Tytuł: Harry Potter - Hogsmeade, Twoja Magiczna Wioska :: [NZ] Precz z tradycją. (Rozdział 9.)

Dodane przez Itka dnia 02-01-2009 20:38
#24

ROZDZIAŁ 7.


Rozległo się nieśmiałe pukanie do drzwi. Gdyby Peter na ten moment nie przestał mówić, aby ugryźć dyniowe ciastko, żaden z chłopców by go nie dosłyszał.
- Kto to może być? - zastanawiał się Remus, powoli odkładając książkę i zerkając na zegarek. - Chyba nie wypuścili jeszcze Jamesa... - Zerknął na Syriusza.
- Skąd! - wykrzyknął jego przyjaciel. - Kiedy u niego byłem po kolacji, leżał jak martwy, ciągle w tej bańce... Poza tym, James by nie pukał. - Usiadł.
Remus otworzył drzwi małemu, chudemu chłopaczkowi. Pierwszoroczniak był nieco przestraszony, jego wzrok spoczął najpierw na Lupinie, potem na Peterze, a na końcu na Syriuszu, patrzącego na niego równie uważnie, jak pozostali chłopcy.
- Co jest, Stevie? - spytał Remus, opierając się o framugę drzwi. - Znowu masz problem z transmutacją? - zgadywał.
- Nie... To znaczy tak, ale nie przyszedłem po to... To znaczy w sumie też, ale... - jąkał się mały.
- Wykrztuś to z siebie, młody, bo mamy ważniejsze rzeczy do roboty, niż słuchanie twoich pogmatwanych wyjaśnień - uciął Syriusz.
- Dyrektor prosi Syriusza Blacka do swojego gabinetu - oznajmił Stevie.
- Mnie? - Zdziwiony Syriusz spojrzał na Remusa. - A po co?
- Nie wiem, ale prosił, żebyś przyszedł - powiedział pierwszoroczniak.
- Patrzcie go, jak się rozgadał - kpił Black. - Dziękuję za informację, zmiataj stąd! - Zatrzasnął za nim drzwi.
- Nie powinieneś się tak zachowywać - skarcił Syriusza Remus. - Jesteś od niego starszy tylko o rok, poza tym, on nic ci nie zrobił, przekazał tylko prośbę dyrektora. - Wrócił do swojego łóżka, położył się i wziął książkę.
- Ale skoro dyrektor cię wezwał, to lepiej idź - poradził Peter.
- Pójdę - uznał Syriusz. - Może są już wyniki z badania różdżek...
- Jeszcze za wcześnie - mruknął Lupin znad książki, ale jego przyjaciel już go nie usłyszał, zbiegał ze schodów, przeskakując po trzy stopnie.
Pędził tak przez korytarze Hogwartu, jakby gnał go sam Szatan. Myśli Syriusza krążyły wokół Litha i tego, że wreszcie okaże się, że jego zarzuty nie są bezpodstawne.
Pchnął drzwi gabinetu dyrektora.
- Wzywał mnie pan, profesorze - wydyszał.
Dumbledore odwrócił się od okna, przez które wyglądał i uśmiechnął się do niego.
- Wolałbym, Syriuszu, gdybyś następnym razem zapukał, nim wpadniesz tu jak grom - powiedział spokojnie.
- Tak, przepraszam. - Syriusz pochylił głowę.
Kiedy ją podniósł, jego wzrok padł na fotel, stojący naprzeciwko biurka dyrektora. Nie byli w pokoju sami, w fotelu ktoś siedział. Kobieta. Chłopak poczuł, że po kręgosłupie przebiega mu dreszcz.
- Masz gościa - oznajmił Dumbledore i ponownie się uśmiechnął.
Nie musiał tego jednak mówić, Syriusz poznał już swoją matkę, ubraną, oczywiście, podług najnowszej mody, elegancką i wytworną.
- Witaj, synu - przywitała się, a na jej ustach zagościł grymas, który miał być zapewne uśmiechem.
- Zostawię was samych, macie sobie sporo do opowiedzenia. - Dyrektor ruszył w kierunku drzwi. - Miło było cię spotkać, Walburgio - rzucił wesoło do matki chłopca.
- Mnie również było miło, Dumbledore - odpowiedziała chłodno, rezygnując już jednak z grymasów.
