Robert Galbraith i jego nowa powieść - fragment online!
Dodane przez mooll dnia 04 June 2014 16:01
Jak Was informowaliśmy w tym newsie, już niebawem ukaże się nowa książka J.K. Rowoling (pisząca jako Robert Galbraith), o w d z i ę c z n y m tytule The Silkworm, co można przetłumaczyć jako "larwa jedwabnika". Wiemy też, że pojawi się w niej detektyw Cormoran Strike, znany tym, którzy przeczytali ostatnią powieść Rowling Wołanie kukułki.
Jej premiera w Wielkiej Brytanii będzie miała miejsce 19 czerwca, w Polsce książka ukaże się natomiast 24 czerwca.
Na dziś The Times (WB ) przygotował fragment książki dla swoich subskrybentów. Jednakże w jego ślady poszedł magazyn USA Today, i dziś ukazał się ten sam fragment na jego łamach. Z tą różnicą, że tym razem nie trzeba było prenumerować gazety. Więcej: nie tylko w w drukowanej wersji pojawił się ów fragment, także w tej elektronicznej, tutaj.
Kto chce przeczytać go po polsku przedpremierowo?
Specjalnie dla Was przetłumaczyłam go.
Ale jest przetłumaczony, nie jest natomiast dziełem sztuki, więc kto chce, może poczekać do 24 czerwca i kupić całość, już przetłumaczoną profesjonalnie.
Dla chętnych jest już Rozdział 1 i2
Miłego czytania!
Treść rozszerzona
Jak Was informowaliśmy w tym newsie, już niebawem ukaże się nowa książka J.K. Rowoling (pisząca jako Robert Galbraith), o w d z i ę c z n y m tytule The Silkworm, co można przetłumaczyć jako "larwa jedwabnika". Wiemy też, że pojawi się w niej detektyw Cormoran Strike, znany tym, którzy przeczytali ostatnią powieść Rowling Wołanie kukułki.
Jej premiera w Wielkiej Brytanii będzie miała miejsce 19 czerwca, w Polsce książka ukaże się natomiast 24 czerwca.
Na dziś The Times (WB ) przygotował fragment książki dla swoich subskrybentów. Jednakże w jego ślady poszedł magazyn USA Today, i dziś ukazał się ten sam fragment na jego łamach. Z tą różnicą, że tym razem nie trzeba było prenumerować gazety. Więcej: nie tylko w w drukowanej wersji pojawił się ów fragment, także w tej elektronicznej, tutaj.
Kto chce przeczytać go po polsku przedpremierowo?
ważne! Tekst poniżej zawiera wiele wulgaryzmów, a raczej ich łagodne wersje tych, które zastosowała J.K.Rowling. Niektóre z nich są wygwiazdkowane, jeden fragment musiałam opuścić. Test jest pisany z myślą o dużo starszych czytelnikach niż tych od Harry'ego Pottera, dlatego biorąc się za ten tekst bądźcie na to przygotowani.
Mini wprowadzenie: Głównym bohaterem jest, jak w poprzedniej powieści, potargany, frapujący Strike - weteran wojenny, którego nieobecny ojciec jest słynną gwiazdą rocka - teraz ma nową sprawę do rozwiązania w Londynie.
Rozdział 1
pytanie
Czymże ty się żywisz?
odpowiedź
Przerywanym snem.
Thomas Dekker, "The Noble Spanish Soldier" ("Szlachetny hiszpański Żołnierz")
- Ktoś cholernie sławny - powiedział ochrypły głos po drugiej stronie - lepiej, żeby nie żył, Strike.
Wielki nieogolony mężczyzna włócząc się w ciemności tuż przed świtem, z telefonem przyciśniętym do ucha, wyszczerzył się.
- Jest na tamtym boisku do baseballa.
- Jest pieprzona szósta rano!
- Jest wpół do, ale jeśli chce pan to, co mam, będzie musiał pan przyjechać i wziąć to - powiedział Cormoran Strike. - Nie jestem daleko od pana domu. Znajduje się on...
- Skąd wiesz, gdzie mieszkam? - zażądał głos.
