Tytuł: Harry Potter - Hogsmeade, Twoja Magiczna Wioska :: [NZ] Historia Ryana i Carolaine

Dodane przez Carolaine_Black dnia 28-03-2017 11:37
#6

Rozdział 2


(Lola, 1 września 1991)



Brama natychmiast się otworzyła. Stała w niej wysoka, czarnowłosa czarownica ubrana w szmaragdowozieloną szatę.
-Pirszoroczni, pani profesor McGonagall-powiedział Rubeus zadowolonym głosem.
-Dziękuję ci, Hagridzie. Sama ich stąd zabiorę.

Weszliśmy do środka. Sala wejściowa była wielka. Mogłaby pewnie pomieścić wszystkich uczniów tej szkoły. Dziesiątki pochodni oświetlało jej kamienne ściany. Sufit ginął wysoko w górze, dzięki czemu mogłam zobaczyć korytarze z pierwszego, drugiego i dziewiątego piętra, na które prowadziły czarne, marmurowe schody. Było tam mnóstwo drzwi i korytarzy, których końce ginęły w ciemności.

Ruszyliśmy za profesor McGonagall po kamiennej posadzce. Minęliśmy drzwi z prawej strony, zza których słychać było ożywiony gwar i weszliśmy do pustej komnaty. Było tam zdecydowanie za mało miejsca na tak wielu uczniów. Stojący przede mną Neville nadepnął mi na stopę dokładnie trzy razy, zanim usłyszałam głos profesor McGonagall:
-Witajcie w zamku Hogwart-powiedziała.-Bankiet rozpoczynający nowy rok wkrótce się zacznie, ale zanim zajmiecie swoje miejsca w Wielkiej Sali, zostaniecie przydzieleni do domów. Ceremonia przydziału jest bardzo ważna, ponieważ podczas całego pobytu w Hogwarcie wasz dom będzie czymś w rodzaju rodziny. Będziecie mieć zajęcia razem z innymi mieszkańcami waszego domu, będziecie spać z nimi w dormitorium i spędzać razem czas wolny w pokoju wspólnym. Są cztery domy: Gryffindor, Hufflepuff, Ravenclaw i Slytherin. Każdy dom ma swoją zaszczytną historię i z każdego wyszli na świat słynni czarodzieje i znakomite czarodziejki. Tu, w Hogwarcie, wasze osiągnięcia będą chlubą waszego domu, zyskując mu punkty, a wasze przewinienia będą hańbą waszego domu, który przez was utraci część punktów. Dom, który osiągnie najwyższą liczbę punktów przy końcu roku zdobędzie Puchar Domów, co jest wielkim zaszczytem. Mam nadzieję, że każde z was będzie wierne swojemu domowi, bez względu na to, do którego zostanie przydzielone. Ceremonia przydziału odbędzie się za kilka minut w obecności całej szkoły. Zalecam wykorzystanie tego czasu na zadbanie o swój wygląd.

Następnie spojrzała na chwilę na pelerynę Neviller17;a, który zawiązał ją pod swoim lewym uchem oraz na usmolony nos jakiegoś rudego chłopca.
-Wrócę, kiedy będziecie gotowi-powiedziała dumnie.-Proszę zachować spokój.
I wyszła z komnaty.
-Nigdy nie będziemy gotowi-prychnęłam, a stojący obok mnie Justin zachichotał.
Zapadła krępująca cisza. Prawie w całej komnacie nikt się nie odzywał, oprócz wszystko-wiedzącej Hermiony Granger, która mruczała coś pod nosem. Nie rozumiałam czym ci wszyscy ludzie się stresują. Ja czułam, że będzie wszystko dobrze. Że ten cały przydział nie będzie niczym strasznym.

Usłyszałam krzyk i odwróciłam się szybko kierunku jego źródła, następującym jakiemuś brunetowi na stopę. Przez ścianę obok przeniknęło około dwunastu duchów. Były prawie przezroczyste, z delikatną białą poświatą. Rozmawiały ze sobą i nie zwracały na nikogo uwagi. Dołączyłam do grona dzieciaków piszczących ze strachu.

