Dom:Gryffindor Ranga: Przeciętny Uczeń Punktów: 172 Ostrzeżeń: 1 Postów: 63 Data rejestracji: 09.10.10 Medale: Brak
Fragment opowieści Dorcas Meadowes, uczennicy Hogwartu i bliskiej przyjaciółki Lily Evans.
Wiem, że prawdopodobnie Dorcas była starsza od Lily i się nie znały, tak więc w tym fanfiku jest moją wymyśloną postacią.
----
Rozdział 1.
Deszcz bębnił z hukiem w szyby. Siedziałam na fotelu, wyglądając przez okno na ponurą szarość i zastanawiałam się, kiedy w końcu pojawi się słońce. Woda lała się z nieba litrami już od jakiegoś tygodnia, co nie wpływało dobrze na i tak już nadwyrężony mój stan psychiczny.
Nazywam się Dorcas Meadowes i jestem wariatką. Anonimową wariatką, oczywiście.
Jutro miałam świętować swoje urodziny- 16 sierpnia. Wiedziałam, że pogoda będzie taka sama, co nie wróżyło niczego dobrego.
Najwyraźniej zwariowałam. Moim głównym zmartwieniem w życiu jest pogoda.
Słońce bowiem miało się pojawić dopiero pod koniec sierpnia. Mugolskie pogodynki oczywiście tego nie wiedziały- ale ja do nich się nie zaliczałam.
Jako czarownica otrzymałam ciekawy dar, mianowicie dar przewidywania przyszłości. To dlatego w Hogwarcie, Szkole Magii i Czarodziejstwa, uczęszczałam na kilka dodatkowych godzin wróżbiarstwa, które prowadziła profesor Vablatsky, staruszka wiecznie spowita błyszczącymi perłami i przeróżnymi amuletami. Ową sędziwą kobietę szczególnie polubiłam na piątym roku w Hogwarcie, nabrałam do niej szacunku i poważania. Wypełniałam zimowe wieczory długimi spotkaniami z nią i kilkorgiem innych uczniów, rozmawiając o technikach wróżenia czy przyszłości.
Bowiem jeśli chodzi o dar przewidywania, profesor Cassandra Vablatsky nie miała sobie równych. Nie dość, że przeżyła już swoje, ta urodzona jeszcze w poprzednim wieku kobieta bezbłędnie przewidywała przyszłość. Chciałam się tego od niej uczyć, chciałam chociaż w połowie tak dobrze jak ona odgadywać przyszłe wydarzenia. Na przykład pytania na sprawdzian z historii magii.
Tak więc w tym roku, szóstym, miałam ponownie uczęszczać na dodatkowe zajęcia z wróżbiarstwa, zapewne razem z Anastasią Carver, która była moją dobrą przyjaciółką. Najlepszą, zaraz po pewnej innej.
Lily Evans.
Ach, moja kochana Lily! Lub też Ruda, jak ja na nią mówiłam. Zarówno ją, jak i Anastasię znałam od pierwszej klasy w Hogwarcie. Lily była świetną przyjaciółką, zawsze i we wszystkim mogłam liczyć na jej pomoc. Szczera, miła i otwarta- wszyscy tak na nią mówili, łącznie ze mną. Po za tym nigdy mi nie robiła wyrzutów, gdy spędzałam więcej czasu z Anastasią, Karen lub Vanessą- które były z nami w tym samym pokoju w szkole. Chociaż w sumie takich sytuacji było mało; zwykle z dziewczynami trzymałyśmy się w piątkę, lub chociaż we trójkę.
Mało tego; Lily zawsze mnie zapoznawała ze swoimi znajomymi. To dzięki niej poznałam mnóstwo Krukonów z naszego rocznika, którzy należeli do tzw. "Klubu Ślimaka", o czym opowiem później. Teraz o Lily- albowiem Lily jak mało kto pragnęła jak najwięcej przyjaźni i miłości. Nie miała żadnych problemów, aby zapoznawać wszystkich swoich znajomych ze sobą, aczkolwiek miała problemy z nawiązywaniem nowych przyjaźni. W tym ja sama ją wyręczałam, jako oficjalna wariatka nie miałam problemu z poznaniem kogoś nowego. Przecież wszyscy jesteśmy tylko ludźmi, prawda? Na przykład często po prostu podchodziłam do kogoś na korytarzu czy dziedzińcu i zaczynałam rozmowę od jakiegoś zabawnego, nieprzewidzianego pytania, aby potem się przedstawić i zaproponować grę w Eksplodującego Durnia. Lubiłam także wywoływać uśmiech na twarzy nieznajomych- albo sama się do nich szczerzyłam, aby zrobili to samo, albo częstowałam ich czymkolwiek, co miałam w rękach.
To właśnie tak poznałam Vanessę, jako że jeszcze na czwartym roku nie była z nami w pokoju. Pewnego dnia zwędziłam trochę wafelków z kuchni szkolnej i, przechadzając się korytarzem na pierwszym piętrze, koło sali do transmutacji natknęłam się na Vanessę. Siedziała sama na ławce i wertowała jakąś książkę. Na piętrze nikogo już nie było, wszyscy albo zajadali się na uczcie w Wielkiej Sali, albo odpoczywali przed kominkami w ciepłych pokojach wspólnych.
Podeszłam do czarnowłosej dziewczyny i usiadłam obok, nic nie mówiąc. Ta oderwała wzrok od drobnego tekstu i spojrzała na mnie.
-Chcesz?- spytałam, podtykając jej pod nos wafelki.
Dziewczyna uśmiechnęła się nieśmiało i sięgnęła po wafla.
-Dzięki- powiedziała, zamykając grubą księgę. Podniosła swoją torbę i zaczęła wpychać w nią swoją lekturę.
-Jestem Dorcas, lub też Dor - przedstawiłam się.
-Meadowes? - spytała się czarnowłosa.
-Tak - odparłam, nieco zdziwiona. Podeszłam do tej dziewczyny, bo wiedziałam, że jest nowa na roku. Skąd wiedziała, jak się nazywam?
-Słyszałam o tobie. - rzekła, wepchnąwszy książkę do swojej skórzanej torby.
-Od kogo? Jesteś nowa, prawda?
Dziewczyna uśmiechnęła się.
-Od mojego kuzyna. Chodzi do tej szkoły. Co prawda to trochę dalszy kuzyn, ale mieszkamy blisko siebie, dobrze się znamy. - dziewczyna spojrzała na mnie, uśmiechając się tajemniczo.
-Kto?
Wyciągnęła do mnie rękę i powiedziała:
-Vanessa Black, kuzynka Syriusza.
Syriusz. Syriusz Black, ach. Ja i dziewczyny mówimy na niego Łapa, podobnie jak reszta Huncwotów, czyli James Potter, Peter Pettigrew i Remus Lupin. Z Huncwotami, czyli czwórką naczelnych rozrabiaków w szkole znamy się dobrze i długo, jednakże dla mnie wyjątkowy był tylko jeden- Syriusz.
Łapa był zabawny, otwarty i szczery, czasami aż do bólu. Od dłuższego czasu lubiłam go... bardziej. Tu nie chodziło tylko o jego wygląd- a trzeba mu przyznać, że wyglądał naprawdę nieziemsko- podobał mi się także z charakteru, usposobienia i nastawienia na świat. On zawsze był taki wesoły, aczkolwiek często też sarkastyczny. I trzeba przyznać, że opinia najbardziej bezczelnego z Huncwotów bardzo do niego pasowała. Pamiętam, jak kiedyś, gdy podczas lekcji eliksirów profesor Horacy Slughorn zaproponował Syriuszowi przyjście na jedno ze spotkań Klubu Ślimaka. Łapa wtedy odparł, że ostatnią rzeczą jaką w życiu zrobi (jeśli nie będzie w towarzystwie jakiejś miłej koleżanki), będzie pójście na spotkanie elitarnego klubu rzekomych miłośników eliksirów i nauki, będących tak naprawdę wielbicielami smacznego jedzenia na wystawnych przyjęciach w ciepłym gabinecie profesora.
Syriusz po tej pyskówce trafił do aresztu po lekcjach, a ja w duchu przyznałam mu rację. Profesor Slughorn gromadził wokół siebie grupę uczniów wpływowych, jedynie tych, z którymi znajomość mogła dać korzyści samemu profesorowi. Tak zwana w szkole "elita" Klubu "Ślimaka"- czyli profesora Slughorna, regularnie otrzymywała od niego zaproszenia na różne przyjęcia, podwieczorki i spotkania, gdzie Slughorn głównie wypytywał się o ich rodzinę, do której bardzo często należeli sławni czarodzieje lub znane czarownice.
Wracając do samej osoby Syriusza, muszę przyznać: tak, miałam nadzieję, że kiedyś z nim będę. Już w trzeciej klasie liczyłam po cichu na to, że ja i Łapa kiedyś będziemy parą. Wyobrażałam sobie, jak to w szkole mówią: "Dor i Łapa! Kto by się spodziewał, że ta dwójka będzie razem?" albo: "Dorcas Meadowes chodzi z Syriuszem Blackiem!".
Miło było coś takiego usłyszeć, nawet w myślach. Ale wtedy byłam jeszcze dosyć młoda, miałam wielkie nadzieje na coś tak naprawdę niemożliwego; Syriusz uwielbiał dziewczyny. I tu podkreślam: dziewczyny, bowiem lubił towarzystwo wielu, wielu dziewczyn. Podrywał wszystkie naraz i każdą z osobna, ani myślał o związkach czy wybraniu jednej dla siebie. Kochał wolność, flirt i swobodną zabawę.
Mimo to ja nadal miałam nadzieję, przez całą trzecią, czwartą klasę. Dopiero wakacje między czwartą a piątą klasą sprawiły, że nabrałam do tego wszystkiego potrzebnego mi dystansu. Tamtego sierpnia, w mojej rodzinnej okolicy - mieście Canterbury, w angielskim hrabstwie Kent, a także w okolicy Lily- miasteczku Moorside, to ja byłam Syriuszem. Ja flirtowałam ze wszystkimi chłopakami naokoło i przeżywałam swoje pierwsze romanse.
Dzięki temu w piątej klasie nie zamartwiałam się jakoś szczególnie, gdy Syriusz zaczął chodzić z Valerie Greenham, aby po tygodniu zostawić ją dla Moniccy. Owszem, za każdym razem gdy znajdował sobie nową dziewczynę, czułam smutek w sercu, jednakże przypominałam sobie wtedy o moim własnym szczęściu, co mnie ratowało. Poniekąd byłam szczęśliwa.
Edytowane przez Julia S dnia 03-11-2010 19:27
Dom:Slytherin Ranga: Książe Półkrwi Punktów: 2153 Ostrzeżeń: 1 Postów: 308 Data rejestracji: 20.06.10 Medale: Brak
Może na początek błędy:
Szczera, miła i otwarta r11; wszyscy tak na nią mówili, łącznie ze mną.
Er.
rKlubu Ślimakar1;
Again.
-Chcesz? r11; spytałam, podtykając jej pod nos wafelki.
Dziewczyna uśmiechnęła się nieśmiało i sięgnęła po wafla.
-Dzięki r11; powiedziała, zamykając grubą księgę. Podniosła swoją torbę i zaczęła wpychać w nią swoją lekturę.
-Jestem Dorcas, lub też Dor r11; przedstawiłam się.
-Meadowes? r11; spytała się czarnowłosa.
-Tak r11; odparłam, nieco zdziwiona. Podeszłam do tej dziewczyny, bo wiedziałam, że jest nowa na roku. Skąd wiedziała, jak się nazywam?
-Słyszałam o tobie. r11; rzekła, wepchnąwszy książkę do swojej skórzanej torby.
-Od kogo? Jesteś nowa, prawda?
Dziewczyna uśmiechnęła się.
-Od mojego kuzyna. Chodzi do tej szkoły. Co prawda to trochę dalszy kuzyn, ale mieszkamy blisko siebie, dobrze się znamy. r11; dziewczyna spojrzała na mnie, uśmiechając się tajemniczo.
Znowu.
Od dłuższego czasu lubiłam gor30; bardziej.
...
Tak zwana w szkole relitar1; Klubu Ślimaka- czyli profesora Slughorna, regularnie otrzymywała od niego ozdobne zaproszenia na różne przyjęcia, podwieczorki i spotkania, gdzie Slughorn głównie wypytywał się o ich rodzinę, do której bardzo często należeli sławni czarodzieje lub znane czarownice.
rDor i Łapa! Kto by się spodziewał, że ta dwójka będzie razem?r1; albo: rDorcas Meadowes chodzi z Syriuszem Blackiem!r1;.
W sierpniu, w mojej rodzinnej okolicy r11; mieście Canterbury, (angielskie hrabstwo Kent),
No, z erami ja nie miałam nigdy problemu, bo nie piszę w Wordzie, natomiast znam kilka osób, które takowe problemy mają. Tutaj trzeba po prostu więcej pracy z tekstem, jeśli tworzysz w Wordzie.
Aha, i mam jeszcze jedną uwagę: Tytuł. Ściślej - oznaczenia. Zapoznaj się z regulaminem działu FF i popraw to szybko, bo w przeciwnym razie może polecieć warn.
Tekst całkiem fajny, choć większość w nim opisuje Łapę i zdarzenia z nim związane, z tego powodu robiło się trochę nudnawo. Jednakże, jest to pierwszy rozdział, a początki są z reguły nudne, dlatego nie mam zbytnich zastrzeżeń co do tego.
Nie zauważyłam w tekście innych błędów, jak te 'ery', ponadto tekst jest ładnie napisany. Czekam na dalsze części i życzę Weny!
__________________
skiełzło, żesz
Edytowane przez Crazy Flower dnia 09-10-2010 14:05
Dom:Gryffindor Ranga: Przeciętny Uczeń Punktów: 172 Ostrzeżeń: 1 Postów: 63 Data rejestracji: 09.10.10 Medale: Brak
Rozdział 2.
Tak rozmyślając o wszystkim, nie zauważyłam, że za oknem przestawało padać. Niebo się rozjaśniało, nadciągały coraz jaśniejsze chmury. Uśmiechnęłam się i podniosłam się z fotela. Ostatnio często na nim przesiadywałam; wspomnienia i rozważania o przeszłości były moją częstą praktyką- co było do mnie zupełnie niepodobne, przecież moją działką miała być przyszłość!
Chociaż może to dlatego, że jutro były moje urodziny. Może moja głowa chciałaby podsumować te szesnaście lat życia?
W każdym razie, wyplątałam się z koca i zostawiłam go na fotelu. Tegoroczne lato było zimne jak listopad. Największe upały już dawno minęły, słońce uciekło z Anglii na południe.
Przeszłam bosymi stopami po grubym dywanie w długim korytarzu między moim pokojem a salonem w domu. Gdy wychyliłam się przez balustradę na końcu korytarza i spojrzałam z góry na cały salon, zobaczyłam mamę tańczącą w rytm jakiejś wolnej piosenki. A może uprawiała jogę? Lub capoeirę, tego nie wiedziałam. Moja mama cały czas wymyślała dla siebie jakieś nowe hobby. Jako czarownica i metamorfomag też eksperymentowała. Dzisiaj jej włosy były średniej długości, w kolorze jasny blond. Gdy zeszłam po dużych schodach i się z nią przywitałam, spostrzegłam także, że jej twarz jest usiana delikatnymi, bladymi piegami.
-Co tym razem ćwiczysz? - spytałam się jej, obchodząc ogromny kominek otoczony kolumnami i kierując się do kuchni, która była chyba najjaśniejszym pomieszczeniem w domu.
-Taniec nowoczesny! - odkrzyknęła mama, nie przestając kręcić piruetów. - Chcesz się przyłączyć, Dor?
-Nie, dzięki - odparłam, przesuwając szklane drzwi i wchodząc do kuchni. Ogrzewane kafelki w kolorze bladego złota zaczęły grzać przyjemnie moje stopy. Natomiast słońce wyszło już całkiem wysoko na niebo, zaglądając do naszej kuchni. I ja się po niej rozejrzałam, nastawiwszy wodę w czajniku. Wzdłuż ściany po lewej stały szafki kuchenne wraz z piekarnikiem i lodówką. Po prawej stronie kolejne szafki, stół, barek. Na wprost ogromne okno, będące jednocześnie wyjściem do ogrodu. Całe pomieszczenie utrzymane w kolorach złota, beżu i bieli. Nienaganna czystość, będąca zasługą naszego skrzata domowego oraz czarów. Wraz z przeprowadzką- i awansem taty w pracy- mama kupiła mnóstwo książek z rdomowymir1; zaklęciami, o których nie miała wcześniej pojęcia. To ona głównie zajmowała się domem, jeśli oczywiście nie pochłaniała jej jakaś nowa pasja.
Taniec, pływanie, sztuki walki, malowanie ( swego czasu moja mama zainwestowała we własną pracownię plastyczną, z wielkimi sztalugami i mnóstwem farb ), podróże- moja mama cały czas wymyślała coś nowego. I tu się różniłyśmy, ja nie byłam tak narwana jak ona- chyba że chodziło o spotkania z przyjaciółmi.
Mama stawiała na robienie rzeczy indywidualnie, po swojemu. Chciała też być nowoczesna, tolerancyjna, a mi najlepszą przyjaciółką- i wciąż nie umiałam się przestawić, aby mówić jej po imieniu: Ingrid.
Czajnik pyknął cicho. Woda się zagotowała. Wyciągnęłam z górnej szafki saszetkę zielonej herbaty i zaparzyłam ją, przysiadając na stołku obok okna- drzwi. Słońce przyjemnie grzało mnie w twarz. Zamknęłam oczy. Całkowicie już odprężona, a także uspokojona ciepłymi, jasnymi promykami, oparłam się o szybę. Zdolności szybkiego relaksu nauczyłam się właśnie dzięki mamie, z którą chodziłam w któreś wakacje na lekcje medytacji- co dzień teleportowałam się z nią do Londynu, aby uczęszczać na dwugodzinne zajęcia, odbywające się niedaleko Ogrodów Królewskich. Londyn zawsze mi się podobał.
Wtem poczułam, jakbym spadała. Uczucie przyszło nagle, niespodziewanie- i gdybym wcześniej tego nie przeżyła, w tym momencie bym się przeraziła- jednakże ja wiedziałam, co to oznacza, i faktycznie, za chwilę w mojej głowie ujrzałam obrazy. Obrazy wydarzeń, które jeszcze nie nastąpiły...
Wielka Sala, w niej wielkie osiem plam uczniów, siedzących wokół czterech stołów czterech domów. Wielki gwar, podniecone rozmowy... Jest Noc Duchów. Tak, nad stołami lata mnóstwo pomarańczowych, wydrążonych dyń, które rzucają ciepłe światło na salę. Dyrektor, profesor Albus Dumbledore poprawia swoją fioletową szatę. Wtem drzwi do sali otwierają się gwałtownie, a przez nie, zamiast profesor McGonagall wraz z pierwszorocznymi, wbiega nieznajomy w mokrej, podróżnej szacie i wykrzykuje imię: ...
Coś mnie wyrwało z tej wizji. Zachwiałam się, o mało nie spadłam ze stołka.
-Cholera!- zaklęłam cicho: jakie imię? Wiedziałam, że było ważne. Miałam to uczucie podczas wizji- to tak, jak we śnie: wiecie, że dana rzecz była ważna. Po prostu wiecie.
Podniosłam wzrok na okno, ujrzałam, że tuż przede mną ktoś stoi. Zerwałam się ze stołka, zorientowawszy się, że z wizji wybudziło mnie pukanie w okno. To Gregory... chłopak z mojego osiedla, którego znałam jeszcze z dzieciństwa, przyszedł i pukał w okno.
Otworzyłam szklane drzwi.
-Hej - przywitał się. Wpuściłam go do środka.
-Cześć - powiedziałam. - Co ty tu robisz? Myślałam, że jesteś na wyjeździe.
-Już wróciłem i chciałem się przywitać - odrzekł wesoło, siadając przy stole. Greg znacznie urósł przez ostatni rok, i mimo, że go widziałam zimą, podczas świąt, to i tak wyglądał, jakby ktoś rzucił na niego zaklęcie rozciągające. Niestety tego nie mogłam mu powiedzieć- Gregory McFair był mugolem, osobą niemagiczną. Był także moim najlepszym przyjacielem z dzieciństwa i chociaż oddaliliśmy się od siebie po tym, jak zaczęłam chodzić do Hogwartu, to nadal bardzo się lubiliśmy.
Natomiast oficjalna wersja, jaką on znał, była taka, że poszłam do szkoły z internatem w Szkocji.
-Chcesz herbaty? - spytałam się go. Chłopak pokręcił głową, a ja dosiadłam się do niego do stołu, grzejąc dłonie o gorący kubek. - Opowiadaj - rzekłam, gdy uświadomiłam sobie, że Greg dopiero wrócił z wyjazdu, na który tak się cieszył. - Jak było na Hawajach?
-Fajnie - odrzekł. Zaśmiałam się w duchu; zawsze tak mówił. -Razem z Robertem przez cały miesiąc mogliśmy surfować do woli, a fale- ogromne! Żałuj, że cię nie było!
-I tak nie umiem surfować - powiedziałam, wypijając łyk herbaty. Greg puścił do mnie oko.
-Nauczylibyśmy cię. Ty tylko siedzisz w książkach cały rok, a w wakacje nigdzie nie jeździsz.
-No wiesz, tylko wtedy widzę się dłużej z rodziną...
-Musisz być w tej szkole z internatem? Brakuje mi ciebie przez rok szkolny.
Uśmiechnęłam się smutno. Miło było to usłyszeć.
-Muszę. - potwierdziłam. - Nie mogę się przenieść.
Greg spojrzał na mnie.
-Strasznie się zmieniasz, wiesz? - powiedział.
-Doprawdy? - spytałam, wielce zdumiona. Takie refleksyjne teksty w jego ustach to zupełna nowość. Nigdy tak nie mówił, zawsze żył chwilą. Chociaż może kto jak kto, ale powinnam go zrozumieć- w końcu sama od jakiegoś tygodnia myślę cały czas o przeszłości. Imię, imię z wizji- przypomniałam sobie o nim. No tak, kiedy już w końcu zobaczyłam kawałek przyszłości, Greg mi przerwał w najważniejszym momencie... no trudno.
-Tak, zmieniłaś się... Kiedy w czerwcu się widzieliśmy, to ledwo zdążyliśmy się przywitać, ja już wylatywałem na ten obóz surfingowy, pamiętasz? A teraz, jak na ciebie popatrzę, to wyglądasz zupełnie inaczej niż w zeszłoroczne wakacje! - dokończył Greg.
-Też się zmieniasz. - nie pozostałam mu dłużna. - Nigdy nie byłeś taki refleksyjny.
Chłopak się zaśmiał, jednak zaraz potem znów spoważniał.
-Nie myślałaś, aby do liceum pójść tutaj?
Zamilkłam. To było trudne, nie mogłam powiedzieć Gregoremu o tym, że jestem czarownicą. Chociaż mama nawet mnie do tego zachęcała, ja jednak zupełnie nie wiedziałam, jak to zrobić, jak Greg by zareagował? Ach, że też nie udawało mi się tego przewidzieć- tutaj mój dar by się przydał! Westchnęłam i powiedziałam:
-Nie, Greg. Zostaję w tej samej szkole, w Szkocji. - wiedziałam, do czego chłopak pije. To właśnie on był moim pierwszym romansem w zeszłe wakacje. To jemu zależało. Był typowym romantykiem, gdy znalazł obiekt westchnień, trzymał się go kurczowo i zależało mu tylko na nim. Ach, dlaczego Syriusz pod tym względem taki nie był?
