Tytuł: Harry Potter - Hogsmeade, Twoja Magiczna Wioska :: [NZ] Listy niczyje (LV)

Dodane przez sborna dnia 17-06-2012 13:23
#7

Nikt nie czyta, nikt nie komentuje... może się to zmieni? Chyba wciąż w to wierzę, bo zamieszczam część trzecią. Edytowałam też pierwszego posta i dodałam prolog, którego wcześniej brakowało.

3. Listy

W końcu pociąg się zatrzymał, a uczniowie zaczęli tłumnie wylewać się z niego. Dopiero wtedy Narcize zorientowała się, że sama jeszcze nie zmieniła ubrań, a jakoś nie uśmiechało jej się na wstępie zebrać kilkunastu ujemnych punktów dla Gryffindoru. Kiedy w końcu udało się jej wytoczyć z Hogwart Express, z ulgą odnotowała, że przy peronie czeka jeszcze jeden, ostatni powóz. Na początku stanęła jednak jak wryta. Otworzyła oczy najszerzej jak tylko potrafiła, sądząc chyba, że to pomoże jej lepiej obserwować zwierzę, które było zaprzężone do wozu. Aż trudno uwierzyć, że widziała testrala pierwszy raz w życiu - przecież w jej domu, szczególnie w lochach, co rusz ktoś tracił życie. Nigdy jednak nie miała większej ochoty na to patrzeć. Całe szczęście, na temat magicznych stworzeń wiedziała bardzo dużo i doskonale zdawała sobie sprawę z tego czym jest zwierze stojące kilka metrów dalej, co pozwoliło jej dość szybko wyjść z pierwszego szoku. Do powozu już wsiadał jakiś chłopak, ale sądziła, że akurat to nie będzie żadnym problemem. I rzeczywiście, nie byłoby, gdyby nie fakt, że prócz niego w środku siedziały już trzy osoby, o czym Narcize zorientowała się dopiero, kiedy podbiegła i zapytała, czy jest jeszcze jedno miejsce. Przez drzwi wychyliła się twarz najbardziej znienawidzonej przez nią dziewczyny - Pansy Parkinson.
- Kopljar? Sądzisz, że taka szlama jak ty, ma prawo oddychać NASZYM powietrzem, w NASZYM powozie? - zaśmiała się ironicznie. Zanim Narcize zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, ktoś pociągnął Ślizgonkę na siedzenie i dla odmiany w drzwiach pojawiła się blond czupryna. Dziewczyna od razu zmrużyła oczy, a wściekłość aż zaszumiała jej w uszach. Po tym co się stało na początku wakacji, najchętniej rozszarpałaby własnoręcznie całą rodzinę Malfoy'ów.
- Prasa rozpisywała się o twoim chłoptasiu, Kopljar - uśmiechnął się szyderczo, a dziewczyna mimowolnie zacisnęła ręce w pięści. - No, no, śmierciożercy, kto by pomyślał? - zacmokał, a już po chwili przybrał swój normalny, chłodny ton. - Już niedługo świat będzie wolny od zdrajców krwi i szlam... ciekawe kiedy przyjdą po ciebie? - roześmiał się, a pozostała trójka mu zawtórowała. Wściekła do granic wytrzymałości Chorwatka obnażyła zęby, niczym zwierze, przygotowujące się do ataku, co tylko jeszcze bardziej rozbawiło Ślizgonów. Zatrzasnęli drzwi i w znakomitych humorach pojechali do zamku, a Narcize zmuszona była przebyć tę drogę na piechotę.
Przed wejściem do Wielkiej Sali poprawiła szatę i odgarnęła z twarzy parę niesfornych kosmyków. Nabrała w płuca więcej powietrza i weszła do gigantycznego pomieszczenia. Starała się nie rozglądać na boki, wiedząc, że spóźnienie na ucztę powitalną nigdy nie mogło zostać niezauważone, a ona nie należała do grupy ludzi, lubiących być w centrum uwagi. Czym prędzej usiadła na wolnym miejscu, przy pozostałych Gryfonach ze swojego rocznika.
