Tytuł: Harry Potter - Hogsmeade, Twoja Magiczna Wioska :: [NZ] Precz z tradycją. (Rozdział 9.)

Dodane przez Itka dnia 28-01-2009 21:54
#26

ROZDZIAŁ 8.


- Syriusz! Syriusz, obudź się!
Jak przez mgłę dochodziły do niego wołania. Czyj to głos?
- Może pójdę po panią Pomfrey?
- Nie, poczekaj, chyba się budzi...
Syriusz z wielkim trudem otworzył oczy. Początkowo zobaczył nad sobą dwie zamazane sylwetki, ale kiedy jego wzrok przywykł do ciemności, rozświetlonej jedynie bladymi płomykami świecy, sylwetki się wyostrzyły i ujrzał swoich przyjaciół.
- Remus, Pete, co się stało? - spytał słabym głosem.
Poczuł, jak pot ścieka mu stróżką po twarzy. Było mu przeraźliwie gorąco, a jednocześnie odczuwał dreszcze. Obrazy ze snu wciąż majaczyły mu przed oczami.
- Krzyczałeś, krzyczałeś przez sen! - wyjaśnił gorączkowo Peter. - Nie wiedzieliśmy, co się dzieje, rzucałeś się po całym łóżku, zobacz, oderwałeś zasłonę. - W tym momencie ujął w palce skrawek leżącej bezładnie na podłodze czerwonej materii. - Chcieliśmy cię obudzić, ale nie mogliśmy...
- Miałeś koszmar? - zapytał Remus, przysiadając obok przyjaciela.
- Pić mi się chce. - Syriusz chciał uniknąć kłopotliwego tematu. - Podasz mi wodę? - zwrócił się do Petera.
- Jak się czujesz? Wyglądasz okropnie... - stwierdził Lupin.
- Dzięki, ty to potrafisz podnieść na duchu. - Black wypił wodę i odstawił kubek na szafkę nocną. - Niedobrze mi... - Skrzywił się.
- Jesteś okropnie blady. - Remus pokręcił głową. - Peter, idź po McGonagall.
- Nie, nie idź! - Syriusz wyskoczył z łóżka, chcąc powstrzymać przyjaciela.
Poczuł, że kręci mu się w głowie, nogi się pod nim ugięły i gdyby nie refleks Petera, runąłby jak długi na podłogę. Ułożyli go na powrót w łóżku i Pettigrew pobiegł po nauczycielkę.
- Nadal uważasz, że nie potrzebujesz pomocy? - zagadnął Remus, unosząc brwi.
- Nic mi nie jest. Powiedz mu, żeby przestał tańczyć...
- Komu? - Lupin rozejrzał się po pokoju.
- Powiedz mu! - Syriusz wymierzył wskazujący palec w róg dormitorium. - Każ mu, mamo! Niech on przestanie tańczyć!
Przestraszony Remus odskoczył od miotającego się przyjaciela i gorączkowo starał się znaleźć rozwiązanie. W tym momencie do pokoju wkroczyła profesor McGonagall, w szlafroku w szkocką kratę i papilotach na głowie.
Rzuciła jedno spojrzenie na Syriusza i machnęła różdżką. Z jej końca wystrzeliła srebrzysta łuna i pomknęła przed siebie. Remus długo jeszcze patrzył w miejsce, gdzie zniknęła.
- Pani profesor, czy to był... - Spojrzał na nią. - Patronus?
Skinęła tylko głową, ale w jej oczach można było dostrzec nutkę podziwu. Podeszła do łóżka Syriusza.
- Niech pani każe mu przestać tańczyć! - krzyczał, próbując wcisnąć się w wezgłowie.
- Black!
- Proszę, niech on przestanie!
- Długo to trwa? - zwróciła się do Remusa.
- Od kilkunastu minut. Nie wiem, o co chodzi.