Chociaż może właśnie dlatego Syriusz tak mi się podobał?
-Nie za zimno ci tam? - spytał się, uśmiechając się lekko. - Dobrze wiem, jak źle wpływa na ciebie brak słońca.
-Jakoś żyję - odparłam, opierając się o miękkie oparcie krzesła. Rozmowy z Gregiem szczęśliwie rzadko schodziły na takie tematy, jak dzisiejszy. Dobrze wiedziałam, że Greg w poprzednie wakacje poczuł do mnie więcej niż ja do niego. Sam mi to powiedział. Jednakże po poważnej rozmowie z końca sierpnia oboje uznaliśmy, że skoro mnie przez cały rok nie ma w kraju, jest niemożliwe, byśmy byli razem- i temat został zamknięty.
Nie żałowałam, ani się nie smuciłam. Rok temu zrozumiałam: mogłabym być z Gregorym, jednakże nigdy nie poczułabym w naszym związku pełni szczęścia i satysfakcji. On zwyczajnie mnie nie kręcił. Nie aż tak, jak Łapa...
-No dobra, będę lecieć - chłopak wstał od stołu.
-Już?
-Tak, jadę zaraz z rodzicami na drugi koniec miasta... w związku z moim liceum, trzeba zawieźć wszystkie potrzebne papiery do rekrutacji.
-Wyjdziemy gdzieś niedługo? - spytałam się, wstawiając kubek po herbacie do zlewu.
Greg na mnie spojrzał z uśmiechem.
-Jasne - mrugnął. - Urządzamy ze znajomymi za kilka dni ognisko na plaży niedaleko Herne Bay. Przyłączysz się?
-Jutro przyjeżdża do mnie przyjaciółka z Hog... ze szkoły - poprawiłam się szybko. Na szczęście Greg w tym w czasie zapinał kurtkę, niczego nie usłyszał. - Lily Evans. Tak więc obie do was dołączymy, dobrze?
-Okej. Przyjdę do ciebie, jak już coś będę wiedzieć, musimy jakoś skombinować busa w tamtą stronę. - Greg nagle podszedł i pocałował mnie szybko w policzek, po czym wyleciał jak szalony.
Zaśmiałam się, po czym wychyliłam się przez drzwi do ogrodu i krzyknęłam za nim:
-No, no, nie waż się nawet otwierać zamkniętego tematu!
Chłopak zasalutował mi, po czym z łobuzerskim uśmiechem zniknął za rogiem domu. Pokręciłam głową, uśmiechając się i zatrzasnęłam drzwi. Jak na komendę powróciły do mnie myśli o mojej wizji. Próbowałam sobie ją przypomnieć, dokładnie przeanalizować. O jakie imię chodziło? Co chciał powiedzieć przez to ten mężczyzna z wizji? Wysiliłam się, jednak na próżno. Im więcej o tym myślałam, tym bardziej zapominałam. Usiadłam nawet w tej samej pozycji na stołku, zamknęłam oczy- na próżno.
Wizja zaprzątała mi głowę przez resztę dnia, jednakże nic, a nic więcej się nie dowiedziałam. Ach, gdyby Greg przyszedł kilka minut później! No, ale dobrze, że w ogóle przyszedł. Mimo że on jedyny z nas dwojga od poprzednich wakacji robił sobie nadzieję na nas- jako parę, zawsze rozmawiało mi się z nim swobodnie.
Siedziałam u siebie w pokoju, gdy weszła do mnie mama, nadal w getrach i stroju do tańca, mówiąc:
-Dor, chodź na dół, zgadnij, kto przyjechał!
Natychmiast się zerwałam z łóżka, przebiegłam przez pokój, korytarz, wychyliłam się przez balustradę.
-Lily! - krzyknęłam, patrzą na rudą grzywę włosów, opadającą na granatowy płaszcz podróżny.
-Hej, Dorcas! - Lily rozłożyła szeroko ramiona, a ja zbiegłam szybko po schodach i się na nią rzuciłam, ze śmiechem w ustach. - Świetnie, że już u ciebie jestem, myślałam, że zanudzę się na śmierć w poprzednim tygodniu!
-Jesteś wcześniej, spodziewałam się ciebie dopiero jutro! Oj, ja też już nie mogłam wytrzymać... ale bardziej pogody - zaśmiałam się. W tym momencie zeszła na dół moja mama, witając się z Rudą.
-Dobrze że jesteś - rzekła z uśmiechem. - Dor już zaczynała zamykać się w sobie.
-Ja też się cieszę, pani Meadowes. - odpowiedziała ze śmiechem Lily, zdejmując płaszcz.
-Ingrid - poprawiła ją moja mama. - Jak widzę nie tylko mojej córce będę przypominać, aby mówiła mi po imieniu. A teraz wybaczcie, wybieram się w odwiedziny do Nicka. Jego delegacja w Japonii się przedłużyła.
Nick był oczywiście moim tatą.
-Teleportujesz się? - spytałam zdziwiona.
-Tak, jestem już spakowana - wskazała na torbę. - W Fukuoce jest nieco cieplej, nie muszę brać wielu rzeczy. Nie będę wam też przeszkadzać, pewnie chcecie się wygadać. Będę za dwa dni, pieniądze zostawiłam w głównym hallu, przy telefonie. - To powiedziawszy, mama pocałowała mnie w policzek, okręciła się w miejscu i zniknęła z głośnym trzaskiem.
-Cała ona- rzekłam, uśmiechając się. - Nic wcześniej nie wspominała, a mogła się i nas zapytać, czy nie chcemy się wybrać na zakupy do Japonii? No, ale nie ważne, często tak robi. Chcesz coś zjeść?
-Chętnie - powiedziała Ruda, odrzuciwszy płaszcz. Poszłyśmy do kuchni. -Dor, to opowiedz o swoich wakacjach. Ze swoją magiczną intuicją i darem przewidywania pewnie już wiesz, jak ja się bawiłam u mojej rodziny we Francji, a ja nie wiem, jak ty spędziłaś ten miesiąc.
-Aj, nieszczególnie, wiesz... Odrobiłam wszystkie prace zadane na lato, a tak to siedziałam w domu, Greg i Robert wyjechali na Hawaje. - wzruszyłam ramionami. W tym momencie weszłyśmy obie do kuchni.
-A ja cały miesiąc siedziałam na wsi niedaleko Lyon. Był mój kuzyn Paul, a także Monica i Sandra. Wszyscy razem byliśmy w dużym domu u babci Sandry, w miejscowości Chadieu. Kąpaliśmy się prawie codziennie w jeziorze - Ruda przerwała na chwilę, aby sięgnąć po rogaliki, które wystawiłam na stół. - Akurat to był czas tych największych upałów, tak więc udało się nam pojechać i wykąpać w jeziorze Genewskim, a także nad morzem w Marsylii... Tam było przepięknie! Porobiłam mnóstwo zdjęć, mam je w albumie. Później ci pokażę. Zwiedziliśmy też Paryż, Bordeaux i Toulouse, gdy dołączył do nas znajomymi Paula, David. Jest od nas trzy lata starszy i razem z nim się teleportowaliśmy. Teraz też dopiero co się z nim pożegnałam- on mnie tu do ciebie zabrał i teleportował się z powrotem do Lyon, gdzie też mieszka. Skończył Beauxbatons, wiesz?
Kiwnęłam głową z uśmiechem. Miło się słuchało o tym wszystkim, a na dodatek Lily jak mało kto umiała opowiedzieć wszystko zgrabnie i szybko. Nie trzeba było jej długo namawiać do zwierzeń- a przynajmniej ja nie musiałam tego robić.
-Fajnie, że miałaś takie wakacje. Oj, Ruda, zazdroszczę ci.
-Próbowałam rozmawiać z tą babcią, Margaret, żebyś ty też mogła z nami pojechać, ale sama wiesz, jaka ona jest... Ledwo co się zgodziła na przyjęcie nas, ma lekceważący stosunek do magii, a zatem osób magicznych też. Pewnie dlatego, że sama jest charłakiem. - Ruda zamilkła, odgryzając kawałek maślanego rogalika.
-Widziałaś się w wakacje z Jamesem? - spytałam nagle.
-Dlaczego miałabym się z nim widzieć? - odparła szybko Lily.
Zachichotałam. Stosunki między Lily a Jamesem, alias Rogacz, były bardziej skomplikowane, niż myślicie.
-Takie mam przeczucie - powiedziałam. - Potter mówił, że jedzie do Francji. Chyba stacjonował w Marsylii, czyż nie? - uśmiechnęłam się znacząco.
-Och, no dobra, spotkałam go... - Lily wywróciła oczami; James Potter był ostatnią osoba, którą Lily miałaby ochotę widywać dodatkowo w wakacje. Już miała go dość w szkole przez dziewięć miesięcy. - Gdy byliśmy w Marsylii, zwiedzaliśmy starą Katedrę La Major i natknęliśmy się na Pottera. Ucieszył się jak głupi na mój widok, porozmawiał chwilę ze mną, tak o byle czym, i wiesz, co potem zrobił? Pocałował mnie! Nachylił się do mnie i pocałował mnie szybko, w usta! - wyrzuciła z siebie szybko, a widząc moją niedowierzającą minę, dodała: - Właśnie tak! Potem tłumaczył się jeszcze, że to tak na pożegnanie... jeszcze czego, co za palant!
Zaśmiałam się.
-Oj, Lily, Lily, mogłabyś wreszcie skończyć. Potter nie jest taki zły.
-Jest okropny. Zresztą, pomyśl tylko, co moi kuzyni sobie pomyśleli? Ach, i tak sama wiem! Monica już się mnie wypytywała, czy to mój chłopak, jak się nazywa... Jeszcze tego samego wieczoru, gdy nocowaliśmy w hotelu Kyriad.
-Na jak długo się do ciebie przykleił? - spytałam, śmiejąc się.
-Na sekundę, co najwyżej! Nie zdążyłam nawet zareagować! - wykrzyczała. - Jak zwykle musiał się popisywać, nawet przed nieznajomymi!
-Lila, James jest po prostu... specyficzny. Na razie o nim nie myśl, jeśli tylko cię wkurza. - zaczekałam, aż Evans ochłonie, po czym poinformowałam ją:
-Miałam dzisiaj wizję.
Ruda zastrzygła uszami.
-Naprawdę?
Edytowane przez Julia S dnia 14-10-2010 22:20
Dom:Slytherin Ranga: Książe Półkrwi Punktów: 2153 Ostrzeżeń: 1 Postów: 308 Data rejestracji: 20.06.10 Medale: Brak
Jak na mnie przystało, najpierw błędziki:
Wraz z przeprowadzką- i awansem taty w pracy- mama kupiła mnóstwo książek z rdomowymir1; zaklęciami, o których nie miała wcześniej pojęcia.
Er.
Wielki gwar, podniecone rozmowyr30;
To Gregoryr30; chłopak z mojego osiedla, którego znałam jeszcze z dzieciństwa, przyszedł i pukał w okno.
Again.
-Cześć - powiedziałam. - Co ty tu robisz? Myślałam, że jesteś ma wyjeździe.
Na wyjeździe.
Greg znacznie urósł przez ostatni rok, i, mimo że go widziałam zimą, podczas świąt, to i tak wyglądał, jakby ktoś rzucił na niego zaklęcie rozciągające.
Poprzestawiane przecinki. Powinno być: (...) ostatni rok, i mimo, że go(...).
Niestety, tego nie mogłam mu powiedzieć- Gregory McFair był mugolem, osobą niemagiczną.
Tutaj mam dylemat. Ponieważ ja zawsze po 'niestety' daję przecinek, ale możliwe, że obydwie formy, z i bez przecinka, są poprawne, więc nie jestem pewna...
-Nie, Greg. Zostaję w tej samej szkole, w Szkocji. r11; wiedziałam, do czego chłopak pije.
-Jutro przyjeżdża do mnie przyjaciółka z Hog... ze szkoły r11;
Oj, ja też już nie mogłam wytrzymać... ale bardziej pogody r11; zaśmiałam się.
...
To na tyle by było. Aha, mam jeszcze jedną uwagę:
-Tak, jestem już spakowana. - wskazała na torbę. - W Fukuoce jest nieco cieplej, nie muszę brać wielu rzeczy. Nie będę wam też przeszkadzać, pewnie chcecie się wygadać. Będę za dwa dni, pieniądze zostawiłam w głównym hallu, przy telefonie. - to powiedziawszy, mama pocałowała mnie w policzek, okręciła się w miejscu i zniknęła z głośnym trzaskiem.
Bądź konsekwentna. Jeśli po pauzie piszesz z małej litery, nie dawaj wcześniej kropki, nie ma takiej potrzeby. A jeśli dajesz kropkę, to pisz z dużej litery :)
Muszę Ci coś powiedzieć. Tekst jest baardzo fajny. Jeden z fajniejszych FF jakie czytałam. Chodzi o Twój styl pisania, wytworne określenia, opisy sytuacji. Na prawdę, jestem pod ogromnym wrażeniem. Po pierwszym rozdziale spodziewałam się czegoś innego, a tu, proszę, miłe zaskoczenie. Widzę także, że zastosowałaś się do mojej rady i przeczytałaś regulamin, bo zauważyłam zmianę w tytule. Kolejny duuży plus - długi tekst. Jednakże są błędy. Te błędy błędowe - jest ich mało - lecz, niestety, do błędów zalicza się również ery. Ale jest ich mniej niż w poprzednim rozdziale. Jesteś osobą stosującą się do rad innych, nie taką, która myśli, że tylko ona ma rację. Jestem pełna podziwu, co do Twojego talentu. Pisz dużo, rozwijaj go, a będą efekty. Brawo! <brawa>
__________________
skiełzło, żesz
Edytowane przez Crazy Flower dnia 14-10-2010 19:46
Dom:Slytherin Ranga: Przewodniczacy Wizengamotu Punktów: 1995 Ostrzeżeń: 0 Postów: 314 Data rejestracji: 27.12.09 Medale: Brak
Nie przepadam za czytaniem FF [tych potterowskich], a już na pewno nie opartych na życiu nastolatek, ale jestem mile zaskoczona. Twój sposób pisania urzekł mnie, oddałam się tekstom w całości. Czułam to. To oczywiście twoja zasługa, droga Julio. Masz specyficzny sposób układania zdań, umiesz rozkręcić akcje. Mimo, że zauważyłam kilka powtórzeń i podobnych błędów gramatycznych nie wypisze ich, bo moja opinia o tekście jest nieskazitelna. Byłabym zaszczycona gdyby autorka tekstu zgodziła się na rozmowę ze mną [przez GyGy lub chociaż PW]. Czekam na kolejną część i życzę Weny, bo tej osobą tak utalentowanym jak Ty nigdy za wiele . ;D
__________________
Piekło to moja dzielnica.
Poluje nocą, bowiem ciemność jest moim żywiołem.
Jestem diabłem stróżem.
Dom:Gryffindor Ranga: Przeciętny Uczeń Punktów: 172 Ostrzeżeń: 1 Postów: 63 Data rejestracji: 09.10.10 Medale: Brak
Od razu przepraszam za dziwne zakończenie tego rozdziału. Nie umiałam porozdzielać wydarzeń, dlatego kończy się tak w dziwnym momencie.
Rozdział 3.
-Tak, tuż przed tym, jak wpadł do mnie Gregory... - i opowiedziałam jej o moim dzisiejszym dniu, o planowanym ognisku z Gregiem i oczywiście wizji, która zaintrygowała Lily. Kiedy dokładnie jej wszystko opisałam, co zdołałam sobie z wizji przypomnieć, obie stwierdziłyśmy, że póki nie najdzie mnie ona drugi raz, niczego więcej się nie dowiemy.
Tego wieczoru Lily rozpakowała się, zajmując część mojej szafy (która i tak była za duża na moje ubrania, jako że była oddzielnym pomieszczeniem przy moim pokoju - garderobą).
Dni pobytu Lily u mnie mijały szybko. Mimo że nadal padało, 16 sierpnia świętowałyśmy moje urodziny i się cieszyłyśmy. Wpadł Greg z Robertem, pojawili się także rodzice- okazało się, że mama ściągnęła z Japonii na ten dzień tatę, a także kilka ciotek i wujków.
Wieczorem, w pokoju gościnnym z kominkiem i dużym, podłużnym stołem, mama urządziła większą kolację. Lily zapoznała się z Gregiem i Robertem, którzy też byli na kolacji. Mama, tata, ciotka Leila z wujkiem Javierem, babcia Josephine, druga- Elisabeth wraz z dziadkiem Benjaminem i mój kuzyn Nicholas- wszyscy wieczorem dobrze się dogadywali i odnajdowali w towarzystwie. Z chłopakami umówiłyśmy się na ognisko na następną sobotę. Szczęśliwie moja rodzina nie narobiła mi wstydu przed przyjaciółmi, a Nicholas, starszy o pięć lat, wywarł szczególne wrażenie na... Lily.
-Był niesamowicie uprzejmy i szarmancki, zupełne przeciwieństwo tego Pottera... - mówiła mi Ruda, gdy wieczorem leżałyśmy w moim łóżku. Było na trzy osoby, mieściłyśmy się bez problemu.
-Lila, czyżby spodobał ci się mój kuzyn? - zaśmiałam się, poprawiając sobie poduszkę.
-Wiesz... - uśmiechnęła się szeroko (czego oczywiście nie dostrzegłam w ciemnościach, ale mój szósty zmysł podpowiadał mi, że tak właśnie jest) - niewykluczone! Ale chyba głównie dlatego, że mam przesyt Pottera i patrzę przychylnie na każdą osobę różną od niego. Och, ale tu ciemności...
Lily wygramoliła się spod kołdry i rozsunęła ciężkie, bordowe kotary, otaczające łóżko. Jednak wcale nie zrobiło się jaśniej, niebo za oknem zostało spowite grubymi, deszczowymi chmurami. Było około pierwszej w nocy.
-Gdyby nie było chmur, widziałybyśmy księżyc w pełni - Lily odbiegała od tematu Nicholasa, a ten cały czas siedział mi w głowie. Proszę, proszę, Lily się spodobał mój kuzyn? Jednak zaraz się zorientowałam, o czym ona teraz mówi:
-Pełnia? - spytałam szybko.
-Tak. Dziś jest 17 sierpnia, pełnia. - Lily spojrzała na mnie znacząco. Obie odgadłyśmy, o czym myślimy... Remus Lupin, nasz przyjaciel i jeden z Huncwotów, był wilkołakiem. Co miesiąc musiał przetrwać bolesną przemianę w bestię i jeśli nie było przy nim reszty Huncwotów- mogących się zmienić w zwierzęta, przemiana była dla niego dużo trudniejsza. Rogacz, Łapa i Glizdogon (czyli Peter), jako animagowie mogli zmieniać się w: jelenia, psa i szczura. Przy Lunatyku, kiedy zmieniał się w wilkołaka, nie powinno być ludzi.
Nagle naszły mnie zgoła inne myśli. Remus. Księżyc. Księżyc w pełni... Znowu uczucie spadania w dół, i znowu moją głowę przeszyły obrazy, tak wyraźne, tak ostre...
Wielka Sala, Noc Duchów. Wydrążone dynie latają nad stołami, Dumbledore poprawia swoją fioletową szatę. Wtem drzwi do sali otwierają się gwałtownie, a przez nie, zamiast profesor McGonagall wraz z pierwszorocznymi, wbiega nieznajomy w mokrej, podróżnej szacie i wykrzykuje głośno jakieś imię...
Dyrektor podnosi się z miejsca, szybkim krokiem podchodzi do nieznajomego. Rozmawiają. Uczniowie wstają z miejsc, ale cisza jest tak nieskazitelna, że dokładnie słychać szepty:
-Ugryziony, na terenie szkoły, został ugryziony...!
-Jak to? Gdzie to się stało?!
-Zakazany Las, był w Zakazanym Lesie, coś go napadło!
-Kiedy?
-Przed chwilą!
Wypuściłam głośno powietrze, szeroko otworzyłam oczy.
-Dor, co ci jest?
Lily pochylała się nade mną, potrząsała mną. Światło w pokoju było zapalone. Nie, to różdżka Lily, rozświetlona zaklęciem Lumos... nieważne.
-Miałam wizję - powiedziałam, sapiąc. Podniosłam się na łóżku, rozcierając pierś. - Ktoś... ktoś zostanie zaatakowany! W szkole... w tym roku...!
-Uspokój się - powiedziała Lily. - Zapamiętaj dokładnie każdy szczegół, oddychaj głęboko.
Zamknęłam oczy i zrobiłam, jak moja przyjaciółka mi kazała. Wyczułam, jak Ruda wstaje z łóżka, podchodzi do barku w moim pokoju i nalewa wody do szklanki. Za chwilę poczułam ciężar na łóżku obok mnie. Ruda podała mi wodę, upiłam łyk.
Za chwilę wszystko z siebie wyrzuciłam:
-Nie wiem o kogo chodzi... Kogoś z Hogwartu... w Noc Duchów. Będzie chyba w Zakazanym Lesie... Coś go napadnie. Napadnie go...tego nie usłyszałam. Zaraz... pełnia! Remus! Remus, wilkołak go napadnie! - spojrzałam szeroko otwartymi oczami na Lily. Ta była nie mniej przerażona.
-Jak to? - spytała z szeroko otwartymi oczami.
-Według mojej wizji... - powiedziałam powoli, nadal głęboko oddychając. Lily zakryła sobie usta dłonią. - Ktoś zostanie ugryziony przez Remusa...!
-Co teraz? - spytała cicho Ruda po chwili ciszy.
Nie odpowiedziałam. Obie milczałyśmy.
Czy to aby na pewno prawda? Lunatyk miałby się przemienić w wilkołaka podczas pełni w Noc Duchów i być w Zakazanym Lesie. Tam ktoś by był i... nie mogłam dalej myśleć, nie potrafiłam myśleć o tym fragmencie wizji. Podobno ugryzienia wilkołaków mogą też zabić...
-Będziemy musiały skontaktować się z Huncwotami - powiedziała cicho Lily. - Masz sowę? Wyślemy im list.
Pokiwałam głową. Wciąż byłam roztrzęsiona; drżąc, wstałam z łóżka i zapaliłam światło w pokoju. Mrużąc oczy, wygrzebałam z szafki pergamin, pióro i kałamarzyk.
-Napiszę do Syriusza, dobrze? Huncwoci są chyba razem na wyjeździe...
-Okej. Tylko napisz mu, żeby przeczytał też list Remusowi! - Lily objęła się ramionami. Czuła dokładnie to, co ja.
Usiadłam obok niej na łóżku i zaczęłam pisać. Szybko, z błędami, pospiesznie. Chciałam, aby chłopaki jak najszybciej usłyszeli wieści. Po kilku poprawkach Rudej list był skończony.
Łapa,
dopiero co miałam wizję o Remusie. Według niej zaatakuje kogoś w nadchodzącą Noc Duchów, w Zakazanym Lesie. Nie wiem kogo. Przekaż mu tę informację jak najszybciej. Musimy coś wymyślić w związku z tym.
Może dacie radę być w Londynie wcześniej?
Trzymajcie się.
Dor, Lily.
