Tytuł: Harry Potter - Hogsmeade, Twoja Magiczna Wioska :: [NZ] Precz z tradycją. (Rozdział 9.)

Dodane przez Itka dnia 14-10-2008 20:12
#19

Peepsyble napisał/a:
Cóż, zdarzają się lepsze i gorsze. Wiem, że ten jest kiepski, powstawał zresztą naprędce i już więcej nie będę się tłumaczyć.

Chodziło mi o ten rozdział, który dodałam wyżej, nie o kolejny. Kolejny będzie na pewno gruntownie przemyślany, bo właśnie wydaje mi się średni.

Wiem, że rady Fantazji wyjdą mi na dobre, bardzo je szanuję i, jak już pisałam, korzystam z nich. Jak każdy, potrzebuję czasu, żeby to wszystko przetrenować, tym bardziej, że z dialogami zawsze miałam problemy...

Dodany dnia 15-10-2008 21:42

ROZDZIAŁ 4


Popołudnie było bardzo ładne - słońce grzało jeszcze dość mocno, aby móc cieszyć się urokami spaceru, gry na świeżym powietrzu czy po prostu siedzenia w cieniu drzew i czytania. Właśnie ten sposób na spędzenie czasu po lekcjach wybrało wielu uczniów Hogwartu. Sprzyjało to realizacji planu Syriusza i jego paczki.
Remus szybko doszedł do siebie po zasłabnięciu w cieplarni. Spędził dwie godziny w skrzydle szpitalnym (jego przyjaciele musieli w tym czasie siedzieć na nudnej lekcji historii magii) i, czując się już dobrze, dołączył do nich podczas obiadu.
- Muszę przyznać, Remusie, że wcale nieźle zgrało się w czasie twoje omdlenie z naszą kradzieżą... - zauważył cicho Syriusz, nakładając blademu koledze na talerz moc sałatki.
W tym czasie James zrzucał z półmiska rumiane ziemniaki, a Peter sięgał po pieczone udka z zamiarem położenia ich obok innych wiktuałów, lądujących na talerzu kolegi.
- Nie zemdlałem z powodu kra... - urwał. - Kradzieży?! - Oczy Remusa rozszerzyły się gwałtownie. - Mówiłeś, że...
- Och, oddamy co do badyla! - przerwał mu James znużonym tonem.
Siedzieli pod rozłożystym dębem i wypatrywali Lith'a, którego nigdzie nie było. Ostatnie w tym dniu zajęcia skończyły się dwadzieścia minut temu, a Syriusz podsłuchał przypadkiem, że podły Ślizgon ma zamiar spędzić popołudnie na błoniach, gdzie zamierzał trenować zaklęcia z kilkoma kolegami.
On i James rozglądali się, szczególnie uważnie wpatrując się w drzwi, prowadzące z zamku na rozległy dziedziniec, na który mieli niezły widok. Peter obserwował tych, którzy już wyszli, a Remus czytał podręcznik do transmutacji, mało zainteresowany postępowaniem kolegów.
- Jest! - wykrzyknął nagle podniecony James i mocniej uchwycił swoją różdżkę. - Gotowi?
- Jak zwykle - Syriusz wyszczerzył do niego zęby.
Odbiegł spory kawałek od dębu, w głąb polany. W tym czasie James wyjął z torby skradzioną roślinę, podrzucił ją i rzucił na nią zaklęcie pomniejszania. Chłopcy nie mieli łatwego zadania. Musieli niepostrzeżenie podłożyć Ślizgonowi przypominającą gałązkę leszczyny roślinę do kieszeni.
Syriusz udawał, że przechadza się samotnie po łące. Tak naprawdę szedł prosto na spotkanie Lith'owi. Rozglądał się, pogwizdywał, rzucił parę słów do kolegi. Wreszcie znalazł się odpowiednio blisko przeciwnika.
- Sam! - Pomachał. - Sam!
Lith zauważył go, szepnął coś do swego kompana i obaj roześmiali się głośno. Syriusz, nie bacząc na ich nieprzyjemne zachowanie, przyśpieszył kroku, udając, że koniecznie musi porozmawiać ze Ślizgonem.
