ciągłe kłótnie jego kuzynek Bellatrix i Andromedy na temat czystości krwi.
Andromeda była ulubioną kuzynką Syriusza, głównie dlatego, że przejawiała "niepokojące tendencje" do przyjaźnienia się z mugolakami.
Drugą, i ostatnią osobą w rodzinie, która budziła w Syriuszu podziw i szacunek był brat jego matki - Alphard Black. Wuj Alphard na pewno już dawno zostałby wydziedziczony za swoje dość liberalne poglądy, gdyby nie to, że był szefem Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów i rodzina liczyła na niemałe korzyści płynące z posiadania w Ministerstwie Magii tak wysoko postawionego krewnego. Co prawda ciotce Aramincie nie udało się przeforsować ustawy o zalegalizowaniu polowań na mugoli (po tym wybryku wuj Alphard wpadł w furię i w całej okazałości pokazał swoje
podobieństwo do reszty Blacków wrzeszcząc po niej przez trzy godziny), ale mniejsze występki zawsze jakoś zostały zatuszowane, np. posiadanie w domu jakiejś trucizny czy zaczarowanie toalety tak, aby zwracała zawartość, a gdy po ukończeniu Hogwartu Bellatrix nie mogła znaleźć pracy, wuj bez większych problemów znalazł jej posadę w Urzędzie Niewłaściwego Użycia Czarów. Co prawda najpierw, chyba tylko dla sprawdzenia jej reakcji lub własnej satysfakcji, zaproponował Belli stanowisko w Biurze Niewłaściwego Użycia Produktów Mugoli, ale po histerii w jaką wpadła gdy dowiedziała się, że miałaby pracować z Arturem Weasleyem - zdrajcą krwi i po tym jak trzy razy pod rząd zemdlała gdy dotarło do niej, że miałaby cokolwiek wspólnego z mugolami lub co gorsza, mogłaby dla nich zrobić coś pożytecznego, Alphard Black "podarował" jej pracę w innym urzędzie.
Skoro już mowa o Bellatrix, to Syriusza czekało w tym roku jeszcze jedno niezbyt przyjemne wydarzenie. Mianowicie jej ślub. Dla Bellatrix na męża wybrano Jacoba Gampa. Nie dało się ukryć, że z tego wyboru Syriusz bardzo się cieszył. Nie dlatego, że lubił Jacoba, ale dlatego, że to oznaczało, że już nie będą go zmuszać do przyjaźni (a później zapewne do małżeństwa) z jego młodszą siostrą - Isabelle Gamp. Dobrze wiedział, że obecnie Gampowie, ze względu na ogromny zgromadzony majątek i niezwykle bliskie koligacje rodzinne z Ministrem Magii, byli najlepszą partią małżeńską dla rodów czystej krwi. Nic więc dziwnego, że gdy tylko matka Jacoba i Isabelle została ministrem, Blackowie za wszelką cenę postanowili połączyć swoją rodzinę z Gampami. Teraz triumf wuja Cyganusa i ciotki Druelli przy umawianiu naprędce małżeństwa najstarszej córki z synem Edwarda i Madeline Gamp niewątpliwie było sukcesem całej rodziny. Powodów do radości nie widziała tylko Andromeda, która uważała, że małżeństwo bez miłości nie ma najmniejszego sensu, a choć miała o starszej siostrze dość niskie mniemanie, z całego serca pragnęła jej szczęścia.
- No, ale jeszcze tylko jedno udawanie szczęśliwej rodzinki na weselu i mamy Isabellę z głowy - pomyślał Syriusz odkładając widelec i czując, że wraca mu dobry humor.
W tym samym momencie z kominka wyleciała sowa płomykówka, cała umorusana sadzą.
- Zamorduję tego Stworka. Wczoraj miał przeczyścić komin - powiedział na głos chłopiec gdy sowa usiadła na jego ramieniu (brudząc mu przy tym ubranie) i wyciągnęła nóżkę z przywiązaną do niej kopertą zaadresowaną zielonym atramentem.
Syriusz, który dostrzegł na niej godło Hogwartu (borsuk, kruk, gryf i
wąż w okół wielkiej listery H) pospiesznie odwiązał list i rozłożył pergamin wyjęty z naprędce rozerwanej koperty:
HOGWART
SZKOŁA
MAGII I CZARODZIEJSTWA
Dyrektor: ALBUS DUMBLEDORE
(Order Merlina Pierwszej Klasy, Wielki Czar., Gł. Mag, Najwyższa Szycha, Międzynarodowa Konfed. Czarodziejów)
Szanowny Panie Black,
Mamy przyjemność poinformować Pana, że został Pan przyjęty do Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart. Dołączamy listę niezbędnych książek i wyposażenia.
Rok szkolny rozpoczyna się 1 września. Oczekujemy pańskiej sowy nie później niż 31 lipca.
Z wyrazami szacunku,
Minerwa McGonagall
zastępca dyrektora
- Masz szczęście, że się dostałeś - Syriusz usłyszał głos swojego ojca, którego wcześniej nie zauważył, a który właśnie odczytywał list ponad jego ramieniem. - Teraz jeszcze nie przynieś nam wstydu i jak wszyscy z naszej rodziny postaraj się dostać do Slytherinu, a nie do jakiegoś Hufflepuffu.
Syriusz zerwał się z krzesła jak oparzony, szybko wyciągnął z szuflady kawałek pergaminu, atrament i orle pióro i szybko odpisał:
Będę na pewno!
Pozdrawiam,
Syriusz Black
I już po chwili sowa opuściła kuchnię, na powrót udając się do Hogwartu, a Syriusz znów był wściekły. Tym razem na ojca. Slytherin i Hufflepuff, a także Gryffinor i Ravenclaw były domami w Hogwarcie, które nazwy wzięły od nazwisk założycieli szkoły. Uczniowie każdego domu mieli jakieś wyjątkowe, wspólne cechy.
Dom Slytherina, na którym tak zależało Orionowi Blackowi, charakteryzował się tym, iż trafiają tam tylko i wyłącznie czarodzieje czystej krwi, a ponadto tacy, którzy mają więcej sprytu i tupetu, niż rozumu i odwagi. Syriusz wiedział też, że z tego domu wyszło najwięcej czarnoksiężników, a on z całą pewnością nie miał zamiaru się do takich zaliczać, ani nawet znajdować się w ich pobliżu. "Wszystko lepsze niż Slytherin", myślał ze złością.
- Syriusz! Czy ty słyszałeś co ja do ciebie mówiłem?! - dotarł do chłopca wściekły głos ojca.
- Ani trochę - odpowiedział zgodnie z prawdą.
- To teraz się skup - wycedził przez zaciśnięte zęby pan Black. -Matka i brat czekają na ciebie w przedpokoju. Idziecie na Pokątną wybrać szaty na ślub naszej kochanej Belli. Przy okazji matka kupi ci wyposażenie do szkoły. Zbieraj się. JUŻ!
- A zapowiadał się taki miły dzień - mruknął Syriusz wychodząc z kuchni.
Chwilę później, gdy już był na schodach prowadzących do przedpokoju, usłyszał jak Orion Black z wściekłości trzasnął drzwiami.
Edytowane przez Orla Malfoy dnia 25-11-2011 07:57
Dodane przez Lady Holmes dnia 23-12-2009 09:20
#2
Grimmuald Place było typową uliczką londyńskiego przedmieścia -brudną i ponurą.
Spacja popmiędzy myślnikiem a literką "b".
pobiegł do kuchni nie zwracając uwagi na utyskiwanie lustra, które zawołało za nim, coś na temat,
Utyskiwanie - co to za słowo?
Przecinek stąd wywalić.
Uwolnić skrzata domowego, inaczej zwolnić go ze służby w domu, można było podarowując mu kawałek ubrania.
Lepiej by brzmiało dając.
- To teraz się skup - wycedził przez zaciśnięte zęby pan Black. -Matka i brat czekają na ciebie w przedpokoju.
Spacja!
***
Zero akcji, nuda, nic się nie dzieje - ale to początek, mam nadzieję, że później będzie ciekawiej.
Dodane przez mooll dnia 23-12-2009 09:45
#3
No, tak... Coś ciekawego się tu zaczyna. Poważnie. Ale zacznę od błędów. Potem je wypunktuję, a na końcu podsumuję swoją Ocenę. Od razu zaznaczam, że pokazywanie błędów jest na Twoją korzyść. W końcu ktoś taki jak mooll ;p chce naprawdę dobrze! ;)
Grimmuald Place było typową uliczką londyńskiego przedmieścia -_brudną i ponurą.
Zabrakło spacji. Generalnie nie zapominasz o nich po myślnikach, tym bardziej zaznaczam ;)
Jednym słowem, na pierwszy rzut oka na całej ulicy nie było nic interesującego (jeśli nie liczyć sów od czasu do czasu krążących nad dachami domów).
No to żeś powiedziała "jednym słowem", hehe ;). Użyj innego zwrotu, albo inaczej: "Jednym słowem: nic interesującego". Po taki zwrocie nie piszemy tylu słów! ;)
Wydawać by się mogło, że to, że między numerem jedenastym, _a numerem trzynastym nie ma dwunastki, to tylko zwykły błąd w numeracji i większość tutejszych mieszkańców nie zwracała już na to najmniejszej uwagi.
Brak spacji.
Dlatego też pewnego dnia pan Black, przy pomocy kilku wprawnie rzuconych zaklęć, uczynił swój dom "nienanoszalnym", co w praktyce oznaczało, że nie da się zaznaczyć jego położenia na mapie, a to powodowało, że żaden mugol (jak określali ludzi nie posiadających magicznych umiejętności) nie zapuka do ich drzwi.
No i tu się kłania stylistyka... Podwójne "że". Musisz coś z tym zrobić. Za długie zdania tworzysz. Nie jestem teraz w formie, żeby je zmieniać, ale przemyśl to.
To wzniosłe określenie oznaczało jednak tylko tyle, że synom i córkom Blacków pozwalano wiązać się tylko i wyłącznie z innymi czarodziejami ze starych, magicznych rodów.
Powtórzenie. Zamiast "tylko" możesz napisać "jedynie".
Równie ciężką karę można było ponieść za zajmowanie pozytywnych stanowisk w sprawach dotyczących mugoli, czy utrzymywanie kontaktów z członkami rodzinyy, którzyktórzy wcześniej popadli w niełaskę.
Coś mi tu zgrzyta. Lepiej byłoby: "rodzin, które[..]popadły"
Większość członków tej rodziny stanowili ludzie butni, pewni siebie i nadzwyczaj aroganccy, a fakt, że korzenie ich rodu sięgały średniowiecza, co oznaczało, że obok Malfoyów i Sinistrów są jedną z trzech najstarszych czarodziejskich rodzin w Wielkiej Brytanii, w znacznym stopniu przyczyniał się do pogłębiania ich genetycznie uwarunkowanego zadufania w sobie.
Weź w nawias, bo zdanie robi się nieczytelne..
Krótko mówiąc, owa rodzina żyła w złudnym przeświadczeniu, że już samo pochodzenie z rodu Blacków czyni człowieka równym królom.
Hmmm. Królowie czują się lepsi od wszystkich. A ci, czuli się lepsi tylko od mugoli, czy "szlam", prawda? Może lepiej byłoby: "czuli się lepszymi od przeciętnych zjadaczy chleba", czy coś...
Większość tych z nich szybko znikała z drzewa genealogicznego rodziny zdobiącej ściany salonu w rodowej rezydencji Blacków.
Bez "tych".
W jednym z pokojów w domu przy Grimmuald Place 12 właśnie spokojnie spał członek rodziny, który miał wszelkie szanse na dostąpienie w przyszłości tej "zniewagi".
Można dostąpić honoru. A skoro był wątpliwy, lepiej napisz w cudzysłowie "honor".
Dlatego też, co rano zrywał się z łóżka skoro świt i biegł do kuchni by sprawdzić czy sowa nie przyniosła mu przypadkiem zawiadomienia o przyjęciu do Hogwartu.
Co rano? Nie... codziennie rano będzie lepiej.
Gdy tylko pierwsze promienie słońca wpadły do przestronnego pokoju Syriusza, chłopiec zerwał się z łóżka, szybko założył walające się po całej podłodze części garderoby, byle jak uczesał długie, czarne włosy i pobiegł do kuchni, nie zwracając uwagi na utyskiwanie lustra, które zawołało za nim, coś na temat, że przynajmniej w sobotę mógłby dłużej pospać.
Zabrakło przecinka.