List był krótki i mało wyjaśniał; jednak obie miałyśmy pełną świadomość, że tę sprawę musimy obgadać dokładnie całą paczką, w cztery oczy. A tymczasem, roztrzęsione, położyłyśmy się spać- nic więcej nie mogłyśmy zrobić. Ewentualnie czekać, aż wizja nadejdzie kolejny raz...
*
Peffer, szara, nieduża sówka, z samego rana wyleciała szalonym pędem przez okno. Miałam nadzieję, że szybko odnajdzie Huncwotów. Ci zapewne wybrali się gdzieś na ciepłe południe, gdzie Syriusz z Jamesem latali całymi dniami na miotłach, Remus mógł czytać książki, a Peter smakować śródziemnomorskiej kuchni. Miałam nadzieję, że wszystko u nich dobrze, kochałam ich jak rodzinę. No, z jednym wyjątkiem, który z pewnością nie był dla mnie jak brat.
Sama nie wiedziałam, dlaczego napisałam do Syriusza. Kiedy dzisiaj w nocy pisałam list, byłam wdzięczna Lily, że oszczędziła zbędnych komentarzy na ten temat (chociaż podświadomie czułam, że coś się jej ciśnie na usta).
W każdym razie, pozostało nam tylko czekać- na ich odpowiedź lub kolejną wizję.
Ani jedno, ani drugie nie nadchodziło. Dni mijały, raz padało, a raz świeciło nikłe słońce. Wakacje powoli zbliżały się do końca, podobnie jak pobyt Rudej u mnie w domu. Było parno i pochmurno, gdy nadszedł dzień ogniska na plaży w Herne Bay. W sobotę, 24 sierpnia szczęśliwie ani ja, ani Lily nie myślałyśmy o złowrogiej wizji. Byłyśmy podekscytowane na szykującą się imprezę.
Późnym popołudniem, gdy słońce już zaszło, malując niebo na fiolet i róż, Greg i Robert spotkali się z nami na przystanku busów niedaleko mojego domu. Oboje nas wyściskali nas mocno na powitanie jak niedźwiedzie.
-To jak, kto dzisiaj będzie? - spytałam się Grega, uśmiechając się wesoło. - I ile mamy jeszcze czekać na tego busa?
-Nie wiem jednego, nie wiem drugiego - Greg się zaśmiał, poprawiając rękawy swojej koszuli. - Razem z Robem rozpuściliśmy wici wśród znajomych, kilka ogłoszeń dla ludzi z naszej szkoły... Powinno być trochę osób! - uśmiechnął się szeroko.
-Fantastycznie! - Lily okręciła się w miejscu. - To będzie idealne pożegnanie wakacji... Patrzcie, jest nasz bus! - Ruda wskazała na nieduży pojazd, który powoli wjechał na parking. Rozklekotany, malowany kilkoma warstwami zielonej farby busik zatrzymał się tuż przy nas. Ulokowaliśmy się w nim na przednich siedzeniach, zapłaciwszy kierowcy za przejazd do miejscowości Herne Bay, skąd mieliśmy bardzo blisko do plaży.
Droga zleciała nam szybko. Gdy wysiedliśmy z busa, słońce już zaszło i na niebie migotały pierwsze gwiazdy. W nadmorskim Herne Bay pachniało straganami z pamiątkami, morską bryzą i solą. Latarnie przy ulicach powoli się rozświetlały, a ludzie spacerowali po głównym rynku, odpoczywali w przytulnych kafejkach lub siedzieli na murkach nieopodal plaży. Stamtąd dało się słyszeć szum fal, okrzyki mew wracających do swoich gniazd i donośne śmiechy. Tam też się skierowaliśmy.
-Prawie jak na Hawajach - Robert się uśmiechnął, wskazując kolorowe lampiony zawieszone od latarni do latarni, świecące każdy innym kolorem.
-Taak - rzekł Greg. - Brakuje tylko świetlików latających wokół nich, ciepłego wiatru i zapachu kwiatów...
-Och, zamknijcie się - powiedziałam, trzepiąc Grega w ramię. - Ja cały czas siedziałam w mokrej Anglii.
-Mówiłem ci, następnym razem jedziesz z nami - Greg przytrzymał mnie, gdy niespodziewanie pojawiły się przed nami schody, a ja na niego wpadłam. - Hawaje dużo lepsze od Anglii...
-Mówiłam ci, w wakacje spędzam czas głównie z rodziną.
-Jakoś tego nie widać - odparł Robert, gdy zeszliśmy już na piasek. Wszyscy zdjęliśmy buty i dalej wędrowaliśmy boso, tuż przy wodzie. Włożyłam moje skórzane kozaki z motywem amerykańskiej flagi, a Lily swoje tenisówki do plecaka Grega.
-Co masz na myśli? - spytałam się Roba, marszcząc lekko brwi.
-To, że twoja mama raczej niezbyt wiele czasu spędza faktycznie z tobą - odpowiedział mi, podwijając sobie nogawki spodni. - Cały czas oddaje się tylko swoim zajęciom.
Greg na to pokiwał głową. Szliśmy dalej plażą, tuż przy wodzie. Piasek był jeszcze przyjemnie rozgrzany po dzisiejszym dniu.
-Ale to nie chodzi o to, aby cały czas robić coś razem... Dla niej ważne jest po prostu, abym przy niej "była" - palcami nakreśliłam w powietrzu znak cudzysłowiu. - Aby miała kogo budzić rano, kogo witać i żegnać.
-Jakże mądre słowa, a więc chodzi o coś głębszego... czyż nie? - Greg się uśmiechnął.
-Jak to w rodzinie. Nie musisz z nimi rozmawiać, czy mieć wspólne hobby. Oni zawsze dla ciebie będą... zawsze będą cię kochać - powiedziała niespodziewanie Lily, uśmiechając się pod nosem.
-Słusznie... - podeszłam bliżej do mojej przyjaciółki, wchodząc już do wody. Nie była zimna, raczej przyjemnie chłodna. - A wiesz kto jeszcze cię tak traktuje? - spytałam się jej cicho. - Tak, jak opisałaś rodzinę?
Ruda spojrzała na mnie pytająco.
-James - szepnęłam jej do ucha, na co ta wywróciła oczami. - Tak, tak, Lilka...
-Nie będę się z tobą kłócić - westchnęła, z uśmiechem błądzącym gdzieś po jej twarzy. - Nie dziś!
Wzruszyłam ramionami, śmiejąc się.
-----
Ale się męczyłam na imieniem sowy. Masakra:
Edytowane przez Julia S dnia 18-10-2010 20:04
Dom:Slytherin Ranga: Książe Półkrwi Punktów: 2153 Ostrzeżeń: 1 Postów: 308 Data rejestracji: 20.06.10 Medale: Brak
Teraz czas na czepialską Ankę (wybacz, Julia ;p ):
Lily zapoznała się z Gregiem i Robertem, którzy też na kolacji byli.
Dziwnie zbudowane zdanie. Ładniej brzmiałoby którzy też byli na kolacji albo którzy również byli na kolacji :)
mówiła mi Ruda, gdy wieczorem leżałyśmy w moim łóżku.
Niepotrzebna spacja przed kropką.
Jednak wcale nie zrobiło się jaśniej, niebo za oknem było spowite grubymi, deszczowymi chmurami. Było około pierwszej w nocy.
Powtórzenie tych samych wyrazów w bardzo bliskim sąsiedztwie.
- - -
Tyle błędów. Jak zwykle moja mowa ;P Otóż, te błędy, które popełniłaś (o ile można je nazwać błędami) są mało ważne i ogólnie, to takie szczegóły. Jakieś tam spacje, powtórzenia, czy coś. Natomiast, ku mej wielkiej uciesze, nie zauważyłam erów! :) Bo ich nie ma. Albo zmieniłaś z Worda na jakiś inny program, albo włożyłaś kupę roboty w ich usuwanie. Dlatego tekst wydaje się 100 razy ładniejszy. A jeśli chodzi o samą treść - nie licząc tej wizji, trochę nudnawa, ale tak również bywa w normalnym życiu, więc wiesz, nie przejmuj się tym zbytnio :) Lecz, jak już kiedyś nadmieniłam, początki często bywają nudnawe. Podsumowując: tekst jak zwykle ładnie napisany, bardzo widoczna poprawa w błędowni (;P) i ogólnie OK.
__________________
skiełzło, żesz
Edytowane przez Crazy Flower dnia 18-10-2010 19:05
Dom:Gryffindor Ranga: Przeciętny Uczeń Punktów: 172 Ostrzeżeń: 1 Postów: 63 Data rejestracji: 09.10.10 Medale: Brak
Albo zmieniłaś z Worda na jakiś inny program, albo włożyłaś kupę roboty w ich usuwanie.
Część musiałam usunąć, z tekstu, który już był napisany, ale potem weszłam w ustawienia Autokorekty w Wordzie i zabroniłam mu zamieniać różnych znaków na takie jak z Worda ; )
Dom:Gryffindor Ranga: Przeciętny Uczeń Punktów: 172 Ostrzeżeń: 1 Postów: 63 Data rejestracji: 09.10.10 Medale: Brak
Rozdział 4
-Chodźcie, chodźcie! - ponaglił nas Robert, który razem z Gregorym wysunęli się na przód. Zakręciłyśmy w prawo i naszym oczom ukazała się duża, rozległa plaża, otoczona niedużym laskiem. Na samym środku płonęło wielkie ognisko, wokół którego zgromadziło się całkiem sporo ludzi, grzejąc sobie ręce lub siedząc obok na piasku. Ogień trzaskał głośno, paląc białe drewno wyrzucone niegdyś przez morze. Sól zabarwiała płomienie na niebieskawy kolor, a ciepło od ogniska dało się wyczuć już z daleka.
Kilka osób siedziało też przy brzegu, mocząc nogi w wodzie i popijając jakieś napoje. Gdy nasza czwórka podeszła bliżej, rozpoznałam kilka osób, głównie znajomych Grega i Roberta. Przedstawiłam więc Rudą Dominikowi, Marcusowi, Verze, Hannie i Susan, po czym z tą grupką ludzi usiedliśmy jak najbliżej ogniska. Vera, z którą najbardziej zaprzyjaźniłam się w ubiegłe ferie świąteczne, wypytywała mnie, co u mnie słychać. Greg i Robert poszli po coś do picia, a Lily zajęła się rozmową z Susan, jako że obie odnalazły wspólny temat- kochały jazdę konną.
-No, to opowiadaj wszystko! - powiedziała Vera, gdy się już wyściskałyśmy na powitanie. - Tak długo się nie widziałyśmy...
Westchnęłam z uśmiechem. Szczęśliwie przed Verą nie musiałam się ukrywać- wiedziała, że jestem czarownicą. Sama nią była. Jednakże ją rodzice wysłali do Szkoły Magii w Ameryce, w stanie Floryda, przez co widywałyśmy się tylko w wakacje.
-Zaraz ci wszystko opowiem, tylko weźmy coś do picia... - obie wstałyśmy i podeszłyśmy do drewnianego stolika nieopodal. Robiło się coraz ciemniej i teraz jedyne światło biło od ognia. - Ogólnie to nic ciekawego - powiedziałam, biorąc w ręce dwie ciemnozielone butelki. - Zdałam Sumy, te testy, mówiłam ci o nich...
-Ja coś takiego będę zdawać dopiero w tym roku, w grudniu. - rzekła, biorąc ode mnie jedną butelkę. - U nas nazywa się po prostu przepustką do kolejnej szkoły. Trzy lata w jednej szkole, po niej piszemy ten test, i trzy lata kolejnej. Będę musiała składać jakieś podania... - Vera otworzyła butelkę, wąchając niepewnie jej zawartość. - Idziemy się przejść?
Skinęłam głową.
-Czemu tak rozdzielają u was naukę? - spytałam, upijając łyk ze swojej butelki, przy czym się skrzywiłam; najwyraźniej było to jedno z mugolskich piw.
Podeszłyśmy bliżej wody, mocząc nogi.
-A ja wiem? - odrzekła. - Ale dużo bardziej wolałabym być w Hogwarcie. Mieć siedem lat nauki tylko w jednym miejscu...
Upiła łyk ze swojej butelki, po czym zaraz wszystko wypluła. Roześmiałam się, gdy ta charczała głośno, pochylając się.
-Ohyda! - wrzasnęła. Ja zanosiłam się śmiechem.
-No, piwem kremowym to to coś niej jest... - rzekłam, opierając się o jej ramię.
Vera zarechotała.
-Nienawidzę piwa mugoli. Jak oni mogą coś takiego pić? - wytarła usta dłonią, odkładając butelkę w piasek. - No, ale wracając do tematu... Mamy rok mniej nauki niż wy, ale zaczynamy ją później... przez co kończymy ją dopiero w wieku dwudziestu lat - skrzywiła się.
-Taa, na pewno będziesz już wtedy starą babcią - zaśmiałam się.
Rozmawiałam z Verą dosyć długi czas, chciałam nadrobić całe pół roku bez niej. Szczęśliwie Lily nie robiła mi z tego powodu wyrzutów; razem z resztą ludzi dobrze się dogadywała. Rozmawiali, tańczyli przy ognisku, tarzali się w piasku, krzycząc głośno. Chmury na niebie się rozwiały i było widać, jak sponad tafli wody wschodzi księżyc.
Nagle podbiegli do nas roześmiani Greg z Marcusem i o mało nas nie wtrącili do morza. Słaniali się, jak po przebiegnięciu dłuższego dystansu.
-Co tam, dziewczyny...? - spytał Greg. Zauważyłam, że chłopak jest jeszcze weselszy niż wcześniej, a gdy objął mnie ramieniem, utwierdziłam się w przekonaniu, że jest wstawiony.
Vera zachichotała.
- Idę bliżej ogniska.
-O, nie, nie, nigdzie nie idziesz! - nagle Marcus złapał Verę w pasie i wbiegł z nią do wody. Śmiałam się, próbując wyswobodzić się z objęć Gregorego.
-Puszczaj mnie, głuptasie, muszę znaleźć Lily...
-Później jej poszukasz! Chodź, woda jest ciepła... - po czym bez uprzedzenia podniósł mnie na rękach i zaczął wchodzić do wody. Vera wrzeszczała nieopodal na Marcusa; była już cała mokra.
-Nie, nie, nie, Greg, zostaw mnie! - krzyczałam, śmiejąc się zarazem. Chłopak wchodził coraz dalej do wody, mocząc sobie spodnie, a ja trzymałam się go kurczowo. - Co ty wyprawiasz, zwariowałeś?
Zamknęłam oczy, zanosząc się śmiechem w ciemne niebo. Słyszałam obok wrzaski Very, pluski chlapanej wody, a także śmiechy i głośne rozmowy dobiegające znad ogniska. Po piskach wywnioskowałam, że do wody zostało wrzuconych jeszcze kilka dziewczyn.
-Pocałuj mnie - powiedział niespodziewanie Gregory, wciąż trzymając mnie na rękach.
Otworzyłam oczy. Byliśmy nieco dalej od reszty.
-Żartujesz sobie?
Chłopak nadal się uśmiechał, po czym pokręcił głową.
-Albo wrzucę cię do wody!
-Ty wariacie! - obejrzałam się w dół. Greg stał po pas w morzu, wystarczyło, żeby zrobił jeszcze jeden krok, abym i ja była mokra. - No nie, to jest szantaż!
-Wiem - wyszczerzył zęby. - No, Dor, wybieraj, pocałunek albo woda!
-Jesteś stuknięty - roześmiałam się. - Nie ma mowy, nie pocałuję cię!
-Wrzucę cię!
-Nie pocałuję cię!
-Liczę do trzech! - Greg spojrzał na mnie, a ja zamknęłam oczy, wciąż się śmiejąc.
-Raz...
-Nie!
-Dwa...
Zacisnęłam się mocniej na jego szyi.
-Trzy!
Zapiszczałam głośno, gdy oboje wlecieliśmy do wody, zanurzając się w niej po głowy. Ciarki przebiegły mnie po całym ciele, gdy chłodna woda objęła całe moje ciało, włosy, głowę... Było też dosyć głęboko; Greg był ode mnie wyższy. Odnalazłam prędko bosymi stopami jakiś głaz, na którym mogłam stanąć.
-Idiota! - wrzasnęłam, jak tylko się wynurzyliśmy z fal. Byliśmy cali mokrzy, podobnie jak spora grupa osób niedaleko nas. Jednakże nie byłam na Grega zła; miałam tak dobry humor, że potrafiłam tylko chichotać przez cały czas. Greg wypluł głośno powietrze, po czym podszedł ponownie do mnie i objął mnie w pasie.
-Wyjdźmy z... - nie dokończyłam zdania; chłopak przytrzymał moją twarz i, nie zważając na moje protesty, zaczął mnie całować. Z początku nawet się nie opierałam, w końcu go lubiłam... no i dzisiaj wszystkim było wesoło. Jednakże było coś w tym pocałunku zbyt zachłannego, coś jakby egoistycznego. Na dodatek intuicja mówiła mi teraz wyraźnie jasno, o co chłopakowi chodzi- wyłącznie o całowanie, wyłącznie o fizyczną przyjemność. Równie dobrze mógłby to robić z jakąkolwiek inną dziewczyną. Próbowałam go odepchnąć, ale trzymał mnie zbyt mocno. Poczułam jego język w swoich ustach.
W tym momencie cały mój dobry nastrój się ulotnił. Stałam po piersi w zimnej wodzie z Gregiem, który wyraźnie się do mnie dobierał. Próbowałam coś powiedzieć, jednak z dwoma językami w ustach wyszło mi jedynie dziwne mamrotanie. Nie był to przyjemny pocałunek. Od Gregorego czułam odór alkoholu i nie umiałam tego wszystkiego zatrzymać, chłopak był zbyt silny...
Nagle wyczułam jego rękę pod moją bluzką i wtedy zadziałałam już odruchowo; wyciągnęłam z kieszeni spodni moją różdżkę. Zwykle nie nosiłam jej przy sobie w wakacje- i tak nie wolno nam było rzucać czarów poza szkołą- ale dzisiaj czułam, czułam dzięki mojemu darowi, że powinnam ją wziąć. I słusznie, że ją wzięłam. Zacisnęłam na niej dłoń.
Wtem Greg puścił mnie i odsunął się gwałtownie, z krzykiem. Zachwiałam się w wodzie, na kamieniu na którym stałam, szybko opuszczając różdżkę. Nie rzuciłam żadnego zaklęcia, zadziałały moje emocje w połączeniu z magią.
-Co ty robisz?! - wykrzyknął.
Rzuciłam mu wściekłe spojrzenie.
-Pytanie, co TY robisz! - minęłam go szybko, kierując się do plaży. Chłopak rozcierał sobie pierś, oddychając ciężko. Nie wiedziałam, co mu zrobiłam; może przeszyła go fala prądu? Wyszłam szybko na plażę. Tu panował dużo weselszy nastrój. Wszyscy siedzieli w dużym kole wokół ogniska, śpiewając lub opowiadając sobie historie. Obejrzałam się jeszcze za siebie. Greg wytoczył się z wody, szukał teraz Roberta. Vera natomiast siedziała w płytkiej wodzie, obejmując Marcusa- był jej chłopakiem.
Podeszłam bliżej do ognia, odszukując Lily. Rozmawiała z nieznanym mi chłopakiem, o blond włosach, i Hanną. Siadłam obok niej.
-Co się stało? - Ruda od razu zauważyła mój nastrój.
-Później ci opowiem... - zbyłam ją. Spojrzała na mnie zatroskanym wzrokiem. Ja wbiłam wzrok w migoczące płomienie, grzejąc się i starając się nie myśleć o Gregu. On nigdy taki nie był... Zawsze go lubiłam. A teraz, po tym jak się zachował... czułam do niego żal i obrzydzenie.
Reszta czasu na plaży mijała spokojnie. Siedziałam cały czas przy ognisku. Szczęśliwie Greg był z Robertem, Verą i Marcusem kilka metrów dalej, rozmawiali. Miałam nadzieję, że Rob przemówi Gregoremu do rozumu. Natomiast wszyscy wokół ogniska razem się integrowali, gadali na przeróżne tematy. Szkoła, przeżycia z wakacji, obozy, kolonie, wyjazdy, obce kraje, podróże i przygody... Każdy miał coś do powiedzenia na każdy temat.
Potem jeszcze opowiadaliśmy sobie historie, straszne i śmieszne, smutne i radosne, podczas gdy niebo zrobiło się zupełnie czarne i czyste. Księżyc świecił wysoko ponad nami, gdy ognisko zaczęło gasnąć. Od morza przestało wiać; było spokojne i ciche. Teraz już tylko dało się słyszeć cichy szum rozmów w mniejszych grupkach.
Odsunęłam się w tył i położyłam się na plecach. Dobrze, że ubranie już mi podeschło. Lily nadal siedziała przy ognisku, wpatrując się w żarzące się kawałki drewna. Mimo że płomienie już zgasły, na plaży było widno, bowiem księżyc świecił jasnym blaskiem.
Patrzyłam się w gwiazdy. Na astronomii w Hogwarcie poznaliśmy wiele gwiazdozbiorów. Rozpoznałam zbiór Oriona, Lwa i Wielkiego Psa... Odnalazłam też gwiazdę Syriusza... uśmiechnęłam się, gdy przypomniał mi się Łapa i Huncwoci. Przez te wakacje stęskniłam się za nimi. Chciałam już zobaczyć Syriusza i całą resztę. Chciałam też już otrzymać od nich odpowiedź na list, wysłany kilka dni wcześniej. Miałam nadzieję, że już go przeczytali i wiedzą o mojej wizji, gdziekolwiek teraz są.
Ach, żeby tak już być w Hogwarcie...! Po dzisiejszych wydarzeniach miałam ochotę wrócić do szkoły jak nigdy dotąd. Huncwoci i reszta naszej paczki byli w porządku. Oni nie zachowywali się tak, jak niektórzy stąd! Chociaż kto ich tam wie, przecież piwo kremowe nie działa tak bardzo jak to mugolskie.
Wyczułam że ktoś do mnie podszedł i mnie szturcha lekko w ramię. Vera.
-Słyszałam o Gregu- szepnęła, kładąc się obok mnie. - Twoja przyjaciółka, Lily, też już wie.
-Jak to...? - uniosłam się na łokciach. Rzeczywiście, Lily musiała odejść od ogniska, siedziała teraz z Robertem i Gregiem przy morzu.
-Nie miej do niego pretensji o to, co zrobił. Chyba wypił za dużo. - rzekła Vera, podpierając się na jednej ręce.
Westchnęłam, nic nie mówiąc. Bawiłam się, przesypując sobie chłodny piasek między palcami.
-Mamy transport - dodała Vera. - W sensie ty, ja, Lily i Marcus. Poprosiłam moją mamę, żeby tu się aportowała i nas "poodnosiła" do domów.
Skinęłam głową. Nie chciałam teraz rozmawiać ani z Robem, ani z Gregiem. Czułam się dziwnie; naprawdę chciałam już być w Hogwarcie. Vera pogładziła mnie po ramieniu.
-Nie przejmuj się nim.
Wstała i podeszła bliżej wody. Obserwowałam, jak rozmawia chwilę z Lily i Marcusem, po czym cała trójka wstała i podeszła do mnie.
-To jak, zbieramy się? - spytałam się ich, wychodząc im naprzeciw.
-Tak, moja mama będzie za chwilę. - Vera spojrzała na zegarek. Lily podała mi moje kozaki, które szybko naciągnęłam na nogi.
