Tytuł: Harry Potter - Hogsmeade, Twoja Magiczna Wioska :: Co ja robię w nieswoim łóżku? (Sharon665 vs LilyPotter) [zakończony]

Dodane przez raven dnia 10-08-2017 16:30
#1

Z opóźnieniem (przepraszam, połowę winy biorę na siebie!) rozstrzygamy pojedynek Sharon665 z LilyPotter. Niestety, Sharon665 nie przysłała swojego tekstu, więc walkowerem wygrywa LilyPotter. Gratulacje!

Poniżej prezentujemy zwycięski tekst, zachęcam do przeczytania go i zostawienia paru słów komentarza dla autorki :)



Forma: miniaturka
Tytuł: Co ja robię w nieswoim łóżku?
Temat: zamiana ciał
Długość: min. 2 strony w Wordzie (czcionka 12)
Elementy obowiązkowe: Dumbledore, Snape, gnębiwtryski, okulary, pergamin
Elementy zabronione: Magiczne Dowcipy Weasleyów, Gryffindor, sowy


***


Obudził się, jakiś taki nie w sosie. I coś za bardzo raziło go słońce... Jak to słońce? Miał pokój w lochach, no przecież... I nie miał sztucznych okien, ani zwykłych, tym bardziej, nie. Zmarszczył brwi i podrapał się po głowie. Zdecydowanie coś mu tutaj nie grało... I było mu dziwnie niedobrze, ale nie przypominał sobie, żeby jakoś dużo pił. No, może kieliszeczek czy dwa miodu pitnego u Albusa, bo jakoś tak wczoraj była okazja... Zawsze jakaś była.
Wrócił do drapania się po głowie. Zamiast jego krótkiej, może nieco śliskiej fryzury pod palcami wyczuł coś... gęstszego i o wiele bardziej skołtunionego. Co gorsza, to skołtunione coś było długie, sztywne, i na dodatek niemalże białe, z jakimiś srebrnymi i siwymi pobłyskami.
Na gacie Merlina, on miał brodę?!
Zebrał się powoli z łóżka. Coś zdecydowanie mu nie pasowało, tylko nie był jeszcze pewny, co. Widział jakoś tak niewyraźnie, wszystko było rozmazane, dopiero trzymając dłonie prawie przy twarzy był w stanie dostrzec ich wyraźny zarys. Pokój był po prostu jasną plamą. Dostrzegł zarys szafki nocnej, ręką zbadał jej zawartość, aż w końcu, po długich bojach, znalazł okulary.
W sumie to nigdy nie nosił okularów.
Wsadził je sobie na nos, prawie dwa razy wybijając sobie oko, i wszystko stało się dużo wyraźniejsze. Nie, to zdecydowanie nie był jego gabinet, nawet gdyby wrócił pijany, nie miał aż tak złego gustu, żeby cokolwiek tak mocno zmieniać. Wszędzie było złoto, jakieś przyrządy, sterty starych podręczników, i nie wiedział jeszcze czego. On jednak preferował czerń, srebro, czasem zieleń r11; kolory jego domu były, jednakowoż, piękne. Oprócz tego całego bałaganu zaniepokoiło go jeszcze jedno - wielki, czerwony ptak na biurku, zasłanym pergaminami w dziwnych językach, pokrytymi grą w kółko i krzyżyk.
On nawet nie umiał grać w kółko i krzyżyk, i nigdy nie widział sensu w uczeniu się czegoś aż tak zbędnego.
Zaraz, zaraz, czy on aby przypadkiem nie był Albusem Dumbledore?
Ale skoro on był Albusem, to kto dzisiaj był Severusem? Bo chyba... nie Albus? Cholera jasna!