- Powiedział mi pan - rzekł Strike, dusząc w sobie ziewnięcie. - Sprzedaje pan mieszkanie.
- O... - rzekł inny, udobruchany. - Dobra pamięć.
- Jest tutaj 24-godzinna kawiarnia...
- Chrzanić to. Przyjedź do biura później...
- Culpepper, mam innego klienta rano, on płaci lepiej niż pan a jestem na nogach całą noc. Potrzebuje pan tego teraz, jeśli zamierza tego użyć.
Jęk. Strike mógł usłyszeć szelest pościeli.
- To powinno być cholernie mocne.
- Smithfield Cafe na Long Lane - powiedział Strike i rozłączył się.
Nieznaczna nierówność w jego chodzeniu stała się bardziej wyraźna, kiedy schodził ze zbocza w stronę Smithfield Market, monolitycznego w zimowej ciemności, ogromnej prostokątnej wiktoriańskiej świątyni, żeby mięso, skąd przez cztery dni robocze rano zwierzęce ciało było rozładowywane, jak to było robione przez wieki, cięto, porcjowano i sprzedawano rzeźnikom i restauracjom w całym Londynie. Strike mógł usłyszeć głosy w ciemności, wykrzykujące instrukcje i warczenie i piski cofających się ciężarówek rozładowujących zwierzęce zwłoki. Kiedy wszedł na Long Lane, stał się zwyczajnie jednym z wielu opatulonych mężczyzn, poruszających się z determinacją w kierunku swoich poniedziałkowo-porannych spraw.
Poniżej kamiennego gryfa stojącego na posterunku na rogu budynku targu (Marketu - przyp.tłum.) stała grupa kurierów w odblaskowych kurtkach. Każdy z nich trzymał kubek z herbatą w rękawiczkach. Wzdłuż ulicy, jarzący się jak otwarty kominek na przeciw otaczającej wszystko ciemności, było Smithfield Cafe, otwarta 24 h, kryjówka pełna ciepła i tłustego jedzenia wielkości schowka na narzędzia.
Kawiarnia nie miała łazienki, za to miała umowę z bukmacherami kilka drzwi dalej. Ladbrokes nie otwierał na kolejne trzy godziny, więc Strike udał się okrężną okrężną drogą w dół boczną uliczką i ciemne wyjście, uwalniając się od pęcherza pełnego słabej kawy wypitej w trakcie pracy tej nocy. Wyczerpany i głodny, odwrócił się w końcu, z uczuciem przyjemności jaką tylko mężczyzna, który pokonał swoje fizyczne ograniczenia mógł doświadczyć, w stronę ciężkiej od tłuszczu atmosfery smażonych jajek i bekonu.
Dwóch mężczyzn w kurtkach z polaru i nieprzemakalnych płaszczach właśnie zwolniło stolik. Strike wymanewrował swoim cielskiem, by dostać się do tej małej przestrzeni i opadł z chrząknięciem satysfakcji na krzesło z twardego drewna i stali. Tuż przed tym jak poprosił, włoski właściciel umieścił przed nim herbatę w wysokim białym kubku, który pojawił się wraz z trójkątami białego chleba posmarowanego masłem. Wciągu pięciu minut pełne angielskie śniadanie położono przed nim na ogromnym owalnym talerzu. Strike dobrze się zmieszał z silnymi mężczyznami torującymi sobie głośno drogę trzaskając przy wchodzeniu i wychodzeniu z kawiarni. On sam był ogromny i ciemny, z gęstymi, krótkimi, kręconymi włosami, które rzedły trochę od góry, o sklepionym czole, przewyższającym szeroki nos boksera i grube, ponure brwi. Jego szczęka była jakby brudnawa, z kilkudniowym zarostem i cieniami w kolorze siniaków powiększające jego ciemne oczy. Jadł gapiąc się półprzytomnie na budynek targu na przeciwko. Najbliższe łukowate wejście numer dwa, zaczęło nabierać kształtów w rzednącej ciemności: nieugięta kamienna twarz, starożytna i brodata, spojrzała na niego zza wejścia. Czy tam kiedykolwiek był bóg padliny?
