Tytuł: Harry Potter - Hogsmeade, Twoja Magiczna Wioska :: To chyba najbardziej niemagiczne miejsce na świecie! (raven, Sharon665) [zakończony]

Dodane przez Fantazja dnia 24-03-2014 17:40
#3

Tekst II

Draco leżał w swoim pokoju, obserwując złotego znicza, latającego po pomieszczeniu. Od czasu do czasu trafiał w przedmiot zaklęciem spowalniającym, sprawdzając swoją celność i refleks. Było leniwe letnie popołudnie, chociaż pogoda daleka była od tej, która typowa była dla wakacji. Nic nie zapowiadało, by coś dzisiaj miało się zmienić, Draco marnował kolejny dzień, leżąc i tracąc energię tylko na miotanie zaklęć w skrzydlatą kulkę.
- Draco! Chodź na dół! - w głosie Narcyzy dało się wyczuć zniecierpliwienie i niepokój, chociaż to nie wzbudziło podejrzeń jej syna. Nastolatek wstał powoli, poprawił marynarkę, przygładził włosy i niespiesznie ruszył do wyjścia z pokoju.
- Synku, pospiesz się!
- No przecież idę... - chłopak przyspieszył i po dłuższej chwili stał już w salonie u boku swojej matki. - O co chodzi?
- Musisz natychmiast opuścić Anglię. Nie ma czasu na żadne tłumaczenia. Nie mam pomysłu, gdzie mógłbyś uciec, dlatego wyślę cię w jedyne miejsce, jakie przychodzi mi do głowy. Mam koleżankę w Stanach Zjednoczonych. Zaraz wyślę jej list pocztą transatlantycką, już wezwałam burzyka popielatego z ministerstwa, ale zanim dotrze do Ameryki, minie trochę czasu. Dlatego będziesz musiał sam ją znaleźć. Kiedy chodziła do Hogwartu, nazywała się Madison Banks, ale mogła zmienić nazwisko. Znajdź ją, a ja
wszystko wyjaśnię jej w liście. Jak tylko będę mogła, przyjadę po ciebie - niemal nic z długiego monologu Narcyzy nie dotarło do Dracona. Blondyn stał, mając w głowie jeden wielki bałagan. Opuścić Anglię? Lecieć do Stanów?
- Ale mamo...
- Kochanie, naprawdę nie mamy czasu. Trzymaj różdżkę w pogotowiu i uważaj na siebie. Pamiętaj, Madison Banks, odnajdź ją. I pod żadnym pozorem nie wracaj do domu dopóki nie dam ci znać, że jest bezpiecznie. Tu masz trochę mugolskich pieniędzy - Narcyza wcisnęła synowi do ręki plik banknotów. Potem sięgnęła po leżącą na stole srebrną łyżeczkę, wycelowała w nią różdżkę i szepnęła "portus". Łyżeczka na chwilę rozjarzyła się niebieskim blaskiem. Kobieta podała ją Draconowi. - Trzymaj. Proszę cię,
bądź ostrożny.
