Tytuł: Harry Potter - Hogsmeade, Twoja Magiczna Wioska :: HGSS Dwa Słowa

Dodane przez Anni dnia 29-05-2018 20:38
#7

Rozdział I - 7

Sobota, 23.05

Sobota była całkowitym przeciwieństwem piątku. O ile poprzedniego dnia świeciło słońce i zrobiło się naprawdę ciepło, o tyle w sobotę od rana się ochłodziło i była mgła. Na otwartej przestrzeni nie była zbyt gęsta, ale w leśnej głuszy szczelnie otulała drzewa i zarośla i widoczność nie sięgała więcej niż dziesięć jardów. Panowało przenikliwe zimno, do tego wiał wiatr i białe tumany wirowały w powietrzu.
Ironia losu; jeśli raz na jakiś czas trafił się wreszcie ładny dzień, musiało to być naturalnie w ciągu tygodnia, żeby w weekend, tradycyjnie, mogło być obrzydliwie.
Była dopiero szósta wieczorem, kiedy Snape i Hermiona aportowali się w lesie przy wielkim parku należącym do Lawforda, ale szczyty drzew tonęły już w zupełnej czerni i ciemność ogarniała również i dolną partię lasu.
Gęsta mgła tłumiła zwykle leśne odgłosy i sprawiła, że świat wydawał się być pogrążony w ciszy. Nie słychać było krzyków ptaków, czy szumu liści w koronach drzew. Tylko gdzieś z dala dochodził słaby, miarowy stukot. Pewnie ktoś rąbał drewno.
- Daleko jeszcze? - spytała Hermiona, potykając się o jakąś złamaną gałąź.
- Raczej nie - odparł Snape, podtrzymując ją.
Szli więc dalej, coraz wolniej, bo już ledwo było widać poszycie. Snape rzucił na nich zaklęcie wyciszające, więc przynajmniej nie hałasowali.
- A teraz daleko jeszcze?
- Granger, przestań zrzędzić! Gdybym wiedział, jak wygląda przechadzka z tobą po lesie, kazałbym ci zostać w domu!
Przechadzka po lesie...?! powtórzyła bezgłośnie. Zaraz się zabijemy włażąc na jakieś drzewo, a on to nazywa przechadzką po lesie...!
- Nie wpadniemy na jakieś dzikie zwierzę? Bo nic nie widzę...
- Muffliato działa tylko na ludzi. Poza tym wszystkie zwierzęta dawno już pouciekały, jak cię usłyszały!
Postanowiła zacisnąć zęby. Parę razy musiała chwycić się go za rękę, żeby nie upaść. Jak on to robi, do cholery, że nie potyka się tylko idzie normalnie?!
- Pociecha, że jak wybiję sobie zęby, to rodzice wstawią mi nowe... - powiedziała do siebie pod nosem.
- Proszę?
- Nic, tak tylko sobie mówię...
Zaczął tracić cierpliwość. Już chciał na nią warknąć, kiedy nagle pojawiło się przed nim ogrodzenie. Złapał dziewczynę, żeby nie wpadła na nie.
- Cicho siedź, jesteśmy na miejscu...
Może nie koniecznie na miejscu. Nie chcieli aportować się do parku, bo Snape podejrzewał, że Lawford otoczył go zaklęciem anty-aportacyjnym. Doszli dopiero do ogrodzenia, a park był duży.
- Wskaż mi - szepnął Snape, kładąc różdżkę na dłoni. Obróciła się trochę w prawo i znieruchomiała.
- Wylewituj mnie na drugą stronę, potem zrobię to samo z tobą.
Hemiona skupiła się - Levicorpus nie było skomplikowanym zaklęciem, ale Snape nie był ani gnomem, ani goblinem, a im cięższe było to, co się lewitowało, tym trudniej było utrzymać zaklęcie. Mężczyzna uniósł się lekko w powietrze, wolno przepłynął nad ogrodzeniem i bardzo wolno opadł po drugiej stronie. Pod koniec musiała złapać różdżkę drugą ręką, żeby opanować drżenie. Wolała nie wyobrażać sobie co by z nią zrobił, gdyby grzmotnęła nim o ziemię jak workiem z kartoflami.
Ponieważ nie usłyszała żadnego komentarza, domyśliła się, że nie było źle. Po chwili poczuła jak unosi się do góry i z trudem opanowała krzyk, kiedy zachwiała się mocno.
- Trzymaj ręce na boki - syknął, zatrzymując ją na chwilę i pozwalając złapać równowagę. Potem przeniósł ją bardzo wolno i opuścił koło siebie.
- Pierwszy raz ktoś cię przenosił?
Hermiona opanowała lekkie zawroty głowy i potaknęła.
Jak na pierwszy raz mogło być znacznie gorzej. Zwłaszcza kiedy przenosiła mnie.
- Lewitacja to średnia przyjemność.
- O tak! Znam parę znacznie lepszych...!
Och, mamy doprawdy ciekawe komentarze...
Snape uśmiechnął się lekko, ale postanowił pominąć milczeniem zarówno komentarz jak i jej późniejszą reakcję - w mroku zobaczył, jak złapała się za usta i opuściła gwałtownie głowę.
Ponownie rzucił Muffliato i ostrożnie ruszyli skręcając trochę na lewo. Hermiona zdecydowała się nie kusić losu i milczeć.
Domku myśliwskiego nie przeoczyli, bo w środku świeciło się światło i nawet w gęstej mgle można było go zobaczyć z dość dużej odległości. W dodatku koło niego stało już troje ludzi, którzy rozmawiali dość głośno.
Zatrzymali się i schowali za szerokim drzewem.
- Zaczynają się chyba schodzić.
- Będziemy musieli podłożyć jakoś tą pluskwę. Może zostać na zewnątrz?
- Lepiej nie, drzwi wyglądają na solidne. Nic nie będziemy słyszeć...
- Ciężko będzie tam teraz wejść.
- Może rzucę na siebie kameleona?
- Mowy nie ma. Jeśli któryś z nich na ciebie wpadnie albo cię choćby usłyszy, nie wróżę ci długiego życia.
- Więc może odciągnę jakoś ich uwagę, a pan to zrobi.
- Nie alarmujmy ich. Daj mi ją i będę improwizował...
Rozmawiali półgłosem stojąc koło siebie. Snape musiał pochylić głowę w jej kierunku i w podmuchach wiatru jego długie włosy dotykały czasami delikatnie jej policzka. Zauważyła ze zdumieniem, że wcale nie są tłuste.
Chwilę szukała w kieszeni obcisłych sztruksów znajomego woreczka i wyjęła ostrożnie drucik przyklejony mocno do przeźroczystej taśmy.
Snape przemienił się - trwało to zaledwie chwilkę i już stała koło niej łania. Była o wiele piękniejsza od patronusa, którego już widziała. Smukła, brązowa, o kształtnych nogach i długiej szyi. W jej ogromnych, czarnych oczach błyszczały plamki światła z pobliskiego domu. Na chwilę przesłoniła je długimi rzęsami.
Hermiona nie była w stanie wymówić słowa. Wiedziała oczywiście, że to był Snape, ale równocześnie oczarowała ją bliskość ślicznego zwierzęcia, do którego normalnie nigdy nie byłaby w stanie się zbliżyć.
Położyła na otwartej dłoni drucik na taśmie i kiedy łania pochyliła głowę, żeby go zabrać, zupełnie nie potrafiła się opanować i dotknęła jej szyi drugą ręką.
Łania szarpnęła gwałtownie głową na bok, musnęła lekko jej rękę wilgotnym pyszczkiem i odeszła. Serce waliło Hermionie w piersi, kiedy w pełni dotarło do niej co zrobiła. Boże, ja chyba zgłupiałam! Dotknęłam go i teraz mnie zabije! Wróci, odmieni się i mnie zabije!
Mogła jeszcze chwilę patrzeć jak łania dostojnym krokiem podchodzi we mgle do domku.

Snape faktycznie był przyzwyczajony do improwizacji, robił to przecież przez wiele lat. Zbliżył się bardzo do domku i stanął za drzewem spokojnie obserwując trójkę mężczyzn. Jeden z nich był najprawdopodobniej służącym, bo w którymś momencie pochylił głowę i oddalił się. Pozostali weszli do środka i zamknęli drzwi.
Czekał cierpliwie, aż nadarzy się jakaś okazja. Nie musiał długo czekać. W środku widocznie nadymiło się, bo któryś z nich otworzył drzwi na oścież i cofnął się.
Bardzo dobrze! Parę ostrożnych kroków i już stał przy drzwiach zaglądając do środka. Postąpił przednią nogą przez próg i położył pluskwę na ziemi, tuż za drzwiami.

Lawford dostrzegł zwierzę kątem oka. Złapał Norrisa za ramię i zastygł w bezruchu. Ten obrócił głowę i chciał coś powiedzieć, ale tylko nabrał powietrza.
Łania właśnie wąchała coś na podłodze. Na poruszenie się Norrisa uniosła gwałtownie głowę, spojrzała na nich wielkimi oczami i zerwała się do ucieczki. Tętent jej kopyt zamilkł gdzieś między drzewami.