Właśnie zabrał się za swoje kiełbaski, kiedy przybył Dominic Culpepper.
Dziennikarz był prawie tak samo wysoki jak Strike, ale chudszy, z cerą chórzysty. Dziwna asymetria, jak gdyby ktoś wykonał jego głową ruch dookoła przeciwnie do wskazówek zegara, sprawiła, że był dziewczęco przystojny.
- Niech to będzie coś ważnego - powiedział Culpepper kiedy usiadł zdejmując rękawiczki rozglądając się prawie podejrzanie po kawiarni.
- Chcesz coś do jedzenia? - zapytał Strike z ustami pełnymi kiełbaski.
- Nie - powiedział Culpepper.
- Chcesz raczej poczekać aż będziesz mógł wziąć croissanta? - spytał Strike, szczerząc się.
- Odpieprz się, Strike.
Było niemal żałośnie prosto nakręcić tego byłego ucznia szkoły prywatnej, który zamawiał herbatę w atmosferą wyzwania, wołając obojętnego kelnera (jak z rozbawieniem zauważył Strike), "kumpla".
- No...? - zażądał Culpepper z gorącym kubkiem w swoich długich, bladych dłoniach.
Strike szukał w kieszeni swojego płaszcza, wyciągnął kopertę i śliznął ją wzdłuż stołu. Culpepper Wyciągnął jej zawartość i zaczął czytać.
- Jasna cholera - powiedział cicho po chwili. Przetasował gorączkowo kawałki papieru, niektóre z nich zapisane były własnoręcznie przez Strike'a. - Skąd, u diabła, to wziąłeś?
Strike, którego usta były pełne kiełbasy, dźgnął palcem jeden ze skrawków papieru, na których zabazgrany był adres biura.
- On jest bardzo wkurzającym asystentem - powiedział, kiedy w końcu przełknął.
- On ją piep***, jak samo jak dwie inne, o których wiesz. Dopiero się zorientowała, że nie będzie następną panią Parker.
- Jak, do cholery się tego dowiedziałeś? - spytał Culpepper, podnosząc wzrok na Strike'a ponad papierami trzęsącymi się w jego przejętych rękach.
- Praca detektywa - powiedział Strike silnie akcentując przez kolejny kęs kiełbasy.
- Czy twoja ekipa nie robiła tego zanim zacząłeś robić zlecenia wykonania usług na zewnątrz dla takich jak ja? Ale ona musi pomyśleć o swoich szansach zatrudnienia w przyszłości, Culpepper, więc nie ona nie chce się pojawić w tej historii, zrozumiano?
Culpepper parsknął.
- Powinna było pomyśleć o tym zanim rąbnęła...
Wprawnym ruchem Strike wyciągnął papiery spomiędzy palców dziennikarza.
- Ona ich nie rąbnęła. On kazał jej to wydrukować dziś po popołudniu. Jedyną rzeczą, jaką zrobiła źle było pokazanie mi tego. Ale jeśli zamierzasz ubabrać jej prywatne życie tymi papierami, Culpepper, zabiorę je z powrotem.
- Spadaj - powiedział Culpepper, chwytając za dowód całkowitego uchylenia się od podatku (?), zaciśniętego w owłosionej ręce Strike'a. - W porządku, zostawimy ją poza tym. Ale on będzie wiedział, skąd to wzięliśmy. Nie jest kompletnym debilem.
- Co on może zrobić? Ciągnąć ją do sądu, gdzie może puścić farbę o każdej innej szemranej sprawie, której była świadkiem przez ostatnie pięć lat?
- No, dobra - westchnął Culpepper po chwili zastanowienia.
- Oddaj je. Zostawię ją poza tą historią, ale będę musiał z nią porozmawiać, nie? Sprawdzić, czy jest w porządku.
- One są w porządku. Nie potrzebujesz z nią rozmawiać - powiedział Strike z naciskiem.
