Tytuł: Harry Potter - Hogsmeade, Twoja Magiczna Wioska :: [NZ] Niedoceniony dar.

Dodane przez hermiona_182312 dnia 07-03-2013 16:38
#1

Rozdział I

Zielony błysk.

Grace stała przy oknie. Opierając się o łokcie na parapecie patrzyła w chmury wyszukując najróżniejszych kształtów. Miała w jednej z dłoni różdżkę. Kręciła nią kółko w powietrzu, a z jej końca wypływała fioletowa mgiełka, gdy jakaś chmurka nie przypadała jej do gustu wymawiała pod nosem zaklęcie- "Nubes apparentia", a owy obłoczek zmieniał się, to w kojec dziecięcy, to znowu w wózek albo po prostu w bobasa. W sąsiednim pokoju na świat przychodziło jej rodzeństwo. Chociaż miała już piętnaście lat, a od pięciu była Krukonką, cieszyła się jak małe dziecko, choć tego nie okazywała. Tyle było przed nią, bycie autorytetem, starszą siostrą i oczywiście opiekunką, wbrew pozorom bardzo się z tego cieszyła. Czuła po raz pierwszy w życiu, że nie chce wracać do Hogwartu. Snując tak plany o przyszłości, czując przez skórę, iż będzie zadowolona zaczęła wymyślać przeróżne rzeczy, na ten dobry przykład imię. Jednak owy temat przechodził jej przez wesołe myśli z trudem, bo matka chciała chłopca nazwać "Gverardiev", a dziewczynkę "Machindra", nie wiedziała skąd jej to przyszło do głowy. Ostatnio i tak zachowywała się dziwnie... Mimo wszystko zadawała sobie trudne pytanie, kto jest ojcem tego niemowlaka, który teraz bierze do swoich maleńkich płuc pierwszy wdech. Jej ojciec zmarł, kiedy miała zaledwie dwa lata i od tego czasu matka była tak załamana w sprawach sercowych, że nie znalazła sobie nowej miłości. Ach... miłość, najpiękniejsza z magii, najwspanialsza i najtrudniejsza za razem z wszelkich dziedzin nauki. Sama Grace, miała teraz tylko jeden powód, aby do Hogwartu powrócić, swego ukochanego, pana jej serca... Jednak tak długie i tak słodkie rozmyślania budziły w dziewczynie niepokój. Już dobrą chwilę po prostu zmieniała kształt chmur. Odwróciła się. W otwartych drzwiach stała zakapturzona postać z różdżką wycelowaną prosto w nią. Przy stopach przerażającej postaci leżała matka Grace, oczy kobiety, na co dzień tak wesołe i roześmiane, teraz były puste i mętne. Córce do głowy przychodziła jedynie jedna myśl- martwa. W oczętach dziewczyny stanęły łzy, bezprawnie popłynęły po jej licach. Z ust Grace mimowolnie wyrwało się głośne i przenikliwe "NIE!", ale było coś co, jakimś niewiadomym cudem, zdziwiło ją jeszcze bardziej. Tajemnicza, mroczna postać wyjęła spod płaszcza niemowlę. Śpiące, tak niewinnie wyglądające. Grace załkała jeszcze głośniej, to było ono, to było jej rodzeństwo. Tak, to była tak długo wyczekiwana siostra, która właśnie otworzyła piękne orzechowe oczęta i przytłumiła piąstki do klatki piersiowej. Postać zachichotała. Grace wiedziała co ją czeka, wiedziała kto jest ukryty pod kapturem. Usłyszała tylko dwa słowa ze strony Voldemorta:
- Avada kedavra!
Zielony błysk przypominający strzałę wystrzelił z wycelowanej w nią różdżki niczym z łuku. Ugodziła ją w pierś. Z jej ust wydał się tylko zduszony okrzyk. Padła martwa na ziemię i już nic nie powiedziała. Niemowlę chlipnęło cichutko. Oczęta małej dziewczynki rozbłysły szmaragdową zielenią i tak już zostało. Voldemort długim kościstym palcem ukłuł się w przedramię kropla jego krwi utrzymała się na nim i kapnęła prosto na rękę dziecka. Patrzył na nie z czułością, po raz pierwszy w życiu, jednak miał już plan, do końca obmyślony plan i tego planu musiał się trzymać, jeśli chciał przetrwać. Głośno huknęło, a jego już nie było. W domu pozostały już tylko dwa martwe ciała pozbawione ducha.

Edytowane przez hermiona_182312 dnia 17-03-2013 15:11

Dodane przez harry57 dnia 08-03-2013 12:03
#2

Super rozdział. Zadziwiłaś mnie mnie swoim talentem do pisania:)

Dodane przez hermiona_182312 dnia 08-03-2013 15:47
#3

Dziękuję, mam jednego czytelnika :D to piszę dalej.
Rozdział II

Wiejska rezydencja.

Krocząc ścieżką Czarny Pan usatysfakcjonowany uniósł różdżkę w stronę bardzo zachmurzonego, już ciemniejącego nieba, wykrzywiając wargi w przedziwny, a za razem przerażający sposób wykrzyknął jakby coś świętował.
- Festum stella!
Voldemort zasyczał przenikliwie. Na niebie stopniowo znikały chmury ukazując ciemne niebo, na którym pojawiały się powoli gwiazdy. Czarny Pan sam zaczął rozmyślać, czy to on to sprawił, czy natura działa na jego korzyści. Korzyści, bo najlepiej czuł się nocą w mroku. Nagle na otaczających go polach zaczęły się pojawiać uschnięte rośliny. Miejsce wyglądałoby jak pustynia, gdyby nie ślady kół powozu prowadzących do żelaznej bramy. Voldemort krótko machnął ręką, a ta rozleciała się na pył. Co chwila patrzył w stronę wybrzuszenia za płaszczem, gdzie też spoczywała jego ręka trzymająca śpiące dziecko. Zerkał oszukując siebie samego, że to kwestia przyzwyczajenia lub chęć przestrzegania planu, jednak sam sobie nie wierzył. Przekroczył już smugę pyłu pozostałą po bramie. Zza drzew wyłoniło się wiejskie domostwo. Cień uschniętych roślin tworzył okrycie dla domu i szopy, z której wynosił się specyficzny zapach kompostu. Jedynym źródłem światła było oświetlone od środka okno, widniała w nim jakaś postać, wyraźnie przerażona. Voldemort poczuł się jeszcze bardziej pewny siebie z tego powodu. Doszedł do progu domu. Aby zachować resztki godności i satysfakcji z powodu poświęcenia zapukał do drzwi. Usłyszał głośne ujadanie psów.
- Cicho kundle!- doszedł go głos ze środka.
Na te słowa szczekanie ucichło. Drzwi się otworzyły, a stojący w nich mężczyzna podskoczył ze strachu. Perłowo-białe włosy zwisały mu aż do łopatek, za niebieskie oczy sprawiały wrażenie wysoko położonego.
- P-panie...?- wyjąkał, jakby nic innego nie przychodziło mu do głowy.
- A panie, panie!- przedrzeźniał go wyraźnie zniecierpliwiony Voldemort.- Zdaję mi się, że już coś uzgodniliśmy, Lucjuszu...
- Tak, panie, ale mój syn...- zaczął Malfoy.
- Umowa nastała przed początkiem czerwca. Nie wyobrażam sobie, Lucjuszu, abyś to do końca rozumiał - zadrwił Czarny Pan.- Ale mimo wszystko zgodziłeś się, będziesz mieć na głowie dwójkę dzieci. Podziwiam to, że się zgadzasz i siebie samego, ponieważ to tobie oddaję mój skarb.- ostatnie słowa wypowiedział z lekkim obrzydzeniem.- Pamiętaj ona ma tego...
- Ona?- przerwał mu Lucjusz.
- Tak ONA, chyba jeszcze mój... drogi nie masz problemów ze słuchem!- warknął Voldemort.- Pamiętaj mów jej, że jest twoją osieroconą siostrzenicą, nadaj jej w miarę sensowne i niepospolite nazwisko. Ani mi myśl, aby nazwać ją Riddle! Traktuj ją z szacunkiem, niemal jak rodzinę. W swoim czasie dowie się o swoich korzeniach.
Po tych słowach wyjął spod płaszcza niemowlę, któremu spod czapeczki dziecięcej wychodziły włosy w kolorze słomy. Voldemort już odchodził, jednak Lucjusza nurtowało jedno pytanie.
- Panie... ja... czegoś nie rozumiem...- wydusił z siebie Malfoy.
- Też mi niespodzianka!- machnął ręką Czarny Pan sycząc przeraźliwie.
- To znaczy...- zaczął niezbyt pewnie Lucjusz trzymając dziecko, które wcale, wbrew wcześniejszym oczekiwaniom, nie wydało mu się obrzydliwe.- Czy... matka nie będzie... jej szukać...?
- Duchem nie została. Mogę cię zapewnić.- Voldemort załamywał ręce poważnie pytając samego siebie, czy dobrze postępuje.
- A więc nie żyje.- zrozumiał Malfoy, za którym teraz podsłuchiwał domowy skrzat.- A kim...
- Eh... Lucjuszu, nie znałem jej potrzebowałem po prostu kobiety, by mój plan był wykonalny, tylko czekanie było nie do zniesienia, z resztą sam wiesz, jesteś ojcem. Sądzę, że tyle informacji ci całkowicie wystarczy.- Voldemort westchnął.- Kłam ile wlezie. Wystarczy.
Zanim Malfoy zdążył otworzyć usta jego pana już nie było. Spiorunował wzrokiem skrzata, który od razu odszedł. Niemowlę otworzyło zielone oczy. Lucjusz zamknął za sobą drzwi. Stała przed nim żona, która najpewniej słyszała każde słowo rozmowy. Wymownie kiwnęła głową, po czym bez słowa odeszła, czując, że ten wieczór zmienił życie jej rodziny. Nie wiedziała, czy na gorsze, czy też na lepsze.

Edytowane przez hermiona_182312 dnia 26-09-2013 15:50

Dodane przez harry57 dnia 09-03-2013 08:51
#4

Super!!!!!!!!! Pisz następne rozdziały bo zapowiadają się naprawdę super;)!!!

Edytowane przez harry57 dnia 09-03-2013 08:52

Dodane przez AdamKra dnia 09-03-2013 08:58
#5

Nie znam cię ale jedno wiem naprawdę bardzo ładnie piszesz!!! Pisz dalej;) Daje Wibitny:)!!!

Dodane przez bella151 dnia 09-03-2013 09:33
#6

Gratulacje!!!! Bardzo ładnie piszesz!!! Pisz dalej!!! Daje W;)

Dodane przez hermiona_182312 dnia 09-03-2013 13:23
#7

Dziękuję wszystkim za miłe słowa :shy:
Rozdział III

Najlepszy z prezentów.

Ciche dreptanie, które dochodziło z przedpokoju ucichło i Hope* poczuła lekkie wydechy na swojej twarzy. Nie spała już od kilku godzin, właściwie tej nocy w ogóle nie zmrużyła oka.
- Hope Filians Madame...- usłyszała piskliwy, przyciszony głos, ktoś potrząsnął jej ramieniem.
W tej chwili dziewczyna gwałtownie otworzyła oczy. Zobaczyła tuż przed sobą parę zielonych oczu, przez chwilę myślała, że patrzy w lustro, jednak to nie były jej oczęta, bynajmniej. Domowy skrzat rodziny imieniem Zgredek budził ją, najpewniej, na śniadanie. Hope usiadła na łóżku. Skrzat, ubrany w starą poszewkę od poduszki, trzymał w rękach paczuszkę owiniętą w czerwony papier, na jej czubku zabawnie sterczała złota kokardka.
- Sto lat, Madame Hope Filians!- Zgredek lekko podskoczył.
Dziewczyna otarła lekko oczy rękami, aby się wybudzić. Zerknęła na kalendarz stojący na szafce nocnej. Rzeczywiście, był jedenasty czerwca- jej urodziny.
- Bardzo ci dziękuję Zgredku.- dziewczyna uśmiechnęła się biorąc od skrzata prezent. Uścisnęłaby mu chętnie dłoń lub przytuliła, ale wiedziała, że w takiej sytuacji skrzat zacząłby bić głową w najbliższą ścianę. Zgredek wiercił się jakby miał owsiki, Hope wiedziała, że bardzo chce, by już otworzyła prezent. Spełniła życzenie. Papier leżał na podłodze, a w jej rękach spoczywała teraz para spodni. Jedna nogawka była zielona, druga pomarańczowa. Widać było, iż Zgredek zrobił spodnie sam. Hope wzruszyła ramionami z uśmiechem na ustach, skrzat wyszedł z pokoju, a ona zaczęła się ubierać. Założyła właśnie te spodnie, które otrzymała przed kilkoma minutami. Do tego czarny sweter i tak samo czarne baleriny. Patrząc w wielkie lustro stojące w kącie zaśmiała się, wyglądała komicznie, ale właśnie tak ubrana poszła na śniadanie. Jej kuzyn- Draco- miał pokój tuż obok i też właśnie teraz wychodził. Tak jak przez ostanie kilka dni miał smutną, zawiedzioną minę i nawet się nie zaśmiał na jej widok. Draco miał urodziny sześć dni temu i nie dostał listu ze Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart. Zeszli w milczeniu po schodach do jadalni. Był to wielki pokój połączony z kuchnią, pełen rzeźb i obrazów. Hope wraz z kuzynem usiadła przy stole, szurając krzesłami zwrócili na siebie uwagę ciotki i wuja. Hope mieszkała z nimi od dnia urodzenia, bo jej ojciec umarł w pojedynku z jakimś czarnoksiężnikiem, a matka nie przeżyła narodzin córki. Nie zdążyła nawet nadać jej imienia.
- Oh, witajcie!- przywitała ich nieco roztrzęsiona ciotka Narcyza. Zachowywała się tak od urodzin syna, też zmartwiona o brak listu.- Hope wszystkiego najlepszego.- wstała i uściskała siostrzenicę ze strony męża, nadal, jak zwykle, krzywiąc się, jakby czuła jakiś nieprzyjemny zapach. Wyjęła z kieszeni maleńkie pudełeczko owinięte w czarny papier i białą wstążkę, Hope przyjęła prezent czekając na uwagę na temat jej spodni, ale się nie doczekała.- No, zajadajcie.- dodała odchodząc od stołu w stronę drzwi zakładając swój wyjściowy kapelusz.
Wuj z lekkim tupetem posłał Hope uśmiech i czarami przesyłając wielki prezent milczał, dziewczyna skinęła w jego stronę głową, nie otworzyła jego paczki. Zabrała się do jedzenia owsianki. Draco tylko przelewał śniadanie z łyżki do miski i tak w kółko. Kiedy Hope skończyła zapadła cisza, którą przerywało tylko chlapanie śniadania kuzyna. Dziewczyna poczuła coś pod stołem. Spojrzała na swoje kolana i ujrzała kolejny prezent- od Dracona. Czuła się nieco dziwnie, jakby... rozpieszczona. Zabrała wszystkie prezenty niezbyt dbale i wyszła z jadalni pozostawiając ojca i syna samych. Weszła do pokoju i cicho zamknęła drzwi. Najpierw rozwinęła prezent od ciotki. Jak podejrzewała, była to biżuteria. Pierścień ze srebrną obrączką i stosownie nie za dużym, przeźroczystym diamentem. Włożyła go obojętnie na palec- kciuk. Od wuja dostała olbrzymią paczkę słodyczy i pluszaków. Hope lekko parsknęła śmiechem, dostawała to co roku i zawsze potem przechodziła na dietę, choć ciotka Narcyza mówiła, że ma idealną figurę. Od Dracona otrzymała... rysunek. Przedstawiał miotłę, znicz, kafel i tłuczki. Przedmioty potrzebne do quidditcha. W prawym dolnym rogu była dedykacja- "Dla najlepszej kuzynki i ścigającej. Całusy, Draco." Hope często grała z kuzynem w tę szlachetną grę i była w tym, według niego, naprawdę dobra. Powiesiła rysunek na białej jak śnieg ścianie. Usłyszała przedziwne stukanie. Zerknęła w stronę okna. Na zewnętrznym parapecie siedziała sowa płomykówka, w dziobie trzymała dwa listy. Dziewczyna otworzyła okno, ptak wleciał do środka i usiadł na komodzie. Hope podeszła do niego, zabrała listy. Płomykówka wzięła głęboki wdech i wyleciała przez otwarte okno. Na obu listach widniały pieczęcie Hogwartu. Dziewczynie serce zabiło szybciej. Wybiegła z pokoju i wparowała do sąsiedniego pomieszczenia. Draco popatrzył na nią jakby miała smoczą ospę, wybałuszył oczy. Kuzynka rzuciła mu jeden z listów. Sama otworzyła swój. Tak! To było to na co czekała! To co było najlepszym prezentem każdego jedenastoletniego czarodzieja! To był list z Hogwartu! Blizna na ręce Hope zaczęła się czerwienić, jak to zawsze było, gdy się cieszyła, a tak nie cieszyła się jeszcze nigdy!

Hope*- imię naszej bohaterki, we wcześniejszych rozdziałach będącej niemowlęciem.

Edytowane przez hermiona_182312 dnia 02-04-2013 15:08

Dodane przez harry57 dnia 09-03-2013 13:54
#8

Super,Super,Super!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

Dodane przez Victim dnia 09-03-2013 14:22
#9

Jestem zaciekawiona... ZOstanę czytelniczką! XD Proszę, informuj mnie o nowych odcinkach może? ;-)

Dodane przez hermiona_182312 dnia 10-03-2013 13:07
#10

Rozdział IV

Podejrzenia i przygotowania.

Okrzyki radości dwójki od razu przyciągnęły na piętro wuja z psami, które szczekały przeraźliwie, jednak skarcone przez swojego pana umilkły i położyły głowy na przednich łapach.
- Co wam się stało?! Przecież nikt was nie zaatakował, nie wyjcie jak oszalali!- warknął Lucjusz.
- Ale tato, przysłali nam listy!- syn zaczął wymachiwać mu kopertą przez nosem.
Wuj zmierzył Hope wzrokiem. Dziewczyna wiedziała co mu chodzi po głowie. On na pewno miał wątpliwości, czy jeden z listów przyszedł do niej. Kiedyś podsłuchała, rzecz jasna przez przypadek, jak zwierzał się ciotce Narcyzie ze swoich podejrzeń, że dziewczyna jest charłakiem. Tylko dlatego, iż nie miała ochoty marnować wakacji lub chociażby wolnego czasu na naukę zaklęć, od tego jest szkoła! Hope podała swój list wujkowi, a ten niedbale wziął go do ręki i przeczytał pośpiesznie treść pergaminu. Jego siostrzenica przeczytała zawartość kartki już kilka razy. Wuj Lucjusz skrzywił wargi, tak jak to zawsze robił, gdy próbował się uśmiechnąć. Kuzynostwo skinęło głowami w jego stronę. Teraz to Draco tryskał radością, Hope lekko westchnęła i usiadła na łóżku chłopca.
- Coś ty taka naburmuszona? Dostaliśmy listy z Hogwartu!- wykrzyknął z entuzjazmem.
- Zauważyłam.- odpowiedziała krótko dziewczyna.- Draco, ty też byłbyś, jak to powiedziałeś "naburmuszony", gdyby członkowie twojej rodziny mieli cię za charłaka.
- Nie martw się, dostałaś list, więc nie możesz być charłakiem, z resztą lepsze to...- nie dokończył Draco.
- ... niż szlama?!- dokończyła za niego Hope.- Draco dorośnij! Nie nazywaj tak ludzi, bo to nic złego! Bycie charłakiem też nie!- upomniała kuzyna.
- To skoro to nic złego, to czemu nie chcesz nim być?- zgasił ją Draco.
Na początku dziewczyna nic nie powiedziała, ale potem się odezwała:
- Nikt nie chce. Charłacy tym bardziej. Ja umiem czarować, ale po co, gdy nie ma takiej potrzeby? Dobra, już dosyć.- zakończyła.
- To jak, idziemy do ogrodu? Musimy uczcić twoje urodziny!- okrzyknął z entuzjazmem młody Malfoy.
- A nie dostanie listu?- zaśmiała się Hope.
- Tak to też.- Draco parsknął śmiechem, oberwał poduszką od kuzynki.
Potem dwójka poszła za dom, do ogrodu, gdzie mieściło się mini boisko do quidditcha. Grali do pory obiadowej, gdy to pochłonęli całą misę zapiekanki.
***

