Tytuł: Harry Potter - Hogsmeade, Twoja Magiczna Wioska :: [NZ] Wiecznie żywi

Dodane przez Enchantte dnia 25-09-2013 20:37
#4

ROZDZIAŁ 1

Potwór z Kings Cross


Każdego roku John Montgomery jeździł dużą, czerwoną lokomotywą z i na peron 9 i 3/4. Każdego roku widział uczniów w mugolskich ubraniach, przechodzących przez magiczną barierkę z zachwytem wymalowanym na twarzy. Każdego roku, ich równie zachwyceni rodzice odprowadzali ich pod sam ekspres, machając, uśmiechając się, posyłając buziaki i ostrzegając, na przykład:
- Earlu Morrisie! Jeśli usłyszę, że nie brałeś kąpieli przez tydzień, wyślę ci największego wyjca, jakiego kiedykolwiek widziałeś!

Każdego roku Montgomery oglądał te same sceny ze zmieniającymi się twarzami. Pierwszoroczni wyrastali na siódmorocznych, a ich bracia i siostry dołączali do nich. Gorący, wrześniowy dzień w 1971 roku nie mógł być inny.
Jednak każdy na pokładzie pociągu czuł pewien niepokój. John nie był jedynym, który chciał zablokować jeden z przedziałów i połknąć klucz. Niestety, stary, uparty dyrektor nie ustąpił jego prośbie. Dumbledore spojrzał zza swoich okularów-połówek na personel pociągu i powiedział mocnym głosem:
- Każdy uczeń będzie traktowany jednakowo. Niezależnie od swojego losu.
Nie uśmiechało się to również kobiecie z wózkiem ze słodyczami, która bardzo dobrze wiedziała, że jeśli chce zachować swoją pracę, będzie musiała przejść obok potwora conajmniej raz. Siedziała w kącie jednego z przedziałów, zacierając ręce ze zdenerwowania, i mrucząc coś pod nosem na temat Dumbledore'a.

- To szaleństwo! Mówię wam, ktoś na tym ucierpi! Stanie się coś strasznego!
W tym wypadku John, który zazwyczaj nie mół się doczekać pierwszego dnia szkoły, był przerażony. Koszmary nocne przychodziły coraz częściej, tygodnie zmieniały się dni, dni w godziny, a w końcu... W minuty.

Teraz stary maszynista ekspresu do Hogwartu z niepokojem wyglądał przez okno. Znów te same sceny. Uczniowie tulili się do rodziców, wyrzucali z siebie ostatnie pożegnania. Zastanawiał się, czy jednym z tych uczniów nie jest mały demon. Czy z jego uszu wyrastają włosy? A może ma wąsy? John zadawał sobie masę takich pytań, gdyż właściwie nigdy w życiu nie widział jednego z nich na własne oczy. Wyglądały przerażająco? A może nie wyróżniały się z tłumu?
Wyobraził sobie wysoką na dwanaście stóp kreaturę, wchodzącą do lokomotywy, sapiącą i warczącą na wszystkich. Bagaż trzymał w ręku, a szaty owinął sobie wokół szyi, zupełnie niczym szalik. Nie zmieścił się do przedziału.

