Tytuł: Harry Potter - Hogsmeade, Twoja Magiczna Wioska :: [Z] Z pamiętnika Vicki i Weasley'ów - Chory pomysł bliźniaków

Dodane przez SweetSyble dnia 26-02-2012 21:06
#8

A więc zamieszczam kolejny i ostatni fragment mojego FF. Mam nadzieję, że wam się będzie podobał. Zobaczymy jak mi pójdzie z tym, to może napiszę jeszcze jedno FF (na pewno nie będzie wiele dłuższe do tego). Dziękuję wszystkim czytelnikom. Szczególne podziękowania dla Slytherin97, mojej bety.
Miłego czytania.



II

Zaraz po lekcjach, wszyscy troje biegli na miejsce, gdzie się umówili, czyli pod portretem Grubej Damy. Poczekali, aż wszyscy z korytarzy się usuną, i wyruszyli pod gabinet Filcha. Tam się rozdzielili; Vicki została pod drzwiami, a Fred i George oddalili się o parę korytarzy. Dziewczyna przełknęła głośno ślinę i zapukała w mosiężne drzwi. Puk, Puk, Puk. Usłyszała kroki, hałas przewracanych krzeseł. Nagle przed jej oczami stanął woźny Filch.
- Czego?!
- Dzień dobry, proszę pana. - Zaczęła najmilszym głosem, jakim potrafiła mówić. - Przyszłam tylko panu powiedzieć, że profesor McGonagall pana powiadamia, żeby przegonił pan Irytka.
- Gdzie jest Irytek? - warknął Filch.
- Rozwala właśnie pokój nauczyciel...
Nie zdążyła dokończyć, ani nic dodać, bo Filch był już u schodów na drugie piętro.
- Raz na zawsze się pozbyć... On nigdy tu już nie wróci!!! Dumbledore mnie musi wysłuchać... Już nigdy...
Vicki zachichotała pod nosem. Poszło lepiej niż myślała, bo nie musiała iść z woźnym. Usłyszała odgłosy dochodzące z bliskiego korytarza i domyśliła się, że to bliźniacy biegną na ratunek swojej ukochanej peleryny. Chciała iść w ich kierunku, gdy nagle z zakrętu wystrzelili jak dwie torpedy i zderzyli się z nią.
- Mogli byście choć trochę uważać!
- Siedź cicho, trzeba iść po pelerynę...
Powoli weszli do gabinetu. Vicki zupełnie inaczej wyobrażała sobie miejsce bytu Filcha. Było tu bardzo zimno. Ściany były pokryte starą, brzydką i odłażącą tapetą. Tu i ówdzie wisiały krzywo obrazki. Na środku pomieszczenia stało kulawe biurko, z krzesłem ledwie trzymającym się na nogach. Cały gabinet przedstawiał się bardzo obskurnie. Zanim zdążyła obejrzeć go całkowicie, poczuła, że ktoś ciągnie ją za nadgarstek.
- Idziemy, Vicki! Pośpiesz się!
- No idę!
Założyli pelerynę i ruszyli do wieży Gryfonów. Szli przez skróty w obawie natknięcia się na jakiegoś nauczyciela. Kiedy doszli na miejsce, odetchnęli z ulgą.
***
Następnego dnia lekcje ciągnęły się wyjątkowo długo. Kiedy nareszcie dobiegły końca, nasza trójca wróciła do pokoju wspólnego. Nie mieli nic do roboty, więc z nudów powtarzali cały czas plan. Około ósmej cały pokój wspólny zaczął się wyludniać. Kiedy w końcu zostali sami, ubrali się ciepło, zarzucili na siebie pelerynę-niewidkę, i ruszyli ku wyjściu. Droga przebiegała dość sprawnie. Prócz Irytka demolującego klasę eliksirów (Ha, dobrze tak Snape'owi!), nie zauważyli nikogo. Dotarli wreszcie do Sali Wejściowej. Zrzucili z siebie pelerynę, a Vicki podbiegła i, najciszej jak potrafiła, otworzyła drzwi na zewnątrz. Uderzył ich chłód zimnego powietrza. Vicki już nie raz spacerowała z bliźniakami po zamku nocą, ale nigdy nie wychodzili na zewnątrz. Poczuła nagle coś w rodzaju niepokoju i potrzeby natychmiastowego powrotu do zamku, ale Fred jakby to wyczuł.
- Nie bój się, Vicki. Będzie OK. - Popatrzyła na niego i uśmiech ponownie zagościł na jej twarzy.
Szli już dosyć długo, ale jednak Zakazany Las był jeszcze daleko. Z daleka zobaczyli zgaszone światło w chatce Hagrida, więc pomyśleli, że już pewnie jest bardzo późno. Pomimo późnej pory żadne z nich, pod wpływem emocji, nie odczuwało zmęczenia. Kiedy doszli do skraju Zakazanego lasu, Fred powiedział:
- Dobra. Różdżki są? - zapytał, a pozostali towarzysze skinęli głowami - To do roboty.