Cały lipiec pełen był miłych chwil i wesołej atmosfery. Była wspaniała, słoneczna pogoda, dzieciaki jadały teraz tylko śniadania i podwieczorki w ogrodzie. Raz nawet wuj Lucjusz ogłosił konkurencję quidditcha- on i ciotka Narcyza przeciwko Hope i Draconowi. Ciotka Narcyza poddała się walkowerem, więc pan Malfoy grał sam i po półgodzinnej rywalizacji również się poddał przegrywając trzysta dwadzieścia do dziesięciu. Jednak sierpień okazał się bardziej obowiązkowy. Ku uldze Hope skończyły się podejrzenia, iż dziewczyna jest charłakiem. Tydzień przed początkiem roku szkolnego cała rodzina udała się na Ulicę Pokątną. Ku zawiedzeniu się dzieci udali się tam dzięki sieci Fiuu. Mieli nadzieję na lot miotłami. Tak, czy inaczej, zaczęły się wyczekiwane od dawna zakupy. Ciotka Narcyza zaprowadziła ich do banku Gringotta. Hope była w szoku- jeszcze nigdy nie widziała tylu goblinów naraz! Jednak jeszcze lepsza była przejażdżka do skrytki wujostwa specjalną kolejką. Dziewczynce z wrażenia włosy się poskręcały. Natomiast ciotka prawie puściła pawia, ale na szczęście tylko się przewróciła- Draco nie zdążył jej złapać. Goblin im towarzyszący otworzył drzwi do skarbca. Narcyza jednym ruchem ręki chwyciła złote, srebrne i brązowe monety i włożyła je do skórzanej torebki. Najpewniej chciała mieć drogę powrotną za sobą. Przechodząc przez drzwi banku z powrotem na ulicę spotkali wuja, który wcześniej im nie towarzyszył. Trzymał dwa zestawy książek dla pierwszoroczniaków.
- Draco, idź przymierzyć szaty, masz.- podała mu trzydzieści złotych monet.- Ja z Hope pójdziemy po różdżki dla was, mam twoje wymiary, ale jej nie, no.- ucałowała syna, który natychmiast się od niej odsunął.- Chodź!- dodała zwracając się do siostrzenicy. Wuj Lucjusz poszedł w przeciwną stronę, aby kupić pióra, atrament, kociołki i fiolki. Hope z ciotką doszły do dosyć dużego sklepu, dziewczyna była pewna, że to wytwórnia różdżek Ollivandera. Kiedy ciotka otworzyła drzwi rozległ się dźwięk dzwonka. Weszły. Pomieszczenie było puste, jedynym meblem w pokoju było biurko stojące na samym środku podłogi. Nagle zza kolumny wyszedł staruszek o siwych włosach i przeszywających niebieskich oczach.
- Witam panie!- uśmiechnął się.
- Dzień dobry Ollivanderze.- przywitała się ciotka.- Wybacz, ale mamy napięty grafik, masz.- podała sprzedawcy zwój pergaminu.
Mężczyzna go rozwiną. Zaczął dumać i rozglądać się po półkach, po czym wszedł na drabinę, aby sięgnąć po jedno z pudełek, w którym na pewno tkwiła różdżka. Podał ją Narcyzie.
- No dobrze.- westchnęła.- Teraz trzeba zmierzyć tę małą.- skinęła głową w stronę Hope.- Tylko szybko!- ponagliła starca.
Ten wyjął z szuflady magiczną tasiemkę, która zaczęła mierzyć dziewczynkę ze wszystkich stron. W tym czasie sprzedawca przyniósł na biurko trzy różdżki. Dopiero teraz Hope zauważyła, że tasiemka sama działa wedle swego przeznaczenia. Sklepikarz schował ją do szuflady i wręczył Hope jedną z różdżek do ręki.
- Zaczekaj!- dziewczyna podskoczyła ze strachu, gdy Ollivander krzyknął.- Która ręka ma moc?
Hope bez słowa przełożyła różdżkę do prawej ręki. Machnęła i... nic się nie stało.
- Cóż...- zaczął sprzedawca.- Jesion i włosem jednorożca ci nie pasuje.- wziął od niej różdżkę i dał jej drugą, jednak zanim zdążyła cokolwiek zrobić wyrwał różdżkę z ręki Hope.- Ta na pewno nie pasuje.- odrzekł pewny siebie. Podał jej trzecią różdżkę, dziewczynka pośpiesznie machnęła, koniec narzędzia rozbłysł białym blaskiem i wystrzeliły z niego pomarańczowe iskry.
- Miałem nosa.- przyznał nieskromnie Ollivander.- To cedr, włókno ze smoczego serca, jedenaście cali, doskonała do pojedynków...
- Już dobrze, dobrze!- warknęła ciotka, rzuciła złote monety na stół i pociągnęła siostrzenicę za rękę do wyjścia. Hope nawet nie zdążyła powiedzieć "Do widzenia".
Różdżka była kremowo- biała, a wzdłuż niej widniał nierówny, ciemnobrązowy pasek. Następnym punktem zakupów była szwalnia Madame Malkin, gdzie Hope nabyła szkolne szaty. Potem, razem z Draco i Narcyzą, spotkała wuja obładowanego zakupami.
- Spisaliśmy się w doli ścisłości, więc mogę wam kupić zwierzęta.- mruknęła ciotka.
Na twarz Hope wpłynął uśmiech, w końcu doczekała się swojej sowy! Weszła z resztą do Magicznej Menażerii. Draco nie chciał zwierzaka, chyba wystarczyły mu psy ojca, ale Hope nabyła nowego przyjaciela, sówkę płomykówkę oraz smakołyki i klatkę dla niej.
Było już wtedy popołudnie. Musieli już wrócić do domu na, przygotowany przez Zgredka, obiad. Wuj Lucjusz cudem zmieścił się w kominku ze wszystkimi zakupami, jednak kopnięty przez żonę zrobił więcej miejsca. W końcu wszyscy wylądowali w dworze. Po obiedzie Hope miała pewną myśl w głowie, że szkoda jej Dracona, który nie był u Ollivandera, bo jak zwykle najlepszą rzecz zrobiła za niego matka.

Edytowane przez hermiona_182312 dnia 02-04-2013 20:00

Dodane przez harry57 dnia 10-03-2013 21:11
#11

Naprawę bardzo ciekawe!!! Pisz jestem ciekaw co dalej:)

Dodane przez hermiona_182312 dnia 12-03-2013 17:14
#12

Rozdział V

Magiczny Dzień.

W ostatnim tygodniu sierpnia dyscyplina królowała w wiejskim dworze. Ciągłe przypominanie o wysokości rodu, etykiecie, manierach i (nie powiedziano tego wprost przez nikogo) wywyższaniu się, było teraz codziennością, która sprawiła, że Hogwart był jeszcze bardziej utęsknionym miejscem dla panny Filians. Kilka dni przed wyjazdem znalazła pretekst, by się od tego opędzić, czyli naukę. Wuj kategorycznie zabronił ciotce jej przeszkadzać, aby mogła zrobić w szkole wrażenie. Rzeczywiście czytanie książek i podręczników sprawiało Hope radość. Wiedza wchodziła jej od tak, ale starała się pozostać człowiekiem, a nie stać się tylko uczniem, który zamiast czasu na szachy czarodziejów ma czas na wkuwanie do egzaminu. Poza tym ogólnie przez ten tydzień czuła się dosyć dziwacznie. Znamię na ręce, które bolało coraz częściej, nie dawało jej spać. Raz jak była w kuchni i, po kryjomu, pomagała Zgredkowi, miała ochotę chwycić nóż i sobie odciąć lewą dłoń. Jednak, na szczęście, tak makabryczne myśli minęły, gdy nadszedł trzydziesty pierwszy sierpnia. Siedziała bezczynnie cały dzień i tylko na posiłki schodziła do jadalni. Wbijała wzrok w sufit co jakiś czas, ale głównie przyglądała się podwójnemu ruchomemu zdjęciu, stojącemu na szafce nocnej obok budzika. Przedstawiało ono tę samą parę ludzi, jednak w innym wieku. Dziewczyna w wieku około piętnastu lat przytulała się do chłopca w tym samym wieku. Panienka miała wręcz białe, kędzierzawe włosy i orzechowe oczy, a chłopak czuprynę o kolorze słomy, którą Hope po nim odziedziczyła, jednak mimo wszystko młodzieniec miał granatowe patrzałki. Ona miała strój Ślizgonów, a on Krukonów. Młoda Filians od dawna się zastanawiała po kim odziedziczyła szmaragdowozielone oczęta. Parka na sąsiednim zdjęciu stała na ślubnym kobiercu, niezbyt wiele się zmienili, byli tylko trochę wyżsi i ubrani stosownie do okazji. Na dolnej krawędzi ramki widniały słowa- "Nigdy nie zapomniani Violetta i Carlos." Tak, to byli jej rodzice. Dziewczyna zaczęła wyobrażać sobie, jak kobieta ze zdjęcia prowadzi ją po peronie i całuje na do widzenia. Hope zerknęła na budzik. Co?! Była już ósma rano?! Zrywając się na nogi sprawdziła, czy wszystkie potrzebne rzeczy są w szkolnym kufrze. Ubrała się. Przełożyła kalendarz na wrzesień. Zaczął się magiczny dzień! Dziewczyna ucałowała zdjęcie rodziców, ale przystanęła. Otworzyła kufer raz jeszcze i jednym ruchem ręki włożyła ów fotografię do środka. Zbiegła po schodach. Przy stole siedziała cała rodzina jasnowłosych.
- Wreszcie.- mruknęła Narcyza.- Zajadaj, za moment wyjeżdżamy, to znaczy przeniesiemy się tam siecią Fiuu.
- A nie...- zaczęli Hope i Draco.
- Nie!- warknęli wuj i ciotka.- Nie, nie lecimy miotłami!
- Chciałam tylko zapytać- zaczęła Hope, tym razem sama.- Czy, nie możemy... przejść przez barierkę, chociaż...?
- To tylko barierka.- stwierdziła ciocia.
Filians długo czekała na przejście przez barierkę na King's Cross i wiedziała, że ta sama myśl przechodzi teraz przez głowę kuzyna. Nic nie powiedzieli, ale nie zjedli już ani kęsa. Ten dzień podobno miał być wspaniały. Eh, po prostu się tak nie zaczął, pomyślała Hope. Wujostwo skończyło swoje porcje owsianki, nie myśleli czekać na, jak widać niegłodne, dzieciaki. Najszybciej jak potrafili poszli do salonu, gdzie mieścił się kominek. Zaraz po ciotce weszła do niego Hope z kufrem i klatką sowy. Krzyknęła: "Peron dziewięć i trzy czwarte!" i poczuła dziwne szarpnięcie w okolicach pępka, po chwili zobaczyła ciotkę. Stała na niezwykłym peronie pełnym dzieci w różnym wieku. Na torach stał pociąg z czerwoną lokomotywą podpisaną napisem głoszącym "Express Londyn/Hogwart". Hope wiedziała, że to ten pociąg, który wiezie w nowy etap życia.

Edytowane przez hermiona_182312 dnia 02-04-2013 20:10

Dodane przez AdamKra dnia 16-03-2013 08:42
#13

Bardzo fajne to FF!!! Pisz dalej, naprawdę;)

Dodane przez mary2000 dnia 16-03-2013 15:40
#14

Masz talent! Jeżeli to jest to co lubisz robić, to to rób!

Dodane przez hermiona_182312 dnia 17-03-2013 12:42
#15

Rozdział VI

Jazda w magiczny świat.

Ile razy Hope przeczytała napis na lokomotywie, tyle razy przecierała zielone oczy. Nadal nie dowierzała we wspaniałość tej chwili, tak wiele zmieniającej w historii każdego z dzieciaków na tym peronie. Zamyśloną dziewczynę ciotka klepnęła w ramię, ta się ocknęła ze swych myśli. Hope zobaczyła jak wuj szepcze coś na ucho Draconowi, po tym wydarzeniu chłopiec podszedł do największych goryli w otoczeniu. Wywyższanie się zostało rozpoczęte. Kuzyn machnął ręką na Hope, coś w stylu: "Wystarczy mi w wakacje." i ciągnąc swój kufer wszedł do pociągu. Ona zrobiła to samo, jednak jak najdalej od położenia kuzyna. Kolejna cudowna część wspaniałego dnia- jej kuzyn ma ją głęboko gdzieś. Zapewne będzie tak przez cały rok, pomyślała. Trzymając klatkę i bagaż przeszła przez drzwi pociągu. W tym właśnie momencie się zamknęły i coś mocno szarpnęło, Hope zachwiała się na własnych nogach. Pociąg ruszył. Dziewczyna otworzyła drzwiczki do najbliższego przedziału. Siedział w nich blady jak kreda chłopak z kruczoczarnymi włosami. Wychudłe ręce wychodziły spod starej, za dużej marynarki. Hope odchrząknęła.
- Można?- zapytała, chłopak odwrócił głowę, zerknął na nią czarnymi oczyma.
- Pewnie.- odpowiedział z uśmiechem, miał ochrypły głos i sam również odchrząknął.
- Dzięki.- Hope odwzajemniła uśmiech, nieco straszący wygląd towarzysza jej nie przeszkadzał.
Położyła kufer na bagażowej półce, klatkę z sową trzymała na kolanach. Cisza stawała się coraz dziwniejsza. Otworzyła usta z lekką niepewnością i zapytała:
- Pierwszoroczniak?
- Tak.- chłopak wygładził włosy, był niezwykle chudy miał wyraziste kości policzkowe, ale włosy były tak nierówno przystrzyżone, że, aż śmieszne.- Jestem Reed Snitch*.- widząc zaciekawione spojrzenie dziewczyny dodał.- Tak, tak... mój pradziadek wynalazł złotego znicza, chyba pradziadek, nie wiem dokładnie...
- Reed to jakiś skrót?- parsknęła Hope.
- Nie skąd, to pełne imię.- zapewnił chłopak.- A ty?
- Co ja?
- No, jak się nazywasz?- przewrócił oczami Reed.
- Ach...- dziewczyna była nieco zmieszana z niewiadomego jej powodu.- Hope, Hope Filians.- kiwnęła lekko głową.
- Hmm... Hope to jakiś skrót, przezwisko?- zaśmiał się Reed, riposta nastała.
- Nie. To po prostu moje imię.- odpowiedziała krótko Hope.
- Mogę zapytać o coś jeszcze?
- Skoro musisz.- na twarz dziewczyny wpłynął uśmiech, nie była znudzona, ale radosna, jej wypowiedź nie brzmiała wrednie, bynajmniej bardzo miło.
- Jesteś czystej krwi, prawda?- Reed wydał się trochę onieśmielony, że zadał to pytanie.
- Tak, ale... co z tego? Proszę cię, w domu mam wystarczającą ilość gadaniny na ten temat.- westchnęła dziewczyna.
- Nie, nie, tylko... ja jestem półkrwi, także... chyba... znajdę sobie inny przedział...- i już wstawał, gdy Hope chwyciła go za rękę.
- Dlaczego?!- spytała lekko oburzona.
- No, bo nie chcesz się ze mną zadawać...- mruknął pod nosem Reed.
- Kto tak powiedział?- zaśmiała się Hope.
Chłopiec się uśmiechnął i usiadł na swoim miejscu, najwidoczniej pomyślał, że będzie się wywyższać. Już nic nie powiedział. Klepał się tylko lekko po kolanie.
- Trochę źle zaczęliśmy...- odezwał się w końcu.
- Wcale nie.- zapewniła dziewczyna.- Tylko się nie zrozumieliśmy, nie każdy czystej krwi czarodziej jest wywyższającym się snobem.- mrugnęła do niego. - No, tak zmieniając ten temat... do jakiego domu chcesz iść?
- A skąd mam wiedzieć? Nie wiem nawet jakie są, moi rodzice nie rozmawiali ze mną o świecie magii...
I wtedy Hope mu wytłumaczyła, że są cztery domy Hogwartu. Powiedziała mu co to jest quidditch i jak się w to gra, opowiedziała mu praktycznie wszystko, więc ponowiła pytanie:
- No, to do jakiego domu chcesz iść?
- Do... Gryffindoru lub Hufflepufu.- stwierdził Reed.
- Ja też do Gryffindoru bym chciała, ale pewnie trafię do Slytherinu...- stwierdziła z przykrością, że nie będzie w dormitorium z jedynym przyjacielem. Naprawdę mógł trafić do wymarzonego domu.- Cała moja rodzina tam trafia...
- Co?!- krzyknął Reed.- Ty?! Do Slytherinu?! W życiu!
- To miłe...- Hope poczuła, że się rumieni.
- Dobra NADZIEJO przebierzmy się!- zaśmiał się Snitch.
- No, dobrze ZNICZU.- parsknęła Hope.- A właśnie, nie zdążyłam zapytać... na jakiej pozycji w quidditchu chciałbyś grać?
- Szukający, chyba... jeszcze nie wiem do końca.- odpowiedział Reed, ubierając czarną szatę.
- Ja ścigający, zawsze i na zawsze!- odrzekła z dumą Hope.
Znowu mocno szarpnęło i pociąg się zatrzymał, przed chwilą Hope jeszcze stała, teraz miała przed oczami czarny materiał swojej szaty, którą też wkładała. Ubrała ją do końca i zrozumiała, iż przed kilkoma sekundami leżała na Reedzie .
- Tak... to było trochę dziwne... -stwierdziła.
- Nie da się ukryć, sama byś tego nie zrobiła, więc to sprawka zatrzymania i ...- kiwną głową zmieszany chłopiec.
- Tak. To wina pociągu.- ułożyła lecące jej do oczu włosy, chwyciła kufer i klatkę z sową, wyszła z Reedem z przedziału, na szczęście dziwna atmosfera długo im nie towarzyszyła.Teraz ich twarze otulał ciepły wiatr.

Snitch*- (czyt. snicz) z łaciny- znaczy "znicz", pradziadek (prawdopodobnie pradziadek) bohatera o tym nazwisku wynalazł złotego znicza, jednak ten niezbyt dobrze zna świat magii i nie wie wiele o tym wynalazku, był tylko wzmianką w jego domu, w którym o magii się nie mówi.

Edytowane przez hermiona_182312 dnia 23-03-2013 14:51

Dodane przez hermiona_182312 dnia 22-03-2013 21:38
#16

Rozdział VII

Przydział i Kasztanowa Panna.

Stacja w Hogsmeade tonęła w dymie z lokomotywy. Było zimno. Niektórzy szczękali zębami lub trzęśli się na całym ciele. Tylko wiatr dostarczał ciepła i letniej atmosfery. Hope zaczęła rozcierać ramiona dłońmi. Znad głów nawet najwyższych uczniów, można było spostrzec ogromną postać.
- Pirszoroczni! Tutaj chodźcie! No, pirszoroczni! Nie ociągać się!- krzyczała.
Hope usłyszała jak Reed przełyka głośno ślinę. Stanęła z nim w parze, tak rozkazywał gajowy, który był właśnie tą ogromną... istotą. Nazywał się Rubeus Hagrid. Uczniowie, którzy pod szyjami mieli już różnobarwne krawaty domów szli w inną stronę, niż pierwszoroczniacy. Ci doszli do jeziora, na którego skraju czekały łódeczki czteroosobowe. Filians i Snitch wsiedli do jednej. Dosiadła się do nich dziewczyna z kasztanowymi włosami i chłopiec mający długi haczykowaty nos. Hagrid rozkazał wiosłować w stronę zamku, do pałacu mądrości, zwanego Hogwartem. Dziewczyna, która z nimi płynęła zaczęła poprawiać włosy, w które były wplątane... liście z kasztanami. Konkretnie żółte, wręcz złote liście z kasztanami, ten przedziwny dodatek tkwił za uchem nieznajomej. Nagle zaczęła nawijać:
- Jestem Elaine Auburn.- wyciągnęła rękę do Hope, ta ją uścisnęła.- Pewnie też jesteś zdania, że ciemno-rude włosy są kasztanowe?
- Yyyy...- Hope zatkało.
- No wiedziałam, że znajdzie się ktoś, kto nie uznaje tej głupoty. Zobacz!- skazała na swoje włosy, które były tej samej barwy, co owoce kasztanowca za jej uchem.- Widzisz?! TO SĄ kasztanowe włosy, a NIE ciemno-rude, jeśli już mamy mówić o odcieniach. Eh, przepraszam, mam takiego małego konika na tym punkcie.- uśmiechnęła się życzliwie Elaine.- No, a ty jesteś?- zapytała.
- Oh, Hope Filians, o to jest Reed Snitch.- wskazała na kolegę.- A, ty to kto?- zwróciła się do chłopca z haczykowatym nosem. Młodzieniec odchrząknął.
- David Code, ale na kij ci to wiedzieć.- uznał smętnie.
Na to Hope nic nie odpowiedziała, bo ogólnie nie zrozumiała sensu odpowiedzi chłopaka.
- Reed!- syknęła szeptem do kolegi.- Reed!- powtórzyła, bo ten nie zwracał na nią uwagi.
- Co?- w końcu zareagował Snitch.
- Nie obraź się dobra...?- Hope zaczęła żałować, że chce zapytać o coś tak niemiłego.
Chłopak parsknął śmiechem, po czym odrzekł wciąż się śmiejąc:
- Nie, spokojnie, jeśli trochę podjem nabiorę koloru. Nie, nie obrażam się.- dodał widząc zmieszaną minę przyjaciółki.
Łódka przystanęła na piachu, jakby, plaży drugiego brzegu jeziora. Hagrid wprowadził ich do środka. Tam spotkali chudą kobietę w szpiczastym kapeluszu- Minerwę McGonagall, zastępcę dyrektora i nauczyciela transmutacji. Hope zasłoniła twarz, aby kuzyn jej nie zobaczył, podczas, gdy bawił się w najlepsze robiąc awanturę... Harry'emu Potterowi! Dopiero teraz Hope zrozumiała z kim będzie chodzić do szkoły. Pani profesor zaprowadziła ich do Wielkiej Sali, gdzie miała odbyć się uczta i przydział pierwszoroczniaków. Na małym taborecie przed stołem nauczycielskim postawiono starą, wyświechtaną tiarę, która zaczęła śpiewać. Zakończyła. Rozległy się gromkie brawa. McGonagall zaczęła wyczytywać nazwiska uczniów do przydziału. Elaine była spięta, Hope wiedziała dlaczego, jej nazwisko było na literę "A".
- Auburn, Elaine!- wykrzyknęła nauczycielka, dziewczyna jęknęła i ruszyła ku tiarze, ta znalazła się na jej głowie.
- Gryffindor!- usłyszano głos kapelusza. Elaine podskoczyła z radości, Gryfoni zaklaskali.
Hope wiedziała, że jej nazwisko wkrótce padnie z ust McGonagall, gdy doszło o litery "F".
- Filians, Hope!- usłyszała w końcu, zacisnęła pięści, znamię na dłoni zaczęło pulsować gwałtownie.
Dziewczyna usiadła na taborecie. Poczuła tiarę zsuwającą się jej na oczy, słyszała dumanie tiary. Już nic nie myślała, miała całkowicie czysty umysł. "Co?!"- usłyszała w swojej głowie- "Węże, a jednak..."- wiedziała co za chwilę usłyszy, ale się myliła.
- Gryffindor!- prawda w końcu nadeszła.
Hope nie wiedziała co robić, była szczęśliwa, jednak jedna myśl nie dawała jej spokoju. Malfoyowie mnie zabiją, jęknęła w myślach.

