Tytuł: Harry Potter - Hogsmeade, Twoja Magiczna Wioska :: [NZ] Jedyna szansa (DM/HP)

Dodane przez xowiki dnia 30-01-2013 17:41
#3

Rozdział 1


Przez całą ucztę powitalną obserwowałem bacznie Pottera. Szalony plan, który tłukł mi się po głowie nie przewidział tylko jednego r11; Potter mnie nienawidzi. I wcale mu się nie dziwiłem. Dałem mu wszelkie możliwe powody do nienawiści. Szydziłem z jego przyjaciela, wytykałem błędy, obrażałem na każdym kroku. Nie byłem zbyt sympatyczny.

Bycie Malfoyem nie polega na byciu miłym dla ludzi. Zwłaszcza, gdy ci ludzie odtrącają znajomość z nami tak, jak zrobił to Potter na pierwszym roku. Nadal nie potrafiłem mu tego wybaczyć. Ojciec przez całe święta nie odezwał się do mnie słowem. Dawno nie widziałem w Jego oczach takiego rozczarowania. Chciał, żebym zbliżył się do Cudownego Chłopca, a mi się nie udało. Bo nie potrafiłem sprawiać wrażenia osoby sympatycznej, ale do cholery sam mnie tego uczył.

Westchnąłem i spróbowałem skupić się na talerzu, który stał przede mną. Całkowicie ignorowałem znajomych, którzy próbowali nawiązać ze mną rozmowę. Doskonale wiedziałem, czym ona się zakończy. We wakacje dowiedziałem się, że Pansy i Blaise też mają zasilić szeregi Czarnego Pana. Umiarkowanie podobał im się ten pomysł, ale nigdy nie sprzeciwiliby się woli swoich rodziców. Cokolwiek sobie postanowiłem musiałem zachować to w tajemnicy. Oni od razu wszystko by wypaplali, a ja stracił bym dom, nazwisko i życie. Nie byłem do końca pewny, czy w takiej kolejności.

Po raz ostatni rzuciłem ukradkowe spojrzenie na Pottera i zacząłem jeść kolację. Obmyślanie cudownego planu ratowania własnego tyłka z tarapatów na pusty żołądek nie było najlepszym pomysłem. Poza tym musiałem się na czymś skupić zanim Potter zdałby sobie sprawę, że mu się przyglądam. Nie chciałem, by nabrał dziwnych podejrzeń, choć wiedziałem, że przede mną bardzo trudne zadanie.

Bo niby jak mam go zapewnić, że naprawdę chcę ratować tyłek, a nie szpiegować go, by donieść o wszystkim swojemu Panu? Pewnie według niego już miałem znamię śmierciożercy na ramieniu. Na samą myśl o tym wzdrygnąłem się. Nigdy nie byłem fanem tatuaży i to był kolejny powód, by jak najszybciej zacząć wcielać plan w życie. Choć tak naprawdę nie miałem przecież żadnego planu.

~

Kilka kolejnych dni wyglądało podobnie. Wszyscy powoli próbowali wejść w nowy rytm, który kręcił się wokół wstawania o barbarzyńskiej porze, posiłków i lekcji. Nienawidziłem wczesnego wstawania. Zawsze wtedy miałem wrażenie, że mój świat dziwnie wiruje i skąpany jest we mgle. Zaczynałem rozróżniać kształty dopiero po porządnym kubku mocnej kawy. Kolejnego potrzebowałem, by zmotywować się do ruszenia tyłka z pokoju i udania się na śniadanie, gdzie wypijałem trzeci kubek kawy i wtedy mogłem spokojnie udać się na zajęcia mając pewność, że moja czujność działa, jak należy.

Bycie Malfoyem łączyło się z byciem ciągle czujnym. Czasem miałem wrażenie, że zachowuję się, jak ten stary dureń Moody, który ciągle gadał o czujności. Niestety w moim wypadku to była smutna konieczność. Co druga osoba w szkole chciałaby mnie przekląć, a co trzecia dziewczyna uwieść i wykorzystać. Żadna z tych opcji nie była zbyt korzystna, więc wypijałem te swoje trzy kawy i dzień stawał się piękniejszy.

- Draco wszystko w porządku? Wyglądasz dość niewyraźnie. Wypiłeś swoje trzy kawy? - Zmartwiony głos Pansy dogonił mnie na schodach wiodących do sali transmutacji. Uśmiechnąłem się kpiąco odwracając w jej stronę. Naprawdę ją lubiłem i naprawdę irytowało mnie to, że nawet przede mną nie chciała przyznać, że wcale nie chce zostać śmierciożercą.
- Dobrze wiesz, że bez tego nie byłbym zdolny w ogóle funkcjonować.

Mruknęła coś niezrozumiałego i weszła za mną do klasy zajmując miejsce obok. Z ławki za nami szczerzył się Blaise, który z niewiadomych dla mnie przyczyn puszczał oczko jakiejś krukonce. Zerknąłem na nią, ale nie miała w sobie niczego ciekawego. Coraz rzadziej trafiałem na dziewczyny, które rcoś w sobie miałyr1;. Zupełnie, jakbym stracił całkiem pociąg. Zastanowiłem się nad tym przez chwilę przypominając sobie wszystko, co kiedykolwiek powiedział mi ojciec. Jednak nie, nie zabronił mi nigdy pożądać kobiet i aż do teraz pożądałem ich bardzo wiele, bardzo szybko, bardzo intensywnie i na bardzo krótko. Nie byłem fanem powtórek ani długodystansowych związków.

