Tytuł: Harry Potter - Hogsmeade, Twoja Magiczna Wioska :: [Z] Śmiertlena Akcja.

Dodane przez Ksiezniczka Slytherinu dnia 04-01-2014 21:14
#1

Pierwszy ff napisany przeze mnie, proszę o wyrozumiałość. Jeśli będą jakieś błędy to proszę je wskazać, poprawię, i dać jakieś rady jak coś zauważycie bo robię to pierwszy raz, zazwyczaj tylko czytałam. I proszę bez wyrzutów :/

ROZDZIAŁ I i ostatni

Siedziałem u siebie jak każdego wieczoru, jednak tym razem czekając na wezwanie, które zapowiedział dwa tygodnie temu. Zastanawiało mnie czemu był taki szczęśliwy, pierwszy raz od niepamiętnych czasów sięgających lata wstecz, nikogo nie ukarał, żadnego crucio czy chociażby klątw tnących.. Sądząc po zachowaniu moich ,,kolegów po fachu" też czuli, że coś się zbliża, coś poszło po jego myśli. I cholernie się tego bałem. Rzadko kiedy organizował jakieś większe akcje i eskapady, zazwyczaj robił tylko plany, zbierał armię i szykował wojnę, a kiedy już coś postanowił to robił to idealnie, był perfekcjonalistą. Jedyne co mu się nie udało na początku swej ,,kariery" to zabicie Pottera w kołysce. Ja, Severus Snape, jako prawa ręka Lorda, zawsze o wszystkim wiedziałem, o wszystkich planach i dalszych posunięciach, więc skoro postanowił to utrzymać na jakiś czas w tajemnicy, nawet przede mną, to było cholernie poważne, od miesięcy czułem, że coś planuje, na zebraniach nie mówił im o wszystkim a ostatnimi tygodniami był miłosierny, o ile on może w ogóle taki być.

Jak na zawołanie poczułem piekący ból na przedramieniu, wstałem szybko i ubrałem szaty śmieciożercy. Było ładnie po 23 więc musiałem jakoś się zakamuflować przed uczniami całującymi się po kątach, nie miałem dzisiaj nocnych obchodów a co za tym idzie, wymówki. Prześlizgnąłem się przez drzwi na tyle cicho na ile to było możliwe i zacząłem niemal biec do punku aportacyjnego.

Po chwili wylądowałem już przed bramą Malfoy Manor i uchyliłem bariery. Spotkałem oczywiście Augustusa Rookwooda, zawsze czekał na mnie przed bramą, byliśmy przyjaciółmi od naprawdę wielu lat sięgających czasów szkolnych, on był dziobem a ja smarkiem, taki stary duet znienawidzony przez Huncwotów. Augustus był śmierciożercą od nie chcenia, nie lubił zabijać i nawet nie próbował tego ukryć, najchętniej w ogóle by się nie przyłączał do tego pomyleńca ale znudziło się jak to przy nim ujął ,,To nudne życie", tak przynajmniej miał radochę z uciekania przed aurorami na akcjach.. Był jednak na samiutkim końcu poszukiwanych w czarodziejskim świecie, chyba mu to nie odpowiadało.

-Ej, Sev.-zwrócił się do mnie tym głupkowatym zdrobnieniem mojego umienia. Tak jakby wszystkim skracanie go o cztery sprawiało jakąś radość.-Nie wiesz o co mu może chodzić? Ostatnio zwołał tych niższej rangi, żeby sobie z nimi POROZMAWIAĆ! Rozumiesz? Nic nie robił tylko pieprzył o jakichś starych czasach, trochę się biedaczyny zdziwiły.-No, miał może trochę nie równo pod sufitem ale tylko takiego grał, był taki jak on, nosili maski.

-Jakbym wiedział, to zapewniam cię, że ty i Lucjusz także.-odpowiedziałem krótko. Zapominam czasem, że on wie po której jestem stronie. Raz spotkał Dumbledore'a po czym ukłonił mu się mamrocząc dzień dobry, nawet go to nie zdziwiło, wiedział jaki jest. Zakon też wiedział, nawet go nie ścigali. Zaczął coś mamrotać o jakiś zawszonych tradycjonalistach ale go nie słuchałem, dotarliśmy do ogromnych dębowych drzwi.

-Mój Panie.-Ukłoniłem się prawie dotykając posadki nosem. Kątem oka zauważyłem, że wszyscy pozostali już są, zazwyczaj im to zajmowało mniej czasu ponieważ on musiał wyjść z Hogwartu i dopiero się teleportować.

Usiadłem na swoim zwyczajnym miejscu, po mojej lewej siedział Augustus a po prawej Rudolfus Lestrange. Oni dwaj, w tym on, byli jednymi z nielicznych, którym jeszcze nie odbiła szajba. To przez Azkaban, to tortury, zabijanie, chociaż w najgorszym stanie była Bella, najbardziej szalona z sióstr Black i wśród nich, najnormalniejsza przedstawicielka płci damskiej to była Narcyza Malfoy, ona jak Augustus nie podzielała przemocy i trzymała się na uboczu chociaż i tak, przez Lucjusza, była na dość wysokiej pozycji.

-Moi drodzy, wierni słudzy.-zaczął Voldemort wykrzywiając twarz w uśmiechu.-Zebraliśmy się dzisiaj, żeby świętować. Tak, moi drodzy, żeby świętować.-Cholera, coś było nie tak, czułem to.- Dwa dni temu na akcję wyruszyło kilku członków Zakonu Feniksa..-Ostatnie dwa słowa wypowiedział z pogardą i zimnym śmiechem, rozeszło się echo.-Mała szlama, przyjaciółka Harry'ego Pottera, zdrajca krwi, Charles Weasley.-Wyglądało to jakby zmusił się do wypowiedzenia tego nazwiska.-Oraz ta tępa aurorka, Nimfadora Tonks?-Bardziej zapytał niż powiedział.-Zostali wczoraj zabici, tak moi drodzy! To będzie cios dla Zakonu, jedni z najwierniejszych leżą na błoniach.. Inni zdążyli się deportować, biedny Dumbledore nie tracił czasu na zbiórkę i zostawił ich na pastwę losu..

