Tytuł: Harry Potter - Hogsmeade, Twoja Magiczna Wioska :: Przymus? (Helltrix13 vs Eamy) [zakończony]

Dodane przez Tom_Riddle dnia 08-05-2012 20:10
#2

Tekst 1


Przymus?

- Po co ja to robię? - zapytała samą siebie w myślach Bellatrix, po raz kolejny z wysiłkiem podnosząc się z ziemi. Tym razem również nie zdążyła uchylić się przed potężnym zaklęciem rzuconym przez jej Mistrza. Ból jeszcze pulsował w jej mięśniach. - Klątwa Cruciatus. - pomyślała. - No, no, coraz ładniej zapowiada się dzisiejsza lekcja.
Znajdowała się na jakimś ponurym, opuszczonym wzgórzu, otoczonym kępką drzew. Właściwie to znajdowali się, bo była tam z Bellatrix też druga postać, ubrana w obszerną czarną szatę. Jej sylwetka była wyraźnie dostrzegalna w księżycowej poświacie.
- Droga Bellatrix, przestań się w końcu nad sobą rozczulać i przyjmij pozycję do walki! - powiedział Lord Voldemort tonem nieznoszącym sprzeciwu. - Jeśli nie nauczysz się unikać Zaklęć Niewybaczalnych, możesz zginąć w pierwszym lepszym starciu z jakimś przeciętnym Aurorem. - dodał. - Słyszałaś chyba, że otrzymali oni zezwolenie na ich użycie w przypadku spotkania kogoś z moich ludzi?
- Wiem o tym, mój Panie. - rzekła Bellatrix, stając pewnie na nogach. - Jednak myślę, że nie doceniasz moich możliwości. Nauczyłeś mnie już bardzo wiele, czekam tylko na chwilę kiedy będę mogła z kimś powalczyć. - powiedziała z wyraźnym wyrzutem.
- Ależ Bello, nic nie stoi na przeszkodzie. - syknął Czarny Pan, a jego wargi wygięły się w zimnym uśmiechu, który ona tak dobrze znała. - Najbliższa okazja do działania powinna zdarzyć się już na początku kolejnego tygodnia. Wszedłem niedawno w posiadanie informacji o miejscu przebywania niejakiej Marleny McKinnon, członkini Zakonu Feniksa, a także jej braci. Myślę, że będzie ona dla ciebie odpowiednim przeciwnikiem. Ja również udam się w to miejsce, gdyż nie mogę przegapić tego pojedynku. Podobno w jej rodzinie znajdują się znakomici czarodzieje, szkoda by było pozbawić się takiej okazji do zabawy...
- Panie, nie wiesz nawet jak bardzo jestem ci wdzięczna! - wykrzyknęła uradowana Bellatrix. - Również słyszałam o tym, że to niezwykle potężna rodzina, jednak wyraźnie mają też dużego pecha. - zaśmiała się szyderczo.
- W takim razie, wróćmy więc do naszego szkolenia. - powiedział Czarny Pan, unosząc różdżkę.
- Jestem gotowa, Panie. - odrzekła Lestrange. I zaczęło się znowu. Czarny Pan nie oszczędzał swojej oddanej zwolenniczki. Jego zaklęcia śmigały wokół niej jak pociski, a czerwone promienie mijały ją zaledwie o włos, gdy zawzięcie starała się robić uniki. Parę razy była zmuszona odbijać je różdżką, ale nie mogła robić tego zbyt często, bo wzbudziłaby tym gniew swego Mistrza.
Większa część wzgórza stała już w płomieniach gdy skończyli, a księżyc na niebie zdążył przebyć ponad połowę swojej codziennej drogi. Bellatrix była okropnie zmęczona, jednak na duchu wyraźnie podnosiła ją obietnica zbliżającej się walki. Lubiła to robić. Szczególnie gdy mogła przed końcem pojedynku pobawić się jeszcze z ofiarą na swój sposób. Klątwa Cruciatus wiodła u niej prym.