Słysząc mój krzyk, owy blondyn z autobusu, który dotąd stał przede mną, odwrócił się w moją stronę. Zobaczyłam delikatny błysk niebieskich oczu. A potem ogarnęła mnie ciemność.

Obudziłam się na podłodze. Reszta uczniów zniknęła, a nade mną pochylała się niska, przysadzista kobieta o brązowych włosach i oczach oraz zatroskanym wyrazie twarzy, ubrana w pielęgniarski fartuch.

Potrząsnęłam delikatnie głową, żeby się do końca rozbudzić. Kobieta podała mi dłoń i powoli pomogła usiąść. Patrzyłam na nią niepewna, co się właściwie stało.
-Spokojnie-powiedziała i wręczyła mi kawałek czekolady.-Czasami zdarza się, że uczniowie wychowani w mugolskich rodzinach mdleją na widok duchów. Nie ma się czego wstydzić.
A więc zemdlałam. Pierwszego dnia. Na oczach wszystkich kolegów z rocznika. Jeszcze zanim przydzielono mnie do domu. To było jak spełnienie jednego z koszmarów. Ale jednego byłam pewna. To wcale nie duchy sprawiły, że straciłam przytomność.

Odgryzłam kawałek czekolady. Była inna niż te, które do tej pory jadłam. Z większą ilością mleka. Rozpływała się w ustach. Poczułam jak rozgrzewa mnie od środka i jak wracają mi siły.
-Twoi koledzy już weszli na salę-powiedziała kobieta.-Ceremonia Przydziału właśnie się rozpoczęła. Zaprowadzę Cię.
Pomogła mi wstać. Niepotrzebnie. W moich żyłach powoli płynęła panika. Miałam wejść sama, na salę, pełną uczniów, gdzie wszyscy będą na mnie patrzeć. Wszyscy będą się zastanawiać, co jest z tą małą dziewczynką nie tak, skoro zemdlała na widok jakiegoś marnego ducha.

Nogi miałam jak z ołowiu, ale delikatnie starałam się stawiać kolejne kroki. "Tylko się nie wywal"-myślałam.-"Przynajmniej raz nie pogorszaj swojej sytuacji".

Wyszłyśmy z komnaty, aby ponownie przejść przez salę wejściową i stanąć przed podwójnymi drzwiami, prowadzącymi do Wielkiej Sali.
-Gotowa?-spytała mnie kobieta. Odetchnęłam głęboko trzy razy i powoli pokiwałam głową, przełykając ślinę.

Wielka Sala wydałaby mi się niewątpliwie piękna, gdyby nie to w jakiej znajdowałam się wtedy sytuacji. Stały w niej cztery długie stoły, przy których siedzieli uczniowie. Nad ich głowami unosiły się świece, oświetlające pomieszczenie żółtawym światłem. Na stołach stały niezliczone ilości złotych talerzy, półmisków i pucharów. Na końcu sali na podwyższeniu stał kolejny długi stół, przy którym siedzieli nauczyciele. Sufit był czarno granatowy i upstrzony gwiazdami. Wyglądało to bardzo realistycznie. Do tego stopnia, że pomyślałam, że naprawdę go nie ma.

Przed stołem nauczycielskim, zwróceni twarzami do uczniów stali moi koledzy z rocznika, a przed nimi profesor McGonagall.

Szłam przez Wielką Salę i czułam na sobie ciekawskie spojrzenia. Starałam się to ignorować i patrzeć przed siebie.

Dopiero, kiedy byłam bardzo blisko stołu nauczycielskiego, zauważyłam stołek, stojący w centralnym miejscu Sali, a na nim wystrzępioną, starą tiarę.

Profesor McGonagall mówiła coś, ale nie słyszałam co, ponieważ byłam zbyt skupiona na niepotykaniu się. Kiedy wreszcie dołączyłam do reszty uczniów, przeczytała z długiego zwoju pergaminu pierwsze nazwisko:
-Abbott, Hanna!

