Tytuł: Harry Potter - Hogsmeade, Twoja Magiczna Wioska :: [M] [NZ] Seria Karciana

Dodane przez Martyna dnia 26-08-2008 18:10
#1

No cóż... To zaczynamy. Mam nadzieję, że ta seria miniaturek wam się spodoba...

Jeśli nie czytałeś 7 części, a dotyczy to śmierciożerców, o których piszę, lepiej tego nie czytaj. Po co psuć sobie przyjemność... ;d
W dodatku - jest to moja pierwsza miniaturka...
__
i33.tinypic.com/2rdezvm.jpg
Voldemort.
Imię, które wzbudzało strach na całym świecie. Ileż to osób, przelęknionych, szeptało "Sami - Wiecie - Kto", bojąc się wymówić prawdziwe?
Mówiąc o nim, patrzyli przez ramię, czy gdzieś nie błysną czerwone oczy ze źrenicami jak u kota... Czy tę bladą twarz rozjaśni straszliwy uśmiech, czy usłyszą te słowa "avada kedavra"? Czy też może zobaczą iluzje, które w rękach tak zręcznego mistrza, jak on, doprowadzą na sam skraj piekła i rozpaczy, ścieżką, wiodącą wprost do szaleństwa, zanim śmierć się nad nimi nie zlituje?
Piętno licznych morderstw kroczyło za nim, niczym cień. Ludzie... te marne prochy, lękające się go! Jak najbardziej słusznie.
Bali się sięgać po władzę, nie chcieli przekraczać żadnych granic, woleli tkwić w niewiedzy, umierając szybko, ulecieć w zimne ramiona śmieci... W przeciwieństwie do niego.
Chciał trwać. Niezmiennie, zawsze, niezapomniany, wiecznie na ustach wszystkich.

Swoją drogę do nieśmiertelności i chwały zaczął dość wcześnie. Niemal od razu, gdy przybył do Hogwartu, zyskał sympatię nauczycieli.
Ten cichy, skromny, sympatyczny chłopiec miałby stać się złym człowiekiem, rozmiłowanym w czarnej magii? Niemożliwe! Wiele osób by wówczas tak powiedziało...

Nauczył się manipulować ludźmi, wykorzystywać ich do własnych celów tak, że nawet nie zauważali, gdy stawali się bezwolnymi narzędziami w jego rękach. Obserwował ich, w głębi ducha śmiejąc się złośliwie, gdy sądzili, że mieli wolną wolę.
Która należała do niego.
Zsyłał na nich straszliwe wizje, bawiąc się ich umysłami, przyglądając się temu bez mrugnięcia okiem. Wielu błagało o zmiłowanie. Tak złamał najpotężniejszych, którzy legli u jego stóp.

Horkruksy... Nigdy, nawet w najśmielszych marzeniach, nie liczył na to, że w ogóle się czegoś o nich dowie. Ileż ksiąg czarnomagicznych w bibliotece przeszukał! Oto jego starania zaowocowały malutką wzmianką w jednej z nich. To mu wystarczyło, by kontynuował poszukiwania. Do pełni szczęścia brakowało mu jeszcze tylko sukcesu.

W jaki sposób ten uprzejmy, cichy i uzdolniony chłopiec mógł ukrywać swe prawdziwe uczucia? Nigdy przecież nie okazywał żalu z powodu utraty rodziny. Ojciec wolał o nim zapomnieć, udawać, że nigdy go nie było.
I to przelało czarę goryczy.
W Tomie panowała zimna, nieokiełznana wściekłość. Ta sama zacięta determinacja, która pchała go do coraz gorszych czynów.
Meropa... Mogła żyć. Wybrała jednak śmierć, jedyną drogę, której tak się lękał. W przeciwieństwie do innych, nigdy nie chciał wiedzieć, co jest na końcu.
Nie dla niego ta droga.
O swojej matce zawsze myślał z pogardą. Nie była warta czegoś lepszego.

Pierwsze morderstwo, które popełnił, mając lat piętnaście, była czarą słodyczy. Jeden horkruks. Żałował niemal, że musi użyć takiej marnej, żałosnej duszy Jęczącej Marty! Cóż, cel uświęca środki. Początki zawsze bywają trudne, później, być może, znajdzie coś bardziej odpowiedniego.
Ale on szukał drogi do potęgi, nie chciał poprzestać tylko na jednym.

