Tytuł: Harry Potter - Hogsmeade, Twoja Magiczna Wioska :: Ostateczny pojedynek (LilyPotter vs michal1946)

Dodane przez raven dnia 21-07-2016 17:30
#2

Tekst 1.



ROZDZIAŁ PIERWSZY
Ostatni kurs

Na Privet Drive zapadł zmrok. Ostatnia lampa, świecąca na końcu ulicy zgasła już kilka minut temu. Jedynie dwie ulice dalej, Harry usłyszał warkot silnika jednego z samochodów sasiąda, który zapewne wrócił z nocnej zmiany i zaraz zapuka do drzwi domu Dursleyów. Wtedy Harry przypomniał sobie, że Dursleyowie wyprowadzili się z domu jakieś kilka miesięcy wcześniej do Londynu, gdzie znaleźli nowy dom. Od czasu zakończenia szkoły i zdaniu egzaminów Harry nie wiedział co tak na prawdę chce robić. Dostał nawet propozycję praktyk w Hogwarcie jako nauczyciel latania na miotle, lecz nie chciał tam wracać, ze względu na ostatnie wydarzenia w zamku. Dyrektorem został Severus Snape. Ze szkoły masowo zaczęto usuwać osoby mugolskiej krwi a kadra nauczycielska w większości składała się ze śmierciożerców lub tych, którzy im się nie przeciwstawili. Harry nie mógł zasnąć cały czas myśląc o byłym dyrektorze, którego postanowił wraz z Ronem i Hermioną odwiedzić. Harry już od miesiąca planował podróż do Hogwartu, jednak teraz nadażyła się ku temu wyjątkowa okazja, bo zaczynał się nowy rok szkolny. Harry postanowił poczytać "Proroka Codziennego". Odkąd redaktorem została Hermiona, sięgał po niego praktycznie codziennie. Otworzył go na drugiej stronie i od razu ujrzał smutną twarz Dumbledore`a. Przeczytał nagłówek i od razu przypomniał sobie niedawne wydarzenia, które miały miejsce w Hogwarcie.
"Wielka bitwa przegrana. Dumbledore nie żyje". Czytał dalej: "Największy czarodziej na świece Albus Dumbledore odszedł od nas na zawsze. Jak udało nam się ustalić, po zakończeniu roku szkolnego, gdy wszyscy uczniowie opuszczali już peron, do szkoły wtargnęła grupa śmierciożerców. Ich zadaniem było odnalezienie Harry`ego Pottera. Gdy dowiedzieli się, że ten jest już w drodze do Londynu, postanowili ruszyć za nim. Przez przypadek natknęli się jednak na grupę nauczycieli, którzy zostali jeszcze w szkole. Wśród nich był nieżyjący już dyrektor Hogwartu. Po zaciętej walce niestety zginął. Przewaga liczebna śmierciożerców tym razem okazała się skuteczna. Ministerstwo Magii już rozpoczęło śledztwo w tej sprawie. O jego wyniku, bedziemy informowali na bieżąco."
Gdy skończył czytać, na dworze usłyszał świst, jak przy najwięszkym przeciągu. Bez wahania sięgnął po różdzkę i zszedł schodami. Chwilę później, stał już przy oszklonych drzwiach wejściowych i czuł jak zaczynają pocić mu się dłonie.
r6; Hermiona! Mówiłem, żeby zrobić to po cichu!
r6; Oj Ron, zawsze masz jakiś problem. Gdybyśmy mieli tutaj iść pieszo, pewnie bylibyśmy rano!
r6; Harry! - zaczął Ron r11; Miło Cię znowu widzieć!
Harry otworzył szerzej drzwi i ukazali mu się przyjaciele, których tak dawno nie widział. Od razu zaprosił ich do środka.
r6; Jak się czujesz? - spytała Hermiona, która już usadowiła się w brzydkich, niebieskich fotelach w salonie Dursleyów.
r6; Świetnie r11; skłamał Harry. Wiedząc, że skończył już szkołe, a Dumbledora nie ma wśród nich znowu oblał go pot.
r6; A jhaak mha się czuć? - wtrącił się Ron, który krzątał się po kuchni i sądząc po wymowie miał już coś w buzi. - Przecież zginęła jedyna osoba, która mogła go obronić przed Voldemorem. Jak Ty byś się czuła, wiedząc, że za każdym rogiem może dopaść Cię banda śmierciożerców. Przecież dla nich powiadomienie Voldemorta to chwila. Harry w każdej chwili może...
Ron przestał widziąc twarz Harry`ego. Ta wydawała się blednąć z każdą sekundą i każdym kolejnym słowem Rona. Taka była niestety prawda. Od czasu śmierci Dumbledora, Harry cały czas oglądał się za siebie. Kiedyś nawet w sklepie o mało co nie użył oszałamiacza na sprzedawcy myśląc, że to poplecznik Voldemorta. Wiedział jednak, że spotkanie z nim twarzą w twarz to kwestnia czasu i nie może wiecznie się ukrywać.
r6; Nie możemy dać po sobie poznać, że się boimy. On by tego nie chciał r11; powiedział Harry siadając na fotelu obok Hermiony. Ron także przestał chodzić po kuchni i przyłączył się do nich.
Na zegarze wybiła północ. Po emocjonującej partii szachów, w której Ron niespodziewanie przegrał z Hermioną, cała trójka postanowiła położyć się spać, by jutro jak najwcześniej zameldować się na dworcu. Wszyscy spali w salonie, na wypadek, gdyby ktoś zaspał.

