Tytuł: Harry Potter - Hogsmeade, Twoja Magiczna Wioska :: Hogwart: Życie nastolatków (Milaa vs dodo2708) [zakończony]

Dodane przez Tom_Riddle dnia 14-08-2012 19:05
#2

Tekst 1


Hogwart: Życie nastolatków

James Syriusz Potter obudził się bardzo wcześnie. Zbyt wcześnie. Na dworze było jeszcze ciemno, chłopak nie słyszał żadnych odgłosów, z wyjątkiem własnego oddechu. Powoli wstał z łóżka. Tak, to był jego drugi dzień w Hogwarcie. Czuł się tu prawie jak w domu. Miał wielu przyjaciół, a w Dolinie Godryka, jakoś nikt go nie lubił. Obiady były dużo smaczniejsze, niż w domu. No i najważniejsze: był w Gryffindorze! W najlepszym domu! Tak jak jego rodzice! James westchnął, ubrał się w szatę szkolną i wyszedł z dormitorium. Jego celem, była Wielka Sala, w której jeszcze wczoraj odbywała się Ceremonia Przydziału. Nagle usłyszał ciężkie kroki i zobaczył Argusa Filcha, woźnego w Hogwarcie. Ten bez słowa chwycił go za kołnierz i zaprowadził, jak się później okazało, do gabinetu dyrektora szkoły, Lee Jordana. Filch opowiedział dyrektorowi wszystko, nie patrząc co robi James. Chłopak podszedł do znajdującej się za biurkiem Tiary Przydziału. Dotknął jej jedwabistego, lecz poszarpanego ronda. W czasie Ceremonii nawet się jej nie przyjrzał. Teraz zauważył, że jest całkiem ładna. No, nie tak ładna, jak jego własna tiara, ale znów nie taka brzydka. Podniósł ją za czubek. Usłyszał dziwny odgłos. Po chwili zrozumiał, że ten odgłos pochodzi z Tiary, oraz, że to jest jęk. Nie do wiary! Tiara jęczy! JĘCZY?! Chłopak rozglądnął się po gabinecie. Jordan i Filch patrzyli na niego ze zdziwieniem. Kiedy James odłożył Tiarę, woźny kiwnął głową i wyszedł z gabinetu. Dyrektor powiedział, że poszedł wysłać sowę do Harryr17; ego i Ginny Potterów. Jamesa zatkało. Jego rodzice mają przyjechać do szkoły, za to, że chodził po korytarzach? No, może za to, że chodził po korytarzach w środku nocy. Spojrzał przez okno. Zaczynało świtać. Dyrektor Jordan odprowadził go do drzwi i pomachał ręką na porzegnanie. James wyszedł, nie pamiętając nawet o zamknięciu drzwi i szybko poszedł (bieganie jest niedozwolone) do salonu Gryfonów, gdzie spotkał swoją dziewczynę, Gabrielle Finnigan, córkę Seamusa Finnigana i Cho Chang. Chociaż chodzili ze sobą od wczoraj, ich miłość była tak głęboka, jakby znali się od 50- ciu lat. James spojrzał na zegarek. Dochodziła ósma, pora na śniadanie. Zeszli z Gabrielle na dół, do Wielkiej Sali, gdzie, nie do wiary, stali jego rodzice i rozmawiali z dyrektorem. Już miał do nich podejść, gdy drogę zagrodziła mu żółta kropka. Natychmiast ją złapał. Kiedy otworzył rękę, Gabrielle westchnęła, przewracając oczami. Tak, nigdy nie lubiła quidditcha, a James złapał znicza. Rozglądnął się po Sali, sprawdzając, co tam robiła piłeczka. Przy stole Ślizgonów siedział Scorpicus i pękał ze śmiechu, pokazując palcem Potterów. James podszedł do rodziców, którzy powiedzieli, że już muszą jechać do domu, bo mają dużo pracy. Chłopiec siadł przy stole Gryfonów, zjadł kilka tostów z masłem i ruszył do dormitorium, po torbę, której zapomniał wcześniej zabrać. Wyszedł na błonia, dowlekł się do cieplarń, gdzie profesor Neville Longbotom odwołał zajęcia z powodu nieustannego, okropnego deszczu. To jest to! Wolna godzina! Może spędzić ją z Gabrielle. Szczęśliwy, pobiegł na wieżę Gryffindoru, rzucił plecak na sofę, stojącą przed kominkiem i przybił piątkę Teddyr17; emu Lupinowi, swojemu najlepszemu koledze. Weszła. Odgarnęła z twarzy parę niesfornych kosmyków i spojrzała na niego swoimi ogromnymi, brązowymi oczami. Poczuł, że się rumieni. Rumieni jak dziewczynka. Super. Gabrielle siadła na sofie i uśmiechnęła się, pokazując rząd białych, równych zębów. James odwzajemnił jej uśmiech. Cieszył się każdą chwilą spędzoną ze swoją dziewczyną. Teddy opowiadał mu, że z nimi to trzeba uważać. Tak, Teddy. Biedny chłopak. Jego rodzice zginęli w bitwie z Lordem Voldemortem. A jednak był bardzo dzielny. Z resztą całe dnie spędzał u Potterów. James
westchnął. Z twarzy Gabrielle powoli zniknął uśmiech. Zapytała, co go trapi. Skłamał, że smutno mu z powodu zielarstwa. Z tej niezbyt miłej chwili wybawił go dzwonek obwieszczający następną lekcję. James czym prędzej chwycił torbę i wypadł na korytarz. Popędził na boisko, nie zważając na rozeźlone wrzaski rówieśników, nauczycieli i Filcha. Zajęcia z latania w tym tygodniu odbywały się na boisku, ze względu zbiorowego szlabanu wszystkich Puchonów. Profesor Angelina Johnson uśmiechnęła się promiennie i powiedziała, że skoro James przybył tu pierwszy, może sobie wybrać miotłę ze schowka (każdy miał przypisaną miotłę) i zacząć ćwiczyć. Rzeczywiście, przestało już padać, tylko lekko mżyło, ale psorka powiedziała, że do latania słońce też nie jest za bardzo wskazane. Nauczycielka poinstruowała, co należy powiedzieć, aby miotła posłuchała. rDo mnier1; wrzasnął chłopak. Miotła natychmiast znalazła się w jego ręce. Kiedy przyszła reszta klasy, James zdążył już okrążyć boisko dziesięć razy. Wylądował. Profesor Johnson wystawiła mu najlepszą ocenę (nikt nie umiał się wznieść na ponad trzy stopy). Czuł się szczęśliwy. Wreszcie był najlepszy z klasy. Tak quidditch. To jego powołanie. Kiedy szedł na obiad, zauważył, że Gabrielle spogląda na niego z fascynacją. O tak! Dzisiaj był najszczęśliwszą osobą w Hogwarcie.