Tymczasem James, w sporej odległości od przyjaciela, szedł, wodząc na końcu różdżki pomniejszoną roślinę. Sprawiało mu to wielką trudność, ponieważ nie do końca opanował jeszcze zaklęcie Wingardium Leviosa i musiał bardzo się starać, aby utrzymać urok.
- Sam, masz chwilę? - zapytał Syriusz, przybierając lekki ton, jakby miał ochotę na miłą pogawędkę z dobrym kolegą. - Chciałbym cię przeprosić za to, co wydarzyło się w pociągu. - wyjaśnił.
- Zmądrzałeś, Black, widzę... - Lith zmierzył go wzrokiem. - Słucham przeprosin.
- Miałeś rację, tej małej należała się nauczka, zupełnie niepotrzebnie się wtrąciłem...
W tym momencie James mocno szarpnął swoją różdżką w przód i roślinka poszybowała prosto w stronę rozmawiających. Syriusz kątem oka dostrzegł szybujący w powietrzu badylek.
- Popatrz, ktoś ćwiczy zaklęcia. - Zwrócił uwagę kolegi.
- No to co z tego?
- Nic, tak tylko ostrzegam cię, żebyś nie dostał w głowę. - Wzruszył ramionami.
Chwycił jednak roślinkę i zaczął z ciekawością oglądać ją ze wszystkich stron.
- Dobra, Black, super się gada, ale mam robotę. - powiedział Lith. - Dobrze, że przypomniałeś sobie, że jesteś lepszy od szlam.
- Wobec tego już dłużej cię nie zatrzymuję. - Syriusz uśmiechnął się do niego szeroko. - Zgoda? - Wyciągnął rękę.
- Zgoda. - Ślizgon uścisnął jego dłoń.
Syriusz czekał na ten moment z utęsknieniem, roślinka bowiem już zaczynała leciutko kłóć go w palce. Korzystając z sytuacji, szybko i sprawnie wsunął ją do kieszeni szaty Lith'a. Kiedy jego przeciwnik oddalił się, Syriusz wrócił w miejsce, gdzie czekali jego przyjaciele.
- Udało się? - spytał podniecony James.
- Tak - Młody Black wyszczerzył swoje białe zęby. - Przy kolacji zobaczymy, kto tu jest od kogo lepszy.
- Syriuszu... - Remus spojrzał na przyjaciela - ...twoja ręka.
Kolega szybko zerknął na swoją dłoń i równie szybko schował ją do kieszeni.
- Nie szkodzi - Roześmiał się. - Najważniejsze, że nasz plan się powiódł.
- Tak, ale czy nie będziesz musiał poprosić o pomoc panią Pomfrey? - zastanawiał się. - Bo od wody i mydła urok nie zejdzie.
- Chodźmy lepiej do Hagrida. - Black zmienił temat.
Chłopcy uznali zgodnie, że to świetny pomysł i po chwili, kiedy pozbierali swoje rzeczy, niedbale porozrzucane koło drzewa, przy którym siedzieli, ruszyli w stronę chatki gajowego Hogwartu. Nie zastali jednak właściciela niedużego, drewnianego domku z dachem, krytym strzechą, więc postanowili pójść do pokoju wspólnego Gryffindoru.
Syriusz i James nie mogli się doczekać kolacji, wcześniej niż reszta uczniów pojawili się w Wielkiej Sali. Kiedy wreszcie inni zaczęli się schodzić, dwaj przyjaciele siedzieli jak na szpilkach. Przyszli Remus i Peter, zajęci rozmową o pracy domowej z transmutacji. Półmiski zapełniły się pachnącym jedzeniem i rozpoczęła się uczta.
- No i gdzie on jest? - powtarzał raz po raz James, rozglądając się gorączkowo.
- Pewnie wstydzi się pokazać ludziom na oczy. - stwierdził Syriusz i roześmiali się.
- Właśnie wszedł. - wtrącił Remus i nie mógł powstrzymać uśmiechu.
W Wielkiej Sali wybuchła głośniejsza wrzawa niż zazwyczaj, kiedy oczy wszystkich zwróciły się na Lith'a. Twarz i szyja Ślizgona były jadowicie niebieskie.