Kompletnie nie wiedziałam, co miałam zrobić, kiedy przeczyta moje nazwisko, a niestety zaczynało się ono na drugą literę w alfabecie. Skupiłam się więc bardzo na Hannie i na tym, co ona będzie robić, żeby niczego nie przegapić.

Była to niska, pucołowata dziewczynka o różowej buzi. Jasne włosy miała uczesane w dwa warkoczyki. Podeszła niepewnym krokiem do stołka i nałożyła tiarę, która opadła jej na oczy i usiadła.
-Hufflepuff!-krzyknęła tiara po chwili.
"No super-pomyślałam.-W sumie to łatwiejsze niż czarowanie, ale w sumie po co ja mam nałożyć tą tiarę? Ona zadaje jakąś zagadkę? Dobra. Po prostu tam podejdziesz, założysz ją i usiądziesz. Jakoś to będzie."
-Black, Carolaine!-rozległo się po Sali.
Usłyszałam cichy szmer, który rozniósł się nie tylko wśród uczniów, ale też wśród niektórych nauczycieli. Przełknęłam ślinę i postawiłam pierwszy krok. Wyprostowałam plecy. Wiedziałam, że jak już mam się wystawić na pośmiewisko to powinnam przynajmniej dobrze wyglądać. Następny krok. Zostały mi jeszcze trzy. Następny. Potknęłam się. Ktoś po mojej prawej stronie zachichotał. A potem następny ktoś. Super. Doszłam do stołka. Chwyciłam tiarę i nałożyłam ją sobie na głowę, po czym usiadłam. Zsunęła mi się na brwi, ale nie na oczy. Czyżbym miała większą głowę, niż Hanna? Duża głowa to duży mózg prawda?
-Ciekawe-usłyszałam w głowie cichutki głosik.-Strachliwa tak, bardzo strachliwa, ale ma odwagę ukrytą w głębi serca tak. Inteligentna, ale zbyt na swój sposób. Zbyt naiwna, żeby móc nazwać ją sprytną. Hmmm. Pracowita tak, i uczciwa. Cóż. Chyba wiesz już, gdzie Cię przydzielę prawda?
-Hufflepuff!-rozległ się w sali krzyk, a ja nie wiedziałam, czy już wstać, czy jeszcze siedzieć. Wybrałam jednak to pierwsze.
Przy stole po mojej prawej stronie parę osób uprzejmie klaskało, ale dobrze wiedziałam, że nie był to ten sam aplauz, jak kiedy dołączyła do nich Hanna. Podreptałam tam, a Profesor McGonagall na moje szczęście czytała dalej listę, przez co ludzie przestali zwracać na mnie uwagę. Usiadłam obok Hanny. Zastanowiłam się przez chwilę, czy się aby nie przedstawić, ale stwierdziłam, że to głupie, biorąc pod uwagę fakt, że ona wie jak się nazywam i ja wiem, jak ona się nazywa. Wybrałam więc opcje oparcia się o stół. Jednym uchem słuchałam czytanych nazwisk, a drugim toczonej się obok rozmowy dwóch starszych uczniów. Po jakimś czasie do mnie i Hanny dołączyła również Susan Bones i Justin. Włączyłam się w rozmowę z nimi i prawie zapomniałam o omdleniu, potknięciu i szmerze, który się rozległ wśród ludzi, kiedy przeczytano moje nazwisko. Było piękne, aż do momentu, kiedy usłyszałam:
- Lovegood, Ryan!
Po raz pierwszy kiedy usiadłam przy stole odwróciłam się w kierunku profesor McGonagall i tiary. To był on. Blondyn z autobusu. Miał lekki krok. Uśmiech na twarzy, lecz zimne oczy. Utrzymując idealną postawę, usiadł na stołku.
-Slytherin!-rozległo się w Sali, a Ryan pomaszerował dumnie w kierunku swojego stołu.
"Ryan Lovegood. Co z Tobą jest nie tak?"-pomyślałam i wróciłam do rozmowy.

Edytowane przez Carolaine_Black dnia 28-03-2017 11:40