Dziewczyna oglądała całe zdarzenie z oddali - wyglądało tak naturalnie, niewinnie, nie miało prawa wzbudzić żadnych podejrzeń. W porównaniu z jej pomysłem odwrócenia ich uwagi, zakradaniu się do domku.... było genialne!
Snape podszedł do niej bez mała bezszelestnie gdzieś z głębi lasu.
- Panno Granger, chciałbym wyjaśnić jedną ważną rzecz. Nie jestem zwierzątkiem do głaskania. Następnym razem proszę trzymać ręce przy sobie. W przeciwnym wypadku nasza mała przygoda skończy się tu i teraz. Czy wyraziłem się jasno?
Nie widziała jego twarzy i chyba dobrze się stało. W każdym razie cichy, lodowaty ton jego głosu sprawił, że zrobiło się jej słabo. Wbiła wzrok w ziemię i odpowiedziała szeptem.
- Tak...
Mogło być gorzej. Tylko powiedział, co powiedział. I JAK powiedział.
- Przepraszam.
Snape włożył do ucha drugą słuchawkę i usiadł w milczeniu pod drzewem. Hermiona raczej osunęła się po pniu niż usiadła z gracją pod innym. Przez dłuższy czas słyszała jakieś głosy, ale nie umiała się na nich skupić, w końcu jednak udało się jej skoncentrować.


- Paul, dostałem twoje notatki na temat tych paru kandydatów na szefa Wydziału Badań Zdolności Czarodziejskich... Bardzo dobrze. Ale wyraźnie mówiłem. Najważniejszy jest DPPC - Norris znów wcielił się w role sukinsyna. Czy też może po prostu przestał grać role dobrego wujka i wrócił do swojego normalnego sposobu bycia.
- Peter, wiem, że to ważne, ale...
- Więc się pospiesz. Dopóki nie posadzimy tam kogoś 'naszego', wszystko co robimy może szlag trafić. Wystarczy, że Wilson postanowi się nam przyjrzeć i do widzenia.
- We wtorek rano dam ci całą listę, może być?
- Nie, ja chcę ją mieć w poniedziałek rano. Z całą kartoteką.
Benson bez mała zgrzytnął zębami, ale w końcu nie miał przecież innego wyjścia.
- Co zrobimy z Wilsonem? - chciał wiedzieć Smith.
- To już moje zmartwienie, Teddy. Jeśli coś się będzie szykowało, to dam ci znać, tak że w żaden sposób to cię nie dotknie.
Atmosfera była zupełnie inna niż w czasie poprzednich spotkań. To już nie było tylko abstrakcyjne planowanie, od słów przeszli do czynów i nie mieli odwrotu. To znaczy mieli, ale musieliby narazić się Norrisowi, a na to żaden z nich by się nie poważył.
- Dobrze, więc do końca przyszłego tygodnia możemy uważać tą sprawę za załatwioną. Druga rzecz - Norris sięgnął po rolkę pergaminu, rozwinął ją i przebiegł wzrokiem pierwsze zdania. - Mamy pięknie przygotowany raport, który dowodzi, że począwszy od drugiej ciąży zaczynają się poważne komplikacje, które wpływają na rozwój dziecka. Im dalej tym gorsze. Może to skutkować nie tylko niedorozwojem płodu, ale też być groźne dla życia kobiety. Nigel, wymyśl mi jakąś teorię dlaczego tak się dzieje. W poniedziałek widzę się z Blackiem i wyjaśnię mu, że jego pierwszym ważnym zadaniem na nowym stołku jest opublikowanie tego w co ważniejszych gazetach.
Watkins uśmiechnął się wrednie.
- Już prawie mam teorię, nie martw się. Muszę tylko nad nią popracować, im bardziej będzie wiarygodna, tym lepiej.
- Świetnie.
Rockman ziewnął dyskretnie i sięgnął do stolika z butelkami.
- Davy, przepraszam za śmiałość, ale nie będziesz się podrywał za każdym razem, jak któryś z nas chce się czegoś napić, więc pozwól, że sam się obsłużę... A teraz wracając do sprawy, Peter, domyślam się, że mam to jakoś podsunąć Naczelnemu w Św. Mungu?
- Tak, ale do tego potrzebna jest teoria Nigela. Żaden Uzdrowiciel, a już szczególnie Naczelny, nie będzie traktować poważnie żadnych artykułów w gazetach, ale jak dostanie szczegółowy raport badawczy, z pewnością to go zainteresuje.
- A jeśli nie? - zaniepokoił się Lawford.
- Patrz punkt pierwszy naszej rozmowy. Muszę mieć w garści DPPC, bo bez tego nie możemy używać Imperiusa.

Snape zaklął pod nosem i rzucił na nowo czar ogrzewający. W całkowitej ciemności nie widział już zupełnie Granger, ale bardziej wyczuł niż usłyszał, że poruszyła się nerwowo. Przechylił głowę na lewo, zupełnie jak wtedy, kiedy siedział przez restauracją i słuchał dalej.
[No dobra, ale to zacznie działać dopiero za rok i w dodatku cały czas będą rodziły się dzieci półkrwi czarodziejów, choć zdecydowanie mniej. Co robimy w ciągu tego roku? Baby boom po ostatniej wojnie co prawda już minął, ale wciąż jest o wiele więcej półkrwi niż tych czystej krwi.]
[Och, to się da prosto załatwić. Nigel pracuje nad eliksirami i zaklęciami, które będzie można zaaplikować wszystkim kobietom pojawiającym się w Klinice.]
[Nigel? Jakie zaklęcia dokładnie masz na myśli?]
[Raczej eliksiry. Z zaklęciami wciąż mi nie wychodzi. Permanentne antykoncepcyjne i poronne. Potraktuje się tym każdą kobietę żonatą z mugolem i te szlamy, które zechcą leczyć się Św. Mungu. I załatwione.]
[Po cholerę bawić się w zakaz posiadania dwójki dzieci skoro można załatwić to zaklęciami i eliksirami?]
[Bo niektóre kobiety nie przychodzą do Kliniki. Poza tym jeśli nie ograniczymy ilości ciąży, w żaden sposób nie wyrobimy się z produkcją eliksirów.]
[Przydałby się na Snape... Ruszamy go?]
[Jakbyśmy sobie z nim porozmawiali, najprawdopodobniej nie miałby wyjścia i pomógł nam je warzyć, ale on może być niebezpieczny. Lepiej go zostawić w spokoju, póki dajemy sobie radę bez niego. Ale jak będzie trzeba... będziemy musieli poprosić pana dyrektora o współpracę...]
Głos Norrisa był tak przepełniony jadem, że Snape nie mógł się powstrzymać i syknął przez zęby - Ugryź się w dupę! - po czym słuchał dalej.
[Właśnie, Davy, masz cały czas to wspomnienie? Oddaj mi je.] Cholera, który to powiedział?!
[Podrzucę ci jutro.]
[Słuchajcie, taki mam pomysł... A gdyby tak zorganizować w Św. Mungu obowiązkowe badania i zaaplikować ten eliksir antykoncepcyjny?]
[Wszystkim?! Jak leci?! Czyś ty oszalał?! Nie wiemy jeszcze, jak on działa!]
[Przydałoby się go przetestować.]
[Nie, nie wszystkim. To znaczy z zasady wszystkim mugolskiego pochodzenia. Co do półkrwi...]
Tym razem wyraźnie usłyszał, że Granger poruszyła się gwałtownie. I usłyszał jej ciche - O mój Boże...
[Te lepiej zostaw. Zgodnie z nową ustawą mogą się rozwieść i wyjść za czarodzieja czystej krwi. I co wtedy?]
[To będzie bardzo podejrzane, jak załatwimy wszystkie. Ale co drugą... czemu nie...]
[W takim razie będzie nam potrzeba więcej eliksiru.]
[Dobrze, Teddy, bierzesz się za Snape'a]
[Jasne, z przyjemnością. Davy, nie zapomnij, ok?]
Pieprzony Norris, pieprzony Smith, pieprzona cała reszta...
Cholera, załatwią jego i mnie...

[Panowie, mamy na to trochę czasu. Eliksir utlenia się po tygodniu, więc nie można go zrobić za wcześnie. A my potrzebujemy najpierw jakiś powód do tego, żeby zacząć wzywać na te badania.]
[Powód masz. Powikłania od drugiej ciąży począwszy. Trzeba przeprowadzić badania, żeby je ochronić, jakieś tego typu bzdety...]
[Dobra, ale w pięć dni tego nie załatwicie. Więc z warzeniem eliksiru będę musiał poczekać.]
[I na rozmowę ze Snapem też lepiej poczekać, jak posadzimy kogoś w DPPC]
To się nazywa odroczenie egzekucji... i dla mnie i dla niej.
[Pytanie trochę głupie, ale... Granger wzywamy?] Snape usłyszał jak dziewczyna gwałtownie wciąga powietrze.
[Jej to już nie będzie potrzebne, ale głupio by wyglądało, gdyby nie dostała wezwania.]
[Wspaniale, będzie pięknym przykładem dla wszystkich czarodziejskich kobiet.]
Kiedy usłyszał cichutkie chlipnięcie spod jej drzewa, przeklął swoją dumę, niedotykalskość i pieprzony pomysł warczenia na nią godzinę temu. Już zaraz po tym, jak wyrzucił z siebie złość, zaczął mieć wątpliwości, czy nie za ostro ją potraktował. Teraz nie miał już żadnych. Przesadził i to bardzo!
Rzucił na wszelki wypadek Muffliato i pochylił się nad nią. Odnalazł jej twarz i mokre policzki i otarł je wierzchem dłoni.
- Cokolwiek będą chcieli ci zrobić... nie pozwolę im na to. Obiecuję. Nie pozwolę im ciebie tknąć.
Złapała go kurczowo za rękę. Tak dla odmiany.
- A pan? Co zrobią z panem? - spytała zdławionym głosem.
- Też coś wymyśle. Uwierz mi.
Na całe szczęście pieprzona ósemka zdecydowała się zakończyć na tym naradę. I bardzo dobrze, bo dziewczyna dłużej by nie wytrzymała. Lawford wyszedł ostatni, zaraz po reszcie, ale też się spieszył - po siedzeniu w ciepłym pomieszczeniu wyjście na zimne powietrze wydawało się kiepskim pomysłem.
Odczekał chwilę, podszedł cicho do domku, otworzył drzwi i przywołał pluskwę. Czas było odstawić Granger do domu.