- Patrzcie tam! - krzyczeli uczniowie jeden przez drugiego.
- Niebieska twarz!
- Popatrz na tego chłopaka!
Śmiali się wszyscy, tego nie dało się ukryć. Na niebieskiej twarzy Lith'a malowała się wściekłość. Kolor stał się intensywniejszy, a śmiech kolegów i koleżanek głośniejszy. Syriusz i James przybili sobie rpiątkir1; i, zadowoleni z siebie, zaczęli jeść.
- Teraz wreszcie czuję, że mu dokopałem. - Black wyszczerzył zęby.
Nie musiał specjalnie zniżać głosu, bo i tak nikt nie interesował się ich rozmową. Nadal pokazywano sobie Lith'a palcami.
- Dokopaliśmy. - uzupełnił James.
- Racja, bez ciebie bym tego nie dokonał... - Poklepał przyjaciela po ramieniu. - I bez Remusa, który wynalazł nam tę roślinę w książce... - Spojrzał na niego. - I bez Petera, który dzielnie stał na czatach.
Profesor Slughorn podszedł do swojego wychowanka zaaferowany i po chwili wyszli we dwóch z Wielkiej Sali. Chłopcy usłyszeli, że ktoś, stojący za nimi, chrząknął. Powoli się odwrócili. Profesor McGonagall mierzyła ich surowym spojrzeniem.
- Potter, Black - zaczęła - to wasza sprawka?
Poderwali się obaj na równe nogi.
- Ależ skąd, pani profesor! - żachnął się James.
- Jak byśmy śmieli! - dodał Syriusz, usiłując przybrać niewinną minę, ale śmiech dławił go w gardle.
- To może wyjaśni mi pan, dlaczego pańska ręka, która podobno nie ma nic wspólnego ze sprawą, jest tego samego koloru, co twarz pana Lith'a?
Syriusz wydawał się na chwilę stracić wątek, ale szybko do niego wrócił. Wyciągnął niebieską rękę przed siebie i uniósł na wysokość swoich oczu. Udawał, że się jej przygląda.
- Już rano wydawała mi się jakaś dziwna... - tłumaczył.
- Mówiłem mu, żeby poszedł do skrzydła szpitalnego, pani profesor. - wtrącił z zaangażowaniem James. - Ale on nie chciał zawracać głowy pani Pomfrey. Wie pani, jaki jest Syriusz...
- ...musiałem dotknąć czegoś trującego przypadkiem... - Syriusz, nadal z tym samym wyrazem twarzy oglądał swoją rękę, jakby widział ją pierwszy raz w życiu.
- ...cichy, spokojny, nie chce nikomu wadzić... - ciągnął swą litanię James.
- Myślę, panie Potter, że wystarczy mi już pana świadectw na temat pana Black'a. Po kolacji proszę zgłosić się do mojego gabinetu. Omówimy wasze szlabany.
Chłopcy usiedli z powrotem i wrócili do jedzenia. Przewidywali, że zostaną ukarani, dlatego humory nadal im dopisywały. Po kolacji, jak im nakazano, udali się do gabinetu profesor McGonagall.
- Wysłałam już sowy do waszych rodziców. - powiadomiła ich. - Pani Pomfrey tymczasem ustaliła, że urok płynął z pewnej magicznej rośliny, którą uczniowie poznają dopiero w piątym roku nauki w Hogwarcie. Wiadomo nam, że mieliście starcie z panem Lith'em...
- No dobra, to my, pani już nie tłumaczy. - westchnął James i machnął ręką.
- A więc przyznajecie się? - McGonagall uniosła brwi.
- Tak. Zresztą, ręka mówi sama za siebie. - Syriusz pokazał raz jeszcze swoją niebieską dłoń.
- Kiedy panowie wyjdą z mojego gabinetu, udadzą się do pokoju pani Sprout, aby omówić kolejne szlabany. Tymczasem... - W tym miejscu wyznaczyła karę i odesłała.
- Dwa szlabany. - Tym razem westchnął Syriusz.
- Dobrze, że chociaż te same. - uznał James.