Właśnie zastanawiał się, co przygotować sobie na śniadanie gdy tuż obok niego ktoś zaskrzeczał:
Było: sobie przygotować. Tak chyba jest lepiej.
Syriusz, z resztą, nie pozostawał mu dłużny.
A tu - zupełnie niepotrzebne.
Uwolnić skrzata domowego, inaczej zwolnić go ze służby w domu, można było podarowując mu kawałek ubrania. Zwolnienie ze służby skrzaty uważały za najwyższą zniewagę.
No i powtórzenie. Na setę znasz coś, czym można zastąpić ten zwrot ;)
Przeżuwając śniadanie, Syriusz po raz kolejny roztrząsał w myślach wydarzenia, jakie rozegrały się na jego urodzinach: awanturę, jaką zrobiła mu babcia, gdy wypomniał jej, że jej własny brat był charłakiem i ciągłe kłótnie jego kuzynek Bellatrix i Andromedy na temat czystości krwi.
Powtórzenia zaznaczyłam. Chyba musisz inaczej podejść do tego zdania.
Co prawda ciotce Aramincie nie udało się przeforsować ustawy o zalegalizowaniu polowań na mugoli (po tym wybryku wuj Alphard wpadł w furię i w całej okazałości pokazał swoje
podobieństwo do reszty Blacków, wrzeszcząc po niej przez trzy godziny), ale mniejsze występki zawsze jakoś zostały zatuszowane, np. posiadanie w domu jakiejś trucizny czy zaczarowanie toalety tak, aby zwracała zawartość, a gdy po ukończeniu Hogwartu Bellatrix nie mogła znaleźć pracy, wuj bez większych problemów znalazł jej posadę w Urzędzie Niewłaściwego Użycia Czarów.
Co prawda najpierw, chyba tylko dla sprawdzenia jej reakcji lub własnej satysfakcji, zaproponował Belli stanowisko w Biurze Niewłaściwego Użycia Produktów Mugoli, ale po histerii, w jaką wpadła gdy dowiedziała się, że miałaby pracować z Arturem Weasleyem - zdrajcą krwi - i po tym, jak trzy razy pod rząd zemdlała gdy dotarło do niej, że miałaby cokolwiek wspólnego z mugolami lub co gorsza, mogłaby dla nich zrobić coś pożytecznego, Alphard Black "podarował" jej pracę w innym urzędzie.
Może Cię to zdziwi, ale dwa powyższe cytaty to dwa zdania. Przerażające. Wszystko ładnie, ale naprawdę można zgubić wątek. Podwójnie, potrójnie podrzędnie złożone i wszystko się tam dzieje ;p. Po prostu skróć je jakoś. Bo jest poprawnie, ale za długie.
Teraz triumf wuja Cyganusa i ciotki Druelli przy umawianiu naprędce małżeństwa najstarszej córki z synem Edwarda i Madeline Gamp niewątpliwie było sukcesem całej rodziny.
Hmm... triumf - BYŁ. Nie? ;)
Powodów do radości nie widziała tylko Andromeda, która uważała, że małżeństwo bez miłości nie ma najmniejszego sensu, a choć miała o starszej siostrze dość niskie mniemanie, z całego serca pragnęła jej szczęścia.
No dobra. O co chodzi? ;p. Jak miała niskie mniemanie, to raczej nie zależało jej na szczęściu, prawda? Jak to w końcu jest? ;p
Syriusz, który dostrzegł na niej godło Hogwartu (borsuk, kruk, gryf i
wąż w okół wielkiej listery H)
Uuu... WOKÓŁ, wokoło itd.
pospiesznie odwiązał list i rozłożył pergamin wyjęty z naprędce rozerwanej koperty:
Wygląda trochę tak, jakby najpierw ktoś rozerwał naprędce kopertę, a potem Syriusz ją odwiązał. "[...]pergamin, który wcześniej rozerwał kopertę".
Slytherin i Hufflepuff, a także Gryffinor i Ravenclaw były domami w Hogwarcie, które nazwy wzięły od nazwisk założycieli szkoły.
Jakieś to niezręczne. Lepiej: "[...]domami, których nazwy wzięły się od..."
"Wszystko lepsze, niż Slytherin", myślał ze złością.
Przecinek ;)
- Syriusz! Czy ty słyszałeś, co ja do ciebie mówiłem?! - dotarł do chłopca wściekły głos ojca.
- Ani trochę - odpowiedział zgodnie z prawdą.
To też jakieś nie po polsku.
- Czy słyszałeś...?
- W ogóle.
Bo, czy można słyszeć... trochę?
Uff... dotarłam do końca ;).
Powiem tak. Podoba mi się twój styl. Ładny, dojrzały... naprawdę ok. Tylko piszesz za długie zdanie. Człowiek się gubi. A po co mu to? ;)
Przecinki. Dziś już nie wkleję, ale poprawiłam pozostałe opowiadania. Tak jest masa błędów przecinkowych ;p.
Poza tym zdarzają się jakieś stylistyczne potknięcia.
Nie ma się co bać, bo idzie Ci super. Co do takich drobnych spraw, radziłabym poszukać bety od interpunkcji, a już będzie lepiej.
Treściowo... no cóż, nie podziało się tu wiele, ale pierwszy rozdział jest dobry, bo przybliżyłaś historię rodziny, jakieś postacie... wszystko na swoim miejscu.
Czekam na drugi rodział, mam nadzieję, że już nie bedzie tyle takich drobiazgów do poprawiania.
Weny!
Dodane przez Peepsyble dnia 23-12-2009 15:22
#4
Powtarzać tego co napisali inni nie będę.
Stało przy niej kilka odrapanych kamienic. Dokładnie takich, jakie zwykle widuje się w podobnych miejscach
Postawiłabym zamiast kropki przecinek.
Jednym słowem, na pierwszy rzut oka na całej ulicy nie było nic interesującego (jeśli nie liczyć sów od czasu do czasu krążących nad dachami domów).
Wykasowałabym te nawiasy i postawiła przecinek. Lepiej wygląda.
W jednym z pokojów w domu przy Grimmuald Place 12 właśnie spokojnie spał członek rodziny, który miał wszelkie szanse na dostąpienie w przyszłości tej "zniewagi".
Wszelkie szanse? Jak dla mnie to "duże". Nie słyszałam takiego określenia.
Dlatego też, co rano zrywał się z łóżka skoro świt i biegł do kuchni by sprawdzić czy sowa nie przyniosła mu przypadkiem zawiadomienia o przyjęciu do Hogwartu.
Przynoszenie przez sowy poczty było zwykłym sposobem doręczania wiadomości w świecie czarodziejów.
Niepotrzebnie przeniesione zdanie do nowego akapitu.
- No, ale jeszcze tylko jedno udawanie szczęśliwej rodzinki na weselu i mamy Isabellę z głowy - pomyślał Syriusz odkładając widelec i czując, że wraca mu dobry humo
Lepiej to zapisać tak:
No, ale jeszcze tylko jedno udawanie szczęśliwej rodzinki na weselu i mamy Isabellę z głowy pomyślał Syriusz odkładając widelec i czując...
lub
No, ale jeszcze tylko jedno udawanie szczęśliwej rodzinki na weselu i mamy Isabellę z głowy, pomyślał Syriusz odkładając widelec i czując...
- Masz szczęście, że się dostałeś - Syriusz usłyszał głos swojego ojca, którego wcześniej nie zauważył, a który właśnie odczytywał list ponad jego ramieniem. - Teraz jeszcze nie przynieś nam wstydu i jak wszyscy z naszej rodziny postaraj się dostać do Slytherinu, a nie do jakiegoś Hufflepuffu.
- Syriusz! Czy ty słyszałeś co ja do ciebie mówiłem?! - dotarł do chłopca wściekły głos ojca.
to samo co w poprzednim opowiadaniu. Napisałam o wielkich literach i kropkach ("Aurora Sinistra...").
Mogłabym napisać dokładnie to samo co w poprzednim poście w temacie "Aurora...". Ładnie napisane, jednak miejscami nudnawe. Rozwiń akcję, zwróć uwagę na błędy.
Weny.
Edytowane przez Peepsyble dnia 23-12-2009 15:22
Dodane przez Doru Arabea dnia 23-12-2009 15:47
#5
Zapowiada się ciekawa treść. Fajny początek. Przybliżyłeś nam historię rodziny, charaktery jej członków. Wszystko na swoim miejscu. Nie będę Ci błędów wypominać, bo przedmówczynie/przedmówcy spisali się w tym świetnie. Piszesz ciekawe teksty, poważne i interesujące. Powtórzę rady innych: poszukaj bety. Życzę weny, a że jutro jest wigilia, to życzę też Wesołych Świąt!
Dodane przez codic dnia 25-12-2009 17:57
#6
Podoba się :) Czekam na więcej, dodaję do obserwowanych :) Fajnie by było, gdyby treść Twojego dzieła zgadzała się ze światem J.K.R. Wtedy byłoby bardzo ciekawe.
Dodane przez Madwoman dnia 25-12-2009 20:27
#7
Od razu gdy zobaczyłam tytuł " Syriusz Black" kliknęłam na niego i miałam nadzieję, że opowieść o moim ulubionym bohaterze HP będzie ciekawa i napisana po polsku... masz szczęście Orlo Malfoy spełniłaś moje oczekiwania, a nawet więcej akcja twojego FF zdążyła mnie wciągnąć nawet nie zauważyłam gdy tekst dobiegł końca. Błędów trochę było, ale mi to nie przeszkadza(sama w tym co piszę robię ich dużo więcej). Mam nadzieję, że kontynuacja tej opowiastki rychło się ukarzę( już czekam na nią z wypiekami na twarzy). Pozdrawiam drogą autorkę i dziękuję za kolejne opowiadanie o Syriuszu( to jest jednym z najlepszych). Życzę weny, bo wiem jak o nią czasem trudno.;)
Dodane przez Orla Malfoy dnia 02-01-2010 17:14
#8
Zanim wkleję następną część chciałam podziękować wszystkim za wytknięcie mi błędów. Zwykle przepisuję rozdziały w ogromnym pośpiechu u czasami... coś pójdzie nie tak.
Rozdział drugi jest dość krótki, dlatego myślę, że w ostatniej wersji połączę go z pierwszym, bądź trzecim. Tutaj już zaczyna się "coś" dziać, choć jeszcze nie wiele. W ogóle pisząc to FF miałam problem z przebrnięciem przez wizytę na ulicy Pokątnej, o czym za chwilę się przekonacie.
Chciałam jeszcze uspokoić wszystkie osoby, które czytają to opowiadanie. Oczywiście, bardzo się staram, aby treść FF-u zgadzała się z tym co napisała J.K. Rowling, nawet przez święta spędziłam mnóstwo czasu wyszukując dodatkowe informacje i przypominając sobie treść książek. Rozbieżności pojawiają się dopiero w FF o Orli Black, która niejako jest przydługim epilogiem Syriusza i Aurory. Już w pierwszym rozdziale tego opowiadanie mogliście też zauważyć pewną... "rozbieżność", która tak na prawdę rozbieżnością nie jest, ale to wyjaśni się w kolejnych częściach.
A teraz nie przynudzam i wklejam kolejny rozdział. Mam nadzieję, że będzie się podobał.
---------------------------------------------------------------------------
Rozdział 2 - "Ten pierwszy raz"
Syriusz ze złością wyrzucał z szafy kolejne rzeczy - matka po raz trzeci kazała mu się przebrać. Niby dlaczego nie może iść na Pokątną w zwykłym, mugolskim stroju jak inne dzieci czarodziejów. No tak, dzień, w którym szanowna rodzina Blacków opuszcza domowe zacisze z zamiarem nawiedzenia ulicy Pokątnej zdecydowanie, zdaniem pani Black, powinien być ogłoszony świętem narodowym społeczności czarodziejów. Syriusz zaś uważał, że powinien to raczej być dzień żałoby.
Nawet pomijając fakt przebierania się kilka razy przed wyjściem, Syriusz nie znosi robienia zakupów. Głównie dlatego, że zawsze towarzyszyła mu w nich matka. Ściślej mówiąc, to on jej towarzyszył. Musiał potulnie dreptać kilka kroków za nią i robić dobrą minę do złej gry.