Kiedy aportowali się do prosto do jej mieszkania, było już grubo po dziewiątej. Hermiona rozpięła pelerynę i pozwoliła jej osunąć się na ziemię. Po stukocie zapinek o podłogę poznała, że musiała upaść koło kanapy. Już nie płakała, ale nadal trzęsła się, po trosze z zimna, po trosze od podsłuchanej rozmowy.
- Został ci jeszcze eliksir Słodkiego Snu? - zapytał Snape, zdejmując swoją pelerynę. - Gdzie?
- W łazience, w szafce...
- Nie, nie kładź się tu tylko idź do sypialni.
Włamania bardzo się przydają, przynajmniej wiem, gdzie co jest.
Duża fiolka z eliksirem była już w połowie opróżniona, więc zanotował sobie w myślach, że będzie musiał przysłać jej nowy. I pewnie parę innych, skoro już o tym mowa.
Kiedy dziewczyna wypiła go do końca, zaczęło ogarniać ją cudowne rozleniwienie i ciepło. Zaczęło się w okolicy brzucha i wolno rozlewało się po całym ciele. Miała wrażenie, jakby zanurzała się w gorącej wodzie. Kiedy ciepło dotarło do czubka głowy poczuła, jak zamykają się jej oczy. Coś delikatnego dotknęło jej szyi i policzka, więc z trudem uchyliła powieki i zobaczyła Snape'a, który poprawiał na niej puszysty koc. Nie zdążyła nic już powiedzieć i zasnęła.
Snape poszedł zrobić sobie herbaty, choć szczerze mówiąc, potrzebował czegoś znacznie mocniejszego. Cóż, będzie musiał się obyć.
Miał tyle spraw do przemyślenia, że nawet nie wiedział od której zacząć. Widok kłębowiska na podłodze sprawił, że zaczął od Granger. Składając pelerynę przypomniał sobie, jak na nią nakrzyczał i zalała go wściekłość na siebie samego.
Dobra, Snape, ty sukinsynu. Zrób to raz, a porządnie, żeby już do tego nie wracać.
W zasadzie już przyzwyczaił się do jej towarzystwa, co było normalne po miesiącu wspólnych kontaktów. Czasami jednak jego cholerny charakter dawał o sobie znać, zupełnie jak dzisiejszego wieczora.
O co właściwie poszło? O to, że go dotknęła? Po pierwsze nie jego, a łanię. Po drugie co z tego, że go dotknęła? Owszem, nie lubił tego. Bycia dotykanym, klepanym czy też raczej ciągle popychanym i bitym - niewątpliwie z powodu wspomnień z dzieciństwa.
Ale czy wspomnienia, jak parszywe by nie były, mogły być powodem do tego, żeby darł się na tą nieszczęsną dziewczynę za to, że zareagowała zupełnie instynktownie, jak każdy inny w takiej sytuacji?! Wszyscy na świecie mieli coś, czego nie lubieli i jakoś z tym żyli. Czas najwyższy, żeby on też dojrzał i zaczął się zachowywać jak normalny człowiek. Mógł zacząć od tych, którzy byli mu najbliźsi. Od Hermiony Granger, która nie była już, do cholery, jego studentka, tylko jego partnerką. Tak, partnerką. Jest tak samo w to wplątana, jest w niebezpieczeństwie, nawet większym niż ty. Robi co może, żeby WAS tego wyciągnąć. Tylko dzięki tej JEJ pluskwie wiecie, co się dzieje.
Zaczniesz już jutro. Przeprosisz ją za ten cholerny napad w lesie. I zaczniesz ją traktować odpowiednio. Koniec, kropka.
Kiedy wreszcie rozwiązał ten problem, mógł przejść do innych.
Były dwie, bardzo pilne sprawy. Wspomnienie i permanentny eliksir antykoncepcyjny. Ta druga zdecydowanie ważniejsza - jeśli nie pozbędzie się wspomnienia, załatwią tylko jego. To było tylko jedno życie, w porównaniu do tysiąca kobiet w Wielkiej Brytanii.
Przywołał pergamin, atrament i pióro i zaczął robić listę spraw do załatwienia.

Po czwartej nad ranem lista była bardzo długa, a on zaczynał już być mocno zmęczony. Wpuścił do sypialni rudego kota i rzucił okiem na śpiąca pannę Granger. Przekręciła się na bok, wtuliła w miękki koc i spała oddychając głęboko.
Odnalazł na ścianie mugolski kontakt i zgasił światło, po czym zwinął się na niewielkiej kanapie, z braku koca narzucił na siebie pelerynę i zasnął.

