Tytuł: Harry Potter - Hogsmeade, Twoja Magiczna Wioska :: HGSS Dwa Słowa

Dodane przez Anni dnia 21-05-2018 01:36
#1

Dwa Słowa
autorstwa Anni


Sprostowanie:

Wszystkie postacie oraz wydarzenia, które poznajecie, należą do J.K. Rowling.


Całkowicie celowo przeniosłam akcję do czasów obecnych.
Poza tym starałam się w miarę możliwości trzymać kanonu HP, oczywiście z wyjątkiem śmierci Severusa Snape'a.



q95;
Poniedziałek, 30.03

Zapadł mrok. Za oknem wiał lodowaty wiatr gnając po niebie ciężkie czarne chmury, które przesłaniała czasami gęstniejąca mgła. Martwą ciszę dookoła przerywało tylko dobiegające z kominka ponure, monotonne wycie.
Cholerny, pieprzony marzec, cholerny rząd z ich pieprzonymi pomysłami... Za chwilę cały czarodziejski świat stoczy się już zupełnie..
Peter Norris zatrząsł się nagle, jakby owionął go zimny podmuch. Odruchowo rzucił okiem na kominek, po czym sięgnął po butelkę whisky i dolał sobie sporą dozę do pustego już kieliszka. Nagłym ruchem opróżnił go i, jakby to dodało mu odwagi, podniósł do oczu gazetę, którą parę chwil temu rzucił na biurko.
Na pierwszej stronie widniało duże zdjęcie Ministra, który uśmiechał się radośnie. Machnął ręką w kierunku czekających na niego reporterów i pochylił się w ich kierunku zaczynając przemawiać. Co mówił - tego oczywiście nie było słychać, ale za to nagłówek w gazecie aż krzyczał za niego:
' Od września Ministerstwo otwiera nową magiczną szkołę na charłaków!'. W napisanym z pompą artykule można było przeczytać, że nowa szkoła będzie pomagać charłakom odnaleźć ich czarodziejskie zdolności - uczyć podstaw Zaklęć, Eliksirów, Transmutacji i Wróżbiarstwa. Jaka szkoda, że nie będą ich uczyć latać na miotle.. wtedy połamaliby sobie karki i świat byłby z pewnością o wiele lepszy bez nich.. Cała nadzieja w tym, że wysadzą tą cholerną szkołę w powietrze próbując uwarzyć głupi eliksir przeciw czkawce..
'- Przez całe życie marzyłem o tym, żeby ktoś zajął się naszymi prawami, pomógł nam odnaleźć się w społeczeństwie czarodziejów - powiedział naszemu redaktorowi Stephen Shaw, osiemdziesięcioletni charłak. - Moja matka prawie mnie wydziedziczyła, kiedy okazało się, że nie pójdę do Hogwartu.'
Severus Snape, dzisiejszy dyrektor tejże szkoły i zarazem wieloletni nauczyciel eliksirów odmówił jakiegokolwiek komentarza. Prawie rok temu dyrektor Snape pokazał nam zupełnie nową twarz okazując się jednym z bohaterów wojny z Tym Którego Imienia nie Wolno Wymawiać, a nie zatwardziałym Śmierciożercą i zwolennikiem zasady czystej krwi. Czyżby jednak nie było dymu bez ognia?r17;
Norris westchnął ciężko i na nowo odepchnął od siebie gazetę. Artykuł zawierał pełno innych wywiadów z rozentuzjazmowanymi czarodziejami i czarodziejkami, spekulacji kto będzie uczył charłaków jak również program nauczania. Rzucił okiem na butelkę, ale po namyśle postanowił nie pić kolejnego kieliszka. Czas wracać do domu.
Wstał zza biurka, narzucił na siebie ciemną szatę i machnięciem różdżki zgasił świece w lichtarzu. Gabinet pogrążył się w półmroku, rozświetlonym tylko ogniem na kominku. Jego własna sylwetka pojawiła się na ścianie; wielka i przerażająco zdeformowana w świetle drżących płomieni. Przypominała groteskowe starożytne demony. Demony, które przyjdą zabrać ze sobą ten pieprzony świat..
Owinął się połami szaty i wyszedł łupiąc głucho drzwiami.
Jedna z drewnianych belek osunęła się z cichym chrzęstem krzesząc snop iskier, które zamigotały przez chwilę ozłacając wnętrze kominka. Płomienie buchnęły mocniej opromieniając gabinet i zatańczyły na wypolerowanym drewnie biurka i komody i miękkiej skórze foteli. Przyjemne ciepło rozeszło się dookoła gdy wesoły ogień trzaskał na palenisku rozjaśniając wszystko dookoła. Wszystko nabrało barw.


Wtorek, 31.03

Hermiona podkuliła nogi i odruchowo pogłaskała Krzywołapa, który wskoczył na kanapę i położył się koło niej. Położył to źle powiedziane. Zwalił się ciężko na jej bok. Zachichotała wesoło i zawołała głośno:
- Ron! Widziałeś Proroka?! Wreszcie widać, że Ministerstwo zaczyna myśleć! Mówiłam ci, że wszystko się zmienia, ale mi nie wierzyłeś..
Ron grzebał się w kuchni. Próbował wylewitować szklanki z herbatą, ale jakoś nie bardzo mu to wychodziło.
- Nawet Harry mi uwierzył - dobiegł go głos z salonu i różdżka zadrżała mu z rękach. Można się było domyślić rezultatu: szklanki zachybotały się po czym poleciały na ziemię tłukąc się w drobny mak.
- **** mać! - warknął Ron i skrzywił się, kiedy usłyszał jak Hermiona nabiera głośno powietrza.
Dziewczyna podniosła się z kanapy nie przejmując się urażonym Krzywołapem. Ron stał bez ruchu gapiąc się jak do niego podchodzi. Kiedy była już o krok od niego, nagle spojrzał pod nogi.
- Jakie jest zaklęcie czyszczące? - zapytał nerwowo i cofnął się o krok. - Uważaj, wleziesz w to!
Hermiona machnęła różdżką mówiąc cichutko 'Chłoszczyść' i rozlana herbata nagle znikła. Machnęła jeszcze raz i rozbryzgi na ścianie i szafce też znikły. Kolejny ruch ręką i niewerbalne zaklęcie i szklane okruchy wzbiły się w powietrze i uformowały dwie ładne szklanki.
Wtedy Hermiona zrobiła jeszcze jeden krok i objęła Rona ramieniem.
- Nie masz się co tak złościć, przecież nic się nie stało - powiedziała, uśmiechając się i patrząc mu w oczy.
- Czemu nie możesz po prostu przypomnieć mi zaklęcia?! Tylko sama to sprzątasz?!
- Przepraszam, to tak odruchowo.. - nadal nie odrywała wzroku od jego oczu i wreszcie spojrzał na nią. - Nie myślałam, że to aż tak cię zdenerwuje..
Ron uśmiechnął się lekko w odpowiedzi.
- Ok, to nieważne.. - wymamrotał niewyraźnie.
Hermiona przytuliła się mocno do niego i oparła głowę na jego ramieniu. Chłopak zawahał się chwilę, po czym wolno uniósł ręce i oparł je lekko na jej plecach. Hermiona przekrzywiła głowę i jej usta znalazły się tuż przy jego uchu. Już miała zacząć go całować, kiedy usłyszała głośne 'miał' i Ron odsunął się od niej.
- Och, Krzywołap! - zawołał z uśmiechem i spojrzał na Hermionę. - Wiesz co, on się chyba za tobą stęsknił!
Zdezorientowana popatrzyła na dół, na ocierającego się o nich kota i również się uśmiechnęła.
- Faktycznie, ale ja też się stęskniłam.. za tobą.. - pochyliła się i pocałowała go lekko.
Ron zamarł na sekundę, po czym odsunął się na nowo. Hermiona spojrzała na niego niepewnie.
- Zmęczony jesteś? - zapytała, odgarniając mu włosy z czoła pieszczotliwym gestem.
- Jestem padnięty! Chyba ostatnie zajęcia mnie dobiły. Wiesz, omawialiśmy różne sposoby osaczania podejrzanych - potwierdził. - I mieliśmy ćwiczenia w terenie.. I przy tej pogodzie to była porażka.. mówię ci, zupełna! Przemokliśmy do suchej nitki. Aż mi po plecach ciekło! - rozgadał się. Mówiąc to obrócił się od niej i podszedł do zlewu - Nadal chcesz herbaty? To zaparzę nową. Nie przejmuj się, dam sobie radę - nalał wodę do czajnika i postawił na kuchence. Po czym nagle dodał - Ja chyba pójdę już się położyć. Jutro mamy ciężki dzień i wolałbym być w formie..
Dziewczyna stała przez chwilę w miejscu, zaskoczona jego nagłym gadaniem. Musi być naprawdę skonany skoro tak bredzi - przeszło jej przez głowę, z jakąś czułością. Sięgnęła do szafki na ścianie i wyjęła herbatę po czym poklepała go po ramieniu.
- Idź się wykąp i zawołaj jak skończysz. Wezmę szybki prysznic i do ciebie przyjdę.. - dorzuciła ze znaczącym uśmiechem.
- Dziękuję Miona - odparł Ron i poszedł do łazienki.
Hermiona westchnęła i odstawiła czajnik. Nasypała herbaty do szklanki i machnięciem różdżki napełniła ją gorącą wodą. Oparła się plecami o szafkę i popatrzyła na niewielką kuchnię w jej apartamencie. Nic nie było tu nowe - wszystko dostali od jej rodziców oraz od państwa Wesley i wielu znajomych.
Po Bitwie o Hogwart wrócili do Nory, ale na noc zarówno Harry jak i Hermiona aportowali się na Grimmauld Place. Hermiona jeszcze nie do końca doszła do siebie po tym jak całowała się z Ronem. Potrzebowała czasu, żeby pójść z tym dalej. Przez miesiąc mieszkała u Harry'ego. Kingsley zaproponował jej stanowisko asystentki Tylera Rockmana w Biurze Badań Naukowych w Ministerstwie Magii, które przyjęła z wielką radością. Mogła wreszcie zacząć żyć jak dorosła. Żyć pełnią życia, a nie kryć się i uciekać jak przerażona, zaszczuta nastolatka, która każdego dnia spodziewała się, że ten dzień może być jej ostatnim.
Popijając niewielkie łyki herbaty wspominała ostatnie miesiące. Kingsley zmobilizował najlepszych Aurorów do odnalezienia jej rodziców i najlepszych magomedyków do przywrócenia im pamięci. Tak więc przeniosła się na krótko do rodziców, ale wtedy właśnie rozkwitł jej związek z Ronem. Spotykali się kiedy tylko mogli - kiedy tylko ona kończyła pracę, a on zajęcia w Programie Aurorów, na które dostał się razem z Harry'm. Przeniosła się do Nory, ale mimo tego, że kochała Wesleyów, nie mogła sobie wyobrazić mieszkania z nimi pod jednym dachem na dłuższą metę. Krępowało ją to, że mogła spać z Ronem bez ślubu - choć nie robili im żadnych wyrzutów z tego powodu. Męczyło ją to, że za każdym razem jak szli wieczorem do ich pokoju - spojrzenia wszystkich zdawały się mówić, że doskonale wiadomo o co chodzi. Wkurzały ją domyślne uśmieszki przy śniadaniu. Przecież, na miłość boską, nie szli kochać się za każdym razem, kiedy po kolacji wracali na górę! Doszło do tego, że uzgodnili, że nie będą wracać do pokoju razem, żeby nie wzbudzać żadnych uwag.. Jednak przelało jej się, kiedy któregoś dnia przy śniadaniu ją zemdliło i pobiegła do toalety, a kiedy wróciła, wszyscy mieli na twarzach radosne uśmiechy i posypały się komentarze. Pamiętała dokładnie, że to był pierwszy raz, kiedy wrzasnęła 'Mam dość waszych poronionych domysłów!!!' i wyszła trzaskając drzwiami, co oczywiście tylko dolało oliwy do ognia. Wiadomo, humorki ciążowe, hormony...
Tego dnia prosto z ministerstwa Hermiona poszła do swoich rodziców i wypłakała im się w rękaw. Helen Granger natychmiast zrozumiała o co chodzi i w ciągu zaledwie tygodnia znalazła i wynajęła im niewielkie mieszkanko w Londynie. Naturalnie w mugolskiej części, bo przecież nie miała znajomości wśród czarodziejów, ale to się nie liczyło. Nareszcie byli sami, na swoim, mogli robić co i kiedy chcieli!! Za jakiś czas, kiedy Ron zacznie pracować i będą mogli odłożyć trochę pieniędzy, znajdą jakiś domek w czarodziejskim świecie..