- Narc, gdzie byłaś? - zapytała od razu Lavender, jednak jak to miała w zwyczaju, nie czekała na odpowiedź dziewczyny. - Przegapiłaś Ceremonię Przydziału... ale to jeszcze nic. Snape w tym roku nie będzie uczył eliksirów! Mamy nowego nauczyciela - mówiła z entuzjazmem, a przy ostatnim zdaniu uśmiechnęła się tajemniczo, podczas gdy Parvati zachichotała pod nosem.
- Nowego nauczyciela? - Narcize podchwyciła jej entuzjazm. Szybko spojrzała na stół belfrów, a jej brwi podjechały niemalże do linii włosów. Chłopak, z którym wdała się w pociągu w dyskusje, okazał się chłopakiem, a właściwie mężczyzną, który będzie ją uczył. - O nie... - powiedziała pod nosem, ale raczej nie zainteresowała tym dziewczyn.
- Niezły jest, nie? - tym razem to Parvati zabrała głos, nadal chichocząc. Kopljar przewróciła oczami. Brak wyczucia, brak instynktu samozachowawczego. Kompletny brak mózgu.
Czemu ona się w ogóle z nimi kolegowała? Może dlatego, że Wielka Trójka była zbyt "wielka" i tworzyła wokół siebie za dużo szumu, żeby wchodzić z nimi w bliższe relacje, no a z kimś z roku jednak wypadało się kolegować? Albo po prostu Narcize wolała przebywać z kimś, kto woli bez przerwy rozmawiać o ciuchach i chłopakach, niż ze zjadaczem rozumów, wymądrzającym się na każdym kroku (bo właśnie taka w jej oczach była Granger)?
- Czy ja wiem, raczej zupełnie przeciętny - odpowiedziała rzeczowo Chorwatka.
- Przeciętny?! Chyba żartujesz! W dodatku jest taki młody... skończył szkołę tuż przed naszym przyjściem...
- I był kapitanem Ślizgonów! - przerwała jej Lavender.
Ślizgon! Wiedziałam! - pomyślała Kopljar i wykrzywiła wargi w nieco ironicznym uśmieszku. Ściszyła głos, spoglądając na swoją koleżankę.
- Czy ty przypadkiem nie miałaś na oku pewnego rudzielca, Lav?
Na te słowa dziewczyna wyraźnie się speszyła, a jej rozanielony uśmiech znikł bezpowrotnie. Rozejrzała się szybko wokół siebie, upewniając, że nikt tego nie usłyszał.
- To nieistotne - żachnęła się. - Stwierdzam tylko fakt - dopowiedziała obrażona i już do końca uczty się nie odzywała. Narcize uwielbiała ją denerwować, bo przychodziło jej to z taką łatwością. Wiedziała też, że każdy chłopak, który jest lub był kapitanem drużyny quidditcha, mógł zawrócić brunetce w głowie, a jeśli w dodatku jest kilka lat starszy - zauroczenie murowane. Pod tym względem podobna była również Parvati, a nawet w pewnym sensie (choć może trudno w to uwierzyć) Narcize. W końcu musiały mieć ze sobą wspólne tematy, nawet jeśli panna Kopljar nie była tak próżna jak jej koleżanki. Skoro jednak wytrzymały ze sobą już pięć lat (z niezliczoną ilością kłótni, co prawda), to chyba musiały czuć się w swoim towarzystwie naprawdę dobrze.
Długi, pierwszy dzień w szkole zbliżał się wreszcie ku końcowi. Większość uczniów smacznie spała już w swoich dormitoriach, a ci, którzy jeszcze leżeli w łóżkach, pogrążeni w myślach, zastanawiali się pewnie kto wymyślił nakaz przyjeżdżania do szkoły w czwartek, kiedy jeszcze przecież weekend można było spędzić w domu. A Narcize siedziała na łóżku i z szeroko otwartymi oczami wpatrywała się w zupełną ciemność panującą w pomieszczeniu. Jakby zmęczenie jej zupełnie nie dotyczyło. Jakby nie musiała rano wstać i z innymi udać się na zajęcia. W ręku trzymała kolejny (nie wiedziała nawet który to już) napisany przez siebie list, ale nawet nie zwracała na niego uwagi. Trudno powiedzieć kiedy przelała swoje myśli na papier, bo wydaje się, że robiła to już odruchowo, codziennie.

