Tytuł: Harry Potter - Hogsmeade, Twoja Magiczna Wioska :: [NZ] Miłości nie da się przewidzieć [Dramione]

Dodane przez kamkaHermioneDraco dnia 06-10-2013 17:28
#9

No to wstawiam następny rozdział i zapraszam oczywiście na malfoysdiary.blogspot.com :3

4."Takich zleceń się nie odwołuje."
- Snape! Snape, musisz mi pomóc! - krzyczę waląc pięściami w stare drzwi szarej kamienicy. Jestem na siebie wściekły. Jak mogłem pozwolić, żeby emocje brały górę? Jak mogłem napuścić na Granger takiego brutala jak Greyback? Serce łomocze mi w rytm wybijany przez moje pięści. Mijają kolejne sekundy. Zgrzytam zębami ze zniecierpliwienia. Gdzie on jest? Przecież sam mówił, że mam przyjść. Powinien czekać!

Odsuwam się od drzwi. Poczucie bezsilności staje się nie do zniesienia. Opieram się plecami o ścianę kamienicy i powoli osuwam na dół. Chowam głowę w dłoniach. Nie mogę uwierzyć, że to koniec. Przeze mnie dziewczyna, która próbuje mi pomóc... zginie.

Nagle słyszę ciche kroki. Wydają się być spokojne, ale wcale takie nie są. Ktoś biegnie truchtem. Czuję swąd krwi. Greyback? Wrócił? Zabił? Podnoszę głowę, pękającą mi od natłoku myśli i chorych wizji z zaciekawieniem oraz trwogą. Widzę czarne ślepia wpatrzone w drugi koniec uliczki. Wygląda podobnie, jednak to nie on. Nie znam go, ale to na pewno szmalcownik - jeden z podwładnych Greybacka. Śpieszy się. Dyszy, co wskazuje na to, że już długo tak biegnie. Chwila. Jest zmęczony. Biega w tę i we w tę. Szuka kogoś... Szuka Granger!

Czekam, aż wilkołak odejdzie na kilka metrów ode mnie. Wstaję. Powoli zaczynam za nim podążać. Nie widział mnie, obok kamienicy nie ma żadnej latarni. Mój chód zmienia się w trucht. Staram się biec po cichu. Szmalcownik przyspiesza. Nagle depczę stertę liści na chodniku. Słychać cichy szmer. Czuję, że pot spływa mi po czole. Szybko chowam się za rosnące po lewej stronie drzewo. Kroki cichną. Stoi. Serce podchodzi mi do gardła. Zaraz spojrzy na drzewo... Ponownie słyszę kroki, tym razem oddalają się. Znowu wychodzę na ulicę. Widzę jak nieznany mi facet skręca w prawo. Przyspieszam. Nie mogę go zgubić. Wilkołak idzie jeszcze kilka metrów, po czym wchodzi do nadpalonego budynku z oknami zabitymi dechami. Sądząc po szyldzie, był to kiedyś sklep z odzieżą używaną. Mugole chyba nazywają takie sklepy lumpeksami. Podchodzę bliżej zielonych drzwi, za którymi przed chwilą zniknął szmalcownik. Słyszę ciche szepty. Szybko odskakuję od drzwi. Otwierają się. Gdzie się schować?! Po prawej widzę wielki kubeł na śmieci. Niechętnie wczołguję się pod niego. Czuję na włosach lepką ciecz skapującą ze śmietnika nade mną. I pomyśleć, że to wszystko dla Granger! Widzę jak szmalcownik, którego śledziłem wychodzi z budynku. Został tam ten drugi. Czekam, aż wilkołak zniknie za zakrętem i z ulgą wyczołguję się spod kubła na śmieci. Dotykam moich włosów. Są mokre i śmierdzące. Zupełnie tak samo jak moja kurtka. Podchodzę do drzwi. Chwytam pewnie różdżkę i kładę dłoń na klamce. Błyszczy w wieczornym świetle księżyca. Szarpię za nią. Nagle słychać zgrzyt. Drzwi lecą wprost na mnie! Odskakuję do tyłu. Drewno z łoskotem roztrzaskuje się o chodnik. W powietrzu unosi się chmura pyłu. Przez chwilę przysłania mi widok budynku. W końcu opada. Jeszcze mocniej zaciskam dłoń na różdżce. Powoli podchodzę do otworu, w którym jeszcze przed chwilą stały drzwi.

- Lumos - mówię, po czym koniec mojej różdżki jaśnieje białym światłem. Wchodzę do środka. Pomieszczenie jest dość obszerne. Wszędzie walają się szczątki spalonych przedmiotów. Osmolona podłoga cicho skrzypi pod moimi stopami. Rozglądam się w około. W każdej chwili może pojawić się postać, z którą rozmawiał szmalcownik. Podchodzę bliżej nadpalonego biurka stojącego w kącie pomieszczenia. Od razu zauważam ramkę wiszącą na meblem. Zdjęcie. Mugolskie zdjęcie. Szybka jest pęknięta i osmolona. Pocieram ją palcami i moim oczom ukazuje się uśmiechnięta twarz dziecka. W kasztanowych oczkach wesoło tańczą małe iskierki. Mała ma chyba roczek. Dziwne, ale ta mugolka przypomina mi kogoś. Ma w sobie coś z Pansyr30; Dziwne. Kiedy tak o tym rozmyślam, słyszę zgrzyt, a potem kroki. Ktoś wchodzi od strony zaplecza. Jak najszybciej, ale również jak najciszej potrafię, kieruję się do wyjścia. Kiedy już jestem na zewnątrz i oddycham z ulgą, wpadam na stojącą na przeciwko spalonego sklepu postać. Szybko odskakuję do tyłu. Moim oczom ukazują się żółte zęby i czarne ślepia. Czuję na sobie jego cuchnący oddech.

- Greyback! - mówię ze zmieszanymi uczuciami. Wilkołak spogląda na mnie z krzywym uśmiechem.

- Nie mieszaj się w nasze sprawy - mówi z gniewem w głosie.

- To również moja sprawa! Nie zapominaj o tym.

- Już nie. Zleciłeś to mi i moim ludziom. Teraz nie masz już nic do gadania.

- Chcę to odwołać - mówię stanowczo. Po uliczce roznosi się donośny śmiech Fenrira.

- Mówię poważnie - dodaję poirytowany jego zachowaniem.

- Takich zleceń się nie odwołuje - mówi poważnym tonem. Stoję w milczeniu wpatrzony w śmiejącą się twarz Greybacka.

- Nie możesz...

- Takich zleceń się nie odwołuje - powtarza szczerząc żółte zębiska. Patrzy jeszcze przez chwilę na mnie i znika z pola widzenia. Z niedowierzaniem patrzę w miejsce, gdzie przed chwilą stał wilkołak. Ze zrezygnowaniem osuwam się na chodnik. Chowam głowę w dłoniach. Nie. To nie może być prawda. Nic nie można zrobić? Nic? Siedzę tak jeszcze przez kilka minut, a w głowie ciągle brzęczą mi słowa Greybacka - "Takich zleceń się nie odwołuje".