Ron wszedł szybko do łazienki, odkręcił kran i rzucił z siebie ubranie w iście ekspresowym tempie. Kiedy wszedł pod prysznic, woda nie była jeszcze gorąca, ale zanim się zamoczył, zdążyła się nagrzać. Zakręcił kran, wmasował szampon we włosy, namydlił się i odkręcił go na nowo. Spłukując się powoli zaczął się rozluźniać. Napięcie spływało z niego falami, jak mydło ze strugami wody. Stał tak chwilę dłużej, żeby się zrelaksować. W końcu zakręcił wodę, wyszedł na dywanik przed prysznicem i wytarł się porządnie grubym, miękkim ręcznikiem. Założył oczywiście brązową!! piżamę i szybko umył zęby. Może jak się pospieszy to zdąży zasnąć zanim Hermiona przyjdzie? Nie przesadzaj! odezwał się cichy głosik w jego głowie.
Wychodząc z łazienki zawołał głośno 'Skończyłem!' i poszedł szybkim krokiem do pokoju. Nie włączając światła, po ciemku podszedł do łóżka i rzucił się na poduszkę.
Hermiona nie traciła czasu w łazience. Szybko weszła do pokoju, zamknęła delikatnie drzwi, żeby Krzywołap nie przyszedł spać z nimi i wśliznęła się pod kołdrę. Kładąc głowę na poduszce zamarła zorientowawszy się, że Ron leży na boku, plecami do niej i oddycha głęboko. Przytuliła się do niego i położyła rękę na jego boku po czym zsunęła ją na jego brzuch. Ron drgnął, przytrzymał jej dłoń swoją i wolno się obrócił.
- Jesteś aż tak zmęczony? - szepnęła mu do ucha.
- Och, jakoś przeżyję - odparł, co ją trochę zaskoczyło, ale postanowiła obrócić to w żart.
- Podobno nie ma nic lepszego na sen jak dobry seks..
Zaczął wolno ją rozbierać, ale nagle zesztywniał.
- Możesz dziś..? - zapytał nerwowo.
- Przecież wiesz, że zaklęcie antykoncepcyjne działa dobrze - Hermiona była coraz bardziej zdziwiona. Jakoś zawsze to ona musiała o tym pamiętać..
- Wiem, ale..
Kochali się spokojnie i miarowo. Ron zaciskał oczy i starał się skupić na zapachu szamponu i kiedy w końcu doszedł, Hermiona była już odprężona i uśmiechnięta. Przechylił się na swoją stronę łóżka i zamykając oczy cmoknął ją w czoło.
- Dobranoc..

Środa, 01.04

Siadając przy stole nauczycielskim, Snape wziął do ręki wczorajszego Proroka. Jakoś do tej pory nie miał czasu go przeczytać. Przesunął wzrokiem po zdjęciu Ministra i zaczął czytać. Kiedy doszedł do fragmentu o tym jak odmówił odpowiedzi reporterowi, skrzywił się. 'Prawie rok temu dyrektor Snape pokazał nam zupełnie nową twarz okazując się jednym z bohaterów wojny z Tym Którego Imienia nie Wolno Wymawiać, a nie zatwardziałym Śmierciożercą i zwolennikiem zasady czystej krwi. Czyżby jednak nie było dymu bez ognia?'
Cholera. Zaraz znowu się zacznie wyciąganie na wierzch całej mojej historii... Jakby artykułami o mnie nie mogli wytapetować już całego Ministerstwa!
- Dzień dobry, Severusie - usłyszał głos Minerwy i skinął jej w odpowiedzi. - Co znowu tam nawypisywali? - zapytała czarownica, odsuwając krzesło i siadając koło niego.
Radosny gwar uczniów w Wielkiej Sali był na tyle głośny, że mogliby sobie spokojnie porozmawiać, ale Snape nie lubił pogawędek w takim miejscu. Być może było to już 'skrzywienie zawodowe' wynikające z 20 lat szpiegowana?
- Nic takiego - uciął. - Dzień dobry, Horacy - dorzucił, odpowiadając Slughornowi, który w eleganckiej szacie siadał dwa krzesła dalej z miną jakby miał świat u stóp.
Minerwa sięgnęła po gazetę.
- Pozwolisz? - i zaczęła czytać.
Westchnęła w duchu na komentarz o Snapie. Żeby zajęli się czymś innym i dali mu spokój.... Od czasu, kiedy Harry Potter wyjawił fragmenty wspomnień Snape'a i przedstawił światu jego prawdziwą rolę, starsza kobieta miała wrażenie, że jej świat stanął do góry nogami. Pewnie czuli się tak wszyscy nauczyciele... i najprawdopodobniej większa część czarodziejskiej społeczności.
Przez chwilę nie wiedziała czemu Dumbledore pozwolił na proces Severusa, ale kiedy w ciągu paru dni wysłuchiwała zeznań jego i wielu świadków, ZROZUMIAŁA. Chwilami płakała ze wstydu za to, jak traktowała tego człowieka, który poświęcił swoje życie po to, żeby uratować świat czarodziejów. Odmawiając sobie prawa do przyjaźni miał dookoła tylko wrogów. Przez całe lata ryzykował życiem wiedząc, że każdy dzień może być tym, kiedy Voldemort obwieści mu, że przejrzał jego podwójną grę i go zabije... Robił co tylko mógł, żeby ochronić ludzi, którzy go nienawidzili, przez co wystawiał się na wymyślne tortury. Pogardzany, odrzucany przez innych, przybrał maskę obojętności. Nauczył się ukrywać uczucia wiedząc, że jeśli pokaże, że mu na czymś, na kimś zależy, straci to bezpowrotnie.
Przygotowując wspomnienia dla Harry'ego musiał wiedzieć, że nadchodzi koniec. Nie miała najmniejszego pojęcia ile musiało go to kosztować.... Wiedziała tylko tyle, że ona nie byłaby w stanie się na to zdobyć.
Błagając Voldemorta we Wrzeszczącej Chacie by pozwolił mu pójść poszukać Pottera nie błagał o własne życie, ale o to by zdołał chłopakowi przekazać fiolkę ze wspomnieniami. Wywiązać się z ostatniego zadania, po którym mógł już umrzeć i pójść dalej.
Zdała sobie sprawę z tego, że musiał wiedzieć, że tej wojny nie przeżyje. Nie chcąc atakować w czasie walki tych po stronie Światła skazywał się na śmierć z rąk 'swoich' Śmierciożerców. Równocześnie z odejściem Dumbledora znikła jedyna osoba, która wiedziała kim jest naprawdę. Wszyscy po stronie Zakonu byli przekonani, że jest zdającą i mordercą i każdy z nich tylko marzył, żeby stanąć przed nim z różdżką w ręku.
Tej nocy dwóch ludzi szło do Zakazanego Lasu powtarzając w duchu 'Zaraz umrę'...

