Tytuł: Harry Potter - Hogsmeade, Twoja Magiczna Wioska :: Stephen King

Dodane przez Ballaczka dnia 08-11-2009 10:41
#13

wydaje mi sie ze chyba troche za malo obcujesz z litertura skoro uwazasz Łowce Snów za gniota.


Pudło. Wytykasz nieznajomość literatury humanistce i miłośniczce książek wszelakich ;)

Łowca Snów w mojej opinii jest gniotem. Pod względem stylu i opisów to grafomaństwo najwyższych lotów, które King stosował oczywiście zawsze, ale dopiero w tej książce tak to uwypuklił, że było nie do przełknięcia. Historia o kosmitach wyłażących z odbytu jest absurdalna i jak na osławionego Mistrza Horrorów to po prostu zwykłe nieporozumienie.

No dobra. Minął rok odkąd się ostatni raz tu wypowiadałam, na moją biblioteczkę wskoczyły nowe książki Mistrza, z których część mnie naprawdę rozczarowała. Mówię tutaj przede wszystkim o Roku wilkołaka. Tak schematycznej, przewidywalnej i bezcelowej książki dawno nie czytałam. Dwanaście rozdziałów, każdy zwiastujący nowy miesiąc. Małe zapyziałe miasteczko, jak to zresztą zwykle bywa w książkach Kinga. I potwór, który grasuje wśród ludności. Po czwartym lub piątym rozdziale miałam przeczucie, kto okaże się mordercą, po siódmym byłam stuprocentowo pewna. Tym razem King mnie nie zaskoczył, po prostu rozczarował. Wszystko pisane językiem tak uproszczonym, fabułę ściśnięto do minimum, że momentami miałam wrażenie, jakbym czytała średnio udaną książkę podrzędnego pisarzyny horrorów, a nie samego Mistrza.

Kolejną niezbyt udaną książką jest Po zachodzie słońca. Następny zbiór opowiadań Kinga, ale o ile poprzednie były nad wyraz udane i stanowiły znaczący atut w bibliografii artysty, ta jest mocno przeciętna. Praktycznie nie ma tu opowiadania naprawdę dobrego. Owszem, czyta się je z większą lub mniejszą przyjemnością, ale brakowało mi wrażenia, że oto mam w rękach kolejną wybitną książkę Mistrza. Do gustu przypadły mi Dzień rozdania świadectw i N. (chyba najlepsze opowiadanie z całego zbioru i doskonały powrót Mistrza do niesamowitych, ale wciągających opowiadań). Niemowa mogła się naprawdę dobrze rozwinąć, genialny początek, niestety, zakończenie pozostawiło po sobie dosyć duży niedosyt. Opowiadania przeciętne, które nie zirytowały mnie wybitnie, ale które w żaden specjalny sposób nie zapadły mi w pamięć to Piernikowa dziewczyna, Willa, Rower stacjonarny oraz Kot z piekła rodem. Reszta historii jest w większym i mniejszym stopniu niedopracowana lub nudna. Jak na razie ten zbiór opowiadań zaliczam do najgorszych Kinga.

Chudszy, jeden z dowodów na to, że jako pan Bachman Stephen King potrafił tworzyć naprawdę dobre książki. Co tu dużo mówić, fabuła jak zwykle wzięta z kosmosu, ale tutaj to nie razi, genialne wprowadzenie w akcję, ku mojemu zdziwieniu tym razem to zakończenie i późne rozwinięcie akcji stoją na najwyższym poziomie. Myślałam, że motyw czarujących cyganów nie będzie mi odpowiadał, ale myliłam się, ani na chwilę nie zastanowiłam się nad odłożeniem książki. Poza tym zapałałam gorącą miłością do postaci niemoralnego Richiego Ginelliego. I jak zwykle zakończenie w wykonaniu Kinga trzyma poziom.

