Dodane przez Kasztan dnia 07-03-2009 07:46
#1
3 warny -> [Z]
G.
Podziękowania dla mojej bety, która dzielnie zniosła psychiczne maglowanie, moje jęki i molestowanie na gg.
Oklaski dla... Louise!
Chciałam podziękować również Takiej Jednej, Magic Dream, pewnej Magdzie, której nicku nie mogę spamiętać za to, że jako pierwsze to przeczytały:)
Prolog:
Mały sklepik
Każdy w życiu ma swój cel. Niektóre ambicje jaśnieją niczym Zorza Polarna. Cele innych są niczym świeczka przykryta słoikiem. Mimo wszystko każde marzenie jest mile widziane.
Bo to jest stragan marzeń.
* * *
Jak każda ulica, Pokątna miała swoje sekrety i tajemnice. Ukrywała przed przechodniami brudne szyby wystawowe, przygarniała do przytulnych rynsztoków tych, którzy, świętując dzień powszedni, wypili nieco za dużo Ognistej Whisky. Czasami, gdy była w złym humorze, przykrywała kurzem drogi dziecinne czapki i rękawiczki, aby potem, dręczona wyrzutami sumienia, mogła odkryć je przed przypadkowym, według niej porządnym, obywatelem.
Ogólnie rzecz biorąc, była z siebie dumna. Nie każda ulica mogła poszczycić się tym, że była na wizytówkach takich sław w czarodziejskim świecie, jak Ollivander czy Madame Malkin.
A już na pewno żadna, ale to żadna ulica, nawet największa, nie miała straganu z marzeniami.
Ktoś, kto przechodził zbyt zajęty czubkami swoich przykurzonych butów, nie zauważał tego maleńkiego sklepiku. Osobnicy zbyt zajęci własną garderobą nie mogli zauważyć nieco zaniedbanej witryny.
Ich strata.
Nawet dla niektórych ciekawskich oczu stragan nie był przeznaczony. Gdyby przechodził ktoś o czarnym sercu i bystrym wzroku, obserwujący otoczenie, sklepik wcisnąłby się pomiędzy obskurny punkt wymiany waluty a toalety publiczne.
A to wszystko po to, by magia zupełnie inna od tej znanej czarodziejom, nie wpadła w niepowołane ręce.
Co pewien czas jakiś zasmarkany brzdąc, czy dziewczynka wysoko unosząca nogi, aby nie pobrudzić nowych bucików, które miały służyć jej jeszcze w Hogwarcie, dostrzegały sklepik. Wtedy ich oczy rozszerzały się gwałtownie, a ręka mimowolnie sięgała skraju maminej sukni lub ojcowskiego rękawa, aby poinformować ich o dziwnej wystawie, gdzie znajdowały się różniące się kształtem i kolorem buteleczki i o jeszcze dziwniejszym szyldzie, głoszącym, iż jest to "stragan z marzeniami".
Gdy ulica to dostrzegała, wzdychała głośno, aż luzowały się kocie łby, którymi wyłożony był bruk. Było to niemal niedostrzegalne, ale i tak dawało pretekst redaktorom "Proroka Codziennego" do skarżenia się. Co tydzień w rubryce "Czarodziejski świat" można było znaleźć dziesięciocentymetrowy donos na temat Pokątnej, która podobno popadała w ruinę.
Jednak zanim zniecierpliwiony rodzic spojrzał w stronę sklepiku, ten był już ukryty przed wścibskim wzrokiem.
Stragan, jak i ulica, czekał na odpowiednią osobę. Kogoś, komu mógłby powierzyć swoją magię.
* * *
Nic nie wskazywało na to, aby dziewczynka radośnie jedząca lody, miała być kimś niezwykłym. Wręcz przeciwnie - Hanna Abbott była niepozorną przedstawicielką płci pięknej. Jedyne, co było w niej dość niezwykłe, to szeroko rozwarte zielonkawe oczy, przypominające taflę jeziora, poprzecinaną zielonymi żyłkami, które ujawniały pojedyncze promienie słońca. Jednak bura sukienka, mysie warkoczyki i drobna figurka nie przyciągały uwagi przechodniów.
