Tytuł: Harry Potter - Hogsmeade, Twoja Magiczna Wioska :: [NZ] Mistrzyni Eliksirów

Dodane przez Evans558 dnia 16-02-2012 19:30
#23

A więc po dłuuuugim czasie wstawiam kolejny rozdział. Jest on napisany z perspektywy Snape'a, więc nie wiem, jak się spodoba. Po prostu uznałam, że warto pokazać, jak w tej sytuacji czuje się Mistrz Eliksirów. No i oczywiście, oczekuję konstruktywnej wypowiedzi w komentarzu (tradycyjnie). Pamiętaj:
czytasz --> komentujesz --> dajesz mi motywację.
Miłej lektury.



ROZDZIAŁ 3

Oczami Mistrza

Jedząc śniadanie w Wielkiej Sali ukradkiem obserwowałem drzwi. Yennefer jeszcze nie było, ale zwykle przychodziła pół godziny przed pierwszym dzwonkiem. Minął już tydzień odkąd jest w zamku na praktykach, a ja dalej nie mogę zapomnieć pierwszego wieczoru, kiedy zmęczeni lekcjami piliśmy kawę i dyskutowaliśmy w mojej sali lekcyjnej. Zamyśliłem się na chwilę. Rozmawianie z nią przychodziło mi z taką łatwością! Może Albus miał rację? Może faktycznie potrzebowałem towarzystwa? Problem polegał na tym, że tolerowałem naruszanie mojej samotności tylko w wykonaniu pewnej konkretnej osoby...
Gdybym latami nie trenował sztuki ukrywania uczuć pod kamienną maską, jak nic zdradziłbym się, o kim myślę. Ludzkie ciało bywało zdradliwe - wystarczył rumieniec w nieodpowiednim momencie żeby pokazać innym, co się dzieje wewnątrz ciebie. Jeden uśmiech zdradza to, o czym myślisz. Wypiłem łyk herbaty, żeby nie pokazać po sobie tego, że jestem pogrążony we własnych myślach. Jeszcze tego by brakowało, żeby ktoś się zainteresował moimi refleksjami! Na szczęście jestem mistrzem nie tylko w dziedzinie eliksirów.
Moją uwagę przykuło poruszenie przy drzwiach. Wśród tłumu uczniów starałem się wychwycić charakterystyczną, głęboką czerń włosów... jest! Jak zwykle przyszła równo o wpół do ósmej. Lekkim krokiem zmierzała w stronę stołu nauczycielskiego. Spojrzałem na jej twarz. Na pierwszy rzut oka nie było w niej nic niepokojącego, jednak kiedy spojrzałem jej w oczy wiedziałem, że ma za sobą ciężką noc. Była już w połowie drogi, dostrzegła moje spojrzenie i uśmiechnęła się niepewnie. Powstrzymałem się od odwzajemnienia tego gestu, bo cała moja reputacja groźnego nauczyciela eliksirów ległaby w gruzach. Wpadłem na to trochę za późno - kąciki moich warg drgnęły lekko. Mam nadzieję, że nikt tego nie zauważył.
Yennefer usiadła obok mnie, jak co dzień z resztą. I jak każdego dnia zabrała się za jedzenie. W jej ruchach było jednak coś wymuszonego i jakby... nienaturalnego. Postanowiłem przyjrzeć się jej dokładnie kiedy indziej. Teraz moje zainteresowanie jej osobą z pewnością stałoby się tematem plotek wielu osób, a zwłaszcza wśród nauczycieli. Już ja znam parę takich, co gadanie za czyimiś plecami traktują jako swoją rozrywkę! Mam nadzieję, że ta sytuacja mi się nigdy nie przytrafi. Korciło mnie jednak, co sprawiło, że Yennefer chodziła niewyspana.