Nie tylko ona płakała na sali. Wiele czarownic ocierało oczy chusteczkami, a czarodzieje odwracali wzrok i zagryzali wargi. Jak można się było spodziewać, ton artykułów na jego temat szybko się zmienił. Zamiast oskarżeń i cynicznych komentarzy pojawiło się współczucie dla tego człowieka, a potem lawina uznania i hołdu. Severus został oczyszczony ze wszystkich zarzutów i ogłoszony bohaterem wojennym.
Tego dnia prawie uciekł z sali sądowej i ukrył się w już praktycznie odbudowanym Hogwarcie. Kiedy Minerwa poszła do jego komnat, żeby sprawdzić czy wszystko w porządku, zobaczyła tego mężczyznę klęczącego obok fotela przy kominku i szlochającego jak dziecko. Wyszła na palcach i jak najciszej zamknęła za sobą drzwi. Przyszło jej do głowy, że właśnie tak zamknęły się drzwi jednego rozdziału w życiu Severusa...
Otrząsnęła się ze wspomnień, doczytała artykuł do końca i postanowiła go trochę rozweselić.
- Jestem absolutnie pewna, że zgłoszą się do ciebie z propozycją uczenia eliksirów.
Snape odsunął od siebie talerz na którym były jeszcze resztki white puddingu i sięgnął po kawę. Minerwa, nie lubiąc obfitego śniadania nalała sobie owsianki.
- Tylko jeśli im życie niemiłe - odparł.
- W takim razie powinni zatrudnić Lockharta. Już sobie wyobrażam lekcje z nim... Warzyliby tylko amortensję, bo do całej reszty eliksirów lubicie wrzucać różne paskudztwa, które pobudziłyby jego fiołkową szatę i skalały powietrze niemiłym zapachem... - Minerwa zobaczyła w czarnych oczach wyraz rozbawienia, więc ciągnęła. - Swoją drogą ja też się zastanawiam czemu im potężniejszy eliksir, tym bardziej obrzydliwe składniki... - zacisnęła usta i uczniom musiało wydawać się, że właśnie się rozzłościła.
Snape nasypał sobie trochę cukru i wzruszył ramionami.
- Już widzę amortensję w jego wydaniu... Co do składników, naprawdę chcesz, żebym ci o tym opowiedział? Gwarantuję, że zaczniesz omijać skrzydło szpitalne szerokim łukiem.
- Dobrze, już dobrze, daruj sobie! - kolejny wyraz rozbawienia i lekkie wygięcie kącika ust oznaczało, że znów się jej udało. - Poważnie to co myślisz o tym projekcie?
Snape odchylił się na krześle i upił trochę kawy.
- Prawdziwym charłakom żadna szkoła nie pomoże. Nie mają żadnych czarodziejskich umiejętności i się ich nie nauczą. Może tylko wróżbiarstwo im się uda, bo do tłuczenia szklanek i rozsypywania fusów nie trzeba umieć machać różdżką. Ale pomiędzy charłakami trafiają się tacy, którzy mają ... bardzo ograniczone zdolności magiczne. Nigdy nie osiągną takiego poziomu, żeby trafić do Hogwartu, ale dobrze jeśli będą mogli nauczyć się podstaw, paru zaklęć... To z pewnością pomoże im się zintegrować ze społecznością czarodziejów. Sądzę, że... - zawahał się. - Ministerstwo zamierza skoncentrować się właśnie na tego typu ludziach, a Prorok, jak zwykle, poprzeinaczał fakty. Mają do tego wybitne zdolności - dodał, szyderczo wydymając wargi.


Czwartek, 02.04

Zapowiadał się cudowny dzień. Słońce dopiero co wzeszło, po bezchmurnym, niebieskim niebie przemykały nisko jaskółki, zwiastując kolejny deszcz, ale nie warto było o tym myśleć. Póki co przez otwarte okno w kuchni słychać było świergot ptaków, pohukiwanie gołębi na dachu i szum samochodów dochodzący z pobliskiej ulicy. Wiosna przyszła nadzwyczaj wcześnie tego roku - w powietrzu czuć było jakiś słodkawy zapach kwiatów - chyba forsycji. Oddychanie sprawiało przedziwną radość.
Ron szybko jadł śniadanie. Tost trochę się przysmalił, więc musiał pochylić się nad stołem, żeby okruszki nie sypały się na podłogę. Prawie poparzył sobie usta gorącym bekonem, a jajko rozmazało mu się po talerzu. Nie mógł zebrać go spieczonym pieczywem, więc na koniec po prostu wylizał talerz. Zerkając na zegarek wstał gwałtownie, złapał w drugą rękę szklankę z sokiem pomarańczowym i pijąc duszkiem podszedł do zlewu. Dopijając sok wstawił cichutko talerz i postawił obok szklankę. Kiedy się odwrócił, jego wzrok padł na stół, na którym leżały jeszcze sztućce. Cholera, zapomniałby! Jeden krok i był już przy stole, zebrał je i odłożył delikatnie do zlewu. Nerwowo rzucił okiem na zegarek jeszcze raz - już po siódmej!! Sięgnął po różdżkę leżącą na stole... i wypuścił gwałtownie powietrze na widok wchodzącej do kuchni Hermiony.
- Yyy... Miona, muszę lecieć, spóźnię się - chrząknął, spowalniając jednak trochę ruchy.
Hermiona ziewnęła, uśmiechnęła się radosnym, porannym uśmiechem i odgarnęła niesforne włosy na plecy.
- Dzień dobry kochanie... ale z ciebie dziś ranny ptaszek... - podeszła i podniosła ku niemu twarz czekając na buziaka.
Ron musnął ustami jej policzek, ominął ją, złapał torbę i podszedł do drzwi.
- Wiem, ale biegnę do... biblioteki. Mam jedną rzecz do sprawdzenia...
- Bibliotekę otwierają u was o siódmej rano??? - Hermiona aż otworzyła szerzej oczy, ale Rona już nie było, został tylko przyjemny zapach jego wody po goleniu. W tym samym momencie dobiegł z salonu trzask aportacji i tylko go widziała.
Przeciągając się podeszła do Krzywołapa, który spał na torbie po zakupach leżącej na podłodze. Czemu koty kładą się w takich idiotycznych miejscach? przyszło jej do głowy, kiedy ukucnęła przy futrzaku i pogłaskała go za uszami. Kot rozrmruczał się z zadowolenia i przekrzywił głowę.
- Wiesz co, jesteś ostatnio większym pieszczochem niż Ron - powiedziała cicho. - Ten zamienił się w kujona... Dwa miesiące do egzaminów, a ten już zrywa się bladym świtem i ryje... nie wiem czy nie odbiło mu bardziej niż mi...
Wstała i zaczęła krzątać się po mieszkaniu. Nie musiała spieszyć się do pracy, bo miała bezpośrednie połączenie przez sieć Fiuu, więc spokojnie poszła się umyć, ubrać, a potem usiadła do śniadania przy okazji robiąc bardzo delikatny makijaż.