Edytowane przez hermiona_182312 dnia 02-04-2013 20:10

Dodane przez kossa00 dnia 22-03-2013 21:40
#17

kocham to XD

Dodane przez kossa00 dnia 22-03-2013 21:56
#18

serio, czekam na więcej ^^

Dodane przez hermiona_182312 dnia 23-03-2013 11:57
#19

Rozdziała VIII

Szczęście, zdziwienie i dziwactwa, czyli pierwszy ranek w Hogwarcie.

Hope siedziała na tym krześle jak wryta, czuła, że na twarzy ma tępą minę. Zeszła ze stołka. Podreptała do stołu Gryfonów. Teraz nie miała czystych myśli, jej myślenie po prostu wysiadło. Gapiła się w ścianę, a McGonagall nadal wyczytywała uczniów. Hope teraz zastanawiała się czy wuj i ciotka ją zadźgają nożem, czy tylko wywalą z domu na próg, może ugotują we wrzącym oleju? Dziewczyna starała się pozbyć tak makabrycznych myśli, ale teraz nie mogła, tak samo jak wtedy, gdy ostatnio bolała ją ręka ze znamieniem, w tej chwili jej ciało przeszywał ostry ból, a najbardziej piekło w dłoni. Dławiła się tym, nie mogła wziąć wdechu.
- Nic ci nie jest?- zapytała zaniepokojona Elaine, która siedziała obok Hope.
Filians spojrzała na pytającą spojrzeniem pełnym bólu. Zacisnęła mocno szczęki, czuła, że robi się blada. Na stole znikąd pojawił się puchar pełen wody, zerknęła na stół nauczycielski. Dyrektor Dumbledore skinął do niej głową z życzliwym uśmiechem na ustach. Hope wymusiła od swojej twarzy uśmiech, to raczej było skrzywienie warg. Elaine podała jej czarkę. Wypiła trochę zimnej wody i poczuła się nieco lepiej. Rozejrzała się, nikt na nią nie patrzył, wszyscy przyglądali się Tiarze Przydziału, która teraz spoczywała na głowie Neville'a Longbottoma. Dziewczyna skorzystała z nieuwagi innych, wylała sobie resztę napoju na głowę. Od razu lepiej, pomyślała. Niektórzy nauczyciele patrzyli na nią ze zmartwieniem w oczach.
- Lepiej?- zapytała Elaine, mimo że widziała uśmiech na twarzy przyjaciółki.
- Tak.- Hope westchnęła i kiwnęła głową.
- Snitch, Reed!- rozległ się głos profesorki transmutacji.
- Co? Już?- zdziwiła się Hope.
Zobaczyła swojego bladego przyjaciela, który kroczyła ku taborecie, przy którym stała wicedyrektorka trzymająca tiarę. Położyła ją na jego głowie.
- Gryffindor, Gryffindor!- szeptała w nadziei Filians.
- Tak... Gryffindor!- rozdarła się Tiara Przydziału.
- Jest!- wykrzyknęła mimowolnie Hope rzucając się na szyję koledze, dopiero potem zdała sobie sprawę z dziwaczności tej sytuacji. Usiadła pomiędzy Elaine i Reedem.
Przydzielanie zakończyło się kilkanaście minut później. Hope bardzo się cieszyła z tego powodu, bo była strasznie głodna, pomijając już fakt, że wózek ze słodyczami nie podjechał do jej i Reeda przedziału w pociągu, bo, najpewniej, jakiś samolub wykupił wszystkie słodycze. Dyrektor wstał i wygłosił mowę powitalną, po czym dodał:
- No, zajadajcie!- i w tym momencie pojawiły się na stołach najróżniejsze potrawy.
Hope nawet nie zauważyła, kiedy zjadła dwie porcje karkówki, kawałek ciasta z wiśniami i pudding ryżowy. Jej żołądek wyraźnie żądał napełnienia, było tu tyle jedzenia, że nie musiała się ograniczać.
Doszedł do jej uszu pisk dobiegający z jej prawej strony. Ona i Elaine spostrzegły jak chłopak o płomiennie rudych włosach wskazuje na ducha, któremu głowa zwisała na kawałku skóry. Obraz był niezbyt zachęcający. Hope nic więcej nie zjadła, po zobaczeniu tego straciła apetyt. Niedługo potem jedzenie całkiem zniknęło i uczniowie mieli pójść za prefektami do dormitoriów. Elaine, Reed i Hope poszli za dumnym rudzielcem na siódme piętro, a w każdym razie, na pewno Elaine i Hope, bo Reed się z nimi pożegnał idąc w przeciwną stronę obiecując, że jutro wszystko wyjaśni, bo dzisiaj czas nagli. Hope westchnęła. Razem z innymi Gryfonami weszła przez portret Grubej Damy, za którym mieścił się pokój przypominający bardzo przytulny salon- pokój wspólny Gryfonów. Prefekt wskazał im schody do dormitorium dziewczyn. Weszła razem z Elaine do środka, poza nimi były tam też trzy dziewczyny. Przedstawiły się jako Parvati Patil, Lavender Brown i Hermiona Granger, z których ostatnia mruknęła swoje nazwisko zza książki. Hope i Elaine również wypowiedziały swoje nazwiska, po czym, jak się spodziewała Hope, Elaine zaczęła je dopytywać jaki kolor to, według nich, kolor kasztanowy. Jej kufer i klatka z sową stały obok łóżka, na którym leżał krawat z kolorach szkarłatu i złota, oraz herb Gryffindoru, który trzeba było sobie przyszyć do szaty. Hope wyjęła z kufra torbę na książki i włożyła do niej podręczniki, zerknęła na plan lekcji i wyciągnęła książkę do zaklęć, aby znaleźć urok, który przyszyje do szaty herb Gryfonów. Kiedy już to zrobiła, perfekcyjnie wykonała to zaklęcie, była z siebie dumna. Przez całą noc nie zmrużyła oka, czytała z jakiegoś powodu "Historię Hogwartu". Wypuściła sowę z klatki, usiadła jej na kolanach upominając się o głaskanie. Postanowiła nazwać ją Godryk, na cześć założyciela jej domu. Teraz miała w nosie co pomyślą sobie wuj i ciotka. Ich synalek ma ją gdzieś, to ona ma ich.
***

Następnego dnia spakowała potrzebne książki i zeszła na śniadanie do Wielkiej Sali. Spotkała tam Reeda, Elaine była jeszcze w pokoju, Hope nie chciała jej budzić. Popatrzyła wymownie na kolegę. Tak jak obiecał naprawdę zmienił kolor na żywszy. Nabrał trochę ciała, nie wyglądał jak żywy trup, jego włosy miały odcień ciemnej czekolady, czarne oczy stały się weselsze- granatowe. Hope nie dbała o to, iż stało się to bardzo szybko. Reed zmienił się z wyglądu, niezbyt diametralnie, ale na szczęście nie z charakteru.
- No...?- zapytała, chłopak doskonale wiedział o co jej chodzi.
- Tak... Widzisz nie będę mieszkać w dormitorium.- zacisnął mocno wargi.- Będę mieszkać na dachu.- Hope zatkało.- Matka namówiła Dumbledore'a, aby przeznaczył na mnie jakiś płaski kawałek i zgodził się. W domu śpię na dachu i mama nie chciała mnie odzwyczajać, z resztą mało tam śpię, głównie pracuję na farmie z ojcem, szkoda, że... nie jednak nie, nie szkoda.- nie wyraził się jasno.
- Co?- Hope nie dała za wygraną.
- No... byłoby świetnie jakbyś wpadła do mnie na wakacje, ale tam tylko praca, praca, praca. Mało żarcia. Okolica piękna, ale miejsca mało.- wypowiedział Reed.- Nie, nie... matka mi nie pozwoli.- zaśmiał się mówiąc ostatnie słowa, widział w pełnych nadziei oczach Hope zawód, właśnie chciała mu zaproponować przyjazd do niej, tam nie ma harówki.
Mówi się trudno, pomyślała. Jest jeszcze szansa, że uda się spędzić wakacje z Elaine. Zaśmiała się. Dopiero co lato się skończyło, a ona już planuje kolejne. Zjadła jajka na bekonie i ruszyła na lekcje, ku edukacji i jak najdalej od wakacji!

Edytowane przez hermiona_182312 dnia 24-03-2013 08:43

Dodane przez Victim dnia 23-03-2013 12:28
#20

A co to się nie informuje mnie o nowych odcinkach? Hmmm? :P
Oglednie mówiąc, opowiadanie mi się podoba :D Tylko parę błędów znalazłam, przeważnie to literówki, aczkolwiek ośmielę się wytknąć, iż wyraz "przebierzemy" piszemy przez RZ xD
Historia fajna, czekam na kolejne i mam nadzieję na informację o nich xD

Dodane przez hermiona_182312 dnia 24-03-2013 10:24
#21

Rozdział IX

Szaleństwo, urodziny i zrywka.


Ten rozdział dedykuję Victim, dziewczynie równie szalonej, co Elaine Auburn.

Idąc następnego dnia do szklarni zielarstwa Hope spotkała roześmianą Elaine, której nie było na transmutacji.
- Czemu nie przyszłaś na pierwszą lekcję?- zapytała zdziwiona Hope.
- Jakoś tak, nie miałam ochoty na trucie McGonagall, z resztą bolał mnie trochę brzuch podczas przygotowań tego wspaniałego dnia!- dokończyła z entuzjazmem Elaine.
- Już się boję...- Filians zmarszczyła czoło.
- Mam dziś urodziny głuptasie!- parsknęła panna Auburn.
- Wszystkiego najlepszego, ale... co zrywanie się z lekcji ma wspólnego z twoimi urodzinami?- spytała niepewnie Hope.
- To, że dla mnie to święto, a w święta jest zawsze wolne, skoro dla innych to nie jest okazja, to niech sobie łaskawie psują dzień.- wzruszyła ramionami Elaine z uśmiechem na ustach, który mógł znaczyć tylko jedno: "Świętuj ze mną!", Hope coraz bardziej się bała.
- Nie! Nie chcę zarobić szlabanu z drugi dzień szkoły, daj spokój, możemy świetnie świętować twoje urodziny po lekcjach!- westchnęła, jednak skutek był niespodziewany.
- No, weź, tylko raz, małe wagary i tyle, och na... jedną lekcję. Nie chcę świętować urodzin odrabianiem pracy domowej! Przepiszemy notatki od Lav, a powiemy, że spadłyśmy ze schodów.- zaśmiała się Elaine.
- I nie było nas w skrzydle szpitalnym?- Hope zmierzyła Elaine wzrokiem, wiedziała, jak to się skończy, w końcu pójdą na te wagary.
- No... jakoś z tego wybrniemy, zobaczysz, najwyżej skończy się na szlabanie, przeżyjemy!- Elaine miała rację, zaczynała mówić bez sensu, a jednocześnie z nim.
- No, dobra! Tylko jedna lekcja- historia magii!- zakończyła Hope.
- Ten duszek nawet nie zauważy, że nas nie ma, z resztą i tak bym spała. Gorzej jak nas ktoś zobaczy. - mruknęła kasztanowo-włosa.
- Przecież wszyscy nauczyciele mają lekcje, wiem, bo widziałam wczoraj ich plan jak byłam w pokoju nauczycielskim po notatki Filwicka.- Hope pomyślała chwilę.- A może rzucimy na siebie Zaklęcie Kameleona? Będziemy się ze wszystkim zlewać!- wymyśliła w końcu.
- To wyższa szkoła jazdy... Dosyć!- warknęła Elaine.- Wiesz ile my tu stoimy i gadamy? Chodź na zielarstwo, lepiej się wagaruje spontanicznie!
- No, dobra. Idziemy, już chwilę się spóźniłyśmy.
I puściły się pędem w stronę szklarni.
***

Podczas lekcji zaklęć uznały, że wybrały najlepszą lekcję na wagary w historii szkoły! To była ostatnia lekcja, a profesor Binns, który uczył historii magii, zawsze wszystkim wpisywał obecność. Co, jak najbardziej, działało na ich korzyść. Były w dormitorium dziewczyn w czasie przerwy na lunch, wcześniej Elaine przyniosła całą masę rogali.
- Skąd ty tyle wiesz?- zapytała w końcu Hope.- W sensie, kiedy najlepiej się urwać, jak zwinąć jedzenie i w ogóle? Przecież jesteś tu drugi dzień!
- Mam dwóch starszych braci. Właściwie jednego, który ma kumpla, który ciągle z nim i ze mną przebywa, teraz jest dla mnie jak brat, są na trzecim roku.- parsknęła Elaine.
- Jak mają na imiona?- spytała Hope.
- Powiem ci podczas naszej wycieczki.
Hope czuła lekkie wyrzuty sumienia, że nie dała przyjaciółce żadnego prezentu.
- Ta wyprawa to najlepszy prezent urodzinowy wszech czasów.- uśmiechnęła się Elaine.
Hope kiwnęła głową, wymyśliła, że jak napotkają na kogoś, powiedzą, że idą do skrzydła szpitalnego.
Poszły nad jezioro, na błonia. Usiadły pod lipą i w jesiennym słońcu zajadały rogale, jeszcze cieplutkie. Zaczął padać deszcz, wiec weszły z powrotem do zamku. Schowały się w kuchni, gdzie roiło się od skrzatów domowych. Elaine wiedziała jak do niej wejść od brata. Swoją drogą był on teraz w kuchni.
- Cześć, siostra!- pomachał do niej ręką.
Podszedł do nich.
- Cześć, jestem Ray.- wyciągnął rękę do Hope.
- Oh, Hope.- przedstawiła się dziewczyna.
- Hej, Jason!- Ray zawołał swojego kumpla, który wyszedł zza kolumny, na jego nodze wisiał skrzat z nosem w kształcie kartofla.
Ray był wysoki, miał tak samo kasztanowe włosy co Elaine i orzechowe oczy. Jason miał niebieskie oczy, aczkolwiek jego włosy były w odcieniu czerwonej porzeczki, były bordowe! Hope przywitała się też z Jasonem. Dziewczyny zjadły po jednym ciastku i wyszły. Niestety, wpadły po drodze do dormitorium na profesora Snape'a.
- Dzień dobry, cóż to się stało, że panienek nie ma na lekcjach.- wykrzywił wargi w drwiącym uśmiechu.
- Przepraszam cię za to.- wyszeptała Hope do Elaine.
Wyjęła różdżkę z kieszeni i wycelowała w rękę przyjaciółki. Chwilę potem wyciekała spod koszuli krew, a Elaine zasyczała.
- Nie widzi pan, panie profesorze? Idziemy do skrzydła szpitalnego. Koleżanka upadła na schodach i zraniła się w rękę.- powiedziała ociekającym słodkością głosem.
- No, to idźcie!- popędził je nauczyciel.
Kiedy oddaliły się od niego na wystarczającą odległość Elaine podała Hope zaklęcie kojące. Jej ręka przestała krwawić.
- Chłoszczyć!- Hope machnęła różdżką na zakrwawioną koszulę przyjaciółki, która momentalnie się wyczyściła.
Poszły do dormitorium, usiadły w pokoju wspólnym i odrobiły lekcje. Nie mówiły nic o swoich wagarach, gdy ktoś je pytał, gdzie były, puszczały to mimo uszu. Dopiero w dormitorium dziewczyn zaczęły śmiać ze swojej wyprawy i z tego jak było ekstra, cieszyły się, że nie były na lekcjach u Binnsa. Hope, jakimś niewiadomym cudem, zauważyła, że przez cały dzień liście we włosach Elaine są czerwone.
- Złote nie pasowały mi do szaty.- wyjaśniła przyjaciółka.
- Ile ty masz tych liści?- zapytała Hope.
Elaine otworzyła swój kufer. Było w nim małe drzewko kasztanowca.
- Jak chcę jakieś liście, to po prostu farbuje kilka i zrywam.- zaśmiała się.- Z tego kasztanowca jest moja różdżka. Pióro feniksa, dziesięć cali. A ty jaką masz różdżkę?
Wtedy Hope opowiedziała jej o sobie wszystko, a Elaine o niej. Zeszło im do północy. Hope długo nie szła spać, ale słyszała jak Elaine mruczy pod nosem przez sen: "Świetne urodziny... Dobra przyjaciółka... Bratnia dusza... Piękny dzień... Dzięki niej...". Hope uśmiechnęła się na te słowa. Zamknęła oczy i zaczęła rozmyślać, co zbroją w jej urodziny?

Edytowane przez hermiona_182312 dnia 24-03-2013 16:11

Dodane przez Victim dnia 24-03-2013 10:44
#22

Hahahaha, jasne, że się cieszę! Dziękuuuuję bardzo! <3
Zwłaszcza, że rozdział bardzo się podobał, taki miły, sympatyczny... No cud, miód, i kasztanowiec! xD

Dodane przez hermiona_182312 dnia 25-03-2013 19:56
#23

Rozdział X

Marzenie, zimna krew i zdjęcia.

Pierwszy tydzień w Hogwarcie był wspaniały! Włączając w to wagary, które przyniosły wiele radości. Hope dostała podczas tego tygodnia PO z zielarstwa, ku swemu zdziwieniu PO z eliksirów, myślała, że dostanie za tą breję T, ale wisienką na torcie było W z transmutacji. Hope była zafascynowana tym przedmiotem. Aż zapragnęła być animagiem! Tak, teraz to było jej aspiracją. Niestety, kiedy zapytała się McGonagall czy mogłaby zacząć już teraz naukę, odrzekła, iż nie ma wystarczająco doświadczenia. I co, pomyślała, zacznę, chociażby teraz, nauczę się wszystkiego, począwszy od transformacji całkowitej po częściową włosów i pazurów. Poszła tego dnia do biblioteki. Wypożyczyła "Jak zostać animagiem najwyższego stopnia" Joanny Roberts. Była tam wtedy profesorka transmutacji. Oznajmiła, że dziewczyna jest bardzo uparta i może jej pomóc w spełnieniu marzenia. Zaproponowała jej prywatne lekcje co miesiąc. Gdyby Hope mogła uściskałaby nauczycielkę, ale było to niestosowne. W sobotę rano siedziała przy oknie, na jej szafce nocnej była karteczka, podobnie jak u innych dziewczyn. Głosił:

Piękne dziewczęta muszą zostać w naszych sercach!

W sobotę w samo południe odbędą się zdjęcia dziewcząt klas pierwszych w Wielkiej Sali, na trzeciej lekcji. Oczywiście uczestniczące w tych lekcjach dziewczęta są z nich zwolnienie. Ze względu na niepozwolenie na to rodziców chłopców nie będą oni pozować do zdjęć.

Okazja: Za każde zdjęcie indywidualne pięć sykli!