Jak przypuszczała ulica, przed chwilą musiało spotkać ją coś dobrego. Radosny uśmiech nie znikał z twarzy Hanny, a sama droga prawie nie czuła jej ciężaru, kiedy jedenastolatka opadała na nią podczas podskakiwania.
Lecz to właśnie ją, dziewczynkę z mysimi warkoczykami, sklepik uznał za godną powierzenia innej magii.
* * *
Hanna przystanęła przed witryną sklepiku. W witrynie odbijała się blada dziewczynka liżąca z zapałem loda.
Przyszła Puchonka przyglądała się z uwagą butelkom, które skrywały coś podobnego do nasion dmuchawca. Hanna zbliżyła się jeszcze bardziej do szyby, aż w końcu przycisnęła do niej nos. Jednak nawet to dramatyczne poświęcenie dość wrażliwej części ciała, nie pozwoliło jej na rozwikłanie tajemnicy buteleczek.
Dziewczynka wzięła głęboki oddech i nacisnęła klamkę.
Otwieraniu drzwi akompaniował dźwięk dzwoneczka, zamontowanego u framugi. Hanna spojrzała w górę, zaskoczona srebrzystym brzmieniem. Zaciekawiona i sfrustrowana stanęła na palcach. Po chwili takiej gimnastyki, zajrzała we wnętrze dzwonka i zachłysnęła się powietrzem. Poleciała w tył i uderzyła głową o framugę. Rozcierając potłuczone miejsce, zastanawiała się, jak to możliwe, że dzwonek zadźwięczał, skoro nie miał serca.
- To magia - usłyszała za sobą cichy głos. Z zaplecza, odgrodzonego od sklepu bordową, aksamitną szmatą, wyszedł niski, łysy mężczyzna. Uśmiechnął się do Hanny i powtórzył:
- To magia.
Był on jednym z tych starszych panów, którzy wzbudzają zaufanie już samym swoim uśmiechem, tak bardzo przypominającym uśmiech ukochanego dziadka, czy ojca. Ubrany był w znoszony, ciemnoszary garnitur, do którego włożył siwą, wręcz srebrzystą koszulę i czerwony krawat. Hanna poczuła, jak kąciki jej ust rozchylają się w uśmiechu.
- Chciałabyś się rozejrzeć? - zapytał właściciel sklepu.
- Chętnie - odpowiedziała dziewczynka.
Mężczyzna odsunął szmatę, zasłaniającą kantorek i wpuścił dziewczynę.
Hanna stanęła w progu niezdecydowana. Właściciel ukłonił się lekko i skinął dłonią, aby się pośpieszyła. Dziewczynę nagle naszła myśl: A jeśli on nie będzie czekał? Zrobiła krok do przodu. Potem drugi. Trzeci.
I znalazła się w środku.
* * *
Było ciemno. Światło dawała jedynie mała, zielona lampka.
Ale Hanna i tak wszystko widziała.
Otaczało ją mnóstwo butelek. Małych, dużych, prostych i powyginanych, jednolitych i pomalowanych w szalone wzorki.
Każda była inna. I każda miała wspólną cechę - była wypełnioną tą dziwną mgłą.
Ze wszystkich buteleczek najbardziej spodobała się jej żółta z wymalowaną afrykańską sawanną. Żyrafy wyginały na niej wdzięcznie szyje, różowe flamingi stały w wodzie, podobne do różowych buteleczek w drinkach, a stado słoni zmierzało na północ.
Zauroczona dziewczyna zdjęła ją z półki i chciała otworzyć, gdy przerwał jej cichy głos.
- To może być czyjeś marzenie.
Hanna szybko odstawiła buteleczkę na miejsce i spojrzała w kierunku tego, kto ją ostrzegł.
Był to właściciel sklepu.
- Jak to? Czyjeś marzenie?
- Widzisz, można by powiedzieć, że jestem swego rodzaju kolekcjonerem motyli. Jednak różnica pomiędzy mną a takim... zbieraczem, jest taka, że ja swoje motyle wypuszczam w świat, aby znowu cieszyły innych.
- A czym są pańskie motyle? - zapytała Hanna.
- Kolekcjonuję marzenia.
Dziewczyna cofnęła się. Rzuciła okiem na zasłonę, która oddzielała ją od sklepu i wreszcie - od ulicy. Wiedziała, że jeśli zacznie krzyczeć, ludzie ją usłyszą i uratują. Nie miała jak przed nim uciec. A ten mężczyzna musiał być wariatem. Bo czy normalny człowiek twierdziłby, że kolekcjonuje marzenia? I zamyka je w butelkach?