- A teraz zapamiętaj sobie, że cała nasza rodzina szczyci się tym, że trafiła do Slytherinu. Zapamiętaj to, chłopcze.
John przeniósł wzrok na trzy żegnające się postacie. Spokojnie wyglądająca kobieta o bladej twarzy trzymała dłoń na ramieniu małego chłopca, z najczarniejszymi włosami, jakie mężczyzna kiedykolwiek widział. Ojciec, jak John przypuszczał, wyglądał jak posąg. Stał sztywno ze skrzyżowanymi na piersiach rękoma przyglądając się swojemu synowi z góry.
- Wiem, ojcze, wiem - powiedział cicho chłopiec, szurając podeszwą buta o chodnik. - Postaram się, ale wybór nie będzie zależał ode mnie.
- Jeśli ten stary kapelusz zobaczy twój rodowód, to przydzieli cię tam, gdzie należy - wtrąciła się kobieta. Jej głos był skrzeczący. Pchnęła lekko syna w stronę pociągu. - Napiszemy do ciebie. Twój brat ucieszy się, jeśli wrócisz do domu na święta. A na wakacje przyjadą kuzyni.
- Nie mogę się doczekać - mruknął chłopak, i przeszedł powoli w poszukiwaniu wolnego przedziału. To był Black. John wynotował to z jego oczu i bladej karnacji. Kolejny Ślizgon w Hogwarcie, pomyślał, odprowadzając go wzrokiem.

Zauważył pulchnego chłopca, ściskającego w dłoni szczura.Podążał za szczupłym pierwszoklasistą w okularach. Następnie surowo wyglądający chłopak z haczykowatym nosem, który czekał cierpliwie na rudowłosą dziewczynę, właśnie żegnającą się z rodzicami i siostrą, wyglądającą na nieco zdegustowaną. Jej rodzice byli ubrani w typowo mugolskie ubrania.
Mugole, pomyślał John.

Powrócił do lustrowania wzrokiem peronu. Nikomu włosy nie wyrastały z uszu. Nikt nie był zanadto przerośnięty. Nikt nie wyglądał na potwora. Oni wszyscy byli dziećmi.
Ktoś zapukał do drzwi. John otworzył je i uśmiechnął się blado.
- Hank?
- Proszę pana, odjeżdżamy za jakieś pięć minut.
- Eee... Hank - John chrząknął, zatrzymując pracownika. - Masz tu może tą listę uczniów? Chciałbym na nią zerknąć.
- E, oczywiście, John - odparł Hank, grzebiąc w papierach. - Chcesz kogoś sprawdzić?
- Tak właściwie to coś - powiedział dobitnie John, biorąc do ręki papiery. - Pamiętasz imię dzieciaka? No wiesz... Tego dzieciaka?
- Och, masz na myśli tego zakręconego?
- No, właśnie...
- Nie pamiętał dokładnie... Zaczynał się na L, nie?
- Imię czy nazwisko?
- Kurczę, nie mam pojęcia, John. Któreś z nich, może oba? Mamy trzy minuty do odjazdu, nie mam na to czasu - mruknął Hank, wziął z ręki kolegi papiery i wyszedł z lokomotywy.

John westchnął, i podszedł do okna, żeby obserwować dalej uczniów. I wreszcie dostrzegł potwora.
To był mały chłopak, mający może z cztery stopy wzrostu. John mógł stwierdzić, że nie zaczął się u niego jeszcze okres dojrzewania. Pod jego oczami widniały ciemne podkówki. Miał już na sobie szatę, która była w opłakanym stanie. Albo była szyta ręcznie, albo kupiona w sklepie z używanymi szatami na Pokątnej. Dłonie nawet nie wystawały mu zza szerokich rękawów. Ojciec stał obok niego dumny, przyglądając się czerwonej lokomotywie. Mały chłopak o płowych włosach cały drżał z nerwów.
Mężczyzna pochylił się lekko, wyszeptał coś na ucho synowi i przycisnął go do siebie. Chłopczyk uśmiechnął się smutno, złapał za uchwyt swój kufer (który był większy od niego) i wszedł do jednego z przedziałów. Ojciec uronił łzę, którą szybko starł wierzchem dłoni i pomachał swojemu synowi.
- Wszyscy! - zawołał Hank zza drzwi. - Wszyscy policzeni, John. Możemy ruszać.
John pociągnął za dźwignię, a ekspres zagwizdał wesoło. Po paru sekundach lokomotywa wyruszyła ze stacji King's Cross. Ale John nie poczuł się lepiej.