Zerwał się szybko, wpadł do łazienki przy sypialni dyrektora. No tak, wszystko się zgadzało. Broda, włosy, nos, wszystko jak byk należało do Albusa, a nie do niego. No dobra, może nosy mieli podobne, przynajmniej troszkę, ale co z resztą? Wypadł z łazienki biegiem, namierzając szafę. Otworzył ją na szeroko. Cały tabun mugolskich ubrań, niektóre w trzech, czterech kopiach, i tylko kilka jakichś sensowniejszych szat. Znalazł go najmniej siedem garniturów, w tym dwa fioletowe i jeden zielony, pięć kolorowych marynarek i kilkanaście ciemniejszych i bardziej stonowanych rzeczy. Ostatecznie wyciągnął przypadkową, szarą szatę, i założył ją byle jak, myląc guziki. Trudno, nago nie wyjdzie, a tak jakoś to wygląda.
Zegar na biurku wskazywał kilkanaście minut po godzinie ósmej. Jeśli dobrze pamiętał, dzisiaj był czwartek, a jeżeli czwartek r11; zaczynał zajęcia dwoma godzinami u Ślizgonów i Krukonów, z dzieciarnią z szóstego roku, a więc z najzdolniejszymi i, co najważniejsze, najspokojniejszymi. Może jeszcze nie spanikowali, że ich nauczyciel zachowuje się jak wariat, czy coś.
Odetchnął kilka razy głęboko. Spokojnie, Severusie. Albus jest dużym, odpowiedzialnym chłopcem, i nie wysadził jeszcze jego laboratorium. Nic nie popsuł, ani nie dał szlabany wszystkim jego wychowankom. Oddychaj, Severusie, powoli. Wdech, wydech. Nic złego się nie stało, a laboratoria i jego prywatne zapasy są nietknięte i nadal pod kluczem. Nawet nie chciał myśleć co by było, gdyby dzieciarnia dostała się do jego prywatnego składziku...
Wolnym, dostojnym krokiem wyszedł z prywatnych pokoi dyrektora. Szata plątała mu się między nogami, kiedy starał się naśladować styl poruszania się Albusa. Mnóstwo ludzi mu się kłaniało, ale on tylko kiwał głową, z co najmniej morderczym wyrazem twarzy. I tak nie kojarzył większości twarzy, a część uczniów zgrabnie ignorował. Szczególnie owutemowców, którzy tak mocno olewali sobie ostatnio zajęcia z nim.
Na Merlina, dlaczego lochy były tak daleko? Powoli, systematycznie schodził ze schodów. Starał się ignorować przechodzących ludzi, chociaż zagaiła go profesor Sprout, z pytaniem, dlaczego nie było go na śniadaniu. Burknął coś tam, ze niby źle się czuł, i w ogóle wolał zjeść coś u siebie, bo mu skrzaty przyniosły, tak, właśnie.
W lochach było zdecydowanie zbyt głośno jak na zajęcia, które on miał prowadzić. U niego zawsze panowała śmiertelna wręcz cisza, i tylko bulgotanie eliksirów i siekanie składników mogło ją zagłuszyć. Ewentualnie jego subtelny, spokojny, niezbyt krzykliwy głos, który tak bardzo pasował do wystroju.
Siląc się na powagę, zapukał delikatnie do drzwi swojej sali. Dlaczego musiał pukać do swojej sali? I w sumie, czy dyrektor w ogóle musiał pukać? Otworzył drzwi na szeroko i to, co ujrzał, wmurowało go w ziemię.
On, Severus Snape, profesor i wykładowca w Hogwarcie, człowiek do bólu logiczny, poukłądany i poważny, siedział na biurku, machając nogami, obok jakiejś Krukonki, która właśnie udowadniała mu istnienie gnębiwtrysków. Włosy miał w nieładzie, szatę zapiętą na co drugi guzik, a zamiast peleryny jakąś smętnie narzuconą, za dużą kurtkę. Co najgorsze, brązową, czarną jeszcze może jakoś by przeżył. Machał beztrosko różdżką, wyczarowując z niej kolorowe iskry. Na stolikach uczniów w nieładzie leżały książki, pergaminy i cały osprzęt, jeden z podręczników się lekko tlił, rzucony na palnik. Cudownie.