Krukoni i Ślizgoni z siódmego roku pisali kartkówkę. Yennefer siedziała więc na tyłach sali i widać było, że najzwyczajniej w świecie się nudzi. Skorzystałem z chwili ciszy i uzupełniałem papiery, dziewczyna jednak nie miała co robić. Na początku lekcji dałem jej połowę kwitków do wypełnienia, wywiązała się jednak ze swojego zadania błyskawicznie. Siedziała więc z założonymi rękami i patrzyła w tablicę, intensywnie nad czymś rozmyślając. Przypomniałem sobie swoje postanowienie i szybko wypełniłem ostatni papier. Skończywszy papierkową robotę odłożyłem z westchnieniem pióro i omiotłem wzrokiem klasę. Wszyscy uczniowie grzecznie pisali sprawdzian, przeniosłem więc swój wzrok na Yennefer. Nie patrzyła na mnie, ale gdy tylko spojrzałem jej w oczy, ona natychmiast zwróciła swój wzrok na mnie. Jako że znałem się nie tylko na oklumencji, ale legimencję również miałem na wysokim poziomie, nie potrzebowałem już nic więcej. Już za chwilę miałem poznać powód jej zmęczenia.
Ładna kobieta w średnim wieku odwróciła się w stronę Yennefer. Zauważyłem, że ma niebieskie, bardzo ładne oczy. Mama - podpowiedział mi umysł Yennefer. Kobieta zwróciła się do krzątającej się po swoim pokoju dziewczyny. Yennefer miała tak na oko 14 lat i wyglądało na to, że gdzieś się wybiera.
- Tylko nie wracaj za późno. I uważaj na ulicy! - Upominała córkę kobieta. Dziewczyna roześmiała się.
- Nic mi nie będzie - uspokoiła matkę Yennefer. - Będę tylko kilka ulic stąd. Postaram się nie wrócić późno. - Obiecała zakładając kurtkę. Kobieta wywróciła oczami. Yennefer zaśmiała się i wychodząc cmoknęła matkę w policzek. Wspomnienie zamgliło się...
Yennefer wracała szybkim krokiem do domu. Obiecała, że nie wróci zbyt późno a według jej zegarka dochodziła już dwudziesta pierwsza. Wędrując opustoszałymi ulicami miasta wspominała niedawną wizytę u przyjaciółki. Skręciła w ulicę na której mieszkała i zamarła. Centralnie nad jej domem wisiał Mroczny Znak. Nie, myślała gorączkowo, to nie może być prawda. Biegiem dopadła do drzwi. Nie musiała nawet używać klucza - były otwarte na oścież a z wnętrza domu nie dochodził żaden dźwięk. Dziewczyna ostrożnie przekroczyła próg. W mieszkaniu panowała ciemność. Yennefer drżącą dłonią wymacała włącznik i zapaliła światło. W przedpokoju na plecach leżała jej matka. Dziewczyna podeszła powoli do jej ciała. W niebieskich tęczówkach ziała pustka. Jej matka nie żyła już od dłuższego czasu. Dziewczyna z jękiem osunęła się na kolana i ukryła twarz w dłoniach. Została sama.

Wycofałem się prędko z jej umysłu. Byłem w szoku. Dziewczyna mimo młodego wieku wiele przeszła i na pewno nie miała lekko. Spojrzałem jej ponownie w oczy. W fioletowych tęczówkach nie dostrzegłem żalu czy pretensji o to co zrobiłem, ale bezgraniczny smutek. Co prawda rozmyślała o tym, ale teraz, gdy ktoś się dowiedział o tym najgorszym wspomnieniu było jej ciężej. Spuściłem głowę. Co ja znowu do cholery narobiłem?! Dlaczego jestem tak wielkim idiotą?! Nie powinienem był grzebać w jej myślach. Powinienem ją przeprosić. Tylko, że po lekcji - uczniowie nie zauważyli nawet tego co się przed chwilą stało. Nic dziwnego. Wszystko to trwało zaledwie kilka sekund, ale dla mnie minęła wieczność. Mimo wszystko powinienem w jakiś sposób wynagrodzić Yennefer to, co się stało. Zadzwonił dzwonek. Uczniowie odłożyli pióra a ja machnąłem różdżką. Wszystkie prace wylądowały u mnie na biurku. Dzieciaki wstały, zaczęły pakować się i wychodzić. Yennefer zrobiła to samo. Musiałem z nią porozmawiać, powiedziałem więc:
- Yennefer, zostań jeszcze na moment.