Adam,
Nie wiem co się ze mną dzieje. Oszalałam. Oszalałam? Powiedz, że nie. Albo najlepiej napisz. Nadal czekam, choć wiem, że nie ma sensu. Pogodziłam się z tym. Zapytasz czemu w takim razie po raz kolejny adresuję do Ciebie tą wiadomość? Nie pytaj. Nie odpowiem. I nie doszukuj się w tym logiki, bo i tak jej nie znajdziesz. Żyję dalej, choć nie chcę. Dobrze by było, żebyś o tym wiedział.
Kończę, postaram się nie pisać przez jakiś czas, żeby Cię nie męczyć.
Na zawsze Twoja,
Narcize.



I tak napiszesz - szepnął jakiś głosik w jej głowie. Potrząsnęła w końcu głową, jakby odganiając od siebie myśli. Schowała list do szkatułki, którą dostała od babci. Zawsze to robiła, bo wiedziała, że są tam bezpieczne - zabezpieczone odpowiednimi zaklęciami, a sama drewniana skrzyneczka zaczarowana była tak, by wszystko się w niej zmieściło. Pamiątka rodzinna, bardzo gustowna zresztą. Dzięki magii owej szkatułki mogła spać spokojnie, nie bojąc się, że listy wpadną w niepowołane ręce.

- Wiesz, mogłabyś chociaż udawać, że słuchasz - powiedziała jakaś dziewczyna nad uchem Narcize. Ta nagle otworzyła oczy, parę sekund zastanawiając się gdzie jest i co właśnie robi. Dopiero po dłuższej chwili dotarło do niej, że już na drugiej lekcji w tym roku ucięła sobie drzemkę. A warto tu podkreślić, że to dopiero początek pierwszego dnia zajęć.
- Ta... - odpowiedziała niechętnie Chorwatka, kierując słowa (a właściwie słowo) do zainteresowanej wywodem Binnsa, Hermiony. Skrzywiła się na myśl o tym, że musi z nią siedzieć na najnudniejszej lekcji jakiej ten stary zamek był świadkiem, ale niestety ławki były dwuosobowe, więc wybór był niewielki. Z powrotem przymknęła oczy, mając nadzieję, że przerwa obiadowa przyjdzie nadspodziewanie szybko. Niestety wcześniej była zmuszona uczestniczyć jeszcze w zaklęciach i dwugodzinnym zielarstwie, a najbardziej zajmującą myślą było: Kto, do stu dementorów, układał ten plan?!
W końcu jednak nadeszła wyczekiwana chwila, kiedy dziewczyna przekroczyła próg Wielkiej Sali, w towarzystwie Parvati i Lavender.
- Wiecie, jaką lekcję mamy za godzinę? - zapytała Narcize, siadając przy stole. - Obronę! Ze Snapem! - uśmiechnęła się, a w jej głosie słychać było podekscytowanie. Nie, nie przepadała wcale za przedmiotem, bo jej umiejętności w zakresie władania różdżką nie były nadzwyczaj wybitne. Pałała za to wielką sympatią do nauczyciela, z którym wcześniej miała swoje ulubione eliksiry. Co prawda opiekun Slytherinu nie odwzajemniał jej jakże gorących uczuć, a koleżanki nie potrafiły nawet udawać, że są choć w połowie tak szczęśliwe jak ona.
- I z czego tu się cieszyć?! Wystarczy, że gnębił mnie przy warzeniu tych paskudnych wywarów i mówiąc szczerze, wcale nie chcę znienawidzić przez niego kolejnego przedmiotu - burknęła panna Brown.
- No wiesz, może nie będzie tak źle - powiedziała z większym spokojem Parvati. - W końcu co takiego może zniszczyć w Obronie Przed Czarną Magią? Zresztą po Umbridge przyjmę go z pocałowaniem ręki - dodała, na co Lavender wzruszyła ramionami, wyraźnie niezbyt przekonana. Narcize ściągnęła brwi, patrząc na nią ze zdziwieniem.
- No chyba nie chcesz powiedzieć, że... - przerwała jednak w momencie, kiedy tuż przed jej nosem wylądowała wielka, szara sowa, z przywiązaną do nogi nieproporcjonalnie małym, zapieczętowanym rulonem pergaminu. Przez chwilę patrzyła na nią z szeroko otwartymi oczami, nic nie mówiąc.
- O Merlinie... - szepnęła, prędko odczepiając przesyłkę od nóżki sowy, która od razu odfrunęła. - Odpisał...
- Kto odpisał? - zapytały równocześnie zainteresowane dziewczyny, ale Kopljar nie miała zamiaru odpowiadać, bo już biegła między stołami do wyjścia.
Więc jednak widział moje listy. Słyszał moje wołanie. Wreszcie odpowiedział...
Popędziła na błonia, czując, że serce chce wyrwać się z piersi. W tej jednej chwili odzyskała nadzieję. Nic, poza przeczytaniem listu się dla niej nie liczyło. Nic więcej.