Ślizgoni otaczali duży kociołek, wrzucając tam przypadkowe rzeczy. Skrzywił się widząc, jak jeden dodaje cały ogon salamandry, po czym dokłada jeszcze kawałek bezoaru. Tak cenne składniki, zbezczeszczone!... Zniszczone! Będzie odbudowywał zapasy wieki...
- Severusie, mogę cię na moment prosić? - starał się zabrzmieć profesjonalnie, zupełnie jakby był dyrektorem. Był pewien, że to właśnie Albus siedzi teraz w jego ciele. Kto inny założyłby różowe skarpetki (skąd, na litość Merlina, on znalazł różowe skarpetki w jego garderobie?) do czarnych butów i ogólnie czarnego ubioru? I jak on się później z tego wytłumaczy? Jego reputacja właśnie spadała na łeb, na szyję.
- Nie ma problemu! - zakrzyknęła jego nędzna kopia, zeskakując z biurka z trzaskiem. - Oho, kości już nie te. Do mojego gabinetu?
- Owszem, panie profesorze.
Raczej nędzny przebierańcu, powinien dodać.
Spokojnie, Severusie. Nie krzycz na niego na korytarzu, nie przystoi, podciągną to pod znęcanie się nad współpracownikami, czy jeszcze coś gorszego, i znowu będzie musiał się tłumaczyć. Nie nie, panie władzo, to wcale nie tak jak pan myśli, po prostu zamieniłem się ciałami z pewnym idiotą i teraz za bardzo nie wiem, jak mam to odkręcić? Marne tłumaczenie, no bo i jak to miałoby wyglądać? Szczególnie kiedy wrócą do swoich ciał. O ile kiedykolwiek wrócą. Czuł co najmniej lekkie przerażenie na myśl, że już zawsze będzie musiał oglądać Severusa-Albusa, niemrawo prowadzącego JEGO zajęcia z JEGO ukochanego przedmiotu.
- Albusie, możesz mi wyjaśnić, co się właściwie stało?
Oparł się o swoje biurko i założył ramiona na piersi, rządny wyjaśnień. Nie pamiętał nic z wczorajszego wieczora, może to przez to? Ale nie wypił tak dużo. Znaczy, chyba, bo jak usiedli z Albusem do miodu pitnego to na jednej butelce się nie skończyło. W zapasach w zasadzie nie mieli zbyt wiele. Pamiętał trzy... cztery... no dobra, siedem kieliszków, ale miód pitny był taki dobry, a on tak dawno nie pił już jakiegokolwiek alkoholu... W zasadzie nie pamiętał nawet, dlaczego ostatecznie trafił do Albusa. Miał zły dzień, chciał się napić, on jakoś tak sam z siebie się pojawił, i skończyli u niego w pokoju, z miodem.
- Co, już zapomniałeś?
Albus podskakiwał z jednej nogi na drugą, wyglądałoby to co najmniej komicznie, gdyby jednak był w swoim ciele.
- Po trzech butelkach miodu pitnego stwierdziłeś, że w sumie to chciałbyś kiedyś być dyrektorem, ale jesteś sprzedajną szują, więc prędzej Hagrid awansuje niż ty kiedykolwiek. Zaproponowałem, że przez dzień będziesz mną, a ja tobą. Dałeś mi wykład o tym, jak mam prowadzić twoje zajęcia, a sam, pełen dumy, stwierdziłeś, że będziesz dobrym dyrektorem. Wystarczy?
- Więcej z tobą nie piję, Albusie.
- A ja bardzo chętnie. Szczególnie dla takich momentów jak ten, w którym zawisłeś na żyrandolu mówiąc, że jesteś nietoperzem.
- Wiesz chociaż, jak to odkręcić?
- Nie mam pojęcia. A co, nie podoba ci się w moim ciele? Przyzwyczaisz się. Będzie ci ładnie w fioletowym garniturze, jak założysz do niego żółte skarpetki.