Kiedy Hermiona otworzyła oczy, za oknem było już jasno. Przez chwilę starała się nie ruszać, żeby jeszcze przez chwilę czuć ciepło, miękkość, niemal odurzające poczucie spokoju i rozluźnienia. Było wspaniałe. Gdyby tak mogło być cały czas...
Ale powoli zaczęła sobie przypominać wczorajszy wieczór. Co dziwne, spokój jej nie opuszczał, miała wrażenie, że przygląda się czemuś z oddali, jakby to dotyczyło kogoś innego.
Snape obiecał jej znaleźć sposób na to wszystko. Skoro obiecał, to mogła być pewna, że to zrobi. Ten sam Snape, który trochę wcześniej napomniał ją surowo...
Musiała przyznać, że miał rację. Przecież ona sama nie pozwalała innym bawić się jej włosami, więc czemu on miałby na to pozwalać? Zareagowała instynktownie, dotknęła pięknego zwierzęcia. I tyle. Przecież nie ma żadnych napadów i ochoty dotykania go, kiedy ten siedzi koło niej. Będzie musiała mu to wyjaśnić i przeprosić jeszcze raz.
Przypomniał się jej dotyk jego włosów na policzku i ciepło splecionych palców podczas Rytuału. Wcale nie było nieprzyjemne. Co szokowało w tym to to, że to był on. Człowiek, którego nie lubiała przez wiele lat, którego NIE MOŻNA było lubieć, biorąc pod uwagę jego zachowanie.
Ale jednak dużo się zmieniło od tamtych czasów. Teraz mogła z nim rozmawiać, nie do końca swobodnie, ale miała wrażenie, że za każdym razem jest jej łatwiej.
Co prawda ich relacje można było przyrównać do jazdy kolejką w mugolskim wesołym miasteczku - bywało lepiej i gorzej - z górki i pod górkę. Często na początku ich spotkań był spięty i ... można było powiedzieć, że 'niedotykalski', ale potem miękł i nawet czasami z nim żartowała. Tak, jakby to nie było do końca naturalne i potrzebował trochę czasu na r16;oswojenie sięr17; z nią. Albo wręcz przeciwnie, cały czas próbował nosić maskę obojętności i nieprzystępności, ale stopniowo odsłaniał się.
Może przez wszystkie szkolne lata grał... musiał grać i wszyscy w to uwierzyli? Jeśli tak, to z pewnością częściowo właśnie taki się stał, przejął część tych zachowań jako swoje. Jak to mówią mugole, 'czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość trąci'. Nie będzie mu łatwo się tego pozbyć, ale pewnie w końcu mu się uda. Już mu się udawało - sądząc po jego sposobie bycia przy niej.
Przed oczami stanęła jej nagle scena, jak w parku podszedł do niego pies i Snape go pogłaskał. Bardzo ją to zaskoczyło. No pewnie, że mógł pogłaskać psa, a co innego miał zrobić, przecież nie pogryźć!
To był ludzki, naturalny gest, ale na swój sposób szokujący w zestawieniu z nim. Nie dlatego, że ON nie miał prawa do takich gestów, ale dlatego, że ona nie była przyzwyczajona do oglądania go w takich sytuacjach. Zapewne jest jeszcze wiele, które cię zaskoczą, moja droga. To jest człowiek, zwykły człowiek, którego po prostu zaczynasz znać od strony, której do tej pory nie znałaś, i tyle.
Nagle zrozumiała, że swoją drogą nawet chciała poznać. I pomóc mu wrócić do normalności.
Czemu..? zastanowiła się i dokonała następnego odkrycia. Bo najnormalniej w świecie zaczynasz go lubić.
To ją zaskoczyło, ale tylko trochę.
O wiele bardziej zaskoczył ją widok Snape'a śpiącego na kanapie. Spał tutaj?! O Merlinie...
Ale nie było się co dziwić. Od niej ani nie mógł się aportować, ani użyć sieci Fiuu. Wiedziała, że czasem używa kominka w Klubie Twórców Eliksirów, ale to było w zupełnie innej dzielnicy, a komunikacja miejska w nocy stanowiła koszmar, już nie mówiąc o tym, że nocą w mugolskim Londynie nie było bezpiecznie. I pewnie by się pogubił.
Szelest otwieranych drzwi go nie obudził, ale mężczyzna poruszył głową i zamruczał coś niezrozumiałego. Hermiona poszła na palcach do łazienki się umyć i przebrać w czyste ubranie, które miała w ręku.
Kiedy wyszła i poszła do kuchni, widocznie już nie spał, bo na jej widok odrzucił okrycie, które okazało się być peleryną i usiadł prosto.
- Dzień dobry, panie profesorze.
- Dzień dobry, panno Granger. Jak się spało?
- Wyśmienicie! I przypuszczam, że o wiele lepiej niż panu - Hermiona weszła do kuchni i odciągnęła grubą zasłonę z okna. - Lepiej by było panu w łóżku, w tym pokoju przy wejściu.
- Nie przejmuj się mną, nie było tak źle. Poza tym przez pół nocy wylegiwał się w nim twój kot - przeciągnął się i wstał.
- Jeśli chce pan się wykąpać, to wyjęłam świeży ręcznik. Zielony - dodała z lekkim uśmiechem. - Leży w łazience, koło umywalki. I szczotka do zębów. Pewnie nie jest pan przyzwyczajony do mugolskich żeli pod prysznic, czy pasty do zębów, ale proszę mi wierzyć, są naprawdę dobre!
- Dziękuję.
W czasie, kiedy Snape się kąpał, ona przygotowała jakieś śniadanie. Wyciągnęła jajka, żeby zrobić jajka na bekonie z pomidorami, szczypiorkiem i pieczarkami. Nie wiedząc, czy mu to wystaczy, wyłożyła na talerzyk parówki wieprzowe, wystawiła dżem truskawkowy i pomarańczowy do tostów i właśnie sięgała po soki owocowe, kiedy owionął ją zapach świeżości i doszły ją słowa wypowiedziane rozbawionym tonem.
- Zaprosiłaś gości, czy sądzisz, że się nagle rozmnożyłem?
- Nie wiem co pan lubi... i ile...
- Upasłabyś tym nawet Hagrida.
Przez jakiś czas jedli w milczeniu. Hermiona zbierała się do przeprosin, Snape również i każde z nich nie do końca wiedziało, jak zacząć.
- Panie profesorze, chciałam pana przeprosić za wczoraj... Naprawdę mi przykro. Nie... nie powinnam... - zacięła się, bo 'nie powinnam pana dotykać' brzmiało strasznie głupio. - Nie myślałam...
Snape miał wielką ochotę potwierdzić, że owszem, widać było, że nie myślała, ale się opamiętał. Uniósł rękę do góry, żeby jej przerwać i zamilkła.
- Nie, to ja ciebie przepraszam. Trochę... przesadziłem. - Zrobił to! Udało mu się!
Hermiona bez mała wytrzeszczyła oczy. On mnie właśnie PRZEPROSIŁ?!!!
- Chciałam powiedzieć... ja też nie lubię, jak mnie ktoś rusza... Więc wcale się nie dziwię, że to pana zdenerwowało. Ale zareagowałam raczej na widok łani...
- Już dobrze - rzucił krótko.
Hermiona skinęła głową i chwilę zastanawiała się, jak powinna się teraz zachować. Przeprosił ją, powinna jakoś mu za to podziękować...
- Mam nadzieję, że pomimo tego koszmarnego spotkania wczoraj udało się panu dobrze spać - wymyśliła w końcu. Zwykłe 'dziękuję' jakoś wydało się jej nie na miejscu, więc zdecydowała się okazać mu zainteresowanie.
- Nie spałem za długo. Część nocy zajęło mi zaplanowanie, co teraz powinniśmy zrobić.
- I... co pan zaplanował?
- Przede wszystkim musimy jakoś zdobyć ten cholerny eliksir. Muszę zobaczyć co tam jest.
Hermiona zamieszała herbatę i dla odmiany wrzuciła do niej plasterek cytryny. Spojrzała na niego z wielką nadzieją.
- Myśli pan, że można zrobić na to jakieś antidotum?
- Antidotum, w ostateczności eliksir łagodzący skutki... cokolwiek, co zadziała. Wpierw będę musiał rozdzielić składniki i odkryć czym są. Dopiero wtedy może uda mi się zrobić antidotum.
Snape wyglądał na zmartwionego. Być może faktycznie to było strasznie skomplikowane.
- A może by po prostu coś dodać do tego eliksiru, żeby go zepsuć? Wciąż pamiętam jakie to łatwe - powiedziała troszkę sarkastycznie Hermiona.
- Zepsuć...? Niezły pomysł, ale do tego nadal muszę wiedzieć, co tam jest. Eliksir wcale nie tak łatwo zepsuć, jakby się wydawało - uśmiechnął się lekko, przekrzywiając głowę i patrząc na nią ironicznie. - Choć niektórzy mają do tego wyjątkowy talent...
Przypomniał sobie Longbotoma. Gdyby przyznawać oceny za spieprzenie eliksirów, z całą pewnością prawie za każdym razem dostawałby Wybitny. Prawie, bo czasem panna Granger szeptała mu wskazówki. Choć nawet wtedy często eliksir tylko wyglądał na zrobiony poprawnie...
Tylko wyglądał na zrobiony poprawnie... tylko wyglądał...
Nagle go olśniło. Nie chodziło o to, żeby znaleźć antidotum albo wymyśleć eliksir osłabiający na to, co Norris zamierzał podać. Należało po prostu nie pozwolić mu podać czegoś, co działa! Wystarczyło po prostu zrobić eliksir, który wyglądał identycznie do ich eliksiru, ale który po prostu nie miał działać! Wtedy mogli podawać go do woli!
Kiedy podniósł głowę, uśmiechał się. Hermione zalało nagle uczucie nadziei. Musiał coś wymyśleć!
- Znalazł pan jakieś antidotum? Nie mając żadnej próbki?
- Nie będziemy potrzebować żadnego antidotum. Bo nie będzie żadnego eliksiru...
W paru słowach wyjaśnił jej, o co chodzi i Hermiona, cała rozpromieniona, zerwała się na równe nogi z radości.
- Yes, yes, yes!!!!
To była bardzo dobra nowina, ale Snape musiał sprowadzić ją na ziemię.
- Z tym, że, jak słyszałaś, ich eliksir działa tylko przez parę dni, więc z pewnością będą go często warzyć. I za każdym razem trzeba będzie go podmieniać.
- Mam przepustkę do Wydziału Badawczego w Św. Mungu i czasami tam bywam z uwagi na PRZPEC. Wiem gdzie Watkins ma swoje laboratorium. Mogę się tam pokazywać, nawet oficjalnie. A czasem zakradać. Ale musimy wiedzieć, kiedy uwarzą nową partię...
- Znasz tam kogoś, do kogo masz absolutne zaufanie?
Hermiona zastanowiła się i po chwili potrząsnęła ze smutkiem głową.
- Znam wiele osób, ale to są luźne znajomości. W żadnym wypadku nie powierzyłabym im takiej sprawy.
Snape zasępił się. Skończył już jeść przedziwną mieszaninę, która mu bardzo smakowała, więc odsunął się od stołu.
- A pan? Zna pan tam kogoś kto by się nadawał? Wie pan co, może pójdziemy do salonu, bo ten, co wymyślił te krzesła, na pewno nie robił tego pod kątem używania. - Wstała, rzuciła krytyczne spojrzenie na krzesła z idealnie prostym oparciem i wyprofilowanym siedzeniem, co sprawiało, że krzesło zdążyło jej wejść lepiej nie mówić gdzie, i dodała. - Z estetyką pewnie też nie miał nic wspólnego.
Snape zgodził się z nią zupełnie. Różdżką odesłała brudne talerze i sztućce do zlewu i rzuciła zaklęcie, żeby same się myły.
- Sąsiędzi cię nie podgladają? Pewnie spodobałby im się pomysł samozmywajacych się naczyń.
- Na wszelki wypadek właśnie dlatego mam takie grube białe firanki i wieczorem zawsze zasłaniam okna w kuchni i salonie. Ale oni też już wymyślili sposób na zmywanie naczyń. To coś nazywa się zmywarka. Takie pudło, do którego wkładają wszystko, co brudne, zamykają i to się samo myje - odparła Hermiona, na co uniósł dość sceptycznie jedną brew. Schowała do lodówki pozostałości po jedzeniu. - Chce pan jeszcze herbaty? Albo kawy?
- Kawa mi się przyda, choć jeszcze bardziej przydałaby się Ognista Whisky. Tego, jak sądzę, nie masz?
Podczas, kiedy dziewczyna robiła kawę dla nich obojga, Snape usiadł na kanapie i zaczął sobie przypominać wszystkich, których znał w Klinice. Nie było tego dużo.
- Znam dwóch sensownych Uzdrowicieli z pierwszego piętra, na którym leżałem i asystenta Naczelnego Uzdrowiciela. W ciągu tego roku robiłem im sporo eliksirów, które były zbyt skomplikowane albo zbyt niebezpieczne do przygotowania przez nich samych.
- Watkins ma swoje laboratorium na parterze, na tyłach Kliniki. Oddział kobiecy jest na drugim. Pojęcia nie mam co jest na innych piętrach i czy Norris nie planuje otworzyć jakiegoś nowego do swoich...
Nagle zesztywniała i oczy gwałtownie jej się rozszerzyły, bo przypomniała sobie wczorajszą dyskusję.
- Boże jedyny... Oni nawet ich nie przetestowali... Po prostu wymyślili coś i ... przecież to coś może zabić!
Snape'a przeszedł dreszcz. Cholera, faktycznie! Kolejny powód, żeby zabić sukinsyna. I kolejny powód, żeby zacząć właśnie od tej sprawy, wspomnienie może poczekać.
- Tym bardziej musimy podmienić eliksir zanim go zaaplikują jakiejkolwiek kobiecie. Porozmawiam z tymi dwoma z pierwszego i z asystentem Naczelnego. Jutro... nie dam rady, ale we wtorek. Musimy zorganizować SUMY i OWUTEMY i jest z tym trochę roboty - wyjaśnił. - Ale poproszę Minerwę... profesor McGonagall, żeby zajęła się wszystkim, czym tylko może. Póki co, nic więcej nie wymyślimy.
- Dobrze. Co dalej? Co ze wspomnieniem ze Stirling? - dziewczyna posłusznie zmieniła temat.
- Wspomnienie może poczekać. Po pierwsze muszą obsadzić swoimi DPPC, dopiero potem się zainteresują moją osobą. Mogę przez parę dni zwlekać, przekładać spotkania...
- Mamy co najwyżej tydzień. W ciągu tego tygodnia musimy jakoś pozbyć się tego wspomnienia. Potem może być już za późno - zaprotestowała.
- Z cała pewnością nie możemy się go pozbyć, bo wtedy odkryją, że ktoś o nich wie. I wtedy dopiero może zacząć być bardzo źle.
- No to je podmienić, nie wiem..! Cokolwiek, ale przecież nie możemy czekać!
- Już ci mówiłem, że na to mam czas. W tej chwili ważniejsze jest, żeby nie dopadli ciebie i nie napoili tym ich eliksirem! Albo od tego umrzesz, albo możesz pożegnać się z marzeniem o posiadaniu dzieci!
Przez chwilę patrzyli sobie w oczy. Snape wyglądał na trochę rozzłoszczonego.
On przedkłada moje bezpieczeństwo nad swoje... Uparł się i za nic w świecie nie zmieni zdania. Osioł. Trudno, skoro on zajmuje się 'mna', to ja muszę zająć się 'nim'. Zobaczymy kto jest lepszy...
Tą determinację miała wyraźnie wypisaną na twarzy.
- Nie muszę używać legilimencji, żeby wiedzieć co właśnie sobie wykombinowałaś - powiedział niezadowolonym tonem.
- JESZCZE nic nie wykombinowałam, ale dobrze pan zgadł. Nie zamierzam przestać.
- Dam sobie radę sam - wymsknęło mu się zupełnie odruchowo.
Hermiona podniosła do góry rękę i postukała się w pierścionek.
- Mowy nie ma. Składaliśmy przysięgę, że będziemy się nawzajem chronić i zamierzam to zrobić.
Chwilę jeszcze patrzyli na siebie, oboje z wyrazem mniejszej lub większej dezaprobaty, kiedy nagle w kominku buchnęły zielone płomienie i rozległ się głos Harry'ego.
- Hermiona? Jesteś tam? Mogę wpaść?
Oboje podskoczyli.
- Niech pan się schowa, gdziekolwiek! W mojej sypialni albo w pokoju gościnnym...!
- Lepiej wymyśl coś, żeby tu nie przychodził!
- Ale co?!
- Liczę na twoją kreatywność! Przez parę lat jakoś ci jej nie brakowało...
Snape wyszedł szybko do jej sypialni i zamknął drzwi, a Hermiona rzuciła zaklęcie, które otwierało Sieć Fiuu.
- Harry? Jestem, ale... właśnie wychodzę... - to było jedyne, co jej przyszło do głowy w tak krótkim czasie.
W zielonych płomieniach pojawiła się głowa jej przyjaciela.
- Merlinie, Miona, ale się cieszę, że cię widzę! Ostatnio prawie nigdy nie można zastać cię w domu!
- Wiem, wiem... obiecuję się poprawić...
Hermiona wstała z kanapy, jakby zbierała się do wyjścia i wzięła do ręki swoją pelerynę. Harry rzucił na nią okiem, potem jego spojrzenie osunęło się na duże, czarne buty. Na twarzy pojawił się wyraz zaskoczenia.
- Przepraszam, że przeszkadzam...
- Przestań, wcale nie przeszkadzasz...
- Chciałem tylko zapytać, czy nie masz paru jajek? Bo mi właśnie wyszły, Stworka nie ma, a ja mam właśnie lenia i nie chce mi się iść na zakupy...
- Jasne, już ci przynoszę. Ile chcesz?
- Cztery wystarczą.
Podczas, gdy Hermiona poszła do kuchni, Harry przyglądał się badawczo butom, ale prócz faktu, że już na pierwszy rzut oka było widać, że są męskie, nic innego nie przychodziło mu do głowy. Naturalnie z wyjątkiem tego, że Hermiona wyraźnie nie chciała, żeby Harry GO zobaczyła. Zerknął na stolik i zobaczył dwie filiżanki.
Dziewczyna wróciła z jajkami, włożyła ręce w płomienie i podała je chłopakowi.
- Dzięki wielkie. Wpadnij do mnie w przyszły weekend, co? Dawno się już nie widzieliśmy.
- Dzięki za zaproszenie. Zobaczę czy dam radę i dam ci znać.
Hermiona wstała, więc Harry uśmiechnął się na pożegnanie.
- Dziękuję jeszcze raz. Miłego dnia! - mrugnął domyślnie okiem.
I znikł. Po chwili znikły również płomienie. Hermiona wzruszyła ramionami i zawołała na Snape'a.
- Może pan już wyjść!
Na szczęście wizyta Harry'ego przerwała ich rozmowę na temat wspomnienia.
- Spróbuje skontaktować się z... kimś, który już wiele lat temu zszedł do podziemia. Taki ciemny charakter. Za dawnych czasów korzystałem często z jego usług. Może i teraz się przydadzą. Nie pytaj, niektórych rzeczy lepiej nie wiedzieć - powiedział szybko na widok jej pytającej miny.
- Yyyy... dobrze. Pan to wszystko ma załatwić, a co JA mogę zrobić? Mam wrażenie, że do niczego się nie przydaję...
- Po pierwsze myślę, że czas porozmawiać poważnie z profesorem Dumbledorem... Prawie wszystko kreci się dookoła Ministerstwa, może on będzie nam mógł pomóc. Po drugie weź sobie wolny piątek. I nastaw się na daleką podróż...
Hermiona poruszyła się niespokojnie . Daleką podróż? Co on ma na myśli??
- Pamiętasz, jak któryś z nich mówił o Bensonie? O tym, że ma fiszki na każdego? I tym jakimś Legrandem? Myślę, że będzie dobrze, jak my też będziemy mieli do nich dostęp...
Nie chciał jej straszyć bardziej, więc nie dodał, że przy okazji będzie trzeba zacząć rozglądać się za pomocą z zewnątrz.
- Pogadaj sobie dziś z twoją pluskwą, spisz wszystkie fakty i prześlij mi je. Albo nie, daj je mojej sowie. Jak tylko dotrę do Hogwartu, to ją do ciebie wyślę.
Uwielbiam to!! Uwielbiam, jak mówi o pluskwie tak, jakby ona żyła!!
- Tylko niech da jej pan coś jeść, bo chyba ją pan głodzi... W każdym razie za każdym razem jak tu była, to żarła jak świnia...
Snape pokiwał głową.
- Jest zaradna jak jej pan, skoro może jeść u kogoś, to po co ma jeść u siebie w domu?
Oboje uśmiechnęli się, Hermiona bardziej niż on. Widocznie potrzebował trochę czasu na nauczenie się jak się uśmiechać. Ubrał się szybko i podszedł do drzwi.
- Spisz mi wszystko i idź spać. Przyda ci się. Do zobaczenia.
- Do widzenia, panie profesorze...
Hermiona zamknęła za nim drzwi i westchnęła.