-Pożegnałam się w naszym imieniu z chłopakami. - powiedziała cicho.
-Trzeba było tylko w swoim, w moim rzucić na nich klątwę... - mruknęłam.
Vera i Marcus już podeszli do kładki nieopodal plaży, kierując się w stronę rynku. Ja i Ruda podążyliśmy za nimi. Objęłam jeszcze wzrokiem plażę; rzeczywiście, większość ludzi już się porozchodziła, przy ognisku zostało z sześć, siedem osób. Miasteczko też już opustoszało; sygnalizacja świetlna została wyłączona, a samochody przejeżdżały pojedynczo, tylko co jakiś czas. Powietrze było zimne, poczułam na ramionach gęsią skórkę- chociaż może to przez to, że nadal moje ubrania były wilgotne od dzisiejszej kąpieli w morzu.
Vera odnalazła swoją mamę obok ratusza i dzięki niej wszyscy kolejno trafialiśmy do swoich domów, używając teleportacji łącznej. Atrakcją jeszcze było dodatkowo to, że najpierw teleportowaliśmy się do Miami na Florydzie- rodzinnego miasta Marcusa. Przez chwilę, gdy Vera żegnała się ze swoim chłopakiem, ja i Lily z rozdziawionymi buziami przyglądałyśmy się głośnemu, tętniącemu nocnym życiem miastu. Wszędzie wokół nas były kolorowe światła, krzyki, głośne rozmowy, a ruch samochodowy był gęstszy niż w Londynie za dnia. Powietrze było gorące, i, podobnie jak to z opowieści chłopaków o Hawajach, też pachniało kwiatami i egzotycznymi roślinami.
Za chwilę jednak my trzy wraz z mamą Very obróciłyśmy się miejscu. Zatkało mi uszy, zacisnęłam oczy. Poczułam się, jakbym kręciła się bardzo szybko w miejscu, przed oczami miałam ciemność. Kiedy już prawie zabrakło mi powietrza, z powrotem znalazłyśmy się w cichej, śpiącej Anglii. Odkaszlnęłam kilka razy, zachłystując się powietrzem. Teleportacja wciąż była mi obca i nie mogłam się przyzwyczaić do tego uczucia.
Razem z Lily pożegnałyśmy się z Verą i jej mamą, po czym weszłyśmy po cichu do domu. Nie rozmawiałyśmy już- miałyśmy jeszcze cały jutrzejszy dzień, podczas którego chciałam się Rudej porządnie wygadać.
*
-I wtedy on mówi, żebym go pocałowała! - wykrzyknęłam z wyrzutem. Siedziałam razem z Lily na wiklinowych fotelach w dużym pomieszczeniu. Był to mój ulubiony pokój w całym domu. Sufit, wraz z jedną ścianą, był szklany i starannie wyczyszczony. Widziałyśmy ponad nami błękitne niebo i czubki drzew, a słońce zaglądało nieśmiało do ogrodu przed nami, gdzie moja mama pielęgnowała ogródek wraz z naszą skrzatką, Angie.
Na środku pomieszczenia znajdowały się dwa fotele, które razem z Lily zajęłyśmy, sofa i mały stolik. Wokół nas stały marmurowe donice, wypełnione kolorowymi kwiatami i roślinami, które roztaczały błogą woń na całe wschodnie skrzydło domu. W sumie to była weranda, czasem tu jedliśmy obiady. Lubiłam też przychodzić tutaj podczas deszczu i patrzeć się, jak krople rozbijają się o szklany sufit.
Mimo że Lily już dowiedziała się o tym od Very i Roberta, opowiedziałam jej dokładnie o wczorajszym wyskoku Gregorego. Ta wysłuchała mnie w ciszy, popijając herbatę, którą przyniosłyśmy z kuchni.
-Zupełnie go nie poznawałam. To było do niego niepodobne... - powiedziałam na koniec opowieści, obserwując jak moja mama sadzi coś przy grządce kwiatów.
-Ale Greg nigdy wcześniej przy tobie nie pił.
-Tak, wiem... ale czy to możliwe, żeby chodziło tylko o to? Jak przyszedł tu tydzień wcześniej, sami nawzajem sobie powiedzieliśmy, że się zmieniliśmy... - przypomniałam sobie.
-Dor, tak to bywa w życiu. Zwłaszcza jeśli z kimś widujesz się raz, dwa razy na rok.
Westchnęłam ciężko.
-Nie chcę się z nim rozstawać w złości... a z drugiej strony mam ochotę jak najszybciej znaleźć się w szkole. - wyciągnęłam nogi, opierając je na sofie naprzeciwko mnie. Wiklinowy fotel zatrzeszczał głośno.
Lily milczała. Ale cóż więcej mogła mi poradzić? Wiedziałam, co uważa; że tak naprawdę ja Grega nie znam. A to chyba była prawda... Bo przecież ile mogłam poznać tego chłopaka, spotykając się z nim kilka razy na cały rok? Nie wiem, co on robił przez ostatnie miesiące. Może kogoś sobie znalazł, albo zaczął obracać się w innym towarzystwie... Jedno było pewne. Miał rację co do tego, że oboje się zmieniliśmy. Już nie byliśmy dwójką dzieciaków, która w wakacje biegała po lasach, kąpała się w rzekach i śmiała się z tych samych rzeczy.
Zrobiło mi się żal. Nie wiedziałam, czemu tak się tym wszystkim przejmuję; przecież zaraz miałam znaleźć się w Hogwarcie, w jednym z moich najukochańszych miejsc, spędzić tam cały długi rok. Dlaczego więc teraz w mojej głowie kłębiły się same smutne, niepokojące myśli?
Nagle usłyszałam stukanie gdzieś w górze.
Obie z Rudą uniosłyśmy głowy. Na szklanym dachu wylądowała nasza sowa Peffer i stukała nóżką w szybę. Zerwałyśmy się z foteli; ptak miał ze sobą odpowiedź od Huncwotów!
Weszłam na taboret stojący w rogu pokoju i sięgnęłam aż do sufitu, gdzie w szybie była mała klapka. Otworzyłam ją i oderwałam list przywiązany do Peffer. Sówka natychmiast odleciała w stronę ogrodu, a ja rozerwałam kopertę i wyciągnęłam list.
-Czytaj na głos! - powiedziała Lily, stojąc przede mną.
Drogie Lily i Dor!
Dostaliśmy wasz list kilka dni wcześniej i wszyscy go przeczytaliśmy. Dor, jesteś pewna, że niczego więcej nie pamiętasz z tej wizji? Kogo Remus miałby zaatakować?
Gadaliśmy też na ten temat, ale nic nie wymyśliliśmy. W sumie niewiele możemy zrobić, nie? Najwyżej w Noc Duchów zabierzemy Remusa do Wrzeszczącej Chaty i będziemy przy nim przez całą noc.
Do 31 października jest jeszcze czas, nie martwcie się, pewnie już dostałyście tam nerwicy.
My stacjonujemy aktualnie we Włoszech. Jest ciepło, dziewczyny fajne, a morze czyste. Niechętnie was informujemy, że na Pokątnej będziemy już za trzy dni, 28 sierpnia i zostaniemy tam do 1 września.
Wy też możecie tak przyjechać? Moglibyśmy się spotkać.
Lunatyk, Glizdogon, Łapa i Rogacz.
PS. Liluś, kocham Cię, pamiętaj o tym!
James
Zaśmiałam się, czytając post scriptum od Pottera, a Lily wywróciła oczami.
-Co za palant - mruknęła, siadając z powrotem na fotelu.
-Uważam, że to jest bardzo miłe - powiedziałam z uśmiechem na twarzy. - No, ale Huncwoci raczej się nie przejęli wieściami. W każdym razie nie tak bardzo jak my.
-Może mają rację? - Lily popatrzyła się na mnie uważnie. - Może rzeczywiście za bardzo się tym zdenerwowałyśmy. Jeśli zabiorą Lunatyka w Noc Duchów do Wrzeszczącej Chaty i tam go przypilnują...
Milczałam. Zawsze jak dotąd miałam wizje, one się spełniały... Wtedy, kiedy Peffer połamała sobie skrzydła, albo jak wygraliśmy w piątej klasie mecz Quidditcha przewagą zaledwie dziesięciu punktów, lub wtedy, gdy przewidziałam wszystkie zadania na zaliczeniu z eliksirów w czwartej klasie. Czy to możliwe, aby teraz wizja się nie dopełniła?
-Dor, a pamiętasz, czy w twojej wizji Wielkiej Sali byli Huncwoci? - spytała się Lily.
-Dobre pytanie... ale ja unosiłam się w wizji ponad tłumem. Nie rozpoznawałam twarzy, nawet nie wiem, czy my tam będziemy - odrzekłam, zamyślona.
Lily wypuściła z siebie powietrze, opierając się o oparcie fotela.
Obie uznałyśmy, że nie będziemy już odpisywać Huncwotom, a stawimy się na Pokątnej 28 sierpnia. Ustaliłam wszystko z rodzicami podczas pożegnalnej kolacji wieczorem, po której mój tata miał deportować się z Lily do jej rodzinnej miejscowości. Ustaliłyśmy z nim załatwienie nam transportu na Pokątną za trzy dni.
Po kolacji pożegnałam się szybko z Lily; nie musiałyśmy wymieniać długich uścisków, w końcu lada dzień miałyśmy się znowu zobaczyć.
Dom:Slytherin Ranga: Przewodniczacy Wizengamotu Punktów: 1995 Ostrzeżeń: 0 Postów: 314 Data rejestracji: 27.12.09 Medale: Brak
Zacznę od komentarza do rozdziału 3.
Wieczorem, w pokoju gościnnym z kominkiem i dużym, podłużnym stołem, mama urządziła większą kolację. Lily zapoznała się z Gregiem i Robertem, którzy też byli na kolacji. Mama, tata, ciotka Leila z wujkiem Javierem, babcia Josephine, druga- Elisabeth wraz z dziadkiem Benjaminem i mój kuzyn Nicholas- wszyscy wieczorem dobrze się dogadywali i odnajdowali w towarzystwie
Powróżenie. No i ogólnie trochę dziwna budowa tego fragmentu.
Więcej się nie czepiam takich błędów, które są jak kleks na kartce papieru : o ile nie jest za duży - dodaje uroku. Tekst typowo dziewczęcy (czy tylko ja odniosłam takie wrażenie?), "wciągający". Tradycyjnie : świetne opisy, ciekawe pomysły, nietypowe zakończenie, które sprawia, że wyczekuje się kolejnej części. Nawet obecność Lily mi nie przeszkadza. Wszystko jest idealne, a szczególnie imię jednego z bohaterów... ;)
Rozdział 4 :
[
Ta wysłuchała mnie w ciszy, popijając herbatę, którą przyniosłyśmy z kuchni.
Przypomniałaś mi o herbacie, która od jakiejś godziny parzyła się w kuchni, dziękuję;) ]
Świetny rozdział. Moim zdaniem najlepszy ze wszystkich. Wartka akcja, ciekawe wydarzenia, jestem pod wrażeniem. Wszystko najlepiej jak mogło być. Nie umiem tego skomentować "porządnie", treściwie, zbyt piękne;]
Z każdym rozdziałem jest coraz lepiej już się boje co będzie gdy Twoja opowieść będzie miała 10, 20, 50, 100 rozdziałów (a będę Cię namawiać do kontynuacji, oj będę!)...
__________________
Piekło to moja dzielnica.
Poluje nocą, bowiem ciemność jest moim żywiołem.
Jestem diabłem stróżem.
Dom:Gryffindor Ranga: Przeciętny Uczeń Punktów: 172 Ostrzeżeń: 1 Postów: 63 Data rejestracji: 09.10.10 Medale: Brak
Rozdział 5
I rzeczywiście, ledwo co się obejrzałam, a już byłam spakowana do szkoły, mój kufer stał w głównym holu w domu. Podczas tych trzech dni nic szczególnego się nie wydarzyło. Z Gregiem się nie widziałam; zresztą moje emocje co do wydarzeń z ogniska już opadły i się tak nie przejmowałam. Trudno, zobaczymy podczas przerwy świątecznej, albo w następne wakacje. Teraz nie chciałam go widzieć.
Razem z tatą i teleportowaliśmy się po Lily, a z nią do Londynu, przed Dziurawego Kotła. Tam pożegnałam się z jednym z rodziców (mamę wyściskałam w domu), a z moją przyjaciółką weszłam do małego, obskurnego pubu na rogu ulicy, ciągnąc za sobą swój kufer.
-Mamy zakwaterowanie na cztery dni w motelu przy banku Gringotta. Jak myślisz, gdzie stacjonują Huncwoci? - spytałam się Rudej, gdy wyszłyśmy na zaplecze pubu, stając przed wysokim, ceglanym murem.
-A ja wiem? Może tutaj, w Dziurawym Kotle? - Lily stuknęła różdżką w trzecią cegłę na lewo nad śmietnikiem.
Mur się rozstąpił i naszym oczom ukazała się podłużna aleja, otoczona wysokimi, kolorowymi budynkami i wystawami sklepowymi. Ulica Pokątna.
Nie była tak zatłoczona, jak zazwyczaj 31 sierpnia, ale i tak był spory tłok. Przeciskałyśmy się między ludźmi, kierując się w stronę Banku Gringotta, majestatycznego budynku na samym końcu głównej ulicy, górującego ponad innymi.
-W takim ścisku nigdy ich nie znajdziemy! - krzyknęłam do Lily, zniecierpliwiona, gdy czarownica w kapeluszu z ogromnym rondem, idąca wolno przede mną, uderzyła mnie swoją ozdobą w nos.
-Dor, szybciej! - Lily tylko mnie ponaglała, machając ręką ponad tłumem.
Wyminęłam czarownicę, która zaczęła coś mamrotać pod nosem i przeszłam szybko obok księgarni Colletta, gdzie zawsze co roku nabywałam książki do Hogwartu. Na wystawie przed budynkiem leżało kilka czarodziejskich książek, o tytułach takich jak "13 krasnoludów", "Psychologia akromantul" albo "Jak zrozumieć szklaną kulę, gdy ta nie chce być zrozumiana? Poradnik dla początkujących".
Zapewne jak będzie mniej ludzi, to księgarnia Colletta będzie naszym pierwszym przystankiem podczas zakupów szkolnych. Z pewnością Lily tam pójdzie, była istnym molem książkowym.
W końcu, po przeciśnięciu się na sam koniec długiej alei, stanęłam razem z Lily przed ogromnym, biało-złotym bankiem Gringotta. Tam skręciłyśmy w uliczkę na prawo, gdzie znalazłyśmy nasz motel i się zakwaterowałyśmy.
Jeszcze tego samego dnia wieczorem, gdy już na dworze pociemniało, a tłum ludzi się przerzedził, zostawiłyśmy wraz z Lily kufry w motelowym pokoju i wyszłyśmy na zewnątrz.
Ulica Pokątna z pewnością miała swój urok. Wystawy czarodziejskich sklepów zachęcały kolorowymi szyldami w oknach, czarownice i czarodzieje spacerowali, rozmawiając, załatwiali swoje sprawy i robili zakupy. Przed Magiczną Menażerią, miejscem, gdzie można było kupić magiczne stworzenia, dwójka niskich czarodziejów rozprawiała zawzięcie o kupnie stada niuchaczy; madame Malkin zamykała już swój sklep z czarodziejskimi szatami i strojami, a uliczne lampy powoli rozświetlały się mętnym światłem.
Gdy minęłyśmy aptekę, sklep z magicznymi instrumentami i sowią pocztę, poczułyśmy słodki zapach z pobliskiej cukierni. Natomiast na murach, latarniach i oknach budynków porozwieszane były ulotki, ogłoszenia, czasem wycinki z czarodziejskich gazet, informujące o wszelakich ofertach ulicy Pokątnej.
Jak wcześniej przewidywałam, Lily chciała jeszcze dziś odwiedzić księgarnię przed zamknięciem, a mnie z kolei ciągnęło do sklepu z markowym sprzętem do Quidditcha, tak więc po krótkim postoju przed cukiernią, gdzie kupiłyśmy sobie po torebce dyniowych pasztecików z lukrem, rozdzieliłyśmy się. Skierowałam się w stronę Dziurawego Kotła. Teraz już nie było tak tłoczno, jak wcześniej. Ludzie porozchodzili się do małych moteli i apartamentów, opuścili magiczną ulicę, lub z brudnego pubu pod Dziurawym Kotłem teleportowali się do swoich domów. Jednak gdy doszłam do witryny z miotłami, odniosłam wrażenie, że ludzie wcale się stąd nie wynieśli, a wszyscy zgromadzili tłumnie przed tą małą wystawą.
Zastanawiałam się, co jest w niej tak interesującego, stając na palcach, aby coś zobaczyć, ale niczego nie dostrzegłam. Usłyszałam za to, jak jakaś czarownica wypchnęła się z tłumu, mrucząc do siebie:
-Ponad sto galeonów za zwykłą miotłę, co to się dzieje z tym światem...
Wciągnęłam głośno powietrze i od razu zaczęłam się przeciskać przez tłum. Najwidoczniej wyszedł jakiś nowy model miotły!
W Hogwarcie od roku grałam w drużynie Quidditcha, na pozycji ścigającej. Była to chyba najbardziej popularna pozycja w ostatnich latach. Zanim zgłosiłam się do drużyny, długo latałam z tatą pod miastem w wakacje, ćwicząc. On też kiedyś grał na tej pozycji, tak więc gdy tylko ja bąknęłam w domu o zgłoszeniu się na ścigającą, uznał za swój obowiązek perfekcyjnie mnie wyszkolić.
Teraz byłam mu wdzięczna za te długie godziny na miotłach od świtu do zmierzchu, poobijane ręce i siniaki; bowiem sama wiedziałam- bez zbędnej skromności- że w grze jestem bardzo dobra. Uwielbiałam Quidditcha.
W końcu przecisnęłam się do witryny. W niej, wewnątrz sklepu (już zamkniętego) stała dwójka czarodziejów i montowała piątą miotłę wyścigową na wystawie; wszystkie były dokładnie opisane, a wokoło ludzie cytowali każdy z tekstów. Zaczęłam czytać od najniższego.
METEOR CZWÓRKA
miotła wyścigowa
czujnik równowagi standard 2, szybkość 62 mil w ciągu 15 sekund
cena: 70 galeonów
METEOR PIĄTKA
miotła wyścigowa
czujnik równowagi standard 2.5, szybkość 65 mil ciągu 15 sekund
cena: 75 galeonów
METEOR SZÓSTKA "BOLID"
miotła wyścigowa ( klasa C )
czujnik równowagi standard 3.5, szybkość 65 mil w ciągu 10 sekund
cena: 85 galeonów
METEOR "ŻARÓWKA"
miotła wyścigowa ( klasa C )
czujnik równowagi, szybkość 80 mil w 30 sekund, elastyczna.
cena: 95 galeonów
Ostatni wywieszany w tym momencie "Meteor" budził największą sensację. Największy, najbardziej zadbany, błyszczący, wisiał na samej górze na złotych uchwytach. Wszyscy po kilka razy czytali jego reklamę:
METEOR SIÓDEMKA "SUPERBOLID"
miotła wyścigowa ( klasa B )
czujnik równowagi 3.5, szybkość 80 mil w 15 sekund, zwrotna i elastyczna, testowana do krajowych rozgrywek gry w Quidditcha.
cena: 145 galeonów
Dwaj właściciele sklepu właśnie skończyli montować miotłę i dodatkowo ją podświetlili bocznymi światłami. Ja także czytałam kilka razy jej reklamę. Siedemdziesiąt mil... i to w zaledwie 15 sekund... na boisku w szkole na pewno nie zdołałabym się tak rozpędzić, ale jakbym latała gdzieś w wakacje... Ach, ale skąd wziąć aż 145 galeonów? Tyle to dostawałam od rodziców na cały semestr w szkole, łącznie z kupieniem wszystkich książek, szat i rzeczy potrzebnych do szkoły.
Wpatrywałam się w wystawę jak zaczarowana, próbując zapamiętać każdy jej szczegół. W pewnym momencie zorientowałam się, jak jest późno; ludzie już powoli odchodzili od mioteł, obracając głowy, aby jeszcze raz na nie spojrzeć, a wszystkie sklepy na Pokątnej były już zamknięte. Światła, rozmowy i cicha muzyka dochodziła tylko z pubów, małych restauracji w bocznych uliczkach, a także z mugolskiego Londynu.
Zaczęłam się wycofywać z grupy ludzi przed wystawą. Miotły były wspaniałe, naprawdę ekstra... Może udałoby mi się namówić rodziców kupno którejś jako prezent na święta?
-Dor! - nagle usłyszałam krzyk. - Jesteś wreszcie, wszędzie cię szukałam! - To Lily szła w moim kierunku szybkim krokiem, niosąc w dłoni jakąś książkę. - Gdzie ty się podziewałaś?
-Widziałaś? - wskazałam palcem za siebie.
Lily rzuciła ledwie wzrokiem w tamtą stronę; wiedziała, że tam znajduje się sklep ze sprzętem do Quidditcha. Pokręciła głową ze zniecierpliwieniem.
-Dorcas, to tylko miotły...
-TYLKO miotły? Lily! - krzyknęłam z wyrzutem. Moja przyjaciółka nie pasjonowała się lataniem, tak jak ja. Mecze w szkole wolała oglądać jedynie z trybun. - Słuchaj, wyszła cała seria Meteorów... Przyspieszenie aż do 80 mil, a Superbolid jest z klasy B, to klasa krajowa!
Ruda spojrzała na mnie, jakbym mówiła w innym języku.
-Ty to już musisz spotkać się z Łapą i Rogaczem. Z nimi będziesz mogła wygadać się do woli o jakichś Superbolidach... - Lily pociągnęła mnie za rękę i skierowałyśmy się do motelu. Cały czas w głowie podziwiałam miotły, ledwie co słuchałam Lily, potakując jej tylko na każde jej słowo.
Następnego dnia, 29 sierpnia, ulica Pokątna była tak samo zatłoczona, jeśli nie bardziej. Ludzie zjeżdżali się z całej Anglii, aby wyprawić dzieci do Hogwartu albo odwiedzić bank Gringotta, aptekę, czy czarodziejskie sklepy.
Miałam zamiar przez resztę pobytu tutaj nie oglądać wystawy z Meteorami; tylko bym się smuciła, że nie mogę kupić któregoś z nich. Jednakże gdy czekałam na Lily przed księgarnią, zobaczyłam przed wystawą z miotłami znajome twarze.
Wykorzystując to, że Ruda kupuje wszystkie książki na nas dwie i zapewne zajmie jej to trochę czasu, przecisnęłam się przez tłum ludzi na drugą stronę ulicy. Od tyłu podeszłam szybko do dwóch czarodziejów. Oboje trzymali w rękach podłużne pakunki.
-Zabiję was - syknęłam do nich. - Nie mówcie, że kupiliście Superbolidy!
James Potter i Syriusz Black odwrócili się do mnie i jak na komendę wyszczerzyli zęby.
-Dorcas! - wykrzyknęli radośnie, a ja zapiszczałam, rzucając się w ramiona Jamesowi, a potem Syriuszowi. Przez sekundę się zawahałam, i chwilę potem pocałowałam Syriusza w policzek. Huncwoci urośli przez te wakacje, byli opaleni i widać, że zadowoleni z dwóch miesięcy wolnego. Syriusz miał jeszcze dłuższe włosy, niż pod koniec roku szkolnego, a James jak zawsze potargane. Ubrani byli w mugolskie ubrania, James w biały podkoszulek, z napisem "ITALY", a Syriusz w czarną koszulę.