Cichy syk Pansy wyrwał mnie z moich zamyśleń i skupiłem wzrok na nauczycielce, która przyglądała mi się badawczo. Pewnie zastanawiała się, czy nie szkoli młodego terrorysty. Niemal warknąłem z irytacją. Wcale nie potrzebowałem nauczycieli, którzy byliby przeciwko mnie. Czy nikt nie widział, że potrzebowałem pomocy, a nie z góry nałożonego wyroku?


Na lunchu znowu obserwowałem Pottera. Przyjaciele nie odstępowali Go na krok. Teraz szeptali coś do siebie pochylając się tak, by nikt inny nie mógł tego usłyszeć. Pewnie znowu chodziło o jakieś super ważne sprawy mające na celu uratować świat. Szkoda, że nie miałem pojęcia, jak uratować swój. Nadal nie wymyśliłem, co zrobić, by zbliżyć się do Pottera choć na tyle, by powiedzieć mu rcześćr1; nie narażając się na morze klątw z Jego strony. To był naprawdę ciężki przypadek. A na dodatek nie byłem w stanie dorwać Go bez tej świty, która w każdym moim oddechu wyczuwała podstęp. Byli strasznie przewrażliwieni na tym punkcie. Sądzę, że ratowanie świata rok w rok odkąd zaczęli tu naukę miała swój wpływ na ich postrzeganie rzeczywistości.

- Naprawdę powinieneś coś zjeść stary. Odkąd zaczął się rok szkolny tylko faszerujesz się kawą i śladowymi ilościami jedzenia. W takim tempie wykończysz się przed gwiazdką r11; powiedział zmartwionym głosem Blaise podsuwając mi pod nos talerz pełen chrupiących tostów. Skrzywiłem się nieznacznie, ale wziąłem jednego z nich do ust. Tylko po to, by odebrać sobie możliwość powiedzenia tego, co cisnęło mi się na usta. Wolałbym nie dotrwać świąt niż dotrwać i być zmuszonym do zasilenia szeregów Czarnego Pana. Musiałem zacząć intensywniej myśleć i zacząć w końcu działać. Ani się obejrzę a grudzień zastuka do moich drzwi.


Okazja spadła mi z nieba, gdy wieczorem udałem się do biblioteki. Miałem dość towarzystwa znajomych, którzy rozmawiali o bzdurach. Udałem, że chcę poszukać książek potrzebnych do napisania eseju z eliksirów. Żaden z nich nie kwapił się, by mi towarzyszyć i byłem im za to wdzięczny. Dopiero zaszywając się w kącie biblioteki mogłem odetchnąć. I zacząć planować. Oparłem brodę na złączonych dłoniach i przymknąłem oczy dla lepszego efektu, choć nie wiedziałem, czy to mi w czymś pomoże. Niemal podskoczyłem, gdy ktoś sugestywnie zakaszlał.

- Modlenie się do pergaminu nie sprawi, że esej sam się napisze, Malfoy.

Niemal krzyknąłem z radości. Przede mną stał Potter. Zupełnie sam. I na dodatek uśmiechał się krzywo przyglądając się mojej postawie. Zignorowałem Jego kpiące słowa i gestem zaprosiłem, by się przysiadł, co zrobił z wahaniem. Zastanawiałem się, dlaczego jest tu sam i dlaczego się do mnie odezwał. Tak sam z siebie.

- Gdzie Twoi wierni towarzysze?
- Powiedzmy, że od nich odpoczywam. A Twoi?
- Powiedzmy, że też potrzebowałem przymusowych wakacji.
- Snucie pomysłów, by zadowolić Voldemorta bywa męczące?
- Chciałbym, żeby moje życie było tak proste.

Powiedziałem to bardzo cicho a jednak Przeklęty Potter to usłyszał. Uniósł brew spoglądając na mnie, a ja miałem ochotę walnąć głową w mur. Co za idiota gada takie rzeczy osobie, która może jednym słowem zapewnić mu przytulne miejsce w Azkabanie? No tak, to chyba ja.

- Chyba nigdy Cię nie zrozumiem Malfoy r11; powiedział kręcąc głową, a ja odetchnąłem. Póki co wszystko szło w miarę dobrze. Rozmawialiśmy. No prawie rozmawialiśmy i nikt nie próbował na nikogo rzucić klątwy. Nie pojawiła się Hermiona, która lamentowałaby, że Potter schodzi na złą drogę ani Blaise, który z miejsca uznałby, że mam łeb próbując zakumplować się z Potterem, co podniesie moje notowania. Byłem wdzięczny za ten cichy kącik w bibliotece i Cudownego Chłopca, który po raz pierwszy nie patrzył na mnie, jak na śmiecia.

- Zmieniłeś się. Spodziewałem się czegoś innego.
- Co masz na myśli?
- Sądziłem, że będziesz rozstawiać ludzi po kątach jeszcze bardziej niż w poprzednich latach, a tymczasem jesteś cichy, spokojny i wiecznie pijesz kawę. To jakiś nowy plan Voldemorta?

Z trudem powstrzymałem się od wybuchnięcia śmiechem. Nie wyobrażam sobie, by Czarny Pan wpadł na coś tak banalnego, jak kofeinowa inwazja, ale wolałem nie wspominać o tym nikomu. I zdecydowanie musiałem ograniczyć spożywanie kawy, skoro nawet Przeklęty Potter to zauważył. Później siedzieliśmy przez chwilę w milczeniu. Jak sądzę Potter potrzebował czasu, by przyzwyczaić się do nowego oblicza diabolicznego mnie. Ja nie chciałem mu przeszkadzać. Miałem w tym oczywiście ukryty cel, jak zawsze. Przecież bycie Malfoyem do czegoś zobowiązuje. Ale pierwszy raz mój cel godził w to, czego ojciec ode mnie oczekiwał i musiałem naprawdę dobrze to rozegrać.