Tytuł: Harry Potter - Hogsmeade, Twoja Magiczna Wioska :: [NZ] Mistrzyni Eliksirów

Dodane przez Evans558 dnia 22-02-2012 23:03
#27

Minęło sześć dni, odkąd dodałam rozdział III. Jako że napisałam IV już jakiś czas temu, postanowiłam nie czekać na minięcie pełnego tygodnia i dodać kolejną część już dziś. Dziś jest najlepszy dzień mojego życia, więc postanowiłam się zlitować i dać szybciej :P .W ostatnim fragmencie tego rozdziału zmieniłam perspektywę. Z oczu Yennefer przeniosłam się na punkt widzenia Severusa (znowu ^^). Po prostu było mi łatwiej napisać to oczami Mistrza Eliksirów, bo to on... ach, za dużo, za dużo! :D
Biorąc pod uwagę bardziej techniczną stronę rozdziału IV na bank będą błędy typu przecinek. Cierpię na chroniczny brak bety, więc jeśli ktoś ma czas i ochotę na sprawdzanie tego ficka (no i przy okazji przeczyta nowe rozdziały szybciej niż inni ^^) pisać na GG (w moim profilu) lub na PW.
Miłej lektury życzę ja! ;)



ROZDZIAŁ 4

Klosz na umyśle

Jedząc śniadanie w Wielkiej Sali zastanawiałam się nad swoimi studiami. Byłam pewna, że wybrałam właściwy kierunek - w końcu kochałam eliksiry, - ale zbliżał się termin ważnego egzaminu praktycznego a ja nie wiedziałam jeszcze, jak będzie wyglądać. Uczelnia na dwa miesiące przed egzaminem przysyłała list w którym wyjaśnione było, jak egzamin wygląda i z czego należało się przygotować. Kiedy tak sobie nad tym dumałam, w Wielkiej Sali pojawiło się nagle mnóstwo sów. Cóż, dziś sobota, więc poczta przychodzi rano. Na początku zdziwiłam się nieco widząc swojego puchacza, ale zaraz strach ścisnął mi gardło. Z daleka rozpoznawałam rubinową kopertę. Takich używała moja uczelnia do zawiadamiania studentów o terminach egzaminów. Sama, kiedy byłam na II roku, pomagałam przy wysyłaniu takich listów, wiedziałam więc z góry, co mnie czeka. Puchacz wylądował na stole przede mną i wytknął posłusznie łapkę z listem przed siebie. Drżącymi dłońmi odczepiłam kopertę. Ptak gdy tylko został uwolniony od przesyłki, odleciał. Przełamałam pieczęć i wyjęłam list ze środka.
Szanowna panno Gennoles.
Pragniemy poinformować o terminie egzaminu praktycznego z zakresu wiedzy o eliksirach, który odbędzie się w dniu 12 grudnia bieżącego roku. Egzamin trwać będzie trzy godziny. Jako materiał obowiązkowy zostały wyznaczone następujące wywary:
Felix Felicis;
Veritaserum;
Wywar Żywej Śmierci;
Wywar tojadowy.
Egzaminator spośród owych eliksirów wybierze jeden, który podczas tych trzech godzin będzie trzeba doprowadzić do stanu jak najbliższemu zakończenia ważenia.
Wyniki będą udostępnione pod koniec marca.
Z wyrazami szacunku,
Wydział Eliksirów na Uniwersytecie im. Merlina w Londynie.

