Tytuł: Harry Potter - Hogsmeade, Twoja Magiczna Wioska :: [Z] Czy to Snape, czy to Tonks?

Dodane przez Lapa_96 dnia 16-03-2012 23:39
#42

Druga część finału, a za tydzień jeszcze epilog. Taka... wiśniówka na torcie, jak to mówi Czesław ;]


Rozdział ósmy
Koniec psot!

część druga

- To nie tak, jak myślicie! - zaczął się tłumaczyć, czyli łgać mi w żywe oczy, a zazwyczaj ten kto tak robił, robił to po raz ostatni w życiu. Pół siedział, pół leżał na materacu łóżka, którego nie podtrzymywały już drewniane kolumienki. Mówiąc krótko, znajdował się w należytej pozycji względem mnie.
- Ale gdzie jest ta cała Wermilia? - zapytała Tonks, trochę zszokowana takim obrotem wydarzeń.
- Właśnie, gdzie ona jest? - zaciekawiło mnie to i na chwilę byłem zmuszony zostawić Blacka. Jak to mogło się stać, że w miejscu jej rzekomego pobytu nie znajdujemy jej, tylko tego zapchlonego kundla?
W odpowiedzi otworzyły się nagle odrzwia starej trzeszczącej szafy (powiadomił nas o tym żałosny jęk zawiasów) i wszystko stało się jasne. Jak dla mnie. W środku nie było ubrań, za to zauważyłem tam wciśniętą barmankę z rozwianym, ciemnym włosem.
- Pozwól mi zgadnąć... - zrobiłem efektowną przerwę - Eliksir Wielosokowy?
- Chylę czoła przed twą przenikliwością, Tonkserusie! - pokiwał głową ze sztucznym podziwem, co bardzo mnie irytowało.
- Jak go nazwałeś? - odezwała się Nimfadora.
- Od wczoraj go tak przewrotnie nazywam. Nie martw się, wkrótce i Ty zyskasz nowe miano, pani. - Znowu zaczął go dusić ten idiotyczny psi chichot.
- Koniec tych żartów, Black! Chętnie wysłucham twojej fascynującej opowieści.
- Jaką opowieść masz na myśli? Tę o Mistrzu Eliksirów jeżdżącym po magicznych schodach, zażartym pościgu za czarnym psem, czy może hit wieczoru: "Randka z Remusem"? - to ostatnie wywołało w nim nową salwę śmiechu.
Tym sposobem niczego od niego nie wyciągnę. Postanowiłem więc sięgnąć po coś bardziej doraźnego. Black był za bardzo pochłonięty śmiechem, przez co miał ograniczony kontakt z rzeczywistością. Legilimens!
Wszystko się zamazało i znalazłem się w obszernym, ciemnym pomieszczeniu z wielkim stołem jadalnym i stojącymi przy nim obitymi krzesłami. Nie miałem wątpliwości, że jestem w rodzinnym domu mojego największego wroga. Ów wróg, właśnie przeczesywał wysokie regały i wyrzucał z nich najróżniejsze elementy zastawy stołowej - talerzyki, podstawki, łyżeczki, imbryki.
- Niedobry pan, wyrzuca wszystkie Stworka skarby... - skrzat pałętał się pod nogami Blacka, zbierając składy porcelany do swojej ubogiej szmaty, w jakiej uwielbiał chodzić. Czarodziej prychał gniewnie, odganiając się od uciążliwego sługi.
- Stworek sprząta... - mruknął wyjaśniająco skrzat, patrząc krzywo na swojego pana.
- Niech Stworek sprawdzi, czy jego służalczej szmaty wraz z zawartością nie ma w kuchni!
Skrzat powlókł się mrucząc pod nosem, jak to miał w zwyczaju. Tymczasem Black kontynuował swoje (jak podejrzewałem) poszukiwania. Pytanie, czego szukał? Oto wyciągnął z głębi regału szklaną, grubą fiolkę ze złocistym płynem w środku. Opierając się na mojej rozległej wiedzy, stwierdziłem że to właśnie Tetris Vermursus, które posiada takie oto zabarwienie. Przyglądał się dłużej i mógłbym sie założyć, że nie wie co to może być. Jedyną informacją była karteczka przytwierdzona do zakrętki: "Od kochającego Alfarda". Wyciągnąłem prosty wniosek, że musiał to być prezent urodzinowy. Dosyć przewrotny, przyznam. Z przedpokoju dobiegł nas dźwięk otwieranych drzwi i zaraz po tym wpadł najlepszy przyjaciel Blacka.
- Cześć Syriuszu! - rzucił w pośpiechu.
- Remus! Dobrze, że wpadłeś! - pokazał mu butelkę - Nie wiesz, co to jest?
Lupin przyjrzał się eliksirowi i tak jak się spodziewałem, nie wyciągnął żadnych cennych wniosków.
- Szczerze mówiąc nie wiem, ale wygląda to na prezent od jakiegoś Alfrada. - widać gdzieś się spieszył, bo mówił szybko i w dodatku dyszał. - Mogę coś przekąsić?
- Jeśli chodzi o mnie, to tak, ale nie wiem, czy Stworek okaże się tak wspaniałomyślny, aby cię dopuścić do lodówki.
Wilkołak zniknął za rogiem i w tym samym momencie i zza tego samego rogu wychynął Stworek.
- Stworka nie było w kuchni panie. - skłonił się, jakby wykonał jakieś ważne zadanie.
- Dobra, teraz idź sobie do łazienki. - rzucił do skrzata chcąc, by ten dał mu spokój.
Black coś knuł. Widziałem to na tej przebiegłej paszczy. Odkorkował butelkę i powąchał jej zawartość. Z satysfakcją patrzyłem, jak krztusi się od mocnego zapachu buchającego z wywaru - było to cechą charakterystyczną tej mikstury. Już zamierzał się, by to wypić, ale w porę się pohamował. Nie wiem, czy to dobrze, czy źle...