Dziennik... Coś, co darzył sentymentem. Pamiętał wszystkie szczęśliwe lata, spędzone w Hogwarcie. Tam był jego dom, miejsce, dokąd chciał wrócić. Zostały mu wspomnienia. Chciał zmienić tę szkołę. Tkwiła w zgniliźnie tradycji, nie poddawała się innowacjom, zmuszając innych do dostosowania się do jej życia. A tego Tom Marvolo Riddle nienawidził.

Morfin... Ktoś, kto powinien, teoretycznie, być mu bliski. Jednak nie czuł do Gaunta niczego więcej, prócz odrazy. Ten marny strzęp, wyma****ący nożem, wyzywającym mu od najgorszych, zasłużył na bolesną śmierć. Jednak Tom zaplanował coś jeszcze lepszego.

Chefsiba Smith. Naprawdę sądziła, że Tom może żywić do niej coś innego, prócz pogardy? Nie cierpiał tej kobiety, trzepoczącej rzęsami, szczebiocącej i zachowującej się niczym podlotek, pławiącej się w luksusie i bogactwie.
Ale miała coś, czego potrzebował. Medalion Salazara Slytherina powinien spoczywać u jego właściciela, nie zaś w rękach odległej potomkini Helgi Hufflepuff.
Z zimną krwią zaplanował kolejne morderstwo... Co znaczyło jedno ludzkie istnienie?

Minęły lata, a on wciąż szukał. W końcu usłyszał coś, co miało zaważyć na całym jego życiu. Poszedł więc do Potterów, nie przeczuwając, co go czeka...

Wybraniec był tak do niego podobny! Jednak podobieństwa z czasem stawały się przeciwieństwami. Bo Harry Potter miał coś, czego on nie posiadał. Gdy on pracował ciężko, szukając nieśmiertelności, Chłopiec - który - przeżył zawsze krzyżował mu plany, licząc tylko na swoje szczęście i pomoc przyjaciół.

Tak długo pracował, by zdobyć pozycję, należną mu w świecie. Lata spędził, szukając tego, co dla innych było nieosiągalne. Nieśmiertelność była jedyną nadzieją.

Nie przeczuwał, że to, na co tak długo pracował, poświęcił dlań całe życie niemal, powoli rozpada się w proch, zaś on sam stacza się w dół, w chciwe szpony śmierci. Cząstki duszy uleciały z wiatrem, oprócz tej ostatniej. Tej najbardziej okaleczonej, żyjącej w nim. Tej, która określała to, kim był. Kim się stał.

I ta się rozpadła... Śmierć nigdy nie odpuszcza. Tom Marvolo Riddle nigdy nie mógł tego pojąć, całe życie uciekał przed czymś, co było nieuniknione.
__
Mam nadzieję, że dobra. :) Chcecie więcej?

Delirantko, dziękuję ci bardzo. Cóż, spróbuję się zastosować. Aha, poprawiłam - i wspomniałam troszkę o Wybrańcu ;d

Edytowane przez Guardian dnia 12-11-2008 08:49

Dodane przez Delirantka dnia 26-08-2008 20:17
#2

Aloha.
To może ja zacznę.
Tytuł. Jak mniemam (a mniemam sobie wiele), jest to nawiązanie do Serii Herbacianej. Trafnie, lubię takie tytuły. Ten także mnie zainteresował. Więc za tytuł masz plus. No i teraz przejdźmy do treści, czyli, innymi słowy, ponarzekajmy sobie.
Lord Voldemort.
Imię, które wzbudzało strach na całym świecie.

Wiem, że jestem wyjątkowo czepialska, ale tego Lorda można było sobie darować. Jeżeli omawiasz imię, lepiej wyglądałoby, gdybyś napisała samo 'Voldemort'. I tak każdy wie, o co kaman i, teoretycznie, powinien trząść gaciami na sam widok.
ze źrenicami, jak u kota...

