Tytuł: Harry Potter - Hogsmeade, Twoja Magiczna Wioska :: To chyba najbardziej niemagiczne miejsce na świecie! (raven, Sharon665) [zakończony]

Dodane przez Fantazja dnia 24-03-2014 17:39
#2

Tekst I

In the jungle, welcome to the jungle
Watch it bring you to your shananananana knees, knees
Ohh, I wanna watch you bleed!
*

Rzędy wysokich budynków przecinały szare wstęgi dróg. Na chodnikach tłoczyli się ludzie śpieszący się do biur z poranną kawą ze Starbucksa i pączkami dla współpracowników. Wielu z nich prowadziło nerwową rozmowę przez telefon, starając się załatwić ważne sprawy na ostatnią chwilę. Na jednej z ławek można było przyuważyć drobną blondynkę, przeklinającą właścicieli psów, którzy nie raczą sprzątać po swoich pupilach. Starała się zetrzeć niechcianą maź ze swoich nowych Louboutinów. Grupa młodzieży wspominała swoją ostatnią imprezę, śmiejąc się przy tym głośno. Żółte taksówki pędziły, jak na standardy tego miasta, starając się ominąć korki, co, zważywszy na porę dnia, było niemal niemożliwe. Zgiełk, zamieszanie i przenikliwe dźwięki klaksonów wywołujące ból głowy. Dla wielu to coś normalnego, zwykła codzienność, do której da się przyzwyczaić, a czasami nawet pokochać.

Jednak coś zakłócało ten idealny obrazek Nowego Jorku. W jednej ze ślepych uliczek, na posłaniu z kartonów, leżał Draco Malfoy, podróżujący po słodkiej krainie swoich niecnych snów. Całkowicie nieświadomy tego, co zobaczy po przebudzeniu.

- Och Pansy, daj mi spokój - dało się usłyszeć zachrypnięty głos platynowłosego, gdy poczuł na swojej twarzy wilgotny dotyk. Ze względu na brak reakcji podniósł rękę, by odgonić natarczywego potwora przeszkadzającego mu spać. Jakież było jego zdziwienie, gdy poczuł pod palcami ostre kły. Otworzył ociężałe powieki i pisnął na widok oślinionego psa, niczym mała dziewczynka na widok Czarnego Pana. Pomimo zgiełku na ulicy, pisk ten można było usłyszeć w odległości wielu metrów, jednak każdy był zbyt zajęty swoimi sprawami, by zajrzeć w wąską uliczkę, gdzie nawet szczury bały się przechadzać. Chłopak natychmiast, wciąż siedząc na betonie, zaczął wycofywać się w tył. Jednak ceglana ściana jednej z kamienic uniemożliwiła mu to. Zaczął macać po kieszeniach w poszukiwaniu swojego ratunku, różdżki. Znalazł ją w jednej z kieszeni kurtki, niestety złamaną na kilka małych kawałeczków nienadających się do użytku. W myślach tworzył taką wiązankę przekleństw na dzisiejszy dzień, że niejeden szewc by mu jej pozazdrościł. Pies natomiast jedyne co zrobił, to przekrzywił swoją głowę, wpatrywał się przez chwilę w miotającego się nastolatka, a następnie odbiegł od niego w poszukiwaniu kości na tyłach okolicznej restauracji.

Pozbywając się jednego kłopotu, Malfoy odetchnął z ulgą i rozejrzał się wokół starając się znaleźć jakieś znajome mu miejsce. Jednak uciążliwy ból głowy i suchość w ustach skutecznie przeszkodziły mu w tym, rozpraszając jego uwagę. Zamknął na chwilę oczy, a w głowie pojawił mu się kolaż wspomnień z wczorajszej nocy. Pansy ubrana w obcisłą sukienkę i czarne szpilki. Dudniąca muzyka, która powodowała u niego ból głowy. Kolorowe lasery, od których bolały go oczy. Zabini stawiający przed nim kolejne, coraz bardziej kolorowe drinki. Crabbe i Goyle wyrywający laski na swój "popisowy" taniec, który wywoływał salwę śmiechu wśród osób obecnych na sali. Ręce Pansy na jego ciele, walka ich języków. Więcej drinków, więcej śmiechu, więcej muzyki. Te krótkie, choć dużo mówiące wspomnienia szalały w jego głowie, a każdy kolejny obraz powodował jeszcze większy ból. I nagła ciemność i cisza. Jakby ktoś w pewnym momencie kliknął czerwony przycisk na pilocie do obsługi jego pamięci, zaśmiewając się przy tym z Dracona, który próbował wywnioskować jak w końcu wylądował w tej miejskiej dżungli.