Chłopiec za każdym razem gdy pojawiał się z matką w jakimś miejscu publicznym, czuł ogromne zażenowanie z powodu jej zachowania. Walburga Black na każdym kroku okazywała pogardę dla tych, którzy nie należeli do rodów czystej krwi. Ogólnie wszystko wskazywało na to, że pani Black uważała, że jej pochodzenie uprawnia ją do jakichś szczególnych przywilejów i do skandalicznego, z punktu widzenia Syriusza, zachowania. Poza tym chłopca denerwowała wyniosłość z jaką matka odnosi się do innych ludzi, jej pogarda wobec charłaków, czarodziejów półkrwi i tych pochodzących z rodzin mugolskich, których zwykle określała mianem "szlam", co w magicznym świecie było wielką obelgą (a przyzwoici czarodzieje nie używali tego nazewnictwa).
Na domiar złego tym razem miał im towarzyszyć Regulus, co sprawiało, że Syriusz jeszcze bardziej przeklinał w duchu sklep Gladrag, w którym jak się spodziewał, matka będzie wybierała dla nich stroje na ślub Bellatrix i każe biednemu sprzedawcy (aż strach pomyśleć co się stanie jeśli będzie pochodził z rodziny mugolskiej) dokonać miliona poprawek, aby szaty wyjściowe idealnie na nich pasowały.
Co zaś się tyczy Regulusa, był on dodatkową udręką na zakupach dlatego, że do "czystości krwi" miał zupełnie inne podejście niż Syriusz. Młodszy syn państwa Blacków zachowywał się niemal identycznie jak matka, przybierał też dokładnie ten sam wyraz twarzy co ona, gdy ktoś wspomniał o jakichkolwiek odstępach od zasad, którym tak hołdowali. Po swoim ojcu zaś powtarzał, że tacy jak oni nie powinni zadawać się z plugastwem świata czarodziejów, bo wszystkie kontakty z nimi plamią honor rodziny. Tak więc Regulus miał wszystkie cechy najwyżej cenione w rodzinie Blacków.
Syriusz ze złością potargał ugniatający go w szyję, wykrochmalony przez Stworka żabot i czując się jak pawian wciśnięty w skórę pingwina znów zszedł na dół do kuchni, gdzie jego matka przed wyjściem postanowiła wypić filiżankę herbaty (na pewno z domieszką Ognistej Whisky). Kiedy stanął w drzwiach rodzice najwyraźniej zaczynali jedną ze swoich zwykłych awantur (podobne kłótnie były w domu tak częstym zjawiskiem, że Syriusz dziwił się, że rodzice wciąż mają wspólną sypialnię):
- Nie rozumiem dlaczego nie idziesz z nami - mówiła matka ostro mieszając łyżeczką w swojej herbacie.
- Walburgo, tyle razy mówiłem ci, że mam ważniejsze sprawy na głowie - odpowiedział pan Black opierając się łokciem o ramie krzesła.
- Nie zapominaj - głos Walburgi Black brzmiał coraz groźniej - że ty też potrzebujesz szatę wyjściową.
- Nie uważasz, że w szafie mam ich aż nad to? - głos Oriona Blacka, który oparł się wygodnie o oparcie i skrzyżował ręce na piersi, wciąż brzmiał spokojnie, ale jego żona wyglądała teraz tak, jakby zaraz miała miotnąć w niego wyjątkowo nieprzyjemnym zaklęciem (co zwykle robiła gdy brakowało jej argumentów, z tym, że rzadko udawało jej się trafić w męża, bo ten po dwudziestu latach małżeństwa był już dobrze wyćwiczony w szybkim rzucaniu Zaklęcia Tarczy).
Choć Syriusz zwykle nie wtrącał się w kłótnie małżeńskie rodziców (nie dlatego, że miał nadzieję, że w końcu nawzajem zrobią sobie krzywdę, ale dlatego, że przynajmniej było się z czego pośmiać) tym razem postanowił interweniować. W tym tygodniu nie miał już najmniejszej ochoty oglądać kolejnej sceny zazdrości matki.
- Na Pokątną dostaniemy się przy pomocy świstoklika? - zapytał szybko, dobrze wiedząc, że jest to sprawdzony sposób na to, żeby złość matki skupiła się na nim.
- Zwariowałeś? - zapytała pani Black z miną zdumionego bazyliszka. - Nigdy nie wiadomo kto korzystał z niego wcześniej.
Tak, oczywiście, Walburga Black nigdy nie dotknęłaby czegoś, czego wcześniej mógł dotykać ktoś kto nie jest "czystej krwi", a ze świstoklikami przecież nigdy nie wiadomo. Były to zaczarowane przedmioty, bezużyteczne dla niemagicznych ludzi, które funkcjonowały trochę tak jak mugolskie autobusy, którymi Syriusz włóczył się po mieście, gdy chciał zrobić na złość matce. Z tym, że kursowały tylko między dwoma wybranymi przystankami i nie miały opóźnień.
- To co? Może teleportacja? - zapytał wesoło chłopiec.
- A niby jak, twoim zdaniem miałabym się teleportować z tobą i twoim bratem równocześnie, skoro twój ojciec się z nami nie wybiera - pani Black rzuciła mężowi wściekłe spojrzenie. - Poza tym musielibyśmy przejść przez Dziurawy Kocioł, a tam zawsze pełno zdrajców krwi i podobnych szumowin. Jak zawsze użyjemy Proszku Fiuu.
Matka wstała i poprawiła fałdy czarnej sukni po czym zajęła się szukaniem parasola (ciekawe po co skoro na dworze było słonecznie) i przypinaniem broszki z jakimś ogromnym, obrzydliwym kamieniem do żabotu Syriusza, nie zwracając uwagi na jego utyskiwania, że on nie jest dziewczyną i wcale mu takie świecidełka nie potrzebne.
Jeszcze tylko kilka tygodni, myślał chłopiec gdy matka zajęła się garderobą Regulusa.
W końcu pani Black skończyła otrzepywać frak młodszego syna i zawołała na Stworka, który natychmiast, jakby czytając w jej myślach, posłusznie przyniósł ogromny, srebrny pojemnik wypełniony Proszkiem Fiuu. Walburga Black bez słowa wzięła garść specyfiku, wrzuciła do kominka, odczekała chwilę, aż płomienie zrobią się zielone, weszła do paleniska, rzuciła mężowi ostatnie obrażone spojrzenie i zniknęła.
- Idź pierwszy - Syriusz niechcący popchnął Regulusa tak mocno, że ten o mały włos nie wywrócił się na kamienną podłogę. - Przepraszam.
Syriusz zrobił niewinną minę, która zawsze wyprowadzała brata z równowagi. Regulus rzucił mu mordercze spojrzenie i zanim zniknął w kominku jeden ze słoików z jakąś zieloną substancją eksplodował za plecami Syriusza i całe ubranie chłopca pokryła obślizgła, śmierdząca maź.
- Przynajmniej mam powód, żeby nie iść - podsumował głośno, całkiem zadowolony z obrotu sprawy.
- Nie wygłupiaj się - powiedział szybko Orion Black z trudem powstrzymując śmiech. - Matka by cię zabiła. A mnie przy okazji. Chłoszczyść!
Jedno zaklęcie ojca wystarczyło by "mundur" Syriusza znów był czysty i pachnący. Chłopiec wzruszył ramionami i zastanawiając się czy jest bardziej wściekły na ojca czy na brata, ruszył w stronę kominka. Stworek, ze źle ukrywanym wyrazem satysfakcji na twarzy, podsunął mu pod nos naczynie z proszkiem.
- Pilnuj ich - usłyszał za sobą cichy głos ojca. - Nie wiadomo co znowu zmalują.
Zupełnie zbity z tropu tym dość dziwnym stwierdzeniem pana Blacka, Syriusz wszedł w zielone płomienie i powiedział głośno i wyraźnie:
- Ulica Pokątna.
Bardzo go kusiło, aby coś przekręcić, wiedział, że w tedy wylądowałby w zupełnie innym miejscu, ale powstrzymał się resztką silnej woli. Coś mu mówiło, że ojciec ma teraz poważniejsze sprawy na głowie, niż szukanie go po kolei we wszystkich czarodziejskich kominkach, a oczywiste było, że po matce jego zniknięcie spłynęłoby jak po łysym hipogryfie.
Ledwo wypowiedział "adres" zaczął wirować w zawrotnym tempie w okół własnej osi, a przed oczami migały mu wnętrza różnych magicznych domów. Syriusz to uwielbiał, zawsze interesowało go jak mieszkają inni, normalni czarodzieje. Żałował tylko, że nie może lepiej się przyjrzeć.
W końcu obroty zaczęły zwalniać i po chwili Syriusz zobaczył wnętrze księgarni Esy i Floresy. Tuż przy kominku stał Regulus wyraźnie starający się przyciągnąć uwagę matki, która aktualnie była zajęta wrzeszczeniem na jakiegoś szczupłego, czarnowłosego czarodzieja, na którego prawdopodobnie wpadła.
Już się zaczyna, pomyślał Syriusz starając się odejść jak najdalej od matki. Przysunął się za to do brata i zapytał:
- Czego podskakujesz jak skonfundowany pingwin?
- Chcęjejpowiedziećżeniezesobąpieniędzy.
- Co takiego? - zapytał chłopiec z przesadną uprzejmością.
- Chcę jej powiedzieć, że nie ma przy sobie pieniędzy - powtórzył wolniej Regulus.
No świetnie, jeszcze tylko tego nam brakowało, powiedział nie na żarty przestraszony Syriusz, ale nie odważył się tego powiedzieć głośno.
- A nie mogłeś jej tego powiedzieć wcześniej?- zapytał gdy już trochę doszedł do siebie. - Teraz wyżyje się na nas!
- Ale przypomniało mi się dopiero teraz - Regulus wyglądał jak mały, przerażony chłopiec, który ma się zaraz rozpłakać.
- Wiesz, jakbyś myślał jeszcze wolniej to zacząłbyś się cofać.
Regulus po raz pierwszy w życiu nie zareagował na zaczepkę starszego brata i zajął się szukaniem nowego sposobu zwrócenia na siebie uwagi matki, która wciąż wrzeszczała po tym samym czarodzieju.
Że też jej się to nie znudzi, myślał Syriusz. Był wściekły na brata. Tego im tylko brakowało! Na dodatek taki obrót sprawy wskazywał na to, że będą musieli odwiedzić Bank Gringotta, co oznaczało spotkanie Walburgi Black z goblinami, a to nigdy nie wróżyło nic dobrego.
Korzystając z okazji, że matka wciąż oddaje się swojemu ulubionemu zajęciu - wyżywaniu się na Bogu ducha winnych ludziach, Syriusz rozejrzał się w okół.
- Pomóż mi - warknął do brata. - Jak znajdziemy odrobinę Proszku Fiuu, to wrócę się po tę cholerną sakiewkę, którą matka zostawiła na stole.
Regulus chyba po raz pierwszy stwierdził, że pomysł brata nie jest totalnym wariactwem, bo rzucił się mu do pomocy. Niestety dziesięć minut później, przeklinając w duchu Ignatię Wildsmith za wynalezienie takiego... czegoś, ze smutkiem musieli stwierdzić, że w Esach i Floresach nie ma Proszku Fiuu.
- A co wy wyprawiacie? - usłyszeli za sobą podniesiony głos matki, w momencie gdy Regulus starał się stanąć na ramionach Syriusza by zobaczyć czy nie ma przypadkiem jakiegoś pojemnika z drogocennym (przynajmniej dla nich) specyfikiem na pobliskim regale z książkami.
- Nic - odpowiedział szybko Regulus z przerażenia omal nie lądując głową w pobliskim wiadrze z brudną wodą.
- Zupełnie nic - potwierdził Syriusz podnosząc się z klęczek.
Pani Black zrobiła zdumioną minę.
- I myślicie, że ja wam w to uwierzę? - zapytała gdy odzyskała głos.
- No dobrze, szukamy jednego z moich podręczników - powiedział Syriusz siląc się na beztroski ton.
- To podobno jakaś nowość wydawnicza i strasznie trudno go dostać - dodał Regulus zbyt słodkim tonem (nawet jak na siebie).
Walburga Black szybko przebiegła wzrokiem listę potrzebnego Syriuszowi wyposażenia szkolnego:
- "Ciemna strona magii", też mi nowość, przecież to zostało wydane trzy lata temu. Ta księgarnia zupełnie schodzi na psy - podsumowała.
- Powiedz jej wreszcie - szepnął Syriusz do brata wypychając go trochę do przodu. - Miejmy to już z głowy.
Regulus stanął przed matką i ze spuszczoną głową powiedział do swoich kolan co tak naprawdę się stało. Walburga Black głośno nabrała powietrza, a jej źrenice rozszerzyły się niebezpiecznie. I obaj chłopcy doskonale wiedzieli co zaraz nastąpi.