Przecinek jest niepotrzebny.
Czy tę bladą twarz rozjaśni straszliwy uśmiech, czy usłyszą te straszne słowa

Zaraz też zrobię się 'straszna'. Wniosek? Zdecydowanie mnie 'straszności', przynajmniej jak na jedno zdanie, poproszę.
Bali się sięgnąć po władzę, nie chcieli przekraczać żadnych granic, woleli tkwić w niewiedzy, umierając szybko, niczym muszki - jednodniówki...

1. sięgać
Resztę piszesz w niedokonanym, więc dlaczego to jedno inaczej? Czy po władzę sięga się tylko raz? Czasami trzeba próbować wiele razy.
2. muszki - jednodniówki...
Wybacz, ale cały mhroczny klimat, który dotąd udało Ci się wypracować, oklapł i leży zrezygnowany. Chyba ma myśli samobójcze.
Ale może to tylko moje subiektywne odczucie.
Odkąd skończył czternaście lat, zyskał sympatię nauczycieli.

Marysia miała 16 lat i zeszła na obiad. Jak dla mnie, oba zdania mają niewiele wspólnego. Dlaczego akurat wtedy, gdy miał 14 lat? Możesz mi to wytłumaczyć?
Ale tak łopatologicznie.
Tak wielu by wówczas powiedziało...

Popraw szyk tego zdania, bo gramatyka leży i kwiczy.
Wielu błagało o zmiłowanie, tak złamał najpotężniejszych, którzy legli u jego stóp.

To też mi się nie podoba. Po zmiłowaniu dałabym kropkę, a resztę zrobiłabym w osobnym zdaniu.
Pierwsze morderstwo, które popełnił, mając lat piętnaście, była czarą słodyczy, zaprawionej lekką goryczą.

What? Albo to ja jestem wyjątkowo ciemna, albo to zdanie jest wyjątkowo niegramatyczne. Tak, czy siak, nie wiem o co chodzi.
Żałował niemal, że musi użyć takiej marnej, żałosnej duszy Jęczącej Marty!

Taak? A ja myślałam, że Marta zginęła od spojrzenia Bazyliszka...
pławiąca się w luksusie i bogactwie.

pławiącej
Co znaczyło jedno ludzkie istnienie, skoro miała coś, co mogła mu dać?

Tu się trochę poczepię logiki. Jak mogła mu to dać, skoro była martwa? Prędzej chodzi tu o coś, co Voldiemu było potrzebne. Niby to samo, a jednak.
Cząstki duszy uleciały z wiatrem, oprócz tej ostatniej.

Brakuje mi tu określenia, czyjej duszy.
To są błędy, które rzuciły mi się w oczy przy pierwszym czytaniu. Oczywiście, można by się poczepiać więcej, ale po co? Te najważniejsze wymieniłam. Mam nadzieję, że się troszkę nad tym zastanowisz...
Teraz, żeby zachować równowagę xd, dostaniesz małą pochwałę. Po pierwsze, za sposób i styl - Seria Karciana wydaje się być czymś innym, niż dotychczasowe hogsowe fan ficki. Utrzymaj ten poziom do końca.
Wybrała jednak śmierć, jedyną drogę, której tak się lękał. W przeciwieństwie do innych, nigdy nie chciał wiedzieć, co jest na końcu.

Tej najbardziej okaleczonej, żyjącej w nim. Tej, która określała to, kim był. Kim się stał.

Śmierć nigdy nie odpuszcza. Tom Marvolo Riddle nigdy nie mógł tego pojąć, całe życie uciekał przed czymś, co było nieuniknione.

Te fragmenty podobały mi się najbardziej.

Ogólnie - poprzeczkę położyłaś sobie wysoko i ja Ci pobłażać nie będę. Wyszło średnio. Przerost formy nad treścią, jeśli rozumiesz, o co mi chodzi. Wciąż oscylowałaś wokół jednego poziomu napięcia, kiedy ja widziałabym to trochę inaczej: najpierw powolny wzrost, wydarzenie kulminacyjne w życiu Voldemorta (jak i w Twoim tekście) i zakończenie. Umiarkowanie suche, za to mocno sprowadzające na ziemię.
Zastanawiam się, dlaczego nie wspomniałaś o Potterze. Oczywiście, Człowiek-Blizna jest denerwujący etc., jednak uważam, że był on istotną postacią w życiorysie Voldemorta, a Ty go perfidnie pominęłaś. W jednej chwili czytamy o siedemnastoletnim Tomie, a zaraz potem już umiera.
Dalej. Język - chwilami przesadzałaś z formą. Zbyt patetyczne wyrażenia. Jednak, piszę, że czasami, bo przeważnie było ok.