Obraz zamazał się - teraz widziałem tego przeklętego intryganta nad kociołkiem, w którym zapewne warzył się eliksir wielosokowy. Po chwili Black zaczerpnął odrobinę płynu w mały kielich, zapewne z imponującego zbioru starych skorup Blacków. To doprawdy wzruszające, że nosi po kieszeniach te zardzewiałe blachy, które wbrew ozdabiającym je inskrypcjom wcale nie są "Toujours pur"*. Ale oto moje przypuszczenia co do typu eliksiru w kociołku potwierdziły się - w kielichu wylądował pęk czarnych włosów, zapewne niejakiej Wermilii.

Następna porywająca scena z życia Syriusza Blacka. Akcja przenosi się ponownie do gospody, gdzie ten drań zajął miejsce za ladą barmana. Teraz już nie dałem się nabrać na te babskie ciuszki. Zauważyłem z satysfakcją, że nawet tak łatwe zajęcie, jak usługiwanie klientom, sprawia mu pewne trudności. Arystokrata, z psiej łaski.
- Poproszę, odrobinę piwa kremowego. - wychrapał sypiący się staruszek, sprawiający wrażenie, że samo mówienie go nadwyrężało.
Black podjął swoją powinność, odwracając się leniwie do beczki z piwem. Kiedy trunek znalazł się w niedokładnie umytym kuflu, ten psi obszarpaniec wyjął butelkę z Vermususem i dolał parę kropel. Co za idiota! Wygląda na to, że zamarzyło mu się sprawdzić skutki eliksiru, o którym nic nie wiedział i który równie dobrze mógł być trucizną! Przecież ten staruszek tylko by kwiknął i wyjechał nogami do przodu!
- Dziękuję. - rzucił, gdy Black spełnił jego zamówienie nieziemsko z siebie zadowolony.
Starzec podniósł kufel do ust i wypił całą zawartość jednym łykiem, co bardzo nie współgrało z jego stanem zdrowia. Podziękował jeszcze raz, kładąc na ladzie jednego sykla i wykuśtykał z karczmy razem z drewnianą laską. Black musiał czuć się naprawdę głupio, nie zauważając żadnych dziwnych objawów wywołanych eliksirem. Podniósł buteleczkę do światła, przyglądając sie jej uważnie. Pewnie stwierdził, że dolał za mało. Pozostaje mi tylko podejrzewać.