Hope teraz nie myślała, co włoży ani nic w tym rodzaju. Przez chwilę zastanawiała się jaki kolor będą miały dzisiaj liście we włosach Elaine. Parsknęła pod nosem. Jej najlepszy przyjaciel śpi na dachu wielkiego zamku, jej przyjaciółka trzyma w kufrze drzewko kasztanowca, a ona? Ona ma na ręce bliznę, o którą nie raz pytała wuja czy ciotkę. Zawsze mówili, że to tylko normalne znamię. Tak, tylko normalne znamię, które od czasu do czasu dla przyjemności boli tak, że dziewczyna zwija się z bólu. Tak... nic niezwykłego, nic! Dzień wcześniej Reed zapraszał ją na dach, tak w odwiedziny, na luzie i w ogóle. Hope nic nie odpowiedziała, tylko gapiła się na niego jak na wariata, który właśnie zaproponował jej kupno biegunki w proszku. Może przyjdzie, kiedyś... tam... Lavender głośno zachrapała przez sen. Elaine się obudziła, wyglądała dziwacznie bez kasztanów we włosach. Dziwne, kiedyś wyróżniała się z nimi.
- Dzień doberek, słoneczko!- zaśmiała się.
- Cześć.- uśmiechnęła Hope.
- Mogę o coś zapytać?- parsknęła pod nosem Elaine.
- Pewnie.- odpowiedziała zmieszana Hope, zawsze, gdy Elaine mówiła wprost, że chce o coś zapytać, pytała o coś dziwacznego, tak jak wtedy, gdy zapytała czy kiedyś się całowała.
- Wyjdziesz kiedyś na mojego brata? Chcę cię mieć w rodzinie!- jęknęła, w jej głosie nie było ani grama powagi.
- Yyyy... jasne, od razu załatwiaj księdza.- prychnęła Hope.
Elaine się uśmiechnęła, wzięła karteczkę ze swojej szafki i przeczytała treść.
- Raz... Dwa... Trzy...- odliczała Hope.
- Jakie ja liście założę?!- jęknęła Elaine, tak, że obudziła Lavender.
Hope zaczął boleć brzuch od śmiechu. Spadła z krzesła. Kiedy wstawała usłyszała pisk Lavender.
- Aaaa! Czy ona nie żyje?!- wskazywała na Parvati.
- Czemu tak myślisz?- zapytały naraz Elaine i Hope.
- Bo ona...- Lav przełknęła głośno ślinę, teraz wstała i Hermiona.- Ona nie oddycha!
Rzeczywiście, dziewczyna się nie poruszała. Hope chwyciła szatę i puściła się pędem w stronę wyjścia. Elaine pokazała jej ostatnio skrót do skrzydła szpitalnego. Ale to nie tam Hope się udawała. Biegła, mijając wszystkie kolumny. Dotarła do wielkiego obrazu, tak dużego jak portret Grubej Damy, to było wejście do pokoju nauczycieli. Przedstawiał starego mężczyznę z czapką z wiewiórki.
- Musze pomówić z jakimś nauczycielem! Jakimkolwiek!- wydyszała ocierając pot z czoła, na szczęście na korytarzach nie było nikogo.
- Z jakiej to okazji? Hasło!- mruknął starzec.
- Z takiej okazji, że w moim dormitorium może leżeć trup! Potrzebuję pomocy! No? Rusz się!- warknęła.
- Jakie to maniery...
- Mam teraz gdzieś maniery stary durniu! Otwieraj się! Och, proszę!- poprawiła nerwowo włosy.- Pyszałek z ciebie jakich niewiele!
- Dobrze.- kiwnął głową sędziwy facet.
Obraz się odsunął. Podała hasło. Była tam profesor Sprout i profesor McGonagall.
- Drogie panie, Parvati się nie rusza, nie oddycha! Proszę tam pójść, ja pobiegnę po panią Pomfrey!- wysapała.
- Spokojnie!- uciszyła ją ręką McGonagall.- Pani Pomfrey jeszcze nie ma w szkole, zaprowadź nas.
Kilka minut później były już w dormitorium dziewczyn. Lav siedziała skulona w kącie, zakrywała twarz rękami. Hermiona podawała jej chusteczkę, a Elaine siedziała przy Parvati, która nadal wyglądała, jakby wyzionęła ducha. Profesorki zajęły się panną Patil i zabrały ją do skrzydła szpitalnego.
Hope nie poszła śniadanie. Czekała razem z siostrą Parvati- Padmą przy drzwiach. Okazało się, że przez pół nocy była nieprzytomna. Powód był prosty. Hope była dumna, że zachowała zimną krew, a jednocześnie wiedziała, iż mogła zrobić o wiele więcej. Parvati wyszła już godzinę później, dziwne zważywszy na przedwczesny ciężki stan, ale jak zwymiotowała okazało się, że się zadławiła i to było zatrucie. Według szkolnej lekarki nic niezwykłego. Hope odetchnęła z ulgą, Parvati jej z całego serca podziękowała.
***

Jeszcze tego południa odbyły się zdjęcia i Parvati na nich była. Hope wyszła czerwona i z potarganymi włosami, ale cieszyła się z tego, bo mogła pamiętać ten zwariowany ranek. Hope uznała, iż po prostu za szybko zadziałała, wyolbrzymiała, to było tylko zatrucie, aczkolwiek cieszyła się, że pomogła, jak to powiedziała Parvati. Swoją drogą dzięki niej Gryfoni zyskali dziesięc punktów. Fotograf uznał, że wszystkie dziewczyny z Gryffindoru powinny iść do branży modelek, bo są piękne, zmysłowe i on sam raczy wiedzieć co jeszcze tam powiedział. Elaine uznała, że mogła ubrać złote liżcie zamiast niebieskich, przez co Hope odzyskała humor. Znamię na ręce znowu zapiekło, ale tym razem na moment. Opowiedziała wszystko Reedowi. Gryfonki zwolniono ze wszystkich lekcji przez ten wypadek z zatruciem. Kiedy Hope odpisywała notatki od Hermiony podszedł do niej chłopak z czarnymi włosami i zielonymi oczyma, nosił okulary i miał na czole bliznę w kształcie błyskawicy. Hope wiedziała kto to, ale nie miała ochoty zachwycać się nad nim, tak jak to robili inni. Uśmiechnął się na to.
- Ty wiesz kim jestem prawda?- zapytał niepewnie.
- Oczywiście, Panie "Sława", musisz się upewniać, że wszyscy cie znają i się rozpływają nad tobą?- prychnęła pogardliwie.
- Nie! Źle mnie zrozumiałaś, ja za tym nie przepadam. Skoro mnie o nic nie wypytujesz, uznałem, że o mnie nie słyszałaś, ale skoro tak i mnie nie pytasz to...- język mu się plątał.
- Rozumiem.- uśmiechnęła się Hope.- Nie chciałam być niemiła, tylko mam dosyć zachowywania się ludzi wobec ciebie. Przepraszam.
- Nie szkodzi, ja wręcz dziękuje ci!- wyjaśnił Harry, Hope nie do końca rozumiała.
- Za co...?
- Za to, że mnie nie wychwalasz pod niebiosa, mam tego dość! Właściwie, tak gadam, chciałem zapytać jak masz na imię i czy wszystko w porządku, strasznie syczałaś.
- Oh, jestem Hope Filians.- podała mu rękę.- I powiedzmy, że mam podobną do ciebie przypadłość.- mrugnęła do niego wskazując na bliznę.- Wiesz co? Jesteś inny, niż myślałam, nie jesteś snobem.
- Dzięki.- mruknął sarkastycznie Potter.
- Nie, teraz ty nie rozumiesz.- zaśmiała się Hope.- Jesteś miły, to komplement.- wybrnęła z tego.
- Dzięki.- uśmiechnął się Harry.
- Dobra, muszę iść spać, do jutra.- mrugnęła do chłopaka.
- Cześć, miło było pogadać. Może jutro pogawędzimy nie o mnie?- parsknął.
- Dobry pomysł.
Dziewczyna popędziła do dormitorium i wrzasnęła z całej siły głosu. Podczas rozmowy z Potterem blizna bolała jak jeszcze nigdy. Chwilę potem usłyszała podobny wrzask dobiegający z dormitorium chłopców. Czy Harry'ego też bolała jego blizna? Hope poszła spać. Jutro powiem Elaine, pomyślała, co to mogło być? On?

Edytowane przez hermiona_182312 dnia 02-04-2013 20:25

Dodane przez Zosienka000 dnia 26-03-2013 15:47
#24

hermiona_182312 napisał/a:
Rozdział I

Zielony błysk.

Grace stała przy oknie. Opierając się o łokcie na parapecie patrzyła w chmury wyszukując najróżniejszych kształtów. Miała w jednej z dłoni różdżkę. Kręciła nią kółko w powietrzu, a z jej końca wypływała fioletowa mgiełka, gdy jakaś chmurka nie przypadała jej do gustu wymawiała pod nosem zaklęcie- "Nubes apparentia", a owy obłoczek zmieniał się, to w kojec dziecięcy, to znowu w wózek albo po prostu w bobasa. W sąsiednim pokoju na świat przychodziło jej rodzeństwo. Chociaż miała już piętnaście lat, a od pięciu była Krukonką, cieszyła się jak małe dziecko, choć tego nie okazywała. Tyle było przed nią, bycie autorytetem, starszą siostrą i oczywiście opiekunką, wbrew pozorom bardzo się z tego cieszyła. Czuła po raz pierwszy w życiu, że nie chce wracać do Hogwartu. Snując tak plany o przyszłości, czując przez skórę, iż będzie zadowolona zaczęła wymyślać przeróżne rzeczy, na ten dobry przykład imię. Jednak owy temat przechodził jej przez wesołe myśli z trudem, bo matka chciała chłopca nazwać "Gverardiev", a dziewczynkę "Machindra", nie wiedziała skąd jej to przyszło do głowy. Ostatnio i tak zachowywała się dziwnie... Mimo wszystko zadawała sobie trudne pytanie, kto jest ojcem tego niemowlaka, który teraz bierze do swoich maleńkich płuc pierwszy wdech. Jej ojciec zmarł, kiedy miała zaledwie dwa lata i od tego czasu matka była tak załamana w sprawach sercowych, że nie znalazła sobie nowej miłości. Ach... miłość, najpiękniejsza z magii, najwspanialsza i najtrudniejsza za razem z wszelkich dziedzin nauki. Sama Grace, miała teraz tylko jeden powód, aby do Hogwartu powrócić, swego ukochanego, pana jej serca... Jednak tak długie i tak słodkie rozmyślania budziły w dziewczynie niepokój. Już dobrą chwilę po prostu zmieniała kształt chmur. Odwróciła się. W otwartych drzwiach stała zakapturzona postać z różdżką wycelowaną prosto w nią. Przy stopach przerażającej postaci leżała matka Grace, oczy kobiety, na co dzień tak wesołe i roześmiane, teraz były puste i mętne. Córce do głowy przychodziła jedynie jedna myśl- martwa. W oczętach dziewczyny stanęły łzy, bezprawnie popłynęły po jej licach. Z ust Grace mimowolnie wyrwało się głośne i przenikliwe "NIE!", ale było coś co, jakimś niewiadomym cudem, zdziwiło ją jeszcze bardziej. Tajemnicza, mroczna postać wyjęła spod płaszcza niemowlę. Śpiące, tak niewinnie wyglądające. Grace załkała jeszcze głośniej, to było ono, to było jej rodzeństwo. Tak, to była tak długo wyczekiwana siostra, która właśnie otworzyła piękne orzechowe oczęta i przytłumiła piąstki do klatki piersiowej. Postać zachichotała. Grace wiedziała co ją czeka, wiedziała kto jest ukryty pod kapturem. Usłyszała tylko dwa słowa ze strony Voldemorta:
- Avada kedavra!
Zielony błysk przypominający strzałę wystrzelił z wycelowanej w nią różdżki niczym z łuku. Ugodziła ją w pierś. Z jej ust wydał się tylko zduszony okrzyk. Padła martwa na ziemię i już nic nie powiedziała. Niemowlę chlipnęło cichutko. Oczęta małej dziewczynki rozbłysły szmaragdową zielenią i tak już zostało. Voldemort długim kościstym palcem ukłuł się w przedramię kropla jego krwi utrzymała się na nim i kapnęła prosto na rękę dziecka. Patrzył na nie z czułością, po raz pierwszy w życiu, jednak miał już plan, do końca obmyślony plan i tego planu musiał się trzymać, jeśli chciał przetrwać. Głośno huknęło, a jego już nie było. W domu pozostały już tylko dwa martwe ciała pozbawione ducha.

Dodane przez Zosienka000 dnia 27-03-2013 16:58
#25

super! naprawdę potrafisz niesamowicie pisać! :)

Dodane przez Zosienka000 dnia 27-03-2013 16:59
#26

super! naprawdę potrafisz niesamowicie pisać! :)

Dodane przez mika3213214 dnia 27-03-2013 17:16
#27

Super to opowiadanie! Bardzo mi się podoba :)

Pozdrawiam Cię serdecznie drogi Gościu :**

Dodane przez hermiona_182312 dnia 28-03-2013 11:54
#28

Dziękuję bardzo.
Rozdział XI

Na dachu.

Hope mała serdecznie dosyć niedopowiedzeń! Ta ręka nigdy tak nie bolała i wyglądało na to, że to rzeczywiście wina Pottera. Mimo, iż dziewczyna nie chciała nikogo oskarżać, widziała tylko takie wytłumaczenie. Na osłodę ból sprawiały też lekcje obrony przed czarną magią. Jeśli na krótko zerkała na profesora przedmiotu, słyszała jakby szum w głowie, a blizna zaczęła kłuć. Ponad to Harry zaczął jej unikać. I dobrze, pomyślała, mnie blizna przestanie boleć i jego. Proste? Proste. Aczkolwiek nie do końca. Nawet zawsze roześmiana Elaine była zakłopotana, gdy Hope opowiedziała jej i Reedowi o spotkaniu z Potterem. Z Reedem i tak się rzadko widywała, co zaczynało ją denerwować. W jednym domu, a tak daleko od siebie, no piękniej być nie może! Jednak we wtorek wieczorem, jak odrobiła esej z transmutacji, o który błagała Elaine, przyszedł do niej Snitch.
- Cześć.- przywitał się.
- Hej.- mruknęła Hope, którą drażniła nieobecność przyjaciela, chociażby w pokoju wspólnym.
- No, weź, nie denerwuj się na mnie, sama wiesz...- zanim skończył dziewczyna mu przerwała:
- Wiem, wiem, że mieszkasz na dachu, ale mógłbyś przebywać częściej w pokoju wspólnym!
- Dobra, dosyć, trochę ciszej. Chcę ci to wynagrodzić.
- To bądź normalnym Gryfonem! Nie możesz w inny sposób!- warknęła Filians.
- Chcę spróbować, zaryzykuję, nie chcę, żebyś się przeze mnie zmieniała w denerwującą się dziewczynę i obiecuję, że będę tu przychodzić, i z wami przebywać.- dodał szybko.
Hope bez słowa wstała, wiedziała, że zachowuje się arogancko, ale może to przez tę bliznę? Non stop ją bolała i wprawiała w zły nastrój. Wyszła z pokoju wspólnego Gryfonów przez portret Grubej Damy i zeszła na szóste piętro za Reedem. Podążała za nim, powoli stawiając stopy na kolejnych stopniach schodów. Na piątym piętrze, na który już doszli, skręcili w lewo. Potem w stronę biblioteki. Zatrzymali się przed ogromną półką. Reed się rozejrzał. Chciał się upewnić, że nikt nie patrzy. Walnął pięścią w bok półki. Drewno wyglądało, jakby przeszedł po nim dreszcz. Drzazgi zaczęły falować, skończyło się na tym, że wyglądały tak samo jak wcześniej. Z jedną jednak różnicą. Z lewej strony drewnianej ścianki wypadł mały kawałek i ukazał guziki z cyframi. Były zaznaczone na czerwono. Reed wystukał siedem, jeden, dwa, zero i zero. Kawałek drewna, który odsłaniał przyciski, zakrył je, ścianka wyglądała jak przedtem. Po jakiejś minucie pod miejscem przycisków pojawiła się drewniana gałka. Reed przekręcił ją i pociągnął do siebie. Teraz owa ścianka była drzwiami, odkrywała malutki korytarz. Ta półka na książki była niezwykle szeroka, tak, że mogła pomieścić Reeda, a książki były inaczej poukładane, okładką, a nie grzbietem do wypożyczającego. Półka była wysoka do sufitu. Za "drzwiami", w korytarzyku, widniały schodki. Reed zaczął po nich wchodzić. Hope, która nie była w stanie wydusić z siebie ani słowa, poszła za nim. Po trzydziestu schodach nastąpił zakręt, teraz podążali w prawą stronę,twarzą do ścianki, która to wszystko otwierała. Nareszcie doszli do końca! Stopni było sześćdziesiąt. W suficie była klapa. Reed ją otworzył, nad nią rozpościerało się granatowe, gwieździste niebo. Chłopak wyszedł, podał Hope rękę. Ona też wyszła i zamknęła za sobą klapę. Była tutaj jedyna płaska część dachu. Widać tu było wszystkie wieże. Zakazany Las, cały oblany kroplami deszczu, aż świecił w blasku księżyca.
- Łał!- tylko to wydobyło się z ust Hope.
- Teraz rozumiesz, dlaczego nie chcę stąd wychodzić?- zapytał szczerząc się Reed.
- Tak.- westchnęła Hope.
Czuła się jak w raju. Tu było wszystko, czego nie było w dormitorium. Był tu spokój, cisza, której teraz dziewczyna bardzo potrzebowała. Początkowy szok z powodu widoku drogi Reeda na dach minął, zastąpił go zachwyt. Chciała tu zostać, tu mijał ból ręki i wszelkie troski, ochłonęła. Miała ochotę siedzieć tak i nic nie robić, tylko patrzeć na te wszystkie piękne rzeczy.
- Śpisz tu też, gdy pada?- spytała przyjaciela.
- No... trochę jest wtedy mokro, ale w domu jest tak zawsze.- parsknął Reed.
- Jejku, masz tu aż poduszkę i prześcieradło do przykrycia, że też się Dumbledore się na to zgodził.- Hope pokręciła głową w niedowierzaniu, ale czuła, że za taki widok co ranek mogłaby spać na kafelkowym dachu. Czemu nie przyszłam tu wcześniej, pytała samą siebie.
- Wynagrodziłem ci te wszystkie chwile beze mnie?- zapytał.
- Tak, nie zmieniaj się, proszę.- szepnęła.
Zerknęła na granatowe oczy przyjaciela, które były i po wakacjach pewnie będą czarne. Na jego włosy w kolorze czekolady, które były i pewnie będą czarne. Przypomniała sobie Reeda, który chciał wyjść z przedziału w pociągu, bo jest półkrwi. Tego chudzielca, który wyglądał jak żywy trup, teraz był inny z wyglądu, ale zachował charakter, za co Hope była mu wdzięczna. Rozmawiali o wszystkim, poza bólem i cierpieniem, bo o takich rzeczach w takim miejscu się rozmawiać nie da. Gawędzili do dwudziestej, gdy Hope zrozumiała, że musi wracać, jednak pójście stąd było bardzo trudne. Z bólem w sercu przełamała się i otworzyła klapę.
***

Dziewczyna z jakiegoś powodu nie mogła zasnąć, może po prostu nie miała na to ochoty? Z samego rana zerwała się na nogi, ledwo nastał świt. Pozostałe dziewczyny jeszcze smacznie chrapały. Była piąta rano, do lekcji jeszcze kilka godzin, aczkolwiek uczniom wolno już było być na korytarzach. Ubrała rajstopy, spódniczkę w kolorze popiołu z kominka i koszulę. Zawiązała niedbale krawat w barwach Gryffindoru i wyszła. Usiadła przy kominku, w wysiedzianym fotelu. Patrzyła w płomienie. Tak po prostu, bez celu. Zawsze lubiła patrzeć na ogień. Rozmyślała, gdzie może pójść. Na dach? Nie, nie będzie budzić Reeda o tej porze. Do Wielkiej Sali? Nie, jeszcze nie ma uczty. W końcu wstała i uznała, że pójdzie tam, gdzie ją nogi poniosą. Nie miała pojęcia dokąd idzie. Grunt, że idzie. Sama nie wiedziała czemu, ale miała wielką ochotę pozmawiać z dyrektorem. O czym? Nie miała zielonego pojęcia. Ocknęła się ze swych myśli. Stała przed drzwiami. Drzwiami jak wszystkie inne, aczkolwiek tak od innych różne. Do tych bardzo chciała wejść. Nacisnęła na klamkę. Drzwi były zamknięte. Hope wyjęła różdżkę.
- Alohomora!- wyszeptała do klamki.
Drzwi się otworzyły. Weszła do lekko zaniedbanego pokoju. Było tu pełno kurzu i trochę pajęczyn, najwidoczniej nikt tu nie wchodził. Jedyną rzeczą w tym pokoju było ogromne lustro. Niezwykłe lustro. Hope podeszła, aby przeczytać napis na ramie zwierciadła. Wyglądało o wiele starzej, a okazalej za razem, niż to w jej pokoju.
- Ain Eingarp Acreso Gewtela Az Rawtąwt Ein Maj Ibdo.- przeczytała na głos.

Edytowane przez hermiona_182312 dnia 29-03-2013 11:53

Dodane przez Wiki586 dnia 28-03-2013 13:02
#29

Super. Pisz dalej. Daje W.

Dodane przez Victim dnia 29-03-2013 11:25
#30

Haha, moja droga, uważaj na literówki ;) W X było jeszcze parę interpunkcyjnych, ale sama w tym orłem nie jestem, tak więc nie będę wytykać ;-)
Ogółem, bardzo przyzwoite opowiadanie, podoba mi się ^^ Zastanawiam się, czy Hope pogawędzi sobie jeszcze z Harrym :D

Dodane przez hermiona_182312 dnia 30-03-2013 13:18
#31

Te błędy, które znalazłam poprawiłam i mam nadzieję nie popełniać kolejnych, za te stare przepraszam moich czytelników.
Rozdział XII

Szczyt wszystkiego!