***
Równo o godzinie dziesiątej ze stojącego przy telewizorze, drewnianego zegara wyłoniła się kukułka oznajmiając, że czas ich snu właśnie minął. Pierwszy obudził się Harry, który tej nocy praktycznie nie zmrużył oka. Od razu udał się do kuchni, wcześniej szturchając przyjaciół. Otworzył lodówkę i wtedy przypomniał sobie, że od tygodnia nie był na zakupach z obawy przed czychającym wrogiem.
r6; Tylko mi nie mów, że masz pustą lodówkę r11; powiedział przerażony Ron.
r6; Niestety... - zasmucił przyjaciela Harry i od razu popatrzył błagalnym wzrokiem na Hermionę.
r6; Zjemy coś na dworcu r11; pocieszyła Harry`ego Hermiona, która zaczęła przeglądać się w lusterku.
Po kilkunastu minutach cała trójka opuściła już dom Dursleyów i udała się na mugolski autobus, nie chcąc ryzykować wykrycia. Ten podjechał na przystanek spóźniony i cały zapełniony. Jedyne wolne miejsce przypadło Hermionie, a Harry i Ron stanęli w drzwiach, raz po raz nimi obrywając. Ludzie, którzy jechali razem z nimi, na pewno mieli ich za wariatów. Hermiona trzymała w rękach dziwne monety, którymi Harry chciał nawet zapłacić kierowcy. Pod koniec podróży, do autobusu wszedł dziwnie ubrany mężczyzna. Miał na sobie czarny kapelusz i brązowy, skórzany płaszcz. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że z kieszeni płaszcza wystawało mu coś, co przypominało końcówkę różdzki. Nikt jednak nie odważył się do niego podejść, choć mężczyzna w przerwach między czytaniem gazety a spoglądaniem przez mijające go samochody, spoglądał na całą trójkę.
Dworzec jak zawsze na początku września był zatłoczony. Harry od razu rozpoznał osoby, które spieszą na Express do Hogwartu. Z resztą nie dało się ich nie zauważyc, bo kto w tych czasach ma własną sowę i imienną walizkę. Po emocjonującym, jak zawsze dostaniu się na Peron 9 i 3/4 udali się od razu do wolnego przedziału. Mieli to szczęście, że znajdował się on najbliżej przedziałów Slytherinu. Mogli więc usłyszęć co nieco o aktualnych sprawach w Hogwarcie.
r6; Jako pierwszoroczniak musisz wiedzieć, że w szkole nie tolerowany są teraz osoby o podejrzanym pochodzeniu. Takie osoby nigdy nie trafiają do dumnego Slytherinu. Obecnie mamy najlepszego opiekuna domu - powiedział jeden ze Ślizgonów z piątej klasy.
- Kogo? - zapytał, sądząc po podobnym głosie, jego brat.
r6; Lucjusza Malfoya r11; odpowiedział mu z dumą, a pociąg właśnie ruszył.
***
Na dworze było szaro. Deszcz nie opuszczał ich praktycznie od samego wyjazdu z Londynu.
r6; Ron zrób coś wreszcie z tym oknem! - krzyknęłą po długiej ciszy Hermiona.
r6; Przecież ci mówiłem, że jest zepsute! O co ci znowu chodzi?! - odburknął Ron, który miał już dosyć wstawania i dokładnego domykania okna.
r6; Harry co jest? - zapytał z troską Ron, a Hermiona uniosła oczy znad "Proroka Codziennego".
r6; Blizna r11; rozpoczął Harry. - Nie bolała mnie tak od kilku miesięcy.
Powoli dociera na miejsce. Na korytarzach zawrzało, po tym jak jeden z pierwszorocznych Gryfonów chciał wypróbować swoją nową różdzkę. Gdy pociąg dotarł w końcu na stację, wszyscy gorączkowo rzucili się do wyjścia. Harry, Ron i Hermiona, postanowili więc nie spieszyć się z opuszczeniem przedziału, tak by zbytnio nie pokazywać się były kolegom. Deszcz rozpadał się na dobre. Przez otwór w zepsutym oknie zaczęła strumieniami lać się woda.
r6; No już, idziemy r11; powiedziała Hermiona, która zaczęła poprawiać włosy. Po wyjściu z przedziału nie zobaczyli już nikogo. Dorożki z uczniami udały się w stronę Hogwartu, a maszynista zbierał ostatnie papierki po uczniach. Po przejściu kilkunastu metrów, cała trójka wyszła na zewnątrz i wolnym krokiem ruszyli w stronę zamku. W pewnej chwili ich uwagę przykuła osoba, którą już chyba gdzieś widzieli.
r6; Harry popatrz r11; Ron szturchnął Harry`ego lewym łokciem. - To nie przypadkiem ten sam koleś, którego widzieliśmy w autobusie w Londynie?
r6; Rzeczywiście Ronald. Gratuluję spostrzegawczości r11; pochwaliła go Hermiona. - Poznaję po tym ohydnym skórzanym płaszczu. Dziwne, że spotykamy go dzisiaj drugi raz.
Mężczyzna stał na samym końcu peronu, praktycznie na skraju Zakazanego Lasu. Nagle się obrócił i ich dostrzegł. Stał nieruchomo, podczas gdy Harry nie nadążał czyścić szkieł, które coraz bardziej pokrywały się deszczem.
r6; MORSMORDE! - krzyknął zimnym głosem mężczyzna. Z jego różdzki wystrzelił promień światła, który przeszył na wylot czarne chmury. Po chwili ukazała im się wielka czaszka, w towarzystwie węża, który wypełznął z jej ust.