Edytowane przez Orla Malfoy dnia 02-01-2010 17:16
Dodane przez Lady Holmes dnia 02-01-2010 17:38
#9
Chłopiec za każdym razem, gdy pojawiał się z matką w jakimś miejscu publicznym, czuł ogromne zażenowanie z powodu jej zachowania.
Brak przecinka.
Ogólnie wszystko wskazywało na to, że pani Black uważała, że jej pochodzenie uprawnia ją do jakichś szczególnych przywilejów i do skandalicznego, z punktu widzenia Syriusza, zachowania.
To drugie że mi niezbyt pasuje.
Poza tym chłopca denerwowała wyniosłość, z jaką matka odnosi się do innych ludzi, jej pogarda wobec charłaków, czarodziejów półkrwi i tych pochodzących z rodzin mugolskich, których zwykle określała mianem "szlam", co w magicznym świecie było wielką obelgą (a przyzwoici czarodzieje nie używali tego nazewnictwa).
Brak przecinka.
Na domiar złego tym razem miał im towarzyszyć Regulus, co sprawiało, że Syriusz jeszcze bardziej przeklinał w duchu sklep Gladrag, w którym jak się spodziewał, matka będzie wybierała dla nich stroje na ślub Bellatrix i każe biednemu sprzedawcy (aż strach pomyśleć co się stanie jeśli będzie pochodził z rodziny mugolskiej) dokonać miliona poprawek, aby szaty wyjściowe idealnie na nich pasowały.
Odmiana i zamiast "x" wstawić "ks".
głos Oriona Blacka, który oparł się wygodnie o oparcie i skrzyżował ręce na piersi, wciąż brzmiał spokojnie, ale jego żona wyglądała teraz tak, jakby zaraz miała miotnąć w niego wyjątkowo nieprzyjemnym zaklęciem (co zwykle robiła, gdy brakowało jej argumentów, z tym, że rzadko udawało jej się trafić w męża, bo ten po dwudziestu latach małżeństwa był już dobrze wyćwiczony w szybkim rzucaniu Zaklęcia Tarczy).
Brak przecinka.
(ciekawe po co, skoro na dworze było słonecznie) i przypinaniem broszki z jakimś ogromnym, obrzydliwym kamieniem do żabotu Syriusza, nie zwracając uwagi na jego utyskiwania, że on nie jest dziewczyną i wcale mu takie świecidełka nie potrzebne.
Brak przecinka.
Matka by cię zabiła. A mnie przy okazji. Chłoszczyść!
Litrówka.
Ledwo wypowiedział "adres" zaczął wirować w zawrotnym tempie w okół własnej osi, a przed oczami migały mu wnętrza różnych magicznych domów.
Razem.
- Wiesz, jakbyś myślał jeszcze wolniej to zacząłbyś się cofać.
Komnata Tajemnic, Draco Malfoy.
Że też jej się to nie znudzi, myślał Syriusz.
MOżna by te myśli zaznaczyć kursywą.
Niestety, dziesięć minut później, przeklinając w duchu Ignatię Wildsmith za wynalezienie takiego... czegoś, ze smutkiem musieli stwierdzić, że w Esach i Floresach nie ma Proszku Fiuu.
Brak przecinka.
***
Nawet, nawet, ale nie zaskoczył mnie jakoś ten rozdział. Na koniec taką nutka tajemniczości i to jest ok. A tekst mnie trochę przynudzał. I jeszce coś: twórz krótsze zdania.
Weny!
Dodane przez mooll dnia 05-01-2010 09:20
#10
Poza tym chłopca denerwowała wyniosłość z jaką matka odnosi się do innych ludzi, jej pogarda wobec charłaków, czarodziejów półkrwi i tych pochodzących z rodzin mugolskich, których zwykle określała mianem "szlam", co w magicznym świecie było wielką obelgą (a przyzwoici czarodzieje nie używali tego nazewnictwa).
Po "Ludzi" dałabym kropkę, bo zdanie robi się dłuuuugie. A potem chyba się trochę pogubiłaś... "Jej pogarda [...], co w magicznym świecie było obelgą". Po "co" jest jakby nowe zdanie. A poprzednia jego część nie ma orzeczenia; jest jakby niedokończona. Ostrzegałam - takie błędy będziesz robić często (mimo, że zdanie zakrawa na
kilka fajnych zdań), jak wciąż bęziesz stosować takie długie zdanie. Złożone po kilka nawet razy.
Na domiar złego tym razem miał im towarzyszyć Regulus, co sprawiało, że Syriusz jeszcze bardziej przeklinał w duchu sklep Gladrag, w którym jak się spodziewał, matka będzie wybierała dla nich stroje na ślub Bellatrix i każe biednemu sprzedawcy (aż strach pomyśleć co się stanie jeśli będzie pochodził z rodziny mugolskiej) dokonać miliona poprawek, aby szaty wyjściowe idealnie na nich pasowały.
To jest jedno zdanie. o.O Nie mogę wyjść ze zdumienia. Skróć je, bo człowiek się gubi... Ja się zgubiłam, a mam wprawę, jak sądzę - nieskromnie ;p
gdy ktoś wspomniał o jakichkolwiek odstępach od zasad, którym tak hołdowali.
Eee... odstępach? ;p "Odstęp
stwach, chyba.
- Nie rozumiem dlaczego nie idziesz z nami - mówiła matka, ostro mieszając łyżeczką w swojej herbacie.
Brak przecinka ;]
- Walburgo, tyle razy mówiłem ci, że mam ważniejsze sprawy na głowie - odpowiedział pan Black opierając się łokciem o ramie krzesła.
Znów...
- Nie uważasz, że w szafie mam ich aż nad to? - Głos Oriona Blacka, który oparł się wygodnie o oparcie i skrzyżował ręce na piersi, wciąż brzmiał spokojnie, ale jego żona wyglądała teraz tak, jakby zaraz miała miotnąć w niego wyjątkowo nieprzyjemnym zaklęciem (co zwykle robiła gdy brakowało jej argumentów, z tym, że rzadko udawało jej się trafić w męża, bo ten po dwudziestu latach małżeństwa był już dobrze wyćwiczony w szybkim rzucaniu Zaklęcia Tarczy).
Powinna być duża litera. I znów. Chyba z tymi wtrąceniami nieco przesadzasz. Ja się od razu gubię. Zdanie robi się nieczytelne. Podobno, jak chce się coś wtrącić, a to "coś" po wtrąceniu zrobi w tekście chaos, powinno się wstawiać przypis. Uzupełniający.
Matka wstała i poprawiła fałdy czarnej sukni po czym zajęła się szukaniem parasola (ciekawe po co skoro na dworze było słonecznie) i przypinaniem broszki z jakimś ogromnym, obrzydliwym kamieniem do żabotu Syriusza, nie zwracając uwagi na jego utyskiwania, że on nie jest dziewczyną i wcale mu takie świecidełka nie potrzebne.
Brak przecinków.
- Idź pierwszy - Syriusz niechcący popchnął Regulusa tak mocno, że ten o mały włos nie wywrócił się na kamienną podłogę. - Przepraszam.
Zabrakło kropki.
- Nie wygłupiaj się - powiedział szybko Orion Black, z trudem powstrzymując śmiech. - Matka by cię zabiła. A mnie przy okazji. Chłoszczyść!
Zabrakło przecinka. A rzucane zaklęcie dałabym kursywą.
Już się zaczyna, pomyślał Syriusz, starając się odejść jak najdalej od matki.
Brak przecinka.
No świetnie, jeszcze tylko tego nam brakowało, powiedział nie na żarty przestraszony Syriusz, ale nie odważył się tego powiedzieć głośno.
To jak w końcu? Powiedział, czy nie? ;p
- A nie mogłeś jej tego powiedzieć wcześniej?_- zapytał gdy już trochę doszedł do siebie
Brak spacji. Tym razem ;]
- Ale przypomniało mi się dopiero teraz. - Regulus wyglądał jak mały, przerażony chłopiec, który ma się zaraz rozpłakać.
Tym razem nie ma kropki ;)
Że też jej się to nie znudzi, myślał Syriusz.
Jakoś zaznaczyłabym myśli Syriusza. Np poprzek kursywę lub cudzysłów.
- Nic - odpowiedział szybko Regulus z przerażenia omal nie lądując głową w pobliskim wiadrze z brudną wodą.
Wiadomo, o co chodzi ;]
- Zupełnie nic - potwierdził Syriusz, podnosząc się z klęczek.
Jak wyżej.
- No dobrze, szukamy jednego z moich podręczników - powiedział Syriusz, siląc się na beztroski ton.
To samo...
- Powiedz jej wreszcie - szepnął Syriusz do brata, wypychając go trochę do przodu.
No...
Dobrnęłam. Gdyby nie te błędy, czytałoby się milej. Interpunkcja, kochana! Poszukaj bety od niej... żeby Ci tylko przecinki posprawdzała.
Ogólnie lubię Twój styl. Piszesz interesująco, porządnie i dokładnie. Nie olewasz opisów, nie zbywasz czytelnika banalnymi rozwiązaniami.
Z tą akcją, to trochę na wyrost powiedziałaś, że się "dzieje", ale może ja jestem czepliwa i za dużo wymagam. Zobaczymy. W sumie wszystko kręci się wokół siebie i nie idzie jakoś dalej, że tak powiem. Mam nadzieję, ze jednak czeka Syriusza jakaś przygoda. Dobrze, że napisałaś, że to taki dłuższy epilog, a potem polecą konkrety ;p. Czekam wiec na nie. Pojawię się na bank! ;]
Weny!
Dodane przez Orla Malfoy dnia 15-02-2010 11:50
#11
"Lekcja dobrych manier"
Pół godziny później wyszli na zalaną słońcem ulicę i skierowali swoje kroki w stronę Banku Gringotta. Syriusz miał najgorsze przeczucia. Matka najwyraźniej była czymś podenerwowana, co spowodowało, że z równowagi wyprowadzić było ją o wiele łatwiej niż zwykle (co i tak nigdy nie było trudne). Tak więc ciężko dziwić się chłopcu, że wolał nie myśleć o tym, co się stanie gdy pani Black spotka się z goblinami, do których z niewiadomych przyczyn żywiła głęboką urazę.
Mijali kolejne kolorowe wystawy sklepowe. Zaaferowani chłopcy w wieku Syriusza biegali od jednej do drugiej najwyraźniej też starając się zrobić szkolne zakupy:
- Babciu, ale naprawdę nie mam zamiaru zabierać tej miotły do szkoły. Tylko mi ją kup, proszę... - czarnowłosy chłopiec w okularach, mijający właśnie Syriusza, wyszczerzył zęby do babci.
Pani Black zmierzyła ostrym spojrzeniem towarzyszącą mu kobietę, która na jej widok uniosła wysoko głowę. Matka nie zdążyła jednak rzucić żadnej uwagi, bo chłopiec pociągnął babcię do właśnie mijanej przez nich Magicznej Menażerii, mówiąc:
- Chodź, kupisz mi sowę...
Walburga Black poszła więc dalej z miną jakby ktoś podsunął jej pod nos smocze łajno, a Syriusz pomyślał, że zazdrości wszystkim tak rozpieszczanym dzieciom.
W końcu stanęli przed wysokim budynkiem z białego materiału połyskującego w słońcu, który był o kilka pięter wyższy od okolicznych sklepów.
Zbliżyli się do solidnie wyglądających drzwi z brązu. Tuż obok nich stał pierwszy goblin. Syriusz przeżegnał się w duchu, ale matka wyszła po białych, kamiennych schodach i minęła kłaniającego się im goblina, nie zaszczycając go ani jednym spojrzeniem.
Teraz stanęli przed kolejnymi drzwiami, tym razem srebrnymi, na których fikuśne litery układały się w napis:
Wejdź tu przybyszu, lecz pomnij na los,
Tych,którzy dybią na cudzy trzos,
Bo ci, którzy biorą, co nie jest ich,
Wnet pożałują żądz niskich swych.
Więc jeśli wchodzisz, by zwiedzić loch
I wykraść złoto, obrócisz się w proch
Złodzieju, strzeż się, usłyszałeś dzwon
Co ci zwiastuje pewny, szybki zgon.
Jeśli zagarniesz cudzy trzos,
Znajdziesz nie złoto, lecz marny los.
- Myślałby kto, że każdy kto tu wchodzi przychodzi coś ukraść - mruknęła niezadowolona Walburga, celując różdżką w drzwi, które same się przed nią otworzyły.
