Tytuł: Harry Potter - Hogsmeade, Twoja Magiczna Wioska :: [NZ] Mistrzyni Eliksirów

Dodane przez Evans558 dnia 03-02-2012 02:42
#18

Apelu do ludności ciąg dalszy.
Tym razem konkrety :) :
EmilyClark: nie mam pojęcia, jakim cudem cię to wciągnęło, ale cóż. Miło mieć czytelników :D .
Asella: po pierwsze nie 'Yenefer' tylko 'Yennefer' jak już ;) . A imię faktycznie zaczerpnięte z twórczości Sapkowskiego :)
Harry07: oj, coś mi się zdaje, że przy dalszych częściach to przelecisz przez podłogę XD
PomyLuna007 i Harry007: miło, że moje FF się podoba i mam nadzieję że nie zaniechacie lektury :)
hedwigowo: bingo ;)
Ten rozdział daję w całości. Jest to debiut mojej bety, więc byłoby miło, gdybyście zauważając jakieś błędy podali je w komentarzu. No.
Dedykuję ten rozdział Pewnej Osobie. Która, jeśli szybko otworzy pocztę na Hogsmeade dowie się o tym, że jest pewną osobą :) . Pomagasz mi w sytuacjach, kiedy myślę, ze to bez sensu pisać dalej, ty wiecznie domagasz się więcej. I dostajesz - dzięki temu to FF jeszcze nie upadło ;) . No i pomogłaś mi w opisie pokoju - jestem ci za to niewymownie wdzięczna.



ROZDZIAŁ 2

Pustka

Samotność bywa dokuczliwa. Szczególnie jeśli spadasz w przepaść.
Niemal na sto procent byłam przekonana, że śnię. Wszystko wokół było bardzo realistyczne, ale nie przypominam sobie spadania w przepaść. Słyszałam wokół siebie szepty, oskarżały mnie o coś, ale nie wiedziałam jeszcze o co. Wtedy się zaczęło.
Zobaczyłam mój dom. Był dokładnie taki sam jak w rzeczywistości, z jedną różnicą - wisiał nad nim Mroczny Znak. Znów spadałam w przepaść, tym razem przerażona, bo wiedziałam o co oskarżają mnie głosy, które zaczęły przybierać na sile. Krzyki zabijanych przez śmierciożerców raniły mnie niczym noże. Nie chciałam już nigdy więcej słuchać tych głosów. Za bardzo bolała prawda, którą głosiły. Do chóru oskarżycieli dołączyły się inne, łagodne głosy. Tłumaczyły mi, że to nie moja wina, że nie mogłam zapobiec temu co się stało. Tych nienawistnych było jednak więcej. Po kilku chwilach z tych "dobrych" nie zostało już nic. Ból jaki zadawali mi moi oskarżyciele był nie do zniesienia. Zobaczyłam parę niebieskich dobrze mi znanych oczu. Widywałam je niegdyś niemal codziennie. Teraz były inne niż zwykle - zimne, puste...
Martwe.
Siedziałam na łóżku ciężko dysząc. Koszmar, który ostatnio jakby o mnie zapomniał, znów zaczął dawać mi się we znaki. Sięgnęłam po różdżkę leżącą na szafce nocnej koło łóżka.
- Lumos. - Szepnęłam. Koniec różdżki rozjarzył się delikatnym światłem. Rozejrzałam się po pokoju. Ciemnozielone ściany przytłoczyły mnie jeszcze bardziej. Za czasów kiedy jeszcze byłam uczennicą kochałam ten kolor. Teraz przeklinałam w duchu, że nie był spokojniejszy. Zerknęłam na małą biblioteczkę stojącą obok drzwi. Była pełna książek. Wcześniej nie zwracałam na nie uwagi. Teraz uznałam, że jednak warto się nimi choć przez chwilę zająć. Skupiłam na nich swoją uwagę, próbując z daleka przeczytać tytuły. Nic to jednak nie dało. Odwróciłam głowę w drugą stronę, ale nic nie zobaczyłam. Resztę pokoju zasłaniały mi ciemne kotary. Podenerwowana przeniosłam wzrok na szafkę nocną, z której wzięłam różdżkę. Stał tam budzik. Wskazywał szóstą rano. Z westchnieniem opadłam na poduszki. Wymęczona koszmarami zgasiłam różdżkę i zdrzemnęłam się jeszcze przez godzinę, tym razem już bez snów.