- I dobrze, że dokopaliśmy temu głupkowi.

Dodany dnia 13-11-2008 20:42

ROZDZIAŁ 5


Przy śniadaniu Remus z zaangażowaniem opowiadał o odkrytej niedawno odmianie druzgotka, o której czytał poprzedniego wieczoru. Wyglądał już bardzo zdrowo, jego blade zazwyczaj policzki były lekko zaróżowione, a w oczach nie czaiła się już żadna dzikość. Właśnie tłumaczył kolegom, jakich zaklęć użyć, by obronić się przed owym druzgotkiem, kiedy spostrzegł, że nikt go nie słucha.
- Mam wrażenie, że mówię do siebie. - wyraził swoje wątpliwości na głos.
Żaden z kolegów mu nie odpowiedział, każdy pochłonięty własnymi myślami. James beznamiętnie grzebał widelcem w misce z zimną już owsianką, wpatrując się w nią pustym wzrokiem. Syriusz siedział okrakiem na ławce, bokiem do Remusa i Petera i, co jakiś czas odgryzając kawałek tostu, błądził wzrokiem po sali. A Peter? Peter posiadał tę, jakże użyteczną umiejętność nie myślenia o niczym. Minę miał wtedy nieprzytomną, parzył przed siebie i nic do niego nie docierało.
- Chłopaki, co z wami?! - Denerwował się Remus, gdy pomimo tego, że chwilę temu urwał swą opowieść, nikt się tym nie zainteresował.
- Mówiłeś coś? - Syriusz odwrócił się do niego i sięgnął po kolejny tost.
- Od dwudziestu minut opowiadam wam o druzgotkach, a wy nawet nie raczycie zwrócić mi uwagi, że was to nie interesuje!
- Po prostu jestem dzisiaj jakiś rozkojarzony. - przyznał Syriusz. - Przepraszam.
- A co się dzieje z Jamesem?
Chłopcy spojrzeli na Pottera, który nadal tkwił w tej samej pozycji i dłubał widelcem w owsiance. Włosy miał jeszcze bardziej rozczochrane niż zwykle, a okulary nieco przekrzywione, ale wydawał się nie przejmować takimi szczegółami.
- Dziś przesłuchania do drużyny quidditch'a. - wyjaśnił Syriusz, uśmiechając się lekko.
- Kompletnie o tym zapomniałem! - Remus walnął się z mocą w czoło. - Jak się czujesz, James? - zagadnął przyjaciela.
Ale James nie odpowiedział.
- Oto sztuczka. - Black puścił oczko do kolegi i zwrócił się twarzą do Jamesa. - Quidditch, szukający, znicz...
- C-co? - Potter jakby obudził się ze snu.
Powiódł nieprzytomnym wzrokiem po przyjaciołach, poprawił okulary, a łyżka wypadła mu z ręki, z brzękiem uderzając o stół i rozbryzgując owsiankę wokoło.
- Mówiłem, że to poskutkuje? - zagadnął roześmiany Syriusz.
- O co wam chodzi? - nie mógł zrozumieć James, patrząc z wyrzutem na śmiejących się kolegów.
- Pytałem, jak się czujesz przed eliminacjami, a ty byłeś myślami już na boisku... - zaczął tłumaczyć Remus.
- Więc wypowiedziałem trzy magiczne słowa i cud! Powróciłeś! - Syriusz wyszczerzył zęby i poklepał przyjaciela po ramieniu swą, już tylko lekko błękitną ręką.
- Dajcie spokój, już dawno się tak nie denerwowałem.
- Dasz radę, jesteś najlepszy. - zapewniał go Remus, uśmiechając się wesoło.
- Jestem jedynym drugoklasistą, który startuje. Inni są starsi i bardziej doświadczeni niż ja.
- I właśnie dlatego masz nad nimi przewagę. Jesteś mniejszy, drobniejszy, a, o ile się nie mylę, szukający taki właśnie być powinien. Żeby móc mknąć na miotle jak wiatr w pogoni za złotym zniczem. Zjedz parówkę. - Podsunął mu pod nos półmisek.