Dziewczyna wzięła swoją torbę i powędrowała w moją stronę.
- Słucham, o co chodzi? - Zapytała głosem wypranym z jakichkolwiek emocji.
Zaczekałem aż wszyscy uczniowie wyjdą z sali. Ale nawet wtedy gdy zostaliśmy sami, nie miałem pojęcia jak zacząć. Yennefer westchnęła i postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce.
- To co pan zobaczył przed kilkoma minutami było moim wspomnieniem, można by nawet powiedzieć że podwójnym. - Powiedziała. Głos nie trząsł się jej ani odrobinę, choć wiedziałem, że targają nią emocje. Najwyraźniej nie były one jeszcze na tyle silne, żeby zdołały wyrwać się jej spod kontroli. - Wspomnieniem z przed siedmiu lat i z wczorajszej nocy. To treść mojego koszmaru, który nie daje mi spokoju. To wspomnienie, które prześladuje mnie przez te wszystkie lata. I przypomina mi o tym, że to wszystko moja wina.
Głos zaczął jej drżeć. Nie patrzyła na mnie - stała oparta o pobliską ławkę z opuszczoną głową. Nie miałem pojęcia co powiedzieć. Stałem jak ten palant i patrzyłem jak ona cierpi. Wewnątrz mnie rozgorzała walka.
Ona cierpi, zrób coś!
Ale... co?
Inteligencją to ty nie grzeszysz.
Co się czepiasz, nigdy nie byłem w takiej sytuacji w której...
... droga mi osoba cierpiała.
Ja nic do niej nie czuję!
Ach tak? To po jakiego grzyba szperałeś jej w myślach?
Żeby dowiedzieć się, co ją gnębi!
A dlaczego? Och, już rozumiem. Jest półprzytomna więc sprawdzasz dlaczego przyszła w takim stanie do pracy?
Nie!... znaczy, tak! Och, sam już nie wiem.
Ale ja wiem. No zróbże coś!
No ale...
Bez dyskusji! Wiesz, co chcesz zrobić więc zamiast tak stać i się gapić...
Zrobię co będę chciał!
Mimo, że moja "dyskusja" z moim drugim ja trwała zaledwie kilka sekund, ten czas wystarczył, żeby wszystko się zmieniło. Spojrzałem w stronę Yennefer. Mimo że stała z opuszczoną głową to nie udało jej się zamaskować tego, że płacze. Jedna jedyna łza z jej oczu spadła na podłogę, ale dla mnie to było już o jedną łzę za dużo.
To był impuls. Podszedłem do niej i objąłem ją jedną ręką w pasie, drugą przytuliłem jej głowę do siebie. Gładziłem dłonią jej włosy. Trwaliśmy w kompletnej ciszy, żadne z nas nie czuło potrzeby, żeby coś mówić. Nie miałbym nic przeciwko, gdyby czas się nagle zatrzymał i ta chwila trwała wiecznie. Pomyślałem jednak, że warto by bardziej naświetlić sytuację. Powiedziała, że to jej wina - ja nie miałem pojęcia, dlaczego tak uważa.
- Dlaczego myślisz, że to twoja wina? Nie mogłaś przecież zapobiec temu, co się stało.
Yennefer nie odpowiedziała. Stała wciąż wtulona we mnie a ja obejmowałem ją rękami. W końcu odsunęła się delikatnie ode mnie tylko po to, żeby spojrzeć mi w twarz. W jej oczach lśniły łzy, żadna jednak nie popłynęła po policzku.
- Gdybym tamtego wieczoru została w domu...
- ... nie stałabyś tutaj. - Dokończyłem. Nie było trzeba czytać w jej myślach, żeby domyśleć się, o co chodzi. Pogłaskałem ją delikatnie po policzku. - Yennefer, gdybyś została w domu już byś nie żyła. Nic nie dałoby rady powstrzymać ich przed tym, co zrobili. Miałaś wtedy ogromne szczęście.