Zerwałam się z łóżka obudzona głośnym dzwonieniem budzika. Oczywiście, od razu zakręciło mi się w głowie. Nic na to nie poradzę. Nienawidzę budzika, a jego dźwięk kojarzy mi się z wystrzałem armatnim. Siedziałam chwilę na łóżku czekając, aż karuzela w mojej głowie się zatrzyma, po czym ruszyłam w stronę łazienki. Rozczesując włosy, przyjrzałam się swojemu odbiciu w lustrze. Twarz o bladej cerze, długie czarne włosy, fioletowe oczy - oto ja. Byłam trochę niewyspana, więc oczy miałam błyszczące. Ich kolor zawdzięczam podobno jakiejś dziwnej mutacji genetycznej, ale nigdy się tym nie interesowałam. W łazience nie miałam już nic do roboty, ubrałam więc szaty, zabrałam torbę i poszłam do Wielkiej Sali na śniadanie.

W Wielkiej Sali było dużo ludzi, ale nic dziwnego, w końcu to pierwszy dzień szkoły i nikt nie chciał się spóźnić na zajęcia. Ławki przy stołach nie były jeszcze pozajmowane do końca, na korytarzu spotkałam jeszcze kilku uczniów idących na śniadanie. Krocząc w stronę stołu nauczycielskiego zastanawiałam się nad dzisiejszym dniem. Ciekawe jak takie praktyki wyglądają. Może siądę sobie z tyłu klasy i będę robić notatki dotyczące lekcji? A może będę kontrolować uczniów przy pracy? Tak, to byłoby ciekawsze niż bezczynne siedzenie. Dotarłam do swojego miejsca przy stole. Snape siedział na krześle i popijając sok dyniowy przeglądał "Proroka Codziennego". Kiedy zajęłam swoje miejsce spojrzał na mnie i powiedział:
- Dzień dobry, Yennefer. Wyspałaś się?
- Dzień dobry, panie profesorze. E, tak, dziękuję. - Starałam nie patrzeć mu w oczy. Kłamstwo wychwyciłby od razu. Moja metoda chyba na niewiele się zdała, bo Snape westchnął tylko i powrócił do lektury.
- Sprawdź proszę, z kim mamy pierwszą godzinę. - Powiedział nie odrywając wzroku od gazety. Sięgnęłam do torby po plan.
- Dwie godziny z Krukonami i Puchonami z V roku, potem wolna jedna godzina. - Odparłam. - Następnie dwie z Gryfonami i Puchonami z VI roku.
- Ładnie się zaczyna - mruknął z dezaprobatą. - A po obiedzie?
- Gryfoni i Krukoni z pierwszej.
Odłożyłam plan do torby i zajęłam się śniadaniem. Snape odłożył gazetę i zabrał się za tosty. Jedliśmy w milczeniu. Po kilku minutach Snape wstał i zabrał ze sobą teczkę. McGonnagal, Sprout i Filtwick zrobili to samo i dopiero wtedy zrozumiałam, o co chodzi. Jako opiekunowie domów mieli obowiązek rozdać plany lekcji uczniom. Przyglądałam się profesorom i dopiero gdy Mistrz Eliksirów dotarł do końca stołu Slytherinu, wstałam i wziąwszy swoje rzeczy ruszyłam za Snape'em. Dogoniłam go w Sali Wejściowej i oboje ruszyliśmy w stronę lochów.
- Panie profesorze - zaczęłam.
- Hm?
- Jak takie praktyki wyglądają? Nigdy nie widziałam praktykanta w Hogwarcie, więc nie za bardzo wiem, czego mam się spodziewać...
- Sam nie bardzo się na tym znam - powiedział Snape - ale rozmawiałem wczoraj z profesorem Dumbledore'em na ten temat. Powiedział, że najlepiej jak sam coś wymyślę a mnie wydaje się, że w nauce zawodu bardzo pomoże ci styczność z uczniami. Dlatego na początku lekcji siądziesz sobie z tyłu klasy, a gdy zaczną ważyć eliksir, będziesz przechadzać się między stolikami i nadzorować ich pracę.
- Aha.