Stanęli w ogromnej marmurowej sali, w której na wysokich krzesłach przy kontuarach po obu stronach zatłoczonego przejścia siedziało ponad stu goblinów. Zwykle gdy Syriusz tutaj był większość z nich skrobała coś piórem w grubych księgach rachunkowych lub ważyła olbrzymie klejnoty. Dzisiaj jednak, przy każdym z nich, po drugiej stronie kontuaru stali lub siedzieli na wyścielanych muślinem stołkach jacyś czarodzieje lub mugole - jak chłopiec ocenił pewną parę z dwiema córeczkami wymieniającą jakieś dziwne papierki na galeony u pobliskiego goblina.
Pewnie są tutaj wszyscy, którzy dostali listy z Hogwartu, pomyślał Syriusz rozglądając się dookoła.
Tymczasem jego matka ruszyła przed siebie, zapewne wypatrując wolnego goblina. Z tym, że zdawało się, że takowego wcale nie ma. Ponad to wyglądało na to, że do każdego z nich ustawiła się kolejka na co najmniej dwie osoby. Tak więc, niezadowolona Walburga Black ruszyła w stronę goblina wyglądającego na jednego z zarządców banku. Miał śniadą twarz, kozią bródkę i ręce o bardzo długich palcach, a przy tym był niższy nawet od Regulusa. W dłoniach trzymał podniszczoną otartą księgę:
- Co TO ma być?! - zapytała ostro pani Black wskazując na ludzi przy kontuarach.
- Klienci, szanowna pani - odpowiedział uprzejmie goblin patrząc na nią sponad okularów.
Syriusz szybko rozejrzał się za miejscem, w którym mógłby się ukryć. Zamiast tego dostrzegł, że przez tłum przechodzi ten sam czarodziej, na którego matka wrzeszczała w Esach i Floresach. Zauważył, że prowadzi za rękę jakąś dość niezadowoloną dziewczynkę o zielonych oczach. Tak, zielone oczy zawsze przyciągały jego uwagę.
- MOJA RODZINA OD PONAD SZEŚCIUSET LAT JEST CZYSTEJ KRWI I WY MYŚLICIE, ŻE JA BĘDĘ STAŁA W KOLEJCE JAK JAKIŚ MUGOL?!- Syriusza przywołał do rzeczywistości głos matki.
Chłopiec, ku swemu przerażeniu, zorientował się, że wszyscy się na nich gapią.
- Mamo... - Regulus nieśmiało szarpał matkę za rękaw próbując ją udobruchać.
- Nie przerywaj mi, kiedy bronię twojego honoru - ucięła szybko matka.
- Będzie pani musiała poczekać jak wszyscy inni - tłumaczył spokojnie starszy goblin.
- JA? JA MAM POCZEKAĆ WIESZ KIM JA JESTEM? I MAM STAĆ W KOLEJCE JAK TE PSEUDO MAGICZNE SZUMOWINY?! - matka z wyraźnym trudem dobierała słowa zawzięcie szukając czegoś w fałdach sukni.
- Ależ szanowna pani, to przecież żadna obelga stanąć w kolejce jak wszyscy inni. Dzisiaj po prostu...
- ŻADNA OBELGA?! - wydyszała ciężko pani Black. - GDYBY TYLKO CZARODZIEJE MIELI INNE BANKI...
- Ale nie mają, droga pani - po goblinie już było widać, że coraz trudniej mu się opanować. - Bardzo proszę, niech pani jednak raczy stanąć w kolejce jak inni czarodzieje czystej krwi.
- TAKI MAŁY GOBLIN JAK TY NIE BĘDZIE MNIE DO NICZEGO ZMUSZAŁ! NIECH NO TYLKO ZNAJDĘ...
- Szanowna pani Black, zdecydowanie pani honor dużo mniej ucierpi na tym, że stanie pani w kolejce i chwilę poczeka, niż na tym, że na oczach wszystkich zrobi pani z siebie widowisko. Proszę pomyśleć o swoich synach... -zauważył racjonalnie zarządca banku. - Przecież pamięta pani co było ostatnim razem. Jak tak rozsądna osoba jak pani...
- NIE BĘDZIESZ MI MÓWIŁ CO MAM ROBIĆ!
Na szczęście wrzask matki zagłuszył szyderczy śmiech Syriusza. Palce pracownika Gringotta zacisnęły się mocniej na księdze rachunkowej.
- Już w porządku, Garlos. Ja się zajmę panią - tuż przy nich pojawił się jasnowłosy czarodziej, z krótko przystrzyżoną blond bródką, ubrany w bogatą, szkarłatno-złotą szatę czarodzieja. Syriusz pomyślał, że to wrzask matki wywabił go z jego gabinetu:
- Pani Walburga Black, jak mniemam - zapytał czarodziej całując panią Black w kościstą dłoń. - Tak właśnie mi się zdawało, że słyszę pani czarujący głos.
Matka natychmiast się uspokoiła i uśmiechnęła słodko. Syriuszowi zrobiło się niedobrze.
- Alexandre Levieaux, dyrektor banku - przedstawił się szarmancko mężczyzna. - Pani pozwoli, że zaproszę panią do mojego gabinetu. Oczywiście z synami. Osobiście się panią zajmę.
Pan Levieaux wskazał Walburdze Black jedne z drzwi więc wszyscy ruszyli w ich kierunku.
- Pan jest czystej krwi, prawda? - zapytała podejrzliwie matka przechodząc przez nie.
- Ależ oczywiście - zapewnił pan Levieaux. - Mój ojciec był potomkiem jednego z najstarszych francuskich rodów czystej krwi czarodziejów, matka jest Angielką, też może się poszczycić wspaniałym rodowodem, ale nie takim jak mój ojciec. Czy pani wie, oczywiście, nie powiedziałbym tego każdemu, ale wiem, że szanowna pani będzie potrafiła to docenić, tak więc, czy pani wie, że mój prapradziadek...
Syriusz odniósł wrażenie, że pan Levieaux zwyczajnie stara się zagadać jego matkę i jak na razie doskonale mu to wychodzi. Przestał więc przysłuchiwać się ich rozmowie, a zaczął przyglądać się tej części Banku Gringotta, w której nigdy jeszcze nie był. Ba, pewnie nie był tutaj nikt poza goblinami i kilkoma nielicznymi pracującymi tutaj czarodziejami.
Ściany we wszystkich korytarzach pokryte były migoczącą tapetą w biało-złote pasy, a przez środek podłogi, wyłożonej jasnozłotymi płytami, biegł puszysty, brązowy dywan. Na każdym zgięciu korytarza stały ogromne, kremowe donice, a w nich przepiękne zielone rośliny o żółtych i pomarańczowych kwiatach:
- To posępy - wytłumaczył pan Levieaux gdy napotkał zdumione spojrzenie Syriusza. - Nazwę wzięły od jedynej wyspy na świecie, na której rosną w naturze. Na pewno słyszeliście o nienanoszalnej Wyspie Posępnej. Przywiozłem stamtąd kilka tych wspaniałych roślin i proszę spojrzeć jak się rozrosły.
Ostatnie zdanie było skierowane już do pani Black, która temat wyraźnie
zainteresował.
- Był pan na Posępnej? - zdumiała się.
- O tak, dwa lata temu - odpowiedział grzecznie pan Levieaux. - Mój teść, o którym już miałem pani zaszczyt nadmienić zajmował się wyłapywaniem kwintopedów dla Ministerstwa Magii. Zajęcie, nie powiem, dość ciekawe, ale obawiam się, że odrobinę bezsensowne. Rozumie pani, kwintopedy mnożą się szybciej niż pracownicy ministerstwa są w stanie je wyłapać. Dlatego też ministerstwo utrzymuje swoje działania w tajemnicy. Mój teść był jednym z najlepszych łapaczy, biedak zniknął miesiąc temu, może jeszcze wróci. Ożenił się z willą to i z kwintopedami sobie poradzi.
Pani Black zachichotała jak mała dziewczynka.
- W każdym razie dwa lata temu dał się namówić i zabrał mnie ze sobą na polowanie. Rozrywka całkiem sympatyczna. Odrobina ryzyka jeszcze nigdy, żadnemu prawdziwemu czarodziejowi nie zaszkodziła - kontynuował Alexandre Levieaux. - A do tego wyspa piękna. Czy pani wie, że rosną tam największe...
Syriusz znów przestał słuchać. Gdyby pan Levieaux opowiadał o polowaniu na te rozsmakowane w ludzkim mięsie potwory, być może by go to zainteresowało, ale botanika obchodziła go tyle, co wczorajsze wydanie "Proroka Codziennego".
W końcu dotarli do gabinetu dyrektora. Niewielkiego, ale bardzo przytulnego pomieszczenia na drugim piętrze banku. Jedyne okno wychodziło na piękne patio z piękną fontanną na środku, odgrodzone od zgiełku ulicy Pokątnej grubymi murami Gringotta.
- Pani raczy usiąść - powiedział uprzejmie pan Levieaux wskazując Walburdze Black jeden ze stojących przy biurku foteli, wyścielany purpurowym atłasem w kwieciste złote wzory.
Syriusz dopiero teraz przyjrzał się matce. Z jej oczu zniknęły groźne błyskawice, którymi jeszcze przed chwilą miotała w głównej sali banku, a ich miejsce zajęły jakieś dziwne ogniki, które bardziej pasowały do nastolatki, niż do kobiety w jej wieku. Zaś różdżka, którą o mały włos nie zaatakowała goblina, znów spokojnie spoczywała w fałdach jej sukni.
- Wygodnie pani? - zainteresował się pan Levieaux gdy usiadła. - Zaraz... Niech pomyślę... Napije się pani ze mną herbaty? Najlepsza. Świeżo sprowadzana z Chin, mam znajomości w Międzynarodowej Komisji Handlu Magicznego. Tylko dla specjalnych gości. Da się pani namówić, prawda?
- Ależ oczywiście - odparła matka bardzo zadowolona z siebie i, Syriusz nie mógł w to uwierzyć, uśmiechnęła się.
Alexandre Levieaux podszedł do kominka i wrzucił w niego odrobinę jakiegoś proszku, na pewno nie był to proszek Fiuu:
- Darcy - powiedział do turkusowych ogników, które zawisły nad paleniskiem. - Przynieś mi proszę dwie filiżanki herbaty. Tej dla specjalnych gości. I jeszcze dzbanek zmrożonej z listkami mięty i miodem, mam tutaj też dwóch uroczych chłopców.
Raczej, ani Regulusowi, ani Syriuszowi, którzy usadowili się na rogowej kanapie po drugiej stronie gabinetu ta wypowiedź nie przypadła do gustu. Za to pani Black wyglądała na w niebo wziętą. Wyprostowała się, poprawiła kręcone włosy i znów uśmiechnęła się promiennie.
Chwilę później w kominku błysnęły zielone płomienie i pojawiła się nich, na oko, dwudziestoletnia dziewczyna o ogromnych bursztynowych oczach trzymająca w ręku tacę z dwoma filiżankami, dwoma wysokimi szklankami i także dwoma dzbankami - jednym przeźroczystym, z czymś, co wyglądało jak oranżada, w której pływają jakieś liście i kostki lodu, a drugim ciemnobrązowym z jakimś ozdobnym pasem z podobiznami gryfów biegnącymi przez środek. Na Syriuszu nie zrobiło to najmniejszego wrażenia, za to na jego matce wyraźnie wręcz przeciwnie, bo oczy jej zapłonęły i omal nie poderwała się z fotela, pan Levieaux najwyraźniej to zauważył, bo powiedział:
- Nic specjalnego, prezent ślubny od mojej matki. Żona go nie znosi, więc przyniosłem go do pracy.
Machnął różdżką i dwie filiżanki wylądowały na jego biurku, a dzbanek sam zaczął nalewać do nich bursztynowy napar. Drugie machnięcie, a szklanki i przeźroczysty dzbanek poszybowały w stronę stolika, przy którym siedzieli Regulus i Syriusz.
- Dziękuję ci Darcy - powiedział w końcu pan Levieaux. - Możesz odejść. I z łaski swojej, poproś jednego z goblinów, aby przyniósł mi tutaj złoto ze skrytki państwa Blacków. Przecież pani Walburga nie może tutaj zmarnować całego dnia. Ile pieniędzy pani potrzebuje? - zwrócił się uprzejmie do pani Black.
- Myślę, że pięćset galeonów wystarczy - odparła matka sięgając po filiżankę.
- Słyszałaś, pięćset galeonów. W miarę szybko - powiedział pan Levieaux widząc zdumione spojrzenie sekretarki i kręcąc głową jakby chciał powiedzieć "nie teraz".