- Nie mam ochoty - mruknął niewyraźnie James, odsuwając od siebie wyciągniętą rękę przyjaciela.
- Jedz, musisz mieć siłę! --Syriusz zrzucił mu na talerz kilka parówek. - Nie wstaniesz od stołu, póki nie zjesz porządnego śniadania.
James uśmiechnął się krzywo, ale sięgnął po widelec i wziął się za jedzenie.

Na trybuny wyległo sporo uczniów Hogwartu. Zachęciła ich do tego piękna, późnojesienna pogoda, ale przede wszystkim zawodnicy, mający mierzyć się ze sobą o zaszczytne miejsce szukającego drużyny quidditch'a Gryffindoru. Każdy chciał zobaczyć, kto z nich zwycięży. Syriusz, Remus i Peter z napięciem oczekiwali momentu, w którym James będzie miał swoje pięć minut.
- Ciekawe czy mu się uda... - zastanawiał się Remus, obserwując uważnie kolegę, który, nerwowo ściskając w dłoni swą miotłę, przechadzał się w tę i powrotem po boisku.
- Na pewno mu się uda! - wykrzyknął Syriusz.
- A jeśli nie? - zagadnął nieśmiało Peter.
Kiedy tylko padły te słowa, przyjaciele obdarzyli go takimi spojrzeniami, że szybko pożałował, że je wypowiedział. Kapitan drużyny, rosły piątoklasista, który grał na pozycji ścigającego, Josh Macpherson, ogłosił rozgrzewkę. Kandydaci do drużyny wzbili się w powietrze i uczniowie, którzy siedzieli na trybunach, mogli podziwiać, jak wzbijają się i opadają, szybują, wykręcają rozmaite piruety. Po Jamesie widać było, że jest w swoim żywiole, że czuje się w powietrzu jak ryba w wodzie.
Josh podzielił kandydatów na pary.
- Spójrz, jest aż dziewięć par! - zawołał Remus, przejęty. - A co, jeśli...
- Nie chcę słyszeć reszty zdania - przerwał mu Syriusz.
Remus zostawił więc swoje wątpliwości dla siebie. Josh tymczasem tłumaczył chłopakom (bo żadna dziewczyna nie chciała zostać szukającą), na czym polegać będzie konkurencja. Miało to być coś w stylu zawodów. Starą przypominajkę zaczarowano tak, jakby była zniczem. Różnił ją od znicza jedynie rozmiar i to, że nie mogła opuścić boiska, jedynie fruwać wokoło i nie dawać się złapać szukającym.
- Kto złapie, siada na tamtej ławce - mówił Josh. - Komu się nie uda, może dołączyć do uczniów na trybunach. Wy pierwsi. - Wskazał Jamesa i jego kolegę, trzecioklasistę z jasnymi włosami.
- To dla niego pestka - uznał pewnie Syriusz. - Zobaczycie.
Kapitan drużyny wyrzucił przypominajkę wysoko w górę, a ta zniknęła wszystkim z oczu. James i blondyn poderwali miotły i zaczęli otaczać stadion szerokimi łukami. Trwało to dosyć długo, tak długo, że Remus pobladł z nerwów, a Peter począł ogryzać paznokcie. Syriusz niecierpliwie stukał nogą o drewniany podest.
- Jest! Widzi go! - wrzasnął jakiś podniecony pierwszoroczniak z pierwszego rzędu i wycelował palec wskazujący w niebo, gdzie zapanowało zamieszanie.
Chłopcy poderwali się na równe nogi i zaczęli dodawać Jamesowi otuchy, wykrzykując jego imię.
- Uda ci się! Już go masz!
- Dalej, James!
Blondyn mknął na miotle tuż obok swego przeciwnika i obaj chciwie wyciągali ręce w stronę mknącej z prędkością światła piłeczki. Ona podlatywała do góry - oni również, ona opadała - oni za nią. James spróbował zepchnąć blondyna z miotły. Nie udało mu się, ale jego przeciwnik na chwilę stracił równowagę. James już dotykał opuszkami palców przypominajki, już ją miał...