Przybiegła pani Pomfrey i zawyrokowała, że chorego trzeba umieścić w Skrzydle Szpitalnym.
- Myślę, że to gorączka - powiedziała, robiąc chłopakowi zastrzyk. - To od niej te majaki.

Syriusz obudził się dosyć wcześnie. Minęło trochę czasu, nim zorientował się, gdzie jest. Kiedy to już nastąpiło, powoli usiadł na łóżku. Pamiętał, że miał koszmar. Potworny, zły sen. Ale dlaczego jest w szpitalu?
- Ciekawe, kiedy znowu się tu obudzę... - mruknął pod nosem.
Jego łóżko zasłonięte było białym parawanem, przez który nic nie widział. Zastanawiał się, czemu go tak odizolowano. Już chciał odsunąć kotarę, kiedy usłyszał głosy.
- James! Synku mój ukochany!
- Spokojnie, Susan, uspokój się, wszystko jest pod kontrolą. Prawda?
- Ale, on wygląda tak mizernie, tak słabo...
- Proszę, pani Potter, niech pani spocznie.
Syriusz przez chwilę dławił w sobie chęć wyjścia zza parawanu i zobaczenia się z rodzicami Jamesa. Uznał jednak, że być może usłyszy coś ciekawego, czego wcześniej pani Pomfrey mu nie powiedziała.
Słuchał, jak opowiada o tym, co zdarzyło się na boisku, jakie medykamenty zastosowała i czym jest ta kolorowa bańka. To wszystko już wiedział, czekał na coś nowego.
- A co, jeśli bańka zniknie, a nasz syn nadal pozostanie nieprzytomny? - To pytanie zadał pan Potter.
Syriusz od dawna je od siebie odsuwał, starając się o tym nawet nie myśleć, a kiedy w końcu padło, poczuł, jak drętwieją mu nogi i musiał usiąść.
- Miejmy nadzieję, że się obudzi, panie Potter - odpowiedziała uzdrowicielka; matka Jamesa zapłakała gorzko. - Jak na razie wszystko idzie dobrze, z dnia na dzień wygląda coraz lepiej.
Brednie, chciał krzyknąć Syriusz. James ciągle do złudzenia przypominał martwego, złudzenie to psuła tylko unosząca się i opadająca klatka piersiowa. Ale i w tym wypadku, trzeba było się dobrze przyjrzeć, żeby to zauważyć.
- Kto chciałby skrzywdzić naszego Jamesa? - pytała pani Potter. - To takie dobre dziecko...
- Przepraszam państwa na moment.
Dało się słyszeć kroki, pani Pomfrey wyszła na chwilę z sali. Kilka minut później wróciła, z profesorem Dumbledorer17;m. Syriusz nie usłyszał nic więcej, bo dyrektor zaprosił rodziców Jamesa do swojego gabinetu na śniadanie.
Ledwie tylko zdążyli opuścić szpitalną salę, chłopak skorzystał z okazji, że pani Pomfrey zamknęła się w swoim pokoiku i puścił się pędem korytarzami Hogwartu. Skierował swe kroki wprost do dormitorium.
- Chłopaki! - zaczął krzyczeć, jak tylko drzwi się za nim zamknęły. - Chłopaki, rodzice Jamesa przyjechali!
Remus otworzył oczy i popatrzył ze zdziwieniem na przyjaciela.
- Znowu uciekłeś ze szpitala? - zagadywał znużonym tonem. - Czy ty nie rozumiesz idei pobytu w tamtym miejscu? - Usiadł i odrzucił kołdrę.
- Rodzice Jamesa jedzą teraz śniadanie z Dumbledorer17;m, potem będą chcieli z nami porozmawiać... - opowiadał Syriusz. - Byli tacy zmartwieni. Mama Jamesa płakała i...
Rozległo się pukanie do drzwi.
- Proszę - powiedział Remus.