Tymczasem ryjący Kujon aportował się w ogrodzie przed budynkiem szkoły. Poprawił szybko swoją szatę, przykrył dłonią usta, chuchnął mocno i nabrał powietrza sprawdzając swój oddech. Mierzwiąc włosy podszedł energicznym krokiem do olbrzymich drzwi i pociągnął do siebie. Uchyliły się z cichym skrzypieniem ukazując duży, jasny hol z szerokimi, półkolistymi schodami wiodącymi po obu stronach na piętro.
Wszędzie jeszcze było cicho i jego kroki odbijały się głośnym echem, kiedy wbiegał po dwa stopnie na pierwsze piętro. Na górze skręcił w lewo i poszedł w kierunku dużej sali położonej na końcu korytarza. Tam w południe wszyscy studenci mogli kupić sobie coś na obiad, usiąść przy stołach i zjeść.
I tam, za kontuarem, stała ponętna blondynka, która odwróciła się na dźwięk otwieranych drzwi i zawołała radośnie 'Ron!!'
Wyszła w jego kierunku i Ron, idąc do niej, nie mógł oderwać od niej rozanielonego wzroku. Dziś miała na sobie krótką czarną spódniczkę, która ukazywała zgrabne nogi 'aż po samą szyję' i dopasowaną bluzkę w krwistoczerwonym kolorze, wspaniale podkreślającą obfity biust. Długie, proste blond włosy opadały na plecy.
Ron porwał ją w ramiona i wpił się w jej wargi całując gorączkowo na powitanie.
- Angelique... - wyszeptał, kiedy odsunął się, żeby nabrać powietrza.
Nie pozwoliła mu powiedzieć nic więcej i przez chwilę całowali się szaleńczo, gwałtownie, starając się przylgnąć jedno do drugiego jeszcze mocniej. Kiedy jedna z jego dłoni zjechała z jej pośladków niżej i podciągnęła w górę spódniczkę, Angelique odsunęła się lekko.
- Ron, nie tu... nie teraz... Pani Gordon zaraz przyjdzie... - przecząc sobie samej zaczęła pocierać nogą o jego łydkę.
- Wyglądasz tak, że mam ochotę wziąć cię choćby ta sala była już pełna - wydyszał urywanym głosem, ale posłusznie uniósł ręce do góry.
- Po co tak wcześnie przyszedłeś? - zapytała, biorąc go za rękę i ciągnąc w kierunku niewielkiego pomieszczenia za kontuarem, który służył jako niewielki składzik zapasów jedzenia i picia.
- Nie mogłem spać - zełgał, choć wcale nie tak bardzo. Zasypiając miał w głowie tylko ją i budził się parę razy w nocy z niespokojnego snu, żeby sprawdzić czy już może wstać i wyrwać się z domu.
- Pomożesz mi przenieść butelki za kontuar?
- Jasne, kwiatuszku - zatrzasnął za sobą drzwi i pchnął ją lekko na ścianę. - Ale skoro ci pomogę, to zrobimy to dwa razy szybciej, więc mamy trochę czasu...- zaczął ją całować.
Dopiero po dłuższej chwili odsunęła go od siebie zapinając bluzkę drżącymi rękoma, a on cofnął się i poprawił swoją szatę. Oboje ciężko oddychali.
Ron otworzył ostrożnie drzwi i rzucił okiem czy nikogo nie ma w sali. Nadal byli sami, więc otworzył je zupełnie.
- Co mam... przenieść?
Angelique odrzuciła do tyłu włosy i wskazała parę skrzynek stojących po prawej stronie od drzwi. Ron machnął różdżką i wylewitował je wolno, jedną po drugiej, za kontuar. Dziewczyna spoglądała na niego w niemym podziwie, co najwyraźniej mu schlebiało, bo policzki zaczerwieniły mu się lekko. Czy też raczej jeszcze bardziej, biorąc pod uwagę, że jeszcze nie doszli zupełnie do siebie po pieszczotach.
- Jesteś... jesteś niesamowity! Jak ci się udaje przenosić takie ciężkie rzeczy?!
- No wiesz... po roku ścigania Czarnego Pana wyrobiłem sobie rękę - odparł chełpliwie. Specjalnie nie wymówił imienia, żeby nie psuć atmosfery.
Angelique otworzyła pierwszą skrzynkę i zaczęła wyjmować butelki z piwem kremowym, wodą i sokami i ustawiać je na półkach pod ladą. Ron stał z boku i podziwiał jej krągłości.
Po chwili usłyszeli łoskot drzwi wejściowych do budynku. Angelique przysunęła się gwałtownie do Rona i całując go w szyję wyszeptała:
- Przyjdziesz po mnie w południe? I pójdziemy do ciebie?
- Jak zwykle...
- Jesteś pewien, że.... jej nie będzie?
Ron pokiwał głową, czując jak przyspiesza mu serce. Wiedział, że igra z ogniem, ale w tej chwili czuł, że załatwiłby rogogona węgierskiego gołymi rękami. Szybko przeszedł na drugą stronę kontuaru i usiadł przy pierwszym stole. Niespiesznie wyciągnął książkę z Przepisów dotyczących Osób Niematerialnych i zaczął udawać, że się uczy.
Po paru chwilach zaczęli przychodzić pierwsi studenci. Niektórzy mieli zwyczaj wpadać na śniadanie jeszcze przed rozpoczęciem zajęć, inni przychodzili, żeby przywitać się z kumplami. Zrobił się ruch i zamieszanie, zaczęło być gwarno. Ron skorzystał z okazji, zebrał swoje rzeczy i zniknął. Zszedł do holu, wypełnionego innymi studentami i zaczął rozglądać się w poszukiwaniu Harry'ego.
- Ron! Tutaj! - usłyszał wołanie swojego przyjaciela, przebijające się w ogólnym hałasie. Spojrzał na górę i zobaczył Harry'ego stojącego na piętrze. Musiał wejść na górę z prawej strony, kiedy Ron schodził w dół po lewej.
Pomachał mu ręką i wszedł na górę.
- Cześć, chłopie. Jak się masz? - klepnął Harry'ego mocno w ramię.
- W porządku. A ty?
Ron kiwnął głową i ruszyli powoli w kierunku klasy, w której mieli mieć pierwsze zajęcia. Lawirując między uczniami i nauczycielami kontynuowali rozmowę, przerywając ją czasem, żeby przywitać się z tym czy owym.
- Jak ma się Ginny? Udała wam się randka w Hogsmeade?
- Jasne! Co prawda było zimno - Harry aż zatrząsł się na wspomnienie, - ale za to nie padało. Więc połaziliśmy sobie po sklepach, poszliśmy do Pani Puddifoot i potem pochodziliśmy trochę po lesie i zbieraliśmy jakieś kwiatki.
Ron zaśmiał się, machnęli ręką starszemu o rok Stephanowi, najlepszemu z całego drugiego roku i przywitali grzecznie z ich profesorem z Technik Tropienia.
- Ciężko sobie wyobrazić wielkiego Harry'ego Pottera, który zbiera kwiatki... - parsknął śmiechem.
- I to do tego tylko niebieskie i białe, bo innych nie chciała. I wiesz co, kazała mi podarować je Stworkowi! - Harry zachichotał na wspomnienie miny skrzata. To przypomniało mu coś innego. - A jak ma się Hermiona?
Ron poczuł się, jakby oblano go kubłem zimnej wody.
- Dobrze - postarał się nadać swojemu głosowi radosny ton. - Siedzi od rana do wieczora w Ministerstwie i w zasadzie nie wraca do domu. Pracują teraz nad jakimś programem leczniczym czy coś w tym guście, wszystko ma być gotowe na rozpoczęcie następnego roku szkolnego i mają urwanie głowy.
- To dlatego się dziś prawie spóźniłeś? - zwolnili podchodząc do klasy i Harry postawił na ziemi skórzaną teczkę z książkami, rolkami pergaminu i piórem.
- Spóźniłem się...? - Ron oparł się o ścianę i pozorując kucanie pochylił głowę.
- No wiesz, jak wszedłeś do szkoły to była już prawie ósma...
- Ach... jakoś tak wyszło...
- Odrabiamy zaległości? - Harry spojrzał domyślnie na przyjaciela. - Jak nie można wieczorem, to można...
- Się macie!- usłyszeli dudniący głos Jamesa, co uchroniło Rona od udzielenia odpowiedzi.
James miał już prawie 28 lat. Po wielu próbach udało mi się dostać do Programu Szkolenia Aurorów i w ten sposób wylądował w tej samej grupie co Ron i Harry. Jak można się było spodziewać, Harry natychmiast zaprzyjaźnił się z nim. Może chodziło o imię, może po prostu o swobodny sposób bycia, o zwariowane pomysły... w każdym razie skumplowali się natychmiast.
James rąbnął ich porządnie po plechach tak, że Harry niemal stracił równowagę i zaczął dopytywać o esej z ochrony otoczenia, który mieli na dziś napisać.