- Szkoda tylko, że zabrakło go komu innemu. - Mruknęła. Spojrzałem jej głęboko w oczy. W fioletowych tęczówkach błyszczało światło jak w tafli jeziora w ciepły letni dzień. Patrzyła na mnie z powagą a ja odczułem kolejny impuls. Tym razem pohamowałem go. Gdybym tego nie zrobił, jak nic oberwałbym z płaskiego w twarz. Żeby nie stracić nad sobą kontroli, delikatnie odsunąłem się od niej. Dziewczyna jakby czując, co się ze mną dzieje, bez protestów poszła w moje ślady. Spojrzałem na nią ponownie. Po łzach nie było już śladu, mało tego - uśmiechała się jakby właśnie spotkało ją największe szczęście w jej życiu.
- Lepiej? - zapytałem.
- Lepiej. - Odparła. - Dziękuję za... za wszystko.
Uśmiechnąłem się w odpowiedzi. Zaraz, zaraz! Uśmiechnąłem się? To do mnie nie podobne. Brzydziłem się to robić, ale może to dlatego, że nie miałem z czego się cieszyć... i dla kogo. Wziąłem swoją torbę i wyszedłem z klasy. Yennefer zrobiła to samo. Szliśmy oboje w milczeniu, każde z nas pogrążone we własnych myślach.
Do Wielkiej Sali było już blisko a mnie właśnie przyszło coś do głowy. Yennefer nie znała się w ogóle na oklumencji. Za chwilę mieliśmy wejść do Wielkiej Sali gdzie siedział Dumbledore. Moich myśli nie ruszy, ale z rozważaniami dziewczyny na pewno z chęcią się zapozna. Już wkrótce miał się dowiedzieć, co zdarzyło się między nami kilka minut temu. O dziwo, nie przejmowałem się tym. Po raz pierwszy miałem być obgadywany z czegoś, co sprawia mi radość. Tak, ja - cyniczny, złośliwy i szorstki Mistrz Eliksirów - miałem coś w swoim życiu, co dawało mi szczęście. Co mnie uszczęśliwiało a nie tylko sprawiało chwilową radość. Może Albus miał rację? Może przebywanie z drugą osobą - wyjątkową osobą - miało sprawiać mi radość. Nadać cel mojemu życiu, zajaśnieć w nim, niczym światło w tunelu. Nagle w swoim umyśle poczułem pewien rodzaj dotknięcia. Znałem to, wiedziałem że to Dumbledore próbował szperać mi myślach. Już miałem go odepchnąć kiedy dotarło do mnie, że to on chce mi coś przekazać. Pozwoliłem, aby w mojej mentalnej tarczy pojawiła się drobna luka umożliwiająca doprowadzenie informacji a nie wydostanie się na zewnątrz czegoś z mojej strony. Byłem już w połowie drogi do stołu nauczycielskiego, kiedy zdałem sobie sprawę, że refleksje Yennefer już przestały być jej prywatną sprawą. Jeśli nadal chcę utrzymywać z nią kontakty, powinienem zacząć jej dawać lekcje legimencji. Wiadomość od Albusa tak natarczywie domagała się uwagi, że nie mogłem skupić się na niczym innym. Postanowiłem mieć już kazanie za sobą i pozwoliłem obcej myśli zająć moją głowę, usłyszałem jednak tylko:
Dziś o dwudziestej w moim gabinecie. Bez wymówek.
Cholera - pomyślałem - czego on ode mnie chce? Prześwietliłem raz jeszcze sytuację która zaistniała między mną a Yennefer w klasie. Zrobiłem coś nie tak? A może to dyrektor widział w tym coś, czego tak naprawdę nie było? Usiadłem przy stole i zająłem się obiadem. Moje myśli krążyły chaotycznie wokół centrum zaniepokojenia. No cóż, poczekam do dwudziestej i zobaczę o co chodzi.