Poniedziałek, 1.06

Ron, który wyjątkowo nie miał dziś żadnych porannych zajęć, był jeszcze w domu. Arthur za chwilę powinien przyjść na obiad, który był już ugotowany. Zapach aromatyczniej zupy cebulowej rozszedł się już po całym domu, gulasz bulgotał w niewielkim kociołku, a sałatka z rzepy stała gotowa na stole.
Molly Wesley położyła na kuchni ścierkę i usiadła ciężko w dużym fotelu. Miała jeszcze trochę czasu, więc postanowiła poczytać Proroka, którego Errol przyniósł dziś rano.
Na pierwszej stronie zobaczyła napisane wielkimi literami:

Pośmiertna zemsta Lorda Voldemorta trafia w kobiety i dzieci!


Ściągając brwi i zaciskając odruchowo różdżkę w ręku, czytała dalej.

Rok po obaleniu potęgi i śmierci Lorda Voldemorta nadal borykamy się ze zgubnymi skutkami jego władzy. Okazało się, że ten szalony czarnoksiężnik liczył się z porażką i przed odejściem rzucił na cały czarodziejski świat klątwę, tym razem wycelowaną w kobiety.
Działanie klątwy nie jest jeszcze do końca wyjaśnione, ale z dokonanych analiz wynika, że wpływa ona na każdą kolejną ciążę. Inaczej mówiąc posiadanie więcej niż jednego dziecka obarczone jest poważnym ryzykiem dla zdrowia i życia zarówno dziecka, jak i matki.