- Pora wracać. - rzekł Voldemort. - Mam do załatwienia pewne sprawy, które nie mogą zwlekać. Dlatego też jutro musisz radzić sobie sama. Najlepiej zajrzyj do tych ksiąg poświęconych Czarnej Magii, które pokazywałem ci ostatnio. Są tam zaklęcia, które na pewno wzbudzą Twoją ciekawość i zdobędą uznanie.
- Oczywiście. - odpowiedziała Bellatrix. Po czym jedno po drugim, zniknęli z cichym pyknięciem, zostawiając za sobą na wpół zwęglone wzgórze i rozprzestrzeniający się dalej ogień.

Kiedy Bellatrix opadła na swoje łóżko, natychmiast powrócił cały ból, którego doznała podczas dzisiejszych ćwiczeń. Wolała jednak odsunąć go gdzieś na bok, zwyczajnie nie skupiając się na nim, zajmując w zamian swój umysł rozmyślaniem. W jej pokoju nie było to szczególnie trudne, gdyż brakowało tu jakichkolwiek dekoracji, ba, sam sprzęt ograniczał się do minimum. Zwykła szafa, stolik, krzesło, łóżko i kufer w nogach, to jedyne przedmioty, które zajmowały tę pustą przestrzeń. Wpatrzona w sufit, myślała o bliskim pojedynku. Już dawno nie krzyżowała z nikim różdżek. Cały czas spędzała w tym dziwnym dworku, w którym przebywał też jej Mistrz. Miała ochotę wyrwać się na jakąś akcję z innymi Śmierciożercami, którzy często odwiedzali ich siedzibę, jednak Czarny Pan jasno dał jej do zrozumienia, że jeszcze nie spełniła jego oczekiwań.
- Ile czasu jeszcze to potrwa? - zapytała się w duchu. - Jestem już tutaj od ośmiu miesięcy i nauczyłam się tak potężnych klątw, o których reszcie nawet się nie śniło! Jestem pierwszą osobą, której Czarny Pan okazał taką łaskę. Tylko dlaczego On ciągle uważa, że nie jestem gotowa? Mam już dosyć jego ciągłej obecności. To, staje się dziwne. Przecież ja nie mogę czuć czegoś do Niego! Ale czy nie jest tak, że gdy tylko mnie skarci, ja winie się za to podwójnie? Czy jeśli zdarzy mu się pochwalić mnie mimochodem, nie skaczę z radości? W sumie może to normalne, przecież każdy cieszyłby się z takiego komplementu... nie, ja zwyczajnie sobie to wmawiam. Muszę wyrzucić takie głupie myśli ze swojej głowy. - O nie! - jęknęła z przerażenia pod nosem na nagły przebłysk swego umysłu. - Co by się stało gdyby on poznał moje myśli? Chybaby mnie zabił! Jak dobrze, że znam się na Oklumencji. Babka miała rację, gdy mówiła, że umiejętność zamykania umysłu to wspaniała i przydatna rzecz. Zawsze mogę też ukryć co zechcę przed tym pętakiem Rudolphusem, który o ironio jest także jej "wynalazkiem". Słyszałam od chłopaków, że strasznie denerwuje go to, że jestem tutaj. Zresztą, zapewne sporo tej złości powodują sami oni, swoimi durnymi docinkami. Jakże to pospolite wśród Śmierciożerców... - prychnęła pod nosem, po czym przewróciła się na bok i zasnęła.


Kolejny ranek Bellatrix zaczęła jak zwykle, po toalecie i śniadaniu od razu wzięła się za wertowanie ksiąg. Kilka z zawartych w nich zaklęć było znajomych, jak Zaklęcie Szatańskiej Pożogi. Śmierciożerczyni uśmiechnęła się na wspomnienie pierwszego użycia klątwy, gdy spłonęło całe miasteczko Mugoli, zanim udało jej się nauczyć jak powstrzymać płomienie. Późnym popołudniem do dworu powrócił Czarny Pan i podzielił się z nią nowymi wiadomościami.
