Tytuł: Harry Potter - Hogsmeade, Twoja Magiczna Wioska :: [NZ] To dopiero początek...

Dodane przez Asik dnia 26-02-2013 20:31
#7

1.1.2. To dopiero początek

Harry zmienił nieco kurs i wylądował na uboczu przy jednej z bocznych uliczek Hogsmeade, a za nim posłusznie Hermiona i Ron.
- Muszę się zobaczyć jeszcze z Aberforth'em. - oświadczył zanim zapytali.
Lokal pełen był ludzi wymieniających pogłoski, wznoszących toasty i radośnie świętujących koniec Voldemorta, a także tych rozpaczających po stracie. Na ich widok gwar ucichł na moment, by wybuchnąć feerią wiwatów i oklasków. Gdy wrzawa nieco ucichła i rozentuzjazmowany tłum przerzedził się (a trwało to dobrych paręnaście minut), Harry podszedł do kontuaru i wskazał Aberforth'owi drzwi na zaplecze. Starzec kiwnął głową i poprowadził ich korytarzem w głąb gospody, a następnie na piętro do znanego im już pokoju z obrazem Ariany.
- Słucham - powiedział dość obcesowo ale i wyczekująco Aberforth.
- Chciałem panu podziękować. Za wczorajsze uratowanie życia, sprowadzenie Zakonu Feniksa i ewakuację uczniów - powiedział Harry. Zabrzmiał to nieco pompatycznie w stylu Ernie'ego MacMillan'a ale wydało mu się to konieczne.
- Nie ma za co - odburknął Aberforth - sami nie dalibyście rady - Harry przytaknął skinieniem głowy.
- I mam dla pana jeszcze to - wyciągnął swoją różdżkę, machnął nią w powietrzu i wyczarował niewielką fiolkę. Następnie przyłożył różdżkę do skroni i wsnuł niebieską nic, którą delikatnie umieścił w szkle. - To wspomnienie - wyjaśnił - spotkałem pana brata wczoraj. Myślę, że powinien pan znać treść tej rozmowy.
- Dlaczego tak myślisz? Myślisz, że obchodzi mnie co mój stuknięty brat miał mi do powiedzenia? - zapytał. Zachodzące słońce wpadło do pomieszczenia oświetlając twarz Aberforth'a. Harry popatrzył przez brudne szkła prosto w błękitne oczy starca:
- Myślę, że sam pa zna odpowiedź na to pytanie. - Ariana uśmiechnęła się do niego szczerze. Harry skinął głową w ramach pożegnania, odwrócił się do Rona i Hermiony, i razem z nimi wyszedł z pomieszczenia zostawiając Aberforth'a z szklaną fiolką w dłoni.
- Co mu dałeś? - zapytał Ron gdy tylko wyszli z dusznej gospody.
- Wczorajszą rozmowę. Fragment, w którym Dumbledore żałuje za swoje błędy i wyznaje jakim był głupcem. Myślę ze Aberforth dopiero wtedy pogodzi sie ze stratą siostry - Wyszli na zewnątrz i ponownie dosiedli mioteł. Harry'emu i Ronowi udało się gładko wylądować przed Wrzeszczącą Chatą, Hermiona nieco bez gracji zakończyła swój lot. Podniosła się i otrzepała z trawy z nieco przepraszającą miną.

