Tytuł: Harry Potter - Hogsmeade, Twoja Magiczna Wioska :: [NZ] Niedoceniony dar.

Dodane przez hermiona_182312 dnia 10-03-2013 13:07
#10

Rozdział IV

Podejrzenia i przygotowania.

Okrzyki radości dwójki od razu przyciągnęły na piętro wuja z psami, które szczekały przeraźliwie, jednak skarcone przez swojego pana umilkły i położyły głowy na przednich łapach.
- Co wam się stało?! Przecież nikt was nie zaatakował, nie wyjcie jak oszalali!- warknął Lucjusz.
- Ale tato, przysłali nam listy!- syn zaczął wymachiwać mu kopertą przez nosem.
Wuj zmierzył Hope wzrokiem. Dziewczyna wiedziała co mu chodzi po głowie. On na pewno miał wątpliwości, czy jeden z listów przyszedł do niej. Kiedyś podsłuchała, rzecz jasna przez przypadek, jak zwierzał się ciotce Narcyzie ze swoich podejrzeń, że dziewczyna jest charłakiem. Tylko dlatego, iż nie miała ochoty marnować wakacji lub chociażby wolnego czasu na naukę zaklęć, od tego jest szkoła! Hope podała swój list wujkowi, a ten niedbale wziął go do ręki i przeczytał pośpiesznie treść pergaminu. Jego siostrzenica przeczytała zawartość kartki już kilka razy. Wuj Lucjusz skrzywił wargi, tak jak to zawsze robił, gdy próbował się uśmiechnąć. Kuzynostwo skinęło głowami w jego stronę. Teraz to Draco tryskał radością, Hope lekko westchnęła i usiadła na łóżku chłopca.
- Coś ty taka naburmuszona? Dostaliśmy listy z Hogwartu!- wykrzyknął z entuzjazmem.
- Zauważyłam.- odpowiedziała krótko dziewczyna.- Draco, ty też byłbyś, jak to powiedziałeś "naburmuszony", gdyby członkowie twojej rodziny mieli cię za charłaka.
- Nie martw się, dostałaś list, więc nie możesz być charłakiem, z resztą lepsze to...- nie dokończył Draco.
- ... niż szlama?!- dokończyła za niego Hope.- Draco dorośnij! Nie nazywaj tak ludzi, bo to nic złego! Bycie charłakiem też nie!- upomniała kuzyna.
- To skoro to nic złego, to czemu nie chcesz nim być?- zgasił ją Draco.
Na początku dziewczyna nic nie powiedziała, ale potem się odezwała:
- Nikt nie chce. Charłacy tym bardziej. Ja umiem czarować, ale po co, gdy nie ma takiej potrzeby? Dobra, już dosyć.- zakończyła.
- To jak, idziemy do ogrodu? Musimy uczcić twoje urodziny!- okrzyknął z entuzjazmem młody Malfoy.
- A nie dostanie listu?- zaśmiała się Hope.
- Tak to też.- Draco parsknął śmiechem, oberwał poduszką od kuzynki.
Potem dwójka poszła za dom, do ogrodu, gdzie mieściło się mini boisko do quidditcha. Grali do pory obiadowej, gdy to pochłonęli całą misę zapiekanki.
***