Hope stała przed zwierciadłem. Patrzyła w swoje odbicie, nagle dziewczyna w lustrze poruszyła lewą ręką, ukazując jej nieskazitelną skórę. Nie było ani cala blizny! Dziewczyna uśmiechała się promiennie. Za nią pojawiła się pewna postać. Kobieta z włosami spiętymi w kok, tak, że nie widać było ich koloru, ale Hope była pewna, że, tak jak na zdjęciu, były w kolorze tlenionego blondu. Uśmiechała się do Hope z miłością w oczach. Jej mama. Nie było innego wytłumaczenia. Hope obejrzała się za siebie. Nikogo, poza nią, nie było w pokoju. Znów popatrzyła na zwierciadło. Matka nadal w nich widniała. To była piękna magia. Hope usiadła na marmurowej posadzce. Wiedziała, że szybko stąd nie wyjdzie.
***

- I ona była w odbiciu?!- zapytali naraz Elaine i Reed.
Hope właśnie im opowiedziała o zwierciadle Ain Eingarp. O tym jak zobaczyła mamę. Na przerwach nie było na to czasu, a z resztą Hope nie miała do tego głowy. Albo cieszyła się z W za esej z transmutacji, albo powtarzała na sprawdzian z eliksirów. Jedną przerwę to całkiem zmarnowała, musiała zaprowadzić jakiegoś niziutkiego Puchona do skrzydła szpitalnego, bo rozciął rękę szkłem. Przez co na pewno straciła punkt na sprawdzianie, bo nie powtórzyła, w którą stronę miesza się eliksir rozweselający w trzecim kroku.
- Tak, ale nie stała za mną.- Westchnęła Hope.
- A pokażesz nam ten pokój?- zapytał Reed z wyraźną nadzieją w głosie.
- Sądzę, że tak, jeśli trafię...
- Jak to? Przecież raz tam doszłaś, no nie?- zdziwiła się Elaine.
- No... moje nogi na pewno... Oh, nie miałam zamiaru tam trafić! Ja... Ja tam doszłam przez przypadek!- jęknęła Hope.
Dwójka przyjaciół zmarkotniała. Wszyscy zaczęli pisać wypracowanie z zielarstwa, było na jedną stronę rolki pergaminu. Hope już kończyła, chociaż nie była pewna czy mucinsję warkotną zasypuje się ziemią po dwóch dniach, czy po roku. Tak czy inaczej, sprawdziła poprawność i uznała, że na sto procent ma szansę na Z. Kiedy Hope skończyła, zgodziła się zerknąć na projekt Elaine z transmutacji. Mieli zadanie dodatkowe. Musieli ulepić przykład transmutacji przedmiotu w żywą istotę lub na odwrót, na przykład zamienienie żuka w guzik. Oczywiście jeszcze tego nie przerabiali, dlatego było to zadanie dodatkowe. Hope uznała, że projekt Elaine jest całkiem w porządku i może liczyć na PO, ostatnio za esej z transmutacji dostała N i Hope czuła sie trochę winna, bo nie dała koleżance zerknąć na jej wypracowanie, o które błagała. Elaine i Reed jeszcze pisali, więc Hope uznała, że się przejdzie. Wyszła z dormitorium i podążyła ku drzwiom prowadzącym na błonia. Niebo na zewnątrz było bardzo zachmurzone, cała pogoda była do kitu. Hope ciągle chciało się spać, poza tym miała dość śliskiej trawy, mokrej od deszczu. Zobaczyła nagle coś ciekawego. Na łące za jeziorem stał nie kto inny jak jej kuzyn Draco Malfoy. Razem z jakimś gorylem schylali się trzymając koszyk. Draco trochę się odsunął. Ukazał słodkiego, szarego kociaka, który ma oko nie miał więcej niż trzy miesiące. Kumpel Malfoya przykrył zwierzę koszykiem, który pod wpływem czaru Dracona, zamienił się w plastikowe pudełko. Goryl zaczął w nie bić pięściami.
- Kretyni!- warknęła Hope.
Wyjęła różdżkę i poszła w ich stronę. Może to i błahy powód na kłótnie. Może i ma miękkie serce. Może i jest paniusią broniącą małego kotka, ale ona ma przynajmniej serce! Czuła się strasznie głupio i nie wiedziała co ją ugryzło, jednak szła zrobić coś, żeby niewinne stworzenie nie cierpiało! Nie wiedziała czemu, ale tak robiła i to jest najważniejsze! Nie miała absolutnie ochoty czuć się jak bohaterka! Miała ochotę przykryć tę dwójkę plastikowym pudłem i bić w nie pięściami. Doszła do śmiejącej się dwójki.
- Cześć- przywitała się jakby nigdy nic.
- Siema. Słuchaj, mogłabyś już sobie iść, jesteśmy zajęci- mruknął Draco.
- Co tam macie?
- O...- Malfoy wydawał się zaskoczony.- Yyy... skunksa...
- Sam jesteś skunks!- krzyknęła Hope. - Experiallmus!
Obaj chłopcy odlecieli do tyłu. Hope podniosła pudło i wzięła kociaka, który siedział skulony. Najszybszym krokiem jakim potrafiła podążyła w stronę zamku. Nawet nie wiedziała, kiedy znalazła się w dormitorium dziewczyn w wieży Gryffindoru.
- Co się stało? Co to za słodziak?- Elaine kompletnie nie wiedziała co się dzieje.
Wtem Hope opowiedziała przyjaciółce o tym, co się stało na łące i o tym jak potraktowała chłopaków, i o tym jak dziwnie się z tym czuła.
- Ale świnie!- wrzasnęła Elaine.- Przecież jakbyś czegoś nie zrobiła to posunęliby się jeszcze dalej! Zrobiłaś dobrze i każdy nauczyciel to zrozumie, no, poza Snape'm.
- No, właśnie. Oni są Ślizgonami, Snape to ich opiekun.- jęknęła Hope.
- Prędzej pójdą do McGonagall. Przynajmniej tak sądzę.
- Nie chciałam czuć się jak bohaterka...
- Oh, Hope, dobrze zrobiłaś, ale co z nim zrobisz?- Tu brunetka wskazała na kota.
- No, nie mogę mieć dwóch zwierzaków.- Pomyślała chwilę, po czym podała zwierzaka Elaine.- Oto twój spóźniony prezent urodzinowy.- Wyszczerzyła się.
- Dziękuję!- dziewczyna przytuliła zwierzę.- I powtarzam ci po raz kolejny, dobrze zrobiłaś.- dodała widząc minę przyjaciółki.
- No, wiem.- uśmiechnęła się Hope.- Tylko nie dawaj mu kasztanów i liści za uszy.- zaśmiała się.
Przyjaciółka rzuciła w nią poduszką, a Filians coś się przypomniało, jak ona rzuciła w kuzyna poduchą z powodu radości. Teraz wstydziła się nazwać go rodziną.

Edytowane przez hermiona_182312 dnia 31-03-2013 12:05

Dodane przez Laufey dnia 30-03-2013 14:00
#32

Pierwsze pytanko, jakie mi się nasunęło - czy masz jakąś betę? Tekst ogólnie jest w porządku, kilka literówek, które zaraz Ci pokażę, ale byłoby o wiele lepiej, gdybyś pisała dłuższe zdania ;] Cały tekst nabrałby pewnej ciągłości. Trochę nie spodobało mi się to, że prawie dokładnie powieliłaś spotkanie Harry'ego ze zwierciadłem, a nawet reakcję przyjaciół na opowieść o tym. Poza tym, całkiem fajnie piszesz, ale beta by się przydała ;)
hermiona_182312 napisał/a:
- Tak, ale nie stała za mną.- westchnęła Hope.

Po kropce używamy wielkich liter. ;]
- A pokarzesz nam ten pokój?- zapytał Reed z wyraźną nadzieją w głosie.

Pokażesz.
Wszyscy zaczęli pisać wypracowanie z zielarstwa. Było na jedną stronę rolki pergaminu.

To jest właśnie jedno z tych zdań, o których wspominałam wyżej, tutaj równie dobrze mogłabyś wstawić przecinek, lekko zmieniając konstrukcję drugiego zdania, a treść by miała tę właśnie ciągłość ;]
Wyjęła różdżkę i poszła w ich stronę. Może to i błahy powód na kłótnie. Może i ma miękkie serce. Może i jest paniusią broniącą małego kotka, ale ona ma przynajmniej serce! Czuła się strasznie głupio i nie wiedziała co ją ugryzło, jednak szła zrobić coś, żeby niewinne stworzenie nie cierpiało! Nie wiedziała czemu, ale tak robiła i to jest najważniejsze! Nie miała absolutnie ochoty czuć się jak bohaterka! Miała ochotę przykryć tę dwójkę plastikowym pudłem i bić w nie pięściami. Doszła do śmiejącej się dwójki.

Bardzo dobre podejście, nawet w świecie magii. ;D
- Cześć.- przywitała się jakby nigdy nic.

O ile dobrze pamiętam, kropkę w wypowiedzeniu stawia się wtedy, kiedy jej opis zupełnie nie dotyczy treści, którą wyraża, czyli tamta kropka wyżej jest zbędna. ;) Oczywiście mogę się mylić, nie dam sobie uciąć ręki za poprawność tego, co napisałam.
- Siema. Słuchaj, mogłabyś już sobie iść, jesteśmy zajęci.- mruknął Draco.

Ta kropka na pewno zbędna.
- Oh, Hope, dobrze zrobiłaś, ale co z nim zrobisz.- tu brunetka wskazała na kota.

Tu chyba powinien być znak zapytania...? I tamto od dużej.
- No, nie mogę mieć dwóch zwierzaków.- pomyślała chwilę, po czym podała zwierzaka Elaine.- Oto twój spóźniony prezent urodzinowy.- wyszczerzyła się.

Oba od dużej.
Przyjaciółka rzuciła w nią poduszką, a Filians coś się przypomniało. Jak ona rzuciła w kuzyna poduchą z powodu radości.

Gdyby tu był przecinek, zdanie wyglądałoby lepiej.
Podsumowując, masz całkiem fajny styl pisania, ale przydałaby się jakaś beta. Porozglądaj się za takową, a jak znajdziesz, to zobaczymy, co z tego wyjdzie ;) Pozdrawiam.

Dodane przez hermiona_182312 dnia 01-04-2013 15:36
#33

Rozdział XIII

Do potęgi przez dziwactwa.


Ten rozdział dedykuję Laufey, dziewczynie równie mądrej, co Minerwa McGonagall.

Elaine wszędzie chciała chodzić z Cheesy'm - tak nazwała swojego kotka. Raz poprosiła Hope, żeby rzuciła zaklęcie na malucha, takie zaklęcie, aby nie rósł przez następne kilkanaście lat. Nie mogła znieść, że jej mały kociak urośnie. Rzecz jasna, Hope tego nie zrobiła. Jednak i jej Cheesy przynosił wiele radości, chociażby dlatego, że ciągle uciekał Elaine, gdy chciała mu założyć liść kasztanowca za uszko. Ogólnie Hope była szczęśliwa, bo jak dotąd spotkała profesora Snape'a już z siedem razy od spotkania z Draconem, a on nic jej nie powiedział na temat tego zdarzenia nad jeziorem. Z klepsydry Gryffindoru nie ubyło rubinów, co jeszcze bardziej podniosło ją na duchu. Poza tym, lekcje eliksirów ze Snape'm były o niebo lepsze od obrony przed czarną magią z Quirellem. Już wolała cały dzień siekać ślimaki do eliksirów, niż słuchać tej jąkały i znosić ból ręki, który robił się coraz bardziej nieznośny. Pomijając nawet fakt, że zawsze w jej klasie siedział Potter. Nie miała jednak ochoty codziennie wchodzić na dach, żeby ochłonąć. Szczerze mówiąc, nie musiała. Była naprawdę szczęśliwa i nawet jeśli bardzo się denerwowała, to zawsze coś ją rozśmieszało i ból stawał się taki dobry, nawet jakby łagodny i przyjemny.
Reed siedział w pokoju wspólnym, odrabiał lekcje jak każdy, normalny Gryfon. Wszystko było dobrze. Hope nie mogła się, mimo wszystko, powstrzymać przed chodzeniem z samego rana do pokoju, w którym stało zwierciadło Ain Eingarp. Wyszło jednak na to, że nie chodziła tam jako jedyna. Kiedy po raz ósmy była w pokoju i siedziała na zakurzonej podłodze, drzwi się otworzyły. Dziewczyna schowała się za kolumną, a w blasku słońca, które przebijało się przez brudną szybkę, zamigotały dwa szkiełka.
***

- No, chodź, bo jeszcze bardziej się spóźnimy! - Elaine ponagliła przyjaciółkę ręką.
Dziewczyny właśnie biegły do lochów, zmierzając do klasy eliksirów. W porze lunchu były w Wielkiej Sali i słuchały muzyki z odtwarzacza MP3 Elaine, który dostała od mamy na urodziny. Nie był to zwyczajny, mugolski odtwarzacz, bo takie na pewno by nie zadziałały w Hogwacie. Był to specjalny, zaczarowany odtwarzacz, wzięty prosto ze sklepu Zonka.
Przez muzykę nie usłyszały dzwonka. Zorientowały się, że trzeba biec na lekcje, gdy cała sala opustoszała. Teraz dobiegały już do drzwi. Hope rąbnęła dłonią w klamkę, drzwi otworzyły się z łoskotem.
- Nareszcie - mruknął Snape.
Hope odetchnęła, że profesor nie odjął punktów, ani nie dał szlabanu. Usiadł na swoim miejscu. Na ławce leżała kartka pergaminu ze sprawdzianem, który pisali kilka tygodni temu. W końcu, pomyślała Hope. Miała na co czekać. W prawym górnym rogu widniały wielkie litery "PO", a pod spodem ocena "Powyżej oczekiwań". Obok widniał podpis nauczyciela eliksirów. Dziewczyna cieszyła się niezmiernie. Tak jak myślała, zawaliła pytanie o mieszanie w kroku trzecim. Zerknęła ukradkiem na kartkę Elaine, przyjaciółka dostała Z.
- To i tak dobrze - szepnęła jej na ucho.
Z drugiej strony siedział Reed. Pomachał jej kartką z literami "PO". Hope podniosła kciuk do góry. Lekcja przebiegła spokojnie. Hope zaczynała coraz bardziej lubić ten przedmiot, był bardzo ciekawy. To była przedostatnia lekcja, bo ostatnią było skrócone zielarstwo. Skrócone, bo profesorka musiała iść na spotkanie rady pedagogicznej, wiec puściła uczniów wolno. Jeszcze tego samego dnia do Pokoju Wspólnego przyleciał Godryk.
- I gdzieś ty był przez te tygodnie? Chodź tu! - Hope wyciągnęła rękę, a sowa wyraźnie się ucieszyła. Wyciągnęła ku swej właścicielce nóżkę, by zabrała zrulowany liścik. Hope zaczęła czytać.

Panno Filians,
jak mniemam chciała się pani uczyć transformacji. Zapraszam do mojego gabinetu o szóstej wieczorem. Będzie się pani tam stawiać co miesiąc, tego samego dnia miesiąca.
Profesor Minerwa McGonagall.


- Ale super!- Ucieszyła się Hope.
Wstała i zaczęła tańczyć z radości. Dopiero potem sobie przypomniała, że na jej przedramieniu siedzi Godryk, więc ostrożnie stanęła i poczęstowała płomykówkę kruszonką z ciasta, które przyniosła razem z Elaine z kuchni. Nurtowało ją jedno pytanie, zatem cieszyła się, że będzie je mogła zadać McGonagall. Była wtedy piąta trzydzieści.
***

Nastała piąta pięćdziesiąt pięć, a Hope wierciła się na krześle, jakby miała owsiki. Nie mogła więcej wytrzymać, więc wybiegła z dormitorium i w trymiga znalazła przy gabinecie wicedyrektorki. Cała zasapana i czerwona, zapukała do drzwi. Usłyszała pozwolenie i przeszła przez próg.
- Dobry wieczór - wydukała Hope, zamykając drzwi.
- Witam - przywitała się pani profesor, podnosząc wzrok znad jakichś papierów. - Przejdźmy tam.- Wskazała drzwi po swojej prawej stronie.
Hope kiwnęła głową i poszła za McGonagall do pokoju przypominającego salę do eliksirów, z tą różnicą, że na półkach nie było wszelkiego rodzaju składników, tylko cała masa rolek pergaminu, rozłożonych esejów i dokumentów.
- Czy jesteś pewna, że chcesz się tego uczyć? To bardzo zaawansowana magia. Sama całkowita jest bardzo trudna, a wychodzi na to, że chcesz się nauczyć również częściowej, co jest ledwo wykonalne i ja cię tego w pełni nie nauczę, bo tego nie umiem - wyjaśniła McGonagall.
Hope nic nie powiedziała, tylko kiwnęła głową. Sama też może się nauczyć.
- Podoba mi się twoja determinacja i ambicja. Zacznijmy od tego w jakie zwierzę będziesz się zmieniać i... - Nie zdążyła dokończyć, bo Hope jej przerwała:
- Pani profesor, czy jeśli ktoś chce zostać animagiem, czuje, że musi pomóc prawdziwym zwierzętom w potrzebie?
- Tak, co sprawia, że jeszcze bardziej chcesz się stać animagiem, czyli już cię nie wyleczę z tej ambicji. Wracając do tego co mówiłam, w jakie zwierze będziesz się zamieniać?
- Nie wiem, nie mam pojęcia - Hope sapnęła z rezygnacją.
- No, to musimy to sprawdzić panno Filians - powiedziała profesorka, wstając. Wzięła jeden z dokumentów stojących na półce i rozwinęła. Zaczęła pytać. - Jaki jest twój ulubiony kolor?
Hope miała tępa minę, profesor McGonagall chyba to zauważyła.
- Wiem, to trochę banalne pytania, też przez to przechodziłam, ale to nam pomoże, wierz mi. - Kiwnęła głową, po czym powtórzyła pytanie. - Jaki jest twój ulubiony kolor?
- Yyy... - Hope zaczęła intensywnie myśleć, przypomniała sobie, jaki chciała mieć kolor ścian w pokoju. - Miętowy...
- Dobrze. - McGonagall naskrobała coś na kartce pergaminu, spoczywającej na biurku i pytała dalej. - Jaką cechę cenisz sobie najbardziej?
- Hart ducha... - Hope powiedziała to bez zastanowienia. Profesorka znów zaczęła pytać:
- Ulubiony napój?
- Piwo kremowe. - Teraz odpowiadała już pewna siebie i czuła się jakby coś w niej się zmieniało, jakby wszystkiego była pewna, czy o to chodziło z tymi pytaniami? McGonagall znów coś naskrobała.
- Czy lubisz nosić biżuterię? - To pytanie wydało się Hope banalne, odpowiedziała błyskawicznie:
- Zależy od okazji.
- Kim chcesz zostać w przyszłości? - Tutaj nauczycielka zatrzymała wzrok na uczennicy.
- Nauczycielką transmutacji - Hope odpowiedziała jak gdyby nigdy nic, kobieta się uśmiechnęła.
- W jakie zwierzę się zamienisz?
Hope nic nie powiedziała. Zerknęła na swoją rękę, i mogłaby przysiąc, że zobaczyła zwierzęcą łapę.

Edytowane przez hermiona_182312 dnia 02-04-2013 20:31

Dodane przez hermiona_182312 dnia 02-04-2013 14:34
#34

Rozdział XIV

Musułka kieszonkowa.

- Pani profesor! Pani profesor, czy pani to widziała?! - Hope nie kryła podniecenia.
- Eh... - McGonagall nie okazywała entuzjazmu. - Moja droga, mieliśmy tylko próbkę materialną zwierzęcia... Mamy, w związku z tym, dwa wyjścia. Albo znajdziesz zwierzę, które ma taką łapę, albo będziemy się normalnie uczyć jakbyśmy znały to zwierzę. Oba sposoby nie są zbyt łatwe, ale pozwolę ci się zastanowić. - Profesorka mocno ścisnęła wargi. - A zatem, dobranoc. - Uśmiechnęła się, chociaż uśmiech wyglądał na wymuszony.
Hope zdała sobie sprawę, ile dodatkowej pracy dostarcza nauczycielce. Przebywała z uczennicą, która chce zostać animagiem, kiedy miała wolny czas na przyjemności, choć wypisywanie papierów do nich na pewno nie należało.
Dziewczyna zaczęła się zastanawiać, czy dobrze robi, prosząc o pomoc nauczycielkę. Czy nie byłoby rozsądniej próbować na własną rękę? Potem musiała się odbyć rejestracja animaga i w ogóle, ale nie chciała łamać prawa. Zatem co miała zrobić?
Wstała i poszła w stronę drzwi.
- Weź sobie ciasteczko na drogę - powiedziała McGonagall.
Hope wyjęła z koszyczka stojącego na biurku herbatnik z orzechami. Ugryzła kawałek i wyszła.
Idąc korytarzem natknęła się na jakąś namiętną parkę. Na ich widok parsknęła śmiechem. Rudy Gryfon w okularach obejmował Krukonkę, a kiedy zobaczył, że ktoś przechodzi, odskoczył. Hope rozpoznała w nim prefekta Gryffindoru. Usłyszała za sobą pośpieszne wytłumaczenia ów Gryfona, ale nic nie odpowiedziała. Potem znowu zapadła cisza.
***