Dzisiejszy poranek należało z pewnością uznać za zmarnowany. Norris w zasadzie tylko przekładał pisma z boku na bok. Dziś rano wpadł do niego David Lawford, jego najbliższy przyjaciel i podrzucił mu rolkę pergaminu jednocześnie pokazując mu na migi, że ma nic nie mówić. Gadał przy tym jakieś idiotyzmy, po czym zebrał się nagle i wyszedł. Od tego czasu Norris przeczytał to cholerne pismo z pięć razy, za każdym razem z większym obrzydzeniem. Na pewno nie był to Prima Aprilis.


Ministerstwo Magii, Londyn, 1szy Kwiecień 2015
Departament Wiedzy i Zdolności Magicznych
Kancelaria Wydziału Programu Nauczania - Douglas Jimm


Status 2 - obieg wew.org. (zgodnie z Rozporządzeniem z 8 sierpnia 1985 roku o ochronie informacji, art. 5.1 z późn.zm.)

Dotyczy: Projekt Pomocy w Wyrównaniu Zdolności Magicznych


Projekt Pomocy w Wyrównaniu Zdolności Magicznych, zwany dalej PPWZM, zakwalifikowany został przez Ministra Magii Kingsleya Shaklebolta jako Projekt Priorytetowy w myśl rozumienia przepisów o Projektach Priorytetowych.
W związku z powyższym faktem Minister powołał do życia w trybie natychmiastowych Komitet Wykonawczy, którego celem jest jak najszybsza realizacja projektu. Alokacja środków dedykowanych w dniu dzisiejszym nie wpływa na sytuację pozostałych spraw prowadzonych przez Departament Wiedzy i Zdolności Magicznych.
W przypadku niemożliwości realizacji pozostałych czynności istnieje potrzeba ustanowienia szczególnej drogi odwoławczej wobec czynności, które w żaden sposób nie mogą wpłynąć na sytuację prawną podmiotów czynności.
Stanowisko Ministra przedstawione we wniosku o powołanie Komitetu Wykonawczego uznać należy za prawidłowe w stanie faktycznym...


Potarł skronie czując coraz mocniejszy ból głowy. Co za brednie. Rzucił pergamin na biurko i wstał z trudem odsuwając aksamitny fotel po grubym dywanie. Podszedł do drzwi i otworzył je gwałtownie. Jego sekretarka siedząca na wprost aż podskoczyła.
- Flynn - warknął do niej. - Niech pani przyniesie mi eliksir przeciwbólowy. Albo smocze łuski. Szybko - dorzucił i wrócił do swojego gabinetu.
Wchodząc zastanowił się co ma dziś zrobić. Dochodziło południe. A może by tak namówić Davida na lunch i dowiedzieć się czegoś więcej? Ale to dopiero jak ta zdzira przyniesie mi to, co jej kazałem.
Minuty ciągnęły się powoli. Jakaś przedwcześnie obudzona mucha łaziła niemrawo po podłodze przy oknie. Przez chwilę przypatrywał się jej, a potem postawił na niej but i starannie rozgniótł.
W tym momencie rozległo się pukanie do drzwi. Usiadł wygodnie, wziął do ręki jakiś pergamin i pióro, żeby sprawiać wrażenie ciężko pracującego.
- Wejść!
Pani Flynn otworzyła drzwi i weszła niepewnie do środka. W prawej ręce trzymała niewielką fiolkę z mętnym płynem.
- W ambulatorium powiedzieli, że to zadziała szybciej niż smocze łuski - podała mu ją nerwowo.
Bez słowa wyrwał jej fiolkę z ręki, odkorkował i wypił do końca. Skrzywił się czując niezbyt przyjemny, mdławy smak.
- Potrzebuje pan czegoś jeszcze, panie Norris? - zapytała.
- Nie - odparł, po czym, widząc, że nie zareagowała natychmiast, dodał. - Wracaj do roboty, nie potrzebuję cię.
Pani Flynn nie czekała ani chwilę dłużej. Wyszła szybko z gabinetu i zamknęła za sobą drzwi.
Norris pospiesznie podszedł do kominka i wrzucił szczyptę proszku Fiuu w płomienie. Klękając na marmurowej podłodze powiedział niezbyt głośno, tak, żeby ta jędza nic nie słyszała:
- Gabinet Davida Lawforda - i włożył głowę w zielone płomienie.
Otwierając oczy zobaczył przed sobą ogromne biurko, zawalone stertami dokumentów. Zwoje pergaminów, pióra, trochę rozlanego atramentu... a za biurkiem siedział pochylony David. Wyglądał na zmęczonego. Przetarł oczy i spojrzał w stronę kominka.
- Peter! Jak miło, że się wreszcie odezwałeś! Już myślałem, że tu umrę z nudów! - powiedział z nieukrywanym sarkazmem.
- Odezwałbym się wcześniej, ale miałem urwanie głowy - Norris zerknął w lewo, żeby sprawdzić, czy drzwi do sekretariatu Davida są otwarte, czy nie. Były otwarte.
- Co nowego?
- Nie masz ochoty na obiad?
Lawford popatrzył nieprzytomnym wzrokiem na zegarek i pokiwał głową.
- Spotkamy się w Atrium, przy Fontannie, dobra? Daj mi tylko tu skończyć...
Norris skinął głową i wycofał się do swojego gabinetu. Otrzepał szatę i wyszedł z gabinetu, nie zaszczycając swojej sekretarki choćby jednym spojrzeniem.
Czekał tylko chwilę. W tym czasie wymienił pozdrowienia z paroma czarodziejami, których znał i zlekceważył paru innych, za którymi nie przepadał. Lawford wysiadł w końcu z windy i podszedł do niego.
- Gdzie idziemy? Aportujemy się gdzieś na Pokątną? Odkryłem ostatnio całkiem fajną knajpkę, mówię ci, wino aż się leje i kelnerki słodkie jak Kirke!
- Nie, to ja ci pokażę dobre miejsce - Norris potrząsnął przecząco głową i ruszył w kierunku toalet, którymi mogli wyjść do mugolskiego Londynu.
Idąc nic do siebie nie mówili. Norris przetrasmutował ich ubrania na bardziej odpowiednie tam, gdzie się wybierali i schowali różdżki. Dopiero po wyjściu na ulicę i dyskretnym wmieszaniu się między ludzi Norris wyjaśnił:
- Chciałem porozmawiać o tym papierku, który mi rano podrzuciłeś.
- I uznałeś, że lepiej będzie zrobić to z dala od naszego świata - dokończył za niego Lawford.
- Nigdy nie wiadomo gdzie się kto pojawi. Wiesz kogo ostatnio widziałem u golarza? Dolores Umbridge...Teraz będę się spodziewał wszystkiego! - Norris fuknął z niezadowoleniem i przystanął, żeby zorientować się gdzie są.
Stali nieopodal skrzyżowania z jakimś wielkim budynkiem, z którego wylewał się tłum ludzi objuczonych torbami. Zaraz obok był niewielki dom, którego parter został wymalowany na żółto-czerwony kolor, a nad wejściem widniał wielki znak M. Przed wejściem stał panel ze zdjęciem bułki z mięsem i warzywami w środku. Lawford przystanął nagle.
- Merlinie! Powiedz mi, że to nie tu idziemy! Ja wiem, co to jest! Tego gówna jeść nie będę!
Norris zaśmiał się.
- Jasne, że nie. Ale po tym poznaję, gdzie mam iść. Chodź, nie panikuj. Po tym żarciu nieuchronnie wylądowalibyśmy w Św. Mungu!
Przeszli parę przecznic i weszli do niewielkiego lokalu o wdzięcznej nazwie 'The Foyer at Claridge's'. Kelner natychmiast podszedł do nich i potwierdziwszy, że potrzebują stolik na dwie osoby, wskazał jeden niedaleko okna. Norris pokazał palcem inny, w samym kącie, oddzielony od innych niewielkim parawanem.
- Wolelibyśmy tamten, jeśli pan pozwoli...
Kelner skinął głową i poprowadził ich do końca sali. Poczekał, aż usiądą i podał menu.
- Czy panowie życzą sobie czegoś przed wybraniem posiłku?
- Jack Daniels. Dwa razy poprosimy - odparł natychmiast Norris, kelner skinął głową i zniknął.
- Ale ty jesteś grzeczny... - Lawford zaczął się rozglądać dookoła. Był już parę razy w świecie mugoli, więc nie zaczął wydawać okrzyków na widok kaloryfera, kinkietów na ścianie czy słysząc jakąś cichą rytmiczną muzykę, której zupełnie nie znał, a która wydawała się spływać z sufitu. Widać było, że zaskoczyło go co innego. - Jeśli pan pozwoli, poproszę... Czegoś takiego to już dawno nie słyszałem... Nawet dla naszego kochanego Ministra nie masz tyle cierpliwości...
- Przestań truć, bo mi obrzydzisz jedzenie. Jak widać trochę zdolności aktorskich na coś się przydaje. Swoją drogą miał być tymczasowy, a już rok siedzi na stołku i nie zanosi się, żeby się od niego odczepił...
- Bo zawsze prowizorka wytrzymuje najwięcej, jeszcze tego nie zrozumiałeś? Pamiętasz ten drewniany domek, który stoi u nas w ogrodzie? Ten, którym się tak zachwycała twoja córka? To ci powiem, że kazałem go zbudować parę lat temu, tymczasowo, żeby nasz ogrodnik mógł trzymać tam swoje narzędzia... No ale my to gadu gadu... To jak, widziałeś Dolores u golarza? Przyszła się ogolić? Jakoś nie zauważyłem, żeby miała wąsy i brodę, ale może właśnie dlatego, że tam bywa... - Lawford zaśmiał się ze swojego niewybrednego żartu.
- Przyszła do golarza, nie wiem co od niego chciała, ale w każdym razie zniknęli na chwilę na zapleczu, a potem ona wyszła, nawet na mnie nie spojrzawszy.
- Szybki numerek? - dowcip był jeszcze mnie wybredny.
- Z nią? Już lepsze te jej koty.
Zamilkli na chwilę, kiedy kelner przyniósł Jacka Danielsa. Po chwili powrócili do rozmowy.
- Ale masz rację, im dalej od naszego... świata - wymamrotał trochę ciszej Lawford, otwierając memu - tym lepiej. Nie wiadomo co Wesley jeszcze może wymyśleć. Po cholernych Uszach-Jak -Im-Tam przyszła kolej na Długie Języki czy jak to cholerstwo zwą... Merlin wie co będzie następne...
- Wiesz co, skoncentruj się na menu bo jak tak dalej pójdzie to będziemy jeść ten obiad dopiero jutro - Norris zamknął swoje i spojrzał niecierpliwie na swojego przyjaciela.
Lawford pokiwał głową i zaczął oglądać proponowane dania.
- Co to ma być...? Dania robione na życzenie, nie odgrzewamy w MIKROFALÓWCE?... Befsztyk na GRILLU...?? Skrzydełka à la KFC...? Czy oni mogliby pisać po angielsku?!
W końcu zamówili comber z dzika w marynacie z czerwonego wina i powrócili do rozmowy.

