Tytuł: Harry Potter - Hogsmeade, Twoja Magiczna Wioska :: [NZ]William Quinn - uczeń pospolity.

Dodane przez Klaus dnia 31-12-2013 13:32
#1

Rozdział Pierwszy.


Pogodną noc przerwał nagły piorun, uderzył w komin londyńskiej kamienicy, leżącej w dzielnicy Chelsea. Niebyło by w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie to, że piorun był tylko jeden. Pojawił się równie nagle co zniknął. Nikt jednak nie zwrócił na to uwagi, więc incydent przeszedł niezauważony. Czasem jednak zdarzają się przecież wypadki, zjawiska, których nikt nie wyjaśnia bo przecież ,,przypadki są naturalną rzeczą". Skoro jednak są naturalne, to czemu są przypadkami?

****

Wstawaj synu, dziś jest twój wielki dzień! Nie chcesz się przecież spóźnić Will! - głos Gordona Quinna wypełnił całe mieszkanie. Był to pogodny, ciepły głos którego aż przyjemnie się słuchało. Co ciekawe należał on do człowieka wcale przyjemnego, pracownika Ministerstwa Magii. Potężny rudy mężczyzna, o krzaczastej brodzie przypominał raczej wikinga niźli urzędnika. W młodości grał na pozycji ścigającego w drużynie puchonów. Ponoć gdy dostawał kafla, nie było sposobu by mu go wyrwać.
Chłopak powoli zwlókł się z łóżka , ubrał się w typowe dla swoich rówieśników ciuchy. Bluza z kapturem, koszulka z luzackim napisem i dżinsy. Spojrzał na swoją sowę, którą kilka dni wcześniej kupili. Zastanawiał się czemu akurat sowa, przecież to takie... takie nie dzisiejsze. Zabrał walizkę i sowę, zszedł na dół gdzie już czekali na niego rodzice.

-Nakarmiłeś Livistida, prawda? Czeka was długa podróż do Hogwartu. - Rzekła Elizabeth, matka Willa. Jej głos był bardzo łagodny, ale potrafił być ostry. Czasami William zastanawiał się co połączyło Gordona, wielkiego irlandzkiego osiłka z dystyngowaną damą niemieckiego pochodzenia. On był z Huffelpuffu, ona z Ravenclaw. Prawie kompletne przeciwieństwa, lecz obydwoje pracowali w ministerstwie magii.