Cały lipiec pełen był miłych chwil i wesołej atmosfery. Była wspaniała, słoneczna pogoda, dzieciaki jadały teraz tylko śniadania i podwieczorki w ogrodzie. Raz nawet wuj Lucjusz ogłosił konkurencję quidditcha- on i ciotka Narcyza przeciwko Hope i Draconowi. Ciotka Narcyza poddała się walkowerem, więc pan Malfoy grał sam i po półgodzinnej rywalizacji również się poddał przegrywając trzysta dwadzieścia do dziesięciu. Jednak sierpień okazał się bardziej obowiązkowy. Ku uldze Hope skończyły się podejrzenia, iż dziewczyna jest charłakiem. Tydzień przed początkiem roku szkolnego cała rodzina udała się na Ulicę Pokątną. Ku zawiedzeniu się dzieci udali się tam dzięki sieci Fiuu. Mieli nadzieję na lot miotłami. Tak, czy inaczej, zaczęły się wyczekiwane od dawna zakupy. Ciotka Narcyza zaprowadziła ich do banku Gringotta. Hope była w szoku- jeszcze nigdy nie widziała tylu goblinów naraz! Jednak jeszcze lepsza była przejażdżka do skrytki wujostwa specjalną kolejką. Dziewczynce z wrażenia włosy się poskręcały. Natomiast ciotka prawie puściła pawia, ale na szczęście tylko się przewróciła- Draco nie zdążył jej złapać. Goblin im towarzyszący otworzył drzwi do skarbca. Narcyza jednym ruchem ręki chwyciła złote, srebrne i brązowe monety i włożyła je do skórzanej torebki. Najpewniej chciała mieć drogę powrotną za sobą. Przechodząc przez drzwi banku z powrotem na ulicę spotkali wuja, który wcześniej im nie towarzyszył. Trzymał dwa zestawy książek dla pierwszoroczniaków.
- Draco, idź przymierzyć szaty, masz.- podała mu trzydzieści złotych monet.- Ja z Hope pójdziemy po różdżki dla was, mam twoje wymiary, ale jej nie, no.- ucałowała syna, który natychmiast się od niej odsunął.- Chodź!- dodała zwracając się do siostrzenicy. Wuj Lucjusz poszedł w przeciwną stronę, aby kupić pióra, atrament, kociołki i fiolki. Hope z ciotką doszły do dosyć dużego sklepu, dziewczyna była pewna, że to wytwórnia różdżek Ollivandera. Kiedy ciotka otworzyła drzwi rozległ się dźwięk dzwonka. Weszły. Pomieszczenie było puste, jedynym meblem w pokoju było biurko stojące na samym środku podłogi. Nagle zza kolumny wyszedł staruszek o siwych włosach i przeszywających niebieskich oczach.
- Witam panie!- uśmiechnął się.
- Dzień dobry Ollivanderze.- przywitała się ciotka.- Wybacz, ale mamy napięty grafik, masz.- podała sprzedawcy zwój pergaminu.
Mężczyzna go rozwiną. Zaczął dumać i rozglądać się po półkach, po czym wszedł na drabinę, aby sięgnąć po jedno z pudełek, w którym na pewno tkwiła różdżka. Podał ją Narcyzie.
- No dobrze.- westchnęła.- Teraz trzeba zmierzyć tę małą.- skinęła głową w stronę Hope.- Tylko szybko!- ponagliła starca.
Ten wyjął z szuflady magiczną tasiemkę, która zaczęła mierzyć dziewczynkę ze wszystkich stron. W tym czasie sprzedawca przyniósł na biurko trzy różdżki. Dopiero teraz Hope zauważyła, że tasiemka sama działa wedle swego przeznaczenia. Sklepikarz schował ją do szuflady i wręczył Hope jedną z różdżek do ręki.
- Zaczekaj!- dziewczyna podskoczyła ze strachu, gdy Ollivander krzyknął.- Która ręka ma moc?
Hope bez słowa przełożyła różdżkę do prawej ręki. Machnęła i... nic się nie stało.
- Cóż...- zaczął sprzedawca.- Jesion i włosem jednorożca ci nie pasuje.- wziął od niej różdżkę i dał jej drugą, jednak zanim zdążyła cokolwiek zrobić wyrwał różdżkę z ręki Hope.- Ta na pewno nie pasuje.- odrzekł pewny siebie. Podał jej trzecią różdżkę, dziewczynka pośpiesznie machnęła, koniec narzędzia rozbłysł białym blaskiem i wystrzeliły z niego pomarańczowe iskry.
- Miałem nosa.- przyznał nieskromnie Ollivander.- To cedr, włókno ze smoczego serca, jedenaście cali, doskonała do pojedynków...
- Już dobrze, dobrze!- warknęła ciotka, rzuciła złote monety na stół i pociągnęła siostrzenicę za rękę do wyjścia. Hope nawet nie zdążyła powiedzieć "Do widzenia".
Różdżka była kremowo- biała, a wzdłuż niej widniał nierówny, ciemnobrązowy pasek. Następnym punktem zakupów była szwalnia Madame Malkin, gdzie Hope nabyła szkolne szaty. Potem, razem z Draco i Narcyzą, spotkała wuja obładowanego zakupami.
- Spisaliśmy się w doli ścisłości, więc mogę wam kupić zwierzęta.- mruknęła ciotka.
Na twarz Hope wpłynął uśmiech, w końcu doczekała się swojej sowy! Weszła z resztą do Magicznej Menażerii. Draco nie chciał zwierzaka, chyba wystarczyły mu psy ojca, ale Hope nabyła nowego przyjaciela, sówkę płomykówkę oraz smakołyki i klatkę dla niej.
Było już wtedy popołudnie. Musieli już wrócić do domu na, przygotowany przez Zgredka, obiad. Wuj Lucjusz cudem zmieścił się w kominku ze wszystkimi zakupami, jednak kopnięty przez żonę zrobił więcej miejsca. W końcu wszyscy wylądowali w dworze. Po obiedzie Hope miała pewną myśl w głowie, że szkoda jej Dracona, który nie był u Ollivandera, bo jak zwykle najlepszą rzecz zrobiła za niego matka.

Edytowane przez hermiona_182312 dnia 02-04-2013 20:00