- Musimy przyśpieszyć nasz plan dotyczący zaatakowania McKinnonów. - powiedział Voldemort na wstępie. - Początek przyszłego tygodnia to zbyt odległa data. W związku z pewnymi posunięciami Zakonu, nasza akcja może zostać zbytnio utrudniona. Dlatego też musimy udać się do Dorset jeszcze dzisiejszej nocy. Czekaj na mnie w swoim pokoju, przyjdę tam po ciebie. - rzekł, po czym odwrócił się i odszedł w kierunku swoich komnat.
Przyszedł po nią tuż przed północą, po czym udali się do ogrodu, skąd można było bezpiecznie Deportować się w dowolne miejsce. Chwilę później stali już na łące pełnej czerwonych maków, a w nozdrza uderzał ich słony zapach morza. Nad horyzontem szalała zbliżająca się w ich stronę burza.
- Wyśmienita atmosfera. - pomyślała Bellatrix, oblizując wargi. Już czuła to podniecenie, które ogarniało ją przed każdą walką.
Ruszyli w górę wzniesienia, za którym miał znajdować się dom ich przyszłych ofiar. Gdy stanęli na szczycie, ujrzeli sporej wielkości dwór. Wszystkie szanujące się czarodziejskie rody posiadały takie siedziby. Wyróżniały się one spośród innych swoim kunsztem i wiekiem, co wynikało z dawnych zamierzchłych już tradycji. Do głównej bramy wiodła wąska, kamienna ścieżka, która jak domyślała się Bellatrix, prowadziła aż nad niedaleką plażę. Gdy stanęli u jej stóp, w górze górowały nad nimi strzeliste wieżyczki. W jednej z nich paliło się światło, widać było też poruszające się za oknem postacie.
Lestrange spojrzała właśnie na swojego mistrza i ujrzała w jego oczach czerwony błysk.
- Zacznijmy zabawę. - powiedział Lord Voldemort, a krzywy uśmiech wypłyną na jego wargi. Machnął władczo różdżką, a cała brama poleciała z głośnym trzaskiem i uderzyła w ścianę dworku. Z najbliższych okien posypały się drzazgi i odłamki szkieł. - Przyszliśmy w odwiedziny! Gdzie powitanie? - krzyknęła Bellatrix, zanosząc się śmiechem.
Jedna z osób na górze wychyliła się przez okno, by zobaczyć co się dzieje i ledwie zdążyła uniknąć zielonego promienia, który za chwilę zmiótł cały balkon. - W takim razie poradzimy sobie sami! - wrzasnęła. - Confringo! - wielkie, zdobione drzwi wyleciały w powietrze z hukiem, a ona wbiegła do środka, tuż za nią bez pośpiechu podążał jej mistrz.
Hol, do którego wpadli, był olbrzymi. Na ścianach wisiało mnóstwo portretów w bogatych ramach, przy ścianach stały liczne komody i szafki, a wszystko zwieńczał kryształowy żyrandol wiszący w połowie sali. Po chwili usłyszeli śpieszne kroki domowników zbiegających po schodach. Voldemort i Bellatrix czekali na nich z opuszczonymi różdżkami. Gdy rodzina McKinnonów wreszcie pokazała się w korytarzu, ujrzeli ich przerażone i zdyszane twarze. Jedna kobieta i trzech mężczyzn, szczęśliwe rodzeństwo w kwiecie wieku.
- No, no, witamy naszych gospodarzy. - przemówił Czarny Pan, niskim głosem. - Trochę zaniedbaliście swoich gości, ale myślę, że będziemy mieli okazję by się wam za to odwdzięczyć. - Jeden z mężczyzn wystąpił z szeregu, jego różdżka była stale w gotowości. - Czymże zasłużyliśmy sobie na wizytę tak znamienitych gości? - zapytał, wypowiadając ostatnie słowa z pogardą. - Gdybyśmy wiedzieli o waszej wizycie, na pewno bylibyśmy lepiej przygotowani. - Na jego słowa Voldemort wybuchnął głośnym, upiornym śmiechem, a po chwili wtórować zaczęła mu Bellatrix. - Ależ Albercie, chyba wiadomy jest ci powód naszej nagłej wizyty. - odpowiedział Czarny Pan. - Wasze aktywne działanie w organizacji powołanej przez obecnego dyrektora Hogwartu, nie mogło zostać przez nas niezauważone. Teraz otrzymacie od nas podziękowanie za wasz wysiłek. - zakończył, sącząc jad w swych słowach.