Następnego ranka pannę Filians ogarnęły trudne myśli co do bycia animagiem. Opowiedziała wszystko poprzedniego wieczora Reedowi i Elaine. Chłopak uznał, że powinna znaleźć tego zwierzaka w jakiejś książce, bo wtedy będzie prościej, Elaine sie z nim zgodziła, była zdania, że Hope ma na to jeszcze dużo czasu.
Tak... i to było tak nieznośne. Zajęcia raz na miesiąc, czyli dziesięć w całym roku szkolnym, dlatego dziewczyna postanowiła, że w międzyczasie sama będzie próbować. W końcu miała książkę. To nie mogło być takie trudne, aczkolwiek lepiej by było znaleźć to zwierzę, choćby dla poskromienia ciekawości, która ją zżerała.
Lekcje tego dnia minęły dość szybko, bo kończyły się równo z lunchem. Hope zyskała pięć punktów na zielarstwie i w dodatku PO z pracy domowej, czyli miała rację co do mucinsji warkotnej. Dziewczyna była dumna ze swoich ocen, dostawała głównie PO, a z transmutacji W, więc nie miała na co narzekać.
Tego dnia Reed nie poszedł na dach, ale z Elaine i Hope do dormitorium. Wszystkie klasy miały jeszcze lekcje, ale trzecia miała okienko. Trójka przyjaciół spotkała w pokoju wspólnym Raya i Jasona. Brat Elaine (ten rodzony) miał w ręce coś, co wyrzucało z siebie białe i różowe iskierki. Wyglądało to jak przypominajka, ale nie było w niej mgiełki, tylko niebieski, gęsty płyn. Ray zamknął kulkę, a w środku płyn zmieszał się ze skaczącymi wesoło iskierkami. Utworzyły napis mówiący o dzisiejszej dacie.
- Co to? - zapytała Hope, przyglądając się.
- Lepsza wersja przypominajki, mówi o czym zapomniałaś - odpowiedział Jason.
- Super! Trochę dziwny ten płyn, ale jest super. Skąd on wie, kiedy jest jakaś okazja?
- Płyn musi kleić te iskierki, musi to w miarę kusząco wyglądać, jak pokazuje datę. Musisz przyłożyć go do swojego kalendarza, w którym wszystkie okazje masz zapisane. Są też inne kolory, jest okazja! - Jason zaśmiał się.
- Czyli jednak ekonomia uderzyła wam do głowy? - Elaine nie wyglądała na zdziwioną.
- Przestań, to kalendarz i przypominajka w jednym, zbiją na tym fortunę! - Hope nie kryła zachwytu. - Ile za jedną?- zapytała dziwiąc się sobie samej, że o to pyta, ale to był naprawdę super gadżet.
Ray miał już powiedzieć, ale Jason wszedł mu w słowo:
- Po znajomości za darmo! - Wyszczerzył się.
- Dzięki. - Hope uznała, że to bardzo miło z ich strony.
- Pierwotne założenie było inne, miało to być coś co zmienia daty w kalendarzach nauczycieli, ale dorosłą klientelę trudniej przyciągnąć. Jednakowoż to może ich skusić - wyjaśnił Ray.
- Musicie to opatentować - odparł Reed.
- Już to zrobiliśmy. Nam wystarczy ten jeden produkt, istny przebłysk naszego geniuszu - przyznał nieskromnie Jason.
Chłopak sięgnął po kartonowe pudełko pod stołem i położył na kolanach. Otworzył je, było pełne kulek z płynem i iskierkami w środku.
- Do wyboru, do koloru. Dosłownie wręcz.
Hope wybrała kulkę z białym płynem i zielonymi oraz pomarańczowymi iskierkami. Już miała iść do dormitorium, gdy Ray zawołał za nią:
- Zaczekaj, chodź jeszcze na chwilę!
Podeszła do chłopaka. Przykleił do kuleczki małą naklejkę z napisem: "Firma Kasztanowa Porzeczka Arthura Stevena Auburna i Jasona Griffina Amaresa".
- Arthura? - zdziwiła się Hope.
- Kiedy indziej ci wytłumaczymy.- Mrugnął do niej Jason.
Dziewczyny poszły do swojego dormitorium, a Reed wyszedł, aby udać się na dach. Mieli spotkać się jeszcze wieczorem. Hope usiadła na swoim łóżku i wyjęła z szuflady szafki nocnej kalendarz. Przyłożyła do niego kulkę. Biały płyn chlusnął w środku i zmieszał się w iskierkami tworząc napis "Musułka kieszonkowa Hope Filians".
- Co jak co, ale nazwę ta rzecz na świetną. - Zaśmiała się. - Tobie się nie podoba?- zwróciła się do przyjaciółki.
- Bardzo, tylko się z nimi droczyłam - mruknęła Elaine. - Będę mieć takich w domu na pęczki. Dobrze, że zajęli się takimi rzeczami, dorośli zawsze więcej zapłacą, mają pomysł na siebie... zaczynam mówić jak moja mama! - Zmarszczyła brwi i kiwnęła lekko głową.
Hope nieco zmartwiło to zachowanie.
- Co jest? - zapytała przyjaciółkę.
- Który dzisiaj?
Hope potrząsnęła musułką. Utworzył się napis "24 września" a pod spodem "brak okazji i rocznic".
- Dwudziesty czwarty, a co?
- Czekam - odpowiedziała wyraźnie ożywiona Elaine.
- Na co?- Hope niczego nie rozumiała.
Elaine siedziała cicho i spoglądała rozmarzonym wzrokiem w okno. Miała uśmiech od ucha do ucha. Hope patrzyła na przyjaciółkę zdezorientowana, ta nagła zmiana nastrojów bardzo ją dziwiła.
Cheesy wskoczył na kolana Elaine, a ta zaczęła drapać go za uchem. W takiej ciszy i spokoju Hope zaczęła się zastanawiać, o co mogło chodzić? Nie mógł to być prezent urodzinowy, bo takowy już dostała. Zwierzak też nie, dostała go od niej. Na co ona, do jasnej ciasnej, mogła tak czekać?
Za oknem usiadła sowa. Trzymała w dziobie list. Elaine pośpiesznie zdjęła kota z nóg i podbiegła do okna. Hope nikogo nie widziała w takim stanie, poza sobą samą. Brunetka otworzyła okienko i wpuściła sowę. Gdy ta leciała by usiąść na biurku, Elaine w locie wyrwała jej list. Dziewczyna rozerwała plombę jednym szybkim ruchem ręki i wyjęła list. Oczka biegały jej od lewej strony do prawej, a gdy przestała czytać, wyjęła drugą sztywną kartkę i uśmiechnęła się. Elaine w podskokach wbiegła po spiralnych schodach do brata krzycząc na cały głos dwa niezrozumiałe dla Hope słowa:
-To już!
Co się już stało? Filians nie miała pojęcia, ale najwidoczniej Jason też, bo oboje patrzyli na ściskające się z radości rodzeństwo z tępymi minami.

Edytowane przez hermiona_182312 dnia 02-04-2013 20:38

Dodane przez Ania0 dnia 02-04-2013 14:42
#35

zauważyłam to nie dawno i musiałam nadrobić dużo zaległości
ale powiem że czyta się bardzo fajnie i wciąga
miałam na parę godzin zajęcia he he .

Czekam na więcej i oczywiście daję W

:)

Dodane przez kappa12 dnia 06-04-2013 08:17
#36

Bardzo ładna praca!!!W

Dodane przez hermiona_182312 dnia 07-04-2013 14:37
#37

Już miesiąc przygody z Hope, dziękuję wszystkim, którzy nadal ciekawią się losami tej niezwykłej dziewczyny i czytają o jej przygodach.

Rozdział XV

Niespodziewana pomoc.

Hope stała u szczytu schodów, patrząc na Elaine pokazującą Rayowi jakieś zdjęcie. Wypełnili cały pokój wspólny śmiechem i szczęściem. Radość udzieliła się i jej. Miała ochotę zejść i uściskać przyjaciółkę. Niepewnym krokiem zeszła na dół, do przyjaciół. Elaine rzuciła się jej na szyję, mówiąc:
- Jest, w końcu jest!
Powiedziała to z takim entuzjazmem, że Hope nie umiała sobie wyobrazić okazji, która mogła aż tak ucieszyć dziewczynę.
- Ale co jest?- wypaliła w końcu.
- Ach, ja ci nic nie mówiłam, przepraszam, zapomniałam.- Elaine pacnęła się ręką w głowę i ugięła się na kolanach, specjalnie. - Moja mama spodziewała się dziecka - powiedziała, składając ze sobą dłonie w sposób pełen miłości i radości.- Właśnie dostałam list od taty. Zobacz.
Podała jej strasznie pogiętą kartkę. Hope zaczęła czytać uważnie.

Córeczko,
na świat przyszło Twoje i Raya rodzeństwo! Cieszę się niezmiernie i mniemam, że Wy też. Czekaliśmy w końcu niezwykle długo, no, ale się doczekaliśmy! Mama już wczoraj skarżyła się na natarczywe bóle, a rano pojechaliśmy do Świętego Munga. Tam na świat przyszła wasza siostrzyczka! Mamy nadzieję, że macie jakieś propozycje co do imienia naszego nowego skarbu. Liczę, że się cieszycie.
Ściskam,
Tata.

- Rety, gratuluję! - Uściskała Elaine.
- No, prawda, że super. A tak przy okazji - zwróciła się do brata - jesteś mi winny galeona! Ja obstawiałam dziewczynkę.
Ray prychnął i wyjął z kieszeni złotą monetę, podał ją siostrze.
- Znasz jakieś ładne imię? Od razu dzisiaj odpiszę. - Odwróciła się z powrotem do Hope.
- Nie wiem... chyba niestety nie...
Hope nigdy nie zastanawiała się specjalnie nad imionami ludzi. Bardziej przejmowała się ich charakterem. Bardzo tego żałowała. Może, gdyby jej rodzice żyli, tak jak Elaine, byłaby starszą siostrą? Może wtedy zachodziłaby w głowę jakie imię wybrać dla brata lub siostry?
Ponieważ ani Ray i Hope, ani Elaine i Jason nie wymyślili żadnego imienia, cała czwórka udała się do biblioteki.
Po drodze Hope zapytała Jasona tak, żeby Ray nie usłyszał:
- O co chodzi z tym Arthurem?
- Jak przy wyczytywaniu nazwisk McGonagall zamiast Arthur Auburn, przeczytała Ray Auburn, Ray uznał, że to imię woli. Wszyscy zaczęli go tak nazywać, nawet jego własna mama. - zachichotał.
- I nie złościła się, że nie używa imienia przez nią wybranego?
- Nie, poza tym jemu i Elaine imiona wybierała babcia, teraz nie może, umarła niedawno i w tym przypadku to Ray i Elaine maja pole do popisu.
- Ich rodzice nie chcą sami tym razem wybrać? - Hope parsknęła.
Jason wzruszył obojętnie ramionami i odgarnął włosy w kolorze porzeczki lecące mu do niebieskich oczu.
- Nie myśleliście o jakiejś krótszej nazwie firmy? - zapytała i pomyślała nad przykładem.- Chociażby... A&A, no wiesz od inicjałów waszych nazwisk?
W oku Jasona pojawił się błysk, przyśpieszył kroku, zatrzymał Raya i coś mu wyszeptał. Hope domyślała się, że to jej pomysł tłumaczy kumplowi.
Przez resztę drogi nikt się nie odzywał. Hope na półce z księgami oprawionymi w zieloną, jakby zgniłą skórę znalazła księgę z napisem na grzbiecie "Imiona świata". Obok napisu widniało nazwisko Heleny Strank.
Cała czwórka przeszukała książkę szukając imion, które im się podobały. Zapisywali je na kartce pergaminu.
Skończyło się na tym, że nadal widniały tam cztery imiona, bo każdy trzymał przy swoim. Różnym pismem napisano:

1. Od Raya: Zoey.
2. Od Jasona: Aura.
3. Od Elaine: Regina.
4. Od Hope: Sophia.

Elaine zapisała wszystkie propozycje na osobnej kartce, gdzie napisała również list.
Hope zobaczyła, że spomiędzy półek wychodzi Reed, patrzący na wszystkie strony z obawą w oczach. Podeszła do niego, miała mu coś do powiedzenia.
- Czy twój prapradziadek naprawdę wynalazł znicza? - zapytała z lekką pogardą w głosie.
Ostatnio, gdy przeglądała ''Dzieje Magii'', natrafiła na fragment, w którym jest wyraźnie mowa o tym, że znicza wykuł Bowman Wright.
- No... wymyślił, to na pewno... Ale mu się zmarło zanim jakiś tam Wright go wykuł - odpowiedział lekko urażony Reed. - A co?
- A nic! - Roześmiała się Hope.
Czuła się okropnie z powodu zarzucenia kłamstwa najlepszemu przyjacielowi.
***

Przechodząc spokojnie korytarzem w niedzielę, Hope natknęła się na profesora Snape'a.
- Chodź! - rozkazał, wskazując na drzwi lochów.
Posłusznie podreptała za nim. Nie miała zamiaru się sprzeciwiać, zwłaszcza, gdy nie wiedziała, o co chodzi. Szli w absolutnej ciszy, jak w transie. W końcu nauczyciel otworzył drzwi do sali eliksirów i zwrócił się do uczennicy:
- Słyszałem od profesor McGonagall, że chcesz zostać animagiem. - Sięgnął do szafki i wyjął stos książek. - Przeczytaj to wszystko, a będzie ci łatwiej to opanować.
Hope osłupiała. Po chwili ciszy zrozumiała, że to wszystko, czego od niej chciał. Teraz wystarczyło tylko zabrać księgi. Tak też zrobiła.
Od kogo, jak od kogo, ale od profesora eliksirów pomocy w staniu się animagiem się nie spodziewała.
Był już wieczór, lekcje odrobione, więc postanowiła wykorzystać jakoś czas wolny.
Dziewczyna zaczęła w stosie ksiąg szukać najcieńszej lektury. Znalazła ją szybko. Wyglądała jak najzwyklejszy zeszyt i najstarszą książkę z całego zbioru, a także najbardziej zadbaną. Okładka, która kiedyś odpadała, była przyklejona magiczną taśmą, a dodatek strony były tak napuszone, że ktoś na pewno w nim namiętnie pisał. Dziewczyna wzruszyła ramionami i otworzyła książkę na wewnętrznej stronie okładki. Napis głosił:

Nikt niepowołany nie ma prawa otwierać tej książki, należy ona do...
Do..., Hope powtórzyła ostatnie słowo w myślach kilka razy. Przewróciła stronę i przeżyła szok.

Edytowane przez hermiona_182312 dnia 08-04-2013 17:06

Dodane przez Zosienka000 dnia 07-04-2013 18:47
#38

Super!( mam nadzieję, że wybiorą imię Sophia :) ) i czekam na następne rozdziały :D

Dodane przez hermiona_182312 dnia 09-04-2013 15:15
#39

Rozdział XVI

Z pamiętnika profesora Snape'a.

Hope leżąc na łóżku, wbijała wzrok w stronę podpisaną:

... Severusa Tobiasza Snape'a!

Dziewczyna energicznie przewróciła następną stronę. Nie mogę, pomyślała. Ale kazał ci to przeczytać - odezwał się szyderczy głosik w jej głowie. Co prawda to prawda, stęknęła dziewczyna w myślach. Nie możesz to mogło mu się zaplątać - odrzekł niewinny głos.
Skończyło się na tym, że Filians zagłębiła się w lekturze.

18 sierpnia 1971 roku
Nie do końca wiem, jak zacząć pisać ten pamiętnik, ale komuś muszę się zwierzyć, a na ostatnie urodziny dostałem od mamy nawet zadbany zeszyt. Czymś trzeba go zapełnić, pomyślałem. I uznałem, że przeleję na niego całe swoje uczucia i życie. Smutki i radości, nawet złamane i całe kości.
Tylko te chwile z Lily nad rzeką, pod naszym drzewem, trzymają mnie przy życiu i powstrzymują od histerii.
Ojciec wczoraj znowu bił mamę i zeszła do piwnicy. Opowiedziała mi jak się gra w gargulki, bo była kapitanem drużyny, która fachowo grała w tę grę w szkole.
Ach, Hogwart. Ja chcę już tam być, chcę się do syta najeść, wiem, że mama też tego chce. Nie chce żebym słuchał kłótni i głodował.
Marzy, bym był w domu węża. W Slytherinie. Powiedziała rano, że za tydzień udamy się na Ulicę Pokątną i kupimy potrzebne rzeczy, ale zanim skończyła, tata wparował do piwnicy i warknął na matkę, że znowu zamiast sprzątać straszy dzieciaka.
To jego się boję, to o czym mówi mama kocham!
Boję się też, niestety, że ta cała siostra Lily "Panienka Petunia Doskonała" powie państwu Evans, że jestem niedobrym chłopcem i zabronią Lily ze mną rozmawiać.
Mam nadzieję, że jak ja i Lily pójdziemy do Hogwartu, to będziemy w jednym domu. Wtedy będziemy wolni od tej pyskatej, mugolskiej siostrzyczki.
Ostatnio opowiedziałem Lily o dementorach, ale Petunia podsłuchiwała i nie skończyłem.
Ona jest taka inna, niż Lily... Miła, sympatyczna, a Petunia wredna i wścibska. Z wyglądu też się różnią.
W szkole nie będzie tylu problemów z "dokuczalskimi". Nikt nie będzie przeszkadzać naszej przyjaźni.
Och, marzę by już tam być!

S.T/? Sev

Hope jeszcze długo mrugała. Patrzyła na dziwaczny podpis: S.T/? Sev. To jakiś szyfr? Przecież pamiętnik i tak jest podpisany.
Dziewczyna miała ochotę wybuchnąć śmiechem, jednak wiedziała, że to nie na miejscu.
Z tego wynikało, że Snape miał trudne dzieciństwo i jedyną otuchą była niejaka Lily Evans. Hogwart był ukojeniem tego wszystkiego, co dręczyło go w towarzystwie Petunii, której najwidoczniej nie trawił.
Był to życiowy melodramat. Istna masakra, aczkolwiek czytanie tego tak wciągało. Nie no, tylko tydzień i koniec, przysięgła sobie. Tylko tydzień i kropka.
Zaczęła czytać o tym, jak to Severus poszedł razem z Lily i swoją mamą na Ulicę Pokątną i co tam kupili, i jak strasznie wyczekiwał pierwszego września.
***

Tydzień później, Hope wiedziała jak nieznośni byli Huncwoci, jak pogłębiała się miłość Severusa do Lily przez wiele lat, i jak Snape żałował pewnej kwestii, którą wypowiedział, która przekreśliła jego przyjaźń z Lily. Czytała pamiętnik po lekcjach jak lekturę szkolną, z tą różnicą, że to było niezwykle ciekawe.
Gdy minął równy tydzień i Hope skończyła czytać, czuła się, jakby znała profesora eliksirów na wylot, jak najlepszego kumpla.
Jednocześnie miała podłe wrażenie, że źle zrobiła. Nie! Ona była tego absolutnie pewna. Ale przecież nie przyzna się mistrzowi eliksirów, że przeczytała jego pamiętnik!
Nie miała pojęcia co robić. Na takie wrażenie było tylko jedno antidotum: pójście na dach.
Wieczorem udała się do biblioteki i weszła przez półkę do małego korytarza. Weszła na sam szczyt schodów i popchnęła klapę.
- Cześć - przywitała się z Reedem.
- Hej.
Usiadła obok przyjaciela siedzącego na samym skraju dachówek.
Ciepły wiatr owiał jej twarz, tego roku październikowa pogoda była niezwykle słoneczna.
Opowiedziała wszystko przyjacielowi, błagała, aby nikomu o tym nie mówił.
- Żeś wdepnęła! - Reed złapał się za głowę.
- Przyznaj, ty też byś to przeczytał. - Dziewczyna zmierzyła przyjaciela wzrokiem.
- Ciesz się, że nikt nas nie widzi ani nie słyszy... zwłaszcza Ślizgoni... Ja bym po prostu podszedł do niego, oddał książkę i wybiegł z klasy jak najszybciej. - Reed przewrócił oczami załamany, jakby się dowiedział, że w tak młodym wieku został ojcem. - Dobrze, że mi nie powiedziałaś treści, na pewno była ohydna.
- W sumie nie - powiedziała Hope, patrząc na pomarańczowe jezioro, za którego granicą zachodziło słońce.
***

Następnego dnia dziewczyna wzięła pamiętnik profesora do torby. Wchodząc do klasy spojrzała z obawą na profesora. Chyba nie zauważył, że nie ma zeszytu, pomyślała z ulgą Hope.
Eliksiry były przedostatnią lekcją. Gdy rozległ się dzwonek na przerwę, Hope ze ściśniętym żołądkiem zerknęła na Reeda. Chłopak kiwnął głową w stronę profesora i wyszedł. Dziewczyna niepewnym krokiem ruszyła ku biurku nauczyciela.
Odchrząknęła przez przypadek. Profesor podniósł wzrok na sekundę. Dziewczyna pośpiesznie położyła książkę na biurku i wyszła szybkim tempem. Usłyszała za sobą głos profesora i stanęła w napięciu wybałuszając oczy.
- Panno Filians! Proszę powiedzieć panu Snitchowi, że dostał Z, a pannie Auburn, że dostała PO. Zamienili się ocenami. - Gdy Hope odetchnęła i już miała iść dodał: - A lektura się podobała?
- Yyyy...- Dziewczyna nie miała pojęcia, co powiedzieć.
- To nie pani wina, przecież kazałem przeczytać pani wszystko, co pani dałem.
Hope kiwnęła głową i wyszła szybko. Odetchnęła. A co, nie mówiłem?, odezwał się głos w jej głowie.
- Zamknij się - warknęła na głos dziewczyna.

Edytowane przez hermiona_182312 dnia 17-08-2013 21:02

Dodane przez hermiona_182312 dnia 14-04-2013 14:33
#40

Rozdział XVII

Troll.