-Podobało wam się we Włoszech, co? - wskazałam na bluzkę Rogacza. - No, ale mówcie, kupiliście Meteory? - jęknęłam z zachwytu.
-No a jak! - krzyknął z uśmiechem Rogacz, rozwijając brązowy papier wokół swojej paczki. - Zaraz ci pokażę...
Rzuciłam spojrzenie Syriuszowi; oboje się uśmiechnęliśmy do siebie. Syriusz wyglądał na jeszcze przystojniejszego, a lekki zarost dodatkowo potęgował to wrażenie. Stał, opierając się nonszalancko o swoją paczkę, z lekkim uśmiechem na twarzy przyglądał się zmaganiom Rogacza.
-Mam! - wykrzyknął James, gdy wreszcie porozrywał papier z głośnym szeleszczeniem. Otworzył paczkę, a moim oczom ukazał się najlepszy model Meteora, dokładnie ten, nad którym wczoraj się zachwycałam- Superbolid.
Wzięłam delikatnie miotłę od Jamesa, jakby była ze szkła. Aktualnie był to najlepszy model w całej Anglii... A kto wie, może i w Europie?
-Jest niesamowita, nie? - rzekł podekscytowany James. - Przyspieszenie....
-Osiemdziesiąt mil - pokiwałam głową, z rozdziawionymi ustami oglądając miotłę. Syriusz nadal stał na boku, przyglądając się nam w ciszy, uśmiechając się. Dla niego zapewne była to zapewne tylko kolejna miotła... No, ale pewnie musiał długo rozmawiać ze swoimi rodzicami, zanim mu dali na nią pieniądze.
Jednak intuicyjnie wyczuwałam, że Łapa nie patrzy się nas. Nieśmiało jakiś głosik w głowie podpowiadał mi, że patrzy się tylko na mnie.
-No, ale gdzie reszta was, Huncwotów? - pod dłuższym czasie oddałam miotłę Jamesowi, starając się zachować spokój, jako że głos z mojej głowy rozbrzmiewał coraz głośniej. Przybierał na sile za każdym razem, gdy zerkałam na Łapę i utwierdzałam się w przekonaniu, że mnie obserwuje.
-Peter został w apartamencie. Szuka swoich kociołków, wczoraj mu zniknęły. A Remus, jak to Remus - tu James wskazał głową na drugą stronę ulicy. - Kupuje książki do szkoły u Colletta.
-Nie byłbym taki pewien, czy kupuje książki - Syriusz się zaśmiał, wskazując podbródkiem w miejsce, gdzie przed chwilą patrzył się James. Wszyscy tam spojrzeliśmy i dostrzegliśmy Lunatyka z Lily, rozmawiających ze sobą. Oboje trzymali w rękach duże, wypchane paczki.
James głośno krzyknął z uciechy, poprawił sobie ręką włosy - co tylko pogorszyło sprawę, jeszcze bardziej się potargały- i zaczął się przeciskać na drugą stronę ulicy, w stronę Rudej.
-Wiedziałem, że tak będzie - powiedział do mnie Syriusz. Ja odwróciłam się do niego. - Już od jakiegoś tygodnia cały czas mówił tylko o Lily...
I rzeczywiście, za chwilę patrzyliśmy, jak James podbiega do Rudej i obejmuje ją na powitanie, unosząc dziewczynę w powietrze. Ta chciała mu się wyrwać, ale nie udało jej się, dopóki James nie rozluźnił swoich objęć, złożywszy wcześniej pocałunek na jej czole.
Poirytowana Lily trzepnęła Jamesa w ramię i zaczęła na niego krzyczeć. Oboje z Łapą obserwowaliśmy tą scenę, śmiejąc się głośno.
-Jak tam twoje wakacje? - spojrzałam na Syriusza. Musiałam zadzierać głowę, staliśmy dosyć blisko, a był ode mnie dużo wyższy.
-Jakoś wytrzymałem. - uśmiechnął się. Jego ręka też powędrowała w kierunku włosów, aby je poprawić. W przypadku Syriusza odniosło to pożądany skutek. - Najpierw miesiąc z rodziną tutaj, w Londynie, potem miesiąc z Rogaczem, trajkoczącym o Lily... ale żyję - zaśmiał się, spoglądając gdzieś na ulicę. - A ty jak? Wszystko w porządku?
-Tak, ja też w lipcu siedziałam w domu... A w sierpniu przyjechała do mnie Lily na tydzień. To wtedy wysłałyśmy wam ten list o mojej wizji - przypomniałam Łapie o tej sprawie.
-Wiem, wiem. Ale jak ci powiedziałem, nie zamartwiaj się nią. Do Nocy Duchów jeszcze dużo czasu, a wtedy my już zadbamy o to, żeby Lunatyk był w bezpiecznym miejscu.
Pokiwałam głową, patrząc się gdzieś w bok. Zauważyłam, że sporo dziewczyn, przechodzących obok nas, spoglądało zazdrośnie w moim kierunku. Wiedziałam, o co im chodziło, Syriusz podobał się wielu dziewczynom.
-No, muszę już lecieć - powiedział nagle chłopak. Spojrzałam z powrotem na niego i jeszcze bardziej zrozumiałam zachowanie dziewczyn, które na nas patrzyły. Syriusz oparł się lewą ręką o mur, pocierając dłonią o czoło. Stał pochylony, blisko mnie, tak że jego ręka była tuż nade mną. Niewiele brakowało, aby mnie obejmował.
Przeszła mnie fala gorąca. Czułam zapach bijący od chłopaka, jego włosy prawie łaskotały moje czoło.
-Już? - zreflektowałam się szybko, starając się nie zemdleć.
-Tak, muszę wracać do domu, dostarczyć miotłę - powiedział z goryczą w głosie.
-Jak to dostarczyć?
-To miotła dla Regulusa - powiedział, zamykając oczy. - Na jego urodziny. Rodzice kazali mi pójść na Pokątną i ją kupić. Im samym zapewne się nie chciało.
Zamilkłam, nie wiedząc co powiedzieć. Byłam pewna, że Syriusz kupił ją sobie.
Staliśmy jeszcze chwilę w milczeniu. Nagle Syriusz przytrzymał moją głowę dłonią, pocałował mnie w czoło i natychmiast się odwrócił, znikając w tłumie.
Zachwiałam się; też byłam nachylona do chłopaka. Zrobiło mi się zimno, gdy opuściło mnie ciepło bijące od niego i odurzający zapach. Z wrażenia o mało nie usiadłam. Nigdy wcześniej tak się nie zachowywał w stosunku do mnie... Owszem, wiele razy ze mną flirtował, ale teraz to było coś innego. Poważniejszego, jakby Łapa się bał, czy mi się to spodoba.
Mój nastrój od dawna nie był tak dobry. Słońce wyjrzało zza chmur, gwar rozmów wydał mi się przyjemniejszy. Starając się utrzymać w sercu uczucie tej bliskości, kiedy staliśmy z Syriuszem przy murze, skierowałam się do Remusa, Jamesa i Lily. Rozprawiali o czymś zawzięcie.
Podeszłam do nich, przybierając poważną minę. Nie chciałam, aby wszyscy od razu wiedzieli o moim błogim stanie.
-Hej Dor, gdzie zgubiłaś Łapę? - rzekł Lunatyk, machając mi na powitanie.
-Cześć - przywitałam się z nim. - Musiał wracać do domu...
-Chodzi o miotłę?
Pokiwałam głową i razem z Lunatykiem przysłuchiwaliśmy się rozmowie Lily i Jamesa. Rozprawiali o mojej wizji.
-Dorcas nie widziała, czy i my tam jesteśmy. Tak więc skąd możemy mieć pewność, że w ogóle będziemy wtedy w szkole?
-Nie wiem, Liluś - odparł James, a Ruda wywróciła oczami na zdrobnienie jej imienia. - Po prostu razem z Dorcas będziecie musiały wtedy cały czas siedzieć w szkole.
Temat wizji był stale poruszany podczas całego pobytu na ulicy Pokątnej. Od tego dnia spotykałyśmy się (ku niezadowoleniu Lily) z Huncwotami codziennie. Kupiliśmy wszyscy nowe szaty, wyposażyliśmy się w składniki do eliksirów, a ja z Jamesem i Syriuszem regularnie odwiedzaliśmy sklep miotlarski, aby popatrzeć na Meteory lub aby kupić nowe ochraniacze do gry czy buty.
Z Jamesem ustaliłam, że jak tylko znajdziemy się w Hogwarcie, da mi polatać na swoim Meteorze. Natomiast Syriusz zachowywał z powrotem tak jak zwykle. Czasami tylko przyłapywałam go na zawieszeniu spojrzenia na mnie. Szczerzył wtedy zęby i odwracał gdzieś indziej wzrok.
Jedna rzecz odnośnie jego "nowego" zachowania, która najbardziej mnie ekscytowała to było to, że w ogóle nie spoglądał na inne dziewczyny. Już nie uśmiechał się szarmancko do nieznajomych na ulicy lub barmanek w pubach. Był raczej zamyślony, a jeśli na jakąś dziewczynę się patrzył, to właśnie na mnie.
Mi oczywiście miękły nogi z każdym jego spojrzeniem i uśmiechem. Ten chłopak niesamowicie mocno na mnie działał, a jego zmienione zachowanie fascynowało mnie i cieszyło.
Ja, Lily i Huncwoci w ostatni dzień wakacji wybraliśmy się do mugolskiego Londynu, do jakiejś restauracji na ulicy Wellingtona, niedaleko Tamizy. Tam zjedliśmy wieczorem kolację, gadając jeszcze o całych wakacjach. Lily po części opowiedziała chłopakom o naszym ognisku w Herne Bay i o tym, jak przez chwilę widziałyśmy Miami.
Tego dnia widzieliśmy się już z wieloma osobami ze szkoły, które także przyjechały na Pokątną wybrać się do szkoły. Po naszej kolacji Syriusz wrócił do siebie do domu, na Grimmauld Place, a my z resztą Huncwotów skierowaliśmy się na Pokątną. Było już dosyć późno, Londyn świecił się kolorowymi światłami, a zewsząd słyszeliśmy muzykę, bowiem każdy pub i klub organizował jakąś imprezę na koniec wakacji.
My z kolei postanowiliśmy wszyscy wyspać się przed podróżą. W motelu jednak długo jeszcze gadałam z Lily, głównie o zachowaniu Syriusza. Zrobiło mi się gorąco, gdy Lily potwierdziła moje spostrzeżenia, mówiąc, że Łapa jest inny. Chociaż cisnęło mi się na usta, żeby powiedzieć to samo o Jamesie, żeby Ruda nie pałała do niego taką nienawiścią - zamilkłam i pozwoliłam przyjaciółce dalej mówić o Łapie.
-Może przez wakacje? - rzekła, gdy leżałyśmy w łóżkach. Mimo zgaszonego światła, w pokoju było jasno; uliczna latarnia zaglądała wprost w nasze okno.
-Nie wiem... Jest teraz świetny - zaśmiałam się. - Boże, jak on mi się cholernie podoba!
Obie się uśmiechnęłyśmy.
-A mnie z kolei Potter doprowadza do szału. Przez to, że dzisiaj cały czas chodził za mną krok w krok, nie miałam szansy nawet odnaleźć gdzieś Seva...
Otworzyłam oczy.
-Lily - upomniałam ją. - Mówiłam ci już, daj sobie spokój z tym chłopakiem. Dobrze wiesz, z kim on się zadaje! Avery... Mulciber... piękne towarzystwo, nie ma co! Wszyscy z nich to materiały na śmierciożerców.
-Severus jest inny - powiedziała cicho Lily. Ja nie odpowiedziałam. Leżałyśmy już w ciszy, obie myślałyśmy o ostatnich wydarzeniach. Co do Severusa Snape'a, którego ja nie trawiłam, miałam nadzieję, że Lily mówi prawdę, twierdząc, że nie widziała się z nim w wakacje. Owy Ślizgon wyraźnie chciał dołączyć do śmierciożerców, a moja przyjaciółka zawzięcie go broniła, próbując odszukać w nim przyjaciela z dzieciństwa. To nie było dla niej dobre towarzystwo.
-Lila, Severus nie jest od nich lepszy. Po za tym James dzisiaj nie powiedział na niego ani jednego złego słowa. W ogóle był miły i zachowywał się porządnie, prawda? - odezwałam się po chwili ciszy, poprawiając sobie koc na łóżku.
-Nie próbuj mnie przekonać do Pottera, Dor. - Ruda błyskawicznie odgadła, o co mi chodzi. - Bo dobrze wiesz, że to się nigdy nie uda. On jest okropny.
-Ale przyznaj, jest lepszy niż kiedyś.
Ruda milczała.
-Trzy dni to za mało, żeby mnie do niego przekonać. A z Severusem i tak muszę porozmawiać, Dor. Upewnić się, że wszystko u niego w porządku. - rzekła Lily. Ja nie odpowiedziałam, wpatrując się w blady sufit. Wygląda na to, że dzisiaj nie dam rady przekonać jej do swoich racji.
Zasnęłam dosyć późno, w mojej głowie kłębiło się mnóstwo myśli. Syriusz, moja wizja, a tu jeszcze Lily mówi, że chce pogadać ze Snapem... Księżyc zaczął już zachodzić, gdy mnie zmorzył sen.
Edytowane przez Julia S dnia 24-10-2010 20:22
Dom:Slytherin Ranga: Przewodniczacy Wizengamotu Punktów: 1995 Ostrzeżeń: 0 Postów: 314 Data rejestracji: 27.12.09 Medale: Brak
O! Tak wyczekiwałam tej części, na szczęście nie na próżno. Tak jak myślałam - jedna lepsza od drugiej, piąta lepsza od czwartej, która z kolei była lepsza od trzeciej... Jestem bardzo zadowolona, ale to już wiesz. Żeby komentarz nabrał objętości wytknę Ci dwa błędy, które dostrzegłam.
W środkowej części tekstu 2 razy wspomniałaś o tym, że ulica nie była już tak zatłoczona. Moim zdaniem: raz niepotrzebnie.
-Nie wiem... Ale on jest teraz świetny - zaśmiałam się. - Boże, jak on mi się podoba cholernie...
Dziwna budowa zdania. Lepiej brzmiałoby: Boże jak on mi się cholernie podoba....
Tyle ode mnie. Gratuluję i czekam na kontynuacje!;)
__________________
Piekło to moja dzielnica.
Poluje nocą, bowiem ciemność jest moim żywiołem.
Jestem diabłem stróżem.
Dom:Slytherin Ranga: Książe Półkrwi Punktów: 2153 Ostrzeżeń: 1 Postów: 308 Data rejestracji: 20.06.10 Medale: Brak
Błędziki na początek:
Razem ztatąi teleportowaliśmy się po Lily, a razem nią do Londynu, przed Dziurawego Kotła. Tam pożegnałam się z tatą (mamę wyściskałam w domu) i razem z moją przyjaciółką weszłyśmy do małego, obskurnego pubu na rogu ulicy, ciągnąc za sobą swoje kufry.
1) Powtórzenie ''razem z''.
2) Razem nią? Raczej razem z nią.
3) Zdaje mi się, że poprawna forma to: przed Dziurawy Kocioł, a nie przed Dziurawego Kotła, lecz nie jestem pewna.
4) Powtórzenie słowa ''tatą'' w bliskim sądziedztwie.
Z pewnością Lily tam pójdzie, Ruda uwielbiała czytać.
Brzmi to jakby Lily i Ruda to były dwie różne osoby. Niepotrzebne jest tu to ''Ruda''. W zupełności wystarczy Z pewnością Lily tam pójdzie, przecież był to istny mój książkowy albo coś w tym rodzaju. Brzmiałoby to bardziej naturalnie i ładniej by się czytało.
Jak wcześniej przewidywałam, Lily chciała jeszcze dziś odwiedzić księgarnię przed zamknięciem, a mnie z kolei ciągnęło do sklepu z markowym sprzętem do Quidditcha, tak więc po krótkim postoju przed cukiernią, gdzie kupiłyśmy sobie po torebce dyniowych pasztecików z lukrem, obie się rozdzieliłyśmy.
Po co to ''obie''? Są dwie, nie mogą się rozdzielić nie obie - wiem, masło maślane, ale inaczej tego nie potrafiłam ująć.
Jednak gdy doszłam jednak do witryny z miotłami, odniosłam wrażenie, że ludzie wcale się stąd nie wynieśli, a wszyscy zgromadzili tłumnie przed tą małą wystawą.
?
Tyle błędów jak na_razie. Nie przeczytałam końcówki dokładniej, ponieważ nie miałam już czasu.
Rozdział bardzo fajny, błędy są, jak zwykle, ale gdzie ich nie ma? :) Miło się czytało i czekam na więcej.
__________________
Dom:Gryffindor Ranga: Przeciętny Uczeń Punktów: 172 Ostrzeżeń: 1 Postów: 63 Data rejestracji: 09.10.10 Medale: Brak
Rozdział 6
Opary wznosiły się wysoko na stacji King's Cross w Londynie. Kurz migotał w jasnym, złotym świetle wpadającym do ogromnego pomieszczenia, gdzie stała czerwona, dokładnie wypolerowana lokomotywa. Hogwart Eress miał odjechać już za piętnaście minut.
-Mam nadzieję, że znajdziemy sobie jakiś większy przedział - powiedział James, ziewając. Chłopak właśnie pożegnał się ze swoimi rodzicami, którzy musieli już opuścić magiczny peron.
-No tak, Rogaczu, po takim balowaniu całą noc będziesz musiał to odespać - zaśmiał się Remus.
-Byliście jeszcze gdzieś wczoraj? - spytałam się trójki Huncwotów. Syriusz stał nieco dalej, przy swoich rodzicach. Wyglądało na to, że udzielali mu reprymendy.
-James i Syriusz chcieli pójść jeszcze na miasto wieczorem - wyjaśnił mi Peter. W jego głosie pobrzmiewał podziw dla swoich kolegów.
-Ty też byłeś, prawda?
Glizdogon pokiwał głową z uśmiechem na twarzy.
-Taak, był - rzekł James. - I zmył się zaledwie po dwóch godzinach!
W tym momencie wrócił do nas Syriusz. Minę miał nietęgą.
-Co jest, Łapa? Starzy znów uprzykrzają ci życie? - James uderzył Syriusza w ramię, śmiejąc się. - Nie martw się, jedziemy do Hogwartu!
Syriusz wzruszył ramionami.
-Jak zwykle się mnie czepiają.
Spojrzałam w stronę rodziców chłopaka. Zawsze się ich trochę bałam. Matka Syriusza, postawna kobieta ubrana w granatową suknię, spoglądała na innych z wyższością. Jej ciemne włosy, związane w gruby kok, chowały się pod czarnym kapeluszem. Ojciec Syriusza stał wyprostowany, tuż obok niej. Trzymał dłonie na ramionach Regulusa, swojego syna i zarazem brata Łapy. Co jakiś czas zaglądał pod rękaw jasnoszarego garnituru, aby na złotym zegarku sprawdzić godzinę.
-A gdzie tak w ogóle byliście? - wróciłam do tematu, odwracając wzrok od rodziców Syriusza. Zresztą, sam Łapa zorientował się, że na nich patrzę, posyłając mi pytające spojrzenie, co mnie otrzeźwiło.
-Wybraliśmy się do mugolskiego Londynu - James wyszczerzył zęby, przymykając oczy, jak gdyby wspominał wczorajsze wyjście. - Ach, co za noc! - wszyscy Huncwoci zarechotali.
-I bardzo dobrze, bo tak cały czas byś gadał o Lily - odparował Syriusz.
-Jakbyś ty nie gadał o swojej... - zaczął szybko James, a Łapa zgromił go wzrokiem. Rogacz zmienił tok zdania. - O swojej wybrance... - dokończył powoli i znów wyszczerzył zęby w uśmiechu.
Spoglądałam to na jednego, to na drugiego, zdumionym wzrokiem. Jaka wybranka? Czyżby Syriusz jednak miał kogoś, a może chodziło o jakąś dziewczynę z Włoch...?
Nie śmiałam nawet myśleć, że to mogłam być ja... Ale dlaczego Syriusz tak uciszył Jamesa? I dlaczego przez ostatnie dni zachowywał się inaczej w stosunku do mnie, zupełnie jak nie on?
-Gdzie jest Lily? - zmienił temat Remus, przerywając niezręczną ciszę.
-Właśnie! Gdzie jest Lily! Dor, gadaj - Rogacz zwrócił się do mnie z błogim uśmiechem na twarzy, który pojawił się na jego twarzy jak tylko usłyszał o Rudej.
-W każdym miejscu, gdzie ciebie nie ma, James - odparłam mu, na co Łapa parsknął śmiechem i puścił mi perskie oko. Te jego drobne, nowe zachowania wyprowadzały mnie z równowagi. Że też nie mogłam teraz ujrzeć przyszłości i dowiedzieć się, o co mu chodzi! Starałam się zachować powagę. Uczucie nadziei i szczęścia rosło we mnie niczym nadmuchiwany balon.
-Jest w łazience. Pójdę po nią, dosyć długo tam siedzi - powiedziałam, spoglądając na duży zegar, zawieszony u sklepienia stacji. - A wy moglibyście już zanieść nasze bagaże, dobrze?
Skierowałam się w stronę łazienki. Do odjazdu Hogwart Eress zostało zaledwie pięć minut, a Lily nadal nie było... Przeciskałam się przez tłum rodziców, braci i sióstr uczniów Hogwartu, aby w końcu wpaść do małej łazienki.
Była pusta.
Podenerwowana, wybiegłam z niej drugim wyjściem. Tam ją zobaczyłam. Stała niedaleko pociągu i rozmawiała... Westchnęłam. Rozmawiała z Severusem Snapem.
Miałam zamiar od razu do nich podejść, ale zatrzymałam się w pół kroku, bo nagle usłyszałam, o czym rozmawiają. Usłyszałam to wewnątrz głowy, mój szósty zmysł działał.
-Nie odzywałeś się do mnie przez całe wakacje!
-Lily, przepraszam... chciałem, ja naprawdę chciałem...
-Och, chciałeś, tak?! Więc dlaczego po prostu nie wysłałeś do mnie sowy? Dlaczego nie użyłeś mugolskiego telefonu, czy czegokolwiek!
-Lily, przepraszam cię jeszcze raz! Ale naprawdę, ja nie mogłem...!
-Jak to nie mogłeś?
Milczenie.
-Sev.
-Sev, czy to ma coś wspólnego z NIMI?
Chłopak nadal nie odpowiadał dziewczynie.
-Muszę już iść.
Otworzyłam oczy i zobaczyłam, jak Severus odchodzi szybkim krokiem od Rudej. W tym momencie rozległo się donośne bębnienie, oznaczające odjazd pociągu. Para poszła z lokomotywy, pociąg zaczął sapać. Podbiegłam błyskawicznie do Rudej.
-Chodź! - złapałam zdziwioną dziewczynę za rękę i pociągnęłam ją w kierunku najbliższego wejścia do pociągu. Popychałyśmy ludzi, biegnąc szybko, aż wskoczyłyśmy na schodki już jadącego ekspresu do Hogwartu. Nabieraliśmy pędu, gdy pociągnęłam za szklane, zabrudzone drzwi do wagonu. Byłyśmy na samym końcu pociągu.