Przeczytałam list kilkukrotnie i zrobiło mi się lżej. Nie jest tak źle! Veritaserum i Wywar tojadowy miałam opanowane do perfekcji, gorzej było z tymi pozostałymi... Wywar Żywej Śmierci był dla mnie masakrą, jeszcze gorzej prezentował się Felix Felicis w moim wykonaniu. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że dwa miesiące to mało czasu.
- Dostałaś list z uczelni? - Zapytał Snape nawet nie zerkając w moją stronę, tylko dalej smarując tosta dżemem.
- Aż tak łatwo mnie przejrzeć? - zapytałam cicho.
Snape uśmiechnął się kpiąco i spojrzał na mnie.
- Nawet nie wiesz, jak łatwo.
Zerknął na list. Postanowiłam mieć to za sobą, ale on już i tak pewnie wiedział, jakie dostałam tematy.
- Cóż, połowę z tych wywarów znam na pamięć i mogę je warzyć z zamkniętymi oczami, ale pozostałe to jakaś masakra.
- Pokarz no ten list.
Podałam mu pergamin bez słowa. Snape na chwilę zagłębił się w lekturze.
- No cóż - powiedział po oddaniu mi listu - lekko nie będzie. Dostałaś chyba najtrudniejszy zestaw.
No tak. Jak nie ja, to kto? Jęknęłam cicho. Wyraz twarzy Snape'a stał się jeszcze bardziej kpiarski.
- Nie przejmuj się. - powiedział. - Co jak co, ale ty masz największe szanse na zaliczenie tego egzaminu.
- Ale jeśli każą mi uwarzyć Felix Felicis? Albo Wywar tojadowy?
- Cóż, skoro masz z nimi problem, to powinnaś potrenować. Najlepiej od razu zabierz się do pracy.
Pięknie. I nici ze spokojnych weekendów. Jakby wiedząc, co myślę, Snape zapytał:
- Co ty na to, abym pomógł ci nieco z tym zadaniem? Dla mnie te eliksiry to małe piwo a tobie pomoc będzie potrzebna, zważywszy na to, że nie potrafisz porządnie uwarzyć tych eliksirów od początku do końca. A i weekendy będziesz miała luźniejsze.
Czułam się tak, jakby wszystko we mnie analizowało wypowiedź Snape'a litera po literze. Ignorując to, co się wewnątrz mnie działo (a zaczęło się dziać całkiem sporo), odparłam, niby to tonem pełnym wahania:
- No cóż, właściwie... można by rozważyć tą opcję...
Ale mój umysł darł się: "TAK!". Snape jak nic o tym wiedział, bo stał się nagle bardzo rozbawiony i powiedział:
- Skoro tak, to widzimy się dzisiaj dwudziestej, zgoda?
- OK, mi pasuje.
Dopiłam kawę do końca i wstałam od stołu. Starając się iść w miarę spokojnie wyszłam z Wielkiej Sali, ale gdy tylko znalazłam się w korytarzu prowadzącym do mojego gabinetu puściłam się biegiem. Do celu swojego sprintu dotarłam w ekstremalnym tempie. Zamknąwszy za sobą drzwi usiadłam za biurkiem i starałam opanować swój organizm, który był pobudzony przez co innego, niż bieg.
Ciekawe, czy to normalne... dosyć! Nie mam zamiaru zostać jakąś histeryczką mdlejącą na jego widok! Do jasnej ciasnej, nie jestem przecież...
Ech, kogo ja próbuję oszukać?
*

