Tytuł: Harry Potter - Hogsmeade, Twoja Magiczna Wioska :: [NZ] Nie ma większego czaru niż miłość//Historia Hermiony Granger//

Dodane przez Adelajda Dakota dnia 02-03-2012 22:35
#33

Rozdział 12.
Druga połowa listopada. Czas, który zazwyczaj zwiastuje nadejście świąt Bożego Narodzenia i srogiej zimy, a w Hogwarcie również wywoływał głębokie podniecenie nadchodzącym meczem Quidditcha, Gryfonów przeciw Ślizgonom, który był pierwszy w sezonie. Chociaż październik był mokry i ponury, listopad okazała się zupełnym tego przeciwieństwem. Słońce grzało bardzo mocno, bardziej niż w poprzednim miesiącu, a uczniowie, którzy zazwyczaj o tej porze roku chodzili już w szalikach i rękawiczkach ochronnych, teraz biegali po błoniach w samych bluzach, rzucając się liśćmi lub skacząc w świeżo zgrabione stosy przez pana Filcha, który obrzucał tych śmiałków stekiem ordynarnych przekleństw.
Taką właśnie scenerię obserwowała z okna brązowowłosa dziewczyna, o takim samym kolorze oczu, śmiejąc się pod nosem, gdy jeden z uczniów chwycił widły i zaczął z nimi gonić Filcha, który uciekał z niewidzianą wcześniej u niego sprawnością.
Hermiona była sama w opustoszałym Pokoju Wspólnym. Harry, Ron i Ginny byli na treningu, a większość uczniów i uczennic poddali się wiatrowi wiejącemu z okna. Po prostu biegali po błoniach. Jednak Hermiona nie miała ochoty na zabawę. Usiadła, wzdychając ciężko, na wysłużonej już kanapie naprzeciw kominka. Chciała się zastanowić głęboko nad swoim życiem. Po stracie rodziców, z którą już się jako tako oswoiła, była jakaś zdołowana, nie potrafiła się śmiać. Nigdy wcześniej nie odczuwała ich braku w Hogwarcie, a teraz...
Zapatrzyła się w ogień, który nagle zapalił się w kominku.
Czy czuje coś do Harry'ego po za głęboką przyjaźnią? Nie. Nadal uważała, że jest przystojny aż do cholery, ale nie była w nim zakochana. Kochała go, ale jak przyjaciela. Teraz kiedy straciła najbliższe po za nimi osoby, oni byli najważniejsi. na pierwszym miejscu. A trzeba przyznać, że stanęli na wysokości zadania. Robili jej miłe upominki, unikali tematów związanych z rodzicami. Hermiona była im wdzięczna, zwłaszcza dlatego, że miała dość już dużo wcześniej uwag Rona na temat słodyczy i innego jedzenia. To było żenujące.
Myślała dużo, nie zauważyła nawet kiedy zrobiła się szarówka i wszyscy Hogwartczycy powoli wracali do swoich Pokoi Wspólnych. Nagle Hermionie ukazał się płomyk jasny jak włosy jednego ze Ślizgonów. Przed oczami ukazała się jej twarz Malfoya z ironicznym uśmiechem na ustach.
Od tego tańca stosunki między nią a Malfoyem uległy poprawie. Stały się znośne, choć i tak lekcje z nim psuły Hermionie dużo nerwów i często musiała przygryzać sobie język, by nie palnąć czegoś głupiego.
Miała co do niego jakieś dziwne, mieszane uczucia, których sama nie potrafiła zrozumieć. Pierwszym z nich było na pewno współczucie. Naprawdę współczuła mu i sobie utraty rodziców. Wiedziała, jak musiało mu być ciężko. Mimo wszystko, był on z nimi bardzo związany, tak jak ona ze swoimi. Współczuła mu także tego, że przyjaciele odwrócili się od niego w takiej chwili. Ona miała wspaniałych przyjaciół i przyjaciółkę, więc tak naprawdę było jej go bardzo żal. Jednocześnie jednak czuła do niego głęboką nienawiść, z powodu jego arogancji i pychy. Dlaczego on ją tak traktował? Tylko dlatego, że miała innych rodziców niż on? Przecież to chore... a jak on ją nazywał! Czuła jednak coś jeszcze, takie jakieś miłe uczucie, którego nie potrafiła zindentyfikować. Było to jakieś dziwne uczucie, miłe, ale czymś przysłaniane...
- Hermiono, co tak myślisz? - zapytała Ginny i opadła na kanapę obok niej.
- O niczym ważnym... tak ogólnie. Jak trening? - zapytała Hermiona.
- Dobrze. Tylko nie mogłem wypatrzyć znicza w takich ciemnościach, złapałem go dwa razy, ale wypuściłem trzeci i błąkałem się w ciemnościach, dopóki nie pomyślałem o zaklęciu przywołującym. - Harry wyszczerzył do niej zęby.


Szkarłatno - złota część trybun mocno szalała, wrzeszcząc i powiewając chorągiewkami. Srebrno - zielone sektory patrzyły na to wzrokiem, który prawie zabijał. Gryfoni strzelili w tym meczu dziesiątego gola, dając wynik sto do dwudziestu.
- Teraz jeden ze ścigających Slizgonów ma kafla, ale piękna akcja z tłuczkiem Sloppera - rozległ się podekscytowany głos Colina Creeveya rozległ się po trybunach. W tym meczu to on był komentatorem. Nigdy jeszcze nie czuł się tak szczęśliwy.
- Bell podaje do Gin..., przepraszam, Weasley i GOOOLL! - wrzasnął Colin, a za jego przykładem poszły w ruch rozetki i rozległ się ryk słynnego lwa Luny Lovegood.
Nagle stało się coś, że wszyscy wstrzymali oddech. Harry Potter i szukający Slizgonów, Arnold Heset, zanurkowali raptownie, ale po minucie było po wszystkim. Czarnowłosy uniósł w geście tryumfalnym prawą dłoń, w której trzepotała się skrzydlata piłeczka.
Widzowie w szkarłacie oszaleli z zachwytu. Ślizgoni ze zrezygnowaniem na twarzach rzucili miotły.
Potem była tylko balanga. Wszyscy ucztowali. Ale jedna osoba siedziała w swoim dormitorium i pisała wypracowanie z Numerologi na łóżku.
Hermiona Jane Granger zakręciła kałamarz, a podręcznik, wypracowanie i pióro położyła na szafce nocnej. Znowu poddała się rozmyślaniom. Czy coś czuje do Ślizgona?
Nie znała odpowiedzi.
A nikt jej nie odpowiedział.

Wiem, kto wie prawdę,
Jedyną prawdę...