- Nasz świat schodzi na psy. Mówię ci. Popatrz, co się dzieje - Norris zamaszyście ukroił mięso.
Lawford przełknął gwałtownie czując, że musi koniecznie poprzeć przyjaciela, który był wyraźnie bardzo podminowany.
- Masz świętą rację. Ten cholerny projekt spadł nam jak z sufitu. Widziałeś tą górę papierów na moim biurku? No więc to jest teraz priorytet. I wszyscy na ten temat piszą, odpisują na pisma innych, każą odpowiedzieć na ich pisma na wczoraj i przysyłają pisemne ponaglenia. Założę się, że jak wrócę, to nie uda mi się otworzyć drzwi, bo moja sekretarka pewnie w tym czasie zawali mnie kolejnymi funtami pergaminu...
- Ale ja nie mówię tylko i wyłącznie o tych projekcie! Zobacz co oni wymyślili w ciągu paru ostatnich miesięcy! Powstał projekt ustawy o rozwodach. Na Merlina, małżeństwa czarodziejów są nierozerwalne!!! Cały czarodziejski świat wie, że kiedy zawiera się małżeństwo, to robi się to na całe życie! To jak... Wieczysta Przysięga! Wszyscy czystej krwi o tym wiedzą. Mam nadzieję, że to nie przejdzie! Potem wyskoczyła ta Granger z propozycją ochrony innych istot magicznych i pieprzyła coś o zniewolonych skrzatach domowych! Jakiś dupek od Leana... - kiedy Lawford zrobił pytającą minę, Norris dodał - wiesz, no tego z Nadzoru nad Gobinami - uśmiechnął się złośliwie używając nieoficjalnej nazwy Departamentu Finansów - zaproponował, żeby powstał specjalny bank dla szlam....
- O tym nie słyszałem...
- Chodzi o to, że szlamy nie mają skarbca w Gringocie. Mogą wymienić sobie tam pieniądze mugoli, ale nigdy nie będą miały skarbca. Więc pomysł polega na tym, że powstanie bank, w którym szlamy mogą mieć swoją kryptę i składać tam pieniądze - czy to mugolskie czy nasze. I czarodzieje będą mogli również przenieść się do tego banku. To się ponoć nazywa 'zdrowa konkurencja'. Coś tam pieprzyli o procentach i kredytach... Davy! Do cholery, czarodzieje mają jeden bank! Gringotta! - Norris walnął pięścią w stół i powściągnął się trochę, bo parę osób odwróciło się od sąsiednich stolików i spojrzało na nich. - Nie potrzeba nam tego! Po co zmieniać to co działa od setek lat! Po co?! Dla samych zmian?!
Lawford przełknął ostatni kawałek mięsa i pieczonych ziemniaków i wytarł usta.
- Wiesz co... wyraźnie widać, że te wszystkie zmiany wynikają z pojawienia się większej ilości czarodziejów mugolskiego pochodzenia.... - powiedział wolno, jakby go olśniło. - Jest ich więcej, coraz więcej. Nie znają naszej historii, nie znają naszych obyczajów... Wkraczają w nasz świat biorąc to, co im się podoba i starają się przystosować resztę do ich mugolskich upodobań...
- Cholerne szlamy... Czasami żałuję, że Czarny Pan przegrał - Norris również skończył jeść, choć na talerzu zostało jeszcze trochę. Stracił apetyt po zgrabnym podsumowaniu Lawforda. - Gdyby wygrał, to w tej chwili świat wyglądałby zupełnie inaczej!
Jego przyjaciel wzdrygnął się lekko. Wolał nie myśleć o tym, jak wyglądałby w tej chwili świat...
- Może można ich trochę przyblokować...? Wiesz, te zwariowane pomysły...
Norris popatrzył na przyjaciela w zamyśleniu. Po czym wolno pokiwał głową. Po wyrazie jego twarzy widać było, że coś mu się kluje...
- Co robisz w tą sobotę wieczorem? Jeśli zaprosimy was z Helen na kolację to przyjdziesz?
- No jasne, że tak!