Trzęsąc się, zakręcona, gorzko zdradzona kobieta, którą właśnie zostawił, nie byłaby bezpieczna sama z Culpepperem. W swoim okrutnym pragnieniu srogiej kary dla mężczyzny, który obiecał je małżeństwo i dzieci, mogła zniszczyć się i swoje perspektywy tak, by nie można było tego naprawić. Strike'owi nie zajęło zbyt wiele czasu, żeby zdobyć jej zaufanie. Miała prawie czterdzieści dwa lata; myślała, że będzie miała z dzieci z Lordem Parkerem; teraz tak jakby żądza krwi miała ja w swoim uścisku. Strike siedział z nią przez kilka godzin, słuchając historii jej zauroczenia, patrząc, jak przemierza swój salon płacząc, (wulgaryzmy na temat - ujmijmy to delikatnie miłości fizycznej na sofie). Ostatecznie zgodziła się na to: zdrada, która reprezentująca pogrzeb jej wszystkich nadziei.
- Masz ją od tego odciąć - powiedział Strike, trzymając mocno papiery w pięści, który była prawie dwukrotnie większa od pięści Culpeppersa. - Zgoda? To jest i tak cholernie dobra historia bez niej.
Po chwili wahania i robiąc grymasy, Culpepper ugiął się.
- No, dobra. Daj mi je.
Dziennikarz wepchnął papiery do wewnętrznej kieszeni i wziął łyk herbaty, a jego chwilowe obrażenie się na Strike'a wydawało się blaknąć w cudownej perspektywie zniszczenia reputacji brytyjskiego para (członka Izby Lordów w parlamencie).
- Lord Parker z Pennywell - rzekł radośnie pod nosem - jesteś po uszy w gów***, stary.
- Twój przełożony płaci? -Strike zapytał, kiedy rachunek wylądował między nimi.
- No, no...
Culpepper rzucił dziesięciodolarowy banknot na stół i dwóch mężczyzn opuściło kawiarnię razem. Strike zapalił papierosa jak tylko drzwi się za nimi zatrzasnęły.
- Jak żeś już skłonił do mówienia? - Culpepper zapytał kiedy wyruszyli razem w zimno, mijając motocykle i ciężarówki wciąż przyjeżdżające i wyjeżdżające z targu.
- Słuchałem - odparł Strike.
Culpepper rzucił mu spojrzenie z ukosa.
- Wszyscy inni prywatni detektywi, których zatrudniałem, spędzali czas na włamywaniu się do telefonu po wiadomości.
- Nielegalne - rzekł Strike, wypuszczając dym w rozpływającą się ciemność.
- Więc jak...?
- Ty chronisz swoje źródła i ja będę chronić swoje.
Szli 50 jardów w ciszy, kuśtykanie Strike'a zaznaczało się bardziej z każdym krokiem.
- To będzie wielkie. Wielkie - powiedział Culpepper triumfalnie. - Ten obłudny stary ćwok, będzie biadolić na temat zbiorowej chciwości a miał 20 milionów odłożonych na Kajmanach...
- Miło dawać satysfakcję - powiedział Strike. - Prześlę ci fakturę.
Culpepper rzucił mu inne spojrzenie z ukosa.
- Widziałeś syna Toma Jones'a w gazecie w zeszłym tygodniu? - zapytał.
- Toma Jonesa?
- Walijskiego piosenkarza, powiedział Culpepper.
- A, jego - rzekł Strike bez entuzjazmu. - Znałem jednego Toma Jonesa w wojsku.
- Widziałeś te historię?
- Nie.
- Dał dobry, długi wywiad. Mówi, że nigdy nie spotkał swojego ojca, nigdy nie zamienił z nim słowa. Założę się, że dał więcej niż twój rachunek dla mnie będzie.
- Jeszcze nie widziałeś mojej faktury - powiedział Strike.
- Tylko mówię. Jeden fajny, nieduży wywiad i mógłbyś mieć kilka wolnych nocy od przesłuchiwania sekretarek.
- Masz przestać coś takiego sugerować - powiedział Strike - albo ja przestanę dla ciebie pracować.
- Oczywiśćie - rzekł Culpepper. - Mógłbym puścić tę historię i tak. Odseparowany od gwiazdy rocka syn jest wojennym bohaterem, nigdy nie znał swojego ojca, pracując jako prywatny...