Darcy wyszła z szerokim uśmiechem na ustach. Syriusz też ledwo powstrzymywał śmiech. To przecież niewiarygodne, że tak łatwo można owinąć sobie w ogół palca jego matkę.
- Naprawdę możecie to wypić - usłyszał głos Alexandre'a Levieaux wyraźnie skierowany do niego i do jego brata. - To jest całkiem smaczne. Moje dzieci to uwielbiają.
- Ma pan dzieci? - zainteresowała się pani Black.
- Tak, dwójkę - odpowiedział pan Levieaux.
- Ta osóbka na tamtym zdjęciu na kominku to pana córeczka? - zapytała wskazując na jedną z ramek.
Syriusz zmrużył oczy. żeby dostrzec sportretowaną osobę. Zauważył tylko zarys buzi otoczonej starannie ułożonymi blond włosami.
- Tak, to moja córka, Cassie, w tym roku idzie do Hogwartu. Właśnie niedawno była uprzejma mi donieść, że dostała list i zjawi się dzisiaj na Pokątnej na zakupach - uśmiechnął się pan Levieaux. - A tam obok, to mój syn David, ma czternaście lat.
- Wspaniale - powiedziała Walburga Black. - To znaczy, że pana córka jest w wieku mojego Syriusza. Zapewne będą na jednym roku.
Syriusz zakrztusił się herbatą (o dziwo dość smaczną), którą właśnie odważył się spróbować. Już wiedział co chodzi matce po głowie i wcale mu się to nie podobało. Dopiero co pozbył się Isabel.
- A czym zajmuje się pana żona? - zapytała po chwili Walburga Black.
- Och, Lorien - pan Levieaux podrapał się po brodzie. - Ze smutkiem muszę stwierdzić, że nie potrafi zachować tak cudownej godności jak pani. Jest sędzią quidditcha.
Te słowa poruszyły Syriusza do żywego. Quidditch, wspaniała gra sportowa czarodziejów, był drugą rzeczą, zaraz po motocyklach, którą Syriusz interesował się najbardziej.
- Co prawda świadczy to o jej żelaznych nerwach i dużej sile przebicia, ale sama pani przyzna, że takie zajęcie jak sędziowanie w największej ilości meczów w sezonie,nie przystoi kobiecie urodzonej w tak starej rodzinie czystej krwi, jak jej.
- Ależ oczywiście - natychmiast potwierdziła pani Black, jak wiedzieli jej synowie nieznosząca quidditcha.
Natomiast Syriusz pomyślał, że jego ojciec na pewno chętnie zamieniłby się z panem Levieaux. Nie dlatego, że Walburga Black była osobą wyjątkowo trudną w obyciu, ale dlatego, że jego odwiecznym marzeniem było mieć darmowe wejściówki na wszystkie mecze w sezonie. Nie zdążył jednak zrobić na ten temat żadnej uwagi, bo rozległo się pukanie, a w drzwiach pojawił się jeden z goblinów. Wyglądał na o wiele młodszego od poznanego już przez nich Garlosa. Trzymał w rękach skórzaną sakiewkę, której wielkość wcale nie wskazywała na ilość złota jaką powinna zawierać:
- Alexandre, prosiłeś o złoto ze skrytki pani Walburgi Black - oznajmił skrzeczącym głosem.
- Tak, dziękuję bardzo Galeo - odparł pan Levieaux biorąc od niego sakiewkę. - Jeśli masz ochotę, możesz sobie wziąć wolne na resztę dnia.
Galeo odszedł zacierając dłonie. Syriusz przez chwilę zastanawiał się jak goblinom udaje się chodzić mając tak duże stopy, po czym swoją uwagę znów skupił na panie Levieaux wciąż bajerującym jego matkę:
- Bardzo miło mi się z panią rozmawiało, ale cóż, nie mogę pani tutaj trzymać wiecznie. A to drobny upominek dla pani - Alexandre Levieaux machnął różdżką i w powietrzu pojawiła się złota donica z całkiem sporą posępą. - Co prawda nie tak duża jak te na korytarzach, ale na pewno szybko urośnie, obawiam się, że większą zbyt trudno byłoby unieść tak delikatnej osobie jak pani. Pozwoli pani, że będę jej towarzyszył w drodze do wyjścia?
Pan Levieaux otworzył drzwi i ponownie poprowadził Walburgę Black, a za nią jej synów,przez korytarze Gringotta. Tym razem matka uskarżała się na gobliny:
- Wszędzie ich pełno. Moim zdaniem w tym banku powinno pracować więcej czarodziejów.
- Zgadzam się z panią całkowicie - powiedział w końcu Alexandre Levieaux puszczając oczko do dość zażenowanego paplaniną matki Syriusza. - Niestety, gobliny i tak krzywo patrzą na to, że dyrektorem jest czarodziej. Obawiam się,że gdyby nas tutaj było więcej zaczęłyby się buntować. Przewaga liczebna, że tak to określę, daje im poczucie władzy.
- One są okropne - powiedziała Walburga Black gdy weszli do marmurowej sali patrząc na goblina o wyjątkowo chytrej twarzy.
- I znów nie mogę zaprzeczyć - odrzekł pan Levieaux przywołując na usta swój szarmancki uśmiech. - Z tym, że widzi pani, my, pracownicy banku, musimy być dla nich nad wyraz uprzejmi. Sama pani wie, jak bardzo na przestrzeni wieków dokuczyły czarodziejom swoimi, przepraszam za wyrażenie, parszywymi powstaniami.
Alexandre Levieaux pożegnał się z nimi przed bankiem, ponownie całując w dłoń panią Black.
- To gdzie teraz idziemy? - zapytał Syriusz pragnąc jak najszybciej sprowadzić matkę na ziemię.
- Wy dwaj idziecie do Madame Maklin po szaty szkolne dla ciebie. Ja tam nie wejdę, za dużo tam plebsu, poza tym mam inne sprawy do załatwienia.Będę tutaj za godzinę i żebym nie musiała na was czekać - i wciąż w dobrym humorze poszła w stronę jednej z ciemnych uliczek odchodzących od Pokątnej.
Syriusz ruszył w przeciwnym kierunku, pewien, że nie chce wiedzieć co za "inne sprawy" chce załatwiać jego matka. Nie zwracał też uwagi na to, czy jego brat jest w stanie dotrzymać mu kroku. Pewien był tylko jednej rzeczy: nigdy nie zapomni lekcji, jaką dał mu dzisiaj Alexandre Levieaux.
Dodane przez Lady Holmes dnia 18-02-2010 20:48
#12
Tak więc ciężko dziwić się chłopcu, że wolał nie myśleć o tym, co się stanie, gdy pani Black spotka się z goblinami, do których z niewiadomych przyczyn żywiła głęboką urazę.
Zgubiony przecinek.
Syriusz przeżegnał się w duchu, ale matka wyszła po białych, kamiennych schodach i minęła kłaniającego się im goblina, nie zaszczycając go ani jednym spojrzeniem.
Literówka.
- Myślałby kto, że każdy kto tu wchodzi, przychodzi coś ukraść
Zgubiony przecinek.
Zwykle, gdy Syriusz tutaj był większość z nich skrobała coś piórem w grubych księgach rachunkowych lub ważyła olbrzymie klejnoty.
Zgubiony przecinek.
Proszę pomyśleć o swoich synach... -zauważył racjonalnie zarządca banku.
Spacja między myślnikiem.
Za to pani Black wyglądała na w niebo wziętą.
Wniebowziętą.
***
Ciekawie. Naprawdę to mnie zaciekawiło. Ale wieje nudą. Zero akcji.
Dodane przez Nigellus_Black dnia 19-02-2010 20:36
#13
Bardzo miło się czyta te fan-ficki. Twój styl jest świetny, ponieważ jest zabawny i bardzo plynny. Błędów jest relatywnie niewiele jak na tak obszerne rozdziały. Rozbawiło mnie kilka fragmentów, a w szczególności ten
Nigdy nie wiadomo kto korzystał z niego wcześniej.
Tak, oczywiście, Walburga Black nigdy nie dotknęłaby czegoś, czego wcześniej mógł dotykać ktoś kto nie jest "czystej krwi", a ze świstoklikami przecież nigdy nie wiadomo.
Walburga, jak się okazuje, miała w sobie coś z Petunii Evans ;P Trochę w innym sensie, ale jednak.
Dodane przez ta sama maggie dnia 10-05-2010 18:04
#14
Jak tylko zobaczyłam że to o Syriuszu Blacku to po prostu musiałam właczyć:D Bardzo fajne i do tego zabawne nie wiem czemu nikt nie dał jeszcze wybitnego ale ja będe inna i dam:D
Dodane przez Pandora dnia 10-05-2010 18:23
#15
Swietne:)Uwielbiam Syriusza:))Czekam na więcej historii:))
Dodane przez muchor dnia 10-05-2010 20:16
#16
No, no, no... szkoda,że akcja powoli się rozwija, trochę błędów i mogłabyś pisać więcej:D
Dam ci P.
Dodane przez Agnes Black dnia 28-05-2010 17:50
#17
Syriusz to postać którą lubię najbardziej, dlatego musiałam to przeczytać :). Fajny początek :jupi:.Pisz dalej !;)
Dodane przez Orla Malfoy dnia 25-11-2011 07:53
#18
"Mortycja McGonagall"
MADAME MAKLIN - SZATY NA WSZYSTKIE OKAZJE, głosił ogromny napis nad wejściem do niewielkiego sklepu, na wystawie którego stały trzy mugolskie manekiny ubrane w fikuśne stroje czarownicy. Syriusz popchnął drzwi, które otworzyły się z skrzypem i stanął w przestronnym, w miarę przytulnym pomieszczeniu. Można by było powiedzieć, że urządzonym całkiem gustownie, gdyby nie to, że wszędzie było pełno szaf i wieszaków z ubraniami.
W głębi chłopiec dojrzał stojącą na okrągłym podwyższeniu dziewczynkę. Tą samą, którą widział w Banku Gringotta. Wokół niej uwijały się jakieś dwie młode kobiety, próbując upiąć na niej szatę, dziewczyna jednak wierciła się niemiłosiernie.
- Kolejny pierwszoroczniak - ucieszyła się jakaś na oko czterdziestoletnia kobieta, ubrana w elegancką, jasnofioletową szatę, która zjawiła się tuż obok Syriusza. - Dzisiaj was tutaj pełno. Proszę za mną, dobieramy właśnie szatę twojej przyszłej koleżance, ale zaraz znajdziemy kogoś kto się tobą zajmie. Meredit, możesz mi pomóc?
Meredit okazała się być kolejną pomocnicą właścicielki. Tym razem około trzydziestoletnią, ubraną na turkusowo. Syriusz zmierzył wzrokiem dziewczynę, wokół której biegały dwie poprzednie i stanął na przygotowanym dla niego miejscu.
- Ty posiedzisz tutaj - mamade Maklin popchnęła Regulusa na puchaty fotel.
Regulus zapadł się w fotel na kilka cali, tak, że nie dotykał nogami ziemi. Syriusz złośliwie się do niego uśmiechnął. Chwilę później Meredit założyła chłopcu przez głowę jakiś czarny materiał i zaczęła upinać go na kształt szaty.
Syriusz po raz kolejny spojrzał na towarzyszkę "niedoli", aby sprawdzić czy jej "strój szkolny" wygląda tak samo fatalnie. Szybko jednak odwrócił wzrok i zaczął przyglądać się przechodzącym obok sklepu ludziom.
- Niezła furiatka z tej twojej matki. Ona zawsze tak ma?
Chłopiec natychmiast odwrócił wzrok i zmierzył ostrym spojrzeniem czarnowłosą dziewczynę, na której, niestety, wciąż upinano szkolną szatę.
- Tak - odpowiedział spokojnie po czym znów skupił się na przechodniach.
Wciąż jednak czuł na sobie badawczy wzrok dziewczyny i pomału zaczynało go to irytować:
- A twój ojciec zawsze taki spokojny? - zapytał nie odrywając wzroku od szyby wystawowej, gdy milczenie stało się męczące.
- Ojciec? Jaki ojciec? Mój ojciec nie żyje - odpowiedziała dziewczyna tak szybko, jakby czekała na to pytanie. - To był mój starszy brat.
- Chyba dużo starszy - mruknął Syriusz, w końcu na nią spoglądając.
- Tylko kilkanaście lat - dziewczyna machnęła ręką tak, jakby chciała oznajmić, że to nieistotny szczegół.
Z rękawa jej przyszłej szaty posypały się szpilki. Jedna z krawcowych posłała jej zabójcze spojrzenie.
- No już... Przepraszam...