- Mogę się dosiąść?
Syriusz zamrugał, i wyjrzał zza swojego Proroka Codziennego. Stał nad nim chłopak z roztrzepanymi włosami, i okrągłymi okularami. Uśmiechał się do niego. Uśmiechał. Co za koleś.
- Jasne. To nie mój pociąg.
Uśmiech okularnika poszerzył się. Chłopak usiadł naprzeciwko Syriusza, który westchnął cicho i wrócił do czytania Proroka.
Nic ciekawego nie działo się ostatnio w świecie czarodziejów. Jakiś mężczyzna o nazwisku Crouch został członkiem Wizengamotu. Dziewczyna o imieniu Dorcas Meadowes została przyjęta do pracy w Ministerstwie. Jeremiah Sweemy otwarł nowy sklep w Hogsmeade. Nic ważnego. Nic ciekawego. Najbardziej rzucającym się w oczy nagłówkiem był GRINGOTTA UBEZPIECZYŁO NOWEGO TROLLA. Cokolwiek miało to oznaczać.

- Nazywam się James.
Syriusz zamrugał ponownie. Czy ten dziwak właśnie próbuje nawiązać z nim rozmowę? Black uniósł brwi, jednak uśmiech na twarzy okularnika znów tylko się powiększył.
- Jestem Syriusz.
Koniec rozmowy. Wrócił do gazety.
- Syriusz, tak? Niecodzienne imię, co?
Syriusz przygryzł wargę, mrużąc oczy.
- Tak, niecodzienne - odpowiedział, nie odrywając wzroku od gazety. - To rodzinne imię.
- To tak jak... Jak ta gwiazda, czy coś. Co nie? Psia Gwiazda.
- Nie mam zielonego pojęcia.
- Och, dobrze. Rozumiem - odchrząknął chłopak, po czym zaczął wpatrywać się w widoki za oknem. Dobrze. Dziwak skończył paplać. Syriusz może spędzić resztę podróży w spokoju.

Tak właściwie, to nie chciał jechać do Hogwartu. Myślał o Durmstrangu. Cóż, jego ojciec myślał o Durmstrangu. Jego matka stwierdziła, że utrzyma dobre imię rodziny idąc do Hogwartu. Trafiając do Slytherinu. Poznając wielu przyjaciół-Ślizgonów, znajdując ładną Ślizgonkę. Tworząc z nią piękną, czystokrwistą rodzinę. Tak, jego życie już było zaplanowane. Miało się zacząć dzisiaj, na Ceremonii Przydziału.

- Więc... Nie jesteś za bardzo rozmowny, nie?
- Mmm - mruknał Syriusz, udając, że jest bardzo zajęty czytaniem artykułu.. Dotyczył mugolskich oper mydlanych.
Uśmiech Jamesa pobladł nieco, i zaczął kręcić się nerwowo w swoim siedzeniu.
- Jasne, rozumiem. Mogę dać spokój. Uznałeś, że gazeta jest ciekawsza ode mnie. Ja to wszystko rozumiem, na prawdę. Okej.
- Mmm - mruknął znowu Syriusz.
- Przepraszam panów.
Chłopcy dźwignęli głowy i natrafili na spojrzenie uroczej kobiety z wózkiem wypełnionym po brzegi słodyczami. Jej włosy były w lekkim nieładzie, a oczy miała szeroko otwarte, jakby czegoś się wystraszyła. Dłonie jej drżały.
- W czekoladowych żabach jest nowa karta czrodziejów - powiedziała, starając się utrzymać odpowiedni ton głosu. - Mirva Wspaniała.
- Naprawdę? - zapytał James, wyglądając na zainteresowanego. Wstał i podszedł do wózka. Podniósł kilka żab, zbadał je wzrokiem, i pokręcił głową. - Nie. Nie jestem głodny. Poza tym, nie przepadam za Mirvą.