'Zaczęliśmy analizować wyniki ciężkiego niedorozwoju noworodków i nasilające się przypadki zgonów okołoporodowych. Statystyki dostarczone z Kliniki są zastraszające' - powiedział nam David Snodin, asystent
Rudolfa Briggsa, szefa Departamentu Populacji. 'Jednocześnie połączenie ich ze statystykami śmiertelności kobiet naprowadziło nas na pewien trop, który w tej chwili cały czas sprawdzamy. Nie mogę sobie na razie pozwolić na jakąś oficjalną deklarację, na to oczywiście przyjdzie czas, ale można powiedzieć, że te przypadki są ze sobą połączone'.

Zaobserwowaliśmy drastyczny wzrost zgonów w czasie ostatnich kilku miesięcy. Z 2% procent w zeszłym roku wzrósł do 60%, podczas gdy ilość narodzin wyraźnie zmalała.

Prorok dotarł do Katelyn Gordon, Uzdrowicielki na Oddziale Kobiecym w Klinice Św. Munga, która opracowuje dane i wysyła je do Departamentu Populacji. Pani Gordon potwierdziła nam oszałamiające nowiny, przy okazji odsłaniając trochę szczegółów.
'Codziennie zgłaszają się do nas przyszłe mamy, którym zapewniamy niezbędną opiekę, aż do narodzin dziecka. Problem wydaje się dotyczyć tylko i wyłącznie kobiet, które są w drugiej i kolejnych ciążach'.

Uzdrowicielka Gordon, zapytana o rodzaj powikłań, powiedziała: 'Dużo dzieci rodzi się z bardzo poważnymi wadami układu oddechowego i układu krążenia. W większości przypadków w ciągu kilku dni dochodzi do ich zgonu, niezależnie od pomocy, którą staramy się im zapewnić. Inne cierpią na rozmaite deformacje czaszki i kończyn. W tej chwili obserwujemy te dzieci, które urodziły się bez powyższych problemów, niestety pierwsze wyniki wskazują na zaawansowane upośledzenie umysłowe.'
Czy ciąża niesie ze sobą ryzyko zagrożenia życia matki? zadał pytanie nasz reporter. Uzdrowicielka Gordon potwierdziła ten fakt. 'Analiza przypadków z ostatnich trzech miesięcy pokazuje, że najczęstszą przyczyną umieralności kobiet są krwotoki łożyskowe. Innym powodem są zatory i nadciśnienie. Do bardzo rzadkich należy pęknięcie macicy.'

W tej chwili trwają szczegółowe badania nad powodem, dla którego problem dotyczy wieloródek. Zapytany o wyniki, Samuel Dunbar, specjalizujący się od lat w analizach zaklęć i ich wpływu na organizm ludzki, wyjaśnił nam:
'Wydaje się, że w czasie pierwszej ciąży w części czołowej mózgu kobiety zachodzą pewne zmiany strukturalne. Nie będę wdawał się w szczegóły, niewątpliwie trudne do zrozumienia dla większej części czytelników, ale powiem, że są one całkiem naturalne i niezbędne w celu przygotowania kobiety do macierzyństwa. Pozwalają skupić się przyszłej matce praktycznie tylko i wyłączanie na jej dziecku. To dlatego przyszli ojcowie często narzekają, że już nie można z żoną porozmawiać na żaden inny temat. Zmiany te zachodzą przez cały okres ciąży i najsilniejsze są właśnie zaraz po porodzie.
W ten sposób dochodzimy do Lorda Voldemorta. Świeżo zmieniony mózg jest bardzo podatny na wszelkie uroki i klątwy. Im cięższa jest klątwa, tym bardziej dotknięty jest mózg.
Nasze badania wskazują, że klątwa, którą użył Lord Voldemort była niezwyklej mocy. Niewątpliwie dotknęła wszystkie kobiety po porodzie, ale wydaje się, że niektóre bardziej niż inne'.

Uzdrowicielka Gordon jest wstrząśnięta. 'Mam trójkę wspaniałych dzieci i nie wyobrażam sobie świata bez nich. W tej sytuacji jednak odradzałabym decydowanie się na kolejne dziecko. Przynajmniej do czasu, kiedy uda nam się rozwiązać problem i życie kobiet nie będzie już w niebezpieczeństwie'.

Prorok dowiedział się, że Klinika planuje przeprowadzenie masowych badań w celu określenia stopnia zmian płatu czołowego. Być może pozwoli to szybciej wynaleźć przeciwzaklęcie. Do tego czasu będzie można łatwiej określić stopień ryzyka, na które narażone są poszczególne kobiety.
Miejmy nadzieję, że problem zostanie szybko rozwiązany, jako że zagrożone jest istnienie całej czarodziejskiej społeczności!

Molly przycisnęła na chwilę gazetę do piersi czując, jak serce zaczyna bić jej szybciej. Będzie trzeba natychmiast powiadomić Billa i Fleur, jeśli jeszcze nie wiedzą! Niech na razie nie planują kolejnego dziecka!

Kiedy Arthur przyszedł do domu, jego żona bez mała rzuciła się na niego, podtykając mu pod nos gazetę.
- Czytałeś?! Merlinie, to strasznie! Trzeba natychmiast ...
- Porozmawiać z Billem - dokończył szybko Arthur, - Już z nim rozmawiałem.
- Kiedy?! Przecież artykuł dopiero co się pokazał?! Nie czytasz chyba gazet w pracy?! - zapytała podejrzliwie Molly.
Arthur ściągnął przez głowę szatę i niezbyt elegancko rzucił ją na oparcie innego fotela. Molly popatrzyła na to złym okiem, ale zaaferowana artykułem, postanowiła zająć się tym później.
- Kochanie, nie czytam gazet w pracy, ale ten artykuł wywołał takie zamieszanie, że od rana nie ma osoby w Ministerstwie, która by o tym nie rozmawiała. Jest sporo ciężarnych, które mają już przynajmniej jedno dziecko i większość natychmiast zamówiła wizytę w Św. Mungu!
- Nie sądziłam... To straszne, że ten piekielnik ciągle ma wpływ na nasze życie! Rok później, a my nadal nie możemy normalnie żyć...
Po chwili Molly trochę się uspokoiła i wreszcie mogła zająć niektórymi ważnymi sprawami.
- A teraz, Arthurze, powiesisz swoją szatę porządnie na wieszaku! Jak nie, to całe następne prasowanie będzie twoje!
Arthur czym prędzej odwiesił ją i wygładził materiał.


Tak jak powiedział Arthur, tego dnia zapanowało zamieszanie. Na już i tak normalnie zatłoczonej izbie przyjęć, tym razem panował straszny rozgardiasz z powodu nagłego szturmu kobiet z większymi i małymi brzuchami. Panował zgiełk - ciągle wybuchały kłótnie między chorymi, którzy przyszli tu z różnymi urazami i przyszłymi mamami. Nikt nie chciał czekać za długo, przepuścić swoją kolejkę i zarazem każdy chciał był obsłużony jak najszybciej. Niektórzy starali się pójść na skróty, idąc natychmiast do punktu informacyjnego. Pulchna blondynka, coraz bardziej wkurzona, udzielała wskazówek coraz mniej uprzejmym tonem. Wyraźnie zdenerwowany personel nie mógł nawet przejść między przepychającymi się przybyłymi. Hałas z chwili na chwilę był coraz większy.
- Ta pani tu nie stała! - krzyknął głośno starszy pan, który co jakiś czas pojawiał się i znikał, rozpływając się cicho w powietrzu. Właśnie pojawił się na nowo i odkrył, że przed nim stoi brzuchata pani, której wcześniej w ogóle nie widział.
- On też nie! - zawołała ta jeszcze głośniej.
- Stałem, stałem, tylko musiałem na chwilę zniknąć!
- To już nie mój problem!
Nagle do izby przyjęć wpadł rozjuszony zastępca Naczelnego Uzdrowiciela, Siergiej Yakovlev. Bardzo autorytatywny i jeszcze bardziej postawny. W jednej chwili zrozumiał, że nie uda mu się opanować dzikiego zamieszania bez ... ODROBINY stanowczości.
- Ciężarówki na lewo!!!!! Chorzy na prawo!!!!! Małe dzieci tu do przodu!!!! Reporterzy PASZŁA WON!!! - wydarł się i nagle zapadła błogosławiona cisza. - Jak nie, to wywalę was stąd wszystkich na zbity pysk, zamknę drzwi i będziecie czekać u mugoli do jutra!!!!!
Na krótki czas zapanował spokój, ale nie potrwało to długo...


Wtorek, 2.06
We wtorek było jeszcze gorzej, bo w Żonglerze ukazał się artykuł dementujący wiadomości z poprzedniego dnia.
Lovegood wyraźnie stwierdzał, że zaprezentowane ubiegłego dnia wyniki są nieprawdziwe.

'Ilość zgonów i różnego rodzaju niedorozwoju są wyssane z palca! Na dzień dzisiejszy nie odnotowano żadnych, powtarzam ŻADNYCH zmian ilości ciąży zwiększonego ryzyka, trudnych porodów i komplikacji poporodowych!'
Trochę dalej w artykule pisało:
'Ostatnie zmiany w obsadzie redaktorskiej w Proroku budzą głębokie zaniepokojenie. Nie wiadomo, co to za szopka, ale z pewnością były to poważne błędy w castingu!'