- Uczenie ludzi hakowania telefonów jest także nielegalne, jak słyszałem.
Na szczycie Long Lane zwolnili i odwrócili się do siebie.
Śmiech Culpeppera był niespokojny.
- Czekam więc na twój rachunek.
- Pasuje.
Wyruszyli w każdy w inną stronę, Strike kierując się w stronę przystanek metra.
- Strike! - Głos Culpeppera odbiłał się echem w ciemności za nim - Piep*** ją?
- Nie mogę się doczekać przeczytania o tym, Culpepper. - Strike krzyknął ociężale nie odwracając głowy.
Pokuśtykał do zacienionego wejścia na przystanek i był już niewidoczny dla Culpeppera.
Rozdział 2
Jak długo musimy walczyć? bo nie mogę zostać,
Nie chcesz, nie zostawaj! Mam obowiązki.
Francis Beaumont i Philips Massinger, "The Littre Frencz Lawyer" ("Mały francuski prawnik")
Metro w Londynie było już zapełnione. Poranne twarze w poniedziałek: zapadnięte, wychudłe, napięte, zrezygnowane. Strike znalazł miejsce siedzące naprzeciwko młodej blondynki z opuchniętymi oczami, której głowa opadała na boki w śnie. Wielokrotnie zrywała się do pionu, przebiegając nerwowo wzrokiem po rozmytych znakach kolejnych stacji, czy nie przegapiła swojego przystanku.
Pociąg grzechotał i stukał, zabierając Strike’a w stronę mizernych dwóch (i pół) pokojów pod kiepsko zaizolowanym dachem, które nazywał domem. W otchłani swojego zmęczenia, otoczony przez te puste, cielęce oblicza, przyłapał się na rozmyślaniu o tych wypadkach, które doprowadziły do ich zaistnienia. Każde narodziny były, widząc to odpowiednio, zwyczajną szansą. Z setkami milionów nasienia płynącego ślepo przez ciemność, przeciwności związane z zaistnieniem człowieka były zdumiewające.
Ilu z tego wypełnionego metra było zaplanowanych, zastanawiał się, czując zawroty głowy ze zmęczenia. A ilu, jak on, był wypadkiem? W jego klasie, w szkole podstawowej, była dziewczynka, która miała plamę czerwonego wina* na twarzy i Strike zawsze czuł ukrytą więź z nią, ponieważ oboje nosili coś na stałe innego od urodzenia, coś, co nie było z ich winy. Oni tego nie widzieli, ale każdy inny mógł i często nietaktownie wspomnieć o tym. Okazjonalna fascynacja całkowitymi odmieńcami, co jak uważał w wieku pięciu lat mogło mieć coś wspólnego z jego własną wyjątkowością, ostatecznie zdał sobie sprawę, że było, ponieważ nie uważano go za kogoś więcej, niż zygotę słynnego piosenkarza, przypadkowego dowodu niewiernej gmeraczki celebryty. Strike tylko dwa razy spotkał swojego biologicznego ojca.
Zrobił test DNA, żeby Jonny Rokeby zaakceptował ojcostwo. Dominic Culpepper był chodzącą kwintesencją lubieżności i przesłanek, które Strike obecnie bardzo rzadko spotykał tak, że jeszcze nikt nie połączył ponuro wyglądającego byłego żołnierza ze starzejącą się gwiazdą rocka. Jego myśli natychmiast przeskoczyły do funduszu powierniczego i pokaźnego zasiłku na prywatne loty, pokoje dla VIP-ów, na hojne dary multimilionera w zanadrzu. Przejęci skromnością życia Strike’a i morderczymi godzinami pracy, pytali siebie: co musiał zrobić Strike, że odstraszył swojego ojca? Czy udawał nędzny tryb życia, żeby wyłudzić od Rokeby’a więcej pieniędzy? Co zrobił z milionami, które jego matka z pewnością wycisnęła ze swojego bogatego kochanka?