Budynek wyglądał tak jak zwykle. W zasadzie jedyną rzeczą jaka różniła go od widoku jaki zapamiętali były drzwi, niegdyś szczelnie zabite deskami, teraz otwarte na oścież. Weszli do wnętrza i zapalili różdżki. Na posadzce w gęstym kurzu widoczne były ślady wielu stóp i włóczenia szatami po posadzce. Wyślizgana poręcz schodów prowadzących na piętro zaskrzypiała lekko gdy Hermiona wsparła się na niej, kierując się do dobrze znanego im pokoju na piętrze. Stąpając lekko i cicho, wzbijając tumany kurzu stanęli przed drzwiami do pomieszczenia, w którym niegdyś poznali Syriusza. Hermiona została z tyłu. Harry głośno nabrał powierza i pchnął drzwi.
Zakurzone łoże z baldachimem i drewniana skrzynia stały na swoim miejscu. Wydeptane ślady na posadzce zdradzały krążenie wokół w nerwowym oczekiwaniu. Zabite deskami okno dawało ostatnie strzępy pomarańczowego światła, kładąc długie cienie na zniszczonych przedmiotach. Czerwona posoka zastygła na nieheblowanych deskach pokrywając się kurzem. W tej kałuży krwi, skryta w cieniu leżała oparta o ścianę ciemna postać z bezwładnie opuszczonymi rękami. Stali wpatrzeni tak parę minut.
- Co teraz? - zapytał szeptem zniecierpliwiony Ron, a Harry i Hermiona, aż podskoczyli. Harry nie odpowiedział, wpatrywał się tępo w rozciągnięte na posadzce ciało. Hermiona machnęła różdżką i wyczarowała nosze - identyczne jakimi niegdyś posłużył się sam mistrz eliksirów po tym jak udało im się uratować Syriusza i przepędzić dementorów. Już podniosła kolejny raz różdżkę, by przenieść ciało jednak Harry powstrzymał ją nie nachalnym ruchem ręki. Skinęła głową, po czym przygryzła wargi i pociągła za rękaw Rona wskazując mu podbródkiem drzwi, a on posłusznie wyszedł za nią z pomieszczenia. Harry był im wdzięczy, że pozostał sam. Usiadł na zakurzonym łożu i wpatrywał się w ciało Snape'a z mieszanymi uczuciami. Jeszcze parę miesięcy temu sam chciałby go zabić... Teraz niczego nie był pewien. Zbyt dużo myśli kłębiło mu się w głowie. Był świadomy roli jaką odegrał mistrz eliksirów w pokonaniu Voldemorta, lecz doskonale pamiętał również, że to on ściągnął zagrożenie na jego rodziców i przyczynił się do ich śmierci. No i jego matka, Lily... Nigdy nie przypuszczał, że mogła przyjaźnić się z kimś TAKIM. Teraz dopiero zaczął pojmować sens nienawiści jaką darzył go Snape'a przez cały jego pobyt w Hogwarcie: nienawiść i pogarda zmieszana z winą i obietnicą daną Dumbledore'owi... Przez jego umysł przebiegło coś w rodzaju smutku, lecz nie zwykłego żalu po śmierci bliskiej osoby, a zwykłego, ludzkiego współczucia. Jego dzieciństwo było kiepskie, to fakt ale przynajmniej w Hogwarcie miał przyjaciół. No i całe życie ma sobą, a Snape poza przyjaźnią z Lily nie posiadał nic. I tylko jej oczy chciał zobaczyć przed śmiercią... Ta myśl jakby wyrwała go z transu. Wstał.
- Tergeo - skierował różdżkę na plamy krwi na szyi i szatach - Mobilliarbus - tu wskazał na ciało i przetransportował je na nosze. Otworzył drzwi: Ron i Hermiona siedzieli na najwyższym stopniu schodów, plecami do niego i coś szeptali między sobą trzymając się za dłonie. Gdy tylko zaskrzypiała podłoga odwrócili się błyskawicznie w jego kierunku:
- Już? - zapytała nieśmiało Hermiona, a Ron unikał spojrzenia, przecierając rękawem oczy.
- Chyba tak
- To chodźmy stąd - odparł Ron nerwowo - źle mi się ten budynek kojarzy - i skierował się w stronę wyjścia lecz zanim zdążył pokonać chociażby jeden stopień Harry powiedział:
- Nie. Wrócimy korytarzem.
- Co? Przecież tam jest ciasno. Jak ty chcesz go tam transportować?
- Ron, Harry ma rację. W Hogsmede jest sporo ludzi. Nie ma co robić zamieszania. Skeeter pewnie już wie, że byliśmy w wiosce. Tunelem będzie lepiej. - Ron westchnął i jego kroki zadudniły na stopniach. Zaklęciem odsunęli skrzynię. Pierwsza do tunelu weszła Hermiona, która od razu zapaliła różdżkę, za nią Ron, potem nosze. Harry wskoczył ostatni starając się tak nimi sterować, by nie obijały się o ściany niskiego tunelu - "Zupełnie inaczej niż Syriusz" - pomyślał.

Pomysł powrotu w ten sposób może i miał dobre strony jednak dłużył się niesamowicie. Harry miał wrażenie, że trwa on parę godzin zanim doszli do stopni prowadzących do garbu jednookiej wiedzmy. Wrażenie to potęgował fakt, że każdy zatopiony był we własnych myślach i nie odzywał się do nikogo. Mieli szczęście, że ta część zamku nie ucierpiała tak mocno. Hermiona zgrabnie wyszła się z posągu po czym powiększyła otwór wyjściowy jednym ze swoich wyuczonych zaklęć:
- Dzięki, tak jest o wiele wygodniej - odparł Ron prostując się - Gdzie teraz? - spojrzał na Harry'ego
- Do gabinetu Dumbledora - powiedział stanowczo. Nikt nie zwrócił mu uwagi, że to już nie jest gabinet ani Albusa ani Snape'a.
Droga jaką musieli pokonać z drugiego piętra na siódme, tak by nie natknąć się na innych czarodziejów wydawała im się skomplikowana. Na szczęście trafili na Prawie Bezgłowego Nicka, który chętnie poprowadził ich przez kolejne piętra sprawdzając czy nie znajdują się na nich jakieś osoby i opowiadając co ciekawsze fragmenty bitwy, gdy stanęli przed roztrzaskaną chimerą, broniącą wejścia do gabinetu dyrektora. Prawie Bezgłowy Nick zostawił ich samych, żegnając się raz po raz. Harry minął monument i skierował się spiralnymi schodami w górę.

Edytowane przez Asik dnia 01-03-2013 21:00