- Nie bój się - poprosił właściciel sklepu - Nie jestem... Zły. Wręcz przeciwnie.
Nie wiedząc dlaczego, Hanna uwierzyła mu. W jej głowie przestały roić się niezliczone pomysły na ucieczki, w tym ten, aby zadźgać potencjalnego szaleńca ołówkiem.
- Kim ty w ogóle jesteś? - pisnęła dziewczynka.
- Przepraszam, mój błąd. Nazywam się Regulus Black. A ty jesteś Hanna.
- Skąd pan wie?
- Powinienem wiedzieć, kogo wpuszczam do mojego sklepiku, prawda? - Mężczyzna uśmiechnął się do niej.
* * *
Hanna siedziała na ladzie i trzymała w dłoniach kubek z gorącą czekoladą. Dziewczynka machała nogami, obutymi w różowe tenisówki z wizerunkiem jednorożca.
- A skąd pan ma te marzenia? I po co są one panu? - zapytała z ciekawością.
- To dość długa historia.
- Jak i wszystkie. Proszę, opowiedz mi... - zaczęła marudzić.
- Dobrze.
Kiedy wypowiedział to słowo, wszędzie zrobiło się cicho. Odgłosy ulicy zamilkły, a rolety same się opuściły i zasłoniły okna.
- Dawno, dawno temu, sto lat przed powstaniem Hogwartu, żył sobie mężczyzna. Nie był dobry. Wręcz przeciwnie. Wraz z grupą sobie podobnych, napadał mugoli, choć sam był czarodziejem, i zabijał ich. Potem rabował wszystko, co się dało, podpalał wioski i uciekał.
Robiłby to do swojej śmierci, gdyby na jego drodze nie stanął dziadek Salazara Slytherina - Baltazar. Był on potężnym czarodziejem, mającym się za swego rodzaju obrońcę mugoli. Gdy stanął naprzeciwko rozbójnika z różdżką w ręku, majestatyczny, potężny... Morderca przeraził się. Zamiast chwycić różdżkę, wziął do ręki miecz, zaszarżował na Baltazara i... Zginął.
Jednak Slytherinowi nie dano się długo cieszyć sukcesem. Mugole z wioski, którą właśnie ocalił, przerazili się czarodzieja. Z okrzykiem "r17;Czarnoksiężnik!"r17; rzucili się na niego. Baltazar nie bronił się. Sprytni mugole od razu odebrali mu różdżkę. Slytherin stał spokojnie. Wieśniacy otoczyli go pierścieniem - nie miał szansy uciec. I zabili go.
Jedyne, co po nim zostało, to jego dziecko, żona i kolekcja marzeń. Jako Mistrz Eliksirów potrafił zamknąć je w butelkach. I rozdawał je ludziom - motyle w szarym świecie.
- A co to ma wspólnego ze mną? - zapytała Hanna.
- Widzisz, tu zaczyna się już twoja historia. Nie mógłbym ci jej opowiedzieć, ponieważ to ty ją tworzysz, ale chciałbym, abyś wzięła kilka marzeń i je rozdała.
- Ale ja w tym roku jadę to Hogwartu!
- Tym lepiej.
Regulus wszedł do zaplecza, chwycił torbę z fiolkami i podał ją Hannie.
- Widzisz, tu są drobne marzenia. Nie daję ci tych wielkich, bo musisz mieć w kufrze miejsce na książki - uśmiechnął się Black.
- A jak poznam, co ukrywa każda fiolka? - zapytała dziewczynka z rozpaczą.
- Nie bój się, poznasz. A teraz idź. Rodzice na ciebie czekają.
Hanna przytuliła torbę do piersi i zeskoczyła z lady. Drzwi otworzyły się same, już bez akompaniamentu dzwonka. Dziewczynka wyszła na Pokątną, a tłum natychmiast ją ''połknął'', niczym wieloryb Jonasza.
Kiedy się odwróciła, aby zapytać o to, czy Regulus nie jest przypadkiem bratem TEGO Syriusza Blacka, sklepik zniknął.
Edytowane przez Guardian dnia 11-11-2009 15:23