Tytuł: Harry Potter - Hogsmeade, Twoja Magiczna Wioska :: Fantastyczne Zwierzęta i jak je znalezć - wrażenia po filmie (ze spoilerami)

Dodane przez N dnia 24-11-2016 01:32
#2

[POST ZAWIERA SPOILERY DOTYCZĄCE FILMU!!!]

A zatem czas, żeby wysmarować jakąś opinię na temat najnowszej produkcji spod scenariusza Rowling.

Na seansie byłam we wtorek, seans w 2D napisy, bo dubbing w filmach to zło. Miałam wielkie oczekiwania, choć kampania reklamowa i marketing leżały, w sumie dalej leżą, to ja wierzyłam, że ten film dostarczy mi nowych wrażeń i wciśnie mnie w fotel, pod każdym względem. Hej, przecież to magiczny świat Pottera! Czy może być źle? Może i to bardzo.

Już po pierwszych dwudziestu minutach wiedziałam, że ten film dostanie ode mnie co najwyżej 5/10 na filmwebie, a w tym momencie widnieje tam ocena 4/10. Dlaczego? Ano dlatego, że Fantastyczne Zwierzęta to nie początek nowej serii w uniwersum potterowskim. To falstart, bardzo bolesny falstart i mówię to jako fanka serii pani Rowling.