Reszta drogi minęła nam w milczeniu. Gdy dotarliśmy do klasy, uczniów jeszcze nie było. Snape otworzył drzwi do sali przede mną i puścił pierwszą. Weszłam do klasy eliksirów. Od moich szkolnych lat nic się tu nie zmieniło. W tyle sali stały rzędy półek, na których znajdowały się słoje z nieznaną mi zawartością. Stoliki, przy których pracują uczniowie były równo ustawione. Z przodu klasy znajdowało się podwyższenie, na którym stało biurko. Za nim mieściła się sporych rozmiarów tablica, na których podczas lekcji były wypisane składniki, z jakich uczniowie mieli sporządzić eliksir. Tablica była pusta, a ja podejrzewałam już, jakie jest moje pierwsze zadanie. Snape wszedł do Sali, położył teczkę na biurku i zajął się szukaniem czegoś w szafce, w której trzymał składniki eliksirów.
- Wypisz na tablicy składniki Veritaserum, a ja poszukam składników, które będą potrzebne. - Powiedział Snape i zajął się poszukiwaniami. Ja odłożyłam swoją torbę i zaczęłam pisać. Nie potrzebowałam do tego podręcznika, przepis znałam na pamięć. Był to jeden z podstawowych eliksirów na studiach i musiałam znać jego recepturę na pamięć. Skończywszy pisać, odłożyłam kredę na miejsce, wzięłam swoją torbę i poszłam do tyłu klasy. Snape tym czasem rozdzielał składniki na odpowiednie porcje. Zerknął na tablicę. Widocznie nie znalazł tam żadnego błędu, powrócił więc do swojej pracy. Byłam już jednak za daleko, żeby zobaczyć nad czym tak pieczołowicie pracuje. Chciałam już zaoferować swoją pomoc, jednak Snape wyprostował się i zerknął na zegar. Wskazywał punkt ósmą. Zaczęłam się lekko denerwować. Snape jakby widząc moje myśli powiedział:
- Spokojnie, przecież cię nie zjedzą.
Uśmiechnęłam się. Racja, co mi może zrobić banda nastolatków? Co najwyżej ktoś miotnie jakimś czarem spod stolika, ale po pierwsze raczej nie mieli ku temu powodów (jeszcze), po drugie na zaklęciach obronnych też się znałam, więc dowcipniś oberwałby niezłym przeciw zaklęciem. Wzięłam głęboki oddech. "Tylko spokojnie," powtarzałam sobie w myślach, "przecież cię nie zjedzą". Snape otworzył drzwi i uczniowie weszli do sali. "Będzie dobrze" pomyślałam. "Przynajmniej mam taką nadzieję."
*

Ciszę przerwał dźwięk dzwonka oznajmiającego koniec lekcji. Nareszcie! Padałam na twarz. Praca nauczyciela wcale nie jest taka łatwa jak może się wydawać postronnemu obserwatorowi. Na całe szczęście była to już ostatnia lekcja dzisiaj. Byłam wypompowana. Pomyślałam, że filiżanka dobrej kawy mi nie zaszkodzi. Spakowałam swoje rzeczy do torby i zerknęłam w stronę Snape'a. Starał się ukryć swoje zmęczenie, ale ja i tak wiedziałam swoje. Znałam się na ludziach i widziałam, że Mistrz Eliksirów też ma dość jak na jeden dzień. Wstałam z krzesła przy moim stoliku. Snape zerknął na mnie. Widocznie zobaczył, że mam dość.
- Masz może ochotę na kawę?
- Hmm, właściwie czemu nie?
Podeszłam do biurka przy którym stał. Snape machnął różdżką i dwie filiżanki kawy pojawiły się na blacie. Jej cudowny zapach sprawił, że mózg postanowił jeszcze trochę popracować. Snape podał mi jedną z filiżanek.
- Dziękuję. - Powiedziałam biorąc od niego kawę. Wypiłam łyk. Smakowała fantastycznie.
- Jak wrażenia po pierwszym dniu pracy? - zapytał Snape.
- Cóż, domyślałam się, że nauczyciel nie ma lekko, ale w praktyce wygląda to zupełnie inaczej. Nie wiedziałam, że uczniowie mogą tak dać w kość.
- Weź jeszcze pod uwagę to, że pod koniec wakacji już wraca się do pracy. Nikt inny nie wypełni za ciebie papierkowej roboty.