ROZDZIAŁ DRUGI

Pojedynek
r6; Kto to jest?! - krzyknął przerażony Ron. Harry bez wahania sięgnął po mapę Huncwotów, z którą nie rozstawał się odkąd skończył szkołę. Po wypowiedzeniu magicznej formuły ich oczom ukazały się dwa nazwiska, które teraz były w ich otoczeniu. Pierwsze właśnie wychodziło z Zakazanego Lasu i był to Walden Macnair. Na przeciwko nich stał jednak ktoś zupełnie inny. Był to Snape, który ruszył w ich kierunku. Wszyscy stanęli bez ruchu, ale widząc, że Snape opuścił różdzkę nie chcieli rzucać się na niego bez potrzeby.
r6; Witaj Macnair r11; powiedział Snape, witając się przy tym z krzepkim, muskularularnym mężczyzną z lekkim zarostem na twarzy.
r6; Och, Severus tyle miesięcy minęło, ale dzisiaj wszystko naprawimy. Dzięki tym trzzem głupkom, nawet nie musiliśmy ich zbytnio szukać - Macnair wymierzył różdzką w Rona. - Ty, rudy za mną.
r6; On nigdzie nie pójdzie! - krzyknęła Hermiona odpychając Macnaira i Snape`a. - Jak pan mógł profesorze!
r6; Severus! Pozwolisz, żeby ta szlama cię dotykała r11; zadrwił Macnair r11; Rudy też nie będzie nam już potrzebny. Nagini się o ciebie pytała. Bella mówiła, że nasz piękny wąż nie jadł nic już od miesiąca. A teraz oddawać różdzki! - dokończył.
r6; Walden, to jeszcze dzieci, trochę grzeczniej. Potter, ktoś na ciebie czeka w lesie już od paru godzin. Uprzedzę twoje kolejne pytanie. Magiczna ochrona Hogwartu została dla nas zniesiona. Zamek jest od kilku minut zamknięty i chroniony przez naszych braci r11; powiedział Snape z szyderczym uśmiechem na ustach.
r6; No już Sev, dosyć gadania! - warknął Macnair, który właśnie chował trzy różdzki do tylnej kieszeni.
W lesie było cicho i nic nie wskazywało na to, że za chwilę będą tutaj miały miejsce straszliwe rzeczy. Pierwszy szedł Macnair, tóż za nim Ron i Hermiona. Harry był osobiście pilnowany przez Snape`a, który raz po raz dźgał go różdzką w plecy i miał przy tym niezłą radochę.
r6; Walden, w lewo.
Harry dostrzegł, że Snape spoglądnął na mapę Mapę Huncwotów, jednak nie dostrzegł co tak na prawdę tam się znajdowało. Po kilku metrach cała piątka zrobiła zwrot o dziewięćdziesiąt stopni w lewo i weszła na wielką polanę. Tam ich oczom ukazały się same czarne płaszcze, które skupiły się na Nagini. Ta właśnie wypełzła spot bujnej, leśnej roślinności.
r6; Zostaw Pottera! - odparł Voldemort, który stał po środku śmierciożerców.
r6; A co z resztą Panie? - zapytał z szcunkiem Macnair. Voldemort nic nie powiedział, zaśmiał się tylko i pokazał głową na wielkiego węża. Wszyscy wybuchnęli śmiechem i unieśli różdzki.