Remus zamknął oczy w momencie, kiedy blondyn, opanowawszy już chwilowy brak równowagi, uderzył w miotłę Jamesa z całej siły i zrównał się z nim. Syriusz wściekle klął, wyma****ąc zaciśniętą pięścią, a Peter schował się pod ławką.
Nagle obelgi Black'a przeszły w radosne okrzyki i wiwaty.
- James Potter złapał znicza! - Niosło się po trybunach.
- Możesz już wyjść spod ławki, Pete. - Remus schylił się do przyjaciela. - James wygrał.
- Mówiłem wam, chłopaki! - krzyknął uszczęśliwiony Syriusz. - Mówiłem, że da radę!
Przeskoczył barierkę i zaczął się oddalać od przyjaciół.
- Dokąd idziesz? - zawołał za nim Remus.
- Pogratulować! - Brzmiała zwięzła odpowiedź.
Syriusz znalazł się przy Jamesie i uścisnął go mocno.
- Świetnie, stary, wiedziałem, że dasz radę!
- Nie było wcale tak łatwo... - James opadł na ławkę, a przyjaciel zajął miejsce obok niego.
- A tam, ale to ty złapałeś, a nie on. TY. - Poklepał go po ramieniu. - I dlatego jesteś lepszy. A moim skromnym zdaniem, jesteś najlepszy. - Wyszczerzył zęby.
- Daj spokój, bo jeszcze w to uwierzę.
- Najwyższy czas, nie bądź już taki skromny.
Tymczasem inny Gryfon złapał "znicza" i uczniowie na trybunach oklaskiwali go z radością. Czwartoroczniak usiadł w sporej odległości od Jamesa i Syriusza, rzucił jednak mściwe spojrzenie temu pierwszemu.
Gdzieś w okolicach obiadu ostatni chłopak złapał zaklętą przypominajkę. Josh ogłosił, że finał zawodów o miejsce szukającego odbędzie się po posiłku, wszyscy udali się więc do Wielkiej Sali, żeby szybko coś przegryźć.
Drugoklasiści wspierali Jamesa jak tylko mogli i dodawali mu otuchy oklepanymi słowami. Chłopak był zdenerwowany i dość miał już tych miłych słów. Dziobał widelcem w ziemniakach, nie mogąc zmusić się do przełknięcia choć kęsa.
- Chodźmy zjeść do dormitorium - zaproponował Remus.
- Chodźmy do Hagrida - uznał Syriusz, wstając i podnosząc swój talerz. - W dormitorium na pewno znajdzie nas jakiś fan Jamesa, a u Hagrida będziemy mieli spokój.
W drzwiach wyjściowych z zamku minęli się z Emily. Była bardzo poruszona.
- Możemy porozmawiać? - zwróciła się do Syriusza.
Chłopak spojrzał na nią przelotnie.
- Nie mam teraz czasu - rzucił i dołączył do kolegów.
Po obiedzie rozpoczęła się decydująca runda. Każdy z kandydatów na szukającego musiał zmierzyć się w walce o "znicza" z każdym ze swoich rywali. Zwyciężyć miał ten, który złapał przypominajkę najwięcej razy.
- W razie remisu, zrobimy dogrywkę i, mam nadzieję, w ten sposób rozstrzygniemy konkurs - powiedział Josh. - A teraz, życzę wam wszystkim powodzenia!
Kilka godzin później kapitan drużyny ogłosił dogrywkę. James i rudowłosy piątoroczniak złapali "znicza" po dziewięć razy. Wisieli teraz w powietrzu po obu stronach Josh'a i czekali, aż chłopak wyrzuci w powietrze szklaną kulkę.
Syriusz nie mógł usiedzieć w miejscu, więc przechadzał się po trybunach. Miał już dość paniki Remusa i Petera, która zaczęła się mu już udzielać.
- Syriuszu, muszę ci coś powiedzieć. - Emily zastąpiła mu drogę.
- Mówiłem ci, nie teraz. - Spojrzał na nią poirytowany. - Daj mi spokój.
Przypominajka była już w górze, a James toczył być może jeden z najważniejszych pojedynków w swoim życiu. Jego przeciwnik był bardzo zdolny i sprytny, dobry w tym, co robił. Stosował wiele sztuczek, żeby go zmylić, nie nabierał się jednak na nie. Czasem zerkał na niego z politowaniem. A "znicza" jak nie było widać, tak nie było.