-Mamo, jak myślisz... gdzie mnie przydzielą?
-Cóż Will, rodzinę twego ojca tiara zwykle przydziela do puchonów, a moją do krukonów. Masz więc chyba równe szanse na każdy z tych dwóch domów. Ale nigdy nie ma pewności.
-Bzdury pleciesz Liza! Jego przydzielą do gryfonów. Jak nic tam trafi, a teraz chodź młody. Pora się spakować , musimy jeszcze zabrać kuzynkę Vannessę i kuzna Briana.
Vannessa i Brian nie przepadali za sobą, była to zasługa głownie domów, do których zostali przydzieleni. Van, wysoka blondynka o niebieskich oczach trafiła do Slytherinu. Zachowywała się zawsze z wyższością i gracją. Nigdy nie dokuczała Williamowi, ale tez niespecjalnie obchodziło ją jego istnienie. Kuzyn Brian był jej zupełnym przeciwieństwem, otwarty na świat rudzielec ,który nie potrafił usiedzieć w jednym miejscu. Zwykł dokuczać Williamowi przy każdej okazji, lecz lubił swojego młodszego kuzna. Tiara przydziału umiejscowiła go w Gryfindorze, przez co wiecznie toczył wojny z Vannessą, o to który dom jest lepszy. Największe napięcie pojawiało się podczas meczów Quidditcha, Brian był rezerwowym pałkarzem , a Vannessa chodziła z ścigającym ślizgonów. Obydwoje byli starsi, odpowiednio o cztery i trzy lata od Williama.
Gdy wszyscy byli już w samochodzie, a wojna o to kto gdzie siedzi została zakończona, samochód ruszył w stronę stacji King Cross.
Podróż mijała szybko, Will siedział w przedziale z dwoma chłopakami . Sporym zaskoczeniem był dla niego fakt, że pierwsi nawiązali rozmowę. W świecie mugoli, gdy jechał pociągiem ludzie zazwyczaj gapili się tępo w gazety czy swoje elektroniczne zabawki. Rozmawiali długo, głównie o kartach czarodziejów, o Quidditchu i o tym, do jakich domów zostaną przydzieleni. Chłopcy z przedziału byli bliźniakami, nazywali się Tom i Jeremy. Mieli nadzieje trafić do Huffelpuffu, tak jak większość ich rodziny. Nim się obejrzeli, dojechali na miejsce. Gdy tylko odpłynęli łodziami w stronę zamku, Will pogrążył się w zamyśleniu, które wywołał widok wspaniałego zamku. Dopiero gdy dotarli do celu, młody Quinn wyrwał się z marzeń, nadchodził czas przydziałów. Moment, którego wielu pierwszoroczniaków bardzo się obawiało. Jeremy trafił tak jak chciał, do puchonów a jego brat do Gryffindoru. Williama tiara przydzieliła jako jednego z ostatnich. Długo myślała nad tym gdzie przydzielić. Ostatecznie po wielu bojach rozległ się dumny głos czapki ,,SLYTHERIN!", a chwilę później rozległy się owacje ślizgonów. Will odszukał wzrokiem kuzynki, gdy ich spojrzenia się spotkały dostrzegł coś, czego nigdy wcześniej w jej oczach nie widział. Dostrzegł zainteresowanie.
Świat zamarł, przynajmniej dla Williama. Jego umysł zaczął przypominać obrady parlamentu, poszczególne myśli na przemian dochodziły do głosu. Głównym tematem rozprawy było pytanie ,,Dlaczego Slytherin?" . Znaleziono odpowiedź, William był czarodziejem czystej krwi. To był podstawowy argument jaki padł podczas ,,debaty". Innymi znalezionymi powodami było wrodzone lenistwo oraz intelekt którym odznaczał się Will. Gdy już uporał się z szokiem, jakim było przydzielenie do domu węża, zadał sobie kolejne pytania.

-Jak na przydział zareaguje rodzina?

-Czy dostanę się do drużyny?

Świat znów nabrał normalnej prędkości, William ruszył w stronę gdzie od dziś miał siadać na posiłkach. Od razu został zaczepiony przez dziewczynę.
-Cześć! Siadaj koło nas! - głos należał do młodej, świeżo upieczonej ślizgonki. Była przeciętnego wzrostu jak na jedenastolatkę o platynowych włosach i szarych oczach. Gdyby nie pogodny uśmiech, William na pewno by się do niej nie zbliżył. Było w niej jednak coś fascynującego, coś co przyciągało uwagę. Obok niej siedziało dwóch chłopców, wyglądających jak bliźniacy. Obydwaj mieli ciemno brązowe włosy i zielone oczy, byli stosunkowo wysocy jak na swój wiek, jednak dziecięca tusza sprawiała, że wyglądali bardzo pociesznie.

-Nazywam się Ginevra McLaggen, a to są Martin i Kurt Goyle. A ty?
-William...William Quinn, miło was poznać.
-Siema! - Hukneli na niego Kurt i Martin, a Ginevra tylko ponownie się uśmiechnęła.

Od tego czasu czwórka trzymała się razem, tworząc nierozłączalną paczkę. Na lekcjach zawsze siadali w tych samych miejscach, jakby w szyku. W środkowej ławce siedzieli Will i Ginevra, którą z czasem zaczęto nazywać Nigmą a ławkę za nimi zajmowali bracia Goyle. Przezwisko panny MacLaggen wzięło się od jej umiłowania do zagadek i liczb, przez co stała się najlepszą uczennicą z numerologii. Początkowo na Ginevrę wołano ,,Enigma" lecz po tygodniu uznano, że Nigma brzmi tysiąc razy lepiej.Rok szkolny mijał , ulubionymi przedmiotami Williama była astronomia i latanie na miotle. Czas płynął szybko , jednak bez większych przygód, wydawało się że nawet domy zakopały topory wojenne i ograniczyły się do przepychanek podczas meczów i zdrowej rywalizacji. Nim grupka ślizgonów się zorientowała rok szkolny minął, puchar domów został zdobyty przez Huffelpuff.

Edytowane przez Klaus dnia 07-01-2014 20:19