-Huncwoci wzięli nasze bagaże i zajęli któryś przedział, teraz musimy ich tylko znaleźć... - powiedziałam, zaglądając przez szybkę do pierwszego przedziału. Ten był pusty.
Obróciłam się za siebie, aby upewnić się, czy Lily za mną idzie. Ta jednak stała oparta o ścianę, a wyglądała, jakby miała zaraz zemdleć.
-Lily, co ci jest? - podeszłam do niej szybko, przytrzymałam ją za ramiona. Do wagonu weszło kilka Puchonów, rozglądając się za wolnym przedziałem i rzucając na nas ukradkowe spojrzenia. Lily była bardzo blada. - Chodzi o Snape'a, prawda? Widziałam was, jak rozmawialiście.
-Dor... - wyszeptała Ruda, przymykając oczy. - On znowu z nimi współpracuje... ze Śmierciożercami...
-Może nie o nich chodziło...
-A kogo innego? - Lily nawet nie była zdziwiona, że wiem, jaki był temat ich rozmowy. - Po za tym... on chyba jest już jednym z nich - jęknęła.
-Że co?! - krzyknęłam, trochę za głośno. Kilka osób spoglądało na nas z zaciekawieniem, próbując usłyszeć skrawek rozmowy. - Przecież mówiłaś, że ani on, ani Mulciber czy Avery nie są Śmierciożercami - dodałam ciszej.
-Tak, ale to było już dawno temu! Teraz chciałam przytrzymać Seva za rękę, a on cofnął się gwałtownie, przerażony... To była lewa ręka.
Milczałam. Lily westchnęła ciężko.
-Czemu on zadaje się z tymi Ślizgonami? - głos jej drżał.
-Bo sam nim jest? Lily, pytanie, dlaczego TY się z nim zadajesz! - spojrzałam na nią uważnie. - To już nie jest Sev, z którym kiedyś się przyjaźniłaś. Tak samo jak Gregory dla mnie. Musisz się z tym pogodzić.
Pokręciła głową. W tym momencie wyjechaliśmy na przedmieścia Londynu. Drzewa rosły tutaj gęściej, a domy i posiadłości pojawiały się w coraz większych odstępach. Przed nami malowały się szerokie, zielone równiny.
-Chodź, musimy znaleźć Huncwotów. I jeśli nie chcesz ich niepokoić, pozbądź się tej miny. Wyglądasz, jakbyś miała zemdleć. - razem z Rudą ruszyłyśmy przez pociąg, przechodząc z wagonu do wagonu.
James, Syriusz, Remus i Peter siedzieli gdzieś pośrodku całego pociągu. W przedziałach obok nich zauważyłyśmy kilka osób z naszego rocznika, a na korytarzu uściskałyśmy Anastasię, Vanessę i Karen, nasze współlokatorki.
-No, jesteście wreszcie! - Remus otworzył nam drzwi od przedziału. Jak tylko weszłyśmy, James uściskał Lily.
-Potter, spadaj! - krzyknęła, poirytowana. Z ulgą stwierdziłam, że jej głos już tak nie drży.
-Ja też za tobą tęskniłem, Liluś. - Potter wypuścił dziewczynę ze swoich objęć i wrócił na swoje miejsce.
-Jeszcze raz nazwiesz mnie w ten sposób... - Lily zgromiła Rogacza wzrokiem.
-... a cię uduszę - dokończyłam, śmiejąc się. Zajęłam miejsce obok okna, wyciągając nogi. Naprzeciwko mnie siedział Remus, w poprzek siedzenia, z gazetą na nogach, a obok Syriusz. Na tego drugiego starałam się nie patrzeć zbyt często.
-Tak, właśnie, Potter, uduszę cię. - Lily spojrzała w górę, szukając wzrokiem swojego bagażu.
Podróż mijała nam powoli. Ruda zajęła się książką, którą wyciągnęła z plecaka, a Rogacz co jakiś czas zaglądał jej przez ramię w tekst, na co ona prychała z niezadowoleniem. Jednakże widziałam spod okna, że za każdym razem, gdy chłopak nachylał się do niej, rumieniła się na twarzy.
Podczas jazdy graliśmy w karty, wędrowaliśmy między przedziałami, próbowaliśmy spać- wszystko, aby tylko się czymś zająć. James co raz oferował Lily swoje ramię jako poduszkę, na co ona nie reagowała, tylko czytała dalej.
Ja gadałam przez dosyć długi czas z Syriuszem.
-O co chodziło twoim rodzicom, wtedy, na peronie? - spytałam się go cicho. Było około pierwszej popołudniu, gdy zrobiło się ciemniej. Fioletowo- szare chmury spowiły niebo i zanosiło się na deszcz. Jako że temperatura też spadła, wszyscy w przedziale wyciągnęliśmy grube koce i się nimi ponakrywaliśmy. Peter, Remus i James zasnęli, Lily też już przymykała oczy nad swoją książką.
-O nic takiego... - powiedział Syriusz, ziewając. On jako jedyny siedział bez koca. Reszta Huncwotów miała swoje, James oddał prawie cały Lily, a sam Łapa swoim kocem nakrył mnie. - Wczoraj wieczorem nie chcieli mnie puścić z chłopakami na miasto, a po za tym wściekają się na was.
-Jak to na nas?
Syriusz wywrócił oczami.
-Sama wiesz, jacy oni są. Głównie chodziło im o Lily... Nie mogą znieść tego, że ja, ich syn, zadaję się z Rudą. Według nich to tylko nic nie warta szlama. - powiedział to cicho, tak że tylko ja usłyszałam. Uniosłam brwi, wzdychając. Syriusz nigdy nie bał się używania mocnych słów i nazywania rzeczy po imieniu.
-A ty co im odpowiedziałeś?
Złość z jego twarzy zniknęła, gdy zaśmiał się cicho.
-A jak myślisz? Odparłem im, żeby szli w cholerę, bo mnie nie obchodzi ich zdanie.
-Ho, ho - uśmiechnęłam się, trochę z podziwem, trochę ze zdumieniem. - Nie obawiasz się, że teraz możesz mieć z nimi ciężko, po takiej pyskówce?
-Jakbym już nie miał. To nie jest moja rodzina - zacisnął szczęki. - Wy nią jesteście.
Uśmiechnęłam się na to stwierdzenie.
Za oknem zaczęło padać, krople rozbijały się o szyby wagonów. Krajobraz też się zmienił; mijaliśmy ciemnozielone stepy, gdzie zamiast drzew rosły przysadziste krzewy, a słońce schowało się za chmurami.
-Chcesz się nakryć? - spytałam się Łapy. - To w końcu twój koc.
-Okej- powiedział, przysuwając się do mnie. - Muszę sobie kupić jakiś nowy, albo buchnąć z dormitorium, bo na tego już nie mogę patrzeć - potrząsnął kocem, gdy rozwijał go, aby się też przykryć. Nakrycie bowiem było zielono-srebrne, w barwach Slytherinu. Nic dziwnego, Syriusz wziął je ze swojego domu.
Siedzieliśmy tak razem, rozmawiając jeszcze co jakiś czas, póki sen nas nie zmorzył. Lily już dawno zasnęła, opierając się o nogi Remusa i ściągając koc z Pottera. Peter gdzieś wyszedł, a ja rozmyślałam o tym wszystkim.
Jakże byłoby cudownie, gdyby Syriusz już zawsze tak się zachowywał! Gdyby rzeczywiście zależało mu wyłącznie na mnie... Miałam nadzieję, że nie chodzi o to, aby tylko mnie "zaliczyć" i zostawić dla innej...
Spojrzałam na niego. Zasnął, oparty bokiem o siedzenie. Brwi nadal miał lekko zmarszczone, jednakże nie odejmowało mu to urody, wręcz przeciwnie.
A co by było, gdyby trafił do Slytherinu? Czy bylibyśmy przyjaciółmi? Czy raczej buntowałby się tak, że zostałby wyrzucony ze szkoły...? W każdym razie Łapa by tego nie zniósł. Nienawidził swojej rodziny za jej poglądy na temat czystości krwi, a co dopiero, gdyby trafił w otoczenie, gdzie niemal wszyscy twierdzą tak samo.
Zawsze taki odważny, taki pewny siebie, był buntownikiem z wyboru i wolnym duchem.
Ten chłopak chyba już zawsze będzie mnie przyprawiać o zawroty głowy. Odwróciłam od niego wzrok, spoglądając teraz na Remusa. Dopiero w tym momencie spostrzegłam, jak marnie wygląda. Czy to jeszcze po ostatniej pełni, czy zbliżała się już kolejna?
Zamknęłam oczy. Odgłosy jadącego pociągu wydały mi się być dalsze, a wszystko inne bardziej odległe. Śniły mi się dziwne rzeczy. Syriusz, rozmawiający z Gregorym... rozmawiali chyba o Snapie, a wtedy przyszła Lily i krzyczała na nich, że obrażają Severusa... Potem pojawił się James, zabrał gdzieś Lily, Gregory się rozpłynął, Syriusz podszedł do mnie i zaczął coś mówić o Nocy Duchów.
Obudziłam się, gdy pociągiem szarpnęło lekko gdzieś na torach. Musiało minąć kilka godzin, bo za oknem zrobiło się już ciemno, a mijaliśmy zimne, surowe góry i klify. Chciałam się podnieść, gdy nagle się spostrzegłam, że Łapa na mnie leży.
Czy on już do końca zwariował?
Ze wszystkich sił starałam się zachować powagę. Uśmiech rozjaśnił mi twarz. Wróciłam do poprzedniej pozycji, aby go nie obudzić. Chłopak opierał się głową o mój brzuch. Widać osunął się po siedzeniu, kiedy spaliśmy... specjalnie czy przypadkiem?
Rozejrzałam się po przedziale. Lily jako jedyna nie spała; gdy przeniosłam na nią wzrok, uśmiechnęła się do mnie czule, widząc mnie razem z Łapą. Spostrzegłam, że zajęła się czytaniem gazety Remusa.
-Co piszą? - spytałam się jej szeptem, odwijając się z koca i przykrywając nim Syriusza. Chłopak zachrapał cicho.
-W sumie nic - odpowiedziała sennym głosem. - Czarownica z Waterford pokonała krajowy rekord, zwiększając zasięg zaklęcia bąblogłowy na cały swój dom... Jakby to kogoś obchodziło.
Zaśmiałam się. Odgarnęłam Syriuszowi włosy z czoła, podczas gdy Ruda podniosła się powoli z siedzenia.
-Widziałam jakiś czas temu, jak Severus tu przechodził - napomknęła.
-Chyba nie zamierzasz...? - spojrzałam na nią z przestrachem.
-Nie, oczywiście że nie! - szepnęła. - Daj spokój... Sama nie wiem, co o tym myśleć. A teraz pójdę do profesor McGonagall zapytać się, gdzie jesteśmy.
Skinęłam głową.
-Słodko razem wyglądacie - rzuciła Ruda przez ramię, chichocząc. Wyszła cicho z przedziału.
Odwróciłam wzrok na obraz za oknem. Nasz pociąg właśnie skręcał i zauważyłam, że już w większej jego części świecą się światła. Na niebie jaśniały pierwsze gwiazdy.
Wtem poczułam, że Syriusz się poruszył.
-Ojej, Dor... - wymamrotał, podnosząc się. - Wybacz, przysnąłem...
-Nie szkodzi - odparłam, przymykając oczy. W tym momencie Łapa oparł się na prawej ręce, którą położył za mną. Spojrzałam na niego. Przysłonił mi swoim ciałem przedział, gdy jeszcze się do mnie nachylił.
-Nie masz tego mi za złe? - spytał się, uśmiechając się czarująco. Wywróciłam na to oczami i pokręciłam przecząco głową.
Był tak blisko, że mało brakowało, a stykalibyśmy się czubkami nosów. Znowu czułam ten zapach i ciepło, które od niego biły.
-Coś ty taki inny niż zwykle?
Uśmiechnął się. Nadal nie zmieniał pozycji, w jakiej siedzieliśmy.
-Nie chcesz wiedzieć.
-Wręcz przeciwnie...
-Czy ja wiem, czy inny? Zachowuję się tak jak zawsze... - uśmiechnął się łobuzersko.
-Gówno prawda. - odparłam. Syriusz wzruszył ramionami i, nadal z uśmiechem na twarzy, podniósł się z siedzenia. - Czyżby jakaś Włoszka nauczyła cię dżentelmeńskich manier? - spytałam się go, gdy sięgał po swoją walizkę.
-Nie - odparł rozbawionym tonem. Przygryzłam dolną wargę.
-Więc co odpowiada za twoje zachowanie?
-Kto wie? - odpowiedział pytaniem, otwierając swój czarny kufer i wyciągając z niego szatę.
-Zakładam, że ty sam.
-Może tak, może nie. Ale teraz... - znów się do mnie nachylił, chyba jeszcze bliżej niż poprzednio. Wstrzymałam oddech. - Muszę cię poprosić, abyś wstała, bo siedzisz na kocu.
Prychnęłam.
-A ja muszę cię poprosić, abyś przestał blokować mi przejście.
Chłopak, z wyrazem rozbawienia i satysfakcji zarazem na twarzy, podniósł się ponownie i mnie przepuścił. Też sięgnęłam na górną półkę, wyjęłam swoją szatę i obudziłam resztę Huncwotów z przedziału. Syriusz zapakował swój koc do kufra i wytoczył bagaż na korytarz. Podobnie robiła reszta uczniów w wagonie.
Po chwili wróciła Lily, obwieszczając, że zaraz będziemy na miejscu. Chyba już wszyscy z pociągu powstawali i czekali z niecierpliwością na pojawienie się stacji Hogsmeade. Wyszłam na korytarz, uchylając okno. Wiatr zaczął przyjemnie smagać mnie po twarzy. Było chłodno, ale mi to nie przeszkadzało. I tak już drżałam.
Naciągnęłam szatę na swoje zwyczajne ubranie. Pociąg już zwalniał, wjechaliśmy pomiędzy domki wioski Hogsmeade. Wysiadłszy z pociągu, usłyszeliśmy jak gajowy, Hagrid, a zarazem nasz przyjaciel, woła pierwszorocznych. Razem z Huncwotami i Lily wytaszczyliśmy nasze bagaże i do niego podeszliśmy. Rubeus Hagrid był tak ogromny, ze z początku nas nie zauważył, tylko dalej wymachiwał latarką i wołał nowych uczniów. Dopiero gdy Syriusz walnął go mocno gdzieś w okolice bioder- bo tam dosięgał- gajowy odwrócił się w naszą stronę, a dobroduszny uśmiech rozjaśnił mu twarz.
-Cholibka, to wy, łobuzy jedne! - zaśmiał się.
-Cześć, Hagridzie - przywitaliśmy się z nim.
-A już ja myślałem, że was powyrzucają ze szkoły za te wasze wszystkie wariacje! No, dobrze was widzieć w kupie... Jak wasze wakacje? Kieł, cicho! - uciszył Kła, swojego wielkiego brytana, który skakał obok w kałuży i szczekał radośnie.
-Wszystko dobrze, myślę, że Huncwoci nawet stęsknili się za szkołą - odpowiedziałam gajowemu, wskazując głową na chłopaków, którzy już wdali się w kłótnię ze Ślizgonami o powóz. - Ruda u mnie była tydzień, a chłopaki wybrali się razem do Włoch.
-No to dobrze, to dobrze... - wymamrotał Hagrid. Rozglądał się po nowych uczniach, aby sprawdzić, czy są wszyscy.
-Hagridzie, słuchasz mnie? - zapytałam, rozbawiona i zniecierpliwiona zarazem.
-Co? Ach, Dor, oczywiście! Cholibka, tylko za dużo cuś sobie chyba na głowę wziąłem... pierwszoroczni, szkoła i jeszcze te centaury....
-Jakie centaury?
Hagrid się zmieszał. Krzyknął na pierwszorocznych, aby powsiadali do łódek, stojących przy brzegu ciemnego jeziora nieopodal, a mi powiedział szybko, że musi już iść.
-Powiedz, o co chodzi!
-Mam za długi język... - mruknął tylko, spoglądając na mnie groźnie, jednak wyszło mu raczej śmiesznie. - Zmykaj, Dorcas, bo wszystkie powozy ci odjadą.
Oddaliłam się niechętnie w stronę powozów, zastanawiając się nad słowami gajowego. O co mu mogło chodzić z centaurami?
*
Wielka Sala była oświetlona tysiącami świec unoszącymi się w powietrzu ponad naszymi głowami. Gdy ja, Lily i Huncwoci weszliśmy do niej, było już po ceremonii przydziału, ponieważ byliśmy jeszcze jakiś czas w pokojach przy dormitorium Gryfonów. Chcieliśmy się rozpakować, a ja skorzystałam z okazji i powiedziałam Lily o zachowaniu Hagrida.
-Nie chciał powiedzieć, o co mu chodziło odnośnie tych centaurów - rzekłam, leżąc na wznak na swoim łóżku. - A gdy się o nie dopytywałam, wydawał się być zmieszany.
-Och, mam nadzieję, że nie robi czegoś niebezpiecznego, jak wtedy, gdy sprowadził skądś jaja widłowęża, aby nimi handlować...
Lily jednak nie miała pomysłu co do tego, co Hagrid mógłby robić odnośnie centaurów. Gdy zajęliśmy miejsca przy stole Gryfonów, na złotych tacach i półmiskach leżały już tony jedzenia, a na sklepieniu Wielkiej Sali migotały gwiazdy, sprawiając wrażenie, że sufitu tam w ogóle nie ma. Kilku pierwszoroczniaków wpatrywało się w nie z rozdziawionymi ustami.
Spojrzałam na stół nauczycielski; kadra niewiele zmieniła się od poprzedniego roku. Profesor Dumbledore gawędził z profesor Sprout, nauczającej zielarstwa, profesor McGonagall dyskutowała o czymś zawzięcie ze starą profesor Vablatsky, którą dzisiaj okrywały sznury połyskujących pereł i Horacym Slughornem, profesorem nauczającym eliksirów. Przed Slughornem stał półmisek wypełniony kandyzowanymi ananasami, do którego raz po raz sięgała ręka profesora.
Dostrzegłam zaledwie kilka zmian; na miejscu dawnego profesora od mugoloznawstwa siedziała teraz chuda kobieta, z jasnymi włosami upiętymi w wysoki kok. Ubrana była w srebrnoszarą szatę, z której co jakiś czas strzepywała okruszki i niewidzialny kurz. Nie odzywała się zbyt dużo; czasem tylko zamieniła kilka słów z nauczycielem opieki nad magicznymi stworzeniami- Silwamusem Kettleburn'em. Natomiast dwa miejsca były wolne- nauczycielki numerologii i kogoś od obrony przed czarną magią. Ta pierwsza - profesor Septima Vector zapewne wpadnie zdyszana do sali gdzieś w połowie uczty. Ale czemu nie było nauczyciela obrony przed czarną magią, tego nie wiedziałam.
Gdy już na uczcie najedliśmy się do syta wszystkimi wspaniałymi potrawami, te zniknęły z półmisków i ucichły rozmowy. Profesor Dumbledore powstał, a wszystkie głowy skierowały się w jego stronę. Oparłam się o stół na łokciu; marzyłam już o pójściu do łóżka, zmęczona długą podróżą...
-Witajcie, nowi uczniowie, oraz ci starsi! - powiedział głośno, uśmiechając się dobrodusznie. - Witajcie na nowym roku w Hogwarcie. Mam nadzieję, że w wakacje wszyscy wypoczęliście i dobrze spędziliście czas. Z samego początku pragnę przypomnieć, że wstęp do Zakazanego Lasu, jak nazwa wskazuje, jest zabroniony.
Spojrzałyśmy po sobie z Lily porozumiewawczo. Tego zakazu nikt nie przestrzegał.
-W tym roku jednakże proszę wziąć sobie to szczególnie do serca - Dumbledore spojrzał w kierunku Huncwotów. - Jako że do odwołania wejście do Lasu zamknięte. Nikomu z was nie wolno tam przebywać.
-Widzicie! - szepnęłam, nachylając się do Lily i chłopaków. - Coś jest na rzeczy, Hagrid sam wspomniał o tych centaurach z Zakazanego Lasu...
Profesor Dumbledore dalej kontynuował swoją mowę.
-Pragnę także powitać nowych nauczycieli w naszej kadrze. Profesor Welinda Windstone objęła stanowisko nauczycielki mugoloznawstwa, a obrony przed czarną magią będzie nauczać Olivier Matterlake. Mimo że pan Matterlake nie mógł pojawić się na uczcie, powitajmy nowych nauczycieli gromkimi oklaskami...
Na sali rozległ się wielki szum, gdy wszyscy uczniowie zaczęli klaskać wraz z nauczycielami. Profesor Windstone podniosła się z krzesła i kłaniała się we wszystkie strony. Gdy szmer ucichnął, ja nadal siedziałam, zamyślona. Ledwo co słuchałam tego, co Dumbledore mówił; myślałam o zakazie wchodzenia do Lasu i o centaurach, wspomnianych około dwóch godzin temu przez Hagrida.
-...próby do Quidditcha rozpoczną się za tydzień. Kapitanowie drużyn mają obowiązek przeprowadzić eliminacje do drużyn, a ostateczne składy drużyn mają zostać przekazane opiekunom poszczególnych domów do końca września. - rzekł profesor Dumbledore. Słowo "Quidditch" natychmiast mnie otrzeźwiło.
-Kto w tym roku jest kapitanem? - rzuciła Lily, odwracając się do nas. Zdałam sobie sprawę, że i ja tego nie wiem; w natłoku tych wszystkich spraw nie zdążyłam się dowiedzieć. Spojrzałam z Lily po Huncwotach .
-Zgadnij, kotku - Syriusz wyszczerzył zęby do Lily, a James trzepnął go po głowie. Za co byłam mu wdzięczna.
-Ty? - Karen,która przysłuchiwała się naszej rozmowie, nachyliła się do Łapy. Karen Owscien była moją współlokatorką w pokoju, a także jedną ze ścigających w drużynie Quidditcha z poprzedniego roku. Dobrze się z nią dogadywałam i miałam nadzieję, że Syriusz przyjmie ją ponownie do drużyny; współpracując razem, wygrałyśmy wiele meczów.
-"Kotku"? - syknął złowieszczo James do Łapy, gdy Lily się odwróciła, patrząc ponownie w stronę Dumbledore'a.
-Spokojnie, Rogaczu, Lily jest tylko twoja... - powiedział cicho Łapa, śmiejąc się.
Zdziwiłam się; Syriusz był kapitanem drużyny! Byłam pewna, że zostanie nim James... Łapa, grający na pozycji pałkarza, nigdy nie wspominał o tym, że chciałby zostać kapitanem. Zdziwiło mnie jednak to, że mi o tym nie wspomniał- chociażby dzisiaj, podczas jazdy pociągiem.
Profesor Dumbledore w tym momencie życzył nam dobrej nocy i wszyscy wstaliśmy od stołów. Prefekci- Lily i Remus zostali, aby zebrać pierwszorocznych, a ja z resztą Huncwotów ruszyłam na siódme piętro. Gdy już położyłam się łóżku, nagrzanym od ciepła grzejnika, który stał pośrodku pokoju, poczułam błogą ulgę. Wreszcie, po długiej podróży, z pełnym brzuchem, mogłam się wygodnie ułożyć i odpłynąć w krainę snów.