- Brrr, co ja sobie wybrałam za zawód? - zapytałam. Sarkazm w moim głosie nie uszedł uwadze Snape'a , który zaśmiał się cicho i powrócił do picia kawy. Dyskutowaliśmy jeszcze trochę, dopóki nie uznaliśmy, że robi się późno i za chwilę ominie nas kolacja.
Do Wielkiej Sali poszliśmy razem. Przy stołach siedziało jeszcze sporo uczniów. Pierwszy dzień szkoły, zapewne nie mieli jeszcze nic zadane. Po co mieliby się spieszyć do dormitoriów. Zanim zajęliśmy swoje miejsca przy stole przyuważyłam kilka ciekawskich spojrzeń, w tym jedno, które należało do Dumbledore'a. Wpatrywał się w naszą dwójkę takim wzrokiem, jakby zamierzał nas podziurawić samym spojrzeniem. Nawet gdyby miał taką intencję to wyraz twarzy miał tak radosny, że nie sposób byłoby podejrzewać go o taki zamiar. Czy on zawsze był cały w skowronkach? Usiedliśmy przy stole.
- Dobrze się bawiliście na lekcjach? - zapytał dyrektor Snape'a.
- Bombowo. - Odparł Mistrz Eliksirów z przekąsem. Starałam się nie wybuchnąć śmiechem. Snape spojrzał na mnie z ukosa i miałam nieodparte wrażenie, że jemu też chce się śmiać. Było to dość dziwne. Nie potrafiłam sobie wyobrazić takiej sytuacji.
- Yennefer, jak skończysz, proszę żebyś przyszła do mojego gabinetu. - Powiedział Dumbledore. Dyrektor wstał i z szerokim uśmiechem wyszedł z Wielkiej Sali. W mojej głowie pojawił się rój myśli. Czego on ode mnie chce? Czy coś przeskrobałam? Jestem tu ledwie dwa dni, co mogłam takiego zmalować? Mimo wszystko zjadłam kolację szybko, życzyłam wszystkim dobrej nocy i powędrowałam do gabinetu dyrektora.
- Karaluchowy blok. - Powiedziałam do kamiennego gargulca strzegącego wejścia do gabinetu Dumbledore'a. Posąg ożył i odskoczył w bok. Wspięłam się po spiralnych schodach i zapukałam do drzwi. Spokojny głos pozwolił mi wejść.
Za swojej szkolnej kadencji wylądowałam parę razy u dyrektora, więc znałam dobrze kolisty gabinet. Od tamtych czasów nic się tu nie zmieniło. Dumbledore siedział za biurkiem i wyraźnie na mnie czekał.
- Usiądź proszę. - Wskazał na krzesło naprzeciwko biurka. Zasiadając przy nim zachodziłam w głowę czego dyrektor może ode mnie chcieć.
- Po co mnie pan wzywał, panie dyrektorze?
- Chciałbym z tobą poważnie porozmawiać.
Mimo woli spięłam się lekko. Nie lubiłam takich "poważnych rozmów". Były dla mnie wyczerpujące i zostawiały mętlik w głowie. Mimo wszystko postanowiłam wysłuchać tego, co ma mi do powiedzenia Dumbledore. Spojrzałam mu w oczy. Już nie wydawał się byś cały w skowronkach, wręcz przeciwnie jego twarz okazywała powagę, choć w jego oczach dopatrzyłam się wesołych iskierek, które chyba nigdy tak naprawdę nie gasły.
- Cały dzień wyglądałaś na zmęczoną. Rano myślałem, że to na skutek tremy lub tego, że nie lubisz wcześnie wstawać. Jednak gdyby to była jedna z tych rzeczy, podczas obiadu wyglądałabyś już normalnie, ale ty nadal wyglądałaś kiepsko. Śmiem więc podejrzewać, że ta noc nie należała do najlepszych, nie z powodu tremy przed pierwszym dniem w roli praktykanta, ale było to coś zupełnie innego. Mam rację?
- Tak. To nie wina tremy. - Po co kłamać, skoro Dumbledore i tak wiedział, jak jest naprawdę.
- Tyko twoich snów, prawda?