- Ale to bardzo ważne! - krzyknęła dziewczyna, kiedy Syriusz odwrócił się i poszedł w drugą stronę.
- Emily, na Merlina, czy ty zdajesz sobie sprawę z tego, że w tej chwili mam inne sprawy na głowie?! - Odwrócił się gwałtownie tak, że idąca za nim koleżanka zderzyła się z nim. - Tam, w górze, mój przyjaciel walczy o miejsce w drużynie! To dla mnie równie ważne, jak dla niego. Nie mam głowy do tego, żeby słuchać o czym innym w tej chwili. Porozmawiamy jutro.
- Jutro będzie już za późno - powiedziała, a oczy miała pełne łez.
Syriusz przez chwilę patrzył na nią poważnie i zaczął myśleć, że może warto byłoby jej posłuchać. W tym momencie jednak, kiedy już miał otworzyć usta, ktoś krzyknął donośnie, że James zobaczył przypominajkę. Wszystkie głowy zwróciły się w niebo, gdzie dwóch chłopców pruło przed siebie w pogoni za szklistą kulką.
- Syriuszu! - krzyknęła rozpaczliwie Emily, widząc, że chłopak już zapomniał, że obok niego stoi i chce powiedzieć mu coś ważnego.
- Daj mi spokój, Emily! - wrzasnął przeraźliwie, całą swą uwagę absorbując wysoko w górze.
Szarpnęła go za rękaw szaty, musiała go jakoś zmusić do wysłuchania tego, co ma do powiedzenia. Syriusz był tak wściekły, że o mały włos by jej nie popchnął, ale opamiętał się w ostatniej chwili i tylko obdarzył ją spojrzeniem, mówiącym, żeby lepiej zeszła mu z oczu.
- Słyszałam, jak ten chłopak, który napadł na mnie w pociągu i któremu zaczarowałeś buzię na niebiesko obiecywał, że strąci Jamesa z miotły dziś wieczorem! - wykrzyknęła, korzystając z tego, że Syriusz na nią patrzy, chwyciła go też za przedramiona, jakby chcąc unieruchomić go na moment.
- Lith? - Uniósł brwi.
- Tak, on! Zrób coś, on nie zawaha się spełnić swoich...
Nie dokończyła, bo głośny okrzyk paniki przerwał jej wpół zdania. Natychmiast spojrzeli w niebo. Przerażone głosy mieszały się ze sobą i gubiły.
- On spada!
- Rozbije sobie głowę!
- Zabije się! Niech ktoś coś zrobi!
- James!! - wrzasnął przeraźliwie Syriusz i pobiegł na boisko, skracając sobie drogę i przeskakując barierki trybun.
Wylądował dość niefortunnie, ból kostki na chwilę zamroczył mu umysł, ale opanował się i biegł dalej. James był już blisko ziemi, Syriusz zdążył zauważyć, że w miejscu, gdzie upadnie, czeka grupa chłopaków, prawdopodobnie, żeby go złapać.
- Nie dacie rady! - wrzasnął z całej siły w płucach. - Potrzeba zaklęcia!
Nikt go jednak nie usłyszał. Piski, krzyki - wszystko tworzyło niepospolity gwar. Panika zdawała się otaczać stadion jak mgła. To wszystko trwało sekundy, a Syriuszowi wydawało się, że to długie godziny minęły, od kiedy jego przyjaciel zaczął spadać.
W momencie, kiedy James upadł, Syriusz stał w grupie chłopaków, chcących go złapać. Jego przyjaciel upadł z taką siłą, że przewrócili się pod jego ciężarem i mocno uderzyli o boisko. Black odwrócił Jamesa na plecy.
- James! James, słyszysz mnie? Obudź się, James! - krzyczał.
- Niech ktoś idzie po panią Pomfrey! - polecił Josh, a potem machnął różdżką i obok nich zawisły nosze. - I, na Merlina, rozejdźcie się!
***

Edytowane przez Guardian dnia 11-11-2009 15:29