r6; Impendimenta! r11; ryknęło kilkanaście zamaskowanych osób. Harry zamknął oczy. Nic nie mógł zrobić, a jego przyjaciele właśnie zostali odrzuceni do tyłu o kilka metrów. Tam czekał już wąż. To co stało się po kilku sekundach, nie śniło mu się nawet w najgorszych snach. Kiedy z powrotem otworzył oczy, przyjaciele leżeli przy drzewach.
r6; Zostaw ich! - krzyknął Harry, który biegem rzucił się w kierunku Czarnego Pana. Voldermort machnął różdzką i Harry`ego ścięło z nóg.
r6; Harry, nie przerywaj mojego spektaklu. Twoje pięć minut za chwilę nastąpi, ale najpierw musi opaść pierwsza kurtyna. - odpał Voldemort a jego poplecznicy prawie wili się ze śmiechu. - Wystarczy Nagini! Obiad dokończysz później, teraz moja kolej! Walden oddaj różdzkę Harry`emu.
Macnair podszedł do Harry`ego i wręczył mu jego różdzkę życzą mu wolnej i bolesnej śmierci. Harry nic mu nie odpowiedział, tylko skupił się na osobie, która stała przed nim i rozpoczęła pojedynek. Na polanie rozległ się wielki huk i z różdzki Voldemorta wystrzeliła zielona smuga światła. Harry zrobił unik, jakiego kiedyś nauczył się na treningach Quidditcha. Po sekundzie leżał w mokrej trawie za drzewem. Nie zamierzał jednak tchurzyć. Wyszedł z poniesioną różdzką i bez wahania.
r6; Sectumsempra! - krzyknał Harry, ale Voldemort się tylko zaśmiał odbijając w powietrze jego zaklęcie.
r6; Harry, nie mów, że tak nędznym zaklęciem chcesz mnie pokonać. Walcz jak przystało na prawdziwego czarodzieja, przecież znasz zaklęcia. Twój wielki, sztywny już nauczyciel nie uczył cię jak bronić się przez na prawdę czarną magią? Żałosne. Avada Kedavra!
Polanę po raz kolejny przeszyło zielone światło, które tym razem zdawało się być jeszcze większe. Harry nie miał jednak zamiaru po raz kolejny uciekać przed zaklęciem i krzyknął to samo.
r6; AVADA KEDAVRA! - Sam nie wierzył jednak w powodzenie swojego zaklęcia niewybaczalnego. Tak się też stało, malutki promyk, który mu się ukazał nawet nie drasnął Voldemorta. Po chwili runął na ziemię, gdy Voldemort trzeci raz użył swojej ulubionej sztuczki na uśmiercanie. Oczom Harry`ego ukazali się przyjaciele, którzy leżeli teraz martwi obok niego. Do całej trójki zaczęła zbliżać się Nagini. Ron leżał siny po jego lewej stronie, Hermiona po prawej. Obydwoje mieli zmasakrowaną twarz. Harry coraz słabiej słyszał, ale dziwił się, że jeszcze żyje, bo przecież powinien umrzeć od razu, jak inni. Po kilku sekundach jego przypuszczenia się ziściły. Zobaczył rodziców, Rona, Hermionę. Wszyscy się do niego uśmiechali. Harry zamknął oczy.
r6; Panowie, to by było na tyle. Ten szczeniak, nie potrafił nawet zadać mi większych obrażeń. Moja droga Nagini, na co czekasz? Obiad podany.