- Tylko kilkanaście lat to ode mnie starsza jest moja matka - odpowiedział z ironią chłopiec, przekonany, że nie przepada za tą dziewczyną. - Tak sobie gawędzimy, a nawet nie wiem jak się nazywasz.
Regulus zachichotał. Dziewczyna zdzieliła go chłodnym spojrzeniem.
- Mortycja - odpowiedziała. - Mortycja McGonagall. A ty?
- Gdzieś już słyszałem to nazwisko... - mruknął Syriusz. - Nie ważne... Też na pierwszy rok do Hogwartu?
Chłopiec wskazał na jej szaty, ale Mortycja najwyraźniej zignorowała drugą część jego wypowiedzi.
- Zapewne widziałeś je w liście z Hogwartu - usłyszał w odpowiedzi.
"Tak, nie mogłaś się powstrzymać, żeby mnie o tym poinformować, co?", pomyślał Syriusz i postanowił udawać głupiego.
- Co? Twoje szaty? Raczej nie... - mruknął i zaczął się przyglądać klientom, którzy właśnie weszli do sklepu.
- Moje nazwisko, głuptasie - pouczyła tym czasem Mortycja nie dając za wygrana. - List z Hogwartu podpisany był McGonagall, prawda?
Syriusz wziął głęboki oddech i policzył do dziesięciu, dopiero gdy złość na rozgadaną dziewczynę, wyraźnie uważającą go za niedorozwiniętego trolla, trochę mu przeszła podjął temat:
- Być może. Przy mojej matce nie łatwo się skupić.
- W domu też taka jest?
- Gorsza.
- Syriusz! - wyraźnie podenerwowany Regulus zaczął gwałtownie przebierać nogami.
- Chcesz wstać kochanie? - zainteresowała się nim madame Maklin.
- Gotowe - oznajmiła tymczasem jedna z kobiet zajmujących się szatami Mortycji.
- No to cześć - pożegnała się z nim dziewczyna i podreptała za ekspedientką.
Dziesięć minut później madame Maklin zajęła się inną klientką, a szaty Syriusza zostały opakowane w brązowy papier i przewiązane grubym sznurkiem, aby łatwiej było je nieść i Syriusz mógłby spokojnie opuścić sklep, gdyby nie:
- Syriusz! A ja?
Syriusz odwrócił się jak na komendę słysząc głos brata wciąż uwięzionego w puchatym fotelu.
- Najchętniej bym cię tutaj zostawił - warknął, gdy pomógł Regulusowi wstać. - A teraz chodź szybko, bo jak się spóźnimy matka znów potraktuje nas jakimś wymyślnym zaklęciem.
I ciągnąc go za rękaw wymaszerował na Pokątną, aby później, nie zwracając najmniejszej uwagi na to, że brat nie mogąc nadążyć, co chwilę potyka się o kocie łby, którymi wybrukowana była ulica, ruszyć w kierunku Banku Gringotta.
- Otrzep się - warknął gdy stanęli w końcu w cieniu tego ogromnego białego budynku całe pięć minut przed czasem.
Minęło kolejne pół godziny, a Walburgi Black wciąż nie było. Chłopiec słuchając pojękiwań brata nawet zaczął się zastanawiać czy matka czasem o nich nie zapomniała.
- Syriusz... ja chcę do domu, pić mi się chce, gorąco mi... - jęczał Regulus.
- To idź się napić wody z kałuży i daj mi w końcu święty spokój.
- Ile ci pieniędzy zostało? - zapytał chłopiec ignorując uwagę starszego brata.
- Sykl i kilka knutów - odpowiedział znudzony Syriusz.
- To na lemoniadę wystarczy. Chodź pójdziemy kupić...
- Zwariowałeś?! A jak matka akurat przyjdzie? - Syriusz spojrzał na brata jak na wariata. - Siadaj tutaj i przestań męczyć.
I całe szczęście, że to powiedział, bo chwilę później pojawiła się pani Black i to w jeszcze gorszym nastroju niż była rano.
- Nie cierpię tej Augusty Longbottom - warknęła ciskając w Syriusza torbą z jakimiś sprawunkami. - Jak można się tak obnosić ze swoimi sukcesami towarzyskimi?! Idziemy do Ollivandera.
Chłopcy posłusznie podreptali za matką. Pani Black była wyraźnie wzburzona.
- Co mnie obchodzi, że była wczoraj na weselu Sinistrów... Podstępne szumowiny... To niemożliwe, żeby byli czystej krwi... - syczała dalej prowadząc synów do wytwórcy różdżek. - Ciekawe czy Druella była... Nie, raczej nie... Najlepszych pewnie nie zaprosili... A poza tym, wielka mi rzecz dostać od francuskiego Ministra Magii zaproszenie na pokaz mody Richelle Bouillabaisse... Nigdy nie pojechałabym do jakiejś tam Francji... Podobno tam nie wolno latać na miotłach... Ciekawe czym się wkupiła w jego łaski...
W końcu weszli do ciemnego pomieszczenia wypełnionego atmosferą tajemnicy, w którym magia biła z każdego kąta. Pod ścianami w stosach poukładane były cieniutkie pudełeczka, a w każdym z nich zapewne znajdowała się różdżka czekająca, aż urodzi się godny jej właściciel.
Przy biurku w głębi stała z rodzicami jakaś brązowowłosa dziewczynka. Starszy jegomość, którego Syriusz uznał za właściciela sklepu, właśnie owijał w brązowy papier długie pudełeczko.
- Ołł... - wyrwało mu się gdy spostrzegł panią Black, ale natychmiast się zreflektował. - Który z synów szanownej pani wybiera się do Hogwartu?
- Syriusz - matka wypchnęła chłopca do przodu.
Pan Ollivander zmierzył go uważnym spojrzeniem.
- Zechce pan chwilę zaczekać.
Staruszek machnął różdżką, a taśma krawiecka poszybowała w stronę Syriusza i zaczęła mierzyć mu różne części ciała, między innymi długość ręki, szerokość nosa i obwód głowy.
- Proszę stać spokojnie - pouczył go pan Ollivander cichym głosem, gdy rodzice z zadowoloną dziewczynką opuścili sklep, a on sam zaczął się przechadzać między półkami ściągając z nich długie pudełka różnych rozmiarów i długości.
- Tamci ludzie chyba nie są czystej krwi - zauważyła pani Black z pogardą patrząc na oddalającą się rodzinę. - Nigdy wcześniej ich nie widziałam.
- Ależ są, szanowna pani - odpowiedział spokojnie pan Ollivander siłując się z jakimś pudełkiem. - Jednak nic dziwnego, że ich pani nie zna. To państwo Meadows, dopiero co przyjechali z Australii. Pan Meadows właśnie został nowym reprezentantem australijskiego Ministerstwa Magii w Wielkiej Brytanii. Na pewno pani słyszała co się stało z jego poprzednikiem.
- Ach tak... - wymamrotała Walburga Black. - Tak, oczywiście czytałam coś w "Proroku Codziennym".
Syriusz, jednak był przekonany, że do tej pory jego matka nie miała o tym bladego pojęcia. Wiedział jednak, że za nic nie przyznałaby się, że coś umknęło jej uwadze. Pan Ollivander, albo to zauważył, albo po prostu chciał z kimś omówić najnowsze wieści:
- W dzisiejszym "Proroku" oczywiście było napisane, że pomimo powołania na stanowisko Sydneya Meadowsa poszukiwania jego poprzednika wciąż trwają - wyjaśnił staruszek, decydując się pomóc sobie różdżką przy wyciąganiu opornego pudełka. - Jednak nawet w przypadku jego odnalezienia, na co oczywiście wszyscy liczą, reprezentantem australijskiego ministerstwa magii pozostanie pan Meadows. Ma wyższe kwalifikacje i podobno mimo młodego wieku większe doświadczenie w sprawach międzynarodowych. Dowiedziałem się dzisiaj, że karierę zaczynał w Międzynarodowej Komisji Handlu Magicznego, a następnie awansował do Międzynarodowego Urzędu Prawa Czarodziejów, od pięciu lat był także Australijskim Przedstawicielem Międzynarodowej Konfederacji Czarodziejów. Sama więc pani przyzna, że jego dotychczasowa kariera zawodowa sprawia, że jest odpowiedniejszym kandydatem na to stanowisko, niż człowiek, który swoje poprzednie lata spędził w Komisji Zaklęć Eksperymentalnych.
- Zapewne - wymamrotała pani Black kierując pożądliwy wzrok na "Proroka Codziennego" leżącego na biurku pana Ollivandera, wciąż przyłożonego stertą różdżek wypróbowanych przez córkę pana Meadowsa. - Mówił pan, że ile lat ma jego córka?
- Jedenaście, droga pani. Właśnie wybiera się do Hogwartu. Proszę się nie krępować i poczytać gazetę - wytwórca różdżek uśmiechnął się pobłażliwie. - Ja tym czasem zajmę się pani synem.
Syriusz, który doskonale wiedział co chodzi jego matce po głowie z radością powitał zmianę tematu i wziął od pana Ollivandera pierwszą różdżkę. Najpierw córka pana Levieauxa, teraz pana Meadowsa, ciekawe co czeka go teraz...
A teraz chłopca czekało całe mnóstwo różdżek do wypróbowania zanim trafi na tą właściwą. Pierwsze trzy bardzo szybko wylądowały z powrotem na półkach, czwarta nie była najgorsza, ale pan Ollivander uznał, ze to jednak nie to. Przy pomocy różdżki z jesionu z włókienkiem smoczego serca Syriusz podpalił czytaną przez matkę gazetę. Walburga Black zerwała się na równe nogi i wyglądając tak, jakby zaraz miała dostać apopleksji ugasiła mały pożar wodą ze swojej różdżki.
- Ach, dąb i smocze serce, jedna z pierwszych jakie samodzielnie zrobiłem - powiedział pan Ollivander wskazując na dzierżoną przez panią Black różdżkę. - Doskonale ją pamiętam.
- Tak, tak... - warknęła rozdrażniona Walburga Black. Syriusz tylko czekał, aż matka wybuchnie. Jednak nic takiego się nie stało.
- Za to wasz ojciec - staruszek zwrócił się do chłopców - zakupił różdżkę stworzoną przez mojego ojca, także smocze serce, ale drewno ostrokrzewu. Odważna kombinacja. Zapewne są państwo bardzo udanym małżeństwem.
Ostatnie zdanie było już skierowane do pani Black, która nagle skamieniała, a później przełknęła ślinę i wyprostowała się:
- Ależ oczywiście - odpowiedziała chłodno, ale głos jej lekko zadrżał.
- Proszę wypróbować tą, kasztan i pióro feniksa - wytwórca różdżek z powrotem zabrał się za Syriusza.
Z każdą różdżką było jednak gorzej, a chłopie pomału zaczął się obawiać, że nie znajdzie odpowiedniej dla siebie. W pewnym momencie nawet spowodował, że z sufitu zaczął się sypać tynk, a jeden ze starannie ułożonych stosów pudełek pod ścianą zachwiał się niebezpiecznie. Pocieszające było jednak, ze poza "Prorokiem Codziennym" nic nie ucierpiało.
- Niesamowite... - wymamrotał pan Ollivander gdy Syriusz wypróbował sześć kolejnych różdżek. - Tak się zastanawiam... Może potrzebuje pan czegoś specjalnego... Ale jeszcze ta: orzech i włos jednorożca, dość giętka. Proszę spróbować.
Chłopiec machnął podaną przez szarookiego staruszka różdżką, ale nic się nie stało. Do sklepu pana Ollivandera weszła kolejna rodzina - rodzice z dwoma chłopcami, na pewno starszymi od Syriusza i małą, dość pulchną dziewczynką, trzymającą w ramionach ogromnego kremowego kota w rude i czarne łaty.
- Państwo raczą chwilkę zaczekać, pan także... - powiedział staruszek. - Zaraz wrócę.
Pan Ollivander odszedł w głąb sklepu, a po chwili wszyscy usłyszeli jego kroki na górze i odgłosy, jakby ktoś w pośpiechu wyrzucał coś z szuflady. Nie minęło pięć minut, a sprzedawca był z powrotem:
- To jedna z ostatnich różdżek stworzonych przez mojego prapradziadka - oznajmił rozpakowując jakieś zniszczone pudełko z czarnej skóry. - Drzewo oliwne i pióro feniksa, dzisiaj się już takich nie robi. Są dość charakterne i mogą stanowić pewne zagrożenie dla właściciela jeśli się o nie odpowiednio nie dba, ale może panu odpowiada odrobina ryzyka.Ta jest dość sztywna, czternaście cali, proszę wypróbować.
