Tytuł: Harry Potter - Hogsmeade, Twoja Magiczna Wioska :: [NZ] Hogw@rt, czyli o nowoczesnym spojrzeniu na czarodziejski świat (SS)

Dodane przez Lapa_96 dnia 19-05-2012 18:43
#1

Rozdział pierwszy
Magia jednego dropsa

Moje zapasy były na wykończeniu. Nie ma lepszego uzasadnienia mojej skrytej obecności na Pokątnej niż to, że właśnie wybierałem się do apteki. Aż strach pomyśleć, że jakiś inny, zupełnie bezwartościowy powód mógł mnie wywabić z zamku. Ale siedzenie tam i przyglądanie się bijącym w oczy lukom na moich półkach było jeszcze gorsze. To przeszłość, czas na teraźniejszość, w której wchodzę do rzeczonej apteki, mijając rzędy tabliczek promocyjnych: Smocze łuski - tylko dziesięć sykli za kilogram! Ustawiłem się w kolejce, składającej się z dwóch osób, emanując kulturą z wyższych sfer. Kiedy od lady zastawionej mosiężnymi wagami odszedł sędziwy staruszek z woreczkiem sproszkowanych pazurów hipogryfa, ja elegancko przystąpiłem krok do przodu.
- Pan Severus Snape, jak się nie mylę? - Zapytała mnie od razu czarownica przestawiająca słoiki z pazurami, które oglądał przed chwilą staruszek. Widać pamięta mnie tylko dlatego, że mam tutaj kartę stałego klienta.
- Nie myli się pani - skwitowałem z naciskiem jej wypowiedź, aby w końcu nauczyła się nie witać mnie w tak przygłupi sposób. Ta kobieta zawsze cieszyła się na mój widok. Podejrzewam jednak, że bardziej uśmiechała się do mojej kieszeni niż do mnie. Podobnie jak ja, uśmiecham się bardziej do moich kochanych składniczków niż do tej nalanej gęby. Wyszedłem z apteki z o wiele lżejszą sakiewką, ale za to o wiele cięższą torbą, wypakowaną po brzegi najrozmaitszymi drobiazgami. Nie ma nic piękniejszego od poczynania rozmyślań nad sposobem zużytkowania nowo nabytych ingrediencji. Ale nie ma też nic bardziej wnerwiającego, gdy ktoś ci w tym PRZESZKADZA!
- Dzień dobry, Severusie! - przywitała mnie srebrnobiała broda, pod którą zawsze ukrywał się Dumbledore, ten prawdziwy fanatyk cytrynowych dropsów. Niechaj zgadnę, co mu teraz chodzi po głowie. - Właśnie wybierałem się, by kupić trochę dropsów. - Odpowiedź tak oczywista, że nie zagięłaby nawet tępego Longbottoma. A teraz pozostaje mu zapytać... - Może zechcesz mi towarzyszyć?
Nie, nie zechcesz towarzyszyć. Czy przez ten przeżarty cytryną czerep nie dociera informacja, że nie widzę najmniejszej przyjemności we włóczeniu się w mugolskich sklepach w poszukiwaniu dziecinnych słodyczy?
- Bardzo mi przykro dyrektorze, ale jestem zmuszony odmówić, ponieważ...
- Tylko mi nie mów, że znowu idziesz sprawdzać wypracowania z eliksirów! - zaśmiał się szeroko i nadzwyczaj irytująco. - Robisz to całymi tygodniami!
Cóż, poniekąd to prawda. Przez ostatnie tygodnie trzymałem się tej jednej jedynej wymówki, która była o tyle dobra, że ukazywała mnie jako nauczyciela wyjątkowo sumiennie wykonującego swoje obowiązki.
- Nie, teraz muszę wrócić do szkoły z nowymi składnikami - wpadło mi szybko do głowy i podniosłem lewą rękę na dowód. Co by było, gdyby nie mój tęgi umysł?
- Ależ żaden problem! - klasnął w dłonie, mówiąc:
- Zgredek!
I oto przed nami aportował się mały, potwornie wytrzeszczony skrzat w dziwacznych spodenkach, swetrze koloru głębokiego brązu i dwóch różnych skarpetkach. - Zgredku, zabierz tę torbę Severusa do jego gabinetu, dobrze?
- Jak pan sobie życzy, sir. - zapiszczał, że aż załopotały mu jego nietoperzowate uszy i podbiegł szybko do mnie, łapiąc za wyciuchany materiał, który już tyle przeżył. Takie natręctwo ze strony Dumbledore'a, a teraz jeszcze tego skrzata, było co najmniej irytujące - Pan nie musi tak mocno trzymać tej torby, sir. Zgredek zostawi ją w lochu.
Z pewnym oporem rozluźniłem uścisk i skrzat zniknął wraz z moim świeżym nabytkiem. Plama na honorze. Jeśli jakoś uda mi się wymigać, to naprawdę będzie cud. Niech ktoś mi wytłumaczy, dlaczego aż tak mu zależy na moim towarzystwie? Mam sprawdzać, czy nie są zatrute? Mugolskie słodycze? Chyba nie jadłby ich z myślą, że posiadają coś, co może przynieść fatalne skutki. Zatem, czego ode mnie chce?