Blondyn westchnął żałośnie nie mając lepszego pomysłu na skomentowanie wczorajszej zabawy i jej skutków. Wstał z zimnej, szaroburej powierzchni, starając się utrzymać na nogach, jednak szybko znalazłby się na niej ponownie, gdyby nie ściana, o którą się oparł. Wziął kilka głębszych oddechów i niepewnie zaczął iść przed siebie, niezgrabnie omijając puszki po alkoholu i kartony rozwiane przez wiatr. Nie mając innego wyjścia, zaczął się zbliżać do tłumu ludzi. Osób zwyczajnych dla ogółu, ale w jego mniemaniu innych. Mugoli. W normalnej sytuacji zacząłby nimi pomiatać i rzucać ukradkiem różne zaklęcia, starając się uprzykrzyć im życie, a po wszystkim przybiłby sobie piątkę z Zabinim. Jednak tym razem czuł się niczym mysz starająca się wtopić w otoczenie wygłodniałych kotów. Czuł się zagubiony i był tutaj sam. Bez przyjaciół. Bez rodziny. Bez skrzatów. Bez osób, którymi mógłby pomiatać. I, co najważniejsze, bez magii. Jeszcze nigdy nie zdarzyło mu się być w takiej sytuacji.

Podszedł do jednej z ulicznych witryn i załamał się na widok swojego odbicia. Jego zwykle misternie ułożone włosy, były teraz w nieładzie, na twarzy miał bliżej niezidentyfikowaną plamę koloru brązowego, a jego ubranie było poszarpane i pobrudzone, niczym po emocjonującym meczu Quidditcha, zakończonym zaciętą walką ze wściekłym zawodnikiem drużyny przeciwnej. Gdyby ojciec mnie teraz zobaczył... - przemknęło przez myśl chłopakowi. Nie mogąc znieść swojego odbicia, odwrócił wzrok od szyby.

Zaczął iść przed siebie, w bliżej nieznanym mu kierunku. Byle jak najdalej od tego miejsca. Od tych ludzi. W stronę magii. Niestety, kompletnie nieprzystosowany do życia w takim miejscu nastolatek, przy pierwszym lepszym przejściu dla pieszych wszedł prosto pod koła rozpędzonego auta. Gdyby nie refleks kierowcy, który z piskiem opon zahamował przed zdumionym Draco, mogłoby to się źle skończyć dla platynowłosego. Uciekł szybko od trąbiących pojazdów, po raz kolejny wyklinając w duchu na dzisiejszy dzień.

W tej samej chwili jego brzuch wydał dziwny dźwięk świadczący o tym, jak dawno temu chłopak się posilał. Zrezygnowany powłóczył nogami do najbliższej ławki i usiadł na niej z głośnym westchnięciem. Z amoku wyrwał go dopiero dźwięk wrzucanych kilku monet do plastikowego kubka stojącego koło jego nogi. Miał się już zerwać i obrzucić osobę, która je wrzuciła stekiem wyzwisk, gdy jego brzuch znów o sobie przypomniał, zwracając tym samym na siebie uwagę kilku gapiów.

- Głodnego człowieka nigdy nie widzieliście? - warknął na nich z typową dla niego wyższością. Odeszli, a ten skulił się na ławce. Toczył w sobie wewnętrzną walkę. Z jednej strony chciał wziąć z kubka te parę monet, by zjeść coś i postarać się wrócić do domu, ale z drugiej strony... Jego duma nie pozwalała mu na to. Przecież on był Malfoyem, a nikt z rodu Malfoyów nie przyjmuje jałmużny, a tym bardziej nie żebrze.

"Walić to" - stwierdził i wyciągnął monety z kubka. Będzie miał mnóstwo innych okazji, przy których wykaże się swoją dumą i wyższością nad innymi. Zaczął się rozglądać po krzykliwych szyldach sklepów, przeglądając przy tym kolejny raz witryny sklepowe. Jego wzrok zatrzymał się przy jednej z nich. Kilka małych, płaskich pudełek pokazywało zieloną trawę, po której poruszały się małe ludziki, niczym mrówki w mrowisku. Z zainteresowaniem zaczął się im przyglądać. W lewym, górnym rogu zobaczył mały prostokącik z paroma literkami i cyferkami obok nich. Mimo małego rozmiaru tego okienka, informacje w nim zawarte wydawały mu się dużo trudniejsze do zrozumienia, niż cały pergamin notatek z numerologii. To, co się działo na boisku, wydawało mu się nudniejszą i o wiele mniej skomplikowaną wersją Quidditcha. Bez tłuczków, kafli, mioteł, magicznych transparentów i innych magicznych przedmiotów umilających rozgrywkę i kibicowanie. Na tyle łatwą, by małe móżdżki mugoli mogły to zrozumieć.