Sobota, 04.04

Kolacja była bardzo wystawna. Norris zaprosił na nią również kilka innych osób. Wspólnym mianownikiem było naturalnie pochodzenie - wszyscy byli czystej krwii. Każdy z nich miał podobne poglądy. I każdy z nich miał pewne wpływy w świecie czarodziejów.
Przez godzinę wszyscy, z kieliszkami wybornego szampana i czerwonego wina rozmawiali ze sobą w sali balowej. Panie, ubrne w strojne suknie, jakby starały się olśnić wszystkich dookoła, szczebiotały radośnie. Panowie prawili im komplementy, przez chwilę uczestniczyli w plotkach i pogaduszkach, po czym zajmowali się bardziej interesującą rozmową między sobą. Maluchy pobiegły do ogrodu. Pod okiem niani Roberta i Claudii bawiły się w chowanego i próbowały złapać pawie. Trójka starszych stała przez chwilę grzecznie koło rodziców, ale potem na sygnał dany przez piętnastoletniego Daniela, starszego syna Norrisa, zniknęła w przylegającym do sali saloniku. Rozsiedli się na kanapach, aksamitnych poduszkach i perskim dywanie i ciągnęli rozmowy przerwane w Hogwarcie.
Później wszyscy przeszli do stołu, na ucztę. Kiedy już najedli się do syta, Norris podniósł się i skłonił wytwornie.
- Jak bardzo nie cieszyłoby nas towarzystwo pięknych dam, to jednak jako panowie, mamy pewne męskie sprawy do przedyskutowania. Z góry błagam o wybaczenie za to, że opuścimy was na chwilę...
Anna, jego żona, uśmiechnęła się pogodnie i skinęła głową. Pozostałe panie zaśmiały się.
- Idźcie, idźcie. Będziemy mogły sobie wreszcie poplotkować na wasz temat! Przejdźcie do gabinetu, żeby nikt i nic wam nie przeszkadzało.
Norris poprowadził wszystkich korytarzem, wpuścił do przytulnego pomieszczenia, w którym ogień huczał w kominku i starannie zamknął za sobą drzwi.
Kiedy już wszyscy rozsiedli się wygodnie na fotelach (Norris musiał transmutować krzesło stojące obok bogato zdobionego biurka), każdy z wyjątkiem Stone'a nalał sobie drinka, Norris wyjaśnił im w paru słowach istotę Projektu PWZM i jego rozmowę z Lawfordem. Na koniec niemal zacytował jego refleksję o tym, że wszystko wynika z coraz większej ilości półkrwii i mugolskiego pochodzenia czarodziejów.
- ... widzicie jak to jest. Kończą Hogwart. Potem duża część idzie na jakiś mugolski uniwersytet. A potem wracają, z głowami pełnymi ichnich bzdur i próbują zbawić nasz świat!
Przez prawie minutę panowało milczenie. Wesoła atmosfera, którą wnieśli z Sali Jadalnej, wyparowała, szybko zastąpiona przez przygnębienie.
- Fakt, że za chwilę nie poznamy naszego prawa - pierwszy odezwał się Alain Stone, który pracował w Głównym Biurze Sieci Fiuu. Dopiero słowa Norrisa otworzyły mu oczy, wcześniej jakoś te zmiany przechodziły mu przed nosem, niezauważone.
- I to jak ładnie, po cichu to zrobili... Jakby w tle - potwierdził jego opinię Teddy Smith, jeden z bardziej wybitnych Aurorów. Po błyskotliwej karierze Smith miał nominację na stanowisko Szefa Biura Aurorów w kieszeni. Gavain Robards, aktualny szef, który odchodził z przyczyn zdrowotnych, zaproponował go jako swojego następcę i teraz Smith czekał już tylko na oficjalne ogłoszenie. Jako Auror tropił Śmierciożerców i był całkowicie przeciw Voldemortowi, ale wyznawał filozofię: nie każdy czystej krwi jest Śmierciożercą. Co równocześnie oznaczało, że nie każdy z Zakonu był 'tym dobrym'. Smith był zatwardziałym konserwatystą, respektującym w całości zasady wpojone mu przez ojca. W związku z tym wydarzenia, o których mówił Norris, budziły w nim głęboki niesmak.
- Naprawdę sądzisz, że mugolaki mają jakiś... nie wiem, jak to powiedzieć... głębszy plan? Jak zapanować nad światem czarodziejów? - Paul Benson wychylił do dna Ognistą Whisky. Benson miał za to szmergla na tle spisków. Widział je wszędzie. W Sekcji Koordynacji i Wymiany Osobowo-Rzeczowej, w Brytyjskim Przedstawicielstwie ICW, czyli Międzynarodowej Konfederacji Czarodziejów miał opinię nawiedzonego. Nie tylko zresztą tam. Jean Jacques Legrand, jego r16;confrerer17; w Paryżu starał się unikać kontaktów z nim jak ognia po tym, jak wyszedł na głupka idąc tropem paru podejrzanych, których Benson kazał mu śledzić. 'Tu pouvais pas passer pour un con car t'en es déjà un. ' (Fr. Nie mogłeś wyjść na głupka, bo już nim jesteś.) - odpowiedział mu szczerze Benson i od tego czasu ich współpraca szła jak po grudzie.
- Nie, nie sądzę. Myślę, że po prostu to się tak zbiegło w czasie - odparł Norris.
- Jak gacie w praniu - nie opanował się Nigel Watkins i dostał za to pełne potępienia spojrzenie całej reszty. Ale nic sobie z tego nie zrobił. Watkins był zwariowanym naukowcem, badaczem. Jego całym światem było laboratorium na Wydziale Badań Naukowych w Departamencie Współpracy ze Św. Mungiem znajdujące się w Klinice. Na codzień miał do czynienia z Uzdrowicielami, pacjentami i ich bardziej zwariowanymi pomysłami, szczególnie z tymi z czwartego pietra, z Urazów Pozaklęciowych. Potrafił godzinami rozmawiać z Lockhartem i miał do niego anielską cierpliwość. Niektórzy uważali pewnie, że musiał nieźle oberwać jakimś zaklęciem jak był mały.
- Ja też nie sądzę, żeby się jakoś świadomie, specjalnie zorganizowali - poparł go Lawford. - Ale efekt jest jaki jest.
- I nie wiadomo, czy w przyszłości nie zdadzą sobie z tego sprawy i się nie zorganizują - dorzucił, jak można się było spodziewać, Benson.
- I, co gorsze, mogą takich pomysłów mieć jeszcze pełno - Tyler Rockman, najstarszy z nich wszystkich, miał największe doświadczenie. Przez całe życie pracował w Ministerstwie, na różnych stanowiskach i w związku z tym miał u wszystkich wielki posłuch. Obecnie był Szefem Biura Badań Naukowych i zarazem szefem Nigela Watkinsa. - Wierzcie mi, coś o tym wiem...
- Z doświadczenia osobistego - roześmiał się Stone.
- Co masz na myśli? - Benson zmarszczył czoło i popatrzył podejrzliwie na Rockmana.
- Ma bardzo fajną asystentkę. Nazywa się Hermiona Granger. Ta od skrzatów domowych.
Rockman pokiwał głową, a Benson zaklął.
- Cholera jasna...!
- James, a ty co o tym myślisz? - zagadnął Scotta Lawford.
Scott był sekretarzem w Urzędzie Łączności z Goblinami. Kiedy usłyszał o pomyśle otwarcia nowego banku, przez kilka dni był nękany przez zaniepokojone gobliny i nie wiedział co im odpowiedzieć. Po tygodniu 'sprawa rozeszła się po kościach', ale Scott wiedział, że za chwilę wypłynie na wierzch na nowo. Warren, jego szef, nie miał żadnych wskazówek, jakby też czekał, aż zamieszanie przycichnie.
- Zastanawiam się po prostu co z tym można zrobić. Czy można powstrzymać to szaleństwo.
Cała reszta zareagowała natychmiast. Przez prawie pół godziny dyskutowali różne opcje, przedstawiali różne pomysły. Norris widział, że dobrze wybrał. Każdy z nich ma swoje powody i przekonania, żeby przeciwstawić się, cytując Jamesa 'temu szaleństwu'. I każdy z nich może się jakoś przydać. Większość ma dojścia z racji stanowiska, ale mają też znajomych i liczne kontakty. Jest szansa na to, że coś osiągniemy!