Profesor McGonagall nie miała za wesołej miny. Obdarzyła stojącego w szpitalnej pidżamie Syriusza jednym spojrzeniem, które mówiło wszystko. Chłopak spuścił głowę.
- Mam wracać, tak? - spytał na wszelki wypadek.
- Owszem, panie Black. Kilka godzin temu miał pan tak wysoką gorączkę, że pan majaczył, a teraz stoi tu pan, jak gdyby nic się nie stało i prowadzi wesołą pogawędkę z przyjaciółmi. Nie chcę tu już przypominać, że i ostatnim razem uciekł pan ze szpitala. To poważna niesubordynacja, za pana zachowanie Gryffindor traci pięć punktów. Proszę natychmiast wracać do łóżka.
Syriusz powlókł się noga za nogą do Skrzydła Szpitalnego, położył się i, wściekły na wszystkich, postanowił do nikogo się nie odzywać przez cały dzień.
Po śniadaniu Syriusz odsunął zasłony i rozejrzał się po sali. Bańka, spowijająca Jamesa była kremowa. Z tego, co dosłyszał z mruczenia pod nosem uzdrowicielki, za kilka dni powinna zniknąć. W szpitalu nie było nikogo poza nimi. Chłopak czekał i czekał, ale rodzice Jamesa nie przychodzili. Zastanawiał się, czy w ogóle wiedzą, że tu leży. A może uznali, że winę za wypadek ich syna ponosi właśnie on, bo nie zdążył z pomocą?
Te ponure myśli przerwało mu wniesienie do sali kolejnej ofiary eliksirów. Syriusz zdążył dostrzec, że na magicznych noszach, wiedzionych przez profesora Slughorna, leżała drobna dziewczyna, prawdopodobnie jakaś pierwszoroczna. Nie zobaczył niż więcej, ponieważ pani Pomfrey za pomocą różdżki zasunęła zasłony przy jego łóżku.
- Nie wiem, jak to się stało... - tłumaczył gruby profesor. - Odwróciłem się na chwilę do okna, a kiedy znów spojrzałem na klasę, z nią się już to działo! Nikt niczego nie widział.
- Niemożliwe, profesorze - zabrzmiał głos uzdrowicielki. - Klasa liczy ponad dwadzieścia osób i nikt niczego nie zauważył?
- Każdy pochłonięty był pracą przy własnym kociołku, widocznie nikt nie zwrócił uwagi.
- Wie pan, profesorze, że łatwiej byłoby mi ją wyleczyć, gdybym od razu wiedziała, czego się napiła, co na siebie wylała albo, nie daj Merlinie, co ktoś na nią...
- W mojej klasie nie ma miejsca na uroki!
- Tak? A dlaczego James Potter leży tam jak martwy, wie pan? Bo skoro w Hogwarcie nie ma miejsca na złowróżbne uroki...
- Zobaczę, co uda mi się ustalić.
- Wobec tego czekam, proszę się spieszyć, profesorze.
Dało się słyszeć ciężkie kroki wychodzącego Slughorna. Syriusz postanowił się zdrzemnąć. Kiedy się obudził, na jego łóżku siedział Remus i czytał książkę.
- Co tu robisz? - spytał przyjaciela.
- Peter odrabia szlaban u McGonagall, bo przez nieuwagę transmutował jej okulary w dżdżownicę, więc przyszedłem dowiedzieć się, co u ciebie słychać.
- Trzeba było mnie obudzić... - Syriusz usiadł i sięgnął po kubek z wodą.
- Pani Pomfrey powiedziała, ze sen jest dla ciebie najlepszym lekarstwem, więc specjalnie cię nie budziłem. Wyczytałem za to wiele pożytecznych porad z tej książki. - Uniósł na chwilę oprawiony w drewno stary tom, który schował po chwili do torby. - Jak się czujesz?
- Czułem się świetnie już od rana, spokojnie mógłbym już stąd wyjść wieki temu. Wiesz, ile spraw mam do załatwienia?