Po raz kolejny obraz się zamazał. Teraz stałem w obliczu kolejnego zdarzenia, którego bohaterem byłem JA. Jeszcze pod swoją postacią, pełen wyższości kroczący z pokorną Tonks do baru.
- Aberforth, to co zwykle. - rzekłem do Blacka, który ukrył się pod blatem zapewne, aby obmyślić taktykę, którą wykorzystałby przeciwko mnie. - Czego się napijesz To... - w tym momencie urwałem, bo Black zdecydował się na swoje wejście.
- Co podać? - teraz podświadomie czułem w tym cząstkę Blacka i nie mogłem uwierzyć, że byłem aż tak głupi!
- Gdzie jest...
- Aberforth jest chory. Zastępuję go. To co podać? - tylko na to czekał, abym złożył swoje zamówienie, dając mu okazję do nikczemnego czynu.
- Wy-wystarczy mi woda. - Tonks też była wstrząśnięta.
- Ognistą Whisky.
To ociąganie się i mina pod tytułem "Po-co-w-ogóle-to-robię?" teraz wzburzały mnie jeszcze bardziej, bo w wykonaniu Blacka wszystko było okropne. Podejrzałem, jak nalewa mojego drinka i zatrząsł mnie widok jego chytrej paszczy i widok eliksiru, który wlewał się leniwie do szklanki. Kiedy skończył, w butelce nie było już połowy żółtego płynu. Wziąłem potężny łyk, jak zawsze, i od razu wyplułem całą zawartość na blat. Zacząłem poważnie żałować, że nie urządziłem tak Blacka!
- Prosiłem Ognistą Whisky! - poskarżyłem sie automatycznie.
- Wszystko jest zgodne z zamówieniem. Proszę sie tak nie unosić. - perfidne, perfidne, PERFIDNE! Teraz zauważyłem, że kąciki jego ust wyginają się delikatnie do góry. Może to tylko złudzenie, albo wyobraźnia - nieważne.
- W takim razie proszę o zwrot pieniędzy! - Black zagarnął sobie moje ciężko zapracowane sykle i wiadomo było, że już ich nie odzyskam. Gdybym wiedział to wcześniej, nie bawiłbym się w pogawędki, tylko od razu wymierzył odpowiednim urokiem.
- W gargulki pan lecisz? - gargulki! Już ja mu dam gargulki! - Tu nie przyjmujemy zwrotów.
- Naprawdę? Wcześniej królowały tu trochę inne zasady. Chcę dostać to, za co płacę.
Odwrócił się momentalnie i dobył butelki Ognistej. Nie mogło zabraknąć też Vermususa, przecież nie byłoby zabawy. Wcale nie zdziwiło mnie to, że wylał całą zawartość butelki nim podał ją mnie. Zakrztusiłem się (nie było się czemu dziwić - po takiej dawce?). Tonks nalała sobie trochę trunku, który odstawiłem szybko na ladę.
- Zadowolony? - burknął Black i wszystko znowu się zamazało.