Syriusz wziął różdżkę do ręki i od razu wiedział, że ta będzie inna niż wszystkie. Być może nie trzymało jej się tak wygodnie jak poprzednie, ale nagle chłopiec poczuł ciepło w palcach i dziwny przypływ mocy. Machnął delikatnie ręką, a z końca różdżki wystrzelił snop czerwonych i zielonych gwiazdek. Dziewczynka trzymająca kota, aż podskoczyła z wrażenia i mocniej przycisnęła do siebie wybitnie niezadowolonego zwierzaka.
- Nareszcie - powiedziała Walburga Black podnosząc się z krzesła. - Ile jestem panu winna Ollivander?
- Dziewięć galeonów i pięć sykli, szanowna pani.
Wytwórca wziął odliczoną gotówkę i podał Syriuszowi czarne pudełeczko:
- Dziwne nadchodzą czasy drogi chłopcze - powiedział patrząc mu prosto w oczy. - Wszyscy wybieracie wyjątkowe kombinacje. Miej się na baczności i rozsądnie dokonuj wyborów. Przy pomocy takiej różdżki możesz zrobić wiele dobrego dla świata czarodziejów, ale ma ona też inne... ukryte właściwości...
Syriusz opuścił sklep pana Ollivandera niewiele rozumiejąc z tego co ten mu powiedział, ale gdzieś w środku czuł, że nie wróży mu to niczego dobrego. Nawet nie zauważył kiedy weszli do apteki i dokonali potrzebnych zakupów. Do realnego świata musiał jednak wrócić gdy przy straganie z kociołkami matka zaczęła się zastanawiać czynie lepiej kupić srebrny.
- Napisane jest, że ma być cynowy - chłopiec pomachał matce przed twarzą listem z Hogwartu - ale sobie srebrny możesz kupić. Do ciebie pasuje - dodał szybko widząc jej rozszerzające się źrenice i przypominając sobie lekcję z Banku Gringotta.
Tak więc do dźwiganych przez Syriusza i Regulusa tobołków dołączyły dwa kociołki (cynowy, rozmiar 2 dla Syriusza i srebrny, chyba piątka, dla pani Black) i w końcu mogli ruszyć do Księgarni Esy i Floresy, bo jak oznajmiła matka, do sklepu Gladraga umówiła ich dopiero na siedemnastą, aby nie stać w tych paskudnych kolejkach.
- Mówisz tak, jakbyś kiedykolwiek w kolejce stała - mruknął pod nosem Syriusz wchodząc za Walburgą Black do księgarni.
Matka na szczęście tej uwagi nie dosłyszała.
- Zacznijcie od znalezienia tego przeklętego podręcznika do obrony przed czarną magią. Nie rozumie po co się tego w ogóle uczyć - zakomenderowała stając na środku księgarni.
W tej samej chwili wzrok pani Black padł na jakąś ilustrowaną książkę dla dzieci, a Syriusza, aż zatkało z przerażenia gdy przeczytał tytuł.
- "Fontanna szczęśliwego losu"?! CZY TA KSIĘGARNIA JUŻ NAPRAWDĘ SCHODZI NA PSY?!
Słowa matki potwierdziły najgorsze przeczucia chłopca, Regulus chyba też przeczuł nadchodzące kłopoty, bo schował się za plecami brata. Oboje doskonale wiedzieli dlaczego matka dostaje właśnie napadu furii. Baśń Barda Beedle'a "Fontanna szczęśliwego losu", która niegdyś nieopatrznie przeczytała chłopcom ich babcia od strony ojca, gdy spędzali u niej wakacje, kończyła się "happy endem", w którym czarownica poślubia mugolskiego rycerza.
- Proszę - Syriusz nagle usłyszał znajomy głos Mortycji McGonagall. która wetknęła w ręce pani Black "Ciemną stronę magii".
- Wiesz, Regulus - powiedział Syriusz niezbyt ciekaw dalszego rozwoju wypadków - lepiej chodź ze mną poszukać reszty podręczników zamiast używać mnie jako tarczy.
Obaj bracia szybko czmychnęli między regały, bo usłyszeli uprzejmy głos właściciela księgarni:
- Jeśli uważa pani, że nie jest to odpowiednia lektura dla dzieci czarodziejów, może pani wykupić wszystkie egzemplarze i spalić je na stosie.
Wrzask Walburgi Black był tak donośny, że przez chwilę Syriusz obawiał się, że sufit starej kamienicy spadnie im na głowę.
- Sympatyczna z niej kobieta - Syriusz, aż podskoczył na dźwięk głosu Mortycji.
- Nieprawdaż?- odburknął Syriusz przejeżdżając palcem po grzbietach książek w poszukiwaniu podręcznika do astronomii.
- Nie wiedziałam, że może być gorsza. Wcześniej dziesięć minut się na Maksa wydzierała.
Syriusz pomyślał, że panna McGonagall mogłaby mieć choć na tyle taktu, aby mu o tym nie przypominać. Sytuacja i tak była krępująca.
- Mówisz tak, jakbyś jej nie widziała w akcji z goblinami. A gdzie jest twoja matka, że zakupy robisz z bratem? - zapytał ściągając z póki książkę zatytułowaną "Po krańce nieba".
- Moja matka nie żyje. Zmarła całkiem niedawno - odpowiedziała dziewczyn.
- Przykro mi. Chociaż jakby tak moją matkę...
- Syriusz! - usłyszał za sobą karcący głos Regulusa.
- No co? Zajmij się lepiej szukaniem "Dziejów magii" - Syriusz rzucił bratu ostre spojrzenie.
- Trzymaj -Regulus podał mu jakieś grube tomisko. - Idę szukać książki do transmutacji.
- Nadal jednak się nie przedstawiłeś - powiedziała Mortycja, gdy tylko czarna czupryna Regulusa zniknęła za regałem.
- Serio? - zapytał Syriusz rozglądając się za podręcznikiem do zielarstwa i czując, że mimo woli zaczyna lubić tą przemądrzałą panienkę.
- Tak. Podejrzewam jednak, że należysz do któregoś ze starych rodów czystej krwi, bo nikt inny co kilka sekund nie używałby argumentu "moja rodzina od kilkunastu pokoleń..."
Mortycja wskazała w stronę, z której dochodziły wrzaski pani Black.
- Malfoyem nie możesz być,masz za ciemne włosy. Do Sinistrów nie jesteś podobny... Wychodzi na to, że jesteś Blackiem, prawda? - dodała gdy Syriusz nie podjął tematu.
- Zauważyłaś, że moja matka jest blondynką?- zapytał.
Dziewczyna przybrała bardzo dziwny wyraz twarzy, coś pomiędzy oburzeniem , a rozbawieniem. Syriusz roześmiał się na ten widok:
- No dobra, jestem Blackiem, ale tylko z pochodzenia. Choć czasami zastanawiam się czy mnie ktoś przypadkiem nie podrzucił - odpowiedział starając się powstrzymać śmiech. - A ty co? Główny genealog rodów czystej krwi?
- Nie, chociaż mogłoby to być ciekawe zajęcie.
- Zapewne - podsumował chłopiec. - McGonagallowie chyba też są czystej krwi, bo jakąś moją ciotkę chcieli wydać za McGonagalla.
- No tak, od piętnastego wieku nie było w naszej rodzinie mugola - Mortycja podała Syriuszowi egzemplarz "Tysiąca magicznych ziół i grzybów". - Chociaż nie miałbym nic przeciwko temu. Mugole są tacy zabawni.
- Nie zabawni, tylko sympatyczni - poprawił ją Syriusz.
- Pff... - rozległo się prychnięcie Regulusa, który przyniósł "Wprowadzenie do transmutacji".
- Ach,nie przedstawiłem ci jeszcze mojego młodszego braciszka - powiedział Syriusz. - To jest Regulus. Ma takiego samego bzika na punkcie czystości krwi jak matka, ale nie wydziera się wszędzie tak jak ona.
- Zobaczymy jak będzie w jej wieku - zaśmiała się Mortycja mierzwiąc włosy dziesięciolatka.
Regulus posłał jej zabójcze spojrzenie.
- Nie wiem czy przy naszej matce dożyje jej wieku - mruknął chłopiec. - Wiesz, to może być odrobinę utrudnione. Ojciec już się wyspecjalizował w rzucaniu Zaklęcia Tarczy. Trzymaj to...
Syriusz podał Regulusowi książki i ruszył wzdłuż regałów w poszukiwaniu dwóch ostatnich podręczników:
- Wiesz... Taka matka jest całkiem przydatna w długie, jesienne wieczory. Przynajmniej można zobaczyć w domu prawdziwy pojedynek czarodziejów....
- Do jakiego domu trafisz? - zapytała ni z tego, ni z owego Mortycja.
- A skąd ja to mam wiedzieć? - zapytał zdumiony Syriusz. - Mam tylko nadzieję, że nie do Slytherinu.
- Wszyscy Blackowie tam trafiają.
- Jak wiesz, to po co pytasz?
- No cóż, ja jestem pewna, że trafię do Gryffindoru.
-Niby skąd? Przecież nikt nie wie, do którego domu trafi, zanim nie znajdzie się w Hogwarcie - zauważył chłopiec. - Poza tym, nie musisz mnie dobijać. Czeka mnie jeszcze kupowanie z matką szat wyjściowych.
- Mam nadzieję, że przydzielą cię jednak do innego domu - zreflektowała się Mortycja. - Byłaby wielka szkoda mieć w tak sympatycznych chłopcu największego wroga.
- A dlaczego uważasz, że Gryfon i Ślizgon od razu muszą być wrogami? To tylko sztuczne podziały, a nam całkiem dobrze się rozmawia.
- Jak trafisz w środowisko Ślizgonów to zobaczysz, jak się zmieni twój światopogląd.
- Jesteś uprzedzona.
- Przerobią cię na swojego. Będziesz gadał tak jak oni.
- Ale przynajmniej w Slytherinie są najładniejsze dziewczyny - rzucił mimochodem Syriusz, postanawiając utrzeć nosa nowej koleżance.
- W Slytherinie najładniejsze dziewczyny? A kto ci takich bzdur naopowiadał? - zaśmiała się Mortycja, ale w jej śmiechu wyczuwało się zdenerwowanie. -Wiecznie skrzywione... Wiecznie ponure... Za to my, Gryfonki... No, spójrz... Spójrz tylko na mnie...
- Czekaj, czekaj, jak trafisz do innego domu - zaśmiał się Syriusz opierając się o regał, z którego właśnie ściągnął kolejny podręcznik. - Charakter masz podobny do znanych mi Ślizgonek. Weźmy, na przykład moją kuzynkę...
- Puchonki też bywają niczego sobie, a Krukonki to podobno same zgrabne kokietki, tylko strasznie zapatrzone w książki... Ale ja będę Gryfonką... Slytherin?... w życiu...
- Jesteś czystej krwi... Przebiegła też - zaczął wyliczać chłopiec gdy wrzaski pani Black ucichły.
- Odważna i przyjacielska - poprawiła go Mortycja. - A do tego mądra.
- O to bym się nie założył - przerwał jej Syriusz.- Miło się rozmawia, ale wybacz, muszę iść sprawdzić czy ktoś przypadkiem nie oszołomił mojej matki. Jakbyś nie zauważyła właśnie przestała się wydzierać, a ojciec kazał mi jej pilnować. Do zobaczenia w Slytherinie... Gryfonko.
I odszedł, zapewne pozostawiając dziewczynę w głębokim szoku lub przynajmniej ciężko obrażoną, o czym świadczyło to, że za nim nie pobiegła.
Okazało się jednak, że niestety, Walburgi Black nikt nie oszołomił, a umilkła tylko dlatego, że do księgarni właśnie wszedł jej starszy brat, aby zakupić książki dla swoich córek. Matka najwyraźniej stwierdziła, że przed bratem nie warto się ośmieszać.
Po znalezieniu potrzebnych Narcyzie i Andromedzie (starszym kuzynkom Syriusza) podręczników, nie pozostało chłopcu nic innego jak uzbroić się w cierpliwość i razem z nimi ruszyć do sklepu Gladraga, gdzie jak przypuszczał,matka (tym razem nie zwracając uwagi na obecność brata) przez najbliższych kilka godzin będzie wyzywać i zamęczać sprzedawcę. Jak przypuszczał efekt będzie taki, że szaty będą na nich cudownie pasować, ale biedny krawiec natychmiast zmieni zawód.
Edytowane przez Orla Malfoy dnia 25-11-2011 07:55