- Za to w nocy wcale nie wyglądałeś, jakbyś czuł się dobrze... - Remus trzymał się tematu, który rozpoczął. - Byłeś cały mokry, blady, trzęsłeś się jak galareta, krzyczałeś...
- Krzyczałem? - spytał cicho Syriusz.
- Tak... Powiedz, co ci się śniło?
- Zrozumiałeś jakieś słowa z tego, co krzyczałem? - Black unikał patrzenia w oczy przyjacielowi.
- Nie, niczego nie zrozumiałem, ale to było okropne. Jakbyś... - Urwał. - Jakbyś był bardzo nieszczęśliwy...
Chłopak westchnął głęboko i przymknął na chwilę oczy. Kiedy je znowu otworzył, Remus wpatrywał się z niego wyczekująco.
- Syriuszu, czy ty masz jakiś problem?
- Dlaczego tak bardzo interesuje cię, co mi się śniło?! - wybuchł gniewnie Black. - Po co chcesz to wiedzieć?
- Nie musisz mówić, jeśli nie chcesz. Pomyślałem tylko, że kiedy to z siebie wyrzucisz, zrobi ci się lżej. Wiem, że to był naprawdę paskudny sen. - Popatrzył na niego swoimi jasnymi, smutnymi oczami.
- Śniła mi się... Śniła... - Syriusz schował twarz w dłoniach. - Śniła mi się mama - powiedział, a szloch zdławił jego kolejne słowo. - W tym śnie znowu mówiła, jak ważna jest czystość krwi, że kiedyś wszyscy Mugole i zdrajcy krwi zginą, że na świecie pozostaną tylko czarodzieje... Ona była potworem, Remusie, zabijała kolejno Jamesa, Petera i ciebie, a ja nie mogłem niczego zrobić... Powiesz coś wreszcie, czy dalej będziesz słuchał bez słowa?
- Boisz się swojej mamy? - Do Remusa powoli docierały słowa przyjaciela.
- Tak, właśnie się przed tobą zdemaskowałem. Rozbrykany, mający za nic wszystko Syriusz Black, boi się własnej mamusi - kpił.
- Dlaczego?
- Nie wiem, dlaczego. - Wzruszył ramionami. - Prawda jest taka, że nigdy nawet jej nie lubiłem. Ani jej, ani ojca. A to, że jej się boję... Nie zdawałem sobie z tego sprawy, dopóki mi się nie przyśniła.
- Potęga naszej podświadomości... - mruknął Remus. - Czytałem o tym.
- Na pewno czytałeś. - Syriusz wyszczerzył zęby. - Teraz zapomnij, co ci powiedziałem i opowiadaj, jak było na lekcjach.
- Nie chcesz już o tym mówić?
- Nie, na razie nie. U Slughorna był znowu wypadek, rano przynieśli dziewczynę. Wiesz coś o tym?
- Tak, to pierwszoroczna z Ravenclaw. Podobno napiła się niedokończonego wywaru, żeby pokazać wszystkim, jaka jest odważna.
- Kolejna wariatka - stwierdził Syriusz. - A niby Krukoni tacy mądrzy...
Remus wyszedł tuż przed kolacją. Na dworze było już ciemno. Pani Pomfrey przyniosła mu obrzydliwie niesmaczne lekarstwo i porządną kolację. Kiedy zabrał się za jedzenie, odwiedziła go Emily.
- Cześć - zaczęła nieśmiało.
- Cześć. - Odstawił swoją kolację na szafkę nocną.
- Byłam u koleżanki, leży tam... - Wskazała w odległy koniec sali. - Miała wypadek na eliksirach...
- To twoja koleżanka? - Syriusz wytrzeszczył ze zdziwienia oczy. - Pogratulować - powiedział z przekąsem.
- Nic nie poradzę na to, że jest taka nieobliczalna. - Dziewczyna uśmiechnęła się. - Jak się czujesz?