- Widzisz Severusie? Nawet masz na sobie mugolskie ubranie. - rozpromienił się jeszcze bardziej, święcie przekonany, że ubrałem się tak ze specjalną myślą o popołudniowym wypadzie po jego małych żółtych przyjaciół. Dlaczego się po prostu nie teleportowałem? Wówczas moją wymówką byłaby czarodziejska szata i być może obyłoby się bez nieuniknionego pohańbienia. Ale nie. Nie śmiałem nawet o tym pomyśleć, pochłonięty rozterkami na temat nowych składników. Czy uwarzyć eliksir Żywej Śmierci dla Pottera, czy coś na uspokojenie, aby wytrwać spotkania z pustym Longbottomem? Niemądry Severusie. - Co powiesz na mały spacer?
- Nie jestem przekonany...
- Skąd ja wiedziałem, że się zgodzisz?
Złapał mnie pod rękę i pociągnął wzdłuż ulicy. Nie byłem jeszcze w tak poniżającej sytuacji - ciągnięty przez ześwirowanego starca. Natychmiast zerwałem ten morderczy uścisk, kiedy napotkałem niezwykle irytujące spojrzenia przechodniów. Znowu: wykiwany przez cukierka. Wyszliśmy na mugolską ulicę, w najgorszych godzinach szczytu. Zajaśniał mi w głowie promyk nadziei, że jednak uda mi się uciec, ale...
- Severusie, tędy!
Znowu moje prawe ramię, tak wyćwiczone w obracaniu chochlą, jak i w uspokajaniu niesfornych urwipołciów, ugrzęzło w uścisku starczych palców, pooranych licznymi odciskami od otwierania tych przeklętych cukierków. Zeszliśmy z głównej ulicy i przed nami rozpościerała się teraz wąska, skromna uliczka. Od razu taki widok kojarzył mi się z przemytem jakichś towarów niewymiennych klasy A, ale to już swoją drogą.
- Całe szczęście, że znalazłem dobre miejsce, gdzie sprzedają je po rozsądnie niskiej cenie. Nieprawdaż, Severusie? - Niech ktoś będzie tak uprzejmy i wytłumaczy mi, dlaczego on ciągle jest przekonany, że jestem niebywale zaangażowany w jego cytrynowy spisek i aż się rwę do zakupu jego słodyczy, pochodzących pewnie z przemytu i to zapewne bez akcyzy. - To jest piękny sklep! - Zachwycił się na głos.
Co prawda nie zobaczyłem tego, czego się spodziewałem (a spodziewałem się jakiejś zabitej dechami nory z chytrym schowkiem na nielegalne towary), ale nie mogłem ukryć głębokiego wyrazu szoku, który malował się właśnie na mojej twarzy. Mówię teraz o szyldzie umieszczonym nad wejściem do najzwyklejszego sklepu pod słońcem. Szkarłatne litery układały się w piorunujące słowa: Drops, lizaczek i fistaszek. Byłem przygotowany na wszystko, dosłownie WSZYSTKO, ale nie na to! Że też pozwoliłem zawieść się do takiej dziury. Dumbledore pozwolił mi jeszcze chwilę pomęczyć się samym widokiem, ale w końcu weszliśmy do sklepu, o ile można TO tak nazwać. To był mugolski sklep. Mugolski, więc czego można było od niego oczekiwać? Małe pomieszczenie z szarą ladą i stojącymi na niej słodyczami (ściślej "dropsami, lizaczkami i fistaszkami" ), do sufitu przytwierdzony był płaski lampion, rzucający blade światło mimo tego, że był dzień i ponadto doszukałem się żółtych dropsów na szybach w charakterze dekoracji.
- DAAAAAAAJ MI TOOOOOOO!!!!!!!
W uszach zaświdrował mi wrzask niezwykle rozdartego dziecka. Miało włosy koloru czekoladowego brązu, identycznego odcienia jak tabliczka czekolady, którą próbowało wysępić od swojej matki. Szarpało tą biedną kobietę za rękę, wyma****ąc natarczywie swoim smakowitym znaleziskiem.
- Już ci mówiłam, że niczego nie dostaniesz, póki nie nauczysz się grzecznie prosić. - Odparła głosem tak spokojnym, że wzbudziło to mój podziw.
Niestety, choć jej postawa była godna pochwały, nie potrafiła ujarzmić tego do bólu pazernego bachora, który zaskrzeczał jeszcze donośniej.
- Niech pani weźmie tę czekoladę. - zaproponowała sprzedawczyni, rzucając ukradkowe spojrzenie na innych klientów, którzy nie ukrywali niezadowolenia.
W ten oto sposób mały terrorysta, przy którym Osama bin Laden może się tylko schować, już rozrywał pazłotko, aby zatopić swoje mleczaki (z czego połowa była zepsuta) w czekoladzie z toffi. Zaś stary Dumbledore właśnie zatapiał wzrok wypełniony dziecięcą chciwością w pudełko z dropsami. Niewątpliwie znalazłby wspólny język z "małym bin Ladenem". Czy także pod tym względem jesteśmy podobni do mugoli? W każdym razie nie ja.