Koniec artykułu był jeszcze bardziej niepokojący.

'Samuel Dunbar odmówił komentarzy zamykając nam drzwi przed nosem.
Mimo wielu poszukiwań w Św. Mungu, nie udało nam się nawet trafić na ślad Uzdrowicielki Gordon. Sprawdziliśmy w Wydziale Personalnym Kliniki i okazało się, że taka osoba nigdy tam nie pracowała. Szukaliśmy też po Ambulatoriach i w Hogwarcie, ale wydaje się, że Katelyn Gordon tak naprawdę... nigdy nie istniała.
Prorok Codzienny przeprowadza wywiad z nieistniejącymi osobami, a potem twierdzi, że to ja jestem mało wiarygodny, bo widzę chrapaki krętorogie!'

- Ksenia poniosło... - powiedział Augustus Black, nowy Szef Urzędu Magicznej Informacji, odkładając gazetę na biurko Petera Norrisa. - Co z nim robimy?
Norris zasępił się.
- Nic. Na razie. Graj na zwłokę.
- Ale przecież COŚ musimy napisać...!
- Wymyśl coś, to ty jesteś szefem tego Wydziału. Tylko to ma być coś wiarygodnego. I pospiesz się - warknął.
Black wydawał się być zupełnie oszołomiony. Może potrzebuje czasu, żeby zrozumieć... Norris postanowił się zlitować nad nim pierwszy i ostatni raz.
- Wypuść jutro jakiś artykuł o trochę zawyżonych, błędnych danych statystycznych, ale nic nie wspominaj o Uzdrowicielce Gordon...
- Już następnego dnia Lovegood zedrze nam skórę z dupy... Jak nie Gordon, to kto to był?
- To będzie dopiero w czwartek. A my jutro mianujemy nowego Szefa DPPC. W czwartek będziesz mógł napisać, że Naczelny Św. Munga sam udzielił tego wywiadu i pragnąc chronić jego prywatność, Prorok podał fałszywe imię i nazwisko.
- Naczelny?! Jak chce pan go do tego zmusić?!!
- Ja go nie zmuszę... - uśmiechnął się wrednie. - Od czwartku będziemy mogli zacząć rzucać Imperiusa...


Środa, 3.06
Harry tak dopominał się o wizytę, że w środę Hermiona 'wzięła wolne popołudnie', jak nazywała w żartach z rodzicami fakt skończenia pracy o piątej i fiuknęła prosto na Grimmauld Place.
Harry siedział przy stole i pisał coś na samym końcu długiego na pięć stóp pergaminu. Na widok przyjaciółki odłożył pospieszenie pióro i uściskał ją serdecznie.
- Merlinie, wreszcie! Już myślałem, że się na mnie obraziłaś!
- Czemu miałabym się na ciebie obrazić? - Hermiona tak się zdziwiła, że aż przestała go klepać po plecach.
- No wiesz... - Harry nie bardzo wiedział, jak jej to powiedzieć. Zaczął przypuszczać, że miała mu trochę za złe, że nie upilnował Rona. - Tak sobie bredziłem.
- Jeśli kiedyś się na ciebie obrażę, dowiesz się o tym pierwszy!
- Rąbniesz mnie tak, jak kiedyś Malfoya? - zaśmiał się Harry i oboje usiedli przy stole.
- Ale mnie wtedy poniosło!- Hermiona również roześmiała się wesoło.
- Miałaś niezłego cela. Ale proszę, nie rozkwaszaj mi nosa. Wystarczy mi już blizna na czole.
Oboje na nowo wybuchnęli śmiechem i w tym momencie podbiegł do nich Stworek kłaniając się do pasa i przez dłuższą chwilę nie mogli się od niego opędzić. W końcu Hermiona dostała herbatę z cytryną, ciastko czekoladowe, zaś Harry dużą szklankę piwa kremowego i skrzat dał im wreszcie spokój.
- Dziękuję ci bardzo, Stworku - powiedziała Hermiona z szerokim uśmiechem.
Harry stuknął szklanką w filiżankę przyjaciółki.
- No to jak, co tam u ciebie słychać? Szefowo?
Hermiona zaczęła opowiadać starając się eksponować raczej anegdotyczną stronę nowej pracy, mając nadzieję, że Harry zajmie się tym i przestanie się dopytywać o niektóre szczegóły.
- Aylin... Aylin... Black.- Harry przez chwilę szukał w pamięci czy kiedyś Syriusz mówił mu o kimś z rodziny, który ożenił się, albo planował ożenić z dziewczyną o takim imieniu, ale nic mu się nie przypominało. - Niezła jest. Może faktycznie kiedyś nazywała się Goyle.
- Uwierzysz, że wczoraj mówiła mi o czasownikach w formie żeńskiej?
Oboje zachichotali radośnie i Hermiona postanowiła zmienić temat.
- A co tam u ciebie słychać?
Chłopak wskazał ręką pergaminy i książki zawalające cały stół.
- Za chwilę mam egzaminy, to już ostatnie dni na powtórki. I wiesz, w tym roku nie ma Hermiony, która opracowałaby mi konspekt... - uśmiechnął się i dodał poważniej. - Więc kuję cały czas i już mam dość.
- Przecież cały czas się uczyliście, więc powinieneś teraz po prostu wszystko sobie przypomnieć?
- Nie przesadzajmy, aż tak bardzo to nie uczyliśmy. Tylko trochę.
Hermiona już chciała zaprotestować, kiedy nagle dotarło do niej, że 'weekendy' czy 'wieczory u Harry'ego' Ron spędzał najwyraźniej w łóżku z tamtą blondynką.
- Szczerze mówiąc, to tak trochę dziwnie uczyć się do egzaminów bez ciebie - dorzucił Harry, nie zwróciwszy uwagi na jej zakłopotanie.
Hermionie nagle przyszło do głowy, że to świetna okazja, żeby napomknąć Harry'emu o OWUTEMACH. Zaczęła już o tym mówić w pracy i było całkiem możliwe, że Harry usłyszałby o tym od kogoś innego. I wtedy zacząłby już zupełnie panikować, że się na niego obraziłam!
- Wiesz, od jakiegoś czasu o tym myślałam i doszłam do wniosku, że jednak spróbuję zdawać OWUTEMY. W przyszłym roku. Może się okazać, że wiecznie nie będę pracować w Ministerstwie. Nie wiem co mogłabym robić. Może mogłabym pójść na jakąś czarodziejską uczelnię, tak jak ty? Albo szukać jakiejś innej pracy... Pojęcia nie mam, ale może kiedyś będę potrzebować dyplomu ukończenia Hogwartu. Więc póki jeszcze pamiętam coś ze szkoły...
- Nie rozumiem. Chcesz wrócić do szkoły?
- Nie, zdawać egzaminy jako kandydat z zewnątrz.
- Ale przecież będziesz musiała nauczyć się całego programu z siódmej klasy...
- Och, do niektórych przedmiotów wystarczą mi książki. A niektóre inne... jutro będę miała okazję przedyskutować wszystko z profesor McGonagall.
- Będziesz jutro w Hogwarcie? - Harry'emu oczy aż się zaświeciły na samą myśl. Choć pewnie bardziej chodziło mu o zobaczenie się z Ginny, niż z Opiekunką Gryffindoru.
Hermiona uśmiechnęła się patrząc na niego.
- Tak. I poprosiłam o pozwolenie widzenia się z naszą kochaną rudowłosą!
Chłopak pokręcił głową i westchnął ciężko.
- Ale ci dobrze... Nawet nie wiesz, jak bym chciał ją zobaczyć...
- Został wam już tylko miesiąc, Harry... - powiedziała łagodnie i położyła mu rękę na ramieniu. - Domyślam się, że jest wam ciężko, ale zobaczysz, ten czas szybko zleci. Oboje macie egzaminy do zdania, więc będziecie zajęci. A potem będziecie już zawsze mogli być razem...
Harry zapatrzył się w ogień.
- Jak zwykle masz rację, Miona... Ale czasami właśnie końcówka jest najcięższa... Chciałbym się położyć i obudzić się za miesiąc na Kings Cross.
- A co będziecie robić, jak już Ginny wróci ze szkoły? Zamieszkacie tutaj? Czy przeniesiecie się do Nory?
- Ja będę tutaj... A Ginny pewnie będzie mieszkać w Norze, ale będziemy mogli się codziennie widywać. I może nawet będzie trochę pomieszkiwać ze mną. Dopóki wiesz... nie będziemy razem oficjalnie...
- Chcecie się pobrać?
- Chciałbym... Kocham ją tak, że czasami mam wrażenie, że oszaleję - Harry zacisnął mocno pięści. - Ale myślę, że warto, żebyśmy pobyli jakiś czas razem i... poznali się bardziej.
- Myślę, że to bardzo dobra decyzja - powiedziała poważnie Hermiona. - Jesteście młodzi i macie jeszcze czas. Warto sprawdzić, jak będzie się wam żyło razem, w takim prawdziwym życiu.
Harry skinął głową nie komentując tego, co powiedziała. Czy raczej, co chciała mu dać do zrozumienia. I nagle poczuł się lepiej. Czym było czekanie miesiąc wiedząc, że miał na co czekać, w porównaniu do tego, jak musiała czuć się Hermiona? To on powinien ją pocieszać, a nie ona jego!
Przyjaciółka patrzyła na niego z lekko smutnym uśmiechem. Zaczął gorączkowo myśleć, jakby tu ją zająć czymś, rozweselić... Ach...!
- Hermiono, mogę cię o coś prosić? Możesz rzucić okiem na perfumy, które kupiłem Ginny? Wiesz mniej więcej co ona lubi...
- Oczywiście, Harry! Co za pytanie... - odparła Hermiona i smutek zniknął z jej twarzy. - Co to za okazja? - zawołała za nim głośniej, bo wyszedł z kuchni na schody.
- Skończenie Hogwartu! - odkrzyknął.
Po chwili wrócił z paroma malutkimi, kolorowymi buteleczkami. Już prawie dochodził do stołu, kiedy jedna z nich wysunęła mu się z ręki i spadła na kamienną podłogę, tuż pod stopami Hermiony, roztrzaskując się w drobny mak. Dziewczyna nawet nie miała szans zareagować. Natychmiast po kuchni rozszedł się mocny, kwiatowy zapach.
- O kurcze! - zawołał chłopak i machnął ze złością różdżką, żeby pozbyć się szkła. - Ale ze mnie oferma! Wczoraj poleciały mi talerze, dziś perfumy... Chyba będę musiał rzucać na wszystko zaklęcie nietłuczące! - mówił, a Hermiona wpatrywała się w ziemię, próbując uchwycić jakąś myśl, która błysnęła jej w głowie i znikła.
Na nic... miała wrażenie, jakby to było ważne, bardzo ważne, ale nie widziała tego. Zupełnie jak czasami budziła się i wiedziała, że jej się coś śniło, ale nie była w stanie powiedzieć, co to było, miała tylko poczucie, że COŚ się śniło. Z tym, że to coś musiało być ważne...
- ... pozwoliłem mu na to!
- Harry... - zatrzymała go w pół słowa. - Powtórz, co mówiłeś wcześniej...
- O czym... To o talerzach? Czy to, że jestem ciamajda?
Talerze... perfumy... wszystko tłucze... rzucić zaklęcie nietłuczące... nietłuczące?! Zaklęcie!!!
Hermiona zerwała się i krzycząc 'Mam to!!!! Poczekaj, lecę do biblioteki!!!' pobiegła na dół.
- Jasne, a gdzie indziej mogłabyś lecieć tak zaaferowana - zaśmiał się chłopak i machnięciem różdżki usunął ładny, ale zdecydowanie zbyt intensywny zapach.
W bibliotece książek było sporo. A ona nie pamiętała, gdzie była księga z wrednymi zaklęciami. Nie znała jej nazwy, więc nie mogła jej przywołać. Zaczęła przeglądać pobieżnie grzbiety szukając cienkiej, czarno-bordowej książeczki ze złotymi napisami na okładce. Znalazła ją na trzeciej półce. Pamiętała ją doskonale, to było dokładnie to, czego potrzebowała!
- Harry, jesteś genialny! - oznajmiła radośnie, wchodząc do kuchni z książką w ręku. - Muszę ci ją ukraść i nie pytaj proszę, co to za książka...
- Z biblioteki? Bierz i nie pytaj. Jeśli nie była mi potrzebna do tej pory, to nie sądzę, żebym nagle odczuł boleśnie jej stratę.
- Muszę lecieć. Muszę...
- Nigdzie nie pójdziesz, dopóki nie powąchasz tych perfum co zostały! - zaoponował, podając jej ocalałą buteleczkę.
Dziewczyna usiadła na brzegu krzesła, zdjęła korek i powąchała. Miały mocny waniliowy zapach. Ona nie gustowała w takich, ale wiedziała, że Ginny się podobają. Skinęła aprobująco głową.
- Na pewno jej się spodobają. Są trochę podobne do tych, co ostatnio używała - powiedziała szybko. - Pomóc ci je zapakować? Bo jak tak dalej pójdzie, to żeby się uperfumować, Ginny będzie musiała tarzać się po podłodze...
Harry parsknął śmiechem, potrząsnął głową i popchnął ją dla żartów w kierunku kominka.
- Dam sobie rady. Widzę, że dokonałaś jakiegoś epokowego odkrycia i się spieszysz. I tylko nie zgub tej drogocennej książki gdzieś po drodze!
Hermiona porwała książkę, uściskała go i spiesznie nasypała proszku do kominka. Kiedy buchnęły zielone płomienie, wymruczała hasło otwierające kominek z jej strony i śmignęła do siebie. Wychodząc wpadła na kota. Osunęła się przed nim na kolana, pokazała książkę i powiedziała podsuwając czoło do jego głowy:
- Krzywołapku... Uratujemy go! Znalazłam sposób na uratowanie go, wiesz?!
Krzywołap odsunął się od niej, jakby uważał ją co najmniej za nienormalną. Może miał rację, bo książka była dość niezwykła.
'Jęzolep, przypalony obiad, niedopieralne skarpetki i wiele innych zaklęć, które pozwolą ci umilić życie twoim wrogom!'