***

Uszczęśliwiony Draco siedział przy jednym ze stolików w małej kawiarni. To, co przypadkowy przechodzień wrzucił mu do kubka, wystarczyło mu na kawę i drożdżówkę. Gdy kofeina obudziła jego zaspane zmysły, a cukier dodał mu nowej dawki energii, zaczął się rozglądać wokół siebie starając się ocenić swoją sytuację. Znajdował się teraz w beżowo-brązowym pomieszczeniu, z paroma stolikami otoczonymi wysiedzianymi fotelami. Z głośników sączyła się cicha i spokojna muzyka, która powoli, acz skutecznie ukajała jego skołatane nerwy. Zgrabne kelnerki z ładnymi uśmiechami obsługiwały nielicznych klientów. Okna wyciszyły większość hałasów z ulicy. Gdy Draco patrzył za przeźroczystą taflę szkła, bez tego całego szumu i zgiełku, to obraz tego miasta wydawał mu się ciekawy, prawie ładny. Wręcz znajomy. Żółte pojazdy z napisem "Taxi" na dachu, które tłoczyły się na ulicy, przypomniały mu o opowieści Pansy. Wspominała mu kiedyś coś na temat jej wycieczki do mugolskiego świata na innym kontynencie. Niestety, nie pamiętał jaką nazwę wtedy dziewczyna wymieniła. Słuchał ją wtedy z grymasem na twarzy i dawał jej jasno do zrozumienia, że nie chce słuchać nic, co by się wiązało z niemagicznymi ludźmi. I bynajmniej nie było to oznaką tego, że to go nie ciekawiło. Po prostu, to musiał zrobić. Od małego mu wpajano, że jedynie czarodzieje mają pełne prawo do wszystkiego, a mugole to podkategoria, coś gorszego. Nie chcąc rozczarowywać ojca, mały Draco postępował według jego zasad. Jednak z każdym kolejnym rokiem chłopak coraz bardziej się zastanawiał nad sensem tego stwierdzenia, które dla rodziny Malfoyów było niczym motto. Był przy tym niczym lawa, twardy i niewzruszony na zewnątrz, lecz w środku pełny gorącej cieczy, która przypominała mu od czasu do czasu o jego człowieczeństwie i równości z innymi ludźmi. Czasami nawet dawał upust tym emocjom, gdy jego skorupa pękała. Jednak po tym zwykle czuł się zażenowany i budował wokół siebie jeszcze większy i bardziej nieprzenikniony mur.

Przeniósł na chwilę swój wzrok na zegarek, widząc, że za oknem robi się ciemno. Westchnął i wziął łyka kawy, która przez ten czas całkowicie wystygła. Nie zdawał sobie nawet sprawy z tego, że siedzi już tutaj tyle czasu. A może wcale nie upłynęło go dużo, a po prostu to on tak późno obudził się z letargu po wczorajszej imprezie? Chciał wstać i wyjść stąd, lecz nie wiedział dokąd powinien pójść. Kompletnie nie znał tego miasta, nie miał pieniędzy ani sprawnej różdżki. Zauważając wzrok młodej dziewczyny, która od dłuższego czasu wpatrywała się w niego, przyjął swoją maskę wyniosłości i obojętności. Wyglądało to dosyć komicznie w połączeniu z jego niechlujnym wyglądem. Gdy tylko ta znudziła się dalszym wpatrywaniem się w niego, wrócił do swoich rozmyślań nad beznadziejnością jego sytuacji, w której się znalazł, starając się maksymalnie przedłużyć czas spędzony w ciepłym pomieszczeniu, nim znów wróci do głośnej i nieprzyjemniej dla niego dżungli.

Oparł twarz na dłoniach, nie wiedząc co powinien zrobić. Łzy cisnęły mu się do oczu, a ten usilnie starał się je powstrzymać. Podziwiał swojego ojca za to, że tak łatwo przychodziło mu ukrywanie emocji. Niezależnie od sytuacji zawsze miał tę samą kamienną minę. Draco starał się go naśladować, lecz zwykle kończyło się to fiaskiem. Zbyt łatwo było go zranić czy zdenerwować. To właśnie odróżniało go od rodu Malfoyów.