Czekam na następną miniaturkę, chcę zobaczyć, jak Ci pójdzie.
Praktyka czyni mistrza ;>.

Pozdrawiam.

Dodane przez ladybird dnia 26-08-2008 20:38
#3

Może być... CNKC

Dodane przez Fantazja dnia 27-08-2008 17:22
#4

Obiecałam ci konstruktywniejszy komentarz, no to teraz go piszę.
Myśli...
Myśli...
Myśli...
A-ha! Podobało mi się. ;D
No dobra, dobra, już piszę konkretnie. ^^
A więc tak. Jak już napisałam wyżej, mnie się podobało. Błędy, które wytknęła Delirantka za pierwszym razem nie rzuciły mi się w oczy, za drugim - nie wszystkie. FF czytało mi się przyjemnie, jest to coś innego niż reszta hogsowych opowiadanek. Już nieraz ci to mówiłam, ale ty do tego typu fanfików masz po prostu talent. A niech ci będzie, masz manię. ^^ Cóż, tutaj miałaś problem, bo to miniaturka, a dobrą miniaturkę trudno napisać. No ale jak na pierwszy raz, odnalazłaś się w tym bardzo dobrze, a z czasem na pewno będzie jeszcze lepiej. ;]
PS. Podoba mi się ten obrazek. ^^

Dodane przez Martyna dnia 28-08-2008 11:44
#5

A nie, ja czytałam, że użył duszy Marty, by stworzyć pierwszego horkruksa. Dzięki, Delirantko. Poprawione.

Dodane przez Destiny dnia 04-10-2008 16:37
#6

Bardzo mi się podoba to, że twoja miniaturka cały czas trzyma w napięciu. W większości tego typu tekstów nastrój po jakimś czasie się ulatnia.

Tom Marvolo Riddle nigdy nie mógł tego pojąć, całe życie uciekał przed czymś, co było nieuniknione.

Jak ładnie jednym zdaniem można podsumować Voldzia;f
Bardzo mi się podoba to zakończenie. Fajnie, że użyłaś tu prawdziwego nazwiska- Tom Marvolo Riddle.

Pozdrawiam i czekam na twoją kolejną miniaturkę (musisz jeszcze jakąś napisać! to rozkaz;P).

Dodane przez Peepsyble dnia 11-10-2008 08:31
#7

Pierwsze morderstwo, które popełnił, mając lat piętnaście, była czarą słodyczy, zaprawionej lekką goryczą.


What? Albo to ja jestem wyjątkowo ciemna, albo to zdanie jest wyjątkowo niegramatyczne. Tak, czy siak, nie wiem o co chodzi.

No to ja też, bo równiez się nie skumałam. Lubię miniaturki i lubię takie fajne tytuły - one mnie zawsze zaciekawiają ; p Spodobało mi się, bardzo ładnie piszesz. Deliranta już napisała jakie błedy, więc ja już chyba nie muszę, ale na moje ko jest ich mało ; p Ja sie tak bardzo nie czepiam. Z chcęcią przeczytam następna część.

Dodane przez Shemya dnia 15-10-2008 15:35
#8

Bardzo fajne ; ) Dobrze się czyta i tytuł jest ciekawy. Błędów nie zauważyłam, a już jeśli to Delirantka je wymieniła ; ) Z chęcią przeczytam kolejne części ; )

Dodane przez Fretka dnia 25-10-2008 15:28
#9

Mi się bardzo podoba. Wręcz książkowa miniaturka. Ujęłaś wszystkie najważniejsze aspekty. A Voldzio jest trudną postacią do tak oględnego przedstawienia. Czyta się szybko, nie trzeba się jakoś głowić nad tekstem, co ja bardzo w ff cenię. :) Chciałabym zobaczyć jakbyś sobie poradziła z miniaturkami Lestrange'ów. xD

