Tytuł: Harry Potter - Hogsmeade, Twoja Magiczna Wioska :: [NZ] Niedoceniony dar.

Dodane przez hermiona_182312 dnia 17-08-2013 20:47
#37

Strasznie przepraszam za tak długa przerwę, mam nadzieję, że czytelnicy mi wybaczą, bo rozdział jest dosyć długi.
Rozdział XVIII

Dwa głosy.

Przez następny tydzień nie było za kolorowo. Każdy zastanawiał się, kto wpuścił trolla do szkoły. Któregoś dnia, gdy miał się odbyć pierwszy mecz quidditcha, Hope podsłuchała (oczywiście stuprocentowym przypadkiem) jak Potter mówił, że podejrzewa profesora Snape'a. Mówił też o jakimś psie z trzeciego piętra. Złamanie zasad, można o coś oskarżyć Pottera! Eureka! Jest szansa, że ktoś zajmie jego miejsce, na tą myśl w głowie dziewczyny pojawiała się dyskusja dwóch ja:
- Tak, możesz przecież pójść po prostu do dyrektora i mu o wszystkim powiedzieć! - zasyczał jakiś wysoki głos, bez wątpienia ta zła część dziewczyny.
- Nie możesz! Przecież on ci nic nie zrobił! - odrzekł stanowczo łagodny, delikatny głos.
- Czemu ma być inaczej traktowany? Jakby on się dowiedział, że nasza Hope poszła na zakazane piętro, czego by rzecz jasna nie zrobiła, naskarżył by na nią machając lekko ręką!
Hope złapała się za głowę. Siedziała blisko Pottera, więc ręka i tak ją niemożliwie bolała, a teraz jeszcze ten dziwaczny ból głowy. Nie miała zamiaru skarżyć na Harry'ego. Ten drugi, łagodny głos miał absolutna rację.
Wtedy, mimo że z bólu mrużyła zielone oczy, poczuła na karku zimny oddech kogoś wysokiego. Stał nad nią nie kto inny, jak Mistrz Eliksirów. Przemówił zimnym głosem, w pewnym sensie życzył Potterowi porażki.
Hope nie miała ochoty ani jeść, ani iść na mecz, co ją bardzo zdziwiło, bo kochała quidditcha. Zerknęła z przymrużeniem oka na niedojedzony omlet, by następnie znów zamknąć oczy.
- Co ci jest? - usłyszała zmartwiony głos Hermiony.
Nie miała nawet siły i zamiaru odpowiedzieć. Lecz kiedy już otworzyła oczy, dostrzegła, że z blizny na ręce wypływa coś dziwnego. Coś, co przypominało jednocześnie ropę i krew. Ściągnęła rękaw koszuli i zakryła bliznę. Z daleka podbiegli Elaine i Reed. Tylko oni wiedzieli cokolwiek o jej bliźnie na lewym przedramieniu. Nawet o nic nie pytali.
Hope dalej słyszała, teraz jeszcze głośniejszą, rozmowę dwóch głosików. Jeden kazał jej uciec, a drugi iść za nimi. Znowu ten drugi miał rację.
Czuła, że robi jej się słabo. Wielka Sala miała teraz tylko niebieskie i białe kolory. Reed i Elaine pomogli dziewczynie wstać. Zrobiła ledwo kilka kroków, cudem doszła do drzwi, a potem zobaczyła opadająca kurtynę z krwi, która zalała jej oczy.
***

Kiedy otworzyła oczy, nadal widziała tylko ciemność. Poczuła, że ktoś przeciera jej oczy. Przytrzymano jej powieki i zaczęto czymś nakrapiać oczy.
Po kilku godzinach snu obudziła się, miała lekko zamazany obraz, ale przynajmniej coś widziała. Nie były to już tylko błękit i biel.
Obok jej łóżka zobaczyła oburzoną Elaine, Reeda, który miał minę zbitego psa, oraz(co ją bardzo zdziwiło) jej kuzyna - Dracona, widocznie znudzonego. Hope udawała, że nadal śpi.
- Mógłbyś się księciuniu choć odrobinę przejąć! - warknęła do niego Elaine.
Malfoy nic na to nie powiedział, tylko wzruszył ramionami, wstał i wyszedł.
- Skończony palant! - prychnęła kasztanowowłosa.
- Bywa. - Reed zacisnął wargi.
Wtedy Hope otworzyła oczy. Przyjaciele uśmiechnęli się na siłę.
- Co się stało? - zapytała, jakby nie swoim głosem Hope.
- Do końca nie wiemy, coś z głową. A ta twoja blizna... dziwna jest. Nie powtórzę tego, co powiedziała pani Pomfrey, bo tego kompletnie nie rozumiem - opowiedziała Elaine.
Reed pogładził Hope lekko po ręce, a dziewczyna dostała gęsiej skórki. Uśmiechnęła się, przyjaciel wywołał u niej łaskotki.
- Jak długo tutaj leżę? - zapytała.
- Ym... - zaczął Reed. - Niedługo.
- A dokładnie?
- Dwa dni, szesnaście godzin i dwadzieścia siedem minut - wyrecytowała Elaine.
Hope okropnie się zdziwiła. Chciała się podnieść i usiąść, ale nie dała rady. Wtedy do skrzydła szpitalnego weszli Ray i Jason. Pierwszy z nich przyniósł pluszowego różowego słonia i kilka baloników w różnych kolorach, a drugi mały bukiecik białych margerytek. Hope ucieszyła się i zaśmiała na ich widok, bo obok siebie wyglądali komicznie.Ray ubrany trochę jak klaun, w różową koszulę, sweter w granatową i pomarańczową kratkę i podarte dżinsy przy Jasonie ubranym w biały podkoszulek, czarne dżinsy i beżową marynarkę wyglądał śmiesznie, nie biorąc pod uwagę włosów Jasona, które miały kolor dojrzałej, czerwonej porzeczki.
Wręczyli dziewczynie prezenty i wyszczerzyli zęby w uśmiechu, jakby to ćwiczyli.
Blondynce było o wiele lepiej wśród przyjaciół.
- Kto wygrał mecz? - zapytała.
- Jak to kto? - zapytał ironicznie Ray, jakby odpowiedź była oczywista. - Gryfoni!

Edytowane przez hermiona_182312 dnia 22-09-2013 14:36