Upewniając się po raz enty, że wszystko, czego mi trzeba znajdowało się w mojej torbie, ruszyłam w kierunku gabinetu Snape'a. Zbliżała się dwudziesta a wraz z nią termin mojego spotkania z Mistrzem Eliksirów. Denerwowałam się okropnie, bo na wspomnienie naszego ostatniego spotkania w cztery oczy rumieńca, który wpływał na moje policzki nijak nie dało się go zatrzymać. Dziwne, móc czuć coś do kogoś, kto zdaje się nie czuje nic. Może właśnie taka była moja rola w tym wszystkim? Ruszyć kamienne serce, zdjąć maskę z twarzy, ogrzać własnym ciepłem chłód jego charakteru? Absurdalna wizja, ale miałam coraz większą ochotę stanąć naprzeciw niemożliwemu.
Zanim zdążyłam zapukać, ba, nie zdążyłam nawet podnieść do tego ręki, gdy drzwi otworzyły się szeroko. Snape stał w progu trzymając klamkę i wyglądał na lekko zirytowanego. Tutaj ja poczułam się zbita z tropu, bo jeszcze nie miałam okazji niczego schrzanić a on już był zdenerwowany. Snape gestem zaprosił mnie do środka.
Wchodząc, zerknęłam w stronę biurka. Naprzeciwko leżącej na blacie sterty papierów siedział Dumbledore i ze stoickim spokojem obserwował całą sytuację. Zaczęłam się zastanawiać, co u licha tu robi, kiedy uśmiechnął się szeroko, tak jak to ma w zwyczaju robić i odpowiedział na moje pytanie, którego nawet nie zdążyłam zadać.
- Ach, tak sobie dyskutowałem z profesorem... nic wielkiego. Z resztą, właśnie wychodziłem.
I zaśmiał się na widok mojej lekko zdezorientowanej miny. Wstał z krzesła i życząc nam miłego wieczoru, wyszedł z pokoju. Snape zamknął za nim drzwi i wywrócił oczami.
- Siadaj. - powiedział wskazując na krzesło stojące przed biurkiem. Sam zasiadł na podobnym, tylko że po drugiej stronie, naprzeciwko mnie.
- Skąd on wiedział o czym myślę? - Zapytałam.
- Legimencja - odparł spokojnie Snape. - Sztuka czytania w myślach, gwoli ścisłości.
- To do tego nie potrzeba różdżki?
- Jeśli ktoś naprawdę zna się na tym, różdżka jest wtedy zbędna. Wystarczy się skupić.
Miałam ochotę zadać kolejne pytanie, ale Snape ubiegł mnie z odpowiedzią zanim zdążyłam je powiedzieć.
- Oklumencja jest przeciwieństwem legimencji. Jeśli opanujesz ją we właściwy sposób, po krótkim czasie nauki nawet Dumbledore nie będzie w stanie grzebać ci w umyśle. Ja też nie. - Dodał ze śmiechem. Zrozumiałam, co się działo dziś rano. Czytał mi w myślach a ja nic o tym nie wiedziałam! Poczułam się dziwnie, dopiero uświadomiłam sobie, jak wiele mi umknęło. Tym razem Snape dał mi zadać kolejne pytanie na głos.
- Dałby pan radę mnie nauczyć tej oklumencji?
- To zależy. Jeśli bardzo tego chcesz, to tak, dam radę. Chcesz zacząć od razu?
Zawahałam się. Z jednej strony chciałam jak najszybciej zabezpieczyć swoje myśli przed innymi, z drugiej zaś spędzanie dłuższego czasu w towarzystwie Snape'a... tak właściwie, to po głębszym zastanowieniu doszłam do wniosku, że to nie jest wcale minus.
- Tak, możemy zacząć od razu.
Mistrz Eliksirów uśmiechnął się pod nosem. Wstał z krzesła, wyjął różdżkę i poprosił mnie żebym zrobiła to samo.
- Legimencja wymaga skupienia. - Powiedział, stając naprzeciwko mnie. - Na początku będzie ci trudno mnie zablokować, ale z czasem to ulegnie zmianie. Najpierw postaraj się skoncentrować na jednej, mało ważnej myśli. Jeśli bardzo się postarasz, powinnaś mnie nie wpuścić dalej, niż poza tą jedną refleksję. Raczej wątpię, żeby udało ci się to za pierwszym razem. - Dodał ze złośliwym uśmiechem na twarzy. Zdenerwował mnie. Jeszcze mnie nie znał na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że jestem uparta jak osioł. Snape uniósł różdżkę.
- Gotowa? - Zapytał.
- Gotowa. - Odparłam, może nieco zbyt pochopnie.
- Więc zaczynamy. Legilimens.
Spanikowana skupiłam się na pierwszej lepszej myśli, która przyszła mi do głowy - pierwsza strona dzisiejszego Proroka. O dziwo, nic szczególnego się nie stało. Czułam, jak sięga swoim umysłem mojego, ale bariera jaką stworzyłam hamowała go. Patrzyłam, jak Snape najpierw marszczy w skupieniu brwi a potem podnosi je w zdumieniu do góry. Mistrz opuścił różdżkę.
- Niesamowite - szepnął zafascynowany.
Uśmiechnęłam się i uniosłam jedną brew do góry. Jednak nie było tak łatwo, co? Ha!
- Jak żyję, nie widziałem czegoś takiego. - Powiedział, nadal zdziwiony i zafascynowany jednocześnie. - A żyję już trochę lat.
- Oj tam. Jest pan tylko pięć lat starszy ode mnie...
-... dlatego to idiotyczne, że jeszcze mówisz mi per "panie profesorze". - przerwał mi, zbijając mnie z pantałyku. - Nie sądzisz?
Cisza.
- No cóż - zaczęłam powoli - kiedy ja przyszłam do Hogwaru, pan był w VI klasie. Więc owszem, można to uznać za "nieco" dziwne.
Przygryzłam wargę. Błądziłam wzrokiem po kamiennej podłodze. Po chwili Snape westchnął.
- Cóż, ale tak czy siak miałem na myśli doświadczenie nie wieku, lecz... towarzystwa? Jeśli można tak powiedzieć - dodał. Był trochę... spięty. To dziwne zachowanie, szczególnie dla niego. W towarzystwie zawsze opanowany i chłodny Mistrz Eliksirów, przebywając ze mną, chyba stawał się coraz bardziej skłonny do okazywania emocji. Ciekawe, ostatnim razem... wróć! Nie o tym miałam teraz myśleć!
Cholera!...
*