*

Pukając do drzwi gabinetu dyrektora czułem rosnące we mnie napięcie. Nie wiedziałem, co mnie czeka. Reprymenda czy aprobata? Miałem prawo oczekiwać tego drugiego, ponieważ w końcu zastosowałem się do zaleceń Albusa i przestałem unikać ludzi. A właściwie tylko jednej osoby. Potrząsnąłem głową. To nie czas ani miejsce na takie refleksje. Przybrawszy kamienny wyraz twarzy zapukałem do drzwi. Spokojny głos pozwolił mi wejść. Wszedłszy do gabinetu od razu zająłem krzesło które od momentu mojego wejścia wskazywał dyrektor. Dumbledore stał za biurkiem a na jego twarzy troska mieszała się z radością. Gdy zająłem miejsce mój przełożony zmierzył mnie przenikliwym spojrzeniem, jak gdyby chciał mnie prześwietlić. Gdy przemówił, głos miał nadal spokojny jednak czułem, że jest pod wpływem emocji.
- Pamiętasz naszą ostatnią rozmowę, Severusie? - zapytał.
- Bardzo żywo. - Mruknąłem. Na wspomnienie o "rozmowie" jaką ostatnio odbyłem z Dumbledore'm wzdrygnąłem się lekko. Tego nie można nazwać konwersacją opartą na relacjach przełożony - pracownik. To był prawie półtora godzinny ochrzan, który normalnie powinno się dostawać od rodziców, a nie od dyrektora szkoły w której pracujesz. Powodem tego była jakaś dziwna troska Dumbledore'a o mnie, troska, której nie okazywał nigdy wcześniej. Twierdził, że za mało czasu spędzam między ludźmi. Może to i prawda, ale mnie ten stan rzeczy odpowiadał. Właśnie: odpowiadał. Dzisiaj wszystko się zmieniło...
- Powiedz mi proszę, ale tak szczerze. Czy samotność w dalszym ciągu ci wystarcza? Pamiętasz, mówiłem ci, że twoje życie jest jak ciemny tunel. Dalej lubisz trwać w ciemnościach? - Postanowiłem być w stu procentach szczery. Nie opłacało mi się kłamać, skoro tak naprawdę najbardziej okłamałbym siebie.
- Do tej pory ten stan rzeczy w zupełności mi wystarczał. Dzisiaj... dzisiaj jednak wszystko się zmieniło. W moim tunelu pojawiło się światło.
- Co zamierzasz z nim zrobić?
- Podtrzymać je i w miarę możliwości zbliżyć się do niego. - Odparłem.
- Mądra decyzja, jednak posłuchaj mnie i zachowaj ostrożność. To delikatna sprawa i musisz zachować ostrożność.
- Wiem. - Warknąłem. - Już raz wszystko na co pracowałem latami spieprzyłem jednym idiotycznym wyskokiem.
- Człowiek uczy się życia na własnych błędach.
- W takim razie powinienem być już na etapie mistrza! - żachnąłem się. - Popełniłem już tyle błędów, że przykryły one moje zwycięstwa i właściwe decyzje. Jeśli chcę nawiązać z nią przyjacielskie stosunki, powinienem...
- Przyjacielskie? - Zapytał Dumbledore zbity z tropu. - Kiedy widziałem was razem przed obiadem mógłbym przysiąc, że to nie o przyjaźń chodzi.
Zamrugałem. Teraz ja poczułem się zbity z pantałyku. Przecież on nie miał wstępu do mojej głowy, nie mógł wiedzieć co ja tak naprawdę czuję! Wczoraj mógł zobaczyć tylko jej my...
Zamarłem.
Jeśli to co mówi Albus jest prawdą... nie, to by było zbyt abstrakcyjne. Niemożliwe. Spojrzałem mu w oczy. Specjalnie usunął całą swoją mentalną barierę, żebym mógł buszować po zakamarkach jego umysłu swobodnie. Ileż tam było informacji! W pierwszej chwili ich natłok nieco mnie przytłoczył. Opanowałem jednak sytuację i umysł Albusa Dumbledore'a stanął przede mną otworem. Mogłem wykorzystać sytuację, byłem jednak w szoku i szukałem tylko tych myśli, które mogły potwierdzić (bądź zaprzeczyć) jego słowa i moje refleksje. Szybko znalazłem to czego szukałem - "zapis przeglądu" myśli Yennefer. Obejrzałem to dokładnie i ponownie mnie zamurowało. Po chwili jednak, zacząłem się śmiać.
Ciąg dalszy nastąpi... niedługo ;>