Spojrzałam na niego zaskoczona. Skąd on tyle wiedział? Widać, nie doceniałam staruszka. Myślałam o nim jak o "dobrodusznym dziadku". Zapomniałam o tym, że to jednak potężny czarodziej. Wiedział dlaczego chodzę niewyspana, mimo że nikomu nie wspominałam o swoim koszmarze.
- Powinnaś zacząć ćwiczyć oklumencję, jeśli chcesz coś przede mną ukryć. - Zaśmiał się. - Tak, wiem, że miałaś ciężką noc przez swój koszmar. Znam też jego treść... i powód.
Zamarłam. To właśnie to chciałam ukryć przed wszystkimi - powód moich koszmarów.
- Dlaczego się zadręczasz? Przecież...
- ... to nie moja wina. Tak wiem, ale ja ciągle nie mogę odegnać od siebie tej myśli. - Ukryłam twarz w dłoniach. - Te sny nie męczyły mnie przez cały tydzień, ale teraz wróciły. Nie wiem co to spowodowało. Chcę spokojnego snu. Bez tego spadania, bez oskarżeń, bez tych oczu...
Nie byłam w stanie wyksztusić nic więcej. Byłam już bliska płaczu, wspomnienie tych oczu było dla mnie katorgą. Chciałam zapomnieć jednak gdy myślałam, że już mi się to udało one wracały w najmniej spodziewanym momencie i powodowały powrót moich koszmarów. Żeby odzyskać nad sobą kontrolę i nie rozpłakać się, wzięłam głęboki oddech, podniosłam głowę i spojrzałam dyrektorowi prosto w oczy.
- Nie ma dla mnie rady, prawda?
- Ależ oczywiście że jest! - gorliwie zapewnił mnie dyrektor. - Nikt nie obiecywał, że życie będzie łatwe. Długo będziesz o tym wszystkim pamiętać - takie rany są dokuczliwe, ale staraj się nie żyć tym, jak było kiedyś. Carpe diem, Yennefer. Taki jest dla ciebie lek.
Zamyśliłam się nad słowami dyrektora. Miał rację - często rozpamiętywałam tamten feralny dzień.
- I zdecydowanie spędzasz za mało czasu w towarzystwie.
- Nawet najbardziej zgrana paczka przyjaciół by mi nie pomogła w przegonieniu tych koszmarów. Towarzystwo nie jest mi potrzebne do życia
- Rozmawiałem dziś z profesorem Snape'm. - Powiedział dyrektor. Spojrzałam na Dumbledorer17;a. Nadal był pełen powagi, ale z jego twarzy wyczytałam że na temat moich snów nie ma już nic do dodania. - Macie podobne charaktery. On dalej z uporem osła twierdzi, że towarzystwo nie jest niezbędne do dalszej egzystencji mimo, że widać po nim jak bardzo mu tego brakuje. - Zaśmiał się. - Dobry Boże, jesteście zupełnie tacy sami!
Westchnęłam. Dyrektor przestał się śmiać, ale dalej mając na ustach uśmiech powiedział:
- Yennefer, pustka do niczego nie prowadzi. Trochę ludzi wokół ciebie na pewno pozwoliłoby ci przestać się zadręczać. Gdybyś znała kogoś, komu możesz się wyżalić, powiedzieć wszystko co ci leży na wątrobie (moje wargi drgnęły lekko, ale powstrzymałam uśmiech) i wiedziałabyś, że nie rozpowie temu pierwszej lepszej osobie pozbierałabyś się prędzej. Takich ludzi bardzo często poznaje się przypadkiem, ja sam poznałem mojego najlepszego przyjaciela dosłownie wpadając na niego w korytarzu (nie mogłam się powstrzymać i uśmiechnęłam się), a w trudnej chwili taka osoba potrafi być nieoceniona. Rozważ moje słowa dokładnie, bardzo cię o to proszę.
Dumbledore wstał. Wiedziałam już że to koniec naszej superważnej rozmowy, więc uczyniłam to samo.
- Dobrej nocy, Yennefer.
- Dziękuję i wzajemnie. - Odparłam i uśmiechnęłam się do dyrektora. W zamian dostałam tak radosny uśmiech że nie mogłam się powstrzymać i parsknęłam śmiechem. Wyszłam z gabinetu w radosnym nastroju, którego tak dawno nie miałam okazji doświadczyć.

Ciąg dalszy nastąpi... kiedyś tam XD