Hope praktycznie przez cały październik była zwykłą uczennicą Hogwartu. Pisała zadania domowe, dostawała dobre stopnie, próbowała się wzorować na najlepszych z najlepszych, ale to nie dawało jej szczęścia, nie czuła się sobą. Było jej źle bez miotły, kafla i tego świstu powietrza, gdy szybko pędziła przez całe boisko, aby zapobiec golowi przeciwnej drużyny.
Czuła się podle, nie była w drużynie i nic nie zapowiadało, jakoby to miało się zmienić.
Ale Potter był w drużynie...
Przestań się porównywać do niego, wrzasnął kiedyś twardy głos w jej głowie.
Ale jak? Jak?... Jego wszędzie było pełno! Dostawał wszystko, czego mógł zapragnąć. Zwykły, przeciętny jedenastolatek! Owszem, mieszkał u mugoli, którzy go nie rozpieszczali. Owszem, stracił rodziców, ale z tego wychodziło, że dostawał wszystko, o czym marzyła Hope. Ona też była sierotą i jej rodzina raczej jej nie ubóstwiała. Ona nie miała prawie nic, on dostawał wszystko.
Dosyć - przerwała sobie w głowie te rozmyślania - on jest całkiem w porządku.
Podczas lekcji zaklęć poczuła jednak niechciane i nielubiane ukłucie zazdrości. Hope nie znosiła być zazdrosna. Jednak, gdy jej pióro było już pod sufitem od jakichś kilku minut, pióro Hermiony dopiero unosiło się nad ławką. Oczywiście, to nad nią rozczulił się profesor. Ale Hope wiedziała, że Hermiona jest utalentowana i dlatego odpuściła, a jej pióro opadło smętnie na posadzkę.
Mimo wszystko, Hermiona była na liście DNZ, którą zapisała Hope, czyli Dziewczyn Nie Wzdychających do Pottera. Widniały na niej nazwiska dziewczyn, które nie wzdychały, kiedy Harry przechodził obok, co najwidoczniej mu nie odpowiadało. Była na niej zapisane ona, Hermiona i Elaine.
Któregoś wieczora poczuła się nieprzyjemnie, że jest tak wredna w stosunku do Harry'ego i wrzuciła listę do kominka w Pokoju Wspólnym, patrząc na zwęglony kawałek pergaminu.
***

Pod koniec października nastał Dzień Duchów. Cały Hogwart byl przystrojony w oświetlone od środka, szczerbate dynie i papierowe nietoperze. Wielką Salę zapełniały dzieciaki, nawet kilka godzin przed kolacją, chcąc się upewnić, że słodycze i łakocie nie pojawiły się jeszcze na stołach. Za każdym razem odchodzili w opuszczonymi głowami.
Elaine tego dnia na swoich kasztanach narysowała szczerbate buźki i szydercze uśmiechy pomarańczową farbą. Wyglądały tak, jak małe dynie. Liście w jej włosach były pofarbowane na czarno - przypominały nietoperze.
Wieczorem, Hope i Elaine były na błoniach, mimo że było tu strasznie mokro, bo po raz pierwszy od dawna padał deszcz. Hope patrzyła na las. Na konary drzew, które tak wesoło hulały na wietrze, który teraz był chłodny i nieprzyjemny.
Kiedy dziewczęta zbierały się do zamku, aby uczestniczyć w uczcie, coś ogromnego przeszło między sosnami i świerkami. Serce podeszło Hope do gardła, Elaine podskoczyła piszcząc, ale przyjaciółka uciszyła ją ręką.
Uznały, że coś się im przywidziało i ruszyły dalej, wciąż patrząc w stronę drzew, między którymi coś się im "przywidziało"...
Droga im się dłużyła. Hope czuła, że nigdy nie szła z błoni do bramy tak długo. Kiedy otworzyły dębowe drzwi do Sali Wejściowej, przed oczami mignął im szary kształt. Elaine puściła się biegiem, a Hope za nią. Wiedziały, co to za szary zwierzak. Nie miały jednak pojęcia, jak się wydostał z dormitorium.
Obie biegły za Cheesy'm przez całe pierwsze piętro, kiedy to kociak zbiegł do lochów. Hope nie umiała sobie wyobrazić, co mogło tak wystraszyć kota.
Znowu to zobaczyła, na ścianie lochu. Zobaczyła cień czegoś olbrzymiego. Ujrzała wielkiego trolla z ogromnymi uszami, ciągnącego za sobą maczugę.
Elaine jednym ruchem ręki chwyciła puszystego kociaka i położyła palec na ustach, na znak, by Hope niczego nie mówiła. Dziewczyna skinęła głową, chociaż nawet nie myślała, że mogłaby wydusić z siebie choćby jedno słowo.
Kiedy troll zniknął za zakrętem, Hope nie mogła nawet poruszyć nogami. Stawy jej zardzewiały, nie mogła nawet nimi dygotać ze strachu.
W końcu, kiedy paraliżujący strach minął, obie dziewczyny ruszyły do wyjścia. Cheesy zwinął się w kuleczkę w ramionach swojej pani.
Musiały kogoś o tym powiadomić, po prostu musiały! Kogoś dorosłego, najlepiej nauczyciela. Hope czuła się okropnie, że po prostu uciekły, ale to by było nierozważne, żeby tam pozostać.
Natrafiły na faceta w starym turbanie, który śmierdział czosnkiem. Hope instynktownie chwyciła swoją lewą rękę, na której była blizna. Opowiedziały profesorowi obrony przed czarną magią o wszystkim w wielkim skrócie, on się nie przejął zbytnio, chyba dopiero potem dotarło do niego, że w lochach jest żywy troll. Kazał im iść do dormitorium najszybciej jak się da, zwrócił się głównie do Hope, co ją zdziwiło. Nie tylko to, ale także czemu był tak blisko lochów, lecz teraz o to nie dbała.
Dziewczyny wbiegły po schodach, a za sobą usłyszały piskliwy, jąkający się głos, który krzyczał z całych sił. Później głośne wrzaski przerażenia i donośny głos dyrektora, a następnie ogłuszający tupot stóp i komendy profesorów oraz prefektów. Takiej zawieruchy się spodziewały, ale nie mogły nasłuchiwać, przecież nauczyciel obrony kazał im uciekać. On powinien się chyba znać na tym, przed czym trzeba uciekać. Nawet jeśli ostanie dwa miesiące nauki na to nie wskazywały.
Mimo tego, że Hope wypełniała rozkazy profesora, czuła się jak ostatni tchórz, który ucieka z podkulonym ogonem.

Dodane przez Zosienka000 dnia 28-04-2013 14:31
#41

super :) czekam na następne :D

Dodane przez DJfunkyGIRLS dnia 10-07-2013 10:47
#42

Super,pisz więcej takich.Daje W.

Dodane przez hermiona_182312 dnia 17-08-2013 20:47
#43

Strasznie przepraszam za tak długa przerwę, mam nadzieję, że czytelnicy mi wybaczą, bo rozdział jest dosyć długi.
Rozdział XVIII

Dwa głosy.

Przez następny tydzień nie było za kolorowo. Każdy zastanawiał się, kto wpuścił trolla do szkoły. Któregoś dnia, gdy miał się odbyć pierwszy mecz quidditcha, Hope podsłuchała (oczywiście stuprocentowym przypadkiem) jak Potter mówił, że podejrzewa profesora Snape'a. Mówił też o jakimś psie z trzeciego piętra. Złamanie zasad, można o coś oskarżyć Pottera! Eureka! Jest szansa, że ktoś zajmie jego miejsce, na tą myśl w głowie dziewczyny pojawiała się dyskusja dwóch ja:
- Tak, możesz przecież pójść po prostu do dyrektora i mu o wszystkim powiedzieć! - zasyczał jakiś wysoki głos, bez wątpienia ta zła część dziewczyny.
- Nie możesz! Przecież on ci nic nie zrobił! - odrzekł stanowczo łagodny, delikatny głos.
- Czemu ma być inaczej traktowany? Jakby on się dowiedział, że nasza Hope poszła na zakazane piętro, czego by rzecz jasna nie zrobiła, naskarżył by na nią machając lekko ręką!
Hope złapała się za głowę. Siedziała blisko Pottera, więc ręka i tak ją niemożliwie bolała, a teraz jeszcze ten dziwaczny ból głowy. Nie miała zamiaru skarżyć na Harry'ego. Ten drugi, łagodny głos miał absolutna rację.
Wtedy, mimo że z bólu mrużyła zielone oczy, poczuła na karku zimny oddech kogoś wysokiego. Stał nad nią nie kto inny, jak Mistrz Eliksirów. Przemówił zimnym głosem, w pewnym sensie życzył Potterowi porażki.
Hope nie miała ochoty ani jeść, ani iść na mecz, co ją bardzo zdziwiło, bo kochała quidditcha. Zerknęła z przymrużeniem oka na niedojedzony omlet, by następnie znów zamknąć oczy.
- Co ci jest? - usłyszała zmartwiony głos Hermiony.
Nie miała nawet siły i zamiaru odpowiedzieć. Lecz kiedy już otworzyła oczy, dostrzegła, że z blizny na ręce wypływa coś dziwnego. Coś, co przypominało jednocześnie ropę i krew. Ściągnęła rękaw koszuli i zakryła bliznę. Z daleka podbiegli Elaine i Reed. Tylko oni wiedzieli cokolwiek o jej bliźnie na lewym przedramieniu. Nawet o nic nie pytali.
Hope dalej słyszała, teraz jeszcze głośniejszą, rozmowę dwóch głosików. Jeden kazał jej uciec, a drugi iść za nimi. Znowu ten drugi miał rację.
Czuła, że robi jej się słabo. Wielka Sala miała teraz tylko niebieskie i białe kolory. Reed i Elaine pomogli dziewczynie wstać. Zrobiła ledwo kilka kroków, cudem doszła do drzwi, a potem zobaczyła opadająca kurtynę z krwi, która zalała jej oczy.
***

Kiedy otworzyła oczy, nadal widziała tylko ciemność. Poczuła, że ktoś przeciera jej oczy. Przytrzymano jej powieki i zaczęto czymś nakrapiać oczy.
Po kilku godzinach snu obudziła się, miała lekko zamazany obraz, ale przynajmniej coś widziała. Nie były to już tylko błękit i biel.
Obok jej łóżka zobaczyła oburzoną Elaine, Reeda, który miał minę zbitego psa, oraz(co ją bardzo zdziwiło) jej kuzyna - Dracona, widocznie znudzonego. Hope udawała, że nadal śpi.
- Mógłbyś się księciuniu choć odrobinę przejąć! - warknęła do niego Elaine.
Malfoy nic na to nie powiedział, tylko wzruszył ramionami, wstał i wyszedł.
- Skończony palant! - prychnęła kasztanowowłosa.
- Bywa. - Reed zacisnął wargi.
Wtedy Hope otworzyła oczy. Przyjaciele uśmiechnęli się na siłę.
- Co się stało? - zapytała, jakby nie swoim głosem Hope.
- Do końca nie wiemy, coś z głową. A ta twoja blizna... dziwna jest. Nie powtórzę tego, co powiedziała pani Pomfrey, bo tego kompletnie nie rozumiem - opowiedziała Elaine.
Reed pogładził Hope lekko po ręce, a dziewczyna dostała gęsiej skórki. Uśmiechnęła się, przyjaciel wywołał u niej łaskotki.
- Jak długo tutaj leżę? - zapytała.
- Ym... - zaczął Reed. - Niedługo.
- A dokładnie?
- Dwa dni, szesnaście godzin i dwadzieścia siedem minut - wyrecytowała Elaine.
Hope okropnie się zdziwiła. Chciała się podnieść i usiąść, ale nie dała rady. Wtedy do skrzydła szpitalnego weszli Ray i Jason. Pierwszy z nich przyniósł pluszowego różowego słonia i kilka baloników w różnych kolorach, a drugi mały bukiecik białych margerytek. Hope ucieszyła się i zaśmiała na ich widok, bo obok siebie wyglądali komicznie.Ray ubrany trochę jak klaun, w różową koszulę, sweter w granatową i pomarańczową kratkę i podarte dżinsy przy Jasonie ubranym w biały podkoszulek, czarne dżinsy i beżową marynarkę wyglądał śmiesznie, nie biorąc pod uwagę włosów Jasona, które miały kolor dojrzałej, czerwonej porzeczki.
Wręczyli dziewczynie prezenty i wyszczerzyli zęby w uśmiechu, jakby to ćwiczyli.
Blondynce było o wiele lepiej wśród przyjaciół.
- Kto wygrał mecz? - zapytała.
- Jak to kto? - zapytał ironicznie Ray, jakby odpowiedź była oczywista. - Gryfoni!

Edytowane przez hermiona_182312 dnia 22-09-2013 14:36

Dodane przez hermiona_182312 dnia 04-10-2013 15:25
#44

Rozdział XIX

Z pamiętnika Hope Filians


Ten rozdział dedykuję raven, osobie, która mnie motywuje do zdobywania punktów.

Po tym jak Hope wyszła ze skrzydła szpitalnego wszyscy na nią dziwnie patrzyli. Jednocześnie z obawą i współczuciem. Jak to w Hogwarcie wieści o jej dziwnej sytuacji psychicznej, nazywając to fachowo, szybko się rozeszły. Wszyscy odsuwali jej krzesła, żeby usiadła. Raz nawet jeden Ślizgon otworzył jej drzwi. Były to bardzo miłe gesty, ale zaczynały ją trochę męczyć. Kiedy nadszedł piątek odetchnęła z ulgą.
Pierwsza rzeczą jaką zrobiła było padnięcie na mięciutkie łózko. Miała ochotę na drzemkę, jednak nie mogła zasnąć. Ciągle myślała o tych głosach. Kiedy chciała przeczytać pamiętnik Snape'a też je słyszała, jednak były o wiele subtelniejsze, niż wtedy w Wielkiej Sali.
Sięgnęła pod łóżko, do kufra. Wyjęła pomazany flamastrami notes z napisem "Nie otwieraj, bo dostaniesz Avadą!". Uśmiechnęła się, po jego przeczytaniu. Zerknęła na kilka stron. Był to jej pamiętnik, który lubiła mieć przy sobie mimo, że ostatnio napisała w nim coś rok temu. Otworzyła ten fragment.

Drogi Pamiętniczku,
dzisiaj bawiliśmy się z Draco w chowanego. Ja wygrałam, a on się zaczął dąsać. Wygląda wtedy jak wujek Lucjusz, kiedy Zgredek przyniesie mu zimną rybę, albo, gdy wylałam na dywan krupnik. To był wypadek! Więc musiałam jak zwykle wyrecytować Draconowi: "Wiem nigdy Ci nie dorównam.... jak zwykle wygrałeś". Rozpromienił się powiedział, że naturalnie mam rację, ale potem już się nie bawiliśmy. Ciocia Cyzia powiedziała, że jeśli chcemy dostać deser, to musimy szybciutko pobiec do jadalni na drugie danie, kto pierwszy ten lepszy. Wygrałam, a Draco się poskarżył cioci i ona go ogłosiła zwycięzcą, przytuliła i dała nadziewana czekoladę z Miodowego Królestwa. A po obiedzie dostał większą porcję tiramisu. Potem, co było słodkie mnie przeprosił, no i mu wybaczyłam, bo nie chciałam kazania od cioci. W sprawach Dracona bardziej obawiam się cioci, nie wiedzieć czemu wujek nigdy na mnie nie krzyczał, jakby się tego bał. Wujek i tak rzadko jest w domu, bo pracuje w Ministerstwie Magii, a jak wraca z jakiejś podróży to mi czasem coś kupuje, rzadko, ale zawsze coś. Prosi, żebym nie mówiła cioci ani Draconowi. Taka nasza tajemnica. Nie wiem jakoś taki miły dla mnie jest. Mi kupuje jakieś słodycze, albo fajne gadżety u Zonka, a swojemu synowi jakieś ohydne ciuchy, żeby nie było, ze synalek nic nie dostał. Nigdy nie rozmawiałam z nimi jak z własnymi rodzicami, bo nimi nie są. Chciałabym mieć chociaż mamę. Wystarczyłaby mama, tata też mógłby być, wszystko byłoby lepsze od bycia sierotą, która w pewnym sensie wykończyła swoją mamusię, która ją rodziła. Smutno mi.
~ Thalia.


Hope roześmiała się, kiedy zobaczyła swój podpis. Zawsze chciała mieć na imię Thalia, więc w swoim pamiętniku, który był tylko dla niej tak się podpisywała.
Przewróciła kartkę i opisała ostatnie kilka dni. Podpisała się Thalia. Odłożyła książeczkę i wstała. Nabrała ochoty pobycia z pewną osobą.
***


Poszła na wybrukowany dziedziniec. Już z daleka widziała pewnego blondyna, przyśpieszyła kroku.
Stanęła obok kuzyna.
- Hej - przywitała się.
- Cześć - powiedział to tak jakby mówił "Jeny, to znowu ty?", przez co Hope zrobiło się bardzo miło.
- Co tam u ciebie, dawno ze sobą nie gadaliśmy.
- W porządku - odpowiedział krótko. - W ogóle to ja się tam ciesze, jesteś gryfonką, nie radziłbym ci pokazywać się w domu.
I poszedł. Hope stała sama na dziedzińcu, ze łzami w oczach. Była twarda, ale czuła się jakby ktoś wbił jej nóż w plecy. Jednocześnie chciała coś rozwalić.

Edytowane przez hermiona_182312 dnia 04-10-2013 15:59

Dodane przez hermiona_182312 dnia 04-10-2013 16:37
#45

Rozdział XX

Spóźniona sowa.

Ten rozdział jest dla Lunaa_0820, Ty też miewasz takie złamania... przy mnie :D

Stała tak jakąś chwilę. zaczęła rozmyślać o tym, czy po powrocie do domu, a raczej byłego domu, zamieszka pod mostem czy na śmietniku. Nie mogła nigdzie indziej iść. Dwór Malfoyów był od zawsze jej domem. Po raz kolejny zaczęła rozmyślać, co by było, gdyby jej rodzice żyli.
Zeszła na ziemię. Nie chciała ryczeć przez byle buraka. Kiedy szła schodami prowadzącymi na piąte piętro, udając się do dormitorium, spotkała Raya i Jasona. Oczy miała trochę zapuchnięte, więc je przetarła, ze skrytą nadzieją, że jej nie rozpoznają. Myliła się.
- Hej - powiedzieli oboje.
- Oh, cześć - odpowiedziała Hope, tak, żeby uznali, że wcześniej ich nie widziała.
- Co tam? - zapytał Jason, po czym dostrzegł podpuchnięte oczy Filians. - Zaraz, zaraz... ty płakałaś?
- Co? Nie! Ja? Nie, absolutnie nie!
- Nie umiesz za dobrze kłamać, co się stało? - zapytał Ray.
- Eh... - Hope uznała, że chłopcy i tak wszystko z niej wycisną, więc nie przedłużała ciszy. - Mój kuzyn się stał!
- O co chodzi? - Jason przymrużył oczy, jakby chciał wyczytać odpowiedź z jej twarzy.
Hope opowiedziała im wszystko, co powinni wiedzieć, pominęła, że nadal pisze w swoim pamiętniku.
- Drań! - wrzasnął Jason.
- Cicho, spokojnie! Zawsze był tym lepszym, więc jak zostałam gryfonką...
- Co ten kretyn ma do gryfonów?! - Ray podobnie jak Jason nie krył oburzenia.
- To ten czysto-krwisty! Rozumiecie? Zawsze i wszędzie! Lepszy, rozpieszczany i do tego egoista wychowany na bufona! Nie wiem, czemu, ale ja jakoś byłam odporna na te idiotyczne teksty o czystej krwi! - wytłumaczyła Hope.
Chłopcy umilkli, a to przeraziło Hope bardziej niż ich krzyki. W milczeniu popatrzyli na siebie, skinęli głowami i poszli. Hope poczuła, że będą z tego kłopoty, ale z jakiegoś powodu nie chciała ich zatrzymywać.
***

Kiedy weszła do dormitorium, pomyślała, ze przeszło tamtędy tornado. Poduszki były albo porozrywane, albo na podłodze. Niektóre łóżka były przewrócone, inne były tylko w zupełnie innym miejscu. Godryk latał przy suficie, a Cheesy chował się pod łóżkiem. Kiedy sowa zobaczyła Hope, usiadła jej na ramieniu. Filians wyjęła spod łózka Cheesy'ego i wzięła go na ręce, cały się trząsł. Cała szafa dygotała.
Hope odłożyła kota na łóżko, które stało najbliżej niej i wyciągnęła różdżkę. ostrożnie otworzyła szafkę. Siedziała w niej Elaine, na jej widok krzyknęła.
Hope pomogła jej wyjść.
- Co się stało? - zapytała Hope.
Elaine podała jej dwie kartki. Na jednej były wszystkie dziewczyny Gryffindoru tego roku, w tym ona. Drugą był list, był cały mokry i potargany, z tego wszystkiego można było zrozumieć jedynie tyle, że siostra Elaine i Raya otrzymała imię Sophia. na zdjęciu Hope wyszła okropnie, za to Elaine zabójczo pięknie.
- No dobra, ale to wszystko wygląda jakby przeszła tędy trąba powietrzna, co się stało? - Hope nadal nic z tego nie rozumiała.
- Najpierw to przez szczęście, ze siostra ma ładne imię, potem chciałam udusić tą sowę za spóźnienie. A potem chciałam schować zdjęcia, bo wyszłam okropnie - odpowiedziała Eliane.
Hope chwyciła się za głowę. Chwile zajęło zanim za pomocą czarów sprzątnęły dormitorium. Hope opowiedziała Elaine o Draconie i o tym jak spotkała chłopaków.
- No to Malfoy będzie mieć trochę zniekształconą twarz - stwierdziła Eliane.
Hope wzruszyła ramionami.
- Jak nie ja to zrobiłam, to zrobią to Ray i Jason.
- Wiesz co w sumie nie wyszłam tak źle na tym zdjęciu - powiedziała nagle Elaine.
Hope myślała, że przejdzie przy tej dziewczynie załamanie nerwowe.

Edytowane przez hermiona_182312 dnia 13-10-2013 16:06

Dodane przez hermiona_182312 dnia 13-10-2013 18:49
#46

Rozdział XXI

Informacja na wagę złota.