I w takich przypadkach, Strike myślał nostalgicznie o wojsku, o anonimowości, o karierze, w której twoje środowisko i pochodzenie praktycznie się nie liczyło poza umiejętnościami wykonywania zadań. Wróciwszy do Wydziału Spraw Specjalnych, najbardziej osobiste pytanie, z jakim musiał się zmierzyć na prezentacji była prośba o powtórzenie dziwnej pary imienia i nazwiska, które nadała mu je ekstrawagancko niekonwencjonalna matka.
Korek już skręcał na Charing Cross Road, kiedy Strike wydostał się z metra. Listopadowy świt przełamywał się, szary i nieprzekonany, pełen ciągnących się cieni. Skręcił w Denmark Street, czując się wyczerpany i ... nie mogąc się doczekać krótkiego snu, w który może byłby w stanie zapaść zanim jego kolejny klient przybędzie o 9:30. Machnąwszy dziewczynie ze sklepu z gitarami, z którą często wychodził na papierosa, Strike wszedł przez czarne zewnętrzne drzwi za 12 Bar Cafe i zaczął wspinać się po metalowych schować, które zakręcały wokół zniszczonej windy przypominającej klatkę. Wyżej minął grafika na pierwszym piętrze, minął jego własne biuro z wygrawerowanymi szklanymi drzwiami na drugim piętrze; do trzeciego i najmniejszego półpiętra, gdzie znajdował się teraz jego dom.
Poprzedni lokator, menadżer baru na dole, przeprowadził się do porządniejszej kwatery i Strike, który sypiał w swoim biurze przez kilka miesięcy, wskoczył na jego miejsce, wdzięczny za tak proste rozwiązanie problemu jego bezdomności.
Przestrzeń pod okapem była mała pod każdym względem, a w szczególności dla mężczyzny o długości ponad dwa i pół metra. Definitywnie nie miał pomieszczenia, które mógłby zamienić na prysznic; kuchnia i pokój dzienny były z trudem połączone a sypialnie była prawie całkowicie wypełniona podwójnym łóżkiem. Część dobytku Strike'a przypominała zapakowane do pudełka na półpiętrze mimo napomnienia właściciela. Jego małe okna wyglądały przez dach, z odległą na dole Denmark Street. Stały warkot basu z baru poniżej był przytłumiony do momentu jak własna muzyka Strike'a nie zagłuszała go.
Wrodzona organizacja Strike'a ujawniała się pod każdym względem: łóżko było pościelone, naczynia stołowe czyste, wszystko na miejscu. Potrzebował ogolenia się i prysznica, ale to mogło poczekać; po tym jak powiesił swój płaszcz, nastawił budzik na 9:20 i wyciągnął się na zasłanym łóżku. Zasnął w kilka sekund i w kilka kolejnych - albo tak mu się wydawało - znowu się obudził. Ktoś pukał do drzwi.
- Przykro mi, Cormoran, naprawdę mi przykro...
Jego asystentka, wysoka młoda kobieta z długimi, jasnorudymi włosami, patrzyła przepraszająco, kiedy otworzył drzwi, ale na jego widok, jej wyraz twarzy zmienił się w zatrwożenie.
- Wszystko w porządku?
- Spałem. Nie spałem całą noc - dwie noce.
- Naprawdę mi przykro - powtórzyła Robin - ale jest 9:40 i William Baker jest tutaj i zaczyna...
- Kur*** - wymamrotał Strike. - Musiałem źle ustawić budzik, daj mi pięć min...
- To nie wszystko - powiedziała Robin. - Jest tutaj też kobieta. Nie jest umówiona. Mówiłam jej, że nie masz innego pokoju dla innego klienta, ale nie zgodziła się wyjść.
Strike ziewnął, przecierając oczy.
- Pięć minut. Zrób im herbatę, czy coś.
Sześć minut później, w czystej koszuli, pachnąc pastą do zębów i dezodorantem, ale wciąż nieogolony, Strike, wszedł do zewnętrznego biura, gdzie przed komputerem siedziała Robin.
- Cóż, lepiej późno niż wcale - powiedział William Baker uśmiechając się sztywno. - Szczęściarz z ciebie, że masz tak atrakcyjną sekretarkę, inaczej mógłbym się znudzić i wyjść.