Dodane przez Martyna dnia 30-10-2008 14:26
#10

Dzieńdoberek, no to zaczynamy. Wiem, wiem, nie jestem mistrzynią, ale próbuję dostosować się do waszych wskazówek. Wielkie podziękowania dla Fantazji i Delirantki. I dla tych, którzy jeszcze zechcieli skomentować :D
Mam nadzieję, że i ta się wam spodoba.
__
i34.tinypic.com/28iroqu.jpg

Bartemiusz Crouch Junior w swoim życiu miał tylko jedno marzenie. Nigdy nie szukał, jak ojciec, władzy. Nie chciał bogactwa, którego pożądali inni czarodzieje. O, nie. Barty chciał tylko jednego: służyć swemu panu tak, jak najlepiej potrafił.

Na początku to wszystko było takie... wspaniałe. Niepokonani, zabijali kogo chcieli. Byli panami ludzkiego życia.
Do czasu. Longbottomowie nie dali się złamać. Nie wyjawili żadnej informacji, nie mówili nic. Nawet na torturach. Barty i jego towarzysze ponieśli klęskę, po której nadeszły inne.

Mawia się "wpaść z deszczu pod rynnę". On tak właśnie trafił: po ucieczce z Azkabanu nadal pozostawał w zamknięciu.
Gdyby nie matka, Barty do końca życia patrzyłby na świat zza więziennych krat. Uwięziony na zawsze w ciasnej celi, sam ze wspomnieniami ofiar, które pozbawił życia... Te koszmary wracały z każdą nocą, nawet w dzień się pojawiały. Ale od szaleństwa wybawiła go ona: Przekonała ojca, by sporządził eliksir wielosokowy. Przyszedł czas na zamianę.

Crouch Senior... Bartemiusz tak bardzo go nienawidził! Ten stary, stetryczały głupiec, ogarnięty żądzą władzy, nigdy na nic mu nie pozwalał, w obawie, że odkryją ich tajemnicę. Wolał go zamknąć w złotej klatce, jakim był jego dom, spętać Imperiusem, a na straży postawić Mrużkę. I ją przekabacił. Szkoda, ten skrzat... Czy też raczej skrzatka... Nawet ją lubił.

Jednak przyszedł ten dzień. Tak długo na niego czekał. Jego pan, którego tak umiłował, przybył do domu i uwolnił go od ojca. Barty mógł się poświęcić nowemu zajęciu, uczestniczyć w planie, wymyślonym przez Czarnego Pana.
Wraz z Glizdogonem zaatakowali Szalonookiego. Kto by pomyślał, że ten paranoiczny staruszek jest taki nieostrożny! Niektórzy po czasie również tacy się stawali: Bartemiusz nigdy. A przynajmniej tak sądził.

Szkoła... Hogwart. Mury, których nie chciał nigdy już zobaczyć. Ale musiał. Stare wspomnienia wróciły z wielką siłą. To wszystko - błonia, Wieża Astronomiczna, Zakazany Las - z powrotem przypomniało mu dawne czasy. O których, z tak wielkim trudem, zdołał w końcu zapomnieć.
Szkoła wcale nie była dla niego najszczęśliwszym miejscem. Musiał utorować sobie w niej pozycję różdżką i pięściami. Tak długo ćwiczył, by osiągnąć należne mu miejsce. By zyskać szacunek. Wiedział jednak, że tym sposobem nie przybędzie mu przyjaciół... Lecz on zawsze widział świat w dwóch kategoriach: przyjaciół i wrogów.

Prowadził Pottera przez cały Turniej za rączkę, nie mogąc nadziwić się głupocie chłopca. Wszystko miał podane na tacy, a nawet nie potrafił się zorientować, że to wszystko było z góry ukartowane. Harry polegał tylko na swoim szczęściu, natomiast Barty - na z góry przygotowanych planach.