- Dobrze, jutro uciekam na amen z tego miejsca.
- Muszę ci coś powiedzieć. - Wzięła głęboki oddech. - Słyszałam twoją rozmowę z Remusem i myślę, że nie ma nic złego w tym, że boisz się swojej mamy.
- Nie boję się matki, co ty za bzdury opowiadasz? - Chłopak roześmiał się sztucznie.
- Ale mówiłeś... Śniła ci się i...
- Chyba coś ci się pomyliło, Emily. - Spojrzał na nią z wyczekiwaniem.
- Nie, bardzo dobrze słyszałam, co powiedziałeś, Syriuszu. Powiedziałeś, że boisz się swojej mamy, że ci się śniła i przez to miałeś tak wysoką gorączkę. Chcę tylko, żebyś wiedział, że nikomu o tym nie powiem i że sądzę, że nie powinieneś się obwiniać, bo na pewno masz powody do tego, żeby jej nie lubić.
- Nie wiem, o co ci chodzi, dziewczyno, ale lepiej się stąd zabieraj, bo nie ręczę za siebie! - uniósł się. - Gdybyś wcześniej mi powiedziała, że Lith chce rzucić zaklęcie na Jamesa, James nie leżałby teraz umierający!
- Co? O czym ty mówisz? - nie rozumiała.
- Jak to: o czym?! O tym, że...
- Chciałam ci wcześniej powiedzieć, próbowałam! Nie miałeś czasu, nie chciałeś mnie słuchać! Jeśli wina musi spaść na któreś z nas, z pewnością należeć będzie również do ciebie! - Rozpłakała się i wybiegła z sali.
Syriusz chciał cisnąć za nią talerzem, ale akurat w drzwiach zobaczył rodziców Jamesa.
- No, no, chłopcze... - zaczął pan Potter. - Jeśli teraz dziewczęta uciekają od ciebie z płaczem, to co będzie za parę lat? - Roześmiał się.
- Dobry wieczór! - przywitał się radośnie chłopak, wyskakując z łóżka.
- Syriuszu, jak ty mizernie wyglądasz! - zawołała pani Potter. - Ty chyba nic nie jesz?
- Susan, daj mu spokój - uciął ojciec Jamesa. - Niech powie lepiej, co u niego słychać.
- W porządku, nie narzekam...
- A jak się czujesz? Albus, znaczy, Dumbledore mówił nam, że w nocy miałeś wysoką gorączkę. - Mama Jamesa przyłożyła mu rękę do czoła.
- Już wszystko ze mną dobrze, naprawdę. - Syriusz się uśmiechnął.
- Chcieliśmy ci bardzo mocno podziękować za to, co zrobiłeś dla Jamesa. Ryzykowałeś życie, to było bardzo bohaterskie z twojej strony. Jesteś wspaniałym chłopcem, Syriuszu... - Przytuliła go i pogłaskała po plecach.
- Jeśli James... - zaczął pan Potter. - Jeśli on wyzdrowieje, może zechcesz spędzić z nami święta? - zaproponował.
- Och, tak! Bardzo chętnie! - ucieszył się Syriusz. - I niech państwo się nie martwią, James na pewno wyzdrowieje.
Kiedy rodzice jego przyjaciela wyszli, było już dosyć późno. Syriusz usiadł na krzesełku przy łóżku Jamesa i obserwował migającą w świetle księżyca bańkę. Rytuałem stało się już dla niego wpatrywanie się w ledwo unoszącą się i opadającą klatkę piersiową Pottera. Dopiero, gdy był pewien, że przyjaciel oddycha, zerknął na jego bladą twarz.
- Wyzdrowiejesz, prawda? - zapytał cicho. - Musisz wyzdrowieć. Inaczej tak cię kopnę, że od razu ożyjesz.

***


Dziękuję wszystkim, którzy to czytają.
Mam nadzieję, że ten rozdział jest czegokolwiek wart...