Kiedy dyrektor wyszedł, Syriusz spojrzał na matkę podejrzliwie, zastanawiając się, po co przyszła.
- Co? Twoje starania o przeniesienie mnie do Slytherinu znowu spełzły na niczym? - zaczął zaczepnie, wkładając ręce do kieszeni.
- Przychodząc tutaj, nie miałam nawet zamiaru o tym rozmawiać - ucięła, poprawiając aksamitne rękawiczki. - Opiekunka twojego domu...
Słowa twojego domu wypowiedziała, zaciskając zęby. Nadal nie mogła zrozumieć, jak to się stało, że JEJ syn nie trafił do Slytherinu, tylko do tego otoczonego chwałą Gryffindoru...
- Opiekunka twojego domu wysłała do nas list, w którym opisała ostatni wypadek, podczas przesłuchania do drużyny quidditcha. - Spojrzała na syna uważnie. - Jak również to, że ryzykując własne zdrowie, rzuciłeś się na ratunek przyjacielowi, temu zdrajcy krwi, Potterowi. Jak twoja kostka?
- Nic mi nie jest - mruknął.
- Nie rozumiem, gdzie zrobiliśmy z ojcem błąd. - Wstała z fotela i zaczęła chodzić po pokoju. - Co zrobiliśmy nie tak? Dlaczego jesteś taki... - Zastanawiała się chwilę. - Dlaczego tak bardzo zależy ci na przyjaciołach? Co taki Potter jest wart? Masz korzyść z zadawania się z nim? - Wpatrzyła się w niego, a Syriusz, spoglądając w jej niebieskie, zimne jak lód oczy zrozumiał, jak bardzo jest zdenerwowana.
- Jest moim przyjacielem. Nie chciałem, żeby stało mu się coś złego.
- Ale, mimo tego, że rzuciłeś się na ratunek, skręcając kostkę, on leży w szpitalu. Mogło ci się stać coś gorszego!
- Nie udawaj, że się tak o mnie troszczysz, mamo! - wybuchnął. - Wam z ojcem chodzi tylko o to, żebym był taki, jak wy! A ja nie jestem!
- Nie krzycz, pamiętaj, z kim rozmawiasz - wysyczała przez zęby. - Masz dwanaście lat, a wygłaszasz jakieś niby mądre słowa o wadze przyjaźni! Przyjaźń, mój synu, zawiązuje się po to, by obie strony mogły czerpać z niej zysk dla siebie.
- A nie po to, żeby mieć z kim porozmawiać, poradzić się i pośmiać z czegoś? To jest dla mnie zysk. Wsparcie, pomoc, radość. A o jakim zysku ty mówisz, mamo?
- Na pewno nie o takim, jak ty. Wiedziałam, mówiłam, tłumaczyłam ojcu, że najlepiej byłoby posłać cię do Durmstrangu, ale nie, on wiedział lepiej... - Miotała się gniewnie. - I co teraz się z ciebie zrobiło?
Syriusz wzruszył ramionami i zaczął udawać, że przygląda się obrazowi, wiszącemu na ścianie. Portret dyrektora sprzed kilkudziesięciu lat uśmiechnął się do niego smutno.
- Nie pozwolę na to! - krzyczała dalej pani Black, opętana jakąś furią. - Należysz do naszej rodziny! Czy tego chcesz, czy nie, ale należysz!
- I żałuję z całego serca... - mruknął pod nosem chłopak.
- Co powiedziałeś?! - Matka chwyciła go za ramiona i odwróciła do siebie.
- Że chyba powinnaś już pójść, późno się robi. - Spojrzał jej w oczy, uśmiechając się ironicznie.
Pani Black zazgrzytała zębami, narzuciła na siebie czarny płaszcz podróżny, chwyciła torebkę i szybkim krokiem opuściła pokój dyrektora. Syriusz patrzył chwilę na drzwi, którymi trzasnęła, a potem podszedł do okna, żeby obserwować przez jakiś czas, jak prawie przebiega dziedziniec, kierując się do bram Hogwartu, by za nimi zdematerializować się z cichym pyknięciem. Tego już nie zobaczył, ale wiedział, że tak właśnie się stanie.