W końcu nadszedł ten dzień... Najszczęśliwszy, a zarazem najgorszy w całym życiu Barty'ego. Musiał czekać w Hogwarcie, kiedy jego Pan się do niego zwróci... Aż zżerała go wściekłość, że nie może tam być. Patrzeć na swoich dawnych towarzyszy - zdrajców. Obserwować, jak się korzą przed Czarnym Panem. Chciał zobaczyć ich upokorzenie. A nade wszystko - pragnął być wśród nich wyróżniony. Ostatecznie to on mógł powiedzieć o sobie: jestem najlepszym śmierciożercą Czarnego Pana - a oni nie. Chciał im to okazać... Ale nie mógł. Musiał czekać. A Barty z natury zawsze był niecierpliwy. Jednak czekał, jak mu kazano. Przez te lata nauczył się, że jeżeli chce coś osiągnąć, musi nauczyć się cierpliwości... i posłuszeństwa.

Jednak nie wytrzymał. Kiedy Potter się zjawił, ściskając Puchar w dłoni, kazał mu pójść ze sobą. Nie obchodziło go, co się z nim później stanie. Zapomniał, że tym samym może zniszczyć plan.
Chciał się tylko pozbyć tego chłopca.
Ale jak zwykle pomieszano mu szyki. Był już gotów, by złamać zakaz Czarnego Pana...

Zdradził... Powiedział o wszystkim. Co z tego, że pod przymusem? Czarny Pan nigdy mu nie wybaczy.
Śmierć już lepsza.... Bartemiusz od tej pory tęsknie jej wyczekiwał. Nie chciał już wracać do Lorda Voldemorta. Wiedział, że nigdy nie zostanie mu wybaczone. Że stanie z powrotem w szeregu, jako jeden z wielu zdrajców.
Zawiódł.
Śmierć... Czym była dla niego? Barty nie chciał umierać. Dla niego śmiercią byłby powrót do Azkabanu.
Jednak ocalono go od tego losu... Lecz spotkało go coś gorszego. Dusza Croucha na zawsze odeszła, zaś ciało było tylko pustą skorupą, niezdolną do niczego, prócz wegetacji. Tak skończył Bartemiusz Crouch, jeden z najwierniejszych śmierciożerców Lorda Voldemorta.
__
Mam nadzieję, że ta też jest w miarę... Liczę, że jest trochę lepsza niż pierwsza.

Dodane przez Dimrilla dnia 31-10-2008 12:51
#11

Hmm, aż się boję napisać, do jakiego wniosku doprowadziła mnie lektura części o Bartym.

Ale, co tam, raz hipogryfowi w dziób:

Otóż, Bartemisz Crouch Junior (na marginesie: fajny pomysł nazywania go pełnym imieniem - tak inaczej niż w książce) ma mentalność... domowego skrzata.

Służba, służba, służba swemu Panu. Nie chce władzy jak ojciec, chce służyć. Pewnie gdyby Voldemort kazał mu przytrzasnąć sobie uszy drzwiczkami od pieca, też by to zrobił (albo przynajmniej spróbował- przy rozmiarach ludzkich uszu byłoby to raczej trudne :P ).
Początki samokarania się zresztą widzimy - Barty cieszy się w pewnym sensie z tego że zginie, bo czuje, że musi zapłacić za nieposłuszeństwo wobec Czarnego Pana. (Ostatecznie dostał pocałunek dementora, czyli karę gorszą niż śmierć - to chyba jednak przekroczyło jego potrzebę ekspiacji).

Całkowitej, skrzaciej, bezinteresowności Barty rzecz jasna nie posiada - liczy, że zostanie wywyższony pośród sług Voldemorta, ale ogólnie jego postawa (i większości śmierciożerców) jest raczej mało samodzielna... (Nie twierdzę, naturalnie, że wszyscy byli tak oddani swemu Panu jak Bartemiusz Junior, ale gotowość do płaszczenia się przed Voldemortem wskazuje na jakąś skazę charakteru. Mentalność chytrego niewolnika? )

Ok, namieszałam, namieszałam ... i kończę. :P
Sama miniaturka o Bartym podobała mi się. Oh, yes.

Dodane przez Martyna dnia 31-10-2008 12:53
#12

Dimrillo, ja celowo chciałam go tak przedstawić :tooth: W książce miałam wrażenie, że on właśnie tak, jak to sama określiłaś - posiada mentalność skrzata domowego ;)