Draco nie zdążył w żaden sposób zareagować, bo po sekundzie poczuł znajome szarpnięcie w okolicach pępka. Już po chwili leżał na rozgrzanym chodniku w jakiejś prowincjonalnej mieścinie. Stany Zjednoczone kojarzyły mu się z Nowym Jorkiem i z Florydą, którą kilka razy odwiedził z rodzicami w wakacje. Tymczasem przed nim rysował się krajobraz jak z koszmaru - popękany asfalt, spalona słońcem trawa po jednej stronie i rząd niskich zabudowań po drugiej. Wzdłuż ulicy stało kilka pojazdów
przypominających mugolskie samochody rodem z poprzedniej epoki. W tle nieco lepiej - krajobraz niewątpliwie robił wrażenie. Nad mieściną rozciągała się potężna góra, która na tle błękitnego nieba wyglądała wręcz niesamowicie. Ale Draco nie miał czasu ani ochoty na zachwycanie się tym widokiem. Pomyślał, że najlepiej będzie wstać, bo nastolatek leżący na chodniku z plikiem banknotów w jednej ręce i łyżeczką w drugiej, może wzbudzić niepotrzebną uwagę. Kiedy już schował pieniądze i otrzepał
spodnie, rozejrzał się, by oszacować jak beznadziejne jest jego położenie. Gorsze być nie mogło. Draco nie miał pojęcia, w którą stronę mógłby pójść i od czego zacząć próbę odnalezienia się w tym miejscu. Stwierdził, że wszystko będzie lepsze od bezczynnego stania w miejscu, więc ruszył przed siebie wzdłuż ulicy. Nie doszedł daleko, kiedy za zakrętem drogi zauważył grupę mniej więcej 10-letnich chłopców, kopiących na ulicy okrągły biało-czarny przedmiot. Kształtem i wielkością przypominał
kafel, więc Malfoyowi przyszło do głowy, że chłopcy zapewne grają w jakąś mugolską odmianę quidditcha. Brakowało co prawda tłuczków, znicza i obręczy, ale w końcu to tylko mugole, rozwojowo tysiąc lat za czarodziejami, to i quidditcha muszą mieć gorszego. Oni chyba nawet mają na to specjalną nazwę, którą słyszał na ulicy, podczas pobytu w Londynie - piłka nożna? Sport dla frajerów, prawdziwi mężczyźni grają tylko w quidditcha. Nie zdążył ponapawać się tą wyższością nad mugolami, bo w chwilę
później ten biało-czarny kafel wylądował na jego czole. Draco drugi raz tego dnia znalazł się na ziemi.
- Sorry! - dobiegł go nieco spanikowany głos niskiego blondyna w zielonej koszulce. - Nic ci nie jest?
- Nie - wycedził Malfoy przez zęby. Chłopiec podszedł bliżej, by zabrać piłkę, ale mina tego dziwnego faceta zniechęciła go do dalszych pytań. Wzruszył więc ramionami i wrócił do kolegów. Draco tymczasem wstał z ziemi i otrzepał garnitur. Było mu gorąco, do tego doszło zmęczenie całą tą dziwaczną sytuacją, w jakiej się znalazł. Postanowił, że najlepiej będzie użyć magii, ale nie mógł tego zrobić w obecności mugoli. Oddalił się więc, przeszedł za jeden z niskich sklepików i wyjął różdżkę.
- Accio miotła - wyszeptał. Nic się nie stało. To znaczy nie to, czego Draco się spodziewał. Różdżka nieco drgnęła w jego dłoni, jakby chciała wykrzesać z siebie magiczną moc, ale nie była w stanie tego zrobić. Machnął nią jeszcze raz, głośniej wymawiając zaklęcie. Bez skutku. Różdżka zadygotała i znieruchomiała. Potem wypowiadał kolejne zaklęcia, jakie przychodziły mu do głowy, ale to, co trzymał w dłoni, było teraz tylko bezużytecznym kawałkiem drewna. Przez chwilę miał ochotę wyrzucić go do
stojącego obok kontenera na śmieci, ale powstrzymał się i przeklinając, schował różdżkę do wewnętrznej kieszeni marynarki. Wyszedł zza sklepu z powrotem na chodnik. Bez różdżki, bez jakichkolwiek magicznych gadżetów, mogących mu pomóc, czuł się fatalnie. Wyjął z kieszeni łyżeczkę i pogładził rączkę, na której znajdowało się logo Slytherina - jedyna rzecz, jaka wydawała mu się realna w tej nowej rzeczywistości. Jedyny łącznik z magicznym światem. Podniósł głowę, licząc, że jednak dostrzeże coś,
co naprowadzi go na trop, którym powinien podążać. Przecież chyba matka nie wysłała go tu przez przypadek?