Powoli, nie spiesząc się, opuścił gabinet Dumbledore'a i, noga za nogą, ruszył do Skrzydła Szpitalnego. Nie było jeszcze za późno na odwiedziny, a bardzo chciał opowiedzieć Jamesowi o wizycie swojej matki.
Przysunął sobie krzesełko do łóżka, na którym leżał jego najlepszy przyjaciel i głęboko westchnął. Bańka, spowijająca Jamesa była koloru różowego. Patrzył, jak błyszczy w świetle świec, aż nie dojrzał w jej lustrze znajomej, drobnej postaci.
- Emily, co ty tu robisz? - spytał zmęczonym głosem.
- Moja przyjaciółka, Cathy, niedbale posiekała korzeń mniszka i eliksir zmieniający kolor włosów wybuchł... Leży teraz, biedaczka, w drugiej części sali. Przyniosłam jej trochę słodyczy - tłumaczyła dziewczynka. - Co u niego?
- Nie wiem. Pani Pomfrey za dużo nie mówi, a to oznacza, że kiepsko. - Odwrócił wzrok od Emily. - Jak bańka przejdzie przez wszystkie odcienie kolorów tęczy, a on się nie obudzi, to... - Schował twarz w dłoniach.
- Emily, zostawisz mnie z Syriuszem?
Oboje spojrzeli na wysoką postać dyrektora szkoły. Długie, brązowe włosy Dumbledore miał schowane pod kapturem jasnego płaszcza. Patrzył na nich przyjaźnie swoimi niebieskimi, łagodnymi oczami znad okularów-połówek i uśmiechał się.
Emily skinęła głową i opuściła Skrzydło Szpitalne. Dyrektor przysunął sobie za pomocą różdżki drugie krzesło.
- Mogę się przysiąść? - zapytał Syriusza.
- Tak, proszę - odpowiedział zaskoczony chłopak.
Dumbledore zsunął kaptur z głowy, całkiem zdjął płaszcz, przewiesił go przez oparcie krzesła i usiadł. Wpatrywał się w bańkę, która coraz bardziej bladła. Z głęboko różowej robiła się pastelowo różowa.
- Nie ucieszyła cię wizyta mamy... - zaczął Dumbledore.
- Moja mama nie należy do osób, które cieszą swą wizytą. Jej wizyty... - zawahał się. - Nie bardzo lubię, kiedy przyjeżdża. - Nie patrzył na dyrektora.
- Kiedy byłem w twoim wieku, robiłem całe mnóstwo rzeczy, które moja matka uważała za głupie i niewarte wysiłku. - Dumbledore sięgnął do kieszeni szaty i wyciągnął z niej paczuszkę cukierków. - Dropsa cytrynowego? - zagadnął.
Syriusz poczęstował się, a dyrektor mówił dalej.
- Wiele razy słyszałem od niej, że marnuję czas, że powinienem się uczyć, skupić na sobie... Nie chcę tutaj opisywać mojej matki źle... W gruncie rzeczy była wspaniałą kobietą, ale wtedy doprowadzała mnie do szału i nierzadko do rozpaczy. Myślę, że wiesz, co mam na myśli. - Puścił "oczko" Syriuszowi. - Kiedy teraz o tym myślę, rozumiem, że pragnęła dla mnie tego, co najlepsze. Martwiła się o mnie.
- Moja nie martwi się o mnie, tylko o...
- W każdym czynie i zachowaniu, w każdym spojrzeniu wszystkich matek na ziemi czai się troska o dziecko - przerwał Albus. - Ona teraz myśli, że życie, jakie wybrała dla ciebie jest najlepsze, ale w gruncie rzeczy, ty sam zdecydujesz, jak postąpić. I wiesz o tym. - Uśmiechnął się, poczym wstał. - Na mnie już czas, obiecałem panu Filchowi, że spojrzę na roślinę, którą ktoś zasadził na parapecie... Pan Filch myśli, że jest bardzo niebezpieczna. - Ruszył do drzwi. - Aha, jutro przyjadą rodzice Jamesa - powiedział, zatrzymując się wpół drogi. - Na pewno będą chcieli się z tobą zobaczyć.

***


Ostatnio mam problemy z Wenem, który starannie mnie omija...
Dlatego tak rzadko piszę. To tak, gwoli wytłumaczenia. ;)