Edytowane przez Julia S dnia 29-10-2010 17:13
Dom:Gryffindor Ranga: Przeciętny Uczeń Punktów: 172 Ostrzeżeń: 1 Postów: 63 Data rejestracji: 09.10.10 Medale: Brak
Rozdział 7.
Następnego dnia otrzymaliśmy plany lekcji, ułożone indywidualnie dla każdego ucznia. Miałam w tygodniu pięć godzin Obrony przed Czarną Magią i transmutacji- jako że te dwa przedmioty były mi najbardziej potrzebne, aby po ukończeniu szkoły dostać się do Uniwersytetu Aurorów.
Pomysł, aby zostać aurorem, przyszedł mi do głowy, gdy w piątej klasie dowiedziałam się o Zakonie Feniksa. Była to tajna organizacja dyrektora Hogwartu, Albusa Dumbledore'a, która walczyła z Ciemnymi Mocami. Większość aurorów trafiała właśnie do niej.
Bowiem trwała wojna. Wojna tak naprawdę była wszędzie wokół. I chociaż w wakacje nie słyszeliśmy o żadnych porwaniach, napaściach czy atakach- to się działo cały czas.
Chociażby Snape, Avery, Mulciber i cała reszta. Ślizgonom było najbliżej do śmierciożerców, zwolenników Sami-Wiecie-Kogo. Wśród uczniów rozniosły się plotki, że Mulciber jest śmierciożercą, mimo że chodzi jeszcze do szkoły. Natomiast cała rodzina Avery'ego służyła Voldemortowi. To właśnie było towarzystwo Severusa Snape'a. Dlatego ja, Karen Owscien i Huncwoci go nie trawiliśmy. Sam nie mógł się doczekać, aby zostać śmierciożercą! Był dwulicowy, fałszywy i wprost wielbił Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać...
W to z kolei Lily nie chciała wierzyć.
-Dor, on taki nie jest! - mówiła mi, gdy po raz enty rozmawiałyśmy na ten temat. - Znam go, uwierz mi!
Siedziałam z Rudą i Karen w bibliotece, któregoś wrześniowego poranka, w sobotę. Musiałyśmy napisać referat na zielarstwo, na temat mandragor irlandzkich. We trzy chodziłyśmy razem na te zajęcia w piątki, zaraz po śniadaniu. Lily chciała po szkole zajmować się czymś związanym z eliksirami, a Karen marzyła o pracy uzdrowicielki, tak więc obie musiały chodzić na zielarstwo. Ja tego przedmiotu miałam zaledwie dwie godziny tygodniowo, ale referat mnie nie ominął.
-Lily. - powiedziałam, przymykając oczy. - Jeszcze jakiś tydzień temu sama podejrzewałaś go o bycie śmierciożercą. Pamiętasz, co się stało na peronie 9 i trzy czwarte?
Lily otworzyła usta, lecz po chwili je zamknęła.
-Dorcas ma rację - rzekła Karen, nachylając się nad stołem do Rudej. - Słuchaj, ten cały Snape mi też się nie podoba! To nie jest odpowiedni towarzystwo dla ciebie... Po za tym, jesteś Gryfonką!
-I co z tego? - prychnęła Lily ze złością.
-On jest Ślizgonem. Halo, moja droga, mamy konflikt! - Karen wróciła do szybkiego przerzucania kart wielkiej księgi o magicznych stworzeniach. - I nie zapomnij podczas meczów Quidditcha kibicować nam...
Lily nic nie odpowiedziała, tylko dalej wertowała swoje notatki z zielarstwa. Sama nie wiedziałam, jak przemówić Rudej do rozumu. Ona za nic w świecie nie zrezygnuje z kontaktów z Severusem... I chociaż ostatni raz, gdy z nim rozmawiała, to był ten pierwszego września, tęskniła za nim- czego ja zupełnie nie rozumiałam.
Zajęcia szkolne pochłaniały nam większość wolnego czasu. Mój plan lekcji był identyczny z planami Remusa, Jamesa i Syriusza- oni też marzyli o karierze aurorów. Peter miał większość lekcji takich, jak Karen. Przez brak czasu Hagrida zdołałam odwiedzić dopiero w połowie września, w dniu prób do drużyn Quidditcha.
Razem z Karen ubrałyśmy się w stroje do gry z samego rana. Wyciągnęłam z kufra swój luźny, złoto- czerwony sweter, futrzaną kamizelkę i buty do Quidditcha, zakupione w tym roku na Pokątnej. Włosy związałam w wysoki kucyk, po czym obie z Karen chwyciłyśmy nasze miotły, Komety Sto Osiemdziesiąt, po czym wyszłyśmy szybko z dormitorium. Reszta dziewczyn- Lily, Anastasia i Vanessa jeszcze spały. Nam zależało na czasie, bowiem miałyśmy wstąpić do Hagrida, a potem jeszcze polatać po boisku, aby się rozgrzać przed eliminacjami.
Z siódmego piętra zbiegłyśmy szybko na sam dół, po czym wyszłyśmy na zewnątrz. Wiał silny wiatr; gdy znalazłyśmy się poza murami zamku, wicher natychmiast potargał długie blond włosy Karen. Zielono- pomarańczowe liście już zaczęły opadać z drzew, a temperatura była dosyć niska. Niebo było bezchmurne, a słońce jeszcze nie wzeszło znad gór za zamkiem.
-Ale zimno, nie? - rzekłam, rozcierając sobie dłonie. Miotłę niosłam pod pachą.
-Strasznie! - Karen szczękała zębami, mimo że była ubrana w czerwoną szatę do gry Quidditcha, z liczbą 5 na plecach. Do mnie natomiast należała trójka, ale dzisiaj wzięłam swoją własną kamizelkę, nie pelerynę na mecze. - To jak, idziemy jeszcze teraz do Hagrida?
Skinęłam głową. W bibliotece, w zeszłą sobotę, opowiedziałam Karen o dziwnym zachowaniu Hagrida na stacji w Hogsmeade. Nie zainteresowała się tym zbytnio, ale zgodziła się mi dzisiaj towarzyszyć w odwiedzinach gajowego.
-Naprawdę myślisz, że ci powie, o co mu chodziło? - rzuciła, gdy szłyśmy szybkim krokiem niedaleko wiaduktu.
-Jeśli odpowiednio mu to wyperswaduję...
-Taak, ty i twoje zdolności perswazji! - zarechotała Karen. - Już to widzę...
-Tak więc ty mi pomożesz! - odgryzłam się. - Słuchaj, coś jest na rzeczy. Hagrid jest na jakiejś misji w Zakazanym Lesie, a Dumbledore jeszcze stawia straż przy wejściu. Nigdy nikt nie pilnował wejść do Lasu!
-To prawda. - zgodziła się Karen, odgarniając włosy z twarzy.
-Tak więc chciałabym wiedzieć, o co chodzi... Coś się dzieje, czuję to.
-Twój dar? - Karen na mnie spojrzała. Zbliżałyśmy się już do chatki gajowego. - Twój dar intuicji ci tak podpowiada?
-Nie wiem... Może niekoniecznie on, ale po prostu wiem, że powinnam się czegoś dowiedzieć w tej sprawie. - rzekłam, spoglądając na Zakazany Las w oddali. Schodziłyśmy ze zbocza, na skraj lasu, gdzie stała chatka Hagrida. Była to niewielka, okrągła chatka, otoczona niewielką zagrodą, gdzie mieściły się grządki z dyniami.
Razem z Karen podeszłam do wysokich, drewnianych drzwi i mocno w nie załomotałam zaciśniętą dłonią. Usłyszałyśmy szuranie krzesła, ciężkie kroki- i po chwili drzwi się rozwarły.
-Dor! Karen! - wykrzyknął wesoło Hagrid na nasz widok. Miał na sobie ogromną, czerwoną koszulę, załataną w kilku miejscach oraz, podobnie jak ja, futrzaną kamizelkę. - Wchodźcie, ogrzejecie się... Co tak wcześnie z rana?
Gajowy wpuścił nas do środka, gdzie Karen odwinęła się z szalika i opadła na krzesło przy ogromnym stole, stojącym pod oknem. Ogień w kominku płonął, roztaczając przyjemne ciepło po całym pomieszczeniu- bowiem ta chatka była jednym pomieszczeniem, łączącym w sobie kuchnię, sypialnię i salonik.
-Witaj, Hagridzie - powiedziałam, też siadając przy stole. Hagrid od razu wyciągnął z kredensu nad kuchenką dwie filiżanki, aby poczęstować niespodziewanych gości herbatą, którą wcześniej sam pił. - Zaraz idziemy z Karen polatać, tak więc wybrałyśmy się jak najwcześniej...
-Ach, wy jedne, już od razu wskakujecie na miotły?
-Dzisiaj odbędą się eliminacje do drużyn Quidditcha - rzekła Karen, chwytając jedną z filiżanek, do której Hagrid nalał herbatki, aby ogrzać dłonie.
-Aa, racja! To już dzisiaj. Te Huncwoty wspominały mi o tym - Hagrid usiadł na krześle, stojącym najbliżej kominka. Mebel zatrzeszczał głośno pod ciężarem wielkiego gajowego.
-Huncwoci tu byli?
-No pewnie! Kilka dni temu. Nie to co wy! - zażartował, sięgając na kredens za sobą, skąd wziął talerz z ciasteczkami. Jednak ani Karen, ani ja ciasteczek nie spróbowałyśmy- już kiedyś się przekonałyśmy, jak bardzo są twarde i spieczone. Czasami żartowałyśmy, że Hagrid wypieka je w kominku.
-Też chciałyśmy przyjść! Ale mamy teraz...
-...mnóstwo nauki, tak, tak, ja wim. - dokończył Hagrid. Przez chwilę siedzieliśmy we trójkę w ciszy, popijając herbatę z filiżanek, gdy ja nagle powiedziałam:
-Hagridzie, co się dzieje w Zakazanym Lesie?
Wyraz twarzy gajowego raptownie się zmienił- co było widoczne nawet przez gąszcz jego gęstej, ciemnej brody i włosów. Spokojny, wesoły uśmiech został wyparty przez zmarszczone, krzaczaste brwi gajowego.
-Dorcas, a czemu cię to interesuje, cholibka?
-A więc coś tam się dzieje, prawda?
-To nie jest wasza sprawa.
-Hagridzie, nigdy nie było straży przy bramie do Zakazanego Lasu! - powiedziałam.
-Kto tak w ogóle stoi na straży? - zapytała nagle Karen, wyprostowując się.
-No a jak myślisz, kto tu jest Strażnikiem Kluczy? - powiedział Hagrid. W jego głosie pobrzmiewała duma.
-Ty pilnujesz wejścia do Lasu? - spytałam się go.
-Pewnie! Dumbledore powierza mi takie rzeczy... równy z niego gość, oj tak... - Hagrid wysiorbał duży łyk herbaty ze swojej filiżanki i ugryzł kawał ciasteczka. Rozległo się potężne chrupnięcie, na które aż się skrzywiłam. - Naprawdę, świetny, potrafi zaufać ludziom... nawet powierzył mi opiekę nad całą Brygadą Pertraktacji...
Hagrid nagle zamilknął, gdy zobaczył, jak wymieniłam z Karen porozumiewawcze spojrzenia.
-Co za Brygada Pertraktacji?
-Nic takiego - odrzekł Hagrid, czerwieniąc się. - To ja... posprzątam tutaj - zerwał się z krzesła, zbierając ze stołu filiżanki. Razem z Karen spoglądałyśmy co raz to po sobie, jakbyśmy spodziewały się, że nas oświeci i dowiemy się, czym jest Brygada Pertraktacji.
-Hagridzie... - jęknęłam, odwracając się na wielkim krześle. -Wiesz dobrze o moim darze intuicji. Ja czuję, że to jest bardzo ważne... To, co się dzieje w Zakazanym Lesie.
-Ach, pewnie, że jest bardzo ważne! - burknął Hagrid znad zlewu, w którym układał naczynia. - Ale to nie wasza sprawa.
Westchnęłam.
-Dor czuje, że właśnie jej też! Po za tym, może wam udzielić informacji, która może być znacząca... - uciszyłam Karen wzrokiem. Wcale nie byłam pewna, czy moja wizja z wakacji odnosiła się do tego, czym zajmował się Hagrid. Chociaż Remus miał zaatakować kogoś właśnie w Zakazanym Lesie...
-Informacji? - zapytał zdziwiony Hagrid, spoglądając na nas przez swoje wielkie ramię. - Niby jakiej?
-Powiedz nam, co robi Brygada Pertraktacji, a Dorcas powie ci, co wie. - uśmiechnęła się Karen.
-Pertraktujecie z centaurami? - spytałam nagle, podnosząc głowę.
Hagrid zaniemówił.
-Ja... skąd ty...?
-Sam mi powiedziałeś, Hagridzie! - rzekłam.
-Tego już za wiele, cholibka! Lećcie już, wynosić mi się stąd! - Hagrid obkręcił moje krzesło razem ze mną. Razem z Karen wstałyśmy od stołu, niepocieszone, po czym wzięłyśmy miotły i skierowałyśmy się do drzwi.
-I ani mi się ważcie węszyć w tej sprawie! - rzucił nam gajowy na odchodne. Skierowałyśmy się w stronę boiska Quidditcha, z mętlikiem w głowach.
-Jak myślisz, pertraktują z centaurami? - spytała się mnie Karen, otulając się szczelniej szalikiem.
-Na pewno - odpowiedziałam hardo. - Nie wiem tylko, o czym... Och, że też Hagrid nie chce nam powiedzieć! A jeszcze ta wizja... - jęknęłam.
-Wiem! A to przecież jasne, że twoja wizja jest powiązana z zadaniem tej brygady Hagrida... Słuchaj, mogłyśmy mu o niej powiedzieć!
-Nie - odrzekłam. - Nie chcę tego rozpowiadać... A Hagrid myśli, że mam tylko dobrze wykształconą intuicję. Obawiam się, że nie uwierzyłby, że umiem też przewidywać przyszłość.
Gdy doszłyśmy na boisko do Quidditcha, więcej o tym nie rozmawiałyśmy, chociaż dobrze wiedziałam, że obie myślimy tylko o tym. Jednak gdy wsiadłam na miotłę i wzbiłam się w powietrze, poczułam się, jakbym wszystkie myśli o rozmowie z gajowym szkoły, mojej wizji, Zakazanym Lesie zostawiła na trawiastym podłożu boiska, uciekając od nich w górę, w niebo.
Karen śmigała na miotle tuż obok mnie. Krążyłyśmy kółka wokół boiska, ścigałyśmy się, ćwiczyłyśmy też Zwis Leniwca - trzymając się miotły stopami i rękami, zwisałyśmy z niej głową w dół. Był to znany sposób na uniknięcie spotkania z tłuczkiem.
Koło dwunastej w południe zrobiło się cieplej. Słońce świeciło dosyć wysoko ponad nami, grzejąc nas w plecy. Karen zleciała na dół, aby zostawić szalik w szatni. Ja siedziałam na miotle, unosząc się wysoko w górze, rozkoszując się widokiem i ciepłem słońca.
Nagle usłyszałam obok siebie świst. Ku swojemu zdumieniu w powietrzu ujrzałam, poprzez czarne plamy przed oczami, które miałam przez patrzenie się na słońce- nie Karen, a Roberta Sceala- chłopaka z rocznika wyżej, z którym czasem zamieniłam kilka słów na korytarzu. Słońce oświetlało jego czarne, krótkie włosy, co sprawiało, że wyglądały jak siwe.
-Hej, Dorcas - powiedział do mnie, gdy zawisł w powietrzu tuż obok, na swojej miotle, Srebrnej Strzale. - Co tak wisisz w powietrzu?
-Odpoczywam - uśmiechnęłam się, przymykając oczy. - I tak sobie rozmyślam. Byłam tutaj z Karen już wcześniej, ćwiczyłyśmy trochę... A ty?
-Jestem tu, bo zaraz rozpoczną się próby do drużyny - przypomniał mi. Wskazał głową gdzieś w stronę trybun. - Chodź, już jest Syriusz. On w tym roku jest kapitanem, nie?
Kiwnęłam głową. Oboje zlecieliśmy na dół; tam zastałam Karen, stojącą obok Jamesa i Syriusza. Trybuny powoli zapełniały się widzami; była Lily z Remusem i Glizdogonem, potem pojawiły się także Anastasia, Vanessa i Monicca Wellis, znana nam bliżej Krukonka, która razem z Lily chodziła na spotkania Klubu Ślimaka.
Eliminacje rozpoczęliśmy około godziny 13, gdy na boisku zebrało się sporo kandydatów na każde z miejsc do drużyny. Mnie, Karen i Angelice Woodfort z siódmej klasy- jako ścigającym z poprzedniego rocznika się poszczęściło, bowiem chętnych na nasze miejsca była zaledwie dwójka. I oboje odpadli, nie grali zbyt dobrze.
Po przetestowaniu ochotników na pozycje ścigających przyszła pora na obrońcę. Syriusz wzbił się w powietrze razem ze mną, Karen i pierwszym kandydatem- Robertem, z którym chwilę wcześniej rozmawiałam. Robert obronił perfekcyjnie wszystkie rzuty, moje i Karen. Był naprawdę dobry! Dziwiłam się, dlaczego wcześniej nie zgłosił się do drużyny. Był już w ostatniej klasie w Hogwarcie.
Sprawdziany trwały około dwóch godzin, a szły dosyć sprawnie. A przynajmniej przez pierwszą godzinę, bo potem na trybunach nagromadziło się mnóstwo chichoczących dziewczyn z młodszych klas. Zapewne przyszły tu tylko dlatego, że Syriusz był kapitanem... cały czas pokazywały go sobie palcami, nie zwracając uwagi na pełne dezaprobaty spojrzenia pani Hooch- nauczycielki latania, która pilnowała nas podczas treningu dzisiaj. Pani Hooch była młodą, energiczną kobietą. W szkole uczyła zaledwie od dwóch lat, ale większość uczniów ją lubiła. Jej szaro- blond włosy były krótko ścięte, a jej oczy połyskiwały złotym kolorem- co upodabniało ją do jastrzębia.
W pewnym momencie podleciała do grupki najgłośniejszych dziewczyn, siedzących niedaleko Lily (która także spoglądała na nie morderczym wzrokiem) i wygoniła je z widowni. Syriusz, który jak dotąd nawet nie spojrzał na swoje fanki, teraz przyglądał się znudzonym wzrokiem, jak wszystkie wybiegają z boiska, posyłając mu uśmiechy i całusy.
-Okej, drużyno - powiedział, gdy nowy zespół ustawił się w rządku, a zbyt młodzi lub słabi kandydaci się rozeszli, siadając na trybunach lub kierując się zamku. - Skład niewiele się zmienił od tego z poprzedniego roku. I dobrze, bo rok temu mieliśmy silną drużynę...
W tym roku James nadal był szukającym, ja, Angelica i Karen ścigającymi, Robert został nowym obrońcą, a oprócz Syriusza pałkarzem był David Moores- chłopak z piątej klasy, grający przeciętnie, ale był bardzo ambitny.
-Teraz czas na trening - kontynuował Syriusz. - Zobaczymy, jak nam się gra z dwójką nowych osób. - spojrzał na Roberta i Davida. - No, to na miotły, drużyno!
Wszyscy wzbiliśmy się w powietrze. Mieliśmy zamiar ćwiczyć z kaflem, zniczem i większą ilością tłuczków- które miały imitować przeciwną drużynę. Pani Hooch podrzuciła w górę kafla, gwiżdżąc głośno.
Ułamek sekundy potem śmignęła obok nas grupa tłuczków, a gdzieś po mojej lewej stronie mignęła złota plamka. Ja jednak patrzyłam tylko na kafla- i w momencie, gdy James śmignął mi koło ucha, a jeden z tłuczków wyleciał prosto na mnie- wystrzeliłam błyskawicznie do przodu, okręciłam się na miotle i, wisząc głową do dołu, złapałam kafla.
Karen, lecąca za mną, ryknęła głośno z radości.
-Dajesz, Dor! - wrzasnęła. - Piękny Zwis Leniwca!
Zaśmiałam się, pędząc prosto do bramek. Nagle obróciłam się w tył, podałam kafla do Anastasii. Dziewczyna pomknęła w kierunku bramek, wymijając złośliwego tłuczka, który za wszelką cenę próbował ją uderzyć. Anastasia zamachnęła się i...
Robert złapał piłkę tuż przy prawej obręczy, najniższej. Podał kafla do mnie, zrobiłam zwrot w prawo, przed tłuczkiem, teraz pomknęłam do przodu... Kafel rzuciłam do Karen, Karen do Anastasii, ona znowu podleciała do bramek...
Syriusz złapał kafla, nie dopuszczając, aby przeleciał przez środkową obręcz. Jako kapitan bronił przeciwległych bramek. Podrzucił kafla, a kafla uderzył mocną drewnianą pałką. Piłka popędziła w kierunku trybun. Ruszyłam za nią. Złapałam ją tuż nad widownią, gdzie kilka osób krzyknęło z zachwytu, a ja z poleciałam dalej, w stronę bramek...
BACH! Nagle poczułam, że mną szarpnęło- to tłuczek uderzył silnie w kafla, którego trzymałam pod pachą i mi go wybił.
Spojrzałam w dół, piłka tam szybowała. Złapała ją Karen.
Na tym treningu strzeliłybyśmy spokojnie około dwunastu goli- gdyby nie to, że Robert wszystkie je obronił, sprawiając wrażenie, jakby w ogóle się przy tym nie męczył. Syriusz był z niego bardzo zadowolony.
Przebieraliśmy się w szatni po treningu. Ociągałam się trochę, większość drużyny już wychodziła, kierując się do zamku. W końcu zostałam w pomieszczeniu sam na sam z Syriuszem, który, jako kapitan, musiał zadbać o porządek w szatni. Chłopak właśnie wrzucał ochraniacze na kolana do szafki, gdy powiedziałam:
-Dobrze się dzisiaj latało.
-Mhm... Racja, latasz całkiem nieźle. Ćwiczyłaś w wakacje? - Syriusz uśmiechnął się do mnie, ściągając z siebie szatę do gry i odwieszając ją na wieszak. Spodobało mi się, jak moją zwyczajną uwagę zamienił na komplement.
-Nie, nie ćwiczyłam.
Skinął głową.
-Ostatnio rzadko ze sobą rozmawialiśmy... - chłopak podszedł i usiadł obok mnie, na drewnianej skrzyni.
Syriusz miał rację; przez ostatnie dwa tygodnie od początku roku szkolnego, jedyny nasz kontakt był taki, że czasem siedzieliśmy razem w ławce na którejś z lekcji. Nauka nas pochłaniała zupełnie, Syriusz miał na głowie obowiązki kapitana drużyny Quidditcha, a ja wciąż myślałam o wizji, brygadzie Hagrida i Zakazanym Lesie.
-Wiem, mamy mnóstwo rzeczy na głowie. - westchnęłam.
Przez jakiś czas siedzieliśmy razem w ciszy, odpoczywając. To było cudowne; mogliśmy milczeć w swoim towarzystwie, nie czując skrępowania. To nie była niezręczna cisza, czy brak pomysłu na temat do rozmowy. To było cieszenie się wzajemną obecnością, za co uwielbiałam Syriusza. Musiałam przyznać- z nikim innym nie milczało mi się tak dobrze, jak z nim.
-Narzekamy, że mało ze sobą gadamy, a jak przychodzi co do czego, to siedzimy w ciszy - mruknął Syriusz.