Zatem, co nie grało? Ano nie grało wszystko, począwszy od scenariusza, kończąc na efektach specjalnych. Najpierw scenariusz. Napisany tak chaotycznie, tak źle, że do tej pory nie mam pojęcia, o co w tym filmie chodziło i w jaki sposób te wszystkie wydarzenia się ze sobą związały i co było głównym motywem w filmie.
Mamy głównego bohatera, w tej roli Eddie Redmayne, który wypadł tak tragicznie, że mam ochotę przesłać kilka złotych na leczenie jego choroby zespołu Aspergera. Przez cały film widzimy, jak główny protagonista robi dziwne miny, spogląda w ziemię, garbi się, a kiedy otwiera usta, to pada z nich jakiś bełkot. Jak ktoś tak mało charyzmatyczny ma być dalszym bohaterem tej serii? Nie wiem, wątpię w przemianę tego bohatera, choć jak sam stwierdził "zmienił się". W jaki sposób? Nie wiem. Odnośnie czego? Nie wiem. Ale idźmy dalej. Jego misja w Nowym Jorku, Ameryce jest jasna, dowiadujemy się o niej jakoś... w połowie filmu? Nieźle, nie? Nagle jednak bohater zostaje wciągnięty w jakieś coś, przez nijaką Tinę. A, Newt ma walizkę. Jacob (zabawny grubasek, mugol), też ma taką samą walizkę. Raj dla miłośników i fanów sztampowego humoru i sztampowych zwrotów akcji, ewentualnie dla dzieci w przedziale 7-11 lat. Chyba nie muszę mówić, co się dzieje z walizkami, nie?
Wracając do Tiny. To w sumie jakaś ziomeczka, była aurorka, która liże dupy swojemu szefostwu, żeby ją z powrotem przyjęli i... nic z tego nie wynika. Kuma się z Newtem i Jacobem, mieszka z uroczą Queenie, również czarownicą, która opanowała bardzo dobrze sztukę legilimecji i czyta wszystkim w myślach. Bardzo ważna umiejętność w tym filmie. Dzięki niej nasi główni protagoniści przeżyją. Akurat Queenie jest jednym z jaśniejszych punktów w filmie. Ma jakiś charakter, charyzmę, jest przekonująca w swojej roli, w porównaniu z chorym Newtem, sztywną, jak kij od Nimbusa Tiną, czy sztampowym i banalnym Jacobem. Czwórka głównych bohaterów przedstawiona. I co dalej? Ano dalej to dzieją się dziwne rzeczy. Newt szuka swoich zwierząt, które mu poginęły (jak chorym i nieodpowiedzialnym trzeba być, żeby do tego dopuścić na kompletnie obcym lądzie, gdzie jeszcze panuje zakaz posiadania takich zwierząt, o zgrozo!) i w między czasie ściga wielką, czarną chmurę, która pustoszy miasto. Tak, wielka czarna chmura, który sieje pustoszenie w Nowym Jorku. I zabija przyszłego prezydenta, syna prezydenta, czy coś, ale to akurat nawet nie spoiler. Ten wątek, wątek tego, co się dzieje w świecie niemagicznym i jaki to ma związek ze światem magicznym jest kompletnie nierozwinięty i zbędny, bo wprowadza niepotrzebny chaos.
Czwórka przyjaciół więc błądzi po mieście, teleportując się z jednego końca NY na drugi i wynika z tego tylko tyle, że Newt złapał je wszystkie, poznajdował swoje zbłąkane owieczki, a potem odnalazł z ziomeczkami czarną chmurę, która była jakimś chłopakiem o imieniu Credence z fryzurą na grzybka (Ezra Miller, Twoja obecność w BvS miała więcej wigoru), bo mama w jakiejś sekcie go biła. I wytworzył on w sobie obskurusa i gdy nosiciel tracił nad sobą panowanie, to obskurus się ujawniał i rujnował Nowy Jork. Oczywiście o wypuszczenie tej czarnej chmury na wolność został oskarżony Newt, bo miał taką w swojej walizce i władze magiczne uznały go za winnego. I Newt uciekał przed wyrokiem wraz z Tiną, która została uznana za współudział i w międzyczasie łapał zwierzęta i szukał czarnej chmury i ehhhh...
Ale o co chodzi z tą chmurą? Kto za tym wszystkim stoi? Nijaki Graves, grany przez Colina Farrella (kolejny jasny punkt w filmie). Jakiś urzędas z nowojorskiego odpowiednika Ministerstwa Magii. Skumał się z Kredensem (hihi), żeby ten poszukał mu dziecka w tym dziwnym sierocińcu, które ma obskurusa, a tu taki nagle zwrot akcji, to Kredens nim jest, wooow. Ale, żeby było śmieszniej okazuje się, że Graves to poszukiwany przez wszystkich Grindewald i kto nie ma IQ ziemniaka wiedział o tym od pierwszej sceny filmu. Boże, ten film jest taki zły i pozbawiony sensu... Zakończenie? Czarna chmura zostaje zabita, Grindewald pojmany, Newt oczyszczony z zarzutów, Tina przyjęta chyba z powrotem na stołeczek, a co z mugolami, którzy zostali wciągnięci poniekąd w świat magii? W końcu świat niemagiczny zobaczył na własne oczy, przekonał się, że magia istnieje i to nie mity! I... na koniec filmu wymazuje im się pamięć za pomocą jakiejś mikstury, która spada na ziemię wraz z deszczem. I co ciekawe, nie tylko tym mugolom pod chmurką znika pamięć. Tym, co siedzą w domach i leniuszkują, też znika pamięć. Czyli dostajemy w twarz świeżą, dopiero co zrobioną przez jakąś krowę, kupą. Przynajmniej ja się tak poczułam. Absurd, nawet jak na magiczny świat. I to jest koniec filmu, Newt odpływa pisać książkę, Tina płacze za nim, bo wiecie Newt i Tina to najmniej przekonująca para w całej kinematografii, niestety, tym razem nie still better love story than twilight, a Queenie i Jacob (kolejna para, love is in the air) się widzą w piekarni mugola i film sugeruje, że Jacob jednak wszystko pamięta, że siki z nieba nie wyprały mu mózgu. Gdzie jest sens? Nie warto go szukać.

Najbardziej wkurzał mnie sztampowy humor. Chyba, że ktoś lubi żarciki w stylu "to magiczne zwierzę ma teraz okres godowy i uwielbia zapach czegoś tam, więc uwaga z fiolką, bo jak się na ciebie zawartość wyleje, to cię to bydle w tyłek wy... miętosi". Dramat. Fabuła tak skomplikowana i bezsensu, a humor jak dla przedszkolaków. Gagi słabe, choć kilka razy z dobroci serca zrobiłam haha, żeby chłopak nie myślał, że coś ze mną jest nie tak. Tyle jeśli chodzi o sam zarys filmu, scenariusz. Reżyseria? Podobały się Wam Pottery spod kamery Yatesa? No to idźcie je oglądać, bo tutaj nie zobaczycie nic co Wam o tych filmach będzie przypominać. Chyba pana Yatesa też dopadły siki z nieba.