Kobieta wyglądała, jakby w ogóle go nie usłyszała. Syriusz usłyszał lekkie skrzypienie, gdy pchnęła wózek i ruszyła z nim znów wzdłuż korytarza. Black kątem oka dostrzegł, jak okularnik siada znów na przeciw niego, i wyciąga coś zza szerokich rękawów. W jego rękach leżało kilka czekoladowych żab. Syriusz rozdziawił buzię, a James z powrotem się uśmiechnął. Rzucił jedno pudełko w jego stronę.
- Masz. I delektuj się. Kosztowała mnie forutnę.
I wtedy po raz pierwszy Syriusz poczuł, jak na jego twarz wpływa uśmiech, równie szeroki, co jego nowego kolegi.

Nagle do przedziału weszła rudowłosa dziewczyna, z zapłakanymi i popuchniętymi oczami. Zatrzasnęła za sobą drzwi i usiadła przy oknie. Nie odezwała się do chłopców ani słowem. Zamiast tego zaczęła ocierać wilgotną twarz w rękaw szaty. James i Syriusz również nic do niej nie powiedzieli. Wrócili do jedzenia słodkości. Jednak znowu ktoś wszedł.
Haczykowaty nos, długie, czarne włosy. Chłopak, który pojawił się w ich przedziale również nie zwrócił na nich uwagi. Zajął miejsce na przeciwko rudej dziewczyny. Ta podniosła lekko głowę, a jej lewe oko drgnęło w taki sposób, że nikt nie śmiał się odezwać.
- Nie chcę z tobą rozmawiać - powiedziała do chłopaka, który wydawał się być tym faktem nieco pokrzywdzony.
- Dlaczego nie?
- Tunia mnie n-nienawidzi. Ponieważ widzieliśmy ten list od Dumbledore'a.
- I?
Dziewczyna rzuciła mu nienawistne spojrzenie.
- To moja siostra!
- To tylko... - chłopak w porę ugryzł się w język. Dziewczyna na szczęście była zbyt zajęta wycieraniem łez, więc go nie dosłyszała. Więc zaczął od nowa. - Ale jedziemy! To jest to! Jedziemy do Hogwartu!
Pokiwała głową, z półuśmiechem na twarzy.

- Dobrze by było, gdybyś trafiła do Slytherinu - powiedział czarnowłosy, a Syriusz drgnął niespokojnie. James podniósł głowę znad karty i zmarszczył czoło. Black zerknął na swojego kumpla i osunął się nieco ze swojego siedzenia, widząc reakcję, jaką wywowało samo słowo Slytherin. Dziewczyna uśmiechnęła się lekko i pokiwała głową. To zmusiło Jamesa do odezwania się.
- Slytherin?!
Chłopak z haczykowatym nosem oraz rudowłosa dziewczyna podskoczyli lekko w siedzeniach, i chyba właśnie zdali sobie sprawę z tego, że nie są tutaj sami. James zaśmiał się cicho i powiedział: - Ktoś tu chce być w Slytherinie? Chyba się przesiądę, a ty?
Syriusz zorientował się, że to pytanie było skierowane do niego, zamrugał kilkakrotnie.
- Cała moja rodzina była w Slytherinie - mruknął cicho.
- Jasny gwint! A myślałem, że wszystko z tobą w porządku!
Te słowa sprawiły, że Syriusz poczuł się niekomfortowo. To był jego pierwszy nowy przyjaciel... I właśnie go stracił. Uśmiech na jego ustach poszerzył się nieco, z nerwów.
- Może zerwę z rodzinną tradycją - odparł, po czym dodał: - A ty gdzie byś chciał trafić, gdybyś mógł wybierać?
- Do Gryffindoru, gdzie kwitnie męstwa cnota! - zawołał James, udając, że wznosi niewidzialny miecz. Chłopak z haczykowatym nosem prychnął.
- Masz z tym problem? - zapytał James.
- Nie - odparł chłopak, choć jego drwiący uśmieszek mówił zupełnie co innego. - Jeśli wolisz krzepę, niż mózg...
- A ty gdzie byś chciał trafić, skoro brakuje ci i tego i tego? - zapytał Syriusz. Jeśli chłopak chciałby walczyć, to on był gotowy. Połowa dzieci na ulicy bała się go: ta mała kupa łajna byłaby niczym w porównaniu z wielkim Bernim McHigginsem spod numeru 13...
Ale James tylko ryknął śmiechem, i poklepał Syriusza po ramieniu. Dziewczyna wstała i złapała swojego kolegę za skrawek szaty.
- Chodź, Severusie - powiedziała. - Znajdziemy sobie inny przedział.
- Oooo! - James i Syriusz zaczęli przedrzeźniać jej wyniosły ton. Okularnik podstawił Severusowi nogę, gdy ten wychodził z przedziału.
- Do zobaczenia, Smarkerusie! - zawołał, kiedy dwójka zniknęła na korytarzu.

- Kojarzę typa - powiedział James, obracając w ręce kartę z Mirvą. - Pochodzi ze starej rodziny, która ma bzika na punkcie czarnej magii i czystej krwi.
Syriusz, wiedząc, że on nie był wcale dużo inny niż Severus, a jego rodzina miała podobne poglądy, wrócił do czytania gazety.
- Ale ta dziewczyna... Była piękna - szepnął James, wpatrując się ponownie w okno.

- W czekoladowych żabach jest nowa karta - powiedziała kobieta, podjeżdżając wózkiem do samotnego pasażera w przedziale 16. - Mirvy Wspaniałej.
Mały chłopiec złożył ręce. Och, jak bardzo chciałby mieć te wszystkie karty! Nigdy wcześniej nie skosztował czekoladowej żaby. Słyszał o nich... O tym jak pyszne i słodkie są. Och, gdyby tylko wcześniej poprosił ojca o trochę pieniędzy...
- Nie, dziękuję - powiedział. - Nie jestem za bardzo głodny.

Kobieta wyglądała, jakby zobaczyła ducha. Wiedziała. On wiedział, że ona wie. Oni wszyscy wiedzą. Za każdym razem, gdy ktoś wypowiedział jego imię, wyglądał na przerażonego. Kobieta spojrzała na jego ręce, które teraz wystawały zza rękawów. Od łokcia do nadgarstka ciągnęło się paskudnie wyglądające rozcięcie. Chłopak zauważył przerażenie wymalowane na jej twarzy, więc szybko opuścił rękawy.
- Jak to zrobiłeś, mój drogi? - zapytała głosem drżącym ze strachu.
Chłopiec wbił wzrok w podłogę.
- Mam kota - powiedział bardzo cicho. Kobieta kiwnęła głową, i czym prędzej popędziła do przedziału 17.

To był błąd. Wiedział to od początku. Nie mógł tak po prostu wtopić się w tłum zwykłych czarodziejów. Zawsze będzie na uboczu. Nie ważne, co się stanie, jak dobre będzie miał stopnie, jak bardzo będzie szczęśliwy. Zawsze będzie inny. Nic nigdy tego nie zmieni.
On wył gdzieś w środku. To stało się zaledwie w zeszły piątek. Koniec miesiąca. Przyszedł demon. Przejął jego ciało i uczynił je swoją własnością. On ciągle żyje, czeka na jego noc, żeby pokazać swoje oblicze i zło, które jest w jego sercu. On zawsze jest podekscytowany krzykami i prośbami małego chłopca. On je lubi. Mały chłopak boi się jego. To jego powinna bać się tamta kobieta. Ale ona bała się ich obojga. Tak, ona bała się potwora i chłopaka.
Dwadzieścia osiem dni, Remusie, pomyślał chłopiec, wpatrując się w swoje dłonie. Dwadzieścia osiem dni zanim on powróci.