-Najwidoczniej taka już nasza natura. - westchnęłam. - Ale jest coś, co chciałabym ci powiedzieć...
Syriusz nadstawił uszu. Opowiedziałam mu o mojej rozmowie z Hagridem, podejrzeniach co do Zakazanego Lasu i mojej wizji.
-Więc sądzę, że Lunatyk zaatakuje kogoś... tam. Kogoś z tej Brygady Pertraktacji, jeśli oni w Noc Duchów będą w Lesie.
-A wiesz, kto stoi na straży Zakazanego Lasu?
-Tak, Hagrid, sam mi powiedział...
Syriusz pokręcił głową.
-Centaury - powiedział.
-Co? Jak to...? - byłam bardzo zaskoczona. To podważało wszystkie moje teorie co do zadania gajowego szkoły. - Skąd to wiesz?
-Gdy byłem z Jamesem na... powiedzmy, przechadzce, widzieliśmy je. Ja jako pies, Rogacz oczywiście jako jeleń. Kilka centaurów krąży niedaleko wewnętrznej bramy.
-To niemożliwe, Syriuszu, one są niezależne i nienawidzą służyć ludziom... A Hagrid wyraźnie powiedział mnie i Karen, jako Strażnik Kluczy on pilnuje wejścia.
-A skąd, że mówił prawdę? Może to centaury bronią lasu właśnie przed nami? - Syriusz gestykulował energicznie dłońmi.
-Ale Dumbledore powiedział...
Chłopak machnął ręką.
-Dyrektor nie zawsze mówi nam całej prawdy! A co, jeśli centaury bronią lasu przed nami... nie, posłuchaj, Dor! - krzyknął, gdy ja wywróciłam oczami. - Bronią wejścia do Zakazanego Lasu przed uczniami i nauczycielami ze szkoły, a Brygada Pertraktacji próbuje ich przekonać, aby wróciły do swojej części lasu?
-Łapa. Ja czuję, ja po prostu czuję, że to nie jest to... Nie wiem, dlaczego widzieliście tam centaury, ale ja to po prostu wiem - wskazałam dłońmi na moją głowę - wiem, że to ma związek z moją wizją, z Remusem... nie wiem tylko jaki.
-Okej - westchnął Syriusz, opierając głowę o ścianę.
-A jak wy tam weszliście, że widzieliście centaury?
-Kiedy brama była otwarta. W końcu Hagrid musi skądś sprowadzać magiczne stworzenia na swoje lekcje...
-Chyba tak. - rzekłam, zamyślona. - Spróbuję jeszcze z nim pogadać, coś z niego wyciągnąć. Nie sądzisz, że trzeba ich uprzedzić? Bo co, jeśli Brygada Pertraktacji pójdzie w Noc Duchów tam, do lasu...?
Syriusz pokiwał głową.
-Pójdziemy razem.
Dom:Slytherin Ranga: Książe Półkrwi Punktów: 2153 Ostrzeżeń: 1 Postów: 308 Data rejestracji: 20.06.10 Medale: Brak
Błędy (rozdział 6):
Rozmawiała z Severusem Snapem.
Snape'em!
Wyglądasz, jakbyś miała zemdleć. - razem z Rudą ruszyłyśmy przez pociąg, przechodząc z wagonu do wagonu.
Niepotrzebna kropka.
Błędy (rozdział 6):
Rozmawiała z Severusem Snapem.
Snape'em!
Wyglądasz, jakbyś miała zemdleć. - razem z Rudą ruszyłyśmy przez pociąg, przechodząc z wagonu do wagonu.
Niepotrzebna kropka.
Remus otworzył nam drzwi od przedziału.
A nie do przedziału?
James co raz oferował Lily swoje ramię jako poduszkę, na co ona nie reagowała, tylko czytała dalej.
''Co raz'' co?
Według nich to tylko nic nie warta szlama. - powiedział to cicho, tak że tylko ja usłyszałam.
Ech, znowu... Albo dajesz kropkę i piszesz z dużej litery, albo nie dajesz kropki i po pauzie piszesz z małej.
Śniły mi się dziwne rzeczy. Syriusz, rozmawiający z Gregorym... rozmawiali chyba o Snapie,
znów ;P Nie Snapie (uch, aż to trudno napisać ;d) tylko o Snape'ie.
-Gówno prawda. - odparłam.
To samo - kropka i duża litera, albo bez kropki i mała litera. PS. Wyraz zaznaczony na żółto - jakich ty wyrażeń używasz?!
Wysiadłszy z pociągu, usłyszeliśmy jak gajowy, Hagrid, a zarazem nasz przyjaciel, woła pierwszorocznych.
Złe ustawienie zdania... Lepiej by było usłyszeliśmy jak gajowy, a zarazem nasz przyjaciel - Hagrid, woła pierwszorocznych, czy coś w tym stylu.
Gdy już na uczcie najedliśmy się do syta wszystkimi wspaniałymi potrawami, te zniknęły z półmisków i ucichły rozmowy.
Dziwna budowa całego tego zdania... Może: Gdy już najedliśmy się do syta wszystkimi wspaniałymi potrawami, te zniknęły z półmisków. Wszelakie rozmowy, prowadzone zarówno przez uczniów, jak i nauczycieli, ucichły. Wiem, sporo pozmieniałam, ale to zdanie w tej formie o niebo lepiej by wyglądały...
Witajcie na nowym roku w Hogwarcie.
Zdaje mi się, że nie ma zwrotu ''na nowym roku''. Coś innego... Nie wiem, nie mam obecnie czasu wymyślać ;P
Nie zauważyłam więcej błędów w 6 rozdziale.
Hm... Wiesz, co za dużo, to niezdrowo - czasem przesadzasz z efektami, jak na mój gust. Są jakieś dziwne zwroty w twoich tekstach... Np: ''Na sali rozległ się wielki szum, gdy wszyscy uczniowie zaczęli klaskać wraz z nauczycielami.'' Szum przy klaskaniu? Może tak, ale jak dla mnie lekka przesada, opisywanie tego. Owszem - na początku te opisy rzucały pozytywne światło na Twoje rozdziały, ale teraz, jak już mówiłam - co za dużo, to niezdrowo.
Siódmy rozdział chwilę na mnie poczeka, bo nie mam akurat czasu go zanalizować
__________________
skiełzło, żesz
Edytowane przez Crazy Flower dnia 04-11-2010 17:31
Dom:Gryffindor Ranga: Pięcioroczniak Punktów: 320 Ostrzeżeń: 0 Postów: 93 Data rejestracji: 28.10.10 Medale: Brak
Bardzo dobre opowiadanie. Gdybyś wydała książkę, kupiłabym ją i z przyjemnością przeczytała. Masz jakiś dar. Jednak nie było to coś tak wspaniałego, chyba dlatego, że niektóre rzeczy wiedziałam wcześniej. Daję W, chociaż może potem będę miała jakieś wątpliwości.
__________________
Chciałam być w Slytherinie, ale nie wyszło. Uwielbiam Toma Feltona i Helen Bohman Carter.
Dom:Gryffindor Ranga: Przeciętny Uczeń Punktów: 172 Ostrzeżeń: 1 Postów: 63 Data rejestracji: 09.10.10 Medale: Brak
Jest to dziennik Dorcas Meadowes. Urodzonej 16 sierpnia 1960r. czarownicy. Pochodzi z rodziny magicznej, jest Gryfonką w szkole Magii i Czarodziejstwa Hogwart. Jej dom rodzinny znajduje się w miejscowości Canterbury, w hrabstwie Kent.
Tutaj, w tym miejscu - w swoim dzienniku- spisała wszystko, co wiedziała. O życiu. O przyjaźni, miłości. O walce o dobro. O magii...
Zapisała każdą chwilę jej ważną. Lecz czasami jej głowę zaprzątały sprawy, które bliskie jej sercu stały się dopiero po 31 października 1981. Te sprawy to wspomnienia jej najlepszej przyjaciółki. Lily Evans. Dzięki myślodsiewni dowiedziała się wielu rzeczy z perspektywy Lily, alias Rudej.
Dowiedziała się, że nigdy nie powinna być zazdrosna o Łapę- Syriusza Blacka, jej obecnego męża. A teraz może za nim jedynie tęsknić. Opłakiwać go... Gdy Peter Pettigrew, Glizdogon, dopuścił się tej straszliwej zdrady... a sam uciekł, pod postacią szczura. Był animagiem. Syriusz też, ale to Pettigrewowi się poszczęściło. Nie dbał o to, że za szczęście zapłacił życiem dwójki najlepszych przyjaciół- Lily oraz Jamesa Pottera, nazywanego Rogaczem. A także szacunkiem Remusa Lupina, alias Lunatyk, oraz moim.
A teraz... teraz, 14 lutego 1982 Dorcas Meadowes siedzi w salonie w swoim domu. Ubrana w za dużą, zieloną koszulę w kratę, w ręku trzyma kieliszek czerwonego wina. W ciemnym pomieszczeniu da się czuć dym papierosowy. Łzy jej lecą z oczu, makijaż rozmazany po całej twarzy, ale czemu miałaby się powstrzymywać? Straciła Lily. Straciła Jamesa... a teraz Syriusza, jej ukochanego męża.
Trafił do Azkabanu, choć jest niewinny! Wiem o tym, pomyślała Dor. On musi być niewinny! Nie mógł tego zrobić. Zabić 13 ludzi? I jeszcze Petera...
Dorcas wstaje, podchodzi do mahoniowego biurka i wyciąga z szuflady gruby notatnik.
-Lumos- mruknęła, na co jej różdżka rozjarzyła się światłem. Ujrzała obok biurka myślodsiewnię, a obok wspomnienia Lily i kilka od Syriusza. Nie miała siły ani ochoty, aby je poznawać teraz. Otworzyła kałamarz, zmoczyła w nim pióro i pisze.
Opisuje kolejny dzień, odrywając się co chwilę aby przeczytać o lepszych czasach.
(Nie jest to rozdział. Po prostu wstawka, jedno, wyrwane wspomnienie)
Dom:Gryffindor Ranga: Przeciętny Uczeń Punktów: 172 Ostrzeżeń: 1 Postów: 63 Data rejestracji: 09.10.10 Medale: Brak
Luty w 1982 roku był wyjątkowo ciepły.
Mimo że większość czasu spędzałam w domu, widziałam jak w ogrodzie kwitną przebiśniegi, a trawa otrząsa się z kropel deszczu przy każdym podmuchu wiatru.
Dni zlewały się w tygodnie, tygodnie w miesiące.
Codziennie czytałam o życiu, które wydawało się, jakby nigdy do mnie nie należało. Może tak było? Może komuś je skradłam, zabrałam te kilka lat? Rzuciłam przelotne spojrzenie na tekst, od którego czytania się oderwałam.
Na opis zapachu mojego chłopaka... ach, jak bardzo chciałabym go teraz poczuć! Poczułam, jak głowa znów zaczyna mi pulsować z bólu.
Szybko spojrzałam na pierścionek od Łapy, aby się uspokoić. Chyba dostawałam paranoi. I chyba zawsze będę żałować tej decyzji...
Tej decyzji, którą podjęłam dwa dni temu, 25 lutego.
-Jesteś tego pewna, Dorcas? - Dumbledore chyba przewidział, że będę tego żałować, bo pytał się mnie o to już czwarty raz.
Skinęłam głową, uciekając wzrokiem od przenikliwego, błękitnego spojrzenia. Dyrektor Hogwartu podniósł się z krzesła, obszedł swoje biurko i stanął naprzeciwko mnie.
-Meadowes. - zwrócił się do mnie łagodnie. - Spójrz na mnie.
Przeniosłam wzrok na starca, spoglądającego na mnie znad swoich okularów- połówek.
-Czasami - zaczął Dumbledore- nadzieja jest jedyną rzeczą, która utrzymuje nas przy życiu. Ty chcesz mu ją odebrać.
-W Azkabanie nadzieją żywią się dementorzy. Przez nadzieję będzie w większym niebezpieczeństwie!
-I dlatego chcesz, bym mu powiedział, że zginęłaś? - Dumbledore głośno westchnął. - Znałem tego chłopaka przez siedem lat, Dorcas. Podobnie jak i ciebie. Nie powinniście się nawzajem ranić.
-Nie wierzysz, że to był on, prawda? - wyszeptałam, przymykając oczy. Miałam na myśli zabójstwo Petera i dwunastu innych, przypadkowych osób. Wyczułam, że dyrektor Hogwartu doskonale wie, co mam na myśli. - Syriusz... On nie zrobiłby tego.
Krople deszczu zaczęły stukać o szyby w gabinecie.
-Nie chcę w to wierzyć, Dor. Syriusz to dobry człowiek. Człowiek honoru.
-Tak więc ratuj go - powiedziałam. Gdzieś na dworze zagrzmiało. - Ratuj go! Obierz mu nadzieję, aby go uratować.
-On cię kocha.
Zacisnęłam mocno oczy. Łzy pociekły mi po policzkach i w tym momencie, jakby i świat chciał zapłakać razem ze mną, rozpadało się na dobre. Pociągnęłam nosem i skierowałam się do wyjścia. Intuicja powiedziała mi, że Albus Dumbledore podjął decyzję.
-Obyś tylko tego nie żałowała, Dorcas - powiedział mi jeszcze na odchodne. Skinęłam głową na pożegnanie i wyszłam z gabinetu.
Ach, czemu się go nie posłuchałam... Dlaczego?
Związałam włosy w kucyk, założyłam swoją skórzaną kurtkę. Dochodziła już piętnasta, a nie chciałam się znowu spóźnić. Na spotkanie z jedyną osobą, która mi teraz pozostała.
Nie wiedziałam, jak Syriusz Black zareagował na wieść o tym, że jego narzeczona nie żyje. I tym bardziej nie chciałam wiedzieć, jak zareagowałby na wieść, że to ona sama rozpuściła tą plotkę. Czy byłby wściekły na mnie? Czy przestałby mnie kochać?
Wyszłam z domu i przeszłam na drugą stronę ulicy, chowając się pod dużą wierzbą. Rzuciłam jeszcze krótkie spojrzenie na mój dom. Mój dom, który zwykłam dzielić z Łapą... Pamiętam, jak kupiliśmy go rok po ukończeniu szkoły. Jak się wprowadziliśmy, stworzyliśmy domową atmosferę. Mimo że mieszkaliśmy tylko we dwójkę, nasz dom zawsze tętnił życiem.
Na obiady codziennie ktoś wpadał; albo Lily z Jamesem, albo Karen, Robert, czy Mary... Przez jakiś czas służyliśmy także jako kwatera główna Zakonu Feniksa. W salonie co wieczór odbywały się posiedzenia.
I Lily, gdy była w siódmym miesiącu ciąży, przesiadywała cały czas w moim domu, bo James razem z Zakonem był w Irlandii...
Chyba muszę i to spisać. Jak na razie mam zaledwie pamiętniki z czasów Hogwartu. Gdzie ja skończyłam ostatnio czytać? Wyciągnęłam z torby opasły, zniszczony notatnik. Ach, tak. Następny fragment to podróż do Hogwartu i kilka pierwszych dni... I ta cała sprawa z wizją. Słusznie mnie wtedy nękała, w końcu się sprawdziła... A Huncwoci jak zwykle bagatelizowali sprawę.
Silniejszy podmuch wiatru wyrwał mnie z zamyślenia. No tak, znowu odpływam. Skoncentrowałam się, po czym okręciłam się wokół własnej osi.
Natychmiast poczułam się, jakbym była zgniatana przez wielką, czarną masę, oczy wcisnęły mi się mocno wgłąb czaszki, uszy się zatkały. Wstrzymałam mocno oddech, jakby miał zostać wyrwany siłą z moich płuc.
Wszystko ustało, gdy aportowałam się w głośnym, zatłoczonym Londynie na stacji King's Cross. Kochany peron dziewięć i trzy czwarte! Błyszcząca, czerwona lokomotywa wciąż stała na torach, gotowa do odjazdu. Mimo że peron był pusty i zupełnie nie przypominał tego z pierwszego września, zrobiło mi się ciepło na sercu.
Niechętnie ruszyłam przed siebie. Wyszłam ze stacji, złapałam taksówkę, która zawiozła mnie do celu mojej podróży. Zwykle nie podróżowałam w tak mugolski sposób, ale Ministerstwo Magii nadal wymagało, aby zachowywać środki ostrożności.
Niewielki, brązowy domek stojący na obrzeżach Londynu. Gdy zobaczyłam go wyłaniającego się zza rogu ulicy, przyśpieszyłam kroku.
Zapukałam do drzwi, chwilę potem usłyszałam kroki.
-Remus - szepnęłam, gdy ujrzałam swojego przyjaciela w drzwiach. Uśmiechnął się słabo, po czym mnie objął. Staliśmy przez chwilę w objęciach.
Dwójka ludzi, zapominających samych siebie, właśnie się odnalazła.
*
-A co z tym eliksirem? - spytałam się Lunatyka, gdy siedzieliśmy na kanapie w niewielkim salonie. - Wiesz już coś na ten temat?
-Na razie nic. Chociaż towarzystwo eliksirów ponoć ma pierwowzór, nie zdoła on zatrzymać przemiany.
Westchnęłam.
-Myślę, że podczas następnej przemiany powinieneś być u mnie - powiedziałam.
-Co? Dor, nie! Nie ma mowy. Co, jeśli bym cię zaatakował?
-Więc masz atakować przypadkowych ludzi tutaj?
-Nikogo nie atakuję - odparł Remus, nieco obruszony. - Zawsze biegnę na zachód, gdzie już nie ma miasta, tylko lasy i równiny.
-U mnie miałbyś ich dostatek - szepnęłam. Nie chciałam mówić, że po prostu chcę chłopaka u siebie w domu. Tu miał pracę, dom. Starał się ułożyć na nowo życie. - Remusie, nie możemy zostawić przeszłości tak za sobą...
-Na miłość boską, Dor! - krzyknął nagle, wstając. Spojrzałam na niego z przerażeniem. - Wojna się skończyła, wygraliśmy! Voldemort przegrał, śmierciożercy przegrali! Powinniśmy się cieszyć! Radować!
-Lily i James nie żyją! - wrzasnęłam, przerywając mu. Też wstałam. - Syriusz jest w Azkabanie, Peter nie wiadomo gdzie! A Fenrir Greyback chce cię dopaść, jak i resztę wilkołaków! Nie udawaj, że o tym nie wiesz!
Rzuciłam mu rozgoryczone spojrzenie. Lunatyk usiadł z powrotem na kanapie i ukrył twarz w dłoniach.
-Nie wiem, co robić - wymamrotał. - Czuję się, jakbym też nie żył.
Podeszłam do niego i objęłam go. Spostrzegł pierścionek zaręczynowy na moim palcu.
-Ty... - spojrzał na mnie. - Byłaś z nim zaręczona...?
Kiwnęłam głową.
-Jestem - poprawiłam Remusa. - Oświadczył mi się we wrześniu. - oparłam głowę na ramieniu blondyna. Kilka łez spłynęło z moich oczu, mocząc koszulę Remusa. - On myśli, że nie żyję - jęknęłam.
Lunatyk wytrzeszczył oczy ze zdumienia.
-Kazałam... kazałam Dumbledore'owi mu tak powiedzieć. Żeby nie miał nadziei... Żeby dementorzy nie...
-Ćśśś - uciszył mnie Remus, obejmując mnie. - Rozumiem. - powiedział, chociaż ton jego głosu wskazywał na to, że nawet w najmniejszym stopniu nie rozumie, czemu to zrobiłam. Znów siedzieliśmy w ciszy i ciemności. Jedyne światło w pokoju pochodziło od dogasającego kominka i choinki bożonarodzeniowej, stojącej obok. Remus wciąż jej nie rozebrał od świąt... Z tego co wiem, była u niego kilka razy jego była dziewczyna i moja dobra przyjaciółka, Anastasia. - Dor... mimo wszystko nie możesz żyć samą przeszłością. Musisz się uporać ze swoim życiem.
-Co z Harrym? - wybuchłam nagle. - Dlaczego Dumbledore wysłał go tam, do Surrey?! Czemu nie do nas?
-Znasz go, na pewno jest jakiś ważny powód...
-I co zrobisz w czasie następnej pełni? Remus, co jeśli Fenrir cię dopadnie? Wiesz przecież, że podczas każdej pełni szuka wilkołaków!
Wylewałam z siebie wszystkie swoje zmartwienia, skłębione we mnie od listopada. Tak praktycznie przez ostatni czas z nikim nie rozmawiałam. W listopadzie i grudniu ludzie kłębili się wokół mnie cały czas. Moja rodzina, przyjaciele z Hogwartu i z Canterbury. Jednakże nie potrafili wypełnić pustki po Lily, Jamesie i Syriuszu.
-Dobrze więc - głos Remusa mnie otrzeźwił. - Dorcas, koniec tego.
-Koniec... czego?
-Samotności. Wszystko będzie tak, jak kiedyś, obiecuję ci - Remus przytrzymał mnie za ramiona. -Wprowadzę się do ciebie. I zaproponujemy, żeby wprowadzili się Karen z Robertem. I Anastasia. Masz wystarczająco duży dom, pomieścimy się wszyscy razem.
-Och, Rem... - wreszcie kamień spadł mi z serca. Nawet się uśmiechnęłam.
*
-Ach, i jest jeszcze jedna sprawa, o której powinieneś widzieć - powiedziałam, przyglądając się, jak Lunatyk macha różdżką, chodząc po domu. Jego rzeczy zlatywały się ze wszystkich stron, chowając się w walizkach i kufrach. Szczęśliwie na dworze było wciąż ciemno, żaden mugol nie widział tego powietrznego tańca ubrań, książek i przedmiotów. Jakiś czas temu wysłaliśmy już dwie sowy, jedną do Anastasii Carver, mieszkającej w Liverpoolu, drugą do Karen i Roberta, którzy, mieliśmy nadzieję, nie wyjechali na żadne zagraniczne rozgrywki ich drużyny Quidditcha, tylko byli w kraju.
-Co takiego?
-Był u mnie Snape jakieś dwa tygodnie temu.
-Snape? Czego chciał, pocieszyć cię?
Zaśmiałam się ponuro.
-Chciał wspomnienia Lily.
-Ach tak... - Remus zatrzymał się na chwilę, pogrążając się w zadumie. - Miłość, czyż nie?
-Powiedziałam mu to. Zareagował dosyć... gwałtownie. - powiedziałam, na co Lunatyk wzruszył ramionami.
-Nigdy go nie zrozumiem... - Remus machnął różdżką ostatni raz, po czym usiadł z powrotem na kanapie. - Jest czwarta nad ranem - rzekł, spoglądając na zegarek. - O której wyruszamy, koło szóstej?
Kiwnęłam głową.
-Chodź do kuchni. Zrobię nam kawy, po za tym chcę ci coś pokazać.
Gdy razem z Lunatykiem usiedliśmy przy niewielkim, okrągłym stoliku, napawając się zapachem gorącej kawy, wyciągnęłam z torby swój pamiętnik. Otworzyłam na rozdziale zatytułowanym "King's Cross".
Przeskocz do forum:
Harry Potter - Hogsmeade, Twoja Magiczna Wioska
Oceny
Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą oceniać zawartość strony
"Hogsmeade.pl" is in no way affiliated with the copyright owners of "Harry Potter", including J.K. Rowling, Warner Bros., Bloomsbury, Scholastic and Media Rodzina.