- Bello, - zwrócił się w stronę Bellatrix. - teraz masz swoją szansę. Marlena jest podobno najbardziej utalentowaną z rodzeństwa. Ja wezmę się za tę trójkę. - Po tych słowach Voldemort nagle zniknął, by po chwili pojawić się bliżej zbitej ciasno czwórki. Po raz kolejny tej nocy, machnął swoją różdżką, a srebrny promień odrzucił Marlenę z dala od jej braci, nie zdążyli nawet zareagować. Kolejny władczy gest różdżką i hol przedzieliła na wpół przezroczysta bariera, oddzielając od siebie dwie grupy walczących. - Marleno! - krzyknął Albert, podbiegając do bariery, która natychmiast odrzuciła go od siebie. Drugi z braci próbował przebić się przez nią zaklęciem, jednak z równie marnym skutkiem. Rykoszet roztrzaskał stary zegar, który próbował wybić właśnie wpół do pierwszą. - Głupcy, to nie jest jakaś zwyczajna zapora. Tylko ja mogę cofnąć zaklęcie, wątpię byście znali magię na tyle potężną, by udało Wam się ją złamać. - powiedział Czarny Pan, po czym zaatakował trzeciego z braci, który znajdował się najbliżej. - Avada Kedavra! - zielony promień poszybował wprost ku niemu i gdyby nie szybka reakcja Alberta, który go odepchnął, już byłoby po nim. Tymczasem Voldemort szykował już kolejną porcję klątw, które odbijane przez braci niszczyły wszystkie zgromadzone w tej części holu przedmioty. Ale oni także nie pozostawali mu dłużni, trzech znakomitych przeciwników było w stanie stawić czoła Czarnoksiężnikowi. Zaklęcia śmigające w obie strony były tak potężne, że ściany zaczęły pękać, a z sufitu co rusz spadała kolejna warstwa pyłu. Czarny Pan zamiótł połami swej szaty i znowu zmienił położenie. Pojawił się za plecami braci i udało mu się powalić na ziemię jednego z nich, gdy błyskawicznie oplotły go kolczaste łańcuchy. Albert ruszył na pomoc młodszemu bratu, a średni - Ethan samotnie chronił ich zaklęciem tarczy.
Tymczasem równolegle do tego pojedynku toczył się drugi. Bellatrix bez zbędnych wstępów rozpoczęła walkę z Marleną. Jak się przekonała, była ona naprawdę znakomitą czarownicą. Lestrange szyła w nią na przemian zielonymi i czerwonymi grotami, które jednak w połowie drogi zderzały się z przeciwzaklęciami tej drugiej. Jej reakcje były błyskawiczne. Nagle, pośród całego zgiełku, dał się słyszeć potężny dźwięk grzmotu. W tej chwili Czarny Pan wykonał skomplikowany gest swoją cisową różdżką, a iście potężny czar, bez trudu przebił tarczę McKinnona i zmiótł go prosto na ścianę, po której osunął się bez życia. - Ethan, nie! - wrzasnęła, wstrząśnięta Marlena. Po czym zaczęła strzelać zaklęciami w oddzielającą ich ścianę. - Ty, idiotko! - zaśmiała się Bellatrix, która skorzystała z okazji i zwaliła ją z nóg Cruciatusem. Cofnęła jednak klątwę, pozwalając podnieść się przeciwniczce, nie chcąc kończyć pojedynku tak szybko. - Pomszczę go, przysięgam! - wycedziła przez zęby siostra. - Poczekaj na dwa kolejne powody do zemsty! - odkrzyknęła jej Śmierciożerczyni, spoglądając na swojego Mistrza, który wyraźnie miał przewagę nad pozostałą przy życiu dwójką braci.