Nie od razu, ale dostrzegł swój ratunek. Ten widok był dla niego tak szokujący, że przetarł oczy i kilkakrotnie zamrugał, zastanawiając się, czy to nie fatamorgana. W oddali majaczyła znajoma postać. Z tej odległości i w tej temperaturze jakby falowała, ale był pewien, że zna dziewczynę, która zbliżała się w jego stronę. Blond włosy, pomarańczowa sukienka i ogromne wściekle różowe okulary - nie mógł jej z nikim pomylić. Był tak zszokowany absurdalnością tej sytuacji, że nawet nie wiedział jak
zareagować. Tym bardziej, że Luna, wpatrzona w niebo, zbliżała się coraz bardziej, w ogóle go nie dostrzegając. Przeszła obok Dracona, nie zwracając na niego uwagi. Ten w ostatniej chwili odzyskał władzę nad swoim ciałem.

- Pomyluna! - krzyknął z rozpaczą.
- O, cześć Draco - trudno było wyczuć, czy jest zaskoczona widokiem szkolnego kolegi i czy nie jest na niego zła za użycie obraźliwego przezwiska, bo jej twarz wyrażała jak zwykle uprzejme zainteresowanie. - Nie jest ci za gorąco w tym garniturze? Dzisiaj jest ze 30 stopni.
- Tak, trochę jest... Co ty tutaj robisz?!
- Idę popływać, gorąco dziś. Idziesz ze mną?
- Popływać? Nie, ja muszę... Nie... nie wiem co muszę. Nie wiem co mam robić.
- Może chociaż zdejmij marynarkę? Ugotujesz się w niej. Ale myślę, że pływanie by ci pomogło, woda w zatoce fajnie chłodzi.
- Nie chodzi o temperaturę! Możesz przestać?! Nie wiem gdzie jestem, nie wiem jak się stąd wydostać, nie wiem co mam robić, moja różdżka nie działa i nawet nie wiem, w którą stronę mam iść!
- Hm... Jakbyś chciał na plażę, to tam - odparła śpiewnym tonem, wskazując kierunek, w którym właśnie zmierzała. - I nie krzycz na mnie, to nie moja wina, że tak się ubrałeś i teraz temperatura uniemożliwia ci zastanowienie się nad drogą do domu.
- To nie temperatura, tylko to - powiedział z paniką w głosie, gestem wskazując na otaczającą ich ulicę i zabudowania. - To chyba najbardziej niemagiczne miejsce na świecie!
- Magia jest wszędzie, tylko trzeba wiedzieć, gdzie szukać - wyśpiewała Luna i w podskokach ruszyła przed siebie.
Draco już wcześniej wiedział, że Pomyluna Lovegood nie jest osobą, z którą powinien utrzymywać kontakt. Wiedział, że powinien jej unikać. Ale z drugiej strony - jest jedyną osobą, która może mu teraz pomóc. Co ona tu w ogóle robi?! Był tak zszokowany, że w milczeniu obserwował, jak dziewczyna się oddala. Wiedział, że powinien pójść za nią, poprosić o pomoc... Poprosić? To brzmiało tak absurdalnie, że jego ciało nie było w stanie zareagować na sugestię mózgu. Stał na środku ulicy, nie mogąc się
ruszyć, nie mogąc nawet stworzyć jednej logicznej myśli. W chwilę później zarejestrował pędzący w jego stronę samochód. A raczej to, co kiedyś mogło być samochodem. Teraz przypominało błękitną kupę złomu z ogromnymi rdzawymi odpryskami w najróżniejszych miejscach. Z odrętwienia wyrwał go dopiero przenikliwy dźwięk klaksonu, a w chwilę później rozległ się donośny głos kierowcy zdezelowanego pikapa.
- Złaź z ulicy, idioto!