Niemal podskoczył, gdy poczuł zimny dotyk na swoim karku. Zmierzył wzrokiem drobną blondynkę w widmokularach, mając jej za złe, że ośmieliła się go dotknąć.

- Co ty robisz, Loony**? Wariatkowo nie w tę stronę. - powiedział do niej oschle. Wiedział, że to żałosne, i że to właśnie ona mogłaby go uratować z tej niemagicznej krainy koszmarów, ale mimo wszystko nie chciał się spoufalać z pośmiewiskiem szkoły.

- Cześć Draco - opowiedziała mu swoim miłym, rozmarzonym głosem, pomimo jego ataku na nią. Przez ostatnich parę lat spędzonych w Hogwarcie zdążyła się już przyzwyczaić do nieustających drwin z niej. - Przechodziłam właśnie obok i zobaczyłam cię przez szybę. Wyglądasz, jakby stado Gnębiwtrysków*** wleciało ci przez ucho. - W jej szeroko otwartych oczach można było zobaczyć troskę.

- Ja... Nic mi nie jest. - Starał się brzmieć tak pewnie, jak tylko to jest możliwe, jednak małe drżenie w jego głosie świadczyło o tym, że nawet on w to nie wierzy, zwłaszcza w komplecie z jego miną.

- Nie musisz udawać. - Luna wyciągnęła z jego blond kosmyków mały kawałek patyczka, po czym zamachała mu nim przed oczami na znak, że jego wygląd mówi wszystko. Na jego bladych policzkach wykwitł teraz mały rumieniec. - Mogę ci pomóc, jeśli tylko chcesz - zaoferowała.

Po minucie ciszy uśmiechnął się do niej blado, porzucając swoją marną maskę obojętności, co było bardziej wymowne niż zdanie sklecone z nawet najbardziej wyszukanych słów.

***

Draco stał teraz pod bramą Malfoy Manor, wciąż będąc zażenowany dzisiejszą sytuacją. Miał nadzieję, że jego rodziców nie ma w domu i nie zauważyli jego zagadkowego zniknięcia na cały dzień. Dla bezpieczeństwa jeszcze raz przeczesał swoje włosy palcami, chociaż zdawał sobie sprawę z tego, że to nie załatwi sprawy. Westchnął i spojrzał na Lunę. Z iskierkami w oczach wpatrywała się ogromny ogród, na tle którego stał jego dom. Jej oczy w tym momencie wydawały się być jeszcze szerzej otwarte niż zwykle.

- Loon... - w ostatnim momencie ugryzł się w język. - Luna... Tak sobie myślałem... może wejdziesz na chwilę? Chciałbym ci podziękować za dzisiejszy ratunek. - Sam się zdziwił, że to powiedział. W końcu było to do niego niepodobne. Każdej innej osobie pewnie by w tym momencie zakazał wspominania o tym pod groźbą Avady. Jednak podczas ich krótkiej rozmowy w kawiarni, zaraz po tym, jak się zgodził, by ta go uratowała z mugolskiej dżungli betonowych budynków, zmienił zdanie na jej temat. Niemal żałował, że tyle razy brał udział w rozrzucaniu jej rzeczy po szkole. Przekonał się, że po mimo jej dziwnych przekonań i wyglądu godnego clowna cyrkowego, jest tak naprawdę osobą godną zainteresowania.

- Chętnie. Może mogłabym ci w tym czasie opowiedzieć o Narglach***, bo słyszę ich całkiem sporo w twoim ogrodzie. - Blondyn skwitował to idiotycznie stwierdzenie cichym śmiechem i zrobił gest zapraszający ją do wejścia w głąb nieznanego wielu terenu.

Jedna noc, jedna impreza, jedno miasto. Niby tak niewiele, ale czuł, że te parę zdarzeń zmieniło coś znaczącego w jego życiu i w sposobie postrzeganiu świata.

I to na lepsze.

___________
*Guns n' Roses - Welcome to the Jungle
**Polska Pomyluna moim zdaniem brzmi gorzej od angielskiej Loony, dlatego właśnie użyłam wersję oryginalną.
***Stworzenia, w których istnienie wierzyli jedynie (i to nie zawsze) redaktorzy i czytelnicy "Żonglera", w tym Luna.