...
- Granger można by się pozbyć... - rzucił w przestrzeń Scott.
Norris przyjrzał mu się z zainteresowaniem, ale zaprotestował Rockman.
- Granger wcale nie jest tak łatwo się pozbyć jak myślicie. Ona nie jest głupia - poprawił się na fotelu i machnął pustym kieliszkiem w kierunku skrzata domowego. - Wiecie o co mi chodzi. Nie chcę uchodzić za zwolennika mugolaków, ale są mugolaki i mugolaki. Niektórzy mają mierne czarodziejskie zdolności, załapali się do Hogwartu psim swędem. Ale magia niektórych innych jest naprawdę potężna. Granger jest u mnie prawie od roku i wiem co mówię, bo widzę jak pracuje. Mój syn, który skończył Hogwart dwa lata temu, mówił mi, że bez niej Potter i Wesley tkwiliby nadal na pierwszym roku. Po procesie Snaper17;a wiemy, że gdyby nie ona i jej znajomość magii, to Śmierciożercy dopadliby tych dwóch już pierwszego dnia tej ich misji. A jak nie, to następnego zgubiliby się w sami lesie. Gdyby nie jej pomoc, Snape miałby swój PORTRET w gabinecie dyrektora, a nie jego STANOWISKO. Ma dużo roboty, ale ani razu się nie spóźniła, wszystko jest na czas i zrobione perfekcyjnie. - Upił spory łyk wspaniałej Ognistej Whisky. - Jedna Granger robi to, co kiedyś robiły moje dwie sekretarki, które ciągle się spóźniały.
- Jeśli ta twoja panna się zorientuje, a skoro jest domyślna to to zrobi, to koniec naszego planu - pokręcił głową Smith. Po kolejnej kolejce Ognistej Whisky jego policzki nabrały kolorów. Siedział najbliżej kominka, więc zaczęło mu być gorąco. Rozluźnił szatę, ale nalał sobie kolejny kieliszek.
- Zgodzę się z Tylerem. Usunięcie Granger nie przeszłoby bez echa. Ludzie zaczęliby gadać, zadawać pytania i gwarantuję, że nasz drogi pan minister osobiście zająłby się śledztwem. - poparł Rockmana Stone i pociągnął ze swojej piersiówki. Nadzorując czasem niektóre połączenia przez sieć Fiuu nasłuchał się i naoglądał różnych dziwnych rzeczy.
- To co, mamy dać sobie spokój z powodu jednej młodej kobiety?! - Norris nie wyglądał na uszczęśliwionego.
- Może można to jakoś obejść... - Lawford skinął głową pozostałym i wszyscy, jak jeden mąż, pochylili się w fotelach. - Tyler, możesz ją jakoś zająć? Tak, żeby nie miała czasu wtykać nosa w nieswoje sprawy?
- Co masz na myśli mówiąc 'zająć'? Uwierz mi, jest zajęta! - Rockman prychnął oburzony. - Nie mam zwyczaju pozwalać mojemu personelowi nudzić się w czasie pracy!
- Nie złość się, nie o to mi chodziło. Jest zajęta - zajmij ją jeszcze bardziej. Dosłownie zawal ją robotą.
- Z tego co słyszałem, to pracoholiczka. Przychodzi rano, wychodzi późno wieczorem - wtrącił Watkins. Sam był pracoholikiem i fakt, że ktoś mógłby kiedyś pracować więcej niż on, brał jako osobistą zniewagę.
- To dowal jej jeszcze więcej roboty, żeby po prostu przestała wychodzić. Daj jej jakiś awans, żeby ją zmotywować, wtedy nie będzie nic podejrzewać. I zrobi wszystko co może i jeszcze więcej, żeby ci pokazać, że da radę.
- To się nazywa motywacja personelu - zachichotał Tyler. - Ale masz rację, to się może udać! Jest jeszcze na tyle naiwna, że nie będzie nic podejrzewać. A ty, Nigel, nie bądź zazdrosny! Chyba, że chcesz, żebym ci też dowalił... - przybrał rozmarzony ton głosu.
- Bernie, ten który pilotuje PRZPEC, ile mu zostało jeszcze lat pracy? - Lawford miał chyba dziś wieczór jakieś natchnienie.
- Za długo, żebyśmy mogli czekać - padła spokojna odpowiedź.
- Pozbędziesz się go. Nie obchodzi mnie jak to zrobisz - zdedydował Norris, rozumiejąc przyjaciela bez słów. - Udowodnij, że źle pracuje, popełnia błędy i nie może już więcej kierować tym projektem.
- Mam go odsunąć? I dać na jego miejsce Granger?
Norris nie odpuścił.
- Nie 'odsuń', ale 'pozbądź się go'. Wywal z Ministerstwa. Jeśli będzie nadal pracować, jeszcze zacznie węszyć...
- Dobrze, już dobrze! - Rockman podniósł ręce do góry, żeby ich uciszyć. - Zrozumiałem, pozbędę się go!
- Masz na to czas do końca przyszłego tygodnia - Norris potrafił być czasem czarujący, ale kiedy chciał, był z niego kawał sukinsyna.
- Wracając do Granger, jej statut jako cywilnego pracownika Ministerstwa się nie zmieni? - chciał wiedzieć Scott.
- Nie wiem, pojęcia nie mam. Zapytam Ewarta...
- Uważaj, dyskretnie...
- Co najwyżej nie będziesz musiał płacić jej za nadgodziny - Norris obrócił głowę w stronę kąta, w którym stał jego skrzat. - Gnypek, kominek!
- Ty mnie masz za kretyna? Myślisz, że teraz jej płacę?? - roześmiał się Rockman. - W każdym razie, jeśli się nam uda, długiej kariery jej nie wróżę...
Wszyscy wybuchnęli radosnym śmiechem. Ale jeszcze nie czas było stukać się kieliszkami. Norris wstał i podszedł do kominka. Wszyscy ucichli i popatrzyli na niego.
- Snape. Co o nim sądzicie? Wciągamy go w to, czy nie?
Przez chwilę słychać było tylko stukot szczap drewna dorzucanych do kominka i syk płomieni, które objęły jakąś wilgotną jeszcze belkę. Trochę szarego dymu uniosło się w górę, ale nie za wiele. W każdym razie dym do Norrisa nie dotarł, co nie przeszkodziło mu warknąć na skrzata z niezadowoleniem.
- Mógłby się przydać. Ale nie wiadomo czy jest po naszej stronie czy nie - Lawford wzruszył ramionami i rozparł się wygodnie w fotelu.
- Co masz na myśli? W Proroku pisali, że posłał reportera w cztery diabły...
- Nie sądzę, James. Co najwyżej grzecznie powiedział, że nie udzieli odpowiedzi na pytanie. Prorok jak zwykle przesadza, gdyby choćby skrzywił się, to pewnie przeczytałbyś, że reporter został potraktowany klątwą i wyrzucony brutalnie za drzwi - sam Stone nie czytał Proroka, ale jego żona znała chyba wszystkie artykuły na pamięć. Może, żeby zabłysnąć przez mężem, który przynosił od czasu do czasu ciekawe perełki z podsłuchów.
- Nie wiemy tak naprawdę po której on jest stronie. Po której BYŁ stronie - Smith zadawał sobie to pytanie tysiące razy.
- Wykazał, że był po stronie Dumbledora i Zakonu Feniksa i został uniewinniony - powiedział ktoś i Smith nawet nie zorientował się kto.
- Wykazać można wszystko.
- To on tak mówił. I świadkowie...! - poparł Smitha Benson.
- Wierzysz w to? Jest mistrzem oklumencji. Udało mu się oszukać i wodzić za nos Czarnego Pana. Poza tym jest cholernie inteligentny - nie dałby rady grać na dwie strony przez tyle lat, gdyby nie był geniuszem. Oczywiście, że udało mu się wytłumaczyć wszystko co zrobił mówiąc, że przecież to tak miało wyglądać. Może to prawda, a może nie. Może jest jak kurek na dachu i obraca się zawsze w tą stronę, w którą wieje wiatr? - naciskał dalej Smith.
Rozmowa zaczęła przypominać szybką parię szachów między Smithem i Scottem.
- Myślisz, że wszyscy dali się nabrać? - Scott.
- Zawsze ponoć faworyzował Ślizgonow i niecierpial Gryfonow - Smith.
- Wyszło na to, że to była przykrywka - Scott.
- Albo i nie... - Smith
- Przestańcie, chłopcy... Spróbuję napuścić na niego Jimma - uciął Lawford. - Że niby do programu nauczania będzie potrzeba jego pomocy. Przy okazji pogadają sobie i może Jimmowi uda się wybadać w co gra nasz drogi dyrektor...
Ciągle stojąc przy kominku, Norris pozwolił im chwilę gadać. Kiedy w środę pytał Davida czy przyjdzie na kolację, miał bardzo mglisty pomysł na to, jak można przystopować zachodzące właśnie zmiany. Sądził, że pogadają, ponarzekają i ulżą sobie w ten sposób. I może, ale to może, wymyśla jakiś sposób na to jak ośmieszyć paru kolegów z Ministerstwa i skłonić ich do porzucenia tych chorych pomysłów. Zupełnie nieoczekiwanie spotkanie przerodziło się w coś innego... Zawiązali spisek. Zaczęli opracowywać strategię. Nie mieli jeszcze konkretnego planu tylko garść luźnych pomysłów, nie wiedzieli kiedy i jak wprowadzić je w życie, ale stanowczo, była to raczej narada wojenna niż kolacja w gronie starych znajomych.
Plan. No właśnie, trzeba będzie opracować dokładny plan. Sam się tym zajmę.
Kiedy odchrząknął, wszyscy zamilkli i spojrzeli na niego z oczekiwaniem. Napięcie stało się nagle namacalne. Każdy poczuł, że rozmowa dobiega końca.
- Może podsumujmy. Naszym celem jest wprowadzenie supremacji czystej krwi czarodziejów i ostateczne wyeliminowanie czarodziejów półkrwi i mugolskiego pochodzenia. Będziemy ograniczać przyjęcia do Hogwartu tylko dla tych czystej krwi. W tym być może pomoże nam Snape. Musimy przejąć władzę w Ministerstwie. Trzeba zastąpić szefów strategicznych dla nas Departamentów i Sekcji naszymi. Czarodziejami czystej krwi. Czy to jasne? - przesuwając wzrokiem po nich popatrzył każdemu z nich prosto w oczy.
- Peter, trzeba się zastanowić co zrobić z tymi czarodziejami, którzy nie dostana się do Hogwartu... - odważył się wtrącić Scott.
Norris potrząsnął głową.
- Jeszcze przez parę lat niektórzy będą się szkolić, ale już niedługo...
- Co masz na myśli? Z każdym rokiem rodzi się coraz więcej półkrwi...
- Tak jak powiedziałem, niedługo... Zinfiltrujemy Św. Munga i już niedługo przestaną się rodzić... Moja w tym głowa!
- Minister może nam stanąć na przeszkodzie...
Ogarnęła go nagle złość. Żadnych obiekcji! Żadnych problemów! Popatrzył na nich z okropnym grymasem na twarzy.
- To go zabijemy...
Po chwili ciszy spojrzał znacząco na obecnych, podwinął rękaw i uniósł różdżkę.
- Proponuję złożyć Wieczysta Przysięgę, że nic o czym dziś mówiliśmy i jeszcze będziemy mówić nie wydostanie się z poza naszego kręgu. Będę naszym Gwarantem. Davy, mogę cię prosić o bycie Odbiorcą Przysięgi?
Lawford skinął potakująco głową i wyciągnął rękę. Rockman przyłożył na niej swoją. Pozostali uczynili to samo. Norris stanął trochę z bok, ujął pewnie różdżkę i rozpoczął rytuał Więczystej Przysięgi...

CDN...

Edytowane przez Anni dnia 29-05-2018 20:42