- Luna, poczekaj na mnie! - wrzasnął Draco, wbiegł na chodnik i w panice ruszył do miejsca, w którym stracił koleżankę z oczu.

Kiedy ją dogonił, oglądała właśnie wystawę sklepu z częściami samochodowymi.
- Tutaj jest przejście do czegoś związanego z magią?
- Nie, to części do mugolskich samochodów. Fajne, nie? - uśmiechnęła się do niego. Po chwili Draco odwzajemnił uśmiech. Pomyślał, że cokolwiek sądzi o tej dziewczynie, może liczyć tylko na nią, więc powinien być miły.
- Tak, fajne. Możesz mi pomóc? Na początek na przykład powiedz mi, gdzie w ogóle jestem.
- Jak to, nie wiesz, gdzie jesteś? To co tu robisz? - pytanie Luny Draco skwitował tylko bezradnym uniesieniem dłoni. - W Stanach Zjednoczonych, na Alasce. Przyjechaliśmy tu z tatą, bo on dostał informację, że w pobliżu widziano gorsuna błękitnego, a tata od dawna chciał zbadać zwyczaje tych stworzeń - wyjaśniła dziewczyna. Draco chciał zapytać, czym jest gorsun błękitny, ale uznał, że nie ma co rozwijać tematów pobocznych, skoro nie to jest dla niego w tej chwili istotne. Wszedł więc Lunie w
słowo i wyjaśnił, jak się tu znalazł. Kiedy skończył, Luna wyglądała nieco poważniej niż zazwyczaj. Minę miała zatroskaną, jakby naprawdę martwiła się losem Malfoya.
- Myślę, że skoro mama wysłała cię właśnie tutaj, to powinieneś trzymać się tego miejsca i czekać. Nie ma tu za dużo rozrywek dla czarodziejów, Amerykanie nie uważają Alaski za bardzo atrakcyjne miejsce. A szkoda, bo tu jest super. Od ponad 100 lat nikt nie widział gorsunów, być może to jest jedyne miejsce, gdzie jeszcze można je spotkać. W górach zimą podobno widziano yeti, a jestem przekonana, że występują w nich też olbrzymy... - oczy Luny aż zaświeciły się z przejęcia i teraz wyglądała jak
fanatyczka. Kiedy jednak zobaczyła minę Dracona, przeszła do konkretów. - No cóż, wygląda na to, że tu utkwisz. Nie pozostaje ci nic innego, jak wtopić się w tutejszą społeczność. Jeśli chodzi o różdżkę, musisz się zgłosić do amerykańskiego odpowiednika naszego Ministerstwa Magii, oni mają takie specjalne zasady, że każda różdżka na terenie USA musi zostać zarejestrowana w urzędzie, inaczej nie będzie działać. Tutaj niedaleko mieszkają Maddie i John Styles, na pewno pozwolą ci skorzystać ze
swojego kominka i pomogą załatwić wszystkie formalne sprawy.
- Maddie? Czy to zdrobnienie od Madison?
- Nie wiem. Ale to bardzo sympatyczna kobieta, pochodzi zresztą z Wielkiej Brytanii. Na pewno ci pomoże - Luna wskazała Draconowi drogę prowadzącą do domu Stylesów. - Ja muszę lecieć, tata mówił, że dzisiaj ma przyjechać syn Newta Skamandera, bardzo chciałabym go poznać. Ale jak będziesz czegoś potrzebował, to daj znać, mieszkamy na łodzi przy Boat Launch Road. Poznasz na pewno, tylko jedna łódka tam ma trawę na dachu. Do zobaczenia - uśmiechnęła się promiennie, pomachała mu i pobiegła drogą
prowadzącą do zatoki. Draco stał jeszcze przez chwilę, obserwując, jak dziewczyna się oddala. Potem odwrócił się i ruszył we wskazanym przez Krukonkę kierunku, by sprawdzić, czy list od mamy dotarł już pod wskazany adres.