Część ich planu (Vicki nie wiedziała czy to mądre) polegała na rozdzieleniu się, i znalezieniu wilkołaka. Zrobili jak postanowili. Każde poszło w inną stronę. Dziewczyna szła niepewnym krokiem, przygotowana na wszystko. Co chwila dało się słyszeć trzask gałązek, czy odgłosy leśnych zwierząt. Vicki nie wiedziała, czy nie oddala się za bardzo. Po pewnym czasie doszła do jeziora, i kawałka otwartej przestrzeni. Nigdy tu nie była, ale musiała przyznać, że Zakazany Las nocą, jest naprawdę przepiękny. Powzdychała chwilę, po czym ruszyła dalej przed siebie. Robiło się co raz ciemniej, drzewa się zagęszczały, a wilkołaka jak nie widać, tak nie widać. Vicki zaczęła się bać. Nie wiedziała, co się dzieje z jej towarzyszami, i gdzie są. Nagle usłyszała trzask gałązek, potem warczenie. Obróciła się bardzo powoli. Zobaczyła owłosione ciało, potem okropnie długie nogi, kły. Więcej nie musiała widzieć, wiedziała już kto to jest. Strach stopniowo ją paraliżował. Nie wiedziała, co robić. Zapomniała o umowie, że ten kto zobaczy wilkołaka, ma go oswoić. Straszne zwierzę zbliżało się do niej, a z potwornej paszczy ciekła okropna ślina. Jedynym sensownym rozwiązaniem w tym momencie, wydawała jej się tylko ucieczka i wrzask. Zrobiła tak. Pędziła ile sił w nogach, i wrzeszczała jak opętana. Pędziła. Biegła bardzo długo, aż uświadomiła sobie, że robi się zmęczona. Nagle zahaczyła nogą o korzeń, potknęła się i poczuła narastający ból w kostce. Świetnie, jeszcze mi skręconej kostki brakowało - pomyślała. Wilkołak zbliżał się do niej. Był co raz bliżej. Warczał okropnie. Biegła tak długo. Rozglądnęła się wokoło, i zobaczyła, że jest niedaleko miejsca, w którym razem z braćmi się rozstali. Sycząc z bólu, pozbierała resztki sił, i biegła dalej. Poczuła, że nie da rady, i zaczęła zwalniać. Z braku sił znowu upadła. Znajdowała się na mostku przy rzece, która otaczała Hogwart. Wilkołak znów się zbliżał, obnażając swoje kły. Vicki czołgała się w stronę rzeczki, całkiem nie świadoma tego, że zaraz wpadnie w lodowatą toń. Po chwili poczuła, że robi jej się strasznie zimno i, że jest w wodzie. Będąc jeszcze na krańcu mostka, usłyszała szybkie kroki, zaklęcie i potem już nie pamiętała. Poczuła, że brakuje jej powietrza. Lodowate macki wody wciągały ją w toń. Nie miała sił, żeby się ratować. rNiech to się wszystko skończyr1; pomyślała. Straciła przytomność.
***
Wokół panowała błoga cisza. Vicki słyszała tylko drobne szepty. Leżała na czymś bardzo miękkim wygodnym i ciepłym. Nie miała pojęcia jak się tu znalazła. Nie chciało jej się otwierać oczu, powieki były zbyt ciężkie. Ale pewna myśl nie pozwoliła jej na to. Leżała pewien czas intensywnie myśląc nad tym, co ona może tu robić. Przypomniał jej się szalony pomysł braci i od razu skojarzyła go z ciepłym i miękkim łóżkiem.
- To nie mogło się stać! - Krzyknęła zrywając się z łóżka. Bliźniacy spojrzeli na nią zdumieni.
- No nareszcie się obudziłaś. Strachu nam takiego napędziłaś, że nawet nie wiesz jak się baliśmy.
- Co się do cholery stało, czemu ja jestem tu? - zapytała już spokojniej, sadowiąc się z powrotem w ciepłym łóżku.
- To się stało, że prawie się nie utopiłaś. Złapałem cię w ostatniej chwili. Słyszałem krzyki, i od razu połączyłem je z tobą.
- I co tak po prostu mnie złapałeś, tak? Tak po prostu się nic nie stało? Wilkołak poszedł w las?
- Nie. Goerge też cię usłyszał. Ja pobiegłem na ratunek ciebie, a on przegonił wilkołaka. Wyciągnąłem cię w ostatniej chwili, jak już wspomniałem wcześniej. Potem udaliśmy się szybko do zamku, a przed nim, na nieszczęście, lub na szczęście stał cholernie wkurzony Dumbledore. Tobą zajęła się pani Pomfrey, a my mieliśmy półgodzinne kazanie naszego kochanego dyrektorka, że jesteśmy kompletnie nie odpowiedzialni...
- I na końcu dodał, że takie rzeczy się zdarzają i że ten raz nam wybaczy, ale ma nadzieję, że to nas czegoś nauczyło, i więcej tak nie zrobimy. - Dokończył z uśmiechem na twarzy George.
- I wy mówicie o tym tak, ze stojnickim spokojem, jakby nic się nie stało? Jaka kara nas czeka?
- Bo nic się nie stało. Leżysz tu cała, i zdrowa! Jakbyś nie zapomniała, że można użyć różdżki, byłoby wszystko okej. Kara, w tej szkole nic bardziej surowszego, jak okrutny szlaban u Snape'a nie ma. Ale to szlaban pojedynczy, więc nie trzeba się martwić.
- Nie wierzę! A to możecie mi teraz powiedzieć, do czego były wam potrzebne te pazury, których i tak nie zdobyliście?
- A to była taka próba, żeby sprawdzić czy pomożesz nam w każdej sytuacji, nawet w tej, która jest bardzo trudna do wykonania. - Powiedział rozbawiony George.
- Co?! Przecież ja się mogłam zabić! Ale z was dowcipnisie! - Powiedziała bardzo zdenerwowana. Lecz widząc ich roześmiane twarze, dodała. - To wcale nie jest śmieszne!
Lecz widząc ich, śmiejących się do rozpuku, wbrew sobie zaczęła się uśmiechać. Po chwili dołączyła do nich. Śmiali się i śmiali. Co ja bym bez nich zrobiła? - pomyślała Vicki.
___
Dzięki!