Tytuł: Harry Potter - Hogsmeade, Twoja Magiczna Wioska :: [NZ] Życia Splecione, Niezłączone (SS)

Dodane przez Pierog dnia 13-08-2012 17:17
#1

Często idąc korytarzami szkoły zastanawiam się, czy słuszny jest podział ludzi na dobrych i złych. Taki James, na przykład. Jest arogancki i strasznie niewychowany, a do tego wprost kipi pychą. Nie ma tygodnia by przynajmniej raz nie powiesił mnie w powietrzu do góry nogami lub 'przypadkiem' nie rozsypał moich książek na podłogę - do czego się ze wstydem przyznaję. A jednak jest kapitanem drużyny, jako takim uczniem i Gryfonem, czyli musi być dobry. Kiedy mijam gablotę z pucharami i odznakami Quidditcha czasami staję i przyglądam się złotej plakietce z jego imieniem. Tak, na pewno dają mu taryfę ulgową, bo jest szukającym i ma 'talent'. Szkoda, że jest to talent w ogóle nie przydatny w dalszym życiu.

A taki Malfoy, na przykład? Niby łobuz, niby czarna magia, niby rozpuszczony bachor, a tu jednak zawsze znajdzie czas by zagrać Narcyzie na magicznym fortepianie, który - ponoć - sam zbudował (w co wątpię, przychylam się do wersji, że po prostu znalazł go w Pokoju Życzeń i chce zachwycić i tak już oczarowaną nim dziewczynę), albo żeby wymsknąć się z nią do Hogsmeade na wieczorne oglądanie gwiazd lub cokolwiek innego. A to, że przy okazji potraktuje Filcha Petrificusem to już inna bajka - w końcu robi to w szczytnym celu.

No i w końcu Evans, przepiękna, ruda, Lily Evans. Wybitna uczennica, miła, spokojna, pomocna... A jednak nie odwdzięcza mego uczucia. Mijam właśnie Krwawego Barona, który mruczy coś pod nosem o niewychowanych dzieciakach biegających po korytarzach o północy. Czasami zastanawiam się, czy ja też tak kiedyś nie skończę. Zapisuję sobie w pamięci, aby kiedyś spytać Barona dlaczego został duchem. Wracając myślami do Lily nie mogę przez chwilę nie zatopić się w jej oczach, tak zielonych. Gdyby ktoś zapytał kogoś, czy sądzi, że Lily jest dobra, ten ktoś bez zastanowienia powiedziałby, że oczywiście. Ja jednak zastanawiam się, jak ktoś tak dobry może ranić tak mocno...

Moje buty dudnią o kamienną posadzkę, czuję, jakby powietrze wokół mnie wibrowało. Wchodzę na pierwsze schody, potem drugie i jeszcze kolejne aż w końcu docieram na siódme piętro. Prawie po omacku przechodzę przez korytarz, w głowie karcąc się za nie wzięcie różdżki. Nareszcie widzę światełko w tunelu - dwa świeczniki powieszone po obydwóch stronach obrazu. Portret jest coraz bliżej, serce mi wali, nogi plączą się niemiłosiernie. Staję w kręgu światła i szybko spoglądam w dół - muszę wyglądać komicznie w błękitnej pidżamie i czarnych, szkolnych butach. Moja blada twarz różowi się emocjami i osiąga kolor Chińskiego Ogniomiota gdy w końcu staję przed portretem. Narząd w klatce piersiowej próbuje przebić się przez skórę i uciec w siną dal.

"Witaj, Severusie." Mówi kobieta z portretu, wysyłając dreszcze przez całą długość moich pleców. Nerwowo stąpam z nogi na nogę w nadziei, że nikt nie słyszał donośnego głosu Grubej Damy. "Kolejna bezsenna noc? Jesteś taki dobry z eliksirów, powinieneś uwarzyć sobie coś na ten problem."

"Nie, Gruba Damo, wie Pani po co tu jestem." Speszony lekko patrzę w dół jakby podłoga nagle pokryła się rzadką odmianą asfodelusa. Biorę głęboki wdech i wyrzucam następne zdanie jak z armaty. "Jak się ma Lily? Czy już poszła spać?"

Dama z portretu prostuje się i z widoczną troską patrzy się na mnie, przypominając mi trochę moją matkę. "Wiesz mój drogi, że nie powinnam tego robić, ale... Widzę jak cierpisz. Nie mogę tego znieść, choć nie jesteś z mojego domu. Pójdę sprawdzić. Poczekaj tu na mnie." I z tymi słowami ucieka za prawy koniec obrazu.

Siadam na podłodze, która jest wściekle zimna. Po chwili orientuję się, że palcem kreślę na posadzce serce za sercem. Sen ostro walczy z jawą, nocne obrazy zasnuwają mi wizję tej chwili. Przed oczami widzę siebie i Lily na ślubnym kobiercu - och, jak pięknie wygląda w tej białej sukni. Przeskok w przód i widzę ją, leżącą na kanapie w naszym domu w Dolinie Godryka, ona widocznie już brzemienna. Widzę też siebie niosącego jej herbatę i jej ulubione ciastka marchewkowe. Kolejny przeskok i pochylam się nad kołyską, a w niej mały chłopiec, ma może kilka miesięcy, ma moje, czarne włosy i jej zielone, piękne źrenice. Podnosi rączkę, łapiąc mój palec, a na mojej twarzy pojawia się uśmiech...

Donośny głos z portretu wyrywa mnie z mojej idylli. "Lily siedzi z Jamesem Potterem przy kominku i się obejmują." Nie powiedziała mi niczego nowego. Sam się tego spodziewałem. Miałem jednak nadzieję, że tym razem będzie inaczej. Że mam jeszcze szansę. Łzy napływają mi do oczu, z trudem łykam powietrze. "Severusie, walcz o nią. Jeśli tego nie doceni, nie jest warta twej miłości i twych nieprzespanych nocy."

Ocieram rękawem krople na policzkach zastanawiając się, czy walka ma sens. "A może... Po prostu ja nie jestem jej warty?" Czuję się jak dziecko, płacząc jak jakaś beksa w wieku szesnastu lat. Moje serce boli jak po przebiciu na wylot, łzy ciekną ciurkiem po mej twarzy. Słabość mnie ogarnia, ból głowy pojawia się znikąd, kolana nie dają już rady utrzymać ciężaru moich smutków. Osuwam się na podłogę. Pomiędzy moimi dłońmi a moimi nogami powoli tworzy się kałuża.

Wtem otwiera się przejście za portretem.

(P.S. Jeśli ujrzycie jakieś błędy gramatyczne to proszę mi powiedzieć, bo powoli zaczynam mieć z nią problem.)

Edytowane przez Pierog dnia 14-08-2012 11:18