Hope szła wąską uliczką. Zobaczyła kogoś, kto przyprawiał ją o dreszcze. Serce na chwilę przestało bić, a potem łomotać. Zaczęła biec. Nie wiedziała jak, ale nagle znalazła się na wsi. Były tu puste pola, jedynym budynkiem był mały domek. Weszła do środka.
Dom był opustoszały. Ściany, kiedyś na pewno przepiękne, wykonane z hebanu, teraz były w opłakanym stanie. Wszędzie była pleśń, a pająki i myszy biegały tuż obok stóp. Stara szafka była cała owinięta pajęczyną.
Hope nagle usłyszała chlipanie. Po chwili rozległ się płacz dziecka.
- Cichutko...
- Jest tu ktoś? - zapytała Hope.
Nie otrzymała odpowiedzi. Poszła w stronę, z której dobiegł głos. Nagle w jej ręce pojawiła się różdżka.
- Lumos! - wyszeptała dziewczyna.
W pomieszczeniu od razu zrobiło się jaśniej, jednak nadal w domu było upiornie.
- Odejdź, zostaw nas! - Hope usłyszała krzyk kobiety.
Zaczęła biec. W końcu weszła do pokoju, w którym panowała absolutna pustka, zauważyła coś jednak w w kącie, a raczej kogoś.
- Zostaw nad, ty potworze! - krzyknęła postać.
- Już dobrze, spokojnie, nic wam nie zrobię! - powiedziała spokojnie Hope.
- Nie wierzę ci!
Hope podeszła bliżej i oświetliła swą twarz. Kobieta się trochę uspokoiła.
Filians kucnęła przy niej. Siedziała przed nią ciemnoskóra kobieta. Była ubrana w szmacianą sukienkę, a na rękach trzymała niemowlę. Miało czekoladową skórę i czarne włosy. Było owinięte w kawałek tkaniny urwany z sukni matki, która była dosyć młoda.
Kobieta znów krzyknęła i wskazała za Hope. Filians odwróciła się i zobaczyła zakapturzoną postać, unoszącą się nad ziemią. Wokoło zrobiło się zimno, zawiał chłodny wiatr, Hope poczuła się nieobecna.

Filians otworzyła oczy, nad sobą zobaczyła bordowy baldachim. Usiadła na łóżku. Odetchnęła. Była niezwykle szczęśliwa, że to co przed chwilą zobaczyła było jedynie koszmarem. Była cała spocona. Nadal czuła ten przerażający chłód. Odwróciła się. Nikogo tam nie było. Jednak sekundę później zdała sobie sprawę z pewnego strasznego faktu. Miała w ręce różdżkę, jej koniec lśnił.
- Nox!- Była to jedyna rzecz, którą mogła z siebie wydusić.
***

Następnego dnia, gdy Hope siedziała przy stole Gryfonów, podszedł do niej Reed. Trzymał w rękach grubą księgę.
- Co to? - zapytała Filians, wskazując na książkę.
- Kto jest twoim najlepszym kumplem? - Reed miał w oczach te iskierki, towarzyszące sukcesowi.
- No mów no! - Hope nie mogła już wytrzymać.
- No kto? - zapytał Reed.
Hope nie odpowiedziała. Reed otworzył księgę. Na ukazanej stronie Filians dostrzegła znajomą łapę. To była ta łapa, w która zmieniła się dłoń Hope na pierwszej lekcji transmutacji zaawansowanej z profesor McGonagall. Dziewczyna nie wytrzymała. Wrzuciła swoją łyżkę do owsianki, przy czym ochlapała Hermionę Granger i Lav Brown, rzuciła im przepraszające spojrzenie, wyrwała Reedowi księgę, uściskała go i pobiegła przed siebie. Musiała znaleźć wicedyrektorkę.

Edytowane przez hermiona_182312 dnia 03-12-2013 14:38

Dodane przez Seszen202 dnia 02-12-2013 18:21
#47

Masz wielki talent!

Dodane przez Seszen202 dnia 08-12-2013 19:55
#48

Świetnie! Czekam na kolejne części!
ps.Hope troszeczkę przypomina mi Harrego,nie wiem czemu
:)

Dodane przez hermiona_182312 dnia 14-12-2013 13:54
#49

Dziękuję za miłe słowa i jednocześnie przepraszam, że od tak dawna nie ma nowego rozdziału, ale ten poniżej został jakby to powiedzieć... skasowany. Nie przeze mnie, pisząc ostatnie zdanie nagle mnie wylogowało, jak na złość! Zatem - przepraszam czytelników, o ile ktoś to kiedykolwiek nałogowo czytał ;) Tak więc w ramach zadośćuczynienia dam dłuższy rozdział. Ostatnio były jakieś krótsze, co nie znaczy, że brak mi weny, o nie! Co to to nie! Więc zapraszam do lektury.

Rozdział XXII

Gdzie byłam? Kiedy byłam?

Hope biegła z całych sił, brakowało jej tchu, ale nie odpuszczała, niczym sprinterka ostatkiem sił dobiegła na dziedziniec transmutacji. Jednak to nie profesor McGonagall miała tam wtedy dyżur. Dziewczyna rozejrzała się. Jedynym nauczycielem, jakiego dostrzegła, był Flitwick. Podeszłą szybko do karzełka. Miała potargane włosy i była cała czerwona, ale mając promienny uśmiech na ustach poklepała profesora po ramieniu, aby ten odwrócił się w jej stronę. Gdy ten to uczynił, podskoczył. Hope musiała wyglądać naprawdę źle.
- Dzień dobry! - Filians przywitała się entuzjastycznie.
- Witaj, moja droga - mruknął nauczyciel zaklęć. - W czym mogę ci pomóc?
- Szukam profesor McGonagall. Nie wie pan może, gdzie mogę ją znaleźć.
- Nawet jeśli zdążysz dotrzeć do jej gabinetu, to raczej w niczym ci nie pomoże. Wyjeżdża na szkolenie związane z nową podstawą programową, chodzi o lekcje szóstych klas na temat przemian.
- Ale... ale to jest... ale ja... - Hope była tak załamana, że sama nie wiedziała, co powiedzieć, czemu sama nie pomyślała, że wicedyrektorka będzie w gabinecie wicedyrektorki?!
- Jeśli to coś ważnego, to może poświęci ci minutkę. - Fliwick uśmiechnął się pocieszająco.
Hope również odpowiedziała na to uśmiechem, kiwnęła głową na pożegnanie i ruszyła w kierunku korytarza prowadzącego do gabinetu nauczycielki transmutacji.
Po drodze dostrzegła, że na drugiej stronie dziedzińca zebrała się spora gromadka uczniów. Byli zebrani w koło, najwidoczniej otoczyli jakieś ciekawe wydarzenie. Hope chwilę się zawahała, ale coś ciągnęło ją do tego zbiorowiska. Czuła, że musi tam iść.
Podeszła szybko i wepchała się między dwie uczennice.
W środku kółeczka miała miejsce niezła bijatyka. Wszędzie migały barwy, szaty uczniów latały na wietrze, więc trudno było rozpoznać twarze, ale można było dostrzec, że to bójka dwóch na jednego.
Pod nogami uczniów były fragmenty krawatów, a nawet przyszywki domów. Hope podniosła jedną. Widniał na niej wąż. W tym momencie Filians przypomniała sobie słowa Elaine po opowiedzeniu jej historii z kuzynem: " No to Malfoy będzie mieć trochę zniekształconą twarz". Gdy w powietrzu zaczęły śmigać zaklęcia, serce zabiło jej szybciej. Weszła w sam środek bójki i chwilę potem trzymała dwóch chłopaków, a jeden z nich stał przed nią celując różdżką w jej twarz, którą rozpoznał dopiero po chwili. Hope lewą ręką trzymała Dracona, a prawą Jasona, Ray patrząc na nią opuścił różdżkę i schował ją do kieszeni. Wszystkich zmierzyła wzrokiem, po czym zdała sobie sprawę z pewnej rzeczy, że nie ma w rękach księgi. Puściła chłopaków, a gdy reszta uczniów się rozeszła, Filians dostrzegła w powietrzu całą masę latających kartek.
Warknęła na chłopców, Malfoy wzruszył ramionami i sobie poszedł, podczas, gdy gryfoni patrzyli na nią wzrokiem bitego pieska. Prychnęła na nich i ruszyła w stronę korytarza, ale nie szła do gabinetu McGonagall, nie miała z czym.
Już zaczęła ocierać łzy za filarem, gdy usłyszała tupot kroków, ktoś zmierzał w jej stronę. Zatrzymała się. Blizna ją bolała od wściekłości. Wyjęła różdżkę z kieszeni, znów miała ochotę coś rozwalić. Odwróciła się z bojowym nastawieniem. Stał przed nią Jason.
- Nie zabijaj mnie, błagam! - powiedział wskazując na różdżkę. Hope posłusznie włożyła ją z powrotem do kieszeni. - Chciałem cię przeprosić. Ale stwierdziliśmy z Rayem, że temu gówniarzowi należy się nauczka! I...
Ale Hope już go nie słuchała. Dostrzegła na jego rękawie fragment obrazka łapy, który chciała pokazać McGonagall. Wzięła go, chwyciła Jasona za rękę i pociągnęła w stronę gabinetu nauczycielki. Wydusiła tylko:
- Kiedyś ci opowiem, a teraz chodź szybko!
***

Jason przy tempie Hope zaczął wysiadać. Gdy dotarli pod drzwi gabinetu, chłopak kucnął z przemęczenia. Hope zapukała w drzwi z cichą nadzieją, że ktoś otworzy. Po niecałej minucie, która wydawała się wiecznością, w drzwiach stanęła profesor McGonagall. Hope bez słowa podała jej karteczkę.
- To troszkę mało, panno Filians. - Pani profesor skrzywiła się.
Hope opuściła smętnie głowę, myślała, że to już wszystko, jeśli chodzi o jej lekcje dodatkowe. Wtedy niespodziewanie strącił się Jason.
- Pani profesor, to moja wina, a i tak, gdyby nie Hope, pewnie skończyłbym w skrzydle szpitalnym, rozerwaliśmy jej książkę podczas, gdy ona rozdzieliła nas, gdy się biliśmy, przykro mi... - Po tych słowach popatrzył na nią wzrokiem, który mówił: "Serce mnie boli, ale nic nie zrobię". Hope pomyślała: "Gra aktorska na W!".
- No dobrze. Panno Filians, w tym miesiącu zajęcia będą tydzień później. - McGonagall zamknęła drzwi.
Hope rzuciła Jasonowi swój najszczerszy i najpiękniejszy uśmiech, po czym wyminęła go i pobiegła w stronę sali od zielarstwa, była już nieźle spóźniona.
***

Hope po całym dniu lekcji padła na łóżko i od razu zasnęła. Już po sekundzie pożałowała swej decyzji.
Znów zobaczyła przed sobą lewitującą ohydną istotę i poczuła, że szczęście na zawsze przestało istnieć. Dementor był od niej zaledwie kilka centymetrów. Dziecko trzymane przez matkę płakało. Nagle pojawiło się coś srebrnego i sceneria się zmieniła.
Od razu zrobiło się przyjemniej. Hope znalazła się na wsi. Ale nie była to taka ponura wieś, jak ta, na której mieszkała z wujostwem i kuzynem. Był tam piękny przytulny domek z białym dachem, nie zaplamionym choćby plamką brudu. Reszta domu zmieniała kolor non stop, za każdym razem na coraz piękniejszy. Za domem był piękny warzywno-kwiatowy ogródek oraz mały sad, w którym rosły jabłonie, grusze i śliwy. Przed domem był mały placyk zabaw, a z boku rosło zborze. Dom miał wspaniały widok na ośnieżone lekko góry. Wszystko wyglądało pięknie i do tego wszystkiego był piękny słoneczny dzień. W powietrzu unosił się aromat pieczeni, a z domku wyszła ta sama ciemnoskóra kobieta, tyle, że o siedem lat starsza. Była ubrana w śliczną, niebieską lnianą sukienkę, na której miała fartuszek, za nim trzymała różdżkę. Na głowie miała kolorową bandamkę.
- Dre! Chodź synku! Obiad gotowy! - zawołała, a zza rogu domu wybiegł ciemnoskóry siedmiolatek z rozczochranymi czarnymi włosami.
Jednak, gdy popatrzył w stronę Hope, zatrzymał się, jego matka tak samo popatrzyła na Hope.
- Ty? Co ty tu robisz? W ogóle się nie zmieniłaś. - Kobieta patrzyła na Hope z zaskoczeniem, ale na jej twarzy malował się także pewien wyraz szczęścia.
Hope nieco się przeraziła. Uszczypnęła się, ale nic się nie stało, co gorsza poczuła to. Ona naprawdę była na tej wsi!
Nagle coś zaczęło ją ciągnąć do tyłu, opierała się, ale to nic nie dało. Dre zaczął biec w jej stronę, ale mama go zatrzymała.
W końcu Hope doszła do końca tunelu, do którego ciągnęła ją ta siła.
W pewnym momencie siedziała na łóżku w dormitorium, ubrana w piżamę. Elaine siedziała na łóżku przed nią, patrzyła na nią, jak na najrzadszy okaz.
- Gdzie ty byłaś?! - zapytała.
- Tutaj...?
- Nie! Dopiero przed chwilą... wróciłaś! Gdzie ty byłaś? - Elaine ponowiła pytanie.
- Chciałabym to wiedzieć! - Hope nie wiedziała, co myśleć. Nie zasnęła już tej nocy.

Edytowane przez hermiona_182312 dnia 15-03-2014 15:11

Dodane przez harry57 dnia 14-12-2013 23:26
#50

Bardzo dobrze Ci idzie:) Pisz dalej!

Dodane przez hermiona_182312 dnia 16-12-2013 15:47
#51

Rozdział XXIII

On?!

Hope nie miała sił, aby iść na lekcje, czuła się, jakby całą noc walczyła z mantykorą gołymi rękoma. Jednak zmusiła się do tego. Tego dnia był sprawdzian z zaklęć, a nie miała ochoty szukać po szkole profesora Flitwicka, aby go zapytać, czy może napisać sprawdzian. Udała się do sali.
W połowie sprawdzianu pisemnego wysiadła i zasnęła na kartce. Po jakimś czasie obudziła ją Elaine. Przyszła pora na sprawdzian praktyczny. Miała przenieść stos książek z jednego końca sali na drugi, tak, aby żadna książka nie spadła. Mruknęła pod nosem:
- Wingardium Leviosa!
Tak bardzo to olała, że nawet nie zauważyła, kiedy książki przeleciały z jednego końca sali na drugi i to w pięknie ułożonym stosie. Dostała W. Sprawdziany pisemne wszyscy bardzo szybko dostali. Flitwick sprawdził je błyskawicznie. Hope już odsłoniła oczy, aby pogodzić się z widokiem paskudnego "O" w rogu kartki, jednak go nie dostrzegła. Widniało tam bardzo ładne "PO"! Hope dziesięć razy sprawdziła, czy to na pewno jej sprawdzian, ale po każdym mrugnięciu dostrzegała ten sam podpis:
Hope Filians

Popatrzyła na Elaine, która od razu podniosła ręce, na znak, że to nie ona. Filians popatrzyła na Reeda, który wymownie patrzył w sufit, a gdy popatrzył w stronę Hope, udawał zdziwionego. Dziewczyna uśmiechnęła się do niego.
Hope wyszła z sali ostatnia. Bardzo się ociągała. Zdała sobie sprawę, że praktycznie nie zmrużyła tej nocy oka. W końcu pół nocy była na tej wsi, nadal nie wiedziała, jak się tam znalazła. Drugą połowę nocy spędziła na gapieniu się na musułkę kieszonkową, która świeciła w nocy. Nawet Godryk spał, chociaż jest sową! Zwierzak nie chciał spać w sowiarni. Dziewczyna całą noc zastanawiała się, co się stało. Elaine po kilkudziesięciu minutach zasnęła, nie można jej było za to winić i tak dość długą chwilę siedziała z Hope. Za to w dzień kasztanowo-włosa nie odstępowała jej na krok.
Hope nie miała ochoty na więcej lekcji. Tak po prostu, poszła do dormitorium. Elaine powiedziała, że będzie ją kryć, ale Filians nie czuła takiej potrzeby, jednak by nie urazić przyjaciółki kiwnęła przyjacielsko głową.
Idąc korytarzem Hope natknęła się na profesora Dumbledore'a.
- Dzień dobry, panie dyrektorze. - Dziewczyna wymusiła uśmiech.
- Dla mnie dobry, ale nie wiem, czy też dla pani. Czemu nie jest pani na lekcjach? - zapytał Dumbledore.
Przez głowę Hope przelatywało tysiąc myśli na raz. Próbowała wymyślić wiarygodne wyjaśnienie swojej nieobecności na zajęciach, ale, nie wiedzieć, czemu, nie skłamała.
- Bo nie chcę, panie dyrektorze.
- To się nazywa szczerość. - Starzec zaśmiał się. - Ale widzę, że coś cię trapi, zapraszam na miętusa, do gabinetu. - Nacisk na ostatnie dwa słowa przeraził Hope.
Dziewczyna spuściła głowę i posłusznie poszła za dyrektorem. Zastanawiała się, ile punktów Gryffinegor straci przez jej wagary...
***

Gabinet dyrektora wywarł na Filians ogromne wrażenie. Niby wszystko ułożone, a jednocześnie nic nie było na swoim miejscu. Jakby każdy przedmiot miał swoje miejsce tam, gdzie akurat przebywał. Hope na kilka minut zapomniała, że właśnie może oberwać za wagarowanie. Dyrektor usiadł na krześle za biurkiem, wskazał na drugie, przed sobą i powiedział:
- Usiądź, moja droga. - Uśmiechnął się profesor, jakby ta rozmowa nie miała być niczym złym.
Hope posłusznie wykonała polecenie.
- To teraz mi powiedz, co cię trapi - powiedział Dumbledore, który chyba naprawdę chciał słuchać, a nie wyglądał na takiego, na którym przenoszenie się w czasie i miejscu robiło większe wrażenie.
Dziewczyna przez chwilę się wahała, ale w końcu zdobyła się na odwagę opowiedzieć profesorowi o wszystkim. Powiedziała mu o tym mrocznym domu na odludziu, o dementorze, o srebrnej zjawie, o tej kobiecie i niemowlaku i o tym, że na wsi byli oni o siedem lat starsi. Nie pominęła też tego, że postacie ja rozpoznały i była tam naprawdę, przez co na chwilę zniknęła z dormitorium, także o tej magicznej sile, która ciągnęła ją do właściwego czasu i miejsca.
- Zacznijmy od początku - zaczął profesor. - Ta srebrna istota to był patronus. Widziałaś, kto rzucił zaklęcie obrońcy?
- Nie, nie widziałam - odpowiedziała Hope z pewnym zawodem.
- No trudno. Więc mówisz, że była tam kobieta z niemowlakiem, która potem, w tym drugim śnie, była o siedem lat starsza, tak?
- Tak.
- I rozpoznała cię, a potem okazało się, że ty tam naprawdę byłaś?
- Owszem.
- W takim razie, moja droga, jesteś pierwszym przypadkiem takiego daru od bardzo wielu lat! - wykrzyknął Dumbledore. - Ty się przenosisz w czasie i miejscu! Na razie podczas snu, bo tego nie opanowałaś i nie za bardzo wiem, od czego to zależy... - dyrektor pogrążył się w głębokiej zadumie.
- To znaczy, że już nigdy nie zasnę? - Hope się zmartwiła.
- Myślę, że ten dar zaczyna działać spontanicznie. Idź do dormitorium, zaśnij, miałaś trudną noc. Gdy to znowu się stanie, daj mi znać. - Mężczyzna uśmiechnął się życzliwie.
Hope wstała i kiwnęła głową na pożegnanie, gdy już miała wyjść dyrektor do nie zawołał:
- Hope! - Dziewczyna odwróciła się. - Mówiłaś, że jak miał na imię ten chłopak?
- Yym... Dre, panie profesorze.
- Dziękuję, możesz już iść. - Dyrektor jakoś dziwnie zareagował na to imię.
Hope wyszła i ruszyła w stronę dormitorium. Obawiała się tej drzemki, ale niepotrzebnie.
***

Filians wstała wieczorem. Wyspała się za wszystkie czasy. Na jej szafce nocnej leżały zeszyty z uzupełnionymi lekcjami i odrobionymi zadaniami domowymi. "Elaine i Reed mnie rozpieszczają." - pomyślała z uśmiechem.
Zeszła do pokoju wspólnego, zastała tam niezły tłum. Wszyscy się tam kłębili jak pszczoły w ulu. Tylko wokół drzwi wejściowych było trochę wolnego miejsca.
Hope stała obok Jasona. Szturchnęła go łokciem.
- O co chodzi? - zapytała zaciekawiona. - Co to za zbiorowisko?
- O! Cześć "Śpiąca Królewno". - Uśmiechnął się chłopak. - Jakiś koleś został teraz przyjęty do szkoły, wszyscy, w każdym dormitorium, na niego czekają. Nie wiadomo, gdzie trafił, ale mieliśmy już sowę, że został przydzielony i mamy na niego czekać. Tak samo jak inni.
Nagle drzwi się otworzyły, a wokoło rozległ się brawa. Ten chłopiec został przydzielony do Gryffindoru! Do pokoju wspólnego wszedł Dumbledore razem z jakimś ciemnoskórym chłopakiem. Hope myślała, że zemdleje. Serce jej wariowało. W pokoju był TEN chłopiec!
- Dzieci - zaczął profesor. - Oto nowy gryfon! Ma na imię Dre.
Dre patrzył centralnie na Hope, a ona na niego. Chłopak powiedział bezgłośnie:
- Ty...?
Wszyscy się na niego gapili, więc zrozumiał, że musi coś powiedzieć.
- Yyy... cześć - wybąkał.
Wszyscy jeszcze raz głośno zaklaskali. I dobrze, bo to zagłuszało bicie serca i tysiące myśli Hope,

Edytowane przez hermiona_182312 dnia 16-02-2014 19:02

Dodane przez Ginny Zabini dnia 03-01-2014 13:19
#52

Fajnie piszesz, zaciekawiło mnie! Czekam na rozwinięcie akcji.

Dodane przez kamalabu dnia 01-03-2015 13:16
#53

Super piszesz! Czekam na więcej :-)