Kolejna scena była bardzo krótka. Przedstawiała Blacka, który pod postacią psa siedział sobie na skraju Zakazanego Lasu, mając na oku bramę Hogwartu. Musiał zobaczyć coś bardzo dziwnego, bo nadstawił uszu, przybrał ludzką postać i nastychmiast zniknął. Tym, co zobaczył, była Tonks w czerwonej sukience idąca w parze ze mną, który wyglądał dość dziwnie. Po śladach odciskających się w piachu ścieżki zorientowałem się, że nas śledzi. Co za tupet! Wydawał z siebie jakieś dziwne pomruki, które musiały oznaczać, że krztusi się tym swoim psim śmiechem. Niebawem ujrzałem Tonks w ramionach Lupina, stojących nieopodal ostatnich chat Hogsmeade. Wolałem sobie nie przypominać, że tak naprawdę to jestem JA. Niemal zgubiłem z oczu tego niewidzialnego intryganta, ale momentalnie dostrzegłem nienaturalnie ułożoną trawę na zboczu. Mój sokoli wzrok i tym razem mi się przysłużył.
- Syriusz Black! - to musiało nieco zdziwić Blacka i przyrzekłbym, że sprawdza teraz, czy jest nadal niewidzialny. Poczułem gdzieś w środku ciepło satysfakcji.
- Co? O co ci... przecież Syriusz jest w Londynie, a w ogóle... Tonks dobrze się czujesz?
Zapatrzyłem się duet Tonks-Lupin i nagle poczułem instynktownie, że Black-kameleon nie stoi już obok mnie. Rozejrzałem się bezradnie wokół, szukając jakiegokolwiek śladu jego obecności, ale wszystko na nic. Spojrzałem jeszcze raz na "romantyczną" scenkę pod księżycem, która nabierała kolorów. Oto wlokłem wilkołaka ku drzwiom tamtej rozpadającej się budy.

Kolejna zmiana scenografii - wnętrze wiejskiej chaty, na kamiennej posadzce zwija się ze śmiechu przebrzydły Black. Zastyga w bezruchu, gdy drzwi otwierają się i staje oko w oko z osłupiałym Lupinem. Przez chwilę patrzą na siebie w konsternacji, po czym ten psi popapraniec dusi się kolejną dawką śmiechu.
Nie miałem ochoty oglądać ich rozmowy od serca, opuściłem umysł Blacka (kto by pomyślał że los kiedykolwiek zmusi mnie do przebywania właśnie tam) i moja świadomość zmaterializowała się na nowo w pokoju w Świńskim Łbie. Black nie przestawał się głupkowato uśmiechać, choć lewe oko drgało mu nerwowo.
Choć już wcześniej, częściowo brałem pod uwagę, że to wszystko może być związane z osobą Blacka, to, co zobaczyłem wprawiło mnie we wściekłość, jakiej dawno u siebie nie pamiętałem. Podniosłem różdżkę, by choć częściowo wymierzyć sprawiedliwość, dać odczuć azkabańskiemu kundlowi siłę mego gniewu, lecz w tym samym momencie rozbrzmiało pukanie do drzwi.
- Wermilio? Jesteś tam? Czy mogę wejść?
Cała nasza trójka zamarła, patrząc po sobie z małym obłędem w oczach. Zwłaszcza ja nie mogłem przecież pozwolić, by widziano mnie w tak szemranym towarzystwie, i to jeszcze z tą głupkowatą miną, jaką przywołała na moją szlachetną twarz Tonks. Lecz nim zdążyłem cokolwiek zrobić, choćby POMYŚLEĆ, co miałbym teraz zrobić, Black zerwał się z miejsca i z porywczością i głupotą właściwą Gryfonom, wyskoczył przez otwarte okno. Miałem nadzieję, że chociaż połamał sobie te łapy, na których wlazł mi w drogę. Nie zwlekając, chwyciłem zbaraniałą Tonks za rękę i z godnością deportowałem się na uliczkę Hogsmeade. Smoliście czarny pies Baskerville'ów, przyczyna naszej udręki, gnał ile sił w łapach (z rozczarowaniem odnotowałem, że ich nie połamał), drogą wybiegającą w stronę Wrzeszczącej Chaty. Doprawdy nie wiem, co go tak pociąga w tej ruderze. Myśli, że tam go nie dopadnę?
- Severusie... - to, że Tonks nie zjadła żadnej z liter mego szlachetnego imienia znaczyło niechybnie, że jest w głębokim szoku. Albo że nie chce zwrócić przeciwko sobie mego gniewu. Bo, zaiste, musiałem teraz wyglądać groźnie. - Severusie, dlaczego... co Syriusz... co my teraz...
Uciszyłem ją gestem ręki, dając do zrozumienia, że panuję nad sytuacją. Jakby kiedykolwiek mogła pomyśleć, że jest inaczej.
- Idziemy do zamku. Zaraz przyrządzę antidotum.