- Poproszę...
- Dropsy cytrynowe? - Już nawet kasjerka jest w stanie odgadnąć jego proste zachcianki.
- Tak. Pięć paczek poproszę.
Zdumiało mnie dlaczego bierze tak wyjątkowo mało, skoro ciągnie mnie tutaj pod pretekstem niedoboru cytryny. Przeliczywszy pieczołowicie mugolskie pieniądze zabrał z lady swój żółty dobytek.
- Dla pana to samo? - nieoczekiwanie zwróciła się do mnie sprzedawczyni.
- NIE - odparłem jej dobitnie, aby nie miała najmniejszych wątpliwości co do mojej, że tak powiem, "normalności". Bo czy opychanie się słodkimi do bólu cukierkami jest normalne?
- Ależ zapłacę za ciebie, Severusie - Dumbledore musiał wkroczyć z właściwą sobie wspaniałomyślnością i uprzejmością, które nie zawsze idą w parze w sytuacjach takich jak ta.
Tak oto wyszedłem z koszmarnego pomieszczenia, które bez najmniejszych oporów nazywają sklepem, ściskając trzy paczki dropsów w drżącej ze złości ręce oraz z Dumbledorem u boku, dźwigającym siatkę paskudnych słodyczy. PLASTIKOWĄ siatkę. Taką, jaka nie nadaje się do recyklingu. Zero pożytku dla środowiska. Było do przewidzenia, że z tych dropsów nie wyniknie nic dobrego. Każdy nałóg ma w sobie coś złego - alkoholizm przynosi złe skutki, narkotyki, papierosy a zwłaszcza DROPSY. Nikt nawet nie zdaje sobie sprawy, że ujemny przyrost naturalny jest spowodowany głównie tym. Starcy uwielbiający narkotyzować się cukierkami naszprycowanymi szkodliwymi związkami chemicznymi długo nie pożyją. Schowałem dropsy do kieszeni, aby nikt nie przyłapał mnie choćby na trzymaniu ich w ręku. I tak była to dla mnie niezmazywalna plama na honorze.
- Dlaczego masz taką ponurą minę, Severusie? - zadał mi wystarczająco głupie pytanie, aby mój wzrok mógł powędrować w stronę nieba. - Moim zdaniem masz wszystko, co do szczęścia potrzebne. Dropsy... - Czyli mam mnóstwo powodów, aby się porządnie zdenerwować. - Właśnie... - Doznał nagłego olśnienia. Z doświadczenia wiem, że nie przyszło mu do głowy nic sensownego, skoro rozprawia o słodyczach. - Severusie, wcale nie musisz zwracać mi pieniędzy! - Skąd ja wiedziałem, że powie coś w ten deseń? Przez myśl mi nawet nie przeszło o zwrocie pieniędzy! Mugolskich pieniędzy!
- Dobrze, rozumiem - odparłem, siląc się na uprzejmy ton.
Na chwilę nastała cisza, jeśli mogę użyć tego słowa w odniesieniu do ulicy pełnej jeżdżących samochodów. Ale zawsze z tą "ciszą" jest tak samo - w końcu zostaje przerwana.
- Ale nadal masz taką smutną minę. - "Smutną". Tak nazywa wyraz twarzy wypełniony tłumioną wściekłością. - Czy nie cieszą cię pyszne, słodziutkie dropsy?
- Nie - wyrwało mi się niekontrolowanie, nim zdążyłem ugryźć się w język. To chyba przez to uczucie mdłości, gdy zaczął wymieniać wszystkie "zalety" dropsów.
Nie minęło wiele czasu, abym mógł stwierdzić, że moja odpowiedź była czymś gorszym od obrazy. Poznałem to po zmianie starczej twarzy z dobrotliwej i przyjaznej w niezwykle wzburzoną, która z każdą sekundą coraz bardziej wykrzywiała rysy. Teraz wiedziałem, dlaczego ten cytrynowy maniak jest jedyną osobą, której boi się Czarny Pan (pewnie gdy kończył Hogwart, naraził się Dumbledore'owi podobnie jak ja teraz).
Niewiele myśląc, deportowałem się w trybie natychmiastowym, by umknąć przed gniewem, który spadłby na mnie jak wielki młot. Znalazłem się w Hogsmeade. Słońce już zachodziło, a ja byłem w stanie spełnienia i właśnie gratulowałem sobie, że udało mi się uwolnić od tego fanatyka. Byłem pierwszy na kolacji, na czym bardzo mi zależało, bo bynajmniej nie jest dobrym pomysłem widywać się twarzą w twarz z dyrektorem do następnego tygodnia. Następnie zszedłem do lochów, gdzie, jak obiecał Zgredek, spoczywała moja torba. Do późnego wieczoru ustawiałem wszystko na półkach, dbając o alfabetyczny porządek i postanowiłem udać się na upragniony spoczynek. Jak dobrze, że jest już niedziela!

Edytowane przez Lapa_96 dnia 27-09-2012 01:04