Tytuł: Harry Potter - Hogsmeade, Twoja Magiczna Wioska :: [NZ] Niedoceniony dar.

Dodane przez hermiona_182312 dnia 28-03-2013 11:54
#26

Dziękuję bardzo.
Rozdział XI

Na dachu.

Hope mała serdecznie dosyć niedopowiedzeń! Ta ręka nigdy tak nie bolała i wyglądało na to, że to rzeczywiście wina Pottera. Mimo, iż dziewczyna nie chciała nikogo oskarżać, widziała tylko takie wytłumaczenie. Na osłodę ból sprawiały też lekcje obrony przed czarną magią. Jeśli na krótko zerkała na profesora przedmiotu, słyszała jakby szum w głowie, a blizna zaczęła kłuć. Ponad to Harry zaczął jej unikać. I dobrze, pomyślała, mnie blizna przestanie boleć i jego. Proste? Proste. Aczkolwiek nie do końca. Nawet zawsze roześmiana Elaine była zakłopotana, gdy Hope opowiedziała jej i Reedowi o spotkaniu z Potterem. Z Reedem i tak się rzadko widywała, co zaczynało ją denerwować. W jednym domu, a tak daleko od siebie, no piękniej być nie może! Jednak we wtorek wieczorem, jak odrobiła esej z transmutacji, o który błagała Elaine, przyszedł do niej Snitch.
- Cześć.- przywitał się.
- Hej.- mruknęła Hope, którą drażniła nieobecność przyjaciela, chociażby w pokoju wspólnym.
- No, weź, nie denerwuj się na mnie, sama wiesz...- zanim skończył dziewczyna mu przerwała:
- Wiem, wiem, że mieszkasz na dachu, ale mógłbyś przebywać częściej w pokoju wspólnym!
- Dobra, dosyć, trochę ciszej. Chcę ci to wynagrodzić.
- To bądź normalnym Gryfonem! Nie możesz w inny sposób!- warknęła Filians.
- Chcę spróbować, zaryzykuję, nie chcę, żebyś się przeze mnie zmieniała w denerwującą się dziewczynę i obiecuję, że będę tu przychodzić, i z wami przebywać.- dodał szybko.
Hope bez słowa wstała, wiedziała, że zachowuje się arogancko, ale może to przez tę bliznę? Non stop ją bolała i wprawiała w zły nastrój. Wyszła z pokoju wspólnego Gryfonów przez portret Grubej Damy i zeszła na szóste piętro za Reedem. Podążała za nim, powoli stawiając stopy na kolejnych stopniach schodów. Na piątym piętrze, na który już doszli, skręcili w lewo. Potem w stronę biblioteki. Zatrzymali się przed ogromną półką. Reed się rozejrzał. Chciał się upewnić, że nikt nie patrzy. Walnął pięścią w bok półki. Drewno wyglądało, jakby przeszedł po nim dreszcz. Drzazgi zaczęły falować, skończyło się na tym, że wyglądały tak samo jak wcześniej. Z jedną jednak różnicą. Z lewej strony drewnianej ścianki wypadł mały kawałek i ukazał guziki z cyframi. Były zaznaczone na czerwono. Reed wystukał siedem, jeden, dwa, zero i zero. Kawałek drewna, który odsłaniał przyciski, zakrył je, ścianka wyglądała jak przedtem. Po jakiejś minucie pod miejscem przycisków pojawiła się drewniana gałka. Reed przekręcił ją i pociągnął do siebie. Teraz owa ścianka była drzwiami, odkrywała malutki korytarz. Ta półka na książki była niezwykle szeroka, tak, że mogła pomieścić Reeda, a książki były inaczej poukładane, okładką, a nie grzbietem do wypożyczającego. Półka była wysoka do sufitu. Za "drzwiami", w korytarzyku, widniały schodki. Reed zaczął po nich wchodzić. Hope, która nie była w stanie wydusić z siebie ani słowa, poszła za nim. Po trzydziestu schodach nastąpił zakręt, teraz podążali w prawą stronę,twarzą do ścianki, która to wszystko otwierała. Nareszcie doszli do końca! Stopni było sześćdziesiąt. W suficie była klapa. Reed ją otworzył, nad nią rozpościerało się granatowe, gwieździste niebo. Chłopak wyszedł, podał Hope rękę. Ona też wyszła i zamknęła za sobą klapę. Była tutaj jedyna płaska część dachu. Widać tu było wszystkie wieże. Zakazany Las, cały oblany kroplami deszczu, aż świecił w blasku księżyca.
- Łał!- tylko to wydobyło się z ust Hope.
- Teraz rozumiesz, dlaczego nie chcę stąd wychodzić?- zapytał szczerząc się Reed.
- Tak.- westchnęła Hope.
Czuła się jak w raju. Tu było wszystko, czego nie było w dormitorium. Był tu spokój, cisza, której teraz dziewczyna bardzo potrzebowała. Początkowy szok z powodu widoku drogi Reeda na dach minął, zastąpił go zachwyt. Chciała tu zostać, tu mijał ból ręki i wszelkie troski, ochłonęła. Miała ochotę siedzieć tak i nic nie robić, tylko patrzeć na te wszystkie piękne rzeczy.
- Śpisz tu też, gdy pada?- spytała przyjaciela.
- No... trochę jest wtedy mokro, ale w domu jest tak zawsze.- parsknął Reed.
- Jejku, masz tu aż poduszkę i prześcieradło do przykrycia, że też się Dumbledore się na to zgodził.- Hope pokręciła głową w niedowierzaniu, ale czuła, że za taki widok co ranek mogłaby spać na kafelkowym dachu. Czemu nie przyszłam tu wcześniej, pytała samą siebie.
- Wynagrodziłem ci te wszystkie chwile beze mnie?- zapytał.
- Tak, nie zmieniaj się, proszę.- szepnęła.
Zerknęła na granatowe oczy przyjaciela, które były i po wakacjach pewnie będą czarne. Na jego włosy w kolorze czekolady, które były i pewnie będą czarne. Przypomniała sobie Reeda, który chciał wyjść z przedziału w pociągu, bo jest półkrwi. Tego chudzielca, który wyglądał jak żywy trup, teraz był inny z wyglądu, ale zachował charakter, za co Hope była mu wdzięczna. Rozmawiali o wszystkim, poza bólem i cierpieniem, bo o takich rzeczach w takim miejscu się rozmawiać nie da. Gawędzili do dwudziestej, gdy Hope zrozumiała, że musi wracać, jednak pójście stąd było bardzo trudne. Z bólem w sercu przełamała się i otworzyła klapę.
***