Czułem, jak bije się z własnymi myślami. W natłoku emocji i różnego rodzaju refleksji dało się wyczuć wyraźnie odcinające się od reszty uczuć zdezorientowanie i zakłopotanie. Nie miała pojęcia, co ma teraz zrobić. Powoli i z rozmysłem powiedziała co o tym myśli i przygryzła wargę. Niezmiennie zbijała mnie z pantałyku swoim zachowaniem. Raz opanowana i spokojna, potrafiła nawet odgonić od siebie myśli, które mogły ją rozproszyć, za chwilę nie wiedziała, jak ma się zachować. Ale muszę przyznać, że bardziej rozpraszała mnie jej przygryziona warga. Nie mogłem powstrzymać westchnięcia.
- Cóż, ale tak czy siak miałem na myśli doświadczenie nie wieku, lecz... towarzystwa? Jeśli można tak powiedzieć - nie miałem ochoty wyjawiać jej, o jakie "towarzystwo" mi chodzi. Nie, pomyślałem, jeszcze nie teraz. Tylko, żeby nie dowiedziała się o tym przez przypadek.
Moją uwagę przyciągną jej rumieniec. Korzystając z jej rozproszonej uwagi, zerknąłem przelotnie na jej myśli. Wspominała tamten wieczór... ach, teraz wszystko jasne. Ta determinacja, kiedy wzniosła barierę, no i ta reakcja... nieomal się zaśmiałem.
Tak, wszystko ładnie i pięknie, tylko co tu zrobić? I po raz kolejny wykazałem się inteligencją godną opóźnionej w rozwoju ameby. Po prostu stałem i się gapiłem. Wykorzystując moją sytuację, ponownie wtrąciło się moje "drugie ja". Dobrze, że nikt o tym nie wiedział, bo jak nic ktoś "życzliwy" wysłałby mnie do domu bez klamek.
Oj, nie ma pan doświadczenia z kobietami, prawda, panie Snape?
Niestety.
Tłumisz w sobie zbyt wiele ludzkich odruchów. A szkoda. Przy niej naprawdę mógłbyś być sobą.
Fakt. Najbardziej tłumionym "odruchem" jaki teraz miałem, była chęć podejścia do niej i pocałowania jej. Ale po czymś takim jak bum cyk - cyk wylądowałbym w Świętym Mungu z połamanymi kośćmi. Ale czy na pewno? Pamiętam przecież, jak ten jeden raz Albus pozwolił mi przeczytać swoje myśli... jak zobaczyłem to, co on widział w umyśle Yennefer. Postanowiłem.
Mam nadzieję, że w Świętym Mungu dobrze leczą złamane kości...
Ona dalej stała zawstydzona, z opuszczoną głową i rumieńcem na twarzy. Pewnym krokiem pokonałem dzielące nas dwa metry. Gdy stanąłem przed nią, uniosła głowę.
- Panie profesorze... - zaczęła. Jak nic chciała się tłumaczyć. Ale podchodząc do niej, wiedziałem już, co chcę zrobić. Ująłem jej twarz w dłonie i powiedziałem:
- Severus. Mam na imię Severus.
I zanim zdążyła powiedzieć cokolwiek, pocałowałem ją.
Ciąg dalszy nastąpi niedługo. A jeśli ktoś podejmie się betowania, to nawet jeszcze prędzej. xD