Wśród wybuchu szyderczych śmiechów i krzyków, ja starałem się pozbierać swoje myśli. Jedyni, którzy zachowywali spokój to ja, Augustus, który spod maski spojrzał na mnie ze współczuciem tak dyskretnie jak to było możliwe no i Rudolfus, któremu te wiwaty się znudziły kilka lat temu.

Hermiona zginęła. Nie żyła. Została wczoraj zabita. Hermiona z którą miałem sobie układać przyszłość, którą pokochałem, która wdarła się do mojego życia, nie żyła. Przez głowę przeleciało mi tysiące słów, obrazów i emocji. Pierwszy pocałunek, pół roku temu, kłótnie, chwila w której zostaliśmy odkryci, pierwszy raz byłem szczęśliwy. Poczułem jak łzy zbierają mi się do oczu, starałem się je za wszelką cenę powstrzymać, nie czułem takiego czegoś od jakichś piętnastu lat.. Miałem nadzieję, że jak ktoś zauważy mój stan to weźmie to za szok. A z resztą już mu nawet nie zależało na jego życiu. Stracił wszystko.

O-O

Trzy dni później odbył się pogrzeb, przyszła większa część szkoły, wszyscy nauczyciele i rodziny poległych, oprócz oczywiście rodziców Hermiony. Przemowę wygłosiło może pięć osób, reszta ukryła twarze w zagięciach koszuli innych, a ja stałem i rozpamiętywałem te chwile kiedy byłem naprawdę szczęśliwy, dotyk jej drobnych rąk na jego policzkach, jej delikatne usta całujące go z pasją, włosy, które każdego ranka przysłaniały mu oczy, właśnie, oczy.. niegdyś tryskające radością z życia, zaufaniem i determinacją a teraz były zimne, puste bez wyrazu. Wszystko się poszło pieprzyć! Najbardziej zdenerwowała mnie przemowa Dumbledore'a, miałem ochotę podejść do niego i nakopać trochę rozumu! Jak on mógł nie zrobić zbiórki po akcji, żeby razem ze świstoklikiem się aportowali! Jak! Ale spojrzałem na Remusa, chyba czuł to samo, łzy ciekły mu po bladych policzkach a podkrążone oczy i chwiejące się nogi nie były oznaką słabości lecz złości. Czuł to samo. Po chwili smutek ustąpił a na naszych twarzach zagościła furia.

-..tak nam przykro, jest wojna, są ofiary. Tylko dlaczego jedni z najwierniejszych ludzi, których mamy polegli? Inteligentni, lojalni i przepełnieni chęcią pomocy.. gdybym mógł coś zrobić..

Nie wytrzymałem, z rąk były uformowane pięści zaciśnięte tak mocno, że zaczęła po nich lecieć krew. Podszedłem do niego ignorując zaciekawione spojrzenia, Remus zrobił to samo. Resztkami samokontroli powstrzymałem się przed skopaniem mu tyłka, jak on śmiał wspominać o niej? Jak on mógł mówić, że mógł nic zrobić? Pieprzyć image i to, że wszyscy się dowiedzą, że byłem w związku z uczennicą. Teraz, z moim dawnym wrogiem, szedłem ramię w ramię. Zmierzyłem Albusa tak zimnym spojrzeniem na jakie mnie było stać.

-Jak śmiesz o nich mówić, jak śmiesz mówić o niej, że nie mogłeś nic zrobić!-Niemal wykrzyczałem, a i tak było mnie doskonale słychać wśród panującej ciszy przerywanej szlochami.-Po raz drugi popełniłeś ten sam błąd, kolejna kobieta, Albusie!-krzyknąłem a wspomnienia zalały mnie jak fala wody.-Miałeś ją chronić! Obiecałeś, że ją ochronisz!-Zdał sobie sprawę, że powiedział to samo co kilkanaście lat temu.-Wszystko się poszło pieprzyć!-warknąłem, teraz już przepełnionym z bólu głosem.-Przez ciebie Hermiona nie żyje.-syknąłem a wszystkie pary oczu, w tym jej przyjaciół, były zwrócone na mnie. Remusa to nie zdziwiło, wiedział o tym, dowiedział się przypadkiem."I Tonks!" Zawołał Remus, chodź przypominało to wycie zranionego wilka.-Po raz kolejny odebrałeś mi wszystko co miałem. Gratuluje, wybacz ale odpokutuje innym razem.-warknąłem i poszedłem swoją drogą, a za mną Remus.

Stwierdziłem, że nie mam po co żyć, więc zaprzyjaźniłem się z wilkołakiem, ironia losu, kto powiedział, że wojna nie łączy ludzi był głupcem.

O-O

Czterdzieści lat później. Nie przestałem nauczać, jakoś nie mogłem, ale nadal nie wybaczyłem Albusowi, rozmawiamy teraz jedynie o sprawach służbowych, zaprzyjaźniłem się za to z tym wilkołakiem. Było dobre 39 lat po wojnie, zginęło sporo osób, a on przysiągł sobie, że nigdy się nie zakocha, to rani bardziej niż skok z wieży astronomicznej.

Edytowane przez Ksiezniczka Slytherinu dnia 04-01-2014 22:15