Dziewczyna z jakiegoś powodu nie mogła zasnąć, może po prostu nie miała na to ochoty? Z samego rana zerwała się na nogi, ledwo nastał świt. Pozostałe dziewczyny jeszcze smacznie chrapały. Była piąta rano, do lekcji jeszcze kilka godzin, aczkolwiek uczniom wolno już było być na korytarzach. Ubrała rajstopy, spódniczkę w kolorze popiołu z kominka i koszulę. Zawiązała niedbale krawat w barwach Gryffindoru i wyszła. Usiadła przy kominku, w wysiedzianym fotelu. Patrzyła w płomienie. Tak po prostu, bez celu. Zawsze lubiła patrzeć na ogień. Rozmyślała, gdzie może pójść. Na dach? Nie, nie będzie budzić Reeda o tej porze. Do Wielkiej Sali? Nie, jeszcze nie ma uczty. W końcu wstała i uznała, że pójdzie tam, gdzie ją nogi poniosą. Nie miała pojęcia dokąd idzie. Grunt, że idzie. Sama nie wiedziała czemu, ale miała wielką ochotę pozmawiać z dyrektorem. O czym? Nie miała zielonego pojęcia. Ocknęła się ze swych myśli. Stała przed drzwiami. Drzwiami jak wszystkie inne, aczkolwiek tak od innych różne. Do tych bardzo chciała wejść. Nacisnęła na klamkę. Drzwi były zamknięte. Hope wyjęła różdżkę.
- Alohomora!- wyszeptała do klamki.
Drzwi się otworzyły. Weszła do lekko zaniedbanego pokoju. Było tu pełno kurzu i trochę pajęczyn, najwidoczniej nikt tu nie wchodził. Jedyną rzeczą w tym pokoju było ogromne lustro. Niezwykłe lustro. Hope podeszła, aby przeczytać napis na ramie zwierciadła. Wyglądało o wiele starzej, a okazalej za razem, niż to w jej pokoju.
- Ain Eingarp Acreso Gewtela Az Rawtąwt Ein Maj Ibdo.- przeczytała na głos.

Edytowane przez hermiona_182312 dnia 29-03-2013 11:53