O Szkieletowej załodze będzie krótko. Trzyma stały, równy poziom, ale zdecydowanie daleko jej do zbioru Wszystko jest względne..., nie mówiąc już o Czterech porach roku. Wielkie ukłony dla autora za genialny Wstęp, idealnie wprowadzający do dalszej fabuły, poszatkowanej na dwadzieścia trzy opowiadania. Szczerze pokochałam Jaunting, dziwaczny, poetyczny Lament paranoika, Szkołę przetrwania, Babcię i Cieśninę. Nie mniejszym uczuciem darzę Świat plaży, Tratwę i Edytor tekstu, chociażby za to, że King znowu kazał mi się zastanowić, co ja zrobiłabym na miejscu bohaterów. I za to, że odpowiedź ta przeraziła nawet mnie samą. Reszta opowiadań jest w porządku, i to jest chyba ich najgorszą wadą. Bo Kingowe "w porządku" mnie nie uszczęśliwia.

Gdzieś po drodze spotkałam się z Martwą strefą i legendarnymi już książkami: Miasteczko Salem i To. Być może to wrodzona niechęć do produktów powszechnie uważanych za genialne, ale nie byłam och, nie wiadomo jak zachwycona. Książki są dobre, Miasteczko Salem to jedna z lepszych książek o wampirach... a co do To - nigdy nie bałam się clownów, może stąd żadne dreszcze nie przechodziły mi po plecach w trakcie czytania, nie oglądałam się za siebie, nie zapalałam świateł w całym domu. Ale ze wspomnianej trójki chyba najcieplej wspominam tę książkę, chociażby za poruszające ukazanie dziecięcej przyjaźni, małomiasteczkowych przesądów i wspólnej pracy na rzecz pokonania Zła.

A skoro już pozrzędziłam, teraz przyszła pora na moje okrzyki zachwytu, rozczulanie się nad książką, wychwalanie Kinga pod niebiosa. Bo w końcu sięgnęłam po Wielki Marsz.
Dla mnie bezsprzecznie najlepsza książka Mistrza. I znów - jako Richard Bachman jakimś cudem King tworzy książki najgenialniejsze.
Zero fantastyki, fatalistyczna wersja odległej (lub nie) przyszłości, w której życie ludzkie nie znaczy nic, a coroczna śmierć dziewięćdziesięciu dziewięciu młodych mężczyzn stanowi tylko okazję do świętowania w imieniu tego jednego, któremu udało się przeżyć z całej setki młodzieńców. Co ciekawe, fabułę streścić można w zaledwie jednym wyrazie: Szli. Bo bohaterowie po prostu idą przed siebie, przemierzając cały stan, obserwując, jak po kolei padają ich towarzysze. A jednak wciąga niesamowicie i pochłonęłam ją w trzy godziny, zarywając część nocy. I - niesamowite! - mamy subtelny, delikatny i niemal niewidoczny motyw yaoi! Tutaj King podbił moje serce i przez parę tygodni nie pozwolił zapomnieć o Garratym i McVriesie. Niesamowity zarys psychologiczny, gdy bohaterowie powoli zdają sobie sprawę, w co zostali wciągnięci. Zamienili się w zabawki dla tłumów, niemal stuprocentowo skazane na śmierć, które własnymi krokami odliczają czas do swojego zgonu. I, jak powiedział King ustami głównego bohatera, każde zawody wydają się uczciwe, gdy wszyscy zostali oszukani.
Bezsprzecznie panu Kingowi należą się wielkie pokłony i podziękowania za tę książkę. Dla takich dzieł nadal czytam Mistrza, chociaż momentami miałam ochotę rzucić jego książkami o ścianę. Bo to takie opowiadania prawdziwie odkrywają jego talent. Nie przeciętniaki, nie książki złe, te zdarzają się każdemu i w dużym stopniu zależą od indywidualnej oceny czytelnika. Wielki marsz to kunszt sam w sobie. I dowód, że na miano Mistrza King sobie ciężko zapracował.