Efekty specjalne, zajmijmy się nimi. Mamy XXI wiek, typowe blockbustery prześcigają się w tym, kto jakie efekty zrobi, z jakim rozmachem, pomysłem i całym projektem. Tytułowi bohaterowie wypadają na tle innych filmów po prostu słabo. Projekty są mało... przekonujące, do mnie nie przemówiły zupełnie. Brakuje im kolorów, a przede wszystkim życia, cały czas miałam wrażenie, że to tylko komputer i nic więcej. Nie mogłam uwierzyć, że to tam jest na ekranie, że Newt właśnie z tego futrzaka wytrzepuje jakieś błyskotki. Najważniejszy punkt, punkt tytułowy został spieprzony i to totalnie. Nie oglądałam filmu w 3D, tylko w 2D, ale w tej wersji mnie to w ogóle nie zachwyciło absolutnie. Miałam nadzieję, że te zwierzaki tylko tak żałośnie wyglądają w trailerach. Niestety, w filmie też.

Dalej. Muzyka. Mam pamięć do muzyki, a tu muzyka nie grała. Żaden motyw nie wpadł mi w pamięć, tylko kwestia taka, że jak główny zły pojawiał się na ekranie, to oho, muzyka dawała nam znać, że hej, to jest główny zły, czas na mroczny utwór i tyle.

To są minusy filmu.
Teraz plusy.

Scenografia i kostiumy - przekonało mnie wszystko, że to lata 20. XX wieku. Doprecyzowane, dopięte na ostatni guzik.
Queenie - jedyna sympatyczna postać w filmie.
Graves - Farrell spisał się, a miałam co do niego największe obawy. Kiedy pojawiał się na ekranie muzyka nadawała klimat, budowała jego postać. Miał wyraźny motyw, miał zadanie do wykonania, całkiem logiczny bohater. Szkoda, że niestety, ale został oddany na rzecz Deppa.
Sceny walk były naprawdę dobre, inne niż w Potterze, nie tak efektowne, ale mi się podobały.

Koniec listy plusów.

Podsumowując - film "Fantastyczne Zwierzęta i jak je znaleźć" to największe rozczarowanie tego roku. Cholera, nawet BvS nie byłam tak rozczarowana, bo mniej więcej wiedziałam czego się spodziewać. Tu zapowiadało się, może nie rewelacyjnie, ale przynajmniej dobrze. Odczuwam żal i smutek, że wyłożyłam na ten film 15 złotych, odczuwam żal i smutek, że nie zobaczyłam w tym filmie nic, co by mi dało efekt WOW (demimoz, jak się on pokazał, a w sumie nie pokazał, to miałam efekt wow, bo jeszcze nie wiedziałam, jak tragicznym projektem jest w widzialnej postaci). Nie zobaczyłam podczas seansu nic, czego bym wcześniej nie widziała. Historia była nudna, a zwroty akcji były trudne i zaskakujące, jak tabliczka mnożenia. Humor do dupy, chyba, że masz 10 lat. Bohaterowie? Dobra niczym fantastyczna czwórka #pdk.
Nie polecam tego filmu z całego serca, nikomu. Ani to dobre kino familijne, ani przygodowe, akcji, czy fantasy. Produkcja ma takie braki, jak uzębienie u 6-latka. Jeśli komuś ten film się spodoba to tylko zatwardziałym fanom Pottera, ewentualnie ludziom, którzy mają wolne 15 zeta i wolą iść do kina, niż zjeść sobie kebsa.
Dalej jestem rozczarowana, a miał to być niby taki magiczny film, do tego fantastyczny...
4/10