Strike zobaczył, że Robin zaczerwieniła się ze złości kiedy odwracała się pozornie segregując pocztę. Było coś obraźliwego w tym, jak Baker powiedział "sekretarka". Nienaganny w swoim prążkowanym garniturze, dyrektor firmy zatrudniał Strike'a, żeby wybadać dwóch członków zarządu.
- Dobry, William - powiedział Strike.
- Żadnych przeprosin? - mruknął Baker, patrząc w sufit.
- Witam, kim pani jest? - spytał Strike, ignorując go i zwracając się zamiast tego do kobiety o drobnej budowie w średnim wieku w starym brązowym płaszczu, która przycupnęła na sofie.
- Leonora Quinn - odpowiedziała, co zabrzmiało, dla wprawnego ucha Strike'a, jak akcent z południowo-zachodnich krańców Anglii.
- Mam bardzo pracowity poranek przed sobą, Strike - powiedział Baker.
Wszedł bez zaproszenia do wewnętrznego biura. Kiedy Strike nie podążył za nim, stracił trochę gładkości.
- Wątpię, żeby pan miał problemy z punktualnością w wojsku, panie Strike. Proszę się poprawić.
Strike wydawał się go nie słyszeć.
- Co dokładnie pani chce, bym zrobił dla niej, Pani Quinn? - zapytał rozczochraną kobietę na kanapie.
- Cóż, to mój mąż...
- Panie Strike, Byłem z panem umówiony już ponad godzinę temu - powiedział William Baker głośniej.
- ... pańska sekretarka powiedziała, że nie miał pan żadnych wolnych terminów, ale powiedziałam, że poczekam.
- Strike! - szczeknął William Baker, jakby wołał psa do nogi.
- Robin - burknął wyczerpany Strike, tracąc w końcu nad sobą panowanie. - Przygotuj rachunek pana Bakera i daj mu teczkę; jest aktualna.
- Co? - powiedział William Baker, zaskoczony. Pojawił się ponownie w zewnętrznym biurze.
- Wyrzuca pana - powiedziała Leonora Quinn z satysfakcją.
- Jeszcze nie skończyłeś pracy - Baker rzekł do Strike'a. - Powiedziałeś, że jest więcej...
- Ktoś inny może dokończyć zlecenie dla ciebie. Ktoś, kto nie ma nic przeciwko ciulom jako klientom.
Atmosfera w biurze wydawała się zastygać.
Z otępiałym wyrazem twarzy, Robin odnalazła teczkę Bakera i wręczyła ją Strike'owi.
- Jak śmiesz...
- W tej teczce jest bardzo dużo dobrych rzeczy, które przedstawisz w sądzie - powiedział Strike wręczając ją dyrektorowi. - Warte pieniędzy.
- Nie skończyłeś...
- On skończył z tobą - wtrąciła Leonowa Quinn.
- Zamkniesz się, głupia ko... - William Baker zaczął, po czym nagle cofnął się krok do tyłu, kiedy Strike zrobił pół kroku do przodu.
Nikt niczego nie powiedział. Były wojskowy nagle zaczął wydawać się, jakby zajmował dwa razy więcej miejsca niż kilka sekund wcześniej.
- Proszę usiąść w moim biurze, pani Quine - powiedział cicho Strike.
Zrobiła, jak kazał.
- Sądzisz, że stać ją na ciebie? - wycofujący się William Baker uśmiechnął się szyderczo z ręką na klamce.
- Moje honorarium jest do uzgodnienia - powiedział Strike - jeśli lubię klienta.
Podążył za Leonorą Quinn do swojego biura i zamknął drzwi za sobą z trzaskiem.
____________________________
*jest to znamię u dzieci - Powstaje w wyniku wady naczyń włosowatych, inaczej zwana znamieniem naczyniowym płaskim. Najczęściej pojawia się na skroni bądź policzku w pierwszym miesiącu życia dziecka i, niestety, nie znika (choć może nieco zblednąć).
A jak Wam podobały się te dwa rozdziały? Zachęciły do przeczytania całości, czy odstraszyły? Może to wina dość brutalnego języka? Chyba ta powieść nie jest kierowana do młodszych czytelników, co sądzicie?