Hermiona zaczęła przewracać strony, szukając zaklęcia, które było jej potrzebne. Niektóre tytuły wpadały jej w oko, ale starała się nie zagłębiać w szczegóły, choć nie było łatwo.

'Niech go szlag trafi!' - tygodniowe zaklęcie wszelkiego niepowodzenia
Wersja podstawowa - uproszczona
Wersja zaawansowana - ze szlaczkiem

'Połamania nóg!' - jednorazówka. Na jedną i na obie nogi. Życz 'powodzenia' swoim wrogom.
MERDE* - odmiana używana we Francji.
G owno
Biegunka, rozwolnienie, dezynteria, zatwardzenie
NIE zaleca się łączenia przeciwnych zaklęć do zniwelowania ich efektu. Na przykład tygodniowe zatwardzenie poprzedzone tygodniową biegunką nie niweluje skutków biegunki.

Pominęła zaklęcia na tytułowy przypalony obiad i doszła wreszcie do tego, które było jej potrzebne.

Zaklęcie tłuczące
- Przedmiotowe - stosowane na przedmioty. Niezależnie od dotykającej go osoby przedmiot upadnie i potłucze się, nawet lądując na miękkim podłożu
- Osobowe - stosowane na osoby. Niezależnie od przedmiotu, wszystko co dana osoba weźmie do ręki upadnie i potłucze się, nawet lądując na miękkim podłożu
W obu odmianach niemożliwe jest odwrócenie zaklęcia przez Reparo.
Formula: CADERE
Wymowa: kadEEre (z naciskiem na DEE)
Ruch różdżką - na załączonym zdjęciu
Hermiona spojrzała na uśmiechająca się figlarnie kobietę, która zatoczyła różdżką kółko i w momencie, kiedy różdżka była na nowo na górze, smagnęła nią ostro w dół. Po chwili obejrzała to samo w zbliżeniu i w zwolnionym tempie.

Czuła się z siebie dumna! Miała sposób na ocalenie Snape'a! I kto tu był lepszy?!

Parę minut później na podłodze w kuchni leżały już trzy potłuczone szklanki. Hermiona ćwiczyła dalej, bardzo zadowolona, bo swoją droga marzyła o kupieniu nowych, ale głupio by się czuła wydając pieniądze 'po nic', skoro miała jakieś w domu. Bardzo dobrze, przytrafiła się okazja, żeby się ich pozbyć i wreszcie mieć powód do kupna czegoś ładnego.
Kiedy z brzękiem stłukła się kolejna szklanka, dziewczyna zdecydowała się napisać do Snape'a.

- Witam, panie profesorze. Pytanie: czy rozlane wspomnienie można zebrać i obejrzeć?

Czekała chwilę na odpowiedź.

- Zależy od czasu przechowywania. Świeże, do kilku tygodni, można. Im starsze, tym trudniej.
- A takie, które ma ponad miesiąc?
- Raczej nie.
- Czy stare, rozlane, można w jakiś sposób zrekonstruować?
- Nie sądzę. Mogę wiedzieć czemu pytasz?
- Bo właśnie znalazłam sposób na pozbycie się wspomnienia o panu.
Przemknęło jej przez myśl, że dobrze, że tego nikt nie czyta, bo wyglądało to niezbyt... miło.
- A konkretniej?
- Zaklęcie tłuczące. Ktokolwiek weźmie fiolkę do ręki, ta wypadnie mu i potłucze się. Koniec ze wspomnieniem. I w dodatku zrobią to sami, własnoręcznie.
- Mam nadzieję, że to będzie Norris!

Wyraźnie widziała satysfakcję przebijająca z jego odpowiedzi. Ona też miała taką nadzieję. Będzie sobie, dupek, pluł w brodę. Ewentualnie może to być Smith, wtedy Norris go zabije i jeden będzie z głowy.
- To łatwiejsza część imprezy. Skoro jest, choćby niewielkie, ryzyko, że mogą to wspomnienie odzyskać, trzeba będzie podmienić fiolkę i tą fałszywą zaczarować.
- W tym pomoże nam profesor Dumbledore. Porozmawiamy o tym jutro.
- Świetnie! Może pan przygotować w takim razie jedną fiolkę rozmiar 5, z małym korkiem z korka?
- Standardowy rozmiar, nie będzie problemu.
- Dziękuję. W takim razie do jutra. Do widzenia.
- To ja ci dziękuję, Hermiono. Do jutra.

Litery dawno już znikły, gdy oszołomiona dziewczyna gapiła się jeszcze na pergamin. HERMIONO???!!!!!!

CDN...