Teraz to Bellatrix zabrakło refleksu, zaklęcie grzmotnęło ją tak, że przez chwilę wszystko jej zawirowało i nieomal upadła. Szybko jednak zreflektowała się słupem ognia z różdżki, który opalił szatę Marleny. Obie prześcigały się teraz w wymyślnych urokach, których moc rozsypywały w pył kruszyła frontową ścianę, ukazując szalejącą na dworze wichurę.
Albert próbował tymczasem zawalić kryształowy żyrandol wprost na znajdującego się pod nim Voldemorta, jednak ten jednym machnięciem zmienił wszystkie odłamki w drobny pył. - Teraz ja pokażę Wam, jak wygląda prawdziwa potęga magii! - wrzasnął Czarny Pan, po czym wycelował różdżkę w niebo i krzyknął - Fulgur! - Ogromny huk i błysk, zatrzęsło całym dworem, gdy potężny piorun przebił się przez dach i gruchnął prosto w najmłodszego z McKinnonów. - Kayleigh! - wrzasnęli Albert i Marlena, na co Voldemort wybuchł lodowatym śmiechem. - I co wy na to? - rechotała się Bellatrix. W oczach pozostałej przy życiu dwójki zapaliły się ognie. Gniew, który ich ogarnął musiał znaleźć swoje ujście. Bellatrix musiała zacząć się cofać, gdy spadł na nią istny grad zaklęć, mogła jedynie się bronić.
Po drugiej stronie Voldemort nadal stał w miejscu, wpatrując się w zwęglonego trupa swojej kolejnej ofiary. Albert ruszył na przód i ciskał w niego klątwami z całą mocą. To rozsierdziło Voldemorta, który musiał z większą uwagą odpierać ten atak. Grymas wściekłości wykrzywił jego twarz, kiedy jeden z grotów podpalił jego czarną szatę. - Dosyć! - ryknął, a fala jego gniewu odrzuciła w tył przeciwnika. - Zabawa się skończyła! - teraz odłamki ścian i mebli fruwały w każdym kierunku. Po obu stronach toczył się zacięty pojedynek, jednak jeden przeciwnik nie był w stanie długo opierać się mocy Czarnego Pana. Wtem kiedy Albert został przypadkowo przyparty do bariery, Bellatrix również znalazła się pod ścianą. Natychmiast przeniosła się jednak za plecy Marleny i ponownie powaliła przeciwniczkę na ziemię klątwą Cruciatus, kiedy ta zaczęła zwijać się z bólu, wyszarpnęła jej różdżkę z ręki.
- To koniec - powiedział Voldemort do Alberta. - błysk zielonego światła połączony z grzmotem błyskawicy i ostatni męski potomek rodu McKinnonów leżał na podłodze z szeroko otwartymi, pustymi oczami.
Bellatrix przerwała na chwilę tortury - Za chwilę dołączysz do reszty, Twój brat właśnie nas pożegnał... - wyszeptała do Marleny. - Zrób to teraz, zimna suko! - odrzekła jej ofiara i splunęła Lestrange pod nogi. - Avada Kedavra! - krzyknęła Bellatrix, a siła zaklęcia poderwała ciało jej przeciwniczki w górę. To był koniec. Cztery ofiary lipcowej nocy.
- Dobra robota, Bello. - powiedział Czarny Pan, który znalazł się tuż przy niej. - Ale czeka cię jeszcze mnóstwo pracy. - Wiem o tym, Panie. Ale cieszę, że w końcu mogłam się sprawdzić. Doprawdy to była waleczna rodzina. - odpowiedziała Bellatrix, spoglądając na ciała zabitych.
- Zaiste. Szkoda tylko, że wybrali niewłaściwą stronę. - powiedział bez emocji Voldemort. - Chodźmy już, ta rudera długo nie postoi.
Dwie ciemne postacie, wyszły ze zniszczonego budynku, który do niedawna był siedzibą rodu McKinnonów. Burza odpłynęła już by siać zniszczenie gdzie indziej. Podobnie jak Lord Voldemort i Bellatrix Lestrange, którzy mieli jeszcze stać się przyczyną końca wielu istnień.

Edytowane przez Tom_Riddle dnia 08-05-2012 20:12