Tytuł: Harry Potter - Hogsmeade, Twoja Magiczna Wioska :: [NZ] Miłości nie da się przewidzieć [Dramione]

Dodane przez kamkaHermioneDraco dnia 11-10-2013 23:02
#10

No to wstawiam kolejny rozdział :3
No i proszę o komentarze :)

5. "Jesteś śmierciożercą".


- Draco! Draco, choć na śniadanie! - głos matki wyrywa mnie z drzemki. Tak, dobrze to ująłem. Przez całą noc zamęczały mnie wyrzuty sumienia. Muszę coś w końcu zrobić, bo zeświruję od tego wszystkiego. Snape miał na mnie czekać. Wiem, że jest teraz dyrektorem, ale to nie zmienia faktu, że powinien czekać. Sam przecież sobie nie poradzę. Nikomu nie mogę o tym powiedzieć. Matka, czy ciotka ucieszyłyby się, że Greyback poluje na Granger... A ojciec... Na ojca to nie ma, co liczyć. Ostatnio jest jak cień człowieka.

Odgarniam z siebie szmaragdową pościel i siadam na łóżku. To była moja pierwsza noc u ciotki. Jednak pokój, jaki dostałem wystarczająco spełnia moje oczekiwania. Jest przestronny i dobrze urządzony. Łóżko zmieściłoby dwie osoby, a poza tym jest bardzo wygodne. W całym pomieszczeniu dominują barwy Slytherinu. Nawet na szafce nocnej stoi coś w rodzaju szkatułki z herbem mojego domu. Z małego, drewnianego okna widać mała uliczkę, na której mieści się kamienica Snape'a.

Wstaję i w żółwim tempie idę do łazienki. Biorę szybki prysznic i starannie układam moje blond włosy. Zakładam szary podkoszulek i czarne spodnie. Wychodzę z łazienki i przechodząc przez pokój zauważam skrzata domowego ścielącego moje łóżko. Skrzat domowy! Że też wcześniej na to nie wpadłem! Podchodzę do stworzenia w niebieskiej, brudnej szmacie. Mierzę je wzrokiem, po czym mówię:

- Jak się nazywasz?

- Fryszek, paniczu Malfoy - jęczy nie wiedząc, o co mi chodzi.

- Dzisiaj o północy przyjdź na mugolski plac zabaw niedaleko głównej ulicy. Chcę, żebyś coś dla mnie zrobił.

- Jak panicz sobie życzy - skrzeczy chowając zwiotczałe ręce za plecy.

Patrzę na niego jeszcze przez chwilę, po czym dodaję z wielką nadzieją w głosie:

- Liczę na ciebie, nie zawiedź mnie.

Skrzat kiwa głową, po czym wraca do ścielenia pościeli. Schodzę po schodach na parter, gdzie mieści się salon i kuchnia. Czuję zapach jajecznicy ze szczypiorkiem. Nienawidzę szczypiorku... Wchodzę do kuchni. Jest to niewielkie pomieszczenie z jednym dużym oknem, które jest zasłonięte czarną kotarą. Pod ścianą stoi niewielki stół, przy którym siedzi Rudolf. Patrzy na mnie podejrzliwym wzrokiem. Podchodzę do matki, która smaży jajka na patelni. Chwytam kromkę chleba i zaczynam po kawałku jeść.

- Gdzie byłeś wczoraj? Raczej powinienem powiedzieć dzisiaj, bo wróciłeś dopiero o szóstej nad ranem. - pyta mnie Rudolf jak zawsze z nutą złośliwości w głosie.

Matka patrzy na mnie ze smutkiem, ale także z ciekawością.

- Tak się o mnie martwisz? Nie jestem twoim synem! Zróbcie sobie z ciotką dziecko, to będziesz miał się, o kogo martwić! - mówię ze złością spoglądając na niego poirytowany. Rudolf przeciąga się na krześle i z uśmiechem spogląda na moją skrzywioną twarz. Chyba moja wypowiedź nie zrobiła na nim większego wrażenia.

- Dlaczego nie odpowiesz, Draco? - powtarza z jeszcze większą złośliwością niż przedtem.

- Draco... gdzie byłeś? - pyta mnie łagodnie matka. Patrzę na nią. Jest ubrana w purpurową suknię, a blond włosy łagodnie opadają jej na ramiona. Twarz łagodnie wykrzywia uśmiech. Nie jest złośliwy, ale przyjazny.

- Musiałem coś załatwić - wzdycham patrząc na zasłonięte okno. Przez chwilę wszyscy milczą, ale potem znów odzywa się Rudolf.

- Coś załatwić? Już ja znam to twoje coś załatwić! - mówi ze śmiechem. - Jak ona ma na imię? Deanna, Lucia, a może Minnette?

Matka uśmiecha się do mnie z nadzieją, że nie wpakowałem się w żadne bagno, tylko znowu z kimś się spotykam.

- Pearl - kłamię posługując się imieniem mojej byłej dziewczyny. Pearl jest ode mnie młodsza o rok. Poznałem ją, kiedy jej brat postanowił pobawić się w swatkę... Sebastian poznał mnie z Pearl i tak się zaczęło... Wspólne spacery, siedzenie w jej dormitorium do późnych godzin, a nawet do rana. No, ale pomimo tych wszystkich chwil, wszystko się popieprzyło i rozstaliśmy się. Może to i lepiej.

- Wróciliście do siebie? Od zawsze myślałam, że to jest dziewczyna dla ciebie!

- Taa... Ja też - próbuję uśmiechnąć się, co nie do końca mi wychodzi.

- Nigdy nie słyszałem o Pearl. Może zaprosisz ją do nas dzisiaj na kolację, co Draco? - pyta mnie Rudolf, który na pewno wyczuł, że kłamię.

- Nie, to raczej nie jest dobry pomysł - mówię szybko przeżuwając czerstwy chleb.

- Dlaczego, Draco? Byłoby cudownie. Tak dawno jej nie widziałam - woła matka łagodnym głosem, przyglądając mi się z nadzieją. Patrzę w jej wyblakłe oczy. Już dawno straciły dawną dumę i blask. Matka była teraz cicha i strasznie przygaszona. Dawno nie widziałem w jej oczach tego blasku. Teraz mała iskierka pokazuje się w prawym oku. Teraz w drugim. Oczy znów przepełnione są nadzieją. Ulegam im.

- Zobaczę, co da się zrobić - mamroczę, a matka całuje mnie czule w czoło. Wuj uśmiecha się do mnie z triumfem, ale ja tylko odwracam wzrok i wychodzę z kuchni. Cudownie. Teraz muszę sprowadzić tu jakoś Pearl. Tylko jak? Może Sebastian jakoś pomoże. Z Pearl nie rozmawiałem od czasu naszego rozstania, a właściwie ostrej wymiany zdań. Potem już się do mnie nie odzywała.

Wchodzę po schodach na pierwsze piętro. Na korytarzu spotykam Fryszka. Ciągnę go za szmatę do mojej sypialni. Brutalnie rzucam skrzata na podłogę. Słyszę cichy jęk.

- Nastąpiła zmiana planów. Za godzinę masz mi sprowadzić Sebastiana Nieve'a na mugolski plac zabaw obok głównej ulicy mugolskiej. Zrozumiałeś?- syczę ze zniecierpliwieniem, gdyż widzę, że skrzat dopiero zaczyna wstawać i otrzepywać swoją starą szmatę.

- Zrozumiałem paniczu Malfoy. Sebastian Nieve na mugolski plac zabaw za godzinę - powtarza moje słowa.

Kiwam głową, odwracam się do niego plecami i wychodzę na korytarz. Schodzę szybko po schodach i idę w kierunku wyjścia. Chwytam z przedpokoju moją czarną kurtkę i wychodzę na dwór. Jest dość zimno i wieje silny wiatr, który ugina nawet gałęzie potężnego klonu rosnącego przed domem ciotki Bellatrix. Skręcam w lewo i idę do końca uliczki, po czym skręcam w prawo. Idę jeszcze przez kilka minut, aż w końcu moim oczom ukazuje się szara, stara kamienica. Podchodzę do drzwi i szarpię za złotą klamkę. Drzwi jak stały tak stoją. Pukam kilka razy i słyszę wolne kroki. Drzwi otwierają się i widzę posępną twarz Snape'a. Wchodzę do środka, a on prowadzi mnie, tak jak wczoraj do ciemnego salonu. Staję obok starego regału, a on obok zasłoniętego okna.

- Dość szybko reagujesz, Snape - mówię z ironią. Nie ukrywam, że jestem na niego wściekły. Wtedy, kiedy akurat był mi potrzebny poleciał sobie do swojego Hogwartu, zamiast mi pomóc.

- A ty dość logicznie myślisz. Na prawdę podziwiam cię.

- Zamknij się - warczę z gniewem w głosie. - Zamiast mi dogryzać lepiej pomyśl, jak to odkręcić.

- Sprowadź dziewczynę. Zabij jej prześladowcę.

- Zabić Greybacka? - wstrząsają mną silne dreszcze. Nie mam dobrych wspomnień związanych z rzucaniem zaklęcia uśmiercającego.

- Myślę, że przyszedł na to czas. Jesteś śmierciożercą.

- No właśnie, Snape! Jesteśmy śmierciożercami! Pomagamy szlamie i do tego przyjaciółce Potter'a. Jak Czarny Pan się dowie...

- Wszystko ma wpływ na przyszłość. A poza tym, czy wydasz teraz Granger Czarnemu Panu?

On ma rację. Za bardzo czuję się za nią odpowiedzialny. Odpowiedzialny? Za szlamę? Draco, ale się stoczyłeś...

- No nie... nie wydam jej... - szepczę.

- Rób tak jak ustaliliśmy. Sprowadź ją i zabij jej prześladowcę.

Kiwam z niesmakiem głową. Żegnam